Categories
Moje fanfiction

Rozdział 40

– Halo! Hop hop! Jest tu kto?

– Zawołała Anna wchodząc do stacji.

– Przywitał ją Piotrek, który wynurzył się z kuchni.
– Oooo! Dzień dobry pani doktor. A…Ale…Jak to?

– Zapytał patrząc ze zdziwieniem na Annę, ubraną w uniform z napisem –
Lekarz.
– Ja też się bardzo cieszę Piotrek, że ty się cieszysz z mojego powrotu.

– Skomentowała wesoło uśmiechając się na widok oszołomionego
Strzeleckiego.
– Jak to? Nic nie rozumiem. Góra nic nie mówił, że pani wraca. No, a Pola?
Wiktor? Wasi rodzice?
– Spokojnie. Górze kazałam trzymać język za zębami. To miała być
niespodzianka dla wszystkich. Mam nadzieję, że ktoś bardziej się ucieszy,
niż ty.
– Nie no…To nie tak, że się nie cieszę. Tylko się martwię, jak z tym
wszystkim sobie pani poradzi. Opieka nad Wiktorem, dzieckiem, pani mamą i
ojcem Wiktora…Teraz jeszcze powrót do stacji…Czy to dla pani nie za
wiele?
– Wiktor wychodzi jutro. Aż tak bardzo opiekować się nim nie trzeba.
Jedynie zmieniać opatrunki. Mojej mamie bardzo pomógł pobyt w ośrodku i na
prawdę bardzo wiele jest w stanie zrobić sama. Tata Wiktora, też nieźle
daje sobie radę. Udało mi się skontaktować z bratem Wiktora, a tym samym
drugim synem pana Władysława. Obiecał przyjechać za kilka dni i postarać
się naprawić stosunki z bratem i ojcem. A Pola…abcia Gosia świetnie
sobie z nią radzi. Poza tym, narazie wróciłam tylko na ćwierć etatu. Będę
brała dyżury dzienne. Tą całą naszą rodzinę trzeba przecież żywić, trzeba
płacić rachunki…Jeśli nikt z nas nie pracuje, to z nieba nic nam nie
spadnie. A nie mogę przecież żerować na pieniądzach naszych rodziców.
– Jeżeli macie problemy finansowe, to możecie poprosić o pomoc
nas…Swoich przyjaciół…
– Ile można prosić o pomoc…Bo przecież nie w nieskończoność.
– No nie wiem…Nie wiem nie wiem. Nie podoba mi się to wszystko. Ja sam
traktuję Wiktora jak ojca…To wszystko dzieje się troche za jego plecami.
Wie, że pani wraca do karetki? Wie, że na własną rękę postanowiła pani ich
wszystkich pogodzić?
– Nie…Wiktor nie o wszystkim wie, to prawda…Ale to wszystko jest
narazie dla jego dobra. Nie chcę go denerwować.
– Ale tak się nie da. Już sam fakt, że czeka go długi czas rehabilitacji,
połączony z brakiem możliwości powrotu do pracy go dobija. Teraz jeszcze
ten brat, praca…
– No może masz racje…Może faktycznie źle robię nie konsultując z nim
pewnych rzeczy. Ale wiem po prostu, że jak Wiktor się uprze, jak się w
sobie zatnie, to nie ma zmiłuj. Może go to nieco załamie, będzie na mnie
wściekły, ale nie mogłam inaczej. Robię to wszystko dla naszej rodziny.
– To też fakt. Sam już nie wiem co gorsze.

– Zamyślił się i posmutniał, spuszczając głowę.
– Dość tego filozofowania o życiu. Z kim dzisiaj jeżdżę?
– Ze mną i z nowym. A właśnie, już wcześniej się zastanawiałem, gdzie jest
ta oferma.
– Czemu tak o nim mówisz?
– Aaaa…Szkoda gadać. Zawsze przyciąga jakieś nieszczęścia, no po prostu
nie było jeszcze dnia, żeby coś mu się nie przydarzyło.

– Anna już chciała coś odpowiedzieć, gdy w kieszeni Piotrka zadzwoniła
komórka.
– Strzelecki słucham? Co? AAaaa…Aaaaale…Jak to? Już? O Jezu…Zaraz
tam…Zaraz tam będę…Dziękuję za informację.
– Co się stało? Coś złego? Jakoś tak zbladłeś.

– Zapytała Anna Piotra, który drżącymi dłońmi schował telefon do kieszeni.
– Martynka…Zaczęło się.
– No, to chyba powinieneś się cieszyć, prawda? Przecież od kilku dni jest
w szpitalu, właśnie dlatego, że gdyby zaczęła rodzić, a ty wówczas miałbyś
dyżur, i po to, że gdyby się zaczęła akcja porodowa, to od razu będzie
miała profesjonalną opiekę Sary Mandel.
– Ja wiem, wiem…Ale jakoś strasznie się o nią boję. To chyba o dwa tygodnie za wcześnie.
– Tak czasem bywa Piotruś, to dobry termin na poród.
– Czy ja mogę na chwilę do niej pójść?
– 23 s

– Odezwał się głos w ich krótkofalówkach.
– Chyba już nie zdążysz. 23 s zgłaszam się?
– Ulica Wiśniowa czterdzieści siedem. Kobieta została zaatakowana nożem.
Powiadomiłam policję.
– O cholera! Przyjęłam! Jedziemy!
– Słyszałeś? Szukaj tego całego nowego.
– Ale…Martynka.
– Martynka rodzi, to potrwa na pewno kilka, jak nie kilkanaście godzin.
Zdążysz ją jeszcze potrzymać za rękę, wesprzeć, po dyżurze. Zbieraj się.
– Piotreek! Jesteem, sorry za spóźnie…

– Usłyszęli głos nowego, który wpadając do kuchni z impetem, niczym zimowy
wicher, uderzył drzwiami Annę, która właśnie zamierzała wyjść.
– Ooo Jezu! Prze…Przepraszam panią bardzo ja…Nic się pani nie stało?

– Zapytał lekko oszołomioną uderzeniem Annę.
– Nie, na szczęście chyba żyję. Ale na przyszłość trochę ostrożniej i bez
spóźnień. Wezwanie mamy, a ty jeszcze nie przebrany?
– Ja…Ja to, zaraz nadrobię…Będę gotowy.
– Dwie minuty.

– Na miejscu wezwania znaleźli się kilka minut później. Bez wahania
wbiegli do domu, w którym najprawdopodobniej znajdowała się poszkodowana
bez pukania.
– Czy ktoś wezwał policję?

– Zapytał Nowy.
– Owszem, dyspozytorka.
– No, to dobrze. A dlaczego jeszcze ich tu nie ma? Przecież
przestępca…Ten, który zaatakował może tu gdzieś być, może i nam grozi
niebezpieczeństwo.
– No, to może dla bezpieczeństwa schowasz się w karetce, a my z panią
doktor odwalimy całą robotę?
– Panowie, uspokujcie się. Jesteśmy tu po to, żeby uratować te
poszkodowaną kobietę. W naszym zawodzie również narażamy życie, więc
grzecznie czekamy na policję i szukamy poszkodowanej. Bez dyskusji!

– Halo? Haloo! Dzień dobry! Pogotowie ratunkowe Anna Reiter…

– Nie zdążyła dokończyć. W ich stronę, na klęczkach, sunęła brocząca krwią
kobieta.
– O matko! Obraz jak z chorroru.

– Wypalił bez zastanowienia nowy.
– Powstrzymaj się od takich durnych komentarzy, dobrze? Proszę się nie
ruszać. Kto pani to zrobił? Nowy, szykuj mi gazę i bandaż. Poważna rana
brzucha, mam tylko nadzieję, że narządy wewnętrzne nie są uszkodzone.
natychmiast
– Ooo…On tu…Tu wró…Ci. Zabi…Zabije mnie…Kocham…Kocham
innego…Innego mężczyznę i…
– Proszę leżeć spokojnie, nie ruszać się. Kto to pani zrobił, policja już
tu jedzie.
– Mój na…Narzeczony…Miał być ślub…Ale…

– Anna opatrywała ranę z pomocą ratowników, którzy dodatkowo zbierali
parametry.
– Pani doktor, ta rana bardzo krwawi i…Ciśnienie spada.

– Rzekł nowy mocno blednąc.
– Nie ma mowy, nawet nie próbuj mi tu mdleć. Nie na moim dyżurze. Jesteś
tu razem ze mną i z Piotrem w pracy, uciskaj, uciskaj mocno, trzymaj
tutaj, żeby zmniejszyć krwawienie.
– Strofowała nowego Anna, patrząc wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.

– Nowy natomiast starał się wypełnić jej polecenie i mocno uciskać
zaopatrzoną ranę.
– Cholera! Wpada we wstrząs, za dużo krwi straciła.
– Jeszcze tego nam brakowało. Co z tą policją?

– Zdenerwowała się Anna.
– To może ja…Ja wyjdę i ich poszukam?

– Wystrzelił z radością nowy.
– W porządku. Na trzy zmieniam cię przy ranie. Ostrożnie!

– Gdy Anna przejęła tamowanie krwotoku, nowy wypadł z domu w poszukiwaniu
policji.
– Pani doktor, ciśnienie nadal spada.
– Halo! Halo, nie zasypiamy, proszę nie zasypiać. Słyszy mnie pani?
Niewolno pani zasnąć. Proszę na mnie patrzeć, mówić do mnie. Jak pani ma
na imię?
– Ha…Hania.
– Pani Haniu. Co z tym narzeczonym? Co z tym ślubem?
– Dowiedział się…Nie kocham…Nie kocham go…Kocham innego mężczyznę i
dowiedział się…Nie ode mnie…To szaleniec…Powiedział, że mnie zabije
i…Chyba mu się to udało.
– Pani doktoor! Zatrzymała się!
– Piotr, wiesz co masz robić.

– Gdy Anna z Piotrem ratowali życie kobiety, w ich krótkofalówkach odezwał
się głos nowego.
– Haloo! Piotreek! pani doktooor! Pomocy! Je…Je…Jestem.
– Jeszcze tego nam brakowało. Czuję, że ta siermięga znowu coś nawywijała.

– Stwierdził, zmieniony przy resuscytacji przez Annę.
– Nowy? Gdzie ty jesteś! Halo! Co ty odwalasz, posłuchaj to na prawdę
przestaje być zabawne.
– Pio…Piotr…Mam kłopoty…
– Nowy, gdzie ty do cholery jesteś, trochę cię rwie.
– Wpadłem…Wpadłem do studzienki…Ka…Ka…
– Nie wierzę. Nie wierzę, ten człowiek kiedyś zabije się na prostej
drodze.
– Wraca! Wraca! Piotr, migiem do karetki! Muszą się nią natychmiast zająć
na bloku operacyjnym.
– Pani doktor, a nowy? Wpadł do studzienki kanalizacyjnej i…
– Niech go diabli wezmą, musimy jechać.
– A policja?
– Do karetki, Piotrek, nie mamy czasu. Dobrze wiesz.

– Gdy biegli z pacjentką do karetki, starszy sierżant Monika Zawadzka
obezwładniała mężczyznę w zakrwawionej kurtce.
– Piotr, nie patrz tak, to nie jest widowisko. Ruszajmy!
– Pani doktor, ale nowy.
– Haloo! Gdzie jesteście! Pomóżcie!

– Wybrzmiał po raz kolejny głos nowego.
– Posłuchaj nowy, policja się tobą zajmie. Pomogą ci, stan naszej
pacjentki jest bardzo poważny, musi natychmiast znaleźć się w szpitalu.
– Ale…Ale…Pani doktor…Niee! Proszę mnie nie…Nie zostawiać, z
nią…Z blondyną…
– Spotkamy się w stacji. Jedziemy, jedziemy Piotrek!

– Kiedy dotarli na miejsce i zdali pacjentkę lekarzowi dyżurnemu, Anna i
Piotr pogrążyli się w swoich zajęciach. Piotr natychmiast pognał do
rodzącej żony, a dyżur Anny dobiegł końca i wybierała się do domu.
– Ja pani nigdy, ale to nigdy tego nie daruję!

– Usłyszała wrzask nowego, który zjawił się w stacji.
– Cześć. Cieszę się, że udało ci się wykaraskać z tej studzienki. To czego
mi nie darujesz?
– Że zostawiła mnie pani na pastwę tej…Pożal się boże…Policjantki.
– Dzisiaj jescze ani razu nie dałeś mi powodu, żebym cię polubiła. Może
powinnam zgłosić to, co się działo Górze?
– Oooo, tak tak tak. Stanowczo się tego domagam. Zostałem do głębi
dotknięty, i to dosłownie.
– Posłuchaj. Zachowałeś się nieprofesjonalnie, prawie mdlejąc, zamiast
zająć się pacjentką. Osoba, która boi się krwi? Ratownikiem medycznym?
– Proszę nie zmieniać tematu. To ja tutaj jestem pokrzywdzonym. Jak
wybiegłem szukać tej policji, zatoczyłem nieco szerszy krąg poszukiwań
i…I wtedy okazało się, że ta cholerna studzienka była otwarta. Te
pijusy, wszystko wyniosą na złom, żeby mieć na wódkę.
– Uspokój się, uspokój. Takie rzeczy się zdarzają, no i co?
– Jakie rzeczy się zdarzają! Jakie! Że policjantka ściąga mi spodnie? I
te…Majtki?

– Anna otworzyła usta w bezbrzeżnym zdziwieniu nie wiedząc, czy się śmiać,
czy zachować powagę.
– Nie rozumiem. Jakie spodnie? Jakie majtki?
– A to, to akurat pani powinna wiedzieć najlepiej. To pani kazała jej mnie
wyciągać z tej studzienki. No i owszem, wyciągnęła, tak ciągnęła, jak w
tym wierszu. Dziadek za babkę, babka za rzepkę i…Spodnie i majtki mi
zdjęła.

– Anna parsknęła niekontrolowanym śmiechem.
– No co! No co! To jest takie śmieszne? Widziała moją…Mój…Boże! Taki
wstyd!
– Słuchaj, na prawdę, na prawdę bardzo, niewypowiedzianie mi przykro,
ale…

– Znów wybuchnęła śmiechem. Obrażony nowy oddalił się, a wtedy komórka
Anny zaczęła dzwonić.
– Piotrek? Halo?

– Zapytała jeszcze się śmiejąc.
– Haloo! Pani doktooor! Jestem ojcem! Zostałem ojcem pięć minut temu! Mam
syna! Chłopiec! Chłopaaak! Marzyłem o synu. Waży cztery kilogramy i dwieście gram. Ma pięćdziesiąt cztery centrymetry. Wielki, jak nasza karetka, jak nasza stara rozgruchotana eska. Martynka czuje się dobrze, ale jest zmęczona. Ahaaa, daliśmy mu na imię Alan. Alan Wiktor. Alanka wybrała Martynka, a Wiktora ja. No, to będę kończył pani doktor. Proszę powiedzieć Banachowi. To pa, pa.

– Nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy się rozłączył.

– Uśmiechnęła się ciepło, zbierając rzeczy i kierując się w stronę wyjścia. Na koniec pomyślała jeszcze, że dawno nie miała tak udanego dnia, pomimo trudnego wezwania.
2018-11-05 13:40:54

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 39

– Zawsze powtarzałaś mi mamo, że dla każdego, nawet po najgorszej burzy kiedyś zaświeci słońce. Czy dla mnie też? Czy zdoła świecić tak mocno, by osuszyć nieustające strumienie moich łez? Ukoić moje upokorzenie, ból i wstyd, które przeżywam za każdym razem, gdy się przed nimi rozbieram? Wiem, że muszę, bo inaczej nie zdobędziemy pieniędzy na twoje leczenie. Nigdzie indziej w tak szybkim czasie nie dostanę tyle pieniędzy. Gdybyś wiedziała mamo, że zdecydowałam się oddawać swoje ciało, żeby cię nie stracić, bo tak bardzo cię kocham, pewnie uznałabyś, że to najgorsze bzdury jakie kiedykolwiek słyszałaś. Dlatego postanowiłam swoje cierpienie przełykać tak, jak najsłodszą czekoladę i nigdy się nie dowiesz, że być może obie teraz cierpimy tak samo. Ty fizycznie, a ja psychicznie. Obie przechodzimy gehennę, ale jeśli to pomoże mi cię uratować, zniosę wszystko. Obiecywali mi trochę większe pieniądze za to, co muszę robić z tymi wszystkimi mężczyznami. To wszystko miało być inaczej, ale teraz okazuje się, że większość należności, które dostajemy od klijentów, pokrywa nasze mieszkanie, wyżywienie i kosmetyki. Chyba nie dam rady stąd uciec. A jeżeli nawet kiedykolwiek mi się to uda, to czy po czymś takim uda mi się znaleźć szczęście? Który mężczyzna będzie w przyszłości w stanie zaakceptować to, co robiłam w przeszłości? Żadnego nie uszczęśliwi fakt, że sypiałam z męzką częścią Warszawy. Tak więc postanowiłam mamo, że za cenę twojego zdrowia, szczęścia, przekreślę swoją przyszłość i szansę na miłość. To już postanowione…

– Lidka zamknęła swój pamiętnik i schowała go do szuflady, zamykanej na kluczyk. Podeszła do lustra i patrzyła na swoje odbicie. Odbicie kobiety zmęczonej, znudzonej życiem, do którego wkrada się jedynie rutyna. Nie ma w nim przygód, poczucia bezpieczeństwa, a przede wszystkim miłości. Wiedziała, że taki stan rzeczy głównie wynika ze strachu i wstydu przed samą sobą. Od czasu, gdy podjęła pracę w domu publicznym, nawet wtedy, kiedy z niej zrezygnowała, nie potrafiła już lubić samej siebie. Nie umiała szanować siebie i nie liczyła także na szacunek od innych, choć nie mogła też stwierdzić, że jej go brakowało. Przypomniała sobie o Arturze, którego jeszcze dwa miesiące wcześniej obdarzyła nieprawdopodobnym uczuciem. Źle rozegrała zaczątki ich znajomości. Zupełnie jak Lidka, której nienawidziła, wyzbyta wszelkich manier i uczuć przy klijentach. Może gdyby poprowadziła to wszystko inaczej, byłaby nareszcie szczęśliwa? A może tak zwyczajnie miało być? Z Arturem żyła już w przyjaznych stosunkach. Uszanowała jego uczucia względem innej kobiety, wszystko sobie wyjaśnili. Tak szybko, jak musiała wyzbyć się jednostronnego uczucia, pojawił się w jej życiu ktoś, kto być może mógłby dać jej to, czego szukała. Z Jakubem znała się od kilku miesięcy. Był od niej starszy o dwanaście lat. Podobnie z resztą jak Artur. Ciągnęło ją do mężczyzn starszych, doświadczonych życiem. Artur nie do końca taki był, lecz Jakub z pewnością. Czuła to od pierwszego ich spotkania. W jego oczach kryła się niesamowita głębia uczuć i emocji. Mógł być to zarówno nieoceniony smutek, jak i nieprzebrane miarą radość, czy miłość. Oczy Jakuba nie umiały kłamać. W pracy i w życiu prywatnym to było jego największą zgubą, a może i chlubą? Zdawało się, że to Jakub pomagał Lidce leczyć niespełnioną miłość, gdy siedziała na zmianę z Anną i innymi przy łóżku Banacha. Wtedy bardzo często się widywali i mnóstwo rozmawiali. Podczas tych kilku miesięcy, zdarzyło im się wypić razem kilka kaw, szczerze rozmawiać, a także pozwolili sobie na wiele jednodniowych wypadów z Kasią, siedmioletnią córką Kuby, gdyż uwielbiała ona Lidkę. Niestety Chowaniec zdawała sobie sprawę, że jej mroczna, skalana okrótną pracą przeszłość, mogłaby raz na zawsze przekreślić ich związek razem. Z drugiej strony, jak zbudować coś, jeśli nie będzie to od początku oparte na zaufaniu? Z zamyślenia ocknęła się słysząc dzwonek do drzwi. Podreptała sięc szybko je otworzyć.
– Ciooooociaaaa! Super, że jesteś wiesz? Bo tata mówił, że skoro masz urlop to na pewno cię nie będzie, ale tak na pewno na pewno na pewno i że nie możemy cię tak ciągle nachodzić i…
– Kasiu, proszę uspokój się troszeczkę. Cześć Lidka.

– Rzekł Kuba całując policzek Lidki.
– Słuchaj…Przepraszam cię. Mówiłaś mi ostatnio, że bierzesz zaległy ulrop. Pomyślałem, że może gdzieś wyjechałaś, a mała strasznie chciała się z tobą zobaczyć i…
– Cześć Kasieńko!

– Powiedziała tym razem Lidka, rozchmurzając się na dobre i porwała Kasię w ramiona.
– Cześć, strasznie się cieszę, że do mnie wpadliście. Nie pytałeś mnie o to, ale gdybyś to zrobił to pewnie bym ci powiedziała, że nigdzie się nie wybieram. W zasadzie miałam nadzieję na samotne urlopowanie z własnymi myślami, muszę sobie poukładać pewne sprawy…
– Aaaa…Rozumiem…No to chyba nie będziemy przeszkadzać?
– Ale tatusiu…Przecież ciocia nic nie powiedziała, że jej przeszkadzamy. Tylko, że strasznie się cieszy.
– Kasia ma rację. Potwornie się cieszę.
– Chwileczkę. Coś tu się nie zgadza miłe panie. Nie można cieszyć się potwornie, albo strasznie. Przecież to się wyklucza.
– Oj tatusiu. Ty po prostu nie jesteś dziewczyną. Nie wiesz, że u nas nic się nie wyklucza?

– Lidka i Kuba roześmieli się głośno po tym stwierdzeniu.
– Wiecie co? No to może gdzieś się wspólnie wybierzemy, jest piękna pogoda zważając na to, że jest początek kwietnia. Nie mam nic w domu…Znaczy…Nic czym mogłabym podjąć gości, więc może…
– Może przyjedziesz do nas do domu? My na pewno mamy czym podjąć gości, bo mój tatuś świetnie gotuje. A przecież nigdy jeszcze u nas nie byłaś ciociu. Proooszeeee! Pokazałabym ci moje lalki, mój pokój i wszystkie moje zabawki, gry, puzle. Tatusiu proszę zgódź się!

– Kuba poczuł się nieco zakłopotany propozycją córeczki. Choćby z tego względu, że sam z siebie nigdy nie ośmieliłby się zaprosić Lidki to ich domu. Miał ogromną nadzieję, że kobieta przyjmie propozycje dziewczynki, a tym samym spełnią się także i jego marzenia.
– No nie wiem, ja…
– Ciociu, nieładnie tak odmawiać. Dzieciom się nie odmawia.
– Moja mała mądralińska. A skąd ty wiesz takie rzeczy, co?
– No jak to skąd? Przecież sam mi to mówisz tatuśku, kiedy pieczesz szarlotkę. Kiedy chcę zjeść więcej, niż mi pozwalasz. A ja cię wtedy tak ładnie proszę, o jeszcze jeden kawałeczek, a wtedy ty, mówisz mi, że…
– Tak tak, może już nie kończ. Wszyscy już wiemy co wtedy mówię, że dzieciom się nie odmawia.

– Cała trójka gromko się roześmiała.
– No to jak, wpadniesz do nas?

– Lidka namyślała się chwilę.
– No dobrze. W zasadzie nie mam nic innego do roboty. Wpadnę do was na kawkę.
– Supeeer! To my poczekamy na ciebie w samochodzie.

– Kuba nie zdążył nic powiedzieć. Córka pociągnęła go za sobą i w chwilę potem zniknęli. Lidka szybko poprawiła makijaż, włożyła coś odpowiedniejszego, niż wyciągnięty domowy dres i użyła perfum, które ostatnio bardzo spodobały się Kubie.
– Głupia idiotko. To zwykła kawa, a ty szykujesz się jak na randkę.

– Skarciła się w myślach, wkładając dodatkowo buty na wyższym obcasie i chwilę po tym wsiadała do auta Kuby.

– Podczas drogi mała Kasia trajkotała nieustannie o szkole, ulubionych bajkach, zabawach, filmach, wycieczkach, które niedawno odbyła z tatą. Kiedy dojechali na miejsce, oczom Lidki ukazał się duży dom jednorodzinny, z basenem i trampoliną w ogrodzie. Uśmiechnęła się na ten widok.
– Wow, nie mówiłeś, że aż tak u was ciasno. Gdybym wiedziała, nie zgodziłabym się na tę kawę, żeby nie zabierać dodatkowych centymetrów tej i tak jakże małej powierzchni.

– Zwróciła się wesoło do Kuby.
– Ciociu, no co ty? Przecież tu jest dużo miejsca, wszyscy się zmieścimy.

– Zakłopotała się Kasia, która nie zrozumiała żartu.
– Oczywiście kochanie, że żartuję. Chodźmy lepiej do domu, pokażesz mi swoje królestwo.
– O taaak! Pokażę ci cały dom!

– W jednej chwili, Kasia znalazła się na prowadzeniu, pędem wbiegajac do przestronnego wnętrza domu, zostawiając za sobą Lidkę i Kubę, którzy wymieniali szybkie, ufne spojrzenia.
– No to co. Kasia pokaże ci cały dom, a ja w tym czasie przygotuję kawę, zgoda?
– Jasne. Chodź maleńka!
– Nie jestem maleńka. Wcale, a wcale. Jestem najwyższa z całej klasy. I mam prawie, ale to prawie prawie najlepsze oceny.
– Nooo! To świetnie, tata jest z ciebie dumny, co nie?
– No jasne! Chodź. Zaczniemy o, tutaj. Tu jest salon. Kiedy przychodzą goście, to tata pija tu z nimi kawę, herbatę, albo jakieś wino na przykład. A czasami, to lubimy tutaj grać z tatą w różne planszówki. Oo, właśnie ciociu, zagramy w planszówkę?
– Jasne. Ale najpierw obiecałaś mi pokazać dom, swój pokój, wszystko pokolei.
– No dobrze. Łazienki to chyba nie będę ci pokazywać, też masz ją w swoim domu. Tam po prawej jest wyjście na taras i widok na nasz ogród, moją trampolinę i nasz basen. A tam, przy schodach na piętro jest sypialnia tatusia. Chyba też nie mogę ci jej pokazać.

– Lidka roześmiała się i serdecznie uściskała dziewczynkę.
– No to chodźmy na górę. Tylko uważaj, bo te schody są niebezpieczne i strasznie zakręcone. Możesz z nich spaść i coś sobie zrobić.
– Obiecuję, będę uważać.

– Lidka była pod wrażeniem wielkiego domu Kuby i jego córki. A przede wszystkim tego, że panowały w nim ład, czystość i porządek niemal do przesady.

– Dziewczynka z niezwykłym przejęciem i namaszczeniem, pokazywała jej każde pomieszczenie, każdy przedmiot, opowiadając jego historię. Zapoznała Lidkę ze wszystkimi swoimi lalkami, zabawkami, grami, książkami i kompletami puzli.
– Lidka! Kasia! Zejdźcie na dół! Podwieczorek gotowy!

– Usłyszały głos Kuby, bawiąc się w najlepsze.

– Kiedy siedzieli wszyscy troje, popijając kawę, herbatę i zajadając ciasto, Lidka poczuła się zrelaksowana i odprężona. Buzia bolała ją od ciągłego uśmiechania się, to do Kasi, to do Kuby.
– Ciociu, urządzimy wszystkim moim lalkom bal lalkowy?
– Kochanie, mówi się bal dla lalek.
– Nie, bal lalkowy brzmi lepiej tatusiu. No to co ciociu, zrobimy im ten bal?
– Jasne. I potem zagramy jeszcze w jakąś planszówkę z tatą, co ty na to?
– Zgoda! To ja idę wszystko przygotować. Może moglibyście szybciej wypić tą waszą kawę? Bo nie mogę się doczekać.
– Kasiu, troszeczkę cierpliwości. Poza tym, Lidka jest naszym gościem i proszę cię, żebyś powstrzymała się od takich komentarzy, dobrze? To nieładne.
– Hmmm…No skoro tak mówisz. No to pijcie sobię tą kawę jak długo dacie radę, a ja poczekam. Ale jeśli ciocia nie zdąży się przez tą kawę ze mną pobawić, to będzie mi bardzo, bardzo smutno, wiesz tato?
– Kasiuniu, kochanie, oczywiście, że zdążę się z tobą pobawić. Obiecuję, że nie wyjdę stąd, póki nie zaśniesz zmęczona zabawą ze mną.
– Chórrrraaaaa! No to ja biegnę wszystko przygotować, a wy możecie trochę pogadać, jak dorośli.
– Dziękujemy za pozwolenie słonko, leć już.

– Kasia, roześmiana opuściła salon i znalazła się prędko w swoim pokoju, pozostawiając Lidkę i Kubę sam na sam.
– Może napijesz się jeszcze kawy?
– Niee, dziękuję. Jestem już pełna ponad miarę.

– Rzekła uśmiechajac się szczerze.
– Pięknie tu macie. Taki duży dom, a tylko dwoje mieszkańców, za to jaki zadbany. Jestem pod wrażeniem i pełna podziwu dla ciebie, jak sobie radzisz.
– Dziękuję. Staram się. Przyznaję, to niełatwe, kiedy ma się na głowie pomysłową siedmiolatkę.

– Powiedział ze śmiechem.
– Co ty mówisz. Przecież Kasia to aniołek. Zawsze, kiedy ty jesteś w pracy, a mnie dane jest z nią spędzić trochę czasu, to moje zdanie co do tego jest niezmienne. Jest bardzo mądra i inteligętna jak na swój wiek.
– To prawda, czasami aż za bardzo. Ale wiesz Lidka…Kasia bardzo, bardzo cię lubi. Obdarzyła cię ogromnym zaufaniem i przywiązaniem. Wychowała się bez matki, dla tego niezmiernie ważny jest twój udział w jej życiu, dla niej samej. Jeżeli to cię przytłacza, to…
– Nie, Kuba, no co ty. Czuję się zaszczycona…To znaczy…Jest mi niezmiernie miło, że mała tak mnie lubi. Z resztą ze wzajemnością. Chcę, żebyś wiedział, że zawsze z chęcią ci pomogę w opiece nad nią. Zawsze, kiedy zajdzie taka potrzeba.
– Cieszę się. Na prawdę, dziękuję ci, że jesteś w naszym życiu Lidka. Bardzo mi pomagasz…Nam obojgu. I jeszcze…Ogromnie mnie cieszy, że jesteś tutaj dzisiaj, teraz…Że pijemy kawę, tu, razem…No rozumiesz.
– Tak. Rozumiem. Mnie też jest tu bardzo miło. Dawno nie czułam się tak cudownie zrelaksowana, odprężona…Bezpieczna.

– Lidka zamyśliła się na chwilę, po czym nieśmiało zapytała.
– Słuchaj…Wiem, że to może nazbyt wiele, jak na naszą krótką znajomość, ale…Czy możesz mi powiedzieć coś o mamie Kasi?

– Jakub westchnął, nagle zbierając naczynia po podwieczorku. Powstrzymał Lidkę gestem ręki, by mu nie pomagała.
– Z jednej strony cieszę się, że o to pytasz. Sądzę, że jeśli dwoje ludzi chce się bliżej poznać, to powinno wiedzieć o sobie jak najwięcej.
– Kuba, ja nie chcę, żebyś myślał, iż to ma być jakieś zobowiązujące…Że do czegoś mi to potrzebne, w czymś pomoże…Jeśli nie chcesz, to nie mów.
– Chcę…Nawet bardzo chcę. Właściwie to z nikim o tym nigdy nie rozmawiałem, bo nikt nie pytał. Będziesz pierwsza.
– Nie, proszę cię, nawet tak nie żartuj. Jeśli to prawda, to…
– To co? Boisz się? Czego.
– Nie wiem…To jest, to jest takie…
– Moja żona, Daria, zginęła w wypadku samochodowym. Żadna tam romantyczna historia. Byliśmy małżeństwem przez cztery, szczęśliwe lata. Jeszcze bardziej uszczęśliwiła nas wiadomość o ciąży Darii, a wkrótce potem urodziła się Kasia. Miała pół roku, kiedy Daria zdecydowała się wrócić do pracy. Byłem temu przeciwny, ale wiedziałem, że jeśli ona na coś się uprzeć, to nie ma takiej siły, która ją od tego odwiedzie. Właśnie podczas jednego wieczoru, gdy wracała z pracy uległa wypadkowi samochodowemu. Dwóch młodych chłopaków ścigało się między sobą, jeden z nich nie wychamował, nastąpiło zderzenie czołowe, a zakończenia chyba się domyślasz, prawda?
– To straszne. Ale mówisz o tym tak spokojnie, że aż przechodzi mnie dreszcz. Kasia nawet nie pamięta swojej mamy.
– Owszem. Ale wie o wszystkim i widziała jej zdjęcia. Wie, że czasem tak się na tym świecie dzieje. Co to mojego spokoju, to…Po prostu, czas leczy rany Lidziu. Było mi ciężko, ale musiałem jak najszybciej ustawić swój świat do pionu, dla maleńkiej córki, którą po sobie zostawiła. Kasia miała od zawsze tylko mnie.

– Siedzieli po skończonej opowieści w zadumie, raz po raz uśmiechając się do siebie.
– To może teraz mały rewanżyk? I ty opowiesz mi coś o sobie?

– Przerwał pytaniem milczenie Kuba.
– O mnie…Moja historia jest bardzo nieciekawa i gdybyś ją znał, pewnie by mnie tu dzisiaj nie było.
– Tego nie wiesz. Nie możesz z góry ocenić jak bym zareagował. W życiu słyszałem już wiele historii, bardziej lub mniej dramatycznych. Chyba nic nie jest w stanie mnie zdziwić, obrzydzić, co najwyżej poruszyć.
– Nie jestem przekonana. Poza tym, jeśli opowiem ci wszystko teraz, nie znajdziesz z pewnością pretekstu, żeby się ze mną kolejny raz spotkać.
– Ooo nie nie, ja też mógłbym powiedzieć to samo, gdy opowiedziałem ci część historii mojej i Kasi. Nie wymiguj się.
– Kubuś…Nawet nie wiesz jak bym chciała, ale…Może jeszcze nie dziś? Nie chodzi o to, że ci nie ufam, czegoś się boję…Po prostu jest to la mnie bardzo trudne. Muszę się przygotować, ale obiecuję, że kiedy to się stanie…
– W porządku. Rozumiem i poczekam. Lidka…Chciałbym, żebyś wiedziała, że i mnie stajesz się coraz bliższa. Sam się sobie dziwię. Od sześciu lat, razem z Kasią mamy tylko siebie, a ty pokazujesz mi, że świat, życie stoją wciąż przede mną otworem. Jesteś zniewalająco piękną, mądrą i odważną kobietą, wieloma rzeczami mi imponujesz. Mam nadzieję, że skoro odważyłem się tobie to wyznać, nie zniechęci cię do mojej osoby.
– Nie, Kuba, no co ty. Ja…W zasadzie mogłabym powiedzieć to samo. Ale musisz zdać sobie sprawę, że moja próba samobujcza była kierowana miłością do innego mężczyzny. Z tej miłości chyba się już wyleczyłam, ale…Nie chcę ci dawać obietnic bez pokrycia. Gdy leżałam w szpitalu, otoczyłeś mnie troską i opieką, pewnie tak jak każdego swojego pacjenta. Ale chcę, żebyś wiedział,,że czuję się z tobą…I z Kasią, jak bym znalazła się wreszcie w swojej rzeczywistości. Przez ostatnich kilka miesięcy, przebywanie z tobą, rozmowy, na prawdę dały mi bardzo, bardzo wiele…I…Ale potrzebuję trochę czasu.
– Nic więcej nie musisz mówić. Wszystko wiem, rozumiem, i zaczekam. Narzucanie się nie jest w moim guście. Dobrze, że już teraz potrafimy o takich rzeczach rozmawiać i nie pozostawiamy niedomówień.

– Znów oboje obdarzyli się uśmiechem.

– Kuba podszedł do Lidki i mocno ją przytulił. Nie wykonał żadnego gestu więcej, którego oboje mogliby pożałować, lub na który mogliby nie być gotowi, a jednak Lidka wyczuła w tym jednym, mocnym uścisku ramion coś, czego nie czuła przy żadnym mężczyźnie. Chęć zaopiekowania się sobą, chęć obdarowania jej uczuciem kiedyś, gdy będzie na to gotowa. Musiała więc kiedyś zdecydować się na to, by powiedzieć mu prawdę dotyczącą jej przeszłości. Jeśli uczucie, które się rozwijało między tym dwojgiem miałoby przetrwać, to byłby odpowiedni dla niego sprawdzian.
– Pamiętaj Lidziu, że bezwzględu na to, jak potoczy się nasza relacja, zawsze możesz na mnie liczyć. A teraz zmykaj do Kasi, bo głowę mi urwie, że tak długo cię zatrzymuję.

EltenLink