– Gabriela Morawska zaparkowała motor przed stacją. Zrobiła to tak gwałtownie, że chmura kurzu poszybowała pod niebo, opadając w całej swej rozciągłości, na Artura Górę, który przed stacją palił papierosa.
– Co pani wyprawia! Nie można hamować bardziej przyzwoicie? Przecież jak tak dalej pójdzie to pylicy płuc dostanę.
– Ooj doktorze, raz mi się zdarzyło. Poza tym, o pylicę nie tak łatwo. Prorokuję, że szybciej dostanie pan raka płuc.
– No wie pani? To już jest szczyt bezczelności. Człowiek człowiekowi wilkiem.
– Nie, no chyba źle się zrozumieliśmy. Pali pan fajki jak smok, więc prędzej czy później rak płuc mórowany.
– Tylko nie jak smok! Tylko nie jak smok! Co najwyżej jak smoczek, jasne? Nie palę znowu aż tyle … Tylko czasami, w wyjątkowych przypadkach.
– Oho? Tak to się teraz nazywa.
– Pani Morawska! Niech pani nie będzie taka do przodu, bo tyłów pani zabraknie, i co wtedy?
– Doobrze już doobrze. Pana i tak nie przegadam. Wszystko jasne. To pan tu rządzi, a ja tu tylko sprzątam.
– O! Widzi pani, nareszcie się rozumiemy!
– Roześmiał się radośnie.
– No dobrze. To zacznijmy od samego początku. Jaki mamy czas?
– A co to? Jakiś test z Geografii? Nigdy nie byłam z tego przedmiotu dobra, ale wydaje mi się, że …
– Zamyśliła się.
– yyy, no … Środkowoeuropejski?
– Odpowiedziała niepewnie.
– Góra gromko się roześmiał.
– Zawsze powtarzam, że blondynka to nie tylko kolor włosów, ale i stan umysłu … Pani Morawska. Zapytałem panią, w dość zawiły sposób, która, jest, godzina!
– aaaaaaaa!
– Uderzyła się dłońmi w uda.
– No tak … Trochę się nie zrozumieliśmy. Nie musi pan zaraz nawiązywać do mojego koloru włosów.
– No, więc którą mamy godzinę?
– Pyta pan tak, jak by sam nie umiał sprawdzić.
– Pytam, bo mam powód.
– Dziewiąta trzydzieści pięć.
– No? No? Właśnie, trzydzieści pięć. A o której zaczyna pani dyżur?
– O dziewiątej trzydzieści, ale … Doktorze, nie bawmy się w szkołę podstawową. Co, wlepi mi pan uwagę do dzienniczka za pięć minut spóźnienia? Proszę wziąć pod uwagę, że mieszkam na obrzerzach Konstancina i mam trudny dojazd do stacji.
– Proszę wziąć pod uwagę, że mnie to nic, a nic nie interesuje. Każdy ma jakieś problemy. Jedni ostrą biegunkę z krwią, inni rozwalają nogi na byle krawężniku, a pani ma trudny dojazd do pracy. Każdy taki problem należy rozwiązać. W wypadku ostrej biegunki, czy rozwalonej nogi, możemy pomóc my, natomiast na trudny dojazd do pracy … Z tym musi pani sobie poradzić, bo ktoś musi leczyć krwiste biegunki i rozwalone nogi, a jeżeli nie dojedzie pani na czas…
– Doktooorze, błagam pana, proszę traktować mnie poważnie. – Ależ ja traktuję panią bardzo poważnie. W kolejny, zawiły sposób próbuję pani powiedzieć, że W mojej stacji, nie toleruję spóźnień, nie wiem jak pani to dogra, ale mam nadzieję, że jest to jasne!
– Jak słońce. Z kim mam dzisiaj jeździć?
– Aaaa … No i tu właśnie mam dla pani kolejną niespodziankę. Ponieważ jest to pani pierwszy dzień w pracy, pojeżdżę z panią. A z nami pojedzie Misiek.
– Aż tak bardzo mnie pan nie lubi? Nie ufa mi pan? Panie doktorze, to trochę przesada … Jest pan uprzedzony do blondynek?
– Nie … Takie mamy tutaj zasady, każdy nowy lekarz musi przejść test kontrolny. Proszę się przebrać, ma pani trzy minuty i czekam w karetce.
– Ale po co w karetce? Jeszcze nawet nie mieliśmy wezwania?
– Nic nie szkodzi. Poczekamy. Musi się pani oswoić z siedzeniami w karetce, może okażą się zbyt miękkie, albo zbyt twarde. Będziemy musieli wtedy z Miśkiem coś zaradzić.
– Doktorze Góra, naprawdę jest pan niezbyt miły i za dużo sobie pan pozwala.
– Ależ pani Gabrysiu. Ja mam po prostu wysoki próg poczucia humoru, żegnam. Zapraszam do szatni…
– Rzekł i oddalił się w stronę karetki.
– Czekam w karetce! Trzy minuty!
– Odkrzyknął jej, gdy szła w stronę stacji, szelmowsko się do niej uśmiechając.
– Gdy weszła do stacji, rozejrzała się w koło. Była tu tylko jeden raz, jeden raz pokazano jej wszystkie pomieszczenia w budynku.
– Gdzie ta cholerna szatnia?
– Zastanowiła się na głos.
– Trzy minuty … Nie dam temu dupkowi więcej powodów do przytyków.
– Znów rzekła sama do siebie.
– Wbiegła do pierwszej lepszej kabiny, otwierając zamaszyście drzwi!
– Coooo jest kurrrrrwa!
– Usłyszała męski głos, poprzedzony mocnym gruchnięciem drzwi o czyjeś ciało.
– Yyyy … Ja bardzo przepraszam, ja …
– Tłumaczyła się.
– Zajrzała wgłąb kabiny i zobaczyła Miśka. Jedną ręką usiłował ratować rozkrwawiony nos, a drugą wkładać prędko spodnie wraz z majtkami. Stanęła w drzwiach z otwartymi ustami nie wiedząc co zrobić.
– Co ty tu robisz?
– Zadała najmądrzejsze pytanie, jakie w tej chwili przyszło jej do głowy.
– Jak co … Spuszczam z wajchy…
– Odpowiedział nieco szorstko.
– Jesteś bardzo niekulturalny.
– Sorry, takie powiedzonko kierowców karetek.
– Trochę dwuznaczne.
– Próbowała się uśmiechnąć.
– No przecież o to chodzi.
– Czy my zawsze musimy spotykać się w takich dziwnych okolicznościach?
– Spytała.
– Nie wiem, może…
– Mruknął, próbując dalej powstrzymać krwawienie z nosa.
– Może ci jakoś pomogę? Z tym nosem?
– Dzięki, dam radę.
– Bąknął, dopinając spodnie.
– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Chciałam się tylko szybko przebrać.
– W męskim kiblu?
– Nie, no jasne, że nie. Trochę się zgubiłam.
– Aha
– Odrzekł obojętnie.
– Jak chodzi o to, co było dwa dni temu, to … Ja też nie chciałem.
– Nic nie szkodzi. Nie zrozumieliśmy się, wiem.
– Noooo … Ale to nawet trochę było mi na rękę.
– Co, podszywanie się pod Górę?
– Taaa… Inaczej byś mnie nie zauważyła.
– No wiesz, duży jesteś i szeroki, trudno cię nie zauważyć.
– Ja nie w tym sensie … Po prostu jak cię zobaczyłem na tym motorze …
– Wiem. Dla was mężczyzn kobieta na motorze to jak stwór z kosmosu na planecie ziemia. Pewnie wystraszyłeś się, że spadnę, albo spowoduje wypadek?
– Niee! Kurde, no … W ogóle nie chodzi o to … Masz fajne te … Cy … Znaczy … Dynie … Znaczy te … Cydynie …
– Jakie cydynie? To kolejne powiedzenie kierowców karetek?
– eeechhhhhh…
– Westchnął ciężko.
– Chodzi mi o to, że fajna z ciebie babka. Odrazu mi się spodobałaś.
– Uuu … Tego rzeczywiście się nie spodziewałam. Walisz prosto z mostu.
– Sama mówiłaś, że lubisz bezpośredniość.
– Ale w takich przypadkach, chyba wolę dawkowaną…
– Znaczy co?
– O cholera! Dalej jestem w ubraniu!
– Yyyy … Chcesz to zrobić tu? Teraz?
– No, a gdzie? Na dworze? W karetce? Nie mam za dużo czasu.
– Trochę masz, nie ma jeszcze żadnego wezwania.
– Ale Góra, muszę mu udowodnić, że zrobię to szybko.
– Bez przesady, w takie rzeczy to on się nie miesza. Tego nie robi się na wyścigi.
– Zaraz, o czym ty mówisz?
– No, o szybkim numerku? Ale bez Góry …
– Zwariowałeś? O jakim numerku … Kolego! Fajny jesteś, sympatyczny i zabawny, ale chyba jak dla mnie trochę za szybki. Muszę się przebrać, zanim znowu dostanę opieprz, że zrobiłam coś nie w czasie.
– Aa, to o to chodziło.
– Słucham?
– Nie, nic … Już mnie nie ma.
– Zrezygnowany Misiek poczłapał w stronę wyjścia.
– Gabi przebierała się najszybciej jak tylko umiała, gdy nagle w jej krótkofalówce rozbrzmiał głos dyspozytorki.
– 21 s. Rodząca kobieta, lat 28, trzydziesty piąty tydzień. Miłoszewskiego 19.
– Przyjęłam!
– Wydyszała w odpowiedzi.
– Wypadła z łazienki, po drodze wrzucając codzienne przebranie do szatni.
– No i co? Mówiłem! Trzy minuty, nie było pani dziesięć!
– Niech pan robi co chce … Już mi wszystko jedno, mam dziś niefortunne wypadki przy pracy.
– Wypadki przy pracy, pani Morawska to są wtedy kiedy para przed ślubem zostaje rodzicami!
– Gabriela uśmiechnęła się kwaśno.
– Po chwili cała trójka jechała do wezwania.
– Ty, Misiek, a co ci się w nosek stało?
– Niefortunny wypadek przy pracy doktorze.
– No, już to gdzieś dzisiaj słyszałem. Jak widać, wypadki chodzą parami.
– Jeszcze nie, ale może kiedyś?
– Gabi odchrząknęła, patrząc znacząco na Miśka.
– Gdy dojechali na miejsce, Gabi przejęła dowodzenie.
– Za mną!
– Krzyknęła.
– Puściła się pędem, zostawiając za sobą panów z całym osprzętowaniem.
– Tu jest 19! Szybciej panowie, szybciej! Blondynki może są nieco skomplikowane umysłowo, ale kto nie ma w głowie, ten ma w nogach.
– Obwieściła czekając na Miśka z Arturem.
– Zadzwonili do drzwi. Otworzył im wystraszony mężczyzna.
– O, dzień dobry, Gabriela Morawska, pogotowie.
– Jakie pogotowie?
– Zapytał zszokowany mężczyzna.
– Panie, no przecież nie gazowe. Ratunkowe, wezwanie mieliśmy. Kobieta rodzi.
-Odpowiedział Artur.
– Aa, tak, tak tak tak. Wejdźcie, szybko, to ja was wezwałem. Judytka rodzi.
– Wszyscy weszli do środka. Mężczyzna, który otworzył drzwi wprowadził ich do przestronnego salonu, gdzie na kanapie z czerwonego pluszu, leżała kobieta z pokaźnym brzuchem. Przeraźliwie jęczała i w trakcie skórczów obejmowała wielki brzuch dłońmi.
– Dzień dobry. Gabriela Morawska, lekarz. Jak się pani czuje?
– Znajomo.
– Wysapała.
– To znaczy? Co ma pani na myśli.
– To moje trzecie dziecko, nie sądziłam tylko, że tym razem pójdzie tak szybko. Aaaaaaaa!
– Wrzasnęła piskliwym głosem tak głośno, że Misiek i Artur lekko podskoczyli w miejscu.
– Co jest, panowie? Ach, rozumiem, męska wrażliwość na decybele.
– Uśmiechnęła się rozbrajająco po kąśliwym żarcie Gabi.
– Powiedzieli państwo dyspozytorce, że to trzydziesty piąty tydzień, kiedy zaczęły się skórcze?
– Godzinę temu, ale my … Myślałam, że … to takie … Wie pani, przepowiadające, tym czasem … To zaczęło się … I to nie na żarty. Chyba zaraz nie wytrzymam …
– Kobieta rozwrzeszczała się poraz kolejny.
– Gabi natychmiast przystąpiła do działania.
– Chłopaki, szykujcie zestaw porodowy, szybko!
– Słucham? Zamierza pani przyjąć poród w domu? Przecież to nie średniowiecze!
– Oburzył się partner pacjętki.
– Proszę pana. Wygląda na to, że akcja porodowa postępuje bardzo szybko i jeżeli nie zrobimy tego tutaj, to nie dojedziemy do szpitala i stanie się to w karetce.
– Mówiła pomagając się rozebrać pacjentce.
– Misiek z Arturem nagle przestali walczyć z blond lekarką. Stali grzecznie, dyskretnie odwracając wzrok, by nie widzieć, jak Gabi wykonuje badanie.
– Artur, nie jestem pewna, czy wszystko jest w porządku z tętnem malucha, możesz posłuchać?
– Ja? Jak to ja? Dlaczego ja? Przecież ty tu dzisiaj dowodzisz, ja jeżdżę w ramach oceny…
– Nie mamy czasu, baba jesteś, czy facet?
– No … Właściwie … Taka mała pomoc, w ramach douczenia dla pani doktor…
– Włożył rękawiczki i przejął stetoskop. Gdy słuchał tętna płodu, zauważył, że kobiecie odeszły wody płodowe. Zrobiło mu się słabo.
– O … O cholera … Wody … Wody…
– Słyszał pan? Wody dla pana doktora…
– Zwrócił się misiek do partnera rodzącej.
– Pan doktor miał na myśli, że pani odeszły wody! Jezus Artur! Artur nie odjeżdżaj mi tutaj! Halo!
– Było już za późno, Artur padł jak długi na miękki dywan.
– Misiek! Zbieraj go, i pomóż mi!
– Ale niby jak?
– Tak jak pomaga się w przypadku porodu, no dalej!
– Krzyczeli do siebie pomiędzy wrzaskami kobiety.
– Misiek pomógł Arturowi wstać i posadził go na fotelu, w drugim końcu pokoju.
– Tak jest! Świetnie! Dalej, dalej! Przyj! Mocno!
– Dyrygowała Gabi.
– Wtem wszyscy usłyszęli wrzask pacjentki oraz Miśka.
– Co ty wyprawiasz?
– No przecież miałem pomagać, kazałaś mi przeć …
– Westchnęła i rozłożyła ręce z bezradnością.
– Pani doktoooor, dzieckooo!
– Wrzasnęła kobieta.
– Już po chwili na kanapie, pojawiło się duże i pulchne dziecko. Misiek spojrzał na kobietę, potem na kanapę zroszoną krwią, potem na dziecko umazane również krwią i wodami płodowymi.
– No! Gratuluję! Ma pani ślicznego syna!
– Usłyszał głos Gabi, lecz jak by z oddali.
– Misiek! Ty też? Błagam was, nie róbcie mi tego! Michał! Weź się w garść! Jesteś ratownikiem, krew to nie powinno być dla ciebie nic strasznego!
– Chciał coś odpowiedzieć, lecz nie zdążył. Ziemia usunęła mu się spod nóg. Gdy się ocknął, był już w karetce, wraz z Gabrielą, Arturem, pacjentką i jej dzieckiem.
– Misiek! Obudź się, ktoś musi poprowadzić karetkę!
– Wrzeszczał mu Góra wprost do ucha.
– No, doktor też niech nie będzie taki fafa rafa. Sam doktor zemdlał jako pierwszy, ja trzymałem się najdłużej.
– Ciszej bądź! Dziecko obudzisz! Spokój pacjętce zakłócasz!
– Kiedy to prawda …
– Bronił się.
– Będziecie się tak licytować, czy pojedziemy wreszcie do szpitala? Oboje się nie popisaliście.
– Weszła w spór Gabi.
– Ja … Artur Góra … To znaczy, yyy … Proszę pani …
– Zwrócił się do kobiety leżącej na noszach.
– Chciałem przeprosić, za siebie i za kolegę … Wyrażamy głębokie ubolewanie … yyyy to znaczy głęboką nadzieję, że … Nie zgłosi pani tego nigdzie, bo … Wie pani … Jesteśmy tylko mężczyznami, mężczyzna i poród to tak jak … Ogień i woda, rozumie pani.
– Doskonale rozumiem … Mój mąż przy dwóch poprzednich porodach mdlał co pięć, dziesięć minut.
– No … Słyszała pani? Pani Gabrielo?
– Tak, bardzo wyraźnie. Powiem panu coś jeszcze … To pan się musi jeszcze wiele ode mnie nauczyć, doktorze.