Categories
Moje fanfiction

Rozdział 31

– No, Wiktor, jak się dzisiaj czujesz?

– Zapytał Jakub Warner, wchodząc do sali Banacha podczas obchodu.

– Zamiast odpowiedzi, usłyszał tylko dźwięk aparatur, do których Wiktor był podłączony.

– No, Wiktor, jak się dzisiaj czujesz?

– Zapytał Jakub Warner, wchodząc do sali Banacha podczas obchodu.

– Zamiast odpowiedzi, usłyszał tylko dźwięk aparatur, do których Wiktor był podłączony.
– Słuchaj no. Jesteś już dużym chłopcem, minęło już trochę czasu i należałoby się zdecydować, czy zostajesz z nami, czy jednak wybierasz się na tamten świat.

– Mówił, podchodząc do łóżka chorego i przyglądając się wykresom na monitorach.
– No, jest całkiem nieźle. Bynajmniej lepiej, niż w pierwszych dniach, kiedy cię tu przywieziono. Zaraz zajmę się zmianą twoich opatrunków osobiście.

– Rzekł i zniknął na chwilę.

– Po dłuższej chwili, wrócił ciągnąc za sobą wózek, na którym piętrzyły się specjalistyczne opatrunki i kroplówki z lekami.
– Wiesz Wiktor? Wiele o tobie słyszałem. Od lekarzy, pielęgniarek, którzy tu pracują. Od twojej … No właśnie … Kim ona dla ciebie jest? Narzeczona, a może żona? Nie chciała mi tego powiedzieć … Pewnie sądziła, że ją podrywam … Myliła się. Ale jeżeli nie weźmiesz się w garść, to kto wie? Przecież taka piękna kobieta, z maleńkim dzieckiem, nie może żyć na tym świecie sama, bez ramienia jakiegoś opiekuńczego mężczyzny, prawda?

– Mówił, ostrożnie wcierając specjalistyczne maści i żele, na rany oparzeniowe Wiktora, szeroko się do niego uśmiechając.

– Wiktor spał, jednak Jakub zauważył, że za każdym razem, gdy go dotyka, twarz Banacha wykrzywia silny, bezdźwięczny grymas bólu.
– O cholera! Banach! Jest postęp! Zaczynasz odczuwać ból!

– Ucieszył się, jednocześnie nie przestając zmieniać opatrunków Wiktorowi.
– Stary. Mam nadzieję, że ty mnie słyszysz, bo nie na darmo się tu produkuję. Skoro zaczynasz reagować na ból, istnieje duża szansa, że niebawem będzie można wybudzić cię ze śpiączki. W prawdzie, jeszcze długa droga przed tobą, tak długa, jak pielgrzymka do częstochowy na opuszkach palców, zanim będziesz mógł wrócić do pracy, do życia … Ale z tego co o tobie mówią wygląda na to, że powinieneś sobie poradzić. Ania napewno się ucieszy, że jest z tobą nieco lepiej chłopie. Zlitowałbyś się nad nią. Wysiaduje tu niemal dzień w dzień, dziwie się, że nie wysiedziała tu jakiegoś jaja, a ty nadal, śpisz i śpisz. Jak ten śpiący królewicz. Hmm … Śpiący królewicz? Chyba żaden Andersen, ani inny Tuwim, nie napisali jeszcze takiej bajki. Moja córka uwielbia bajki i ciągle domaga się nowych. No, więc niedługo będę zmuszony napisać coś swojego. Może właśnie śpiącego królewicza, a ty będziesz wspaniałym wzorcem dla mojego bohatera.

– Śmiał się, zmieniając kolejne opatrunki i podłączając kroplówki.
– Dowiedziałem się od Ani, właściwie tak … Trochę przypadkowo, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Oboje jesteśmy samotnymi ojcami i mamy córki … To znaczy, ty byłeś samotny … A ja nadal jestem. Jak narazie, jeżeli się nie obudzisz, to obiecuję ci, że odbiję ci tę śliczną blondynkę. Twoja druga córka, też jest piękna. Wdała się bardziej w mamę, dlatego powinieneś mieć większą motywację, by się wybudzić i płodzić syna. Każdy facet musi posadzić drzewo, zbudować dom i spłodzić w nim syna. No, nawet ja … Jeszcze niebardzo mam z kim, ale … Ty, to co innego. Nie wiem stary, do prawdy nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby rzucać się w ogień i zostawić takie piękne kobiety, jak twoje córki i Ania, samym sobie.
– A co pan tu, pogaduszki z umarlakiem sobie urządza?

– Usłyszał nagle czyjś głos.

– Odwrócił głowę w stronę głosu i zobaczył ordynatora Stanisława Potockiego.
– Słucham?

– Oburzył się Warner.
– Uprzejmie pytam, co pan tu robi?
– Po pierwsze, nie było to, bynajmniej na miejscu, nie wspominając już o uprzejmości, po drugie …
– Doktorze Warner. Nie obchodzą mnie pańskie wywody na temat uprzejmości. Zadałem jedno, konkretne pytanie i oczekuje odpowiedzi na nie.
– Ordynatorze Potocki. Musi pan wiedzieć, że ja jestem lekarzem, który nie toleruje bezczelności i hamstwa, nieważne, czy mam doczynienia z papieżem, prezydentem czy ordynatorem soru!
– A wie pan, co panu grozi za niestosowanie się do moich poleceń?
– Po pierwsze, nie dostałem teraz od pana żadnego polecenia. Po drugie, nie zamierzam trząść przed panem portkami, jak połowa szpitala tylko dlatego, że jest pan moim szefem!
– Cóż za męstwo i odwaga. Prawie taka sama, jak u doktora Banacha. Proszę tak postępować dalej, a zobaczymy, dokąt to pana doprowadzi.
– Grozi mi pan?
– Nie, lojalnie ostrzegam.
– Postaram się nie zapamiętać, doktorze Potocki.
– Jakim prawem zmienia pan opatrunki pacjentowi?

– Warner roześmiał się głośno i donośnie, chwytając się pod boki.
– Do prawdy. Pana poczucie humoru jest rozchwiane niczym pogoda w marcu. Wybaczy pan, ale to pytanie godzi we mnie, niżej, niż poniżej pasa.
– Od zmiany opatrunków są pielęgniarki w tym szpitalu. Nie wiem skąd się pan urwał, ale następnym razem, proszę też dać innym popracować i zarobić na chleb i zaprzestać bawić się w te gierki.
– Pan naprawdę wybaczy, ale do tego polecenia się nie zastosuję. Jestem lekarzem z piętnastoletnim doświadczeniem i nie sądzę, by to była jakaś trudność dla lekarza, zmienić opatrunki. Pozatym, przypadek Wiktora Banacha, wymaga szczególnej opieki i dokładnych interwęcji medycznych. Pielęgniarki w tym szpitalu naprawdę mają co robić.
– Sugeruje pan, że pacjent otrzymuje nieodpowiednią opiekę pielęgniarską?
– Nic takiego nie sugeruję. Uważam po prostu, że w tak ciężkiej pracy, jaka jest w szpitalu, powinniśmy wzajemnie sobie pomagać. A gdyby pan zapomniał, doktor Banach jest moim pacjentem. To ja go przyjmowałem, ja jestem jego lekarzem prowadzącym i mam prawo decydować, czy w danej chwili zmienię mu opatrunek ja, czy siostra dyżurująca.
– No no. Zuchwałości szybko się pan uczy, mam tylko wontpliwości, czy równie dobrym jest pan lekarzem.
– Ordynatorze, nie wiem do czego prowadzi ta rozmowa i co chce mi pan udowodnić, ale może być pan pewien, że nie dam się zastraszyć. Dobrze wykonuję swoją robotę i nikt prócz pana o dziwo do tej pory, nie miał do tego zastrzeżeń.
– Taki narcyzm, doktorze Warner, na moim oddziale jest surowo karany, jeszcze się pan o tym przekona. A teraz proszę wracać do swoich obowiązków, zanim bardziej się zdenerwuję i będę zmuszony zwolnić pana dyscyplinarnie.
– Znów mi pan grozi! Niech pan uważa, bo pana głupia mądrość doprowadzi pana za kratki.
– To pan mi grozi, panie Warner.
– Nie … Ja tylko lojalnie ostrzegam!

– Powtórzył wcześniejsze słowa Potockiego Warner.
– Ostatni raz powtarzam. Proszę dokończyć obchó, ja sam skontroluję, czy doktor Banach ma jeszcze jakiekolwiek szansę na przeżycie.
– Owszem, ma, nawet na całkowity powrót do zdrowia. Pojawiła się reakcja na ból. Receptory czuciowe podjęły pracę. Przynajmniej częściowo.
– Dziękuję za informację, sprawdzę to, proszę wyjść!

– Wrzasnął Potocki.

– Równie wściekły Warner, opuścił salę, pozostawiając Wiktora w rękach Stanisława.
– Witam panie Banach! Jak miło pana znowu widzieć.

– Rzekł sztucznie radosnym głosem.
– Zawsze wiedziałem, że w swej doskonałości, jesteś fatalnie niedoskonały. Co ty zrobiłeś mojej biednej Anii. Najpierw, zrobiłeś jej dziecko, a teraz zgotowałeś los samotnej matki. I wiesz co ci powiem? Ja wiedziałem, że tak będzie. Po prostu wiedziałem, że doczekam kiedyś tego dnia, kiedy moja biedna Ania, będzie wylewała potoki łez, za swoim niezłomnym Wiktorem Banachem. Niespodziewałem się tylko tego, że nastąpi to tak szybko. No cóż, jak widać, opatrzność jest mi przychylna. I w gruncie rzeczy, powinienem ci za to podziękować. No, więc podziękuję tak, jak na to zasługujesz. Odkąt pojawiłeś się w życiu mojej byłej żony, o niczym innym nie marzyłem, jak tylko zabić cię w najbardziej z okrótnych sposobów, jaki jest na tym świecie możliwy. Ale to byłoby zbyt proste, a poza tym, moja lekarska kariera skończyłaby się już u samego progu, gdyż odebrano by mi prawa do wykonywania zawodu i poszedłbym do więzienia na baaaardzo długie lata. A przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby Wiktor Banach zginął, bez wciągania w to osób trzecich. I sam mi się podłożyłeś, przyjacielu. Twój stan jest tak opłakany, że wszyscy wiedzą, co może się z tobą stać. Spodziewają się tego w każdej chwili. A więc, to jest mój czas … Dzisiaj skończysz swój marny żywot, trochę na własne życzenie, a ja nieco ci w tym pomogę. Następnie, zamierzam odzyskać Annę i wasze dziecko, które pokocham jak swoje. A ty, Wiktor, jeżeli mogę cię o coś prosić, opiekuj się nami z tego pięknego nieba, w które będziemy z Anną patrzeć, każdego poranka popijając kawę na werandzie naszego domu. Jesteśmy tu sami … Całkiem sami … Nie ma możliwości, aby ktokolwiek ci pomógł i dowiedział się, że tak naprawdę nie odszedłeś stąd tak całkiem sam. W razie czego, jesteś przecież pacjentem doktora Warnera, wszystko to będzie jego wina.

– Roześmiał się gorzko, uradowany ze swojego cudownego planu.

– Podszedł bliżej łóżka Wiktora. Dokładnie zaczął badać parametry na monitorach. A potem dokładnie zbadał Wiktora. Następnie powoli zabierał się do dzieła. Odłączył tlen i zaczął go powoli rozintubowywać. Towarzyszyło temu przenikliwe charczenie i próby kasłania Wiktora.
– Tak! Tak jest! Świetnie! Teraz się udusisz. Wspaniale jest patrzeć na twoją śmierć. Moje marzenie właśnie się spełnia! Jaka szkoda, że nie mogę tego sfotografować!
– Przepraszam, zapomniałem stąd zabrać pieczątki…

– Odezwał się za plecami Potockiego Warner.

– Stanął jak w ryty, gdy spostrzegł co stało się podczas jego nieobecności. Lecz jego instynkt samozachowawczy zaczął działać niemal natychmiastowo.
– Co ty wyprawiasz! Psychopato! Ty jesteś psychopatą! Chcesz go zabić?
– Ja? Przecież mnie tu nie było. To twój pacjent. Właśnie przechodziłem i zobaczyłem, jak się dusi. Postanowiłeś dopuścić się eutanazji? Przecież on był taki młody, mógł jeszcze żyć. Wylecisz stąd Warner! Stracisz prawo do wykonywania zawodu!

– Wrzeszczał Potocki widząc, że w sali Banacha gromadzi się nieznaczny tłumek, złożony z kilku pielęgniarek.

– Jakub natychmiast przystąpił do ratowania życia Banacha. Ponownie zaczął go intubować, lecz tym razem, z przerażeniem odkrył, że Wiktor nie śpi. Wpatrywał się w niego przerażonym, nic nierozumiejącym i zdezorjentowanym wzrokiem.
– Jezus Maria! Wybudził się! Niech ktoś dzwoni na policję! Natychmiast! Natychmiast dzwońcie na policję! Ten człowiek próbował zabić pacjenta! Słyszycie? Policja!

– Wrzeszczał na całe gardło, patrząc na przerażone tą sytuacją pielęgniarki.

8 replies on “Rozdział 31”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink