Categories
Moje fanfiction

Rozdział 49

– Piętnasty maja. To już. Ale to zleciało, co?

– Stwierdziła Martyna starając się skorygować makijażem zmęczony wyraz twarzy Maji.
– Ile nocy nie przespałaś?
– W ciągu ostatniego tygodnia chyba w ogóle nie spałam. Stresuję się, że o czymś zapomnimy, że coś się stanie. Niby wiem, że wszystko jest dopracowane co do najmniejszego szczegółu, ale mimo tego nie mogę się wyzbyć tego paskudnego uczucia, że o czymś zapomniałam. Boże! Czy na pewno wszystko dobrze zrobiliśmy? Czy dobrze ustawiliśmy stoły? Serwetki miały być ułożone w odpowiedni sposób na stołach. Jezus Maria! Byle tylko pamiętał jak mają siedzieć nasi goście. Mówiłam mu to chyba z piętnaście razy. Artur właśnie pojechał tego dopilnować i niedługo ma tu przyjechać.

– Wypuściła głośno powietrze i kontynuowała.
– Sama wiesz jaki jest Artur. Ciągle ściąga na siebie pecha. Gdzie zjawia się Artur, natychmiast trzeba komuś udzielić pomocy.
– Nie przesadzaj, chyba nie jest aż tak źle. Kochasz go na zabuj, widać to jak na dłoni.
– Kocham, i co z tego? A jak zapomni obrączek? Albo ucieknie sprzed ołtarza? Albo zemdleje? Albo ze stresu dostanie zawału?

– Martyna uśmiechnęła się ciepło.
– Ze wszystkich wymienionych przez ciebie ewentualności, jego ucieczka sprzed ołtarza jest najmniej możliwa. Chyba, że wyniesiemy go na noszach. Co by o nim nie powiedzieć, ale jest naprawdę wrażliwy i to by mnie nawet nie zdziwiło.
– Lepiej nie kracz. Na początku się cieszyłam na ten cholerny ślub. Ale teraz…Teraz jakoś tylko się stresuję. Niby się cieszę, ale ślub to jednak ogromne zmiany w życiu. A jeśli się pospieszyliśmy?
– Zwariowałaś? Majka! No chyba nie chcesz się teraz wycofać. Nie dzisiaj. Nie ma już na to czasu. Za dwie godziny ceremonia.
– Ja już sama nie wiem czego chcę. Kocham go, ale tyle ostatnio tych przygotowań, do wesela, do ceremonii, ta suknia. A co jeśli mu się nie spodobam? A jeśli po ślubie się mną rozczaruje? Bańka miłości pryśnie? Nieee no do dupy to wszystko!

– Bijąc się rękoma w uda, strąciła na podłogę paletę cieni.
– Aaaaaaaa! Jezu! Martynka, przepraaszaam! Niezdara ze mnie. Ja już nie mam siły do tego wszystkiego. Niech to się wszystko w cholerę skończy, bo inaczej ja się wykończę.

– Rozpłakała się i próbowała nieporadnie pomóc Martynie w sprzątaniu rozsypanych cieni.
– Hej. No co ty. Nie płacz, te cienie są wodoodporne, ale bez przesady. Nie marnuj mojej pracy. Nic się nie stało. Zaraz to posprzątam. Całe szczęście, że na suknię nic nie spadło.

– Dodała spoglądając z uśmiechem na ubraną i ufryzowaną kobietę.
– Wiem co przeżywasz. My z Piotrkiem też to przechodziliśmy. W prawdzie to wszystko potoczyło się dużo wolniej niż w waszym przypadku, były inne okoliczności, z resztą wiesz…
– Dzięki Martynka. Próbujesz mnie pocieszyć, chyba niebardzo to na mnie działa.
– Ale chyba nie chcesz się pokazać w takim stanie panu młodemu, prawda?
– A jaki on tam młody.
– No nie przesadzaj. Aż taki stary to on nie jest. Skończyłam.

– Powiedziała odkładając kosmetyki do makijażu.
– Czy ja wyglądam na pewno dobrze w tym makeupie? W tej sukni? Jezu…Ja tak się denerwuję, muszę do toalety.
– Jak to. Teraz? Wiesz ile to będzie zachodu z tą kiecką?
– Wiem. Ale co mam zrobić? Przecież nie narobię w majtki, a o cewniku nikt nie pomyślał.
– Majeczkoo! Odwiozłem kluska do Banachów. Zaraz zabieram Ksenię i…Aaaaa, no i w sali wszystko jest w porządku, tak jak chciałaś.
– No nie! Co on tu robi! Przecież nie tak się umawialiśmy! Nie tak! Nie może mnie teraz zobaczyć. Nie może, nie może, no po prostu nie może. Jezu, zaraz się zesikam.

– Martyna gorączkowo zastanawiała się co zrobić, by uspokoić zestresowaną Maję.
– Doktorze, tu Martyna Strzelecka. Niech doktor pod rzadnym pozorem nie otwiera tych drzwi. Maja jest już w sukni ślubnej, w pełnym makijażu i fryzurze. Nie może doktor tu wejść, bo widok panny młodej w sukni przed ślubem przynosi pecha. Pozostaje nam tylko skorzystać z toalety i jedziemy do urzędu stanu cywilnego.
– Co ty mi tu Kubicka…Znaczy Strzelecka za cyrki wyprawiasz. Jakie nie wchodzić, z jakiej toalety, ty poradzisz sobie z Mają w toalecie?
– Z całym szacunkiem doktorze, ale jestem ratowniczką medyczną i nie z takimi pacjentami sobie radziłam podczas toalety.
– Aaaaa tam. Babskie zabobony. Koniec z tymi żartami.
– Artur nieeee!

– Wrzasnęła Maja, ale już było za późno. Artur wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowały. Rzucił okiem na całokształt wyglądu przyszłej żony, zagwizdał i rozpłynął się z zachwytu. A po chwili dodał zwyczajnym sobie tonem.
– No, i to rozumiem. Suknia, jak suknia, w jaki sposób tu niby miałoby przynieść pecha moje wejście?
– Jak to suknia jak suknia.

– Fuknęła Maja.
– No biała. Tak jak być powinno, czy się mylę.
– Jak to biała!

– Wykrzyknęła jeszcze głośniej.
– No przecież nie czarna. Na wzrok mi jeszcze nie padło.

– Wypalił bez zastanowienia.
– I tylko tyle masz do powiedzenia o sukni, którą z takim namaszczeniem wybierałam, dopasowywałam, mierzyłam, nanosiłam poprawki?
– No…Yyyy…

– Zastanowił się widząc wyraz rozpaczy na twarzy przyszłej żony.
– Nie no…Oczywiście, piękna jest. Biała, piękna. Yyyyy…Co tam jeszcze…Pięknie przylega do twojej talii.
– Kłamiesz! Łżesz! Wcale tak nie myślisz! Dopiero jak cię upomniałam to…
– Majeczko…No błagam cię, chyba się teraz nie rozpłaczesz. Twarda z ciebie babka, a my w dzień naszego ślubu będziemy się o kieckę kłócić?
– Tak! Właśnie, że się rozpłaczę i to chyba oczywiste, że wściekam się na ciebie przez to, że nie potrafisz docenić mojego gustu, nie potrafisz bez upomnienia się o to pochwalić tej suknii! Powinnam się zastanowić nad tym ślubem!

– Krzyczała gwałtownie gestykulując.
– Ale kochanie. Co ty wygadujesz. Jesteś prześliczna. Dla mnie nawet bez tej sukni możesz iść do ślubu.
– Zboczeniec! Wiedziałam, że tobie nie chodzi o ten ślub, tylko o seks!
– Co? O jaki seks, przecież do tego nie potrzeba ślubu, mamy to już za sobą.
– Ach więc to tak! Może w gazecie jeszcze tym się pochwalisz. Może zaraz się dowiem, że ten ślub, to w ogóle banał, niepotrzebny wymysł co?
– To może ja was zostawię samych?

– Wtrąciła się Martyna, która stała bezradnie obserwując i przysłuchując się kłótni.
– Tak, Kubicka, zostaw nas.
– Strzelecka doktorze, Strzelecka.
– Aaaaa, Kubicka, Strzelecka, co za różnica. Nie mogę się przyzwyczaić.

– Martyna uśmiechnęła się i wyszła.
– Maja. Skarbie, no co cię dzisiaj ugryzło. Dla mnie naprawdę jesteś piękna w sukni, bez, z zębami, bez, z włosami długimi, krótkimi, łysa, w perułce, naga, bosa, Boże Majeczkoooo!

– Podszedł do wózka i mocno przytulił przyszłą żonę, która zalewała się łzami.
– No już, juuuż. Denerwujesz się, co?

– Głaskał delikatne spięte w piękny, błyszczący od lakieru kok i pocałował ją w czoło.
– Nie denerwuję się, tylko ty mnie denerwujesz. Bo…No bo…Z resztą…Tak, denerwuję się i ty też mnie denerwujesz.
– Masło maślane Majuniu. Ja wiem, rozumiem. Ja też cholernie się stresuję. Nigdy w życiu nie brałem ślubu. Byłem tylko na ślubach naszych znajomych i już mnie to wzruszało, a na własnym ślubie to chyba zemdleję, umrę, zawału dostanę.
– No właśnie. Też się tego obawiam.
– Naprawdę? Kochana jesteś, że pomyślałaś o mnie. Mooje słoneczko, jak ty się o mnie martwisz. Ale nieee martw się, nic złego się nie stanie.

– Maja westchnęła ciężko wtulając się w pierś Artura.
– A ta suknia, tak bardzo jest beznadziejna?
– Nieee, no co ty. Oszalałaś? Jest przeeeepiękna. Te cekinki, o ten, ten, ten i ten. Te koraliki tutaj, ta kokarda na plecach. A ten materiał…
– Już bardziej się nie pogrążaj.

– Rzekła żałośnie.
– Ale co ja takiego…Eeeech no…To co miałbym powiedzieć, żebyś była zadowolona? Poza tym, chciałaś do toalety. Skoro tu jestem, a odprawiliśmy Kubicką, to…
– Tak, pomóż mi. Z tych nerwów całkiem zapomniałam o tym.

– Kiedy przyszli małżonkowie się w końcu pogodzili, wszystkie sprawy związane z toaletą, wyglądem panny młodej dobiegły ostatnim, końcowym przygotowaniom, pojechali pod urząd stanu cywilnego. Czekali tam już wszyscy zaproszeni goście. Życzeniom, oklaskom, pocałunkom i uściskom młodej pary jeszcze przed ceremonią nie było końca. W pewnym momencie, w tłumie gości Maja dojrzała swoją siostrę, nieśmiało zmierzającą ku niej. Ucieszyła się tak bardzo, że nie zdołała powstrzymać okrzyku radości. Wszyscy zamilkli nagle, stali bez ruchu jak posągi w muzeum widząc jak lody między siostrami lada chwila się przełamią. Odeszły na bok, by nikt nie mógł zbyt wiele usłyszeć z ich rozmowy.
– Jesteś! Przyszłaś! Tak bardzo się cieszę. Wiedziałam, że jednak nie wytrzymasz i pójdziesz po rozum do głowy.

– Mówiła wzruszona Maja.
– Jestem. Przepraszam cię. Przepraszam. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Co za diabeł, szatan, czort, wicher! Ja wiem, że może to nie czas na takie rozmowy…Że może to głupie…Byłam wam przeciwna z zazdrości.
– Z zazdrości? Przecież ty masz męża, dziecko…Czego ty możesz mi zazdrościć?
– To nie jest kwestia czego. Ja…Po prostu nie mogłam znieść myśli, że on mi ciebie zabierze. Że już nie będę mogła ci pomagać, opiekować się tobą. Zwyczajnie ktoś mnie zastąpi.
– Basiu…Co ty mówisz…Przecież to nie jest prawda! Dobrze o tym wiesz. Nikt mnie tobie nigdy nie zabierze. Zawsze będę cię kochać, potrzebować. A ja jestem już dorosłą dziewczynką, mam prawo do szczęścia i wolności, nie wykluczając z tego twojej pomocy siostrzyczko.
– Wiem, rozumiem. Zrozumiałam to bardzo późno, bo dopiero dzisiaj rano. Wiesz co…Pomyślałam sobie nawet, ze ten Góra to…Może nie jest taki zły. Wszystko co o nim mówiłam to…No znasz już powód dlaczego chciałam cię odwieźć od tego małżeństwa. Co nie zmienia faktu, że chyba trochę za szybko podjęliście decyzję o tym ślubie i…Obawiam się, czy coś niedobrego z tego nie wyjdzie.
– Cokolwiek człowiekowi jest pisane i tak się wydarzy. Daj szansę nam i temu związkowi. Jeżeli będzie coś nie tak, to po prostu mnie wspieraj.
– Tak będzie. Obiecuję. Jeszcze raz przepraszam. Bardzo cię kocham, najbardziej na świecie i chcę waszego szczęścia…Żeby w końcu twoje życie było takie, jakie sobie wymarzyłaś.
– Na życzenia przyjdzie jeszcze czas. A teraz chodź ze mną do urzędu na ten ślub. A potem baw się z gośćmi na weselu, które z taką pracowitością przygotowywałam z Arturem.

– Przytuliły się mocno śmiejąc się i płacząc na przemian. Gdy zjawił się urzędnik, który miał połączyć raz na zawsze Maję i Artura węzłem małżeńskim, wszyscy w cudownych humorach, otoczeni delikatną aurą patosu weszli do sali, gdzie odbyła się piękna ceremonia. Nie zabrakło w niej zdjęć i filmów uwieczniających ich piękny dzień. Po wszystkim, gdy świerzo upieczeni małżonkowie zbierali gratulacje, odbierali kwiaty i prezenty, podjechała bryczka, zaprzężona w dwa białe konie, które ciągnęły powóz. Łby koni przystrojone były w czerwone kokardy przyczepione na bujnych grzywach, powóz ustrojony był korowym kwieciem. Gdy Maja doszła do siebie widząc to nie mogła opanować wzruszenia.
– Artur! Artur! Jesteś…
– No co, podoba ci się? Wiedziałem, że oszalejesz ze szczęścia.
– Czy mi się podoba? To jest…To jest po prostu…Ty jesteś…Ja nie wiem co powiedzieć i…W najśmielszych snach o czymś takim nie marzyłam.
– Kochasz zwierzęta, więc wpadłem na taki pomysł, pojedziesz na swoje wesele jako królowa. Tylko moja królowa.
– Jesteś nieoceniony, wspaniały, najukochańszy. Nie mogłam sobie wymarzyć wspanialszego męża, co spełnia marzenia, które nawet nigdy nie zdążyły się ziścić w mojejj głowie.

– Śmiała się i piszczała jak mała dziewczynka, gdy ostrożnie wziął ją na ręce i sadowił w konnej bryczce, wyściełanej miękkimi poduchami obitymi czerwonym atłasem.
-Aaaa! Artur! Uważaj na suknię! Pobrudzi się! No proszę cię uważaj!
– Co mi tam pobrudzona suknia! Spierze się, jeśli się wybrudzi. Cenniejszy skarb kryje się pod nią i wprost nie mogę się doczekać, aż się tej sukienki pozbędziesz.
– Mówiłam, że zboczeniec!

– Syknęła ze śmiechem do jego ucha.
– Wygodnie ci księżniczko?
– Bardzo, bardzo wygodnie! Siadaj obok. Jedźmy już. To zapewne będzie najpiękniejszy dzień mojego życia.

– W chwilę potem, wszyscy ruszyli samochodami w ślad za konną bryczką, wiozącą najszczęśliwszą parę młodą na ziemi, która na tylnym siedzeniu powozu nie szczędziła sobie czułości aż do momentu, gdy zatrzymali się przed lokalem, w którym miało się odbyć wesele i poprawiny.

EltenLink