Categories
Moje fanfiction

Rozdział 35.

– Powolnym i dystyngowanym krokiem nadszedł marzec, a z nim nieco cieplejsze dni. Artur, Misiek i Piotrek zjeżdżali właśnie do bazy, po skończonym dyżurze.
– Wiecie co wam powiem panowie? Ten świat, to by lepszy był bez bab.

– Stwierdził rzeczowo Misiek.
– A tobie Misiek co się znowu w głowie roi co?

– Zapytał Artur.
– Nic doktorze…Tylko…Ja obserwuję i wyciągam wnioski. Ja się tak staram. Na dyżur z Morawską, to nawet godzinę wcześniej przyjeżdżam. Karetkę pucuje jak własne buty, z kawą na nią czekam, fajnych perfum używam, a ona co? Nawet na mnie nie spojrzy. No chyba, że na wezwaniu. Misiek parametry, Misiek leć po nosze, Misiek to, Misiek tamto.
– Uuuuu stary, no to naprawdę cię wzięło. Ale Gabi? No Gabi? Naprawdę? Zlituj się. No może jest ładna, ale…Nie żeby jakiś tam cud i miód.

– Odparł Piotrek, wjeżdżając na parking karetek.
– Mnie się ona podoba…Ma takie kocie ruchy.
– A taaak…Widziałem. Wczoraj ganiała do toalety z rozwolnieniem, podobno zjadła coś nieświerzego. No, była kocia…Nie ma co.

– Misiek nieco się rozzłościł i jego dłoń zawisła kilka milimetrów od lewego policzka Strzeleckiego.
– Co jest, co jest! Misiek! W pracy jesteś! Jeszcze się nie odmeldowałeś. Wiesz co grozi za atak na funkcjonariusza publicznego na służbie?
– Trudno tego nie wiedzieć jak ma się takiego obrytego doktora.
– No, to bez numerów Misiu, bez numerów. Jak masz problem z panowaniem nad emocjami, to meliski się napij, albo urlop weź. A ty Strzelecki, nie denerwuj kolegi i zamknij się, jak nie masz nic mądrego do powiedzenia.
– Wedle życzenia doktorze. Ale przecież ja nie powiedziałem nic złego…To żart taki był, luzuj spodnie.
– Ale mnie takie żarty nie śmieszą. Ona mi się podoba, tobie nie i tyle.
– Słyszałeś Strzelecki? I tyle. Zamiast rzucać głupimi żartami o doktor Morawskiej, lepiej byś powiedział Miśkowi, jak zdobyć jej serce. No w końcu tylko ty jesteś ekspertem w dziedzinie szczęśliwych związków ze strony męskiej w naszej stacji.
– Doktorze, tyle pochwał na raz? To trochę za dużo, jeszcze się zarumienię.
– No no no, już ty nie udawaj, paskudne poczucie humoru masz dzisiaj Strzelecki.
– No, to co ja mam zrobić?

– Przerwał im Misiek.
– No nie wiem co masz zrobić. Każda kobieta jest inna i oczekuje trochę czego innego od faceta.
– Znaczy…Konkretnie to o co się rozchodzi.

– Zapytał patrząc nic nierozumiejącym wzrokiem.
– No na przykład jedne lubią dostawać kwiatki, inne czekoladki, jeszcze inne erotyczną bieliznę. Jedne wolą romantyków, inne znowu choleryków, no co ci mam jeszcze powiedzieć. Nie mam pojęcia co lubi ta twoja Gabi i co masz zrobić, żeby cię w końcu zauważyła.
– A może ja się jej nie podobam?
– Nie, no co ty. Taka góra mięśni podoba się raczej każdej. Na początek, zaproś ją na jakąś kawkę, herbatkę, ewentualnie objad, piwo, kolację. Albo do kina, na koncert, do teatru, próbuj, aż się dowiesz co ją kręci.
– No…Nareszcie gadasz jak człowiek. Może nawet zacznę cię lubić.

– Stwierdził Misiek, mocno klepiąc Piotrka po ramieniu. Po czym pobiegł do stacji, by się przebrać.
– Ty, Strzelecki. Poczekaj chwilę. Może pogadamy?
– A co, doktorowi też się na amory zebrało?
– Ja i amory? Też wymyśliłeś.
– A chodzi o coś konkretnego? Bo trochę się do Martynki spieszę. Wie doktor, to już szósty miesiąc, nie przelewki.

– Artur zamyślił się, lecz po chwili odparł szybko.
– Aaaa…Nie no…Tak….Tak tak tak…Jasne, oczywiste. No właśnie właśnie, o Kubickiej chciałem z tobą porozmawiać, bo widzisz…Kiedy ona ma zamiar pójść na zwolnienie?
– No zapewne w przyszłym miesiącu, a co, już szuka doktor za nią zastępstwa?
– Jeszcze nie, ale sam rozumiesz, że będę musiał…No musiał będę, bo nie mogę zostać bez ratowników. Oczywiście, ten ktoś…Za Martynę to nie na stałe będzie, chyba o tym wiesz.
– Mam taką nadzieję. To wszystko?
– Nie nie niee…Yyyy, Strzelecki. Dzień kobiet się zbliża.
– Dzień kobiet? Przecież doktor nie uznaje takich dni.
– Aaa tam…Zaraz nie uznaje nie uznaje…Po prostu nie jestem kobietą, więc nie mam powodów do świętowania. No, ale w stacji trochę kobiet jednak się namnożyło, to możebyśmy…Zebrali się któregoś dnia…Wszyscy, ty, Misiek, Nowy, Ja i reszta facetów. Zrobimy jakąś zrzutkę…Kupi się paniom po kwiatku, niech się raz w roku ucieszą…Nawet ciasteczka mogę upiec.
– Świetnie! Super! To kiedy to zebranie?
– Może jutro? Dasz znać chłopakom, ja spławię jakoś kobitki i…
– Zrobi się, a teraz naprawdę muszę uciekać, Martyna zaraz będzie się denerwować, a tego wolałbym uniknąć.
– No, to fajnie…To…No…Że się dogadaliśmy…

– Roześmiał się szeroko głośno to emitując.
– No, no to leć.

– Rozkazał Piotrkowi.

– poszedł do stacji. Obszedł wszystkie pomieszczenia i upewniwszy się, że nikogo nie ma, wszedł do swojego gabinetu. Od dawna przemyśliwał, jak sprowokować spotkanie z Mają i rozmowa z Piotrem, bardzo mu w tym pomogła. W ostatnim czasie, bardzo dużo myślał o swoim życiu. O pięknej siostrze Basi Wszołek. Była ona już drugą kobietą w jego życiu, która naprawdę mu się podobała. Miał również wrażenie, że z wzajemnością. Szansy na prawdziwą miłość u boku Renaty, nigdy nie wykorzystał, z braku odwagi. Teraz postanowił kuć żelazo, póki jeszcze było gorące. Nie przychodziło mu to zbyt łatwo. Na samą myśl o telefonie, który miał wykonać do Maji, prosząc ją o spotkanie, drżały mu ręce, a rzołądek podchodził mu do gardła. Chcąc dodać sobie otuchy, wypił szklankę zimnej wody i wziął kilkanaście głębokich wdechów. A potem wyjął komórkę z kieszeni i wybrał jej numer. Serce waliło mu jak kościelne dzwony i dałby sobie uciąć rękę, a może i coś więcej, że słyszy to każdy, kto przechodzi obok stacji.
– Halo?

– Odezwała się po czwartym sygnale.

– Gdy usłyszał jej głos, jego własny, na amen uwiązł mu w gardle.
– Halo? Artur? Jesteś tam?

– Odchrząknął i odkaszlnął głośno, poczym podpowiedział.
– Taak…Jestem…Przepraszam…Yyyyy, chyba coś z zasięgiem.
– Coś się stało, że dzwonisz?
– Tak…Nie nie…Nic złego…Chciałem cię o coś zapytać.

– Mówił czując, jak czerwieni się na całej twarzy.
– No to słucham.

– Rzekła uprzejmie.
– Yyyy…Bo…Widzisz. Nadchodzi ten…No…Dzień kobiet nadchodzi i ja…Pomyślałem, że…Może mógłbym cię…No nie wiem…Na kawę zaprosić?

– Maja roześmiała się w sposób, który ukochał. Wysoko i perliście.
– Naprawdę musiałeś czekać aż do ósmego marca, żeby mi to zaproponować?
– Co? Aaaa, nie nie, źle mnie zrozumiałaś Majeczko…Ja po prostu dużo pracy mam i…
– Zgadzam się. Tylko mój samochód jest w naprawie i trochę niebardzo mam jak ruszyć się gdzieś dalej bez niego. Mógłbyś po mnie przyjechać?

– Takiego wariantu najmniej się spodziewał. Niewiedzieć czemu, pod uwagę brał tylko obcję, że Maja się nie zgodzi. Był w takim szoku, że jeszcze chwila, a zacząłby skakać z radości po swoim gabinecie.
– Jasne! Już jadę! To znaczy…Zaraz będę…Pędzę. Dzięki, jesteś…Nieoceniona, to…No to…Pa!

– Mówił cudem hamując potoki szczęścia i rozłączył się prędko.

– Przebierał się w ekspresowym tępie, nie chcąc stracić już ani minuty cennego czasu. Świerzo wyprany i wyprasowany garnitur, miał zawsze w swojej szafce w pracy. Jako szef stacji, musiał być przygotowany na każdą ewentualność. Nawet na taką, że może się zdarzyć chwila, nieoczekiwana uroczystość, w której trzeba będzie wskoczyć w garnitur.
– Cholera! No co jest z tą koszulą. Guziki za duże! Dziórki za małe!

– Wrzeszczał do swojego odbicia w lustrze, nie mogąc uspokoić drżenia dłoni.

– Zdenerwowany, zapiął ją po omacku mając nadzieję, że Maja się nie zoriętuje o efektach jego radości, po źle zapiętej koszuli i że marynarka, którą również miał w szafce pomoże mu to nieco zasłonić. Włożył spodnie i wówczas okazało się, że zabrakło mu do nich paska.
– Jasna cholera! Jak pech to pech! No i co ja teraz zrobię?

– Rzekł podciągając je możliwie jak najwyżej.

– Kiedy uznał, że jest już gotowy, popędził do swojego samochodu i niemal wcisnął gaz do dechy, lecz w ostatniej chwili przypomniał sobie, że to wbrew regulaminowi. Powstrzymując się siłą woli, w bezpiecznym tępie dotarł pod dom ukochanej. Zaparkował prędko i niemal w podskokach znalazł się pod jej drzwiami. Drżąca dłoń Artura nacisnęła dzwonek do drzwi i po minucie, otworzyła mu Maja. Jej olśniewająco długie włosy, jak zwykle spływały sfobodnymi kaskadami na ramiona. Lekki makijaż i dopasowany kostium, dodawały jej elegancji takiej, że Arturowi poraz kolejny zabrakło w piersiach tchu. Na dodatek spodnie, postanowiły mu jednak zrobić psikusa i sfobodnie opadły z jego bioder, wprost na posadzkę, ukazując bokserki z wielką karetką namalowaną z przodu. Artur zbladł i niemal mdlał ze wstydu, a Maja to otwierała to zamykała oczy i usta, nie wiedząc co zrobić i co powiedzieć.
– Przez telefon nie mówiłeś, że ja również mam przed tobą zrzucić ubranie. Ale skoro ty odważyłeś się na ten krok już u progu mojego mieszkania, to może ja powinnam pójść o krok dalej i zrobić to na ulicy?

– Rzekła obracając sytuację w żart i śmiejąc się.
– Ooooo…Mmmmmatko…Ja…Ja cię strasznie przepraszam…Po prostu nie znalazłem paska w stacji i…Jezu, co za wstyd…Nie sądziłem, że tak wyjdzie…

– Maja nie mogła przestać się śmiać. Gestem dłoni zaprosiła go do środka, a on wystraszony i zawstydzony do granic możliwości, wszedł spuszczając wzrok.
– Artur, Artur, Artur. Co ja z tobą mam. Same zabawne przygody. Niestety muszę cię zmartwić, te spodnie bez paska mogą spaść dzisiaj jeszcze nie jeden raz. Na przykład w kawiarni, a to będzie chyba jeszcze bardziej krępujące. Swoją drogą, fajne majtki. Też bym takie chciała.

– Próbowała rozładować sytuację i kolejny atak śmiechu rozłożył ją na łopatki.
– Chyba będziemy zmuszeni zostać u mnie w domu i napić się kawy.
– Przepraszam…Obiecuję…Następnym razem się to nie powtórzy…Bardzo, bardzo cię przepraszam. Rzeczywiście, chyba przynoszę kobietom pecha w życiu.
– Co ty mówisz. Ja tak wcale nie uważam. Naprawdę bardzo cię lubię. Mam z tobą same pozytywne przygody i wspomnienia, jak już powiedziałam. Niezależnie od tego, co mówi moja siostra i co ktokolwiek o tym sądzi.
– Tak? Naprawdę tak sądzisz?
– Jestem z tobą bardziej szczera w tym momencie, niż przez całe swoje życie przy konfesjonale.
– W takim razie. Ja…Ja też będę. Przez własną głupotę i brak odwagi, już raz kogoś straciłem. Na zawsze…Nieodwołalnie. A na dodatek, nie zdążyłem powiedzieć tej osobie, jak bardzo była dla mnie ważna i jakie plany miałem wobec niej. Postanowiłem tym razem nie powtórzyć tego błędu. Maju…Spodobałaś mi się od chwili, kiedy zaparkowałaś na podjeździe dla karetek…A potem w każdej innej, w której mogłem cię widzieć, uświadamiałem to sobie coraz bardziej i…Ja wiem, że jestem dziwny, gburowaty, w pracy mówią o mnie, że jestem służbistą…No może i jestem…Ale też mam uczucia i jednak…Też potrafię kochać. Nie wiem, czy cię kocham…Ale napewno chciałbym się przekonać, bo bardzo mi się podobasz.
– No…To się przekonaj

– Rzekła podjeżdżając bliżej i lustrując go od stóp, do głów. Pochylił się nieznacznie chcąc wykonać bliżej nieokreślony gest, a wtedy piłka była po jej stronie. Pocałowała go w lekko rozchylone ze zdziwienia usta. Raz, drugi, trzeci. Kątem oka, zauważyła, że przymyka oczy i odwzajemnia. Chwilę później, odsunęła się nieznacznie uśmiechając się z satysfakcją.
– Już się przekonałeś? Czy potrzebujesz więcej argumentów?

– Zapytała hihocząc, zostawiając go w największym oszołomieniu życia i pojechała do kuchni zrobić obiecaną kawę.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 34

– Śmierć Stanisława Potockiego wstrząsnęła szpitalem i stacją ratownictwa medycznego. Niewiele szczegółów ze sprawy ujawniała policja, więc tym bardziej sprawa ciekawiła wszystkich ze świata medycyny. W obecnym czasie, w każdej wolnej chwili nie rozmawiało się o niczym innym.
– Że co? Znalazł go w wannie, z suszarką do włosów podłączoną do prądu? Coś podobnego.

– Debatował Adam.
– No tak. I podobno zostawił list do Anny i policji, w którym przyznał się do wszystkiego i oczyścił Warnera z zarzutów.

– Odparła tym razem Martyna.
– Straszne. Zupełnie tego nie rozumiem. Mógł skończyć dużo łatwiej ze sobą. Jakieś prochy, podcięcie żył, ale coś takiego? To musiała być tragiczna i bolesna śmierć.

– Skomentował nowy.
– To zawsze był dziwny człowiek. Nic dziwnego, że dziwny sposób śmierci sobie wybrał.

– Dodał Piotrek, zalewając sobie kawę wrzątkiem.
– Co wy tu tak debatujecie. Aż was słyszę w gabinecie.

– Usłyszeli głos Góry, który zaszczycił kuchnię pełną ratowników swoją obecnością.
– A witamy doktorze. Tak tu sobie rozmawiamy, o Potockim.

– Powitał Artura Strzelecki.
– A to nie macie już innych tematów? Tyle złego na świecie się dzieje. Wojny, gwałty, rabunki, porwania, a wy na jednym Potockim wisicie.
– No, a doktora to nie ciekawi?

– Zapytał patrząc lekko zaintrygowanym wzrokiem na górę.
– Phi…Strzelecki…A co niby w tym ciekawego. Był człowiek, nie ma człowieka. Z resztą…Co tu dużo gadać. Od początku go nie lubiłem…Wszyscy o tym wiecie. Prawda jest taka, że skończył ze sobą, bo nigdy nie potrafiłby się żywcem przyznać, że był hamem, dupkiem, kretynem, idiotą i…
– 21 s

– Przerwała Górze potok wyzwisk dyspozytorka Ruda.
– 21 s, co tam znowu?
– Chłopiec spadł z huśtawki i rozbił głowę. Dzwonił zaniepokojony ojciec.
– Przyjąłem, jedziemy.
– Kubicki, Strzelecka. Do roboty, czekam w karocy.
– Chyba odwrotnie.

– Zwrócił Górze uwagę nowy, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Aaaaaaj, bo…Potrzebny wam był ten ślub, jak kwiatek przy korzuchu. Teraz to się ludziom tylko mylić będzie. Które to Kubicki, a które Strzelecka. Czy na odwrót. Niewaaażne! Do wozu! Wezwanie mamy!

– To mówiąc oddalił się szybko w stronę wyjścia ze stacji.
– A temu co. Gorączki się nabawił chyba.
– Skomentował Piotrek, biorąc cięższą część sprzętu i ruszając wraz z Martyną za Górą, śmiejąc się wesoło.

– Gdy karetka z całą trójką jechała już do wezwania, Piotr odezwał się do Martyny.
-otocki nie żyje. A w szpitalu zwolnił się etat ordynatora soru.
– No? Piotruś? Muszę ci powiedzieć…Zawsze byłeś spostrzegawczy.

– Odpowiedziała uśmiechając się figlarnie.
– I co zamierzasz, starać się o ten etat?

– Kontynuowała.
– Żarty się ciebie trzymają. A ja poważnie mówię.
– Strzelecki, ale z czym masz problem? To nie twój problem, tylko dyrekcji szpitala przecież. Skończ ten temat, skup się i na drogę patrz.

– Wtrącił się Góra.
– Patrzę doktorze. Ale widzę, że wy nic nie rozumiecie. Jedynym słusznym kandydatem na ordynatora soru jest Warner. Myślicie, że będzie się starał o awans?
– A skąd mnie to wiedzieć, Strzelecki! Wróżbitą nie jestem, tylko skromnym lekarzem.
– Z naciskiem na skromnym.

– Skfitowała Martyna.
– No, dokładnie Kubicka, dokładnie. Radio byś jakieś włączył Strzelecki. Bo smutno jakoś, ponuro i szaroburo.

– Piotr posłuchał polecenia Góry i włączył pierwszą lepszą stację radiową.
– Cześć tu Sławomir! Cześć kochani tu sławomir! Hahahahahahaaa!

– Poleciało po chwili z głośników.
– Co za idiota się tak przedstawia.

– Prychnął Góra.
– Nie słyszał pan o nim doktorze? To taki, rokopolowy amator. Napisał sobie jeden utworek i wszyscy go kochają.
– No wyobraź sobie Strzelecki, że nie słyszałem, bo mi trąbisz i bombisz w kółko i w kwadrat o Potockim. Weź lepiej wyłącz to radio, nie podobamisię ten cały pożal się Boże Sławomir. Nie daj Bóg trafi do mojej karetki, na moim dyżurze. Już ja mu pokażę miłość miłość w Zakopanem! Uczepili się wszyscy Góry…Znaczy, Gór. Jeden idiota śpiewa o miłości w Zakopanem, Grechuta o Górach śpiewał, Stare dobre małżeństwo. Uczepili się mnie…Znaczy, no…Gór. Niech zaśpiewają na przykład: Wysokie sitowie, we Władysławowie.

– Piotr i Martyna spojrzeli po sobie, z ledwością powstrzymując śmiech.
– Co dzisiaj doktora ugryzło, taki doktor do wszystkiego wrogo nastawiony.
– Daleko jeszcze?

– Zapytał omijając pytanie Piotra.
– Jak dla pana to minutka.

– Dojechali na miejsce wezwania i zabrawszy sprzęt, poszukiwali chłopca z rozbitą głową. Szybko im się to udało. Zanim jednak mogli zająć się pacjentem, musieli rozdzielić dwóch szarpiących się mężczyzn, którzy wrzeszczeli w niebogłosy awanturując się.
– Twój syn nie ma wstępu na plac zabaw! Jest niebezpieczny dla dzieci! Powinien być zamknięty w jakimś specjalnym ośrodku!
– Zamknij się, nic o nim nie wiesz. To twój syn jest rozpieszczony jak diabelskie nasienie, nic dziwnego, że Adaś poczuł się zagrożony, twój Nikodem ciągle mu dokucza.
– Panowie! Panooowie! Spokoojnie! Co tu się dzieje! Gdzie jest poszkodowane dziecko?

– Wszedł w dysputę Góra, rozdzielając ich.
– Pan z pogotowia? Wzywałem karetkę.

– Odezwal się jeden z mężczyzn.
– Tak, Artur Góra, jestem lekarzem. A to moi ratownicy, gdzie jest dziecko.
– Tam, proszę za mną.
– Państwo lepiej uważają, ten dzieciak jest nawiedzony. Bije, kopie, gryzie, jak coś mu się nie podoba!

– Stwierdził drugi z mężczyzn.
– Dziękujemy za ostrzeżenie, ale sami świetnie damy sobie radę. Proszę odejść i nie robić zamieszania.

– Odezwała się Martyna.

– Wszyscy poszli zająć się chłopcem z rozbitą głową. Siedział spokojnie pod drzewem. Nawet nie podniósł wzroku, gdy do niego podeszli. Nie poruszył się i nie zareagował.
– Cześć. Jestem Artur Góra, jestem lekarzem i przyjechałem, żeby ci pomóc.

– Oczy chłopca również nie zwróciły się w stronę Góry.
– Popatrz na mnie. Muszę cię zbadać.

– Mały był nie ugięty.
– Kubicka, parametry.

– Wydał polecenie Góra
– Jak masz na imię?

– Zapytał chłopca lekarz.

– W tym samym czasie Martyna podeszła do niego, by zmierzyć jego parametry życiowe, lecz gdy tylko zaczęła go dotykać, zerwał się zaczynając piszczeć i płakać.
– Hej! Mały! Nie chcę ci zrobić krzywdy. Razem z doktorem chcemy ci pomóc, uspokój się. Daj rączkę, muszę ci zmierzyć ciśnienie.

– Próbowała go uspokoić Martyna, lecz bez rezultatu. Udało się to dopiero jego ojcu.

– Przepraszam państwa. On nic wam nie powie. Adaś cierpi na zespół Kannera. Rozumieją państwo…On jest…Autystyczny.

– Artur pierwszy pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No to musi pan nam pomóc w przeprowadzaniu dalszych czynności medycznych. Muszę zobaczyć tę ranę na jego głowie, założyć powierzchowny opatrunek, a jeśli zajdzie taka potrzeba, w szpitalu chirurg założy mu szwy.
– Proszę powiedzieć, co tu się stało.

– Zapytała Martyna.

– Mężczyzna westchnął, trzymając mocno syna, gdy Artur, Piotr i Martyna opatrywali wspólnie ranę.
– Syn kocha dinozaury. Wszystko, co z nimi związane. Mówi o tym niemal przez całą dobę. Ze względu na to, że jest autystyczny, nie bawi się z żadnymi dziećmi. Rozumie pan, on ma swój świat. Ale dzisiaj, przyszedł tu tamten facet, ze swoim synem. No i tamten mały miał właśnie foremki do piasku, dinozaury. Adaś bardzo się zainteresował, a drugi chłopiec niebardzo chciał się podzielić zabawkami i najpierw był mocno agresywny co do tamtego dziecka, a potem spadł mi jeszcze z huśtawki. Ja przepraszam, muszę wykonać szybki telefon do żony. Poradzą sobie państwo?

– Zakończył roztrzęsiony.
– Tak, bez problemu. Ale będzie pan się musiał udać z nami i z dzieckiem do szpitala.
– Oczywiście. Za momencik wracam.

– Oddalił się pospiesznie z komórką w dłoni.
– To straszne. I naprawdę bardzo smutne, że ludzie, tacy jak tamten ojciec, drugiego dziecka, nie potrafią zrozumieć takich rzeczy.

– Powiedziała Cicho Martyna, odruchowo spoglądając na mocno zaokrąglony brzuszek.
– To prawda. Kilka razy w życiu spotkałem się z osobami chorymi na autyzm. Muszą mieć oni uporządkowany rytm dnia, bo w przeciwnym razie kończy się to atakiem lęku, który doprowadzić może do różnych, nieprzewidywalnych zachowań. No i wogóle…Takie dzieciaki nie reagują na ból, nie przejawiają chęci jakichkolwiek kontaktów. Długo mógłbym wymieniać.

– Odpowiedział smutno Góra, kończąc wśród pisków chłopca opatrywać jego ranną głowę.
– Widzisz Strzelecki. Jednak są na świecie większe ludzkie problemy, niż ten twój Potocki, czy Sławomir. Goń po nosze i do karetki z nim.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 33

– Doktor Jakub Warner od kilku godzin przebywał na posterunku policji, przesłuchiwany pod czujnym okiem starszej sierżant Moniki Zawadzkiej. Pomimo upływu czasu, ślectwo w sprawie usiłowania zabójstwa Wiktora Banacha nie posunęło się nawet o milimetr. Zabrakło świadków, którzy potwierdzili by wersję Warnera, iż to Stanisław Potocki powinien być teraz przesłuchiwany, nie Jakub.
– Panie Warner. Jeszcze raz. Od początku, powoli i spokojnie. Niepotrzebnie się pan tak denerwuje.

– Rzekła Monika Zawadzka patrząc znacząco na Jakuba.
– Z całym szacunkiem pani sierżant, ale…
– Starszy sierżant

– Wtrąciła.
– Dobrze! Przepraszam, pani starszy sierżant. Wobec tego jeszcze raz. Z całym szacunkiem, ale ja bynajmniej nie jestem kasetą magnetofonową, którą może sobie pani włączać, przewijać, od początku do końca, nieskończoną ilość razy. Siedzę tu z panią conajmniej pięć godzin, a chciałbym zastrzedz, że samotnie wychowuję siedmioletnią córkę, która ma tylko mnie, nie przygotuje sobie samodzielnie obiadu, potrzebuje mnie.
– Panie Warner. Proszę się uspokoić. Mój kolega odbierze pańską córkę ze szkoły, zajmiemy się nią.
– Raczy pani żartować? Moja córka nigdzie nie pójdzie z obcym mężczyzną. Poza tym, nic złego nie zrobiłem. To nie ja jestem przestępcą! Rozumie pani? Nie ja! Ja tylko uratowałem życie doktora Banacha! A prawdziwy sprawca dalej chodzi wolno i potęcjalnie zagraża jego życiu!

– Wykrzyczał waląc pięściami w stół przed sobą.
– Ostatni raz proszę pana o spokój. Niechże pan siedzi spokojnie, nie wymachuje rękami i tak głośno nie krzyczy, bo jeśli poczuję się zagrożona, będę zmuszona użyć kajdanek.
– Nooo i może kagańca? Proszę bardzo! Ale ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami, bo prawda nie obroni się sama, jak mawiają.
– Zgadza się. Ale krzykiem również nic się nie załatwi. Muszę wszystko dokładnie zaprotokołować, więc prosiłabym, żeby jeszcze raz, z dokładnością powiedział pan wszystko co się wydarzyło.
– Na miłość boską! Czy pani sądzi, że ja mam w głowie dyktafon, czy co? Nie pamiętam tego, o czym rozmawiałem z nim przed próbą zabójstwa Wiktora, a także w trakcie niej!
– Lepiej by dla pana było, aby przypomniał sobie jak najwięcej szczegułów, które Wiktor Banach, gdy tylko dojdzie do siebie potwierdzi, jeśli to co pan nam powie będzie prawdą.
– Słucham? Żartuje pani? Ja nie wiem…Ja do prawdy nie wiem, skąd was biorą do tej pracy w policji. Człowiek leży kilka miesięcy w śpiączce, ledwo uszedł z życiem pożaru, ma pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, a wy chcecie go przesłuchiwać? Ma być świadkiem?
– Owszem. Osobiście sądzę, że istnieje duża szansa, że w trakcie, gdy doktor Banach wybudzał się ze śpiączki, mógł wychwycić jakiś szczegół, słowo, cokolwiek, co potwierdzi pańską wersję wydarzeń.
– Naprawdę nie macie innego pomysłu jak mnie z tego wyplątać? Bo to najdurniejszy z najdurniejszych pomysłów o jakim w życiu słyszałem.
– Dobrze, nie wchodźmy sobie w kompetęcje, a wszystko skończy się pomyślnie.
– Czy pani mi grozi?
– Nie. Próbuję pana nakłonić do tego, aby zaczął ze mną współpracować, a szybciej się to skończy i jeśli pana adwokat się o to postara, to wyjdzie pan przed rozprawą na wolność.
– Słucham? Co pani mówi? Przed jaką rozprawą! Jestem niewinny! Mój adwokat postara się napewno o to, żeby to pani straciła tę ciepłą posadkę. Nic pani nie robi, aby usidlić prawdziwe zło! Nic!
– Nie będę wchodzić z panem w te bezsensowne dysputy, proszę przestać się mi odgrażać. Zaczniemy jeszcze raz. Był pan lekarzem prowadzącym Wiktora Banacha, czy tak?
– Nadal jestem. Jak by pani jeszcze nie zauważyła, nie straciłem praw do wykonywania zawodu i nie straciłem posady w szpitalu. Proszę mówić o tej sprawie w czasie teraźniejszym.
– To ja tu jestem od pouczania, nie pan. Czy znał pan wcześniej Wiktora Banacha?
– Nie. Nie znałem, wiedziałem tylko tyle, że pracuje w stacji ratownictwa medycznego przy szpitalu.
– Rozumiem.
– Wreszcie.

– Rzekł patrząc jadowicie na blondynkę, której włosy rozsypały się po twarzy.
– Czy Wiktor Banach miał jakichś wrogów?
– No oczywiście. Z tego co wiem, ale to już dzisiaj mówiłem, największym z nich jest Stanisław Potocki.
– A dlaczego pan tak sądzi? Rywalizują z sobą zawodowo?
– Prywatnie. Obecna kobieta Wiktora Banacha również pracuje w stacji przy szpitalu i jest byłą żoną Stanisława.
– Bardzo dużo pan wie biorąc pod uwagę, że nie zna pan Banacha.
– Jeżeli mówię, że nie wiem nic, źle. Okazuje się, że wiem trochę więcej, też źle. A w ogóle to nadąża pani notować? Bo jeżeli będę musiał to wszystko powtórzyć jeszcze raz, to bez adwokata nie wypowiem nawet słowa.
– Ciekawe, czy dla swoich pacjentów jest pan równie miły i kąśliwy.
– Owszem, dla tak nierozgarniętych jak pani bywam równie nieprzyjemny.

– Monika uśmiechnęła się kwaśno i spojrzała w swoje notatki, pragnąc kontynuować przesłuchanie.
– Czy ma pan jakieś większe podstawy, by sądzić, że to właśnie Stanisław Potocki chciał zabić Wiktora Banacha?
– A czy walka o dawną miłość to jest mały powód wedłóg pani?
– Walka o miłość, to jest motyw raczej w powieściach kryminalnych proszę pana.

– Kuba roześmiał się nerwowo.
– Skoro pani tak twierdzi, to widocznie nigdy nie czytała pani dobrych kryminałów, tylko jakieś buble z niższej półki.
– Czy to prawda, że w szpitalu w sporych ilościach ginęły leki?
– Tak, to prawda.
– A więc co ma z tym wspólnego wedłóg pana Potocki? Nie znaleziono ich ani u niego w mieszkaniu, ani w jego gabinecie.
– A skąd ja mam wiedzieć, proszę pani, na cholerę kradł te leki? I przede wszystkim, co z nimi robił? Może je sprzedawał, może sam zażywał, nie wiem tego!
– Nie próbował ich podać poszkodowanemu Banachowi.
– Nie. Nie próbował. Ale doskonale orjentował się w sytuacji, że życie Wiktora wisi na włosku i nie potrzebował tych leków, żeby mu je zabrać. Wiedział także, że Wiktor może w każdej chwili umrzeć, każdy to wiedział, więc dzięki temu wykluczył się z kręgu podejrzanych.
– W takim razie, skoro wszystko potrafi pan wyjaśnić, to proszę mi powiedzieć. Jakim cudem, pielęgniarka, która wbiegła do sali, a którą również przesłuchiwałam zaświadczyła, że to pana zastała nad łóżkiem Wiktora Banacha, nie doktora Potockiego.
– Odpowiedź jest bardzo prosta. Ale pewnie pani i tak nie usatysfakcjonuje. Kilka chwil wcześniej, osobiście zmieniałem opatrunki pacjentowi. Natomiast jakiś czas później, przyszedł Potocki i kazał mi wyjść.
– Dlaczego? Czy robi tak zawsze, wobec każdego pacjenta?
– Nie, oczywiście, że nie. Zdarzyło mu się to poraz pierwszy. Ten człowiek jest bardzo dziwny, wszyscy w szpitalu trzęsą przed nimi portkami. Ze mną jednak zazwyczaj ma pod górkę, bo mu nie ulegam.
– Ale wyszedł pan na jego prośbę?
– Tak. Ale nie dla tego, że się go przestraszyłem. Po prostu, nie chciałem dać mu się sprowokować, bo czułem, że było blisko. Zajrzałem do innych pacjentów, a potem wróciłem, w ostatniej chwili.
– No i co pan zobaczył, usłyszał.
– Zobaczyłem Potockiego, który…W skrócie, usiłuje zabić Banacha. Rozintubował go i patrzył spokojnie na to, jak się dusi.
– A co mówił?
– A skąd mam to wiedzieć. Nie wsłuchiwałem się. Byłem w zbyt wielkim szoku. W tamtej chwili myślałem tylko o tym, by ratować życie Wiktora.
– No i co pan zrobił?
– Odciągnąłem tego psychopatę od łóżka i zacząłem ponownie go intubować. Od i odpowiedź na pani pytanie, dlaczego pielęgniarka zastała mnie przy łóżku Banacha, kiedy Stanisław darł się na cały szpital twierdząc, że to właśnie ja próbowałem chwilę wcześniej zabić Wiktora. Nie zamierzam odpowiadać już na żadne pani pytanie, czekam na adwokata.
– Jak sobie pan życzy. Postępuje pan wedłóg własnego sumienia. Jeżeli pan kłamie, nic panu nie da to, że wyjdzie na tych kilka dni, przed rozprawą. A ja dowiodę prawdy.
– Stanisława też twardo przesłuchiwałaś?
– Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty. Żegnam!

– Rzekła i wyszła zostawiając go rozwścieczonego w pokoju przesłuchań.

– Po upływie kolejnych kilku godzin, adwokatowi Jakuba, udało się wystarać o zwolnienie go z aresztu do czasu rozprawy. Uradowany, opuścił budynek komendy policji, patrząc na niego najbardziej nienawistnym wzrokiem, jaki tylko był w stanie z siebie w tym momencie wykrzesać. W samochodzie wyjął komórkę i nim ruszył, wybrał numer Lidki, który zdobył od niej pewnej nocy, gdy zmieniając Annę siedziała przy łóżku Wiktora.
– Halo? Lidka?
– Halo? Kto mówi?

– Zapytał jej głos niepewnie.
– Cześć, tu Kuba. Przepraszam, że dzwonię, pewnie jesteś zajęta, ale…
– Jezu, Kuba. Wypuścili cię? Uniewinnili? Co z tobą, cały szpital huczy! Martwiłam się! Masz z kim zostawić Kasię?
– Nie…To znaczy tak…Właściwie…To właśnie o Kasię chodzi.
– Co? Nic nie rozumiem.
– Posłuchaj. Czy mogłabyś ją dzisiaj odebrać ze szkoły? Zabrać do siebie? Ja po nią przyjadę, tylko muszę jeszcze coś załatwić.
– To znaczy, że cię wypuścili?
– Nie do końca, wszystko ci wyjaśnię…Jak przyjadę do siebie po córkę.
– Jasne. Wyślij mi smsm adres szkoły Kasi. Za piętnaście minut kończę robotę, wsiądę w auto i ją odbiorę.
– Dzięki. Jesteś wielka. Masz u mnie kawę, wszystko co będziesz chciała.

– Rozłączył się pospiesznie odkładając telefon.

– W gruncie rzeczy, był wdzięczny trochę Wiktorowi, a trochę Annie, gdyż dzięki temu, że Banach leżał w szpitalu, złapał dobry kontakt z Lidką, która na zmianę z Anną, najczęściej czuwała przy łóżku. Lidka podobała mu się bezgranicznie, jednak nie był z tych, którzy okazują to bezpośrednio. Starał się tylko jej nie odstraszyć i pozostawić sprawy własnemu biegowi. Sprawy, w której był głównym podejrzanym zostawić nie mógł. Musiał działać zgodnie ze swoją naturą. Po wielogodzinnych rozmowach z Anną przy łóżku Wiktora wiedział, gdzie dawniej mieszkali ze Stanisławem. To właśnie tam postanowił w pierwszej kolejności się udać, przycisnąć go i nagrać wszystko potajemnie. Długo błądził wśród dzielnic i ich zawiłych uliczek, ale w końcu udało mu się znaleźć ulicę kamienną. Willa z czerwonej cegły, mocno oświetlona była widoczna już z daleka. Zaparkował i wysiadł z auta. Zbliżając się do bramy, miał tylko nadzieję, że nie jest pod napięciem.
– Zniszczę cię psychopato. Będziesz przepraszał wszystkich tych, których skrzywdiłeś, ze łzami w oczach zza krat więzienia.

– Podszedł do bramy i lekko ją popchnął. Był niemało zdziwiony, kiedy bez oporu ustąpiła, wpuszczając go na posesję Potockiego. Rozejrzał się nim postąpił kilka kroków dalej, na wypadek gdyby Stanisław trzymał na posesji groźne psy. Nic nie zaszczekało. Szedł powoli i ostrożnie w stronę domu. Gdy znalazł się przy drzwiach wejściowych i pociągnął za klamkę, drzwi również ustąpiły.
– Co tu jest do cholery grane!

– Syknął przez zęby, wyczuwając jakieś licho w powietrzu.
– Gdzie jesteś! Wyłaź z tej nory! Pokaż się! Przyszedłem pogadać!

– Krzyknął głośno w głąb domu, lecz odpowiedziała mu cisza.
– Halo! W co ty się bawisz! Gdzie jesteś!

– Nieco przestraszony zaczął biegać po domu i otwierać wszystkie drzwi po kolei. Wbiegł na piętro i otworzył pierwsze drzwi od lewej. Była to przestronna łazienka z dużą wanną. Wbiegając, już już miał coś powiedzieć, gdy widok, który roztoczył się przed jego oczami wmórował go w ziemię. W wannie leżał Stanisław. Jego ciało zanużone w wodzie, wykrzywione było w dziwnym, nieludzkim kształcie. Obok ciała pływała suszarka do włosów, podłączona do gniazdka w ścianie przy wannie.
– Jasna cholera.

– Wydusił Warner w ogromnym szoku. Już wybierał numer na policję, gdy zauważył białą kopertę zaadresowaną do Anny i policji.
– Sukinsynu. Wiedziałeś, że prędzej czy później zdechniesz w więzieniu. Tacy jak ty nie mają tam lekko. Jak zwykle stchórzyłeś. Poszedłeś po najniższej lini oporu. Mam nadzieję, że chociaż w tym liście, raz w życiu zrobiłeś coś dobrego i oczyściłeś mnie z zarzutów.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 32

– Gabriela Morawska zaparkowała motor przed stacją. Zrobiła to tak gwałtownie, że chmura kurzu poszybowała pod niebo, opadając w całej swej rozciągłości, na Artura Górę, który przed stacją palił papierosa.
– Co pani wyprawia! Nie można hamować bardziej przyzwoicie? Przecież jak tak dalej pójdzie to pylicy płuc dostanę.
– Ooj doktorze, raz mi się zdarzyło. Poza tym, o pylicę nie tak łatwo. Prorokuję, że szybciej dostanie pan raka płuc.
– No wie pani? To już jest szczyt bezczelności. Człowiek człowiekowi wilkiem.
– Nie, no chyba źle się zrozumieliśmy. Pali pan fajki jak smok, więc prędzej czy później rak płuc mórowany.
– Tylko nie jak smok! Tylko nie jak smok! Co najwyżej jak smoczek, jasne? Nie palę znowu aż tyle … Tylko czasami, w wyjątkowych przypadkach.
– Oho? Tak to się teraz nazywa.
– Pani Morawska! Niech pani nie będzie taka do przodu, bo tyłów pani zabraknie, i co wtedy?
– Doobrze już doobrze. Pana i tak nie przegadam. Wszystko jasne. To pan tu rządzi, a ja tu tylko sprzątam.
– O! Widzi pani, nareszcie się rozumiemy!

– Roześmiał się radośnie.
– No dobrze. To zacznijmy od samego początku. Jaki mamy czas?
– A co to? Jakiś test z Geografii? Nigdy nie byłam z tego przedmiotu dobra, ale wydaje mi się, że …

– Zamyśliła się.
– yyy, no … Środkowoeuropejski?

– Odpowiedziała niepewnie.

– Góra gromko się roześmiał.
– Zawsze powtarzam, że blondynka to nie tylko kolor włosów, ale i stan umysłu … Pani Morawska. Zapytałem panią, w dość zawiły sposób, która, jest, godzina!
– aaaaaaaa!

– Uderzyła się dłońmi w uda.
– No tak … Trochę się nie zrozumieliśmy. Nie musi pan zaraz nawiązywać do mojego koloru włosów.
– No, więc którą mamy godzinę?
– Pyta pan tak, jak by sam nie umiał sprawdzić.
– Pytam, bo mam powód.
– Dziewiąta trzydzieści pięć.
– No? No? Właśnie, trzydzieści pięć. A o której zaczyna pani dyżur?
– O dziewiątej trzydzieści, ale … Doktorze, nie bawmy się w szkołę podstawową. Co, wlepi mi pan uwagę do dzienniczka za pięć minut spóźnienia? Proszę wziąć pod uwagę, że mieszkam na obrzerzach Konstancina i mam trudny dojazd do stacji.
– Proszę wziąć pod uwagę, że mnie to nic, a nic nie interesuje. Każdy ma jakieś problemy. Jedni ostrą biegunkę z krwią, inni rozwalają nogi na byle krawężniku, a pani ma trudny dojazd do pracy. Każdy taki problem należy rozwiązać. W wypadku ostrej biegunki, czy rozwalonej nogi, możemy pomóc my, natomiast na trudny dojazd do pracy … Z tym musi pani sobie poradzić, bo ktoś musi leczyć krwiste biegunki i rozwalone nogi, a jeżeli nie dojedzie pani na czas…
– Doktooorze, błagam pana, proszę traktować mnie poważnie. – Ależ ja traktuję panią bardzo poważnie. W kolejny, zawiły sposób próbuję pani powiedzieć, że W mojej stacji, nie toleruję spóźnień, nie wiem jak pani to dogra, ale mam nadzieję, że jest to jasne!
– Jak słońce. Z kim mam dzisiaj jeździć?
– Aaaa … No i tu właśnie mam dla pani kolejną niespodziankę. Ponieważ jest to pani pierwszy dzień w pracy, pojeżdżę z panią. A z nami pojedzie Misiek.
– Aż tak bardzo mnie pan nie lubi? Nie ufa mi pan? Panie doktorze, to trochę przesada … Jest pan uprzedzony do blondynek?
– Nie … Takie mamy tutaj zasady, każdy nowy lekarz musi przejść test kontrolny. Proszę się przebrać, ma pani trzy minuty i czekam w karetce.
– Ale po co w karetce? Jeszcze nawet nie mieliśmy wezwania?
– Nic nie szkodzi. Poczekamy. Musi się pani oswoić z siedzeniami w karetce, może okażą się zbyt miękkie, albo zbyt twarde. Będziemy musieli wtedy z Miśkiem coś zaradzić.
– Doktorze Góra, naprawdę jest pan niezbyt miły i za dużo sobie pan pozwala.
– Ależ pani Gabrysiu. Ja mam po prostu wysoki próg poczucia humoru, żegnam. Zapraszam do szatni…

– Rzekł i oddalił się w stronę karetki.
– Czekam w karetce! Trzy minuty!

– Odkrzyknął jej, gdy szła w stronę stacji, szelmowsko się do niej uśmiechając.

– Gdy weszła do stacji, rozejrzała się w koło. Była tu tylko jeden raz, jeden raz pokazano jej wszystkie pomieszczenia w budynku.
– Gdzie ta cholerna szatnia?

– Zastanowiła się na głos.
– Trzy minuty … Nie dam temu dupkowi więcej powodów do przytyków.

– Znów rzekła sama do siebie.

– Wbiegła do pierwszej lepszej kabiny, otwierając zamaszyście drzwi!
– Coooo jest kurrrrrwa!

– Usłyszała męski głos, poprzedzony mocnym gruchnięciem drzwi o czyjeś ciało.
– Yyyy … Ja bardzo przepraszam, ja …

– Tłumaczyła się.

– Zajrzała wgłąb kabiny i zobaczyła Miśka. Jedną ręką usiłował ratować rozkrwawiony nos, a drugą wkładać prędko spodnie wraz z majtkami. Stanęła w drzwiach z otwartymi ustami nie wiedząc co zrobić.
– Co ty tu robisz?

– Zadała najmądrzejsze pytanie, jakie w tej chwili przyszło jej do głowy.
– Jak co … Spuszczam z wajchy…

– Odpowiedział nieco szorstko.
– Jesteś bardzo niekulturalny.
– Sorry, takie powiedzonko kierowców karetek.
– Trochę dwuznaczne.

– Próbowała się uśmiechnąć.
– No przecież o to chodzi.
– Czy my zawsze musimy spotykać się w takich dziwnych okolicznościach?

– Spytała.
– Nie wiem, może…

– Mruknął, próbując dalej powstrzymać krwawienie z nosa.
– Może ci jakoś pomogę? Z tym nosem?
– Dzięki, dam radę.

– Bąknął, dopinając spodnie.
– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Chciałam się tylko szybko przebrać.
– W męskim kiblu?
– Nie, no jasne, że nie. Trochę się zgubiłam.
– Aha

– Odrzekł obojętnie.
– Jak chodzi o to, co było dwa dni temu, to … Ja też nie chciałem.
– Nic nie szkodzi. Nie zrozumieliśmy się, wiem.
– Noooo … Ale to nawet trochę było mi na rękę.
– Co, podszywanie się pod Górę?
– Taaa… Inaczej byś mnie nie zauważyła.
– No wiesz, duży jesteś i szeroki, trudno cię nie zauważyć.
– Ja nie w tym sensie … Po prostu jak cię zobaczyłem na tym motorze …
– Wiem. Dla was mężczyzn kobieta na motorze to jak stwór z kosmosu na planecie ziemia. Pewnie wystraszyłeś się, że spadnę, albo spowoduje wypadek?
– Niee! Kurde, no … W ogóle nie chodzi o to … Masz fajne te … Cy … Znaczy … Dynie … Znaczy te … Cydynie …
– Jakie cydynie? To kolejne powiedzenie kierowców karetek?
– eeechhhhhh…

– Westchnął ciężko.
– Chodzi mi o to, że fajna z ciebie babka. Odrazu mi się spodobałaś.
– Uuu … Tego rzeczywiście się nie spodziewałam. Walisz prosto z mostu.
– Sama mówiłaś, że lubisz bezpośredniość.
– Ale w takich przypadkach, chyba wolę dawkowaną…
– Znaczy co?
– O cholera! Dalej jestem w ubraniu!
– Yyyy … Chcesz to zrobić tu? Teraz?
– No, a gdzie? Na dworze? W karetce? Nie mam za dużo czasu.
– Trochę masz, nie ma jeszcze żadnego wezwania.
– Ale Góra, muszę mu udowodnić, że zrobię to szybko.
– Bez przesady, w takie rzeczy to on się nie miesza. Tego nie robi się na wyścigi.
– Zaraz, o czym ty mówisz?
– No, o szybkim numerku? Ale bez Góry …
– Zwariowałeś? O jakim numerku … Kolego! Fajny jesteś, sympatyczny i zabawny, ale chyba jak dla mnie trochę za szybki. Muszę się przebrać, zanim znowu dostanę opieprz, że zrobiłam coś nie w czasie.
– Aa, to o to chodziło.
– Słucham?
– Nie, nic … Już mnie nie ma.

– Zrezygnowany Misiek poczłapał w stronę wyjścia.

– Gabi przebierała się najszybciej jak tylko umiała, gdy nagle w jej krótkofalówce rozbrzmiał głos dyspozytorki.
– 21 s. Rodząca kobieta, lat 28, trzydziesty piąty tydzień. Miłoszewskiego 19.
– Przyjęłam!

– Wydyszała w odpowiedzi.

– Wypadła z łazienki, po drodze wrzucając codzienne przebranie do szatni.
– No i co? Mówiłem! Trzy minuty, nie było pani dziesięć!
– Niech pan robi co chce … Już mi wszystko jedno, mam dziś niefortunne wypadki przy pracy.
– Wypadki przy pracy, pani Morawska to są wtedy kiedy para przed ślubem zostaje rodzicami!

– Gabriela uśmiechnęła się kwaśno.

– Po chwili cała trójka jechała do wezwania.
– Ty, Misiek, a co ci się w nosek stało?
– Niefortunny wypadek przy pracy doktorze.
– No, już to gdzieś dzisiaj słyszałem. Jak widać, wypadki chodzą parami.
– Jeszcze nie, ale może kiedyś?

– Gabi odchrząknęła, patrząc znacząco na Miśka.

– Gdy dojechali na miejsce, Gabi przejęła dowodzenie.
– Za mną!

– Krzyknęła.

– Puściła się pędem, zostawiając za sobą panów z całym osprzętowaniem.
– Tu jest 19! Szybciej panowie, szybciej! Blondynki może są nieco skomplikowane umysłowo, ale kto nie ma w głowie, ten ma w nogach.

– Obwieściła czekając na Miśka z Arturem.

– Zadzwonili do drzwi. Otworzył im wystraszony mężczyzna.
– O, dzień dobry, Gabriela Morawska, pogotowie.
– Jakie pogotowie?

– Zapytał zszokowany mężczyzna.
– Panie, no przecież nie gazowe. Ratunkowe, wezwanie mieliśmy. Kobieta rodzi.

-Odpowiedział Artur.
– Aa, tak, tak tak tak. Wejdźcie, szybko, to ja was wezwałem. Judytka rodzi.

– Wszyscy weszli do środka. Mężczyzna, który otworzył drzwi wprowadził ich do przestronnego salonu, gdzie na kanapie z czerwonego pluszu, leżała kobieta z pokaźnym brzuchem. Przeraźliwie jęczała i w trakcie skórczów obejmowała wielki brzuch dłońmi.
– Dzień dobry. Gabriela Morawska, lekarz. Jak się pani czuje?
– Znajomo.

– Wysapała.
– To znaczy? Co ma pani na myśli.
– To moje trzecie dziecko, nie sądziłam tylko, że tym razem pójdzie tak szybko. Aaaaaaaa!
– Wrzasnęła piskliwym głosem tak głośno, że Misiek i Artur lekko podskoczyli w miejscu.
– Co jest, panowie? Ach, rozumiem, męska wrażliwość na decybele.

– Uśmiechnęła się rozbrajająco po kąśliwym żarcie Gabi.
– Powiedzieli państwo dyspozytorce, że to trzydziesty piąty tydzień, kiedy zaczęły się skórcze?
– Godzinę temu, ale my … Myślałam, że … to takie … Wie pani, przepowiadające, tym czasem … To zaczęło się … I to nie na żarty. Chyba zaraz nie wytrzymam …

– Kobieta rozwrzeszczała się poraz kolejny.

– Gabi natychmiast przystąpiła do działania.
– Chłopaki, szykujcie zestaw porodowy, szybko!
– Słucham? Zamierza pani przyjąć poród w domu? Przecież to nie średniowiecze!

– Oburzył się partner pacjętki.
– Proszę pana. Wygląda na to, że akcja porodowa postępuje bardzo szybko i jeżeli nie zrobimy tego tutaj, to nie dojedziemy do szpitala i stanie się to w karetce.

– Mówiła pomagając się rozebrać pacjentce.

– Misiek z Arturem nagle przestali walczyć z blond lekarką. Stali grzecznie, dyskretnie odwracając wzrok, by nie widzieć, jak Gabi wykonuje badanie.
– Artur, nie jestem pewna, czy wszystko jest w porządku z tętnem malucha, możesz posłuchać?
– Ja? Jak to ja? Dlaczego ja? Przecież ty tu dzisiaj dowodzisz, ja jeżdżę w ramach oceny…
– Nie mamy czasu, baba jesteś, czy facet?
– No … Właściwie … Taka mała pomoc, w ramach douczenia dla pani doktor…

– Włożył rękawiczki i przejął stetoskop. Gdy słuchał tętna płodu, zauważył, że kobiecie odeszły wody płodowe. Zrobiło mu się słabo.
– O … O cholera … Wody … Wody…
– Słyszał pan? Wody dla pana doktora…

– Zwrócił się misiek do partnera rodzącej.
– Pan doktor miał na myśli, że pani odeszły wody! Jezus Artur! Artur nie odjeżdżaj mi tutaj! Halo!

– Było już za późno, Artur padł jak długi na miękki dywan.
– Misiek! Zbieraj go, i pomóż mi!
– Ale niby jak?
– Tak jak pomaga się w przypadku porodu, no dalej!

– Krzyczeli do siebie pomiędzy wrzaskami kobiety.

– Misiek pomógł Arturowi wstać i posadził go na fotelu, w drugim końcu pokoju.
– Tak jest! Świetnie! Dalej, dalej! Przyj! Mocno!

– Dyrygowała Gabi.

– Wtem wszyscy usłyszęli wrzask pacjentki oraz Miśka.
– Co ty wyprawiasz?
– No przecież miałem pomagać, kazałaś mi przeć …

– Westchnęła i rozłożyła ręce z bezradnością.
– Pani doktoooor, dzieckooo!

– Wrzasnęła kobieta.

– Już po chwili na kanapie, pojawiło się duże i pulchne dziecko. Misiek spojrzał na kobietę, potem na kanapę zroszoną krwią, potem na dziecko umazane również krwią i wodami płodowymi.
– No! Gratuluję! Ma pani ślicznego syna!

– Usłyszał głos Gabi, lecz jak by z oddali.
– Misiek! Ty też? Błagam was, nie róbcie mi tego! Michał! Weź się w garść! Jesteś ratownikiem, krew to nie powinno być dla ciebie nic strasznego!

– Chciał coś odpowiedzieć, lecz nie zdążył. Ziemia usunęła mu się spod nóg. Gdy się ocknął, był już w karetce, wraz z Gabrielą, Arturem, pacjentką i jej dzieckiem.
– Misiek! Obudź się, ktoś musi poprowadzić karetkę!

– Wrzeszczał mu Góra wprost do ucha.
– No, doktor też niech nie będzie taki fafa rafa. Sam doktor zemdlał jako pierwszy, ja trzymałem się najdłużej.
– Ciszej bądź! Dziecko obudzisz! Spokój pacjętce zakłócasz!
– Kiedy to prawda …

– Bronił się.
– Będziecie się tak licytować, czy pojedziemy wreszcie do szpitala? Oboje się nie popisaliście.

– Weszła w spór Gabi.
– Ja … Artur Góra … To znaczy, yyy … Proszę pani …

– Zwrócił się do kobiety leżącej na noszach.
– Chciałem przeprosić, za siebie i za kolegę … Wyrażamy głębokie ubolewanie … yyyy to znaczy głęboką nadzieję, że … Nie zgłosi pani tego nigdzie, bo … Wie pani … Jesteśmy tylko mężczyznami, mężczyzna i poród to tak jak … Ogień i woda, rozumie pani.
– Doskonale rozumiem … Mój mąż przy dwóch poprzednich porodach mdlał co pięć, dziesięć minut.
– No … Słyszała pani? Pani Gabrielo?
– Tak, bardzo wyraźnie. Powiem panu coś jeszcze … To pan się musi jeszcze wiele ode mnie nauczyć, doktorze.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 31

– No, Wiktor, jak się dzisiaj czujesz?

– Zapytał Jakub Warner, wchodząc do sali Banacha podczas obchodu.

– Zamiast odpowiedzi, usłyszał tylko dźwięk aparatur, do których Wiktor był podłączony.
– Słuchaj no. Jesteś już dużym chłopcem, minęło już trochę czasu i należałoby się zdecydować, czy zostajesz z nami, czy jednak wybierasz się na tamten świat.

– Mówił, podchodząc do łóżka chorego i przyglądając się wykresom na monitorach.
– No, jest całkiem nieźle. Bynajmniej lepiej, niż w pierwszych dniach, kiedy cię tu przywieziono. Zaraz zajmę się zmianą twoich opatrunków osobiście.

– Rzekł i zniknął na chwilę.

– Po dłuższej chwili, wrócił ciągnąc za sobą wózek, na którym piętrzyły się specjalistyczne opatrunki i kroplówki z lekami.
– Wiesz Wiktor? Wiele o tobie słyszałem. Od lekarzy, pielęgniarek, którzy tu pracują. Od twojej … No właśnie … Kim ona dla ciebie jest? Narzeczona, a może żona? Nie chciała mi tego powiedzieć … Pewnie sądziła, że ją podrywam … Myliła się. Ale jeżeli nie weźmiesz się w garść, to kto wie? Przecież taka piękna kobieta, z maleńkim dzieckiem, nie może żyć na tym świecie sama, bez ramienia jakiegoś opiekuńczego mężczyzny, prawda?

– Mówił, ostrożnie wcierając specjalistyczne maści i żele, na rany oparzeniowe Wiktora, szeroko się do niego uśmiechając.

– Wiktor spał, jednak Jakub zauważył, że za każdym razem, gdy go dotyka, twarz Banacha wykrzywia silny, bezdźwięczny grymas bólu.
– O cholera! Banach! Jest postęp! Zaczynasz odczuwać ból!

– Ucieszył się, jednocześnie nie przestając zmieniać opatrunków Wiktorowi.
– Stary. Mam nadzieję, że ty mnie słyszysz, bo nie na darmo się tu produkuję. Skoro zaczynasz reagować na ból, istnieje duża szansa, że niebawem będzie można wybudzić cię ze śpiączki. W prawdzie, jeszcze długa droga przed tobą, tak długa, jak pielgrzymka do częstochowy na opuszkach palców, zanim będziesz mógł wrócić do pracy, do życia … Ale z tego co o tobie mówią wygląda na to, że powinieneś sobie poradzić. Ania napewno się ucieszy, że jest z tobą nieco lepiej chłopie. Zlitowałbyś się nad nią. Wysiaduje tu niemal dzień w dzień, dziwie się, że nie wysiedziała tu jakiegoś jaja, a ty nadal, śpisz i śpisz. Jak ten śpiący królewicz. Hmm … Śpiący królewicz? Chyba żaden Andersen, ani inny Tuwim, nie napisali jeszcze takiej bajki. Moja córka uwielbia bajki i ciągle domaga się nowych. No, więc niedługo będę zmuszony napisać coś swojego. Może właśnie śpiącego królewicza, a ty będziesz wspaniałym wzorcem dla mojego bohatera.

– Śmiał się, zmieniając kolejne opatrunki i podłączając kroplówki.
– Dowiedziałem się od Ani, właściwie tak … Trochę przypadkowo, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Oboje jesteśmy samotnymi ojcami i mamy córki … To znaczy, ty byłeś samotny … A ja nadal jestem. Jak narazie, jeżeli się nie obudzisz, to obiecuję ci, że odbiję ci tę śliczną blondynkę. Twoja druga córka, też jest piękna. Wdała się bardziej w mamę, dlatego powinieneś mieć większą motywację, by się wybudzić i płodzić syna. Każdy facet musi posadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić w nim syna. No, nawet ja … Jeszcze niebardzo mam z kim, ale … Ty, to co innego. Nie wiem stary, do prawdy nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby rzucać się w ogień i zostawić takie piękne kobiety, jak twoje córki i Ania, samym sobie.
– A co pan tu, pogaduszki z umarlakiem sobie urządza?

– Usłyszał nagle czyjś głos.

– Odwrócił głowę w stronę głosu i zobaczył ordynatora Stanisława Potockiego.
– Słucham?

– Oburzył się Warner.
– Uprzejmie pytam, co pan tu robi?
– Po pierwsze, nie było to, bynajmniej na miejscu, nie wspominając już o uprzejmości, po drugie …
– Doktorze Warner. Nie obchodzą mnie pańskie wywody na temat uprzejmości. Zadałem jedno, konkretne pytanie i oczekuje odpowiedzi na nie.
– Ordynatorze Potocki. Musi pan wiedzieć, że ja jestem lekarzem, który nie toleruje bezczelności i hamstwa, nieważne, czy mam doczynienia z papieżem, prezydentem czy ordynatorem soru!
– A wie pan, co panu grozi za niestosowanie się do moich poleceń?
– Po pierwsze, nie dostałem teraz od pana żadnego polecenia. Po drugie, nie zamierzam trząść przed panem portkami, jak połowa szpitala tylko dlatego, że jest pan moim szefem!
– Cóż za męstwo i odwaga. Prawie taka sama, jak u doktora Banacha. Proszę tak postępować dalej, a zobaczymy, dokąt to pana doprowadzi.
– Grozi mi pan?
– Nie, lojalnie ostrzegam.
– Postaram się nie zapamiętać, doktorze Potocki.
– Jakim prawem zmienia pan opatrunki pacjentowi?

– Warner roześmiał się głośno i donośnie, chwytając się pod boki.
– Do prawdy. Pana poczucie humoru jest rozchwiane niczym pogoda w marcu. Wybaczy pan, ale to pytanie godzi we mnie, niżej, niż poniżej pasa.
– Od zmiany opatrunków są pielęgniarki w tym szpitalu. Nie wiem skąd się pan urwał, ale następnym razem, proszę też dać innym popracować i zarobić na chleb i zaprzestać bawić się w te gierki.
– Pan naprawdę wybaczy, ale do tego polecenia się nie zastosuję. Jestem lekarzem z piętnastoletnim doświadczeniem i nie sądzę, by to była jakaś trudność dla lekarza, zmienić opatrunki. Pozatym, przypadek Wiktora Banacha, wymaga szczególnej opieki i dokładnych interwęcji medycznych. Pielęgniarki w tym szpitalu naprawdę mają co robić.
– Sugeruje pan, że pacjent otrzymuje nieodpowiednią opiekę pielęgniarską?
– Nic takiego nie sugeruję. Uważam po prostu, że w tak ciężkiej pracy, jaka jest w szpitalu, powinniśmy wzajemnie sobie pomagać. A gdyby pan zapomniał, doktor Banach jest moim pacjentem. To ja go przyjmowałem, ja jestem jego lekarzem prowadzącym i mam prawo decydować, czy w danej chwili zmienię mu opatrunek ja, czy siostra dyżurująca.
– No no. Zuchwałości szybko się pan uczy, mam tylko wontpliwości, czy równie dobrym jest pan lekarzem.
– Ordynatorze, nie wiem do czego prowadzi ta rozmowa i co chce mi pan udowodnić, ale może być pan pewien, że nie dam się zastraszyć. Dobrze wykonuję swoją robotę i nikt prócz pana o dziwo do tej pory, nie miał do tego zastrzeżeń.
– Taki narcyzm, doktorze Warner, na moim oddziale jest surowo karany, jeszcze się pan o tym przekona. A teraz proszę wracać do swoich obowiązków, zanim bardziej się zdenerwuję i będę zmuszony zwolnić pana dyscyplinarnie.
– Znów mi pan grozi! Niech pan uważa, bo pana głupia mądrość doprowadzi pana za kratki.
– To pan mi grozi, panie Warner.
– Nie … Ja tylko lojalnie ostrzegam!

– Powtórzył wcześniejsze słowa Potockiego Warner.
– Ostatni raz powtarzam. Proszę dokończyć obchó, ja sam skontroluję, czy doktor Banach ma jeszcze jakiekolwiek szansę na przeżycie.
– Owszem, ma, nawet na całkowity powrót do zdrowia. Pojawiła się reakcja na ból. Receptory czuciowe podjęły pracę. Przynajmniej częściowo.
– Dziękuję za informację, sprawdzę to, proszę wyjść!

– Wrzasnął Potocki.

– Równie wściekły Warner, opuścił salę, pozostawiając Wiktora w rękach Stanisława.
– Witam panie Banach! Jak miło pana znowu widzieć.

– Rzekł sztucznie radosnym głosem.
– Zawsze wiedziałem, że w swej doskonałości, jesteś fatalnie niedoskonały. Co ty zrobiłeś mojej biednej Anii. Najpierw, zrobiłeś jej dziecko, a teraz zgotowałeś los samotnej matki. I wiesz co ci powiem? Ja wiedziałem, że tak będzie. Po prostu wiedziałem, że doczekam kiedyś tego dnia, kiedy moja biedna Ania, będzie wylewała potoki łez, za swoim niezłomnym Wiktorem Banachem. Niespodziewałem się tylko tego, że nastąpi to tak szybko. No cóż, jak widać, opatrzność jest mi przychylna. I w gruncie rzeczy, powinienem ci za to podziękować. No, więc podziękuję tak, jak na to zasługujesz. Odkąt pojawiłeś się w życiu mojej byłej żony, o niczym innym nie marzyłem, jak tylko zabić cię w najbardziej z okrótnych sposobów, jaki jest na tym świecie możliwy. Ale to byłoby zbyt proste, a poza tym, moja lekarska kariera skończyłaby się już u samego progu, gdyż odebrano by mi prawa do wykonywania zawodu i poszedłbym do więzienia na baaaardzo długie lata. A przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby Wiktor Banach zginął, bez wciągania w to osób trzecich. I sam mi się podłożyłeś, przyjacielu. Twój stan jest tak opłakany, że wszyscy wiedzą, co może się z tobą stać. Spodziewają się tego w każdej chwili. A więc, to jest mój czas … Dzisiaj skończysz swój marny żywot, trochę na własne życzenie, a ja nieco ci w tym pomogę. Następnie, zamierzam odzyskać Annę i wasze dziecko, które pokocham jak swoje. A ty, Wiktor, jeżeli mogę cię o coś prosić, opiekuj się nami z tego pięknego nieba, w które będziemy z Anną patrzeć, każdego poranka popijając kawę na werandzie naszego domu. Jesteśmy tu sami … Całkiem sami … Nie ma możliwości, aby ktokolwiek ci pomógł i dowiedział się, że tak naprawdę nie odszedłeś stąd tak całkiem sam. W razie czego, jesteś przecież pacjentem doktora Warnera, wszystko to będzie jego wina.

– Roześmiał się gorzko, uradowany ze swojego cudownego planu.

– Podszedł bliżej łóżka Wiktora. Dokładnie zaczął badać parametry na monitorach. A potem dokładnie zbadał Wiktora. Następnie powoli zabierał się do dzieła. Odłączył tlen i zaczął go powoli rozintubowywać. Towarzyszyło temu przenikliwe charczenie i próby kasłania Wiktora.
– Tak! Tak jest! Świetnie! Teraz się udusisz. Wspaniale jest patrzeć na twoją śmierć. Moje marzenie właśnie się spełnia! Jaka szkoda, że nie mogę tego sfotografować!
– Przepraszam, zapomniałem stąd zabrać pieczątki…

– Odezwał się za plecami Potockiego Warner.

– Stanął jak w ryty, gdy spostrzegł co stało się podczas jego nieobecności. Lecz jego instynkt samozachowawczy zaczął działać niemal natychmiastowo.
– Co ty wyprawiasz! Psychopato! Ty jesteś psychopatą! Chcesz go zabić?
– Ja? Przecież mnie tu nie było. To twój pacjent. Właśnie przechodziłem i zobaczyłem, jak się dusi. Postanowiłeś dopuścić się eutanazji? Przecież on był taki młody, mógł jeszcze żyć. Wylecisz stąd Warner! Stracisz prawo do wykonywania zawodu!

– Wrzeszczał Potocki widząc, że w sali Banacha gromadzi się nieznaczny tłumek, złożony z kilku pielęgniarek.

– Jakub natychmiast przystąpił do ratowania życia Banacha. Ponownie zaczął go intubować, lecz tym razem, z przerażeniem odkrył, że Wiktor nie śpi. Wpatrywał się w niego przerażonym, nic nierozumiejącym i zdezorjentowanym wzrokiem.
– Jezus Maria! Wybudził się! Niech ktoś dzwoni na policję! Natychmiast! Natychmiast dzwońcie na policję! Ten człowiek próbował zabić pacjenta! Słyszycie? Policja!

– Wrzeszczał na całe gardło, patrząc na przerażone tą sytuacją pielęgniarki.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 30

– Misiek stał przed stacją, dopalając papierosa i zbierając się do mycia karetek, nim wozy wyruszą do wezwań. Zgasił prędko niedopałek i wyrzucił go do śmieci, wyciągając nową porcję gumy miętowej do żucia. Wpakował ją sobie z namaszczeniem do ust, gdy nagle zauważył z oddali nadjeżdżający motor. Domyślał się, że to Piotr, bo tylko on bardzo często używał tego środka transportu, by zjawić się w pracy. Włożył ręce do kieszeni spodni i czekał, aż Strzelecki zaparkuje i jak zwykle zagai go rozmową, pomagając czyścić karetki. Misiek spojrzał na swoje buty, które były brudne i rozwiązane, więc póki co, to właśnie je postanowił doprowadzić do ładu. Warkot motoru ucichł i Misiek usłyszał zbliżające się w jego stronę kroki, więc natychmiast podjął rozmowę:
– Siema stary! Dobrze, że już jesteś. W 19 p chłodnica się zesrała … Znaczy wiesz, płyn się wylał i nie wiem, czy to dzisiaj ruszy do boju. W 23 s trzeba by wymienić olej, a sam tego nie zrobię, mam nadzieję, że mi pomożesz. W 21 s zrobiliście z Martyną taki syf, że u mnie w chacie nie ma takiego po melanżu co nie? Stary, jak wy to robicie, że pieprzycie się właściwie tylko w karetce? Dobrze, że zużytych gumek nie trzeba po was sprzątać, tylko porozpieprzane osprzętowanie karetek. A jak tak kiedyś ktoś was nakryje? Lubicie adrenalinę, co?

– Roześmiał się, podnosząc z kucek.

– I wtedy zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Coś, co niemal zwaliło go z nóg. Zamiast Piotra Strzeleckiego, stała przed nim, ubrana na sportowo, w kasku na głowie, wysoka i szczupła kobieta, z mocno odznaczającym się dużym biustem. Spod kasku wysypywały się kaskadami długie włosy. Twarz Miśka w tym momencie, przybrała wszystkie kolory tęczy.
– Witam doktorze Góra. Gabriela Morawska, miałam być, więc jestem.

– Odezwała się, pomijając ówczesny monolog Miśka.
– Ale ja … Bardzo przepraszam, ale to … Pomyłka, ja nie jestem … Znaczy … Pomyślałem, że jest pani Piotrem … Znaczy … Ja …
– Rozumiem. No cóż, przynajmniej dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Proszę się niczym nie przejmować. Skoro pozwala pan na takie sielskie obyczaje, jak seks w karetkach, jako szef stacji, to mnie zupełnie nie interesuje. Jestem tu za doktora Banacha.
– yyyyyy

– Wyjąkał coraz bardziej oszołomiony Misiek.

– Spoglądał z coraz większym zainteresowaniem na Morawską, w szczególności na jej biust.
– Coś nie tak? Znalazł pan kogoś innego na moje miejsce? Myślałam, że wszystko mamy dogadane, tak wynikało z naszej rozmowy przez telefon.
– Nie, pani źle zrozumiała, bo ja…
– Ach, czyli jednak nikogo pan nie znalazł tak? Wszystko jest aktualne? To świetnie! No to, może zapozna mnie pan z moimi obowiązkami w tej stacji? Z personelem?

– Zrezygnowany Misiek postanowił się poddać. Nie miał pojęcia, jak wytłumaczyć nowej pani doktor, że on bynajmniej nie jest Arturem Górą. Uroda Gabrieli bardzo go przyciągała, była w jego typie. Może to, że wzięła go za kogoś innego trzeba wziąć za dobrą kartę i spróbować ją poderwać? Prędzej czy później to i tak się wyda, ale wówczas Gabriela będzie wiedziała, że nie jest Miśkowi obojętna, tylko co z tym zrobi, należy już do jej decyzji.
– Jasne, to chodź…

– Odpowiedział obojętnym jak zawsze tonem, lekko się uśmiechając i wyprężając do przodu swoją umięśnioną klatkę piersiową.
– Ooo, no i to lubię. We wspólnej pracy liczy się przede wszystkim komfort pracy, a na to składają się dobre relacje z kolegami i koleżankami. Gabrysia!

– Wyciągnęła dłoń w stronę Miśka.

– Zastanawiał się co odpowiedzieć.
– Misiek … Znaczy … Michał…

– Odrzekł, zgodnie z prawdą.
– Michał? A nie Artur? Przedstawiałeś mi się jako Artur Góra, gdy rozmawialiśmy przez telefon.
– yyyy … No …
– Nic, nieważne, musiałam coś źle usłyszeć. No, to może chodźmy do stacji, oprowadzisz mnie i poznasz ze swoimi pracownikami?
– taaa.

– Mruknął uśmiechając się zalotnie.


Po chwili oboje znaleźli się w stacji. A Misiek w duchu modlił się, by Góra zbyt szybko, nie zniszczył jego próby zalotów.
– No to tego …

– Chrząknął i zamlaskał, nadal żując gumę.
– Jesteśmy w stacji.
– Naprawdę? Sądziłam, że na komendzie policji.

– Odwzajemniła uśmiech.
– yyyy, nie rozumiem?
– No właśnie, ja też nie rozumiem. To, że jestem blondynką nie znaczy, że trzeba mi uświadamiać takie rzeczy.
– A … Nie … No tak … Nie to miałem na myśli … Sorry …
– Gdzie jest twój gabinet, zakręcony doktorze Góra?
– Mój gabinet? Yyyyyy … Noo … Tam …

– Wskazał drzwi gabinetu doktora Artura Góry.
– Wspaniale, to może wejdziemy napić się kawy? W ramach dobrze rozpoczętej znajomości i przy okazji, omówimy co i jak w trawie piszczy.
– No nie wiem …

– Rzekł zrezygnowanym głosem.

– Przeczuwał, że prawdziwy doktor Góra jest w swoim gabinecie i całe starania o uwagę Gabrysi, pójdą na marne.
– Nie mamy nic do stracenia, chodźmy!

– odpowiedziała.

– Po czym szybkim krokiem udała się pod gabinet Góry i otworzyła drzwi. Przerażony Misiek, podążył wraz za nią.
– O, Michał, widzę, że masz gościa w swoim gabinecie. To może ja wam nie będę przeszkadzać? Czyżby to jakaś niezapowiedziana kontrola z nfz? Witam pana.

– Zwróciła się w stronę Artura, który siedział przy biurku rozwiązując krzyżówkę i pogryzając ciasteczka.
– Słucham? Kim pani jest? Misiek, co tu się dzieje?

– Zapytał zdezorientowany Góra.

– Odrywając się od krzyżówki i ciasteczek.
– Doktorze, ja chciałem to wszystko wyjaśnić, ale … Nie zdążyłem …
– Zaraz, chwileczkę, chyba się pogubiłam, czy mogą mi panowie wyjaśnić, o co tutaj chodzi?
– Nie! To ja żądam wyjaśnień! Kim pani jest i dlaczego wchodzi pani do mojego gabinetu, jak do swojego domu? Bez pukania? Mamusia kultury nie nauczyła?
– Chyba nie rozumiem? To przecież Gabinet Michała Góry … Szefa tej stacji.
– Kogo? Jakiego Michała Góry! Artura Góry! Na drzwiach jest wyraźnie napisane … W podstawówce nie nauczyli czytać? To należałoby się cofnąć i naprawić ten karygodny błąd!

– Wrzeszczał wściekły Artur, pieniąc się ze złości.

– Misiek sprawiał wrażenie, jakby chciał zapaść się pod ziemię, lecz o dziwo, na niego jak na razie, pozostała dwójka nie zwracała uwagi.
– Pan mnie obraża! Jak się pan nazywa? Złożę na pana oficjalną skargę u doktora Michała Góry, a jak będzie trzeba, to do wyższych instancji.
– Do jakiego doktora Michała Góry! Czy nadal do pani nie dociera, że nie pracuje tu nikt o takim nazwisku?
– Jak nie, a ten, tutaj, to kto?
– To Misiek! Ratownik medyczny!
– No to wszystko jasne. Michał Góra, ratownik medyczny, a pan, to Artur Góra, lekarz, z którym rozmawiałam. Jesteście braćmi, bardzo zabawne nieporozumienie. Panie Michale, dlaczego podszywa się pan pod brata?
– Ale, ale ja … Ale ja … Ja …
– Nie. Nie jesteśmy braćmi, pani jest naturalną blondynką, czy ma jakieś braki w rozwoju szarych komórek?

– Oburzył się po raz kolejny Artur.
– Michał Oleśkiewicz, ratownik medyczny! Nie przedstawił się?
– Doktorze, ja naprawdę … Nie zdążyłem, ona nie chciała mnie … Znaczy pani Gabriela …
– O ile mi wiadomo, przeszliśmy na ty…

– Obruszyła się.
– Jaka Gabriela?

– Zapytał znów Artur.
– Gabriela Morawska. Miałam tu pracować w zastępstwie za doktora Wiktora Banacha. Miałam znaleźć się w stacji pogotowia ratunkowego, a nie w kosmosie i bigosie. Wszyscy tu z wszystkimi uprawiają seks w karetkach …
– Słucham?

– Ryknął Góra.
– Karetki nie nadają się do jeżdżenia, Misiek przypadkiem mi wszystko zrelacjonował.
– Misiek! Do cholery! Coś ty za bzdur pani nawygadywał? Z pensji ci polecę tak, że na nową szczoteczkę do zębów kredyt w banku będziesz brał!
– Przepraszam, doktorze, już mnie tutaj nie ma … Ja nie chciałem …
– Skoro widzę tu tyle nieprawidłowości, z palcem w nosie mogłabym to wszystko zgłosić, a pan nie siedziałby tu teraz i nie zajadał tych pysznych zapewne ciasteczek, rozwiązując sobie krzyżóweczki!
– Tak, tak … Z pewnością ma pani rację … Mnóstwo jest nieprawidłowości w mojej stacji … Pracuję nad tym … Pracujemy, wszyscy … Proszę pamiętać, jesteśmy tylko ludźmi, mamy prawo do niedoskonałości … No cóż, ludzka rzecz …

– Kajał się Góra.
– Kawki pani zrobię, napijemy się … Uspokoimy … Po co te nerwy …

– Uśmiechał się Artur jak najszerzej umiał.
– Misiek! Dlaczego ty jeszcze jesteś nieprzebrany? Karetki wymyte? Leki uporządkowane?
– Yyyyyyy …. Doktorze, nie do końca, bo 19 p dzisiaj nie ruszy … Chyba …
– Jak nie ruszy … Co nie ruszy! Dzwoń po Strzeleckiego, Wszołka i zróbcie tak, żeby ruszyło, a ja tu się panią zajmę. Zapoznam z regulaminem, obyczajami i … Czym trzeba.

EltenLink