Categories
Moje fanfiction

Rozdział 45

– Noc zdawała się nie mieć końca. Anna układała właśnie w łóżeczku Polę, która nie pozwoliła jej, ani Wiktorowi zbyt długo zmróżyć oczu. Miała swój czas ząbkowania, tak ukochany i znienawidzony przez wszystkich rodziców. Odłożywszy córeczkę, którą dopiero co udało jej się uspać, spojrzała na Wiktora. Miała wrażenie, że spał. Ostrożnie wsunęła się pod kołdrę, by go nie obudzić. Kiedy sama przytulała głowę do poduszki, by uszczknąć choć chwilę snu, z innej części domu dobiegł ją przeraźliwy krzyk. Zerwała się na równe nogi i wybiegła z sypialni na korytaż próbując ocenić, gdzie i co się dzieje. Szybko zorientowała się, że krzyki dochodzą z pokoju ojca Wiktora. Pospieszyła tam czym prędzej, chcąc uniknąć pobudki wszystkich domowników.
– Tato? Wszystko w porządku? Co się dzieje?

– Zapytała wystraszona.

– Patrzyła na twarz teścia. Ale ona, zarówno jak i jego oczy były nieobecne, gdzieś daleko.
– Marysiu! Jestem ranny!

– Wychrypiał jęcząc i trzymając się za brzuch.
– Jezus Maria…Gdzie? Co tata sobie zrobił?

– Kontynuowała śmiertelnie przestraszona, lecz nagle zorientowała się, że to kolejny atak choroby alz himmera.
– Marysiu, moje dziecko! Natychmiast wezwij lekarza. Była łapanka! Trafili mnie! Ledwo udało mi się uciec.
– Dobrze. Zaraz to zrobię, a tymczasem podam ci odpowiednie leki, po których z pewnością poczujesz się lepiej.

– Rzekła Anna, chcąc nieco uspokoić starszego pana.
– Już już, spokojnie. Oddychaj spokojnie. Niemcy już sobie poszli. Weź tę tabletkę, a ja zaraz przyniosę ci wody, żebyś mógł popić. I kropelki na uspokojenie. Tylko spokojnie, dobrze? Nigdzie teraz nie wychodź, nie ruszaj się.

– Pobiegła do kuchni po wodę i krople na uspokojenie. Kiedy wróciła, pan Władysław zdawał się prowadzić z kimś rozmowę.
– Już jestem. Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale musisz wziąć to.

– Wskazała na tabletkę, naparstek z kroplami uspokajającymi, oraz szklankę wody.
– Tak jest, moja luba skowroneczko. Pan Ziółkowski już sobie poszedł. Uważaj na niego. Jemu nie wiara. Pracuje dla tych szubrawców. To Folksdojcz.
– Oczywiście. Będę uważać, a teraz połknij leki i połóż się spać, dobrze? Jesteś bardzo zmęczony.
– O tak…Bardzo, bardzo zmęczony.

– Władysław z pomocą Anny przyjął dawkę leków, a ona dopilnowała, by wrócił do łóżka i spokojnie zasnął. Gdy tak się stało, ona sama znów znalazła się u boku Wiktora. Nie zastała go jednak śpiącego. Siedział na łóżku z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. Nawet nie zauważył jak weszła. Popijał dawkę leków przeciwbólowych, gdy do niego podeszła.
– Wiktor? Nie śpisz? Aż tak bardzo cię boli? Wiesz, że musisz powoli odstawiać leki.

– Lekko zakrztusił się wodą, gdy z nienacka usłyszał jej głos.
– Po prostu nie chciałem cię martwić. Widzę i słyszę ile masz dzisiaj roboty przy małej, a ja nawet nie mogę ci zbytnio pomóc.
– Wiktor, co ty pleciesz. Jeżeli się źle czujesz, masz obowiązek mi o tym powiedzieć. Będę smarować twoje rany specjalną maścią, którą przepisał ci Warner.
– Co za różnica, maść czy leki. Organizm jednakowo się truję!
– Nie prawda! Jesteś lekarzem i dobrze wiesz, że nie. Leki szybciej niszczą wontrobę, maść…
– Przestań już…Dobrze! Dobrze! Następnym razem posmarujesz mnie maścią, nakarmisz przez sądę i zrobisz ze mną co tylko będziesz chciała.
– Dlaczego ty do cholery jesteś dla mnie taki nieuprzejmy? Nie widzisz, jak bardzo się staram? Jak bardzo martwię o ciebie? O cały dom? Twój tata przed chwilą miał atak alz himmera. A ty siedzisz i użalasz się tylko nad sobą, wrzeszczysz na mnie bez przerwy!
– Przepraszam. Może masz rację. Ale teraz to ty krzyczysz i zaraz obudzisz Polę.
– Słuchaj, powiedz o co ci chodzi. Dalej jesteś na mnie zły o Jarka, tak?
– Nie!
– No to o co chodzi! Masz dalej żal do całego świata po tym, co ci się przytrafiło?
– Do całego świata nie, stało się to tylko i wyłącznie przeze mnie.
– Więc jeśli tak, to zacznij żyć normalnie. Bądź dla mnie milszy, zacznij dostrzegać to ile poświęcenia wkładam, żeby to wszystko uciągnąć i zacznij mi w końcu pomagać!
– Jak! No powiedz jak! Z opatrunkami na połowie mojego ciała? Z fizycznym bólem nie do zniesienia?
– To wszystko siedzi w twojej głowie! Jeżeli sobie wmówisz, że nie dasz rady, to nie dasz. Te bóle powoli będą znikać, a ty musisz normalnie żyć z nami, bo masz dla kogo. Rehabilitacja pozwala ci robić większe postępy. A jeżeli będziesz zachowywał się w ten sposób jak do tej pory, to niedługo ja wyląduję w szpitalu. Z niedospania, niedożywienia i jeden bóg wie jeszcze czego.

– Wiktor westchnął ciężko.
– Jak tata?

– Zapytał, gdy oboje milczeli dość długo.
– Uspokoił się. Dałam mu leki i zasnął.
– Te ataki miały być mniejsze, w ośrodku tak często go nie męczyły. Tak twierdził lekarz, bo ma dobrze dobrane leki.
– Może to jest na tle nerwowym?
– A czym on twoim zdaniem może się denerwować?
– Może sytuacją skłóconych synów? Zauważ, że dzieje się tak zazwyczaj nocą.
– Czyli to wszystko moja wina tak?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale tak pomyślałaś! Jareczek dobry, wspaniały, bo się namyślił, przyjechał i teraz będzie zgrywał cudownego brata i syna taak?
– Wiktor, przestań!
– Ale co! Taka jest prawda. Tylko ja ciągle się uginam i nie chcę mu podać ręki na zgodę! I nie wiem czy kiedykolwiek to zrobię! Bo nie wierzę w szczerą przemianę tego człowieka! Zostawił mnie, ojca i Zosię w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowaliśmy! Wypiął się na nas tyłkiem, rozumiesz? Nie radziłęm sobie z opieką nad ojcem, Zośką, a on tak po prostu pieprznął to wszystko i wyjechał! Nie odzywał się.
– Wiktor, rozumiem cię. Na prawdę bardzo dobrze rozumiem, jak ogromny żywisz do niego żal, ale…
– Gdyby mi pomógł, nie musiałbym oddawać ojca do ośrodka! Nawet nie masz pojęcia, jak mi wstyd, że to zrobiłem. Jacyś obcy ludzie opiekowali się moim ojcem, który mnie przebierał, karmił, był przy mnie, gdy dorastałem, bo mój własny brat miał to w…
– Wiktor, już dobrze. Uspokój się. Moim zdaniem powinniście o tym porozmawiać. Masz prawo powiedzieć mu o tym, jak wielki żal wobec niego czujesz. Jeśli to przegadacie, może dojdziecie do jakiegoś porozumienia. To jest ważne dla waszego ojca. Dla jego zdrowia. Sam widzisz, co się z nim dzieje.
– Dlaczego go tu teraz nie ma! Dlaczego! Ponoć się zmienił! Powinien tu być, pomagać ci przy ojcu, skoro ja nie mogę!
– Wiktor, nie ma go, bo on po prostu nie chce się narzucać. Chce dać ci trochę czasu.
– No taak! Pewnie! Jeszcze zacznij go bronić. A może ty się w nim zakochałaś co?
– Oczywiście! I przespałam się z nim już dziesięć razy odkąt zdążył przyjechać wiesz?
– Oooo, no i świetnie! Bo ja nie wiem, kiedy będziesz miała okazję to zrobić ze swoim poparzonym, do niczego niezdatnym, kochanym, Wiktorem!
– Zamknij się! Nie wiem, czy jesteś bardziej głupi, czy zazdrosny.
– Zazdrosny? Ja tylko mówię prawdę. On jest w pełni sprawny, pomoże ci przy ojcu i przy dziecku.

– Dla Anny miarka się przebrała. Wymierzyła mu siarczysty policzek zapominając, że tkwi na nim spora dogajająca się rana. Umilkł zszokowany jej gestem. A wtedy ona oprzytomniała.
– Jezu, Wiktor! Przepraszam! Przepraszam, po prostu tak mnie wkurzyłeś! Boże przepraszam!
– Nic się nie stało. Zasłużyłem. Po prostu szlak mnie trafia z tym wszystkim i nie wiem czy kiedykolwiek przestanie.

– Mała Pola została rozbudzona przez krzyki rodziców, co oznajmiła głośnym płaczem.
– No pięknie. Oboje ją obudziliśmy. Teraz ty się nią zajmujesz.

– Rzekła Anna podając dziewczynkę Wiktorowi.
– Ale…Ale ona…Nie wiem czy dam radę ją tak długo utrzymać…
– Jestem tu w razie czego.

– Wiktor trzymał na rękach płaczącą Polę, starając się na wszelkie możliwe sposoby ją uspokoić. Robił różne, dziwne miny, mówił sepleniąc, jednak to nie pomagało. Zaczął jej śpiewać. Choć jego gardło potrzebowało jeszcze długiego czasu, by dojść całkowicie do siebie, śpiewał czysto, delikatnie i czule. Anna otworzyła usta ze zdziwienia. Maleńka Pola wydawała się być równie zaskoczona i przestała płakać. Śpiewał, śpiewał, kołysząc ją w miarę możliwości, aż w końcu usnęła.
– Wiktor…Ja…Ty…Nigdy nie mówiłeś, że tak pięknie śpiewasz.
– Nigdy nie pytałaś, poza tym…Pięknie śpiewałem dwadzieścia lat temu. A teraz, moja krtań…
– Wiktor, co ty pleciesz, to było coś cudownego…Dawno nic mnie tak nie poruszyło.
– Cieszę się. Możesz ją odłożyć do łóżeczka?

– Anna odebrała śpiącego malucha i napowrót ułożyła w ciepłym, dziecinnym łóżeczku.
– My też się kładźmy. Dochodzi piąta, powinniśmy się wyspać. Ciężka noc za nami.

– Stwierdziła Anna przytulając się do Wiktora i wsuwając się pod miękką kołdrę.
– Co fakt, to fakt. Jeszcze raz cię przepraszam za moje zachowanie. Nie mogę dojść do ładu ze sobą czasami. A jeszcze Jarek…
– Wiktor…
– Tak, wiem. Postaram się jakoś sobie z tym poradzić i przejść nad tym do porządku dziennego.
– Jeśli sam nie dasz rady, może być ci potrzebny psycholog.
– Może tak, a może nie. Chodźmy już spać.
– Poczekaj. Chciałam cię o coś zapytać.
– Aniu, nie może to poczekać do jutra? Powinnaś odpocząć, bo to głównie ty czuwasz nad wszystkim w domu nocą.
– Nie, nie może. Czy możesz mnie pocałować, jeśli to prawda co mówisz, że mnie kochasz? Nie robiłeś tego od wieków.

– Wiktor uśmiechnął się szeroko i Anna dałaby sobie głowę uciąć, że po raz pierwszy naprawdę szczerze. Pochylił się nad nią i zatopił swoje usta w jej ustach. Całowali się długo, na tyle długo, że Anna całkowicie zapomniała o gojących się ranach na ciele Wiktora i przytuliła się mocno, próbując wdrapać się na jego kolana. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jego oczy, by się opamiętała.
– Kochanie, przepraszam. Zapominam, że ciągle muszę uważać na to co robię.
– Nie musisz. Wytrzymam.
– Nie, Wiktor. Wiele już wycierpiałeś, poczekamy jeszcze trochę. Nie gniewaj się, nie umiesz ukrywać bólu, twoje oczy mówią wszystko. Chodźmy spać.

– Westchnął układając się obok niej, lecz jego dłonie nie przestały gładzić jej włosów i pleców, dopóki nie zasnęła.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 44

– Dochodziła ósma rano, kiedy Zula, kotka Lidki postanowiła ją obudzić głośnym miałczeniem, domagając się porannej porcji jedzenia, odrobiny pieszczot i posprzątania kuwety. Lidka z ociąganiem zwlekła się wreszcie z łóżka, ziewając i psiocząc na kotkę, która nie miała zamiaru pozwolić jej porządnie odespać nocnego dyżuru.
– Powinnam cię nazwać Pobudka, bo robisz się coraz bardziej nieznośna Zula. Niedługo może w ogóle nie będę kładła się spać, albo będziesz sama sobie ustalała pory karmienia. Echhhh ty futrzasta, mała wstręciulo!
– Powiedziała, tarmosząc lekko grzbiet zwierzęcia.

– Zula podniosła łeb, robiąc maślane oczy i jeszcze bardziej wyciągając ciało, ku pieszczącym dłoniom właścicielki, zaczynając rozkosznie mróczeć.
– Kochana, nie za dobrze ci? Trzeba ci znaleźć jakiegoś kocóra, ja już mam za dużo etatów wokół ciebie. Karmicielka, kuwety czyścicielka, pańcia do pieszczenia.

– Lidka wstała i podreptała do kuchni, by napełnić miski kotki. Odruchowo wyjrzała przez okno i nagle stanęła jak wryta, bojąc się poruszyć choćby o milimetr. Stała patrząc przez okno, a jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem pary ciemnych, przenikliwych oczu. Znała już to spojrzenie…I te oczy. Dobrze to wiedziała.
– Co jest…Do cholery…

– Zapytała siebie w myślach. Odwróciła wzrok od okna, by spojrzeć na kotkę, która właśnie zabierała się za jedzenie, a potem znów spojrzała w okno. Lecz przenikliwych oczu już niedostrzegła. Niedostrzegła także niczego podejrzanego przed blokiem co mogłoby wskazywać na to, że jeszcze przed kilkoma sekundami ktoś tam był. Pomyślała więc, że to złudzenie, że tylko jej się wydawało. Zajęła się robieniem sobie śniadania i kawy. Usłyszała dzwonek swojej komórki z sypialni i wolnym krokiem poszła, by odebrać połączenie. Zerknęła na wyświetlacz.
– Kuba

– Przeczytała i szybko nacisnęła zieloną słuchawkę.
– Halo?
– Ciociu, ciociu, czy ty pojedziesz z nami do Zalesic?

– Usłyszała w słuchawce pytanie zadane głosem Kasi i od razu szeroko się uśmiechnęła, całkowicie zapominając o tym, co przed chwilą ją trapiło.
– Kasiu? To ty?
– No pewnie, że to ja. Przecież mój tatuś nie ma drugiej córeczki, prawda?

– Odpowiedziała raźno, pewna swego Kasia.
– Kochanie, a gdzie jest twój tatuś? I dlaczego dzwonisz z jego komórki do mnie?
– Tata teraz w łazience bierze prysznic i się goli, bo przez cały weekend nie będzie mógł tego zrobić.
– Co? Jak to? Nic nie rozumiem.
– Ciociu. Bo ja i tatuś, jedziemy dzisiaj do Zalesic. To jest taka malutka miejscowość, kawałek od Warszawy. Tam są lasy, jezioro, jest nawet łączka i polanka poziomkowa. I rosną tam jerzyny i…Jeździmy tam z tatą jak robi się ciepło pod namiot.
– Ach, rozumiem! Kasieńko, a czy tatuś wie, że ty teraz do mnie dzwonisz?
– Nie, a jak się dowie, to mogę mieć kłopoty. Ja prosiłam go, żebyś mogła z nami tam pojechać, bo ja cię bardzo lubię ciociu, ale…Tatuś chyba się boi.

– Lidka zaśmiała się radośnie.
– A może tata wolałby po prostu spędzić ten weekend tylko z tobą?
– Na pewno nie. Ja myślę, że on bardzo by tego chciał, żebyś z nami pojechała, bo się w tobie zakochał, tylko nigdy ci o tym nie powie, bo…

– Kasia urwała, a Lidka roześmiała się jeszcze bardziej czując, jak mimowolnie po jej sercu rozlewa się błogie ciepło.
– Tatuś!

– Szepnęła dziewczynka i połączenie z nagła się urwało.
– Echhh ty mała łobuzico.

– Rzekła Lidka wracając do kuchni i biorąc się za pałaszowanie śniadania. Ledwo zdążyła wziąć pierwszy kęs kanapki, a znów usłyszała jak rozdzwoniła się jej komórka. Ruszyła w powrotną stronę i widząc tą samą nazwę nadawcy połączenia, równie szybko odebrała.
– Halo? Kuba?
– Cześć Lidka. Słuchaj…yyyyy…
– Tak?

– odpowiedziała nie mogąc już w ogóle powstrzymać śmiechu.
– Kasia przed chwilą dzwoniła, prawda?
– Nie, no co ty. Kasia? Przecież ona nie poradziłaby sobie z takim zaawansowanym urządzeniem jak telefon komórkowy.

– Brnęła rozbawiona Lidka.
– Przestań się ze mnie nabijać. Z telefonem komórkowym to może trochę nie radzę sobie ja, ale Kasia? Ona zna mój telefon lepiej ode mnie, a czytanie już naprawdę płynnie jej idzie. No więc dzwoniła, czy nie?
– Tak, ale proszę cię, nie złość się na nią. Za każdym razem jak słyszę jej głosik, to mam ochotę ją przytulić.
– A ja wprost przeciwnie, chciałbym urwać jej ten piękny długi warkocz, który dzisiaj kazała sobie zapleść.
– Nic się nie stało Kubuś. Ja uwielbiam rozmawiać z twoją córką. Te rozmowy niekiedy są bardziej kreatywne, niż z niektórymi moimi znajomymi z pracy.
– No cóż…Szkoda, że ze mną równie kreatywnie ci się nie rozmawia.

– Powiedział głosem pełnym uśmiechu, starając się nadać mu ton zazdrości.
– Ja? To ty się mnie boisz. To też wiem od twojej córki.
– Co takiego?
– Nie wiem. Podobno bardzo byś chciał, żebym pojechała z wami do Zalesic, ale boisz się mi o tym powiedzieć. Czy to prawda?

– Kuba roześmiał się, a Lidka oczami wyobraźni widziała jego zmieszanie, rysujące się na lekko zaczerwienionych od wstydu policzkach.
– Nie, no co ty, to nie tak…
– A Jak?
– Zwyczajnie nie chciałbym ci przeszkadzać. I tak mam wrażenie, że zbyt często gościmy w twoim życiu. Zarówno ja w pracy, jak my z Kasią poza nią. Nie chciałbym ci się narzucać.
– No to najwyżej bym odmówiła. Nic byś nie stracił, jeśli tak bardzo by ci na tym nie zależało.
– Nieee, to nie tak, że mi nie zależy. Zależy mi, bo marzę o tym, żeby ci pokazać to miejsce, a Kasia jeszcze bardziej…Znaczy nie bardziej ode mnie…

– Plątał się, a Lidka wyciągnęła się na łóżku z trudem łapiąc oddech od śmiechu.
– Słuchaj. To umówmy się, że następnym razem po prostu, najzwyczajniej w świecie, kilka dni wcześniej mnie zapytasz, a ja odpowiem tak, albo nie. W zależności od tego, czy będę miała jakieś plany. Myślę, że wówczas zapobiegniemy wykradaniu twojego telefonu komórkowego przez Kasię, zgadzasz się na to?
– Chyba nie mam wyjścia. AA słuchaj…Bo…Yyyyy…Może…
– Tak?
– Może jednak wybrałabyś się z nami już dzisiaj, co? Oczywiście jeśli nie masz żadnych planów.
– No, powiem ci Kubuś, szybko się uczysz. To mi się podoba. Nie, nie mam żadnych planów na ten weekend, ale…Zaplanowaliście ten weekend we dwoje, teraz to ja nie chciałabym się wtryniać.
– Ale co ty mówisz, jakie wteryniać. Będzie nam z Kasią naprawdę miło, jeśli z nami pojedziesz. Będziemy łowić ryby, może uda nam się znaleźć coś pożywnego w lesie. To taka surwiwalowa wycieczka, gdzie jesteśmy zdani praktycznie na siebie, jeśli chodzi o zdobywanie pożywienia, czy ciepła w postaci ogniska.
– Kuba, ale to dopiero koniec kwietnia, nie jest jeszcze najcieplej. Możecie się bardzo łatwo poprzeziębiać.
– Nie przesadzaj, ludzie i zimą żyją w takich, albo gorszych warunkach w różnych zakątkach świata i nic złego im się nie dzieje. To tylko weekend. Weźmiemy oczywiście jakieś koce, będzie fajnie! To co, piszesz się na to?
-Nie mam namiotu.
– I to jest jedyna przeszkoda? My mamy dwa, chociaż wystarcza nam jeden, więc jak?
– Hmmm…Nooo…Nie wiem…Nie wiem…
– Zaraz padnę na kolana z słuchawką w ręce. Muszę naprawić to, że wcześniej o to nie zapytałem.
– No skoro będzie tak fajnie, to może jednak się skuszę.

– Powiedziała przypominając sobie o napoczętym śniadaniu, wracając do kuchni, by je dokończyć.
– Naprawdę? No to świetnie! To kiedy możemy po ciebie przyjechać? Bo my jesteśmy już spakowani i gotowi.
– Dajcie mi godzinkę. Wezmę wszystko, czego będę potrzebować i będę gotowa. Muszę jeszcze zatrudnić kogoś do opieki nad Zulą przez ten weekend.
– Dobrze. W takim razie ja kończę i będę się szykować. Do zobaczenia za niebawem.

– Rozłączyła się prędko jakoś dziwnie uskrzydlona. Gdy skończyła śniadanie i kawę, pędem znalazła się pod prysznicem. Następnie wyciągnęła z szafy plecak i zaczęła go pakować. Włożyła kilka ciepłych, polarowych kocy, trochę ubrań, bandaży, opatrunków i wszystkiego, co powinno znajdować się w apteczce na wypadek, gdyby to wszystko postanowiło się jednak przydać. Nawet się nie spostrzegła, gdy umówiona godzina już minęła i usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiona poszła szybkim krokiem, by je otworzyć.
– Niespodzianka! Jesteśmy!

– Wykrzyknęła Kasia rzucając się Lidce w ramiona.
– Cześć moja kochana łobuziaro!

– Lidka porwała małą na ręce i długo ją przytulała, co sprawiało dziewczynce ogromną radość.
– Super, że się zgodziłaś ciociu. Zobaczysz, że będzie fajnie. Będziemy grać w podchody i bawić się w berka, chowanego. Tata będzie łowił ryby, a my poszukamy w lesie jakichś fajnych rzeczy, może znajdziemy skarb?
– No pewnie! Będzie cudownie, już nie mogę się doczekać.
– Zulaaa!

– Pisnęła Kasia zeskakując na ziemię i przypadając do kotki, która rozleniwiona postanowiła sprawdzić, jakich to gości przyniosło do jej domu.
– Jaka jesteś śliczna! Jaka mięciutka. Ojeeej, jak ty słodko mróczysz!
– Kasieńko, tylko nie męcz jej za bardzo.

– Strofował córkę Kuba.
– Tatusiu. Czy ty nie widzisz, że ona to lubi? Ty sięw ogóle nie znasz na kobietach. Ciocia też cię bardzo lubi, a ty boisz się jej pytać, czy z nami pojedzie do Zalesic, albo czy wpadnie do nas na herbatę…
– Nie bądź taka mądralińska.

– Odparował Kuba łaskocząc małą pod brodą.
– No proszę proszę. Czego ja się tu dowiaduję. To może lepiej jedźmy już do tych waszych Zalesic, za nim dowiem się czegoś więcej.
– Też tak myślę.

– Roześmieli się oboje wychodząc z domu. Po drodze do samochodu, Lidka zadzwoniła do Martyny prosząc ją o opiekę nad Zulą podczas jej nieobecności. Kiedy jechali, a Kasia zajęta była grą na tablecie, Lidka odruchowo zerknęła w lusterko wsteczne i znów zamarła z lekkim przerażeniem na twarzy.
– Kuba, widzisz ten samochód za nami?
– Ten, to znaczy który? Bo jedzie ich conajmniej kilkadziesiąt.
– Nie wygłupiaj się. Mówię o tym białym audi.
– No widzę i co?
– Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi.
– Niby kto? I po co?
– Nie wiem. Boję się, bo dziś rano miałam wrażenie, że ktoś był pod moim domem i patrzył w moje okna, a teraz wydawało mi się, że znowu widziałam te oczy. Oczy tego mężczyzny z audi. To ten sam, który patrzył rano w moje okna.
– A niby dlaczego ktoś miałby cię śledzić. Masz jakichś wrogów? Naraziłaś się komuś?
– Kuba, to długa historia. Nie chciałabym o tym mówić, z resztą może mi się tylko wydaje, ale jeśli nie, to…
– To co?

– Nic, nieważne. Niepotrzebnie ci o tym mówiłam. Pewnie jestem przewrażliwiona. Wszystko przez tą strzelaninę, której ofiarą była Morawska.
– Przestań kręcić, jeśli już zaczęłaś, to powiedz.
– Nie mogę. Mam zbyt wiele do stracenia. Moja przeszłość jest zbyt ciemna, abym ci mogła o niej opowiedzieć tak pod wpływem chwili strachu.
– Kusisz, kusisz i przyciągasz, zamiast odpychać takimi słowami. Jesteś bardzo tajemnicza.

– Rzekł z szelmowskim uśmiechem.
– A tak poważnie. Jeśli czujesz się zagrożona, wiesz dlaczego tak może być, to zgłoś to na policję. A jeszcze poważniej, nie będę cię naciskał. Jeśli zechcesz, to mi kiedyś powiesz.
– Za dużo bym zaryzykowała. Wówczas już nigdy nie zechciałbyś się ze mną spotkać.
– Nie wiesz tego.
– Tak czuję. Nieważne, proszę, zapomnijmy o tym. Przez ten weekend nie wracajmy do tego tematu. Mamy się przecież dobrze bawić.
– Racja. Jak sobie życzysz.

– Odrzekł nieco zawiedziony, że nie pozwoliła sobie pomóc, lecz już wiedział, że cokolwiek złego ma mu do przekazania i jeśli kiedykolwiek to zrobi, będzie przy niej trwał za wszelką cenę.

– Do Zalesic dojechali w dwie godziny później. Lidka wprost nie mogła przestać zachwycać się tym pięknym miejscem.
– To chyba jest raj na ziemi. Jak tu pięknie. Kawał pięknego lasu, tyle ptaków mimo tak wczesnej pory roku, wszystko tak pięknie zaczyna kwitnąć, żyć. Jak tu cicho, jak tu wspaniale!
– A nie mówiłam? Nie mówiłam, że cioci się tu spodoba? Że bardzo by chciała tu z nami przyjechać? Ale ty nie i nie, nie i nie, napewno jest zajęta, nie ma czasu, nie będziemy jej przeszkadzać…
– Dobrze już dobrze ty mała paskudko. Miałaś rację, następnym razem zapytam ciocię, pasuje?
– Pasuje. Ciociu, idziemy, chodź! Muszę ci pokazać moje ulubione miejsca.
– Ej! Chwila chwila. Może najpierw byśmy coś zjedli?
– Oj tato. Ty to tylko o jedzeniu, lepiej zacznij łowić te swoje ryby, a my przy okazji nazbieramy trochę patyków na ognisko.
– Kasiu, a może zapytałabyś o zdanie ciocię?
– Ciociu? Czy zbudujemy szałas?
– Jasne.
– A nauczysz mnie wchodzić na drzewo? Bo tata nigdy mi chyba nie pozwoli.
– Pomyślimy, a tym czasem, może najpierw jednak pozbieramy trochę opału do ogniska, a ty zajmiesz się łowieniem?
– Widzę, że moja Kasia kompletnie zawładnęła twoim sercem i nie potrafisz powiedzieć jej nie?
– Spokojnie, jeśli uznam to za stosowne to z pewnością powiem nie. Chodź maluchu, prowadź!

– Krzyknęła do Kasi i po chwili zniknęły wśród drzew śmiejąc się i biegnąc w las.

– Tutaj latem rosną poziomki i jerzyny wiesz? A tam, w takim małym zagajniku zawsze jest najwięcej grzybów. Tata czasem gotuję zupę z grzybów na ognisku.

– Opowiadała uszczęśliwiona Kasia biegając to tu, to tam i starając się pokazać Lidce wszystkie cuda owego miejsca. Gdy uzbierały dużą ilość patyków, wróciły do miejsca, gdzie Kuba czekał na nie z maleńką osadą w tle. Rozłożył namioty i przygotowałmiejsce, by móc rozpalić ognisko. Reszta dnia upłynęła im na wspaniałej zabawie pełnej śmiechu i radości. Grze w podchody, zabawie w chowanego, berka, ciuciubabkę i diabła niemal nie było końca. Wreszcie przyszedł czas na kolację, złożoną z kanapek, które zabrali z domu, oraz ryb, które wspólnie złowili w jeziorze.
– Jeżeli ktoś jeszcze wczoraj by mi powiedział, że w taki sposób spędzę dzisiejszy dzień i w dodatku będę łowić ryby, to chyba dałabym mu coś na uspokojenie, a potem popukała w czoło.
– No widzisz? Dlatego nigdy nie można zakładać, że coś jest niemożliwe i że czegoś nie zrobimy.
– Mniam! Ta ryba jest przepyszna! A ja jestem już straaasznie zmęczona.

– Stwierdziła Kasia z pełnymi ustami.
– Kochanie, tyle razy powtarzam, że z pełnymi ustami się nie mówi.
– Wiem, ale to jest naprawdę pycha. No i wy jesteście super, bombowo się z wami dzisiaj bawiłam.
– No to wspaniale. W takim razie jutro urządzimy sobie poszukiwanie skarbów. Co ty na to?

– Zapytał Kuba, a oczy dziewczynki roziskrzyły się ze szczęścia.
– Supeer! Już nie mogę się doczekać!
– Ja też. A skoro już zjadłaś, to chyba dobrze by było, żebyś poszła spać. Już dosyć późno.
– Wiem, wiem. Chcecie zostać sami i pogadać, to ja lepiej pójdę spać, ale najpierw chcę po buziaku.
– No proszę, jakie wymagania.

– Zażartował Kuba, biorąc córkę w ramiona i mocno całując w czoło i policzki.
– Śpij dobrze myszko.
– Ty też, a właściwie…Wy też
– No no no. Nie zapędzaj się, ciocia Lidka będzie spała z tobą, a ja sam, w drugim namiocie.
– A może ciocia wolałąby spać z tobą, zapytałeś ją o zdanie?
– Ty mały potworze, szybko się uczysz, za szybko. Zmykaj już spać.

– Roześmieli się wszyscy troje, a Lidka serdecznie uściskała Kasię idąc z nią do namiotu i układając ją do snu. Kilkanaście minut później, wróciła do Kuby, który powoli gasił ognisko.
– Niech zgadnę, namówiła cię jeszcze, żebyś przeczytała jej bajkę?
– Też. Ale rozmawiałyśmy jeszcze o tym, czy zostaniemy parą, małżeństwem i czy będziemy mieć dzieci.

– Kuba zmieszał się mocno co nie uszło uwadze Lidki.
– Przepraszam cię. Przepraszam cię za Kasię. Jej po prostu bardzo brakuje kobiecej ręki. Darii w ogóle nie pamięta, wszystkie jej koleżanki mają mamy, a ona swojej nie pamięta. Lgnie do kobiet. Roją jej się w głowie pewne marzenia. Chciałaby, żebym jeszcze kiedyś miał żonę.
– Kuba, ale przecież ja się w ogóle, apsolutnie na nią nie gniewam. Rozumiem to i schlebia mi to, że tak mnie lubi, że lubi ze mną przebywać, bawić się, rozmawiać.
– Na pewno? Na pewno nie jest to dla ciebie problem? Czy coś w tym stylu?
– Nie. W najmniejszym razie. Zawsze możesz na mnie liczyć jeśli chodzi o opiekę nad Kasią i nie tylko oczywiście.

– Kuba usiadł bliżej Lidki i objął ją ramieniem.
– Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. Kiedyś wydawało mi się, że daję sobie radę z zastępowaniem jej ojca i matki, ale widzę, że to fizycznie jest niemożliwe.
– To prawda. Dzisiaj powiedziała mi, że się we mnie zakochałeś. Mam wrażenie, że ona coraz częściej próbuje nas sfatać.
– Ma racje.

– Odpowiedział z ręką na sercu, a Lidkę zamórowało kompletnie.
– Jak widzisz, ja też miałem wiele do stracenia wyznając ci to. Ale teraz chyba niebardzo masz jak stąd uciec.
– To dlatego się zdecydowałeś?
– Międzyinnymi. I skoro rozmawiamy szczerze, to dlatego też boję się trochę prosić cię o częstrze spotkania. Zdaję sobie sprawę, że to co czuję jest…Trochę nie na miejscu, bo…Właściwie niewiele spotkań mamy za sobą. Bardzo pomagasz mi przy Kasi, a gdyby nie to, że ty wylądowałaś wtedy w szpitalu, a niedługo po tobie Wiktor, to nie wiem czy nasza relacja zdołałaby się tak rozwinąć. Nie wiem, czy w ogóle miałbym szansę, by patrzeć w te twoje piękne oczy i podziwiać twoje włosy. Cieszę się, że Kasia tak bardzo cię lubi, bo jeśli kiedyś coś mogłoby między nami zaistnieć, to…
– Kuba, jestem w ogromnym szoku, ale pozytywnym. Wydaje mi się, że ja też czuję do ciebie coś więcej niż przyjaźń, ale chciałabym się o tym bardziej przekonać. Uwielbiam Kasię, ciebie też uwielbiam, nie wiem, Kuba…
– Stop! Ok! Zrozumiałem. Czekamy, a ja nie naciskam, nie nalegam. Ale wiedz, że cokolwiek się okaże, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć i w najgorszym razie zostańmy przyjaciółmi, możesz mi to obiecać? Chciałbym, byś czuła się przy mnie bezpiecznie. Na zawsze.
– Dobrze. Obiecuję. A co do czucia się bezpiecznie…Już tak jest. Nawet nie wiesz jak bardzo.
– Chodź, pokażę ci coś.

– Kuba wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Biegli tak dłuższą chwilę śmiejąc się, aż dotarli nad jeziorko, w którym wcześniej łowił ryby. Spójrz w niebo! Spójrz w tą wodę!

– Lidka wykonała polecenie i była gotowa umrzeć z zachwytu. Miała wrażenie, że kręci jej się w głowie. Gwiazdy zdawały się wpadać wprost w przejrzystą taflę wody.
– Prześlicznie tu. Wspaniale to wygląda. Jeszcze raz dziękuję ci, że mnie tu zabrałeś.

– Podbiegła do niego i ucałowała jego policzek.
– Zostańmy tu przez chwilę i popatrzmy w to piękne niebo. W gwiazdy, które lecą nam niemal pod stopy. Pomyślmy życzenie, a może się spełni.

– Powiedziała Lidka przytulając się do Kuby, a on uśmiechał się ciepło patrząc na jej szczęśliwą twarz.
– Robi się zimno, zmarzły ci dłonie. Wracajmy, powinniśmy pójść już spać.
– Masz rację, trochę mi zimno, ale dzięki tobie na pewno dużo mniej.

– Śmiejąc się wrócili do swojego małego obozowiska, gdzie Lidka otulona przez Kubę w grubą warstwę kocy, zasypiała w błogim poczuciu bezpieczeństwa i malującego się wokół nich powoli szczęścia.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 43

– Kilka dni później, po feralnej strzelaninie w sklepie jubilerskim, odbył się pogrzeb Gabrieli Morawskiej. Wszyscy zdawali się być bez życia. Funkcjonowali jak zaprogramowane komputery, podtrzymywane sztucznie kawą i innymi substancjami, które na jakiś czas potrafiły dać solidnego kopniaka i nie pozwolały kłaść się spać. Wszyscy robili co mogli, by podtrzymać na duchu Miśka i Nowego, którzy tamtego pamiętnego dnia, znaleźli się w centrum wydarzeń. Obecna sytuacja najbardziej zdruzgotała Miśka, gdyż dla nikogo nie było niczym nowym, jak bardzo Gabi była dla niego ważna. Po uroczystościach pogrzebowych, udali się wszyscy do stacji, by posiedzieć wspólnie przy posiłku, ofiarować sobie wsparcie i wreszcie porozmawiać o tym, co się stało.
– Zrobiłem rosół…

– Rzucił Artur przygnębionym głosem do zgromadzonych przy stole współpracowników.
– Z najchudszej kóry jaką udało mi się w sklepie znaleźć, żebyście mi nie biadolili, że cholesterol i…

– Kontynuował, siląc się na żart, który niestety nie rozbawił nikogo.
– Dobrze, czas coś z tym wszystkim zrobić. Ludzie! Zacznijcie mówić! Płakać! Cokolwiek, porozmawiajmy o tym! Tak dłużej nie da się wytrzymać. Ta atmoswera jest nie do zniesienia.

– Rzekł, obdarzając zgromadzenie twardym spojrzeniem.
– Ale co tu można jeszcze powiedzieć doktorze? Cokolwiek by to nie było i tak nie odwróci tego co się stało.

– Podjął Piotrek.
– Mylisz się Strzelecki. Może nie odwróci tego co się stało, ale pomoże zapobiedz temu, co się jeszcze może zdarzyć. Jak tak wszyscy będziecie w sobie kotłować te emocje. A przecież jesteśmy tylko ludźmi.
– I kto to mówi.

– Wtrąciła Martyna.
– O co ci chodzi Kubicka?
– Nie chciałabym być dla doktora nieuprzejma w takim dniu…Ale doktor zachowywał się podobnie po śmierci Renaty, a nawet gorzej.
– To prawda. No i to właśnie było złe, bardzo złe. Teraz myślę, że gdybym był w stanie powiedzieć komuś o tym co czułem w tamtym okresie, mogłoby to rzutować na pewne wydarzenia z późniejszej przyszłości i pewne sprawy potoczyłyby się inaczej.

– Lidka spojrzała na niego oczami wypełnionymi smótkiem i pustką czując, że ostatnie jego słowa kierowane są międzyinnymi do niej. Uśmiechnął się lekko patrząc na nią i z całych sił starał się dodać jej otuchy.
– Posłuchajcie, mam wam do powiedzenia kilka bardzo ważnych rzeczy.

– Zaczął po dłuższej chwili, gdy wszyscy rozpoczęli powolny i żmudny proces jedzenia.
– Ja jestem lekarzem, a większość z was tu zgromadzonych to ratownicy medyczni. Tak chcieliśmy, tak wybraliśmy. Nikt nas do tego nie zmuszał, zrobiliśmy to jak sądzę wszyscy z własnej woli. Wiedzieliśmy przecież z czym się wiąże nasz zawód. Owszem, ratujemy ludzkie życie, ale nikt nam nigdy nie da gwarancji, że kiedy ratujemy innych, sami możemy czuć się bezpiecznie.
– Ale możemy chociaż starać się dbać o bezpieczeństwo tych, których ratujemy, atakże i swoje. A ona…Znaczy doktor Morawska…

– Odezwał się nowy.
– Zamknij się nowy! Przestań pieprzyć od rzeczy! Dobrze wiesz jak było, że gdyby nie ona, to ten sukinsyn nie uwolniłby tej dziewczynki.
– A ty chyba pominąłeś pewne fakty. Starsza sierżant Zawadzka ostrzegała i prosiła ją, żeby nie robiła nic na własną rękę! Poza tym, ten pomysł z próbą jej odbicia, to było z góry skazane na niepowodzenie! Mówiłem ci, że to się nie uda, czułem to!
– Panowiee! Paanoowiee! Uspokójcie się! Mało wam ofiar jeszcze po ostatnim?

– Ryknął Góra widząc, że Misiek i Nowy już szykują się, by skoczyć sobie do gardeł.
– Słyszy pan doktorze co on mówi? Ja już słuchać tego nie mogę! Ty nie myślisz racjonalnie Misiek, kochałeś ją, ale fakty mówią same za siebie.
– A ty nie kochałeś i z pewnością nie pokochasz nigdy nikogo!
– Przestańcie do jasnej cholery! Chcecie się tu teraz licytować kto ma racje i czyja to wina? Czy to coś zmieni w obecnej sytuacji? Gabriela ryzykowała życiem i dobrze o tym wiedziała, pozwólmy jej odejść godnie, wspominajmy ją dobrze.

– Powiedziała Anna patrząc twardo na obu mężczyzn. Zamilkli oboje siadając znów na swoich miejscach przy stole.
– To moja wina. Gdybym wtedy nie próbował jej stamtąd wyciągnąć…Ale co, miałem ją tak zostawić? To ja powinienem być tam, na jej miejscu…

– Misiek zakrył twarz dłońmi i wybiegł z jadalni.
– Zaraz wracam. To się nie może tak skończyć. No, a wy jedzcie, jedzcie, bo stygnie. Jeszcze drugie danie czeka.

– Rzekł Artur wychodząc szybko w ślad za Miśkiem.
– Misiek, pogadamy?

– Zapytał delikatnie pukając do drzwi kabiny.
– Niech mnie doktor zostawi, mam dosyć tego waszego pieprzenia od rzeczy.
– Misiek. Chłopie, ale właśnie w tym rzecz, że tylko ja rozumiem co czujesz. Też straciłem kobietę, którą kochałem i nie zdążyłem jej nawet o tym powiedzieć.
– Tak wiem…Słyszałem tę historię setki razy.
– No to co…Pogadamy?

– Po dłuższej chwili Misiek w końcu wyszedł z toalety i wyszli razem przed stację. Usiedli na ławce przy parkingu dla karetek. Misiek patrzył przed siebie bez emocji.
– Tam zawsze stawiała motor. A nasze pierwsze spotkanie…Wyszedłem na kompletnego durnia, debila. Pewnie dlatego nie brała mnie pod uwagę jako faceta, z którym mogłaby być szczęśliwa.

– Rzekł nie odwracając wzroku w stronę Artura.
– Nie Misiek. To nie tak. Żeby uporać się z tym wszystkim, musisz po prostu zrozumieć, że tak widocznie musiało być. Jesteśmy tu, na tej ziemi na chwilę. Krótszą, lub dłuższą. Ważne, by robić jak najwięcej dobrego, by odchodząc stąd móc sobie pogratulować z czystym sumieniem i nie mieć nic do zarzucenia, albo jak najmniej.
– A pan? Potrafił zrozumieć, dlaczego ta pana Renata odeszła? Bo tak musiało być? I już?
– Wtedy nie. Bardzo długo nie. Z resztą…Co tu o mnie gadać. Ja po prostu taki już jestem…Byłem, staram się zmienić. Kiedy jest coś nie tak, zamykam się w swojej skorupie, bo po prostu nie umiem mówić o tym, co mnie boli. Ale o tym, co mnie cieszy też nie. Jednak naprawdę staram się to zmienić. Właśnie dlatego, że taki jestem, próbuję cię chronić, pomóc ci przez to przejść.
– Myślę, że gdybym tam…Wtedy nie reagował tak impulsywnie, to ona mogłaby żyć. Cholerna pomyłka…Ten facet chciał strzelić do mnie, a nie do niej. To ja miałem zginąć.

– Z jego oczu popłynęły strumienie łez.
– I co to by zmieniło? Czy myślisz, że gdybyś zginął, a ona byłaby tu teraz ze mną na twoim miejscu czułaby się choć trochę lepiej? Tylko dlatego, że nic do ciebie nie czuła? Obwiniałaby się tak samo, jak każdy, kto byłby na tym miejscu. Jeżeli nie zginęłaby ona, ani ty, to zginąłby, być może ktoś jeszcze. Równie niewinnie. Takie jest życie Misiek, taka jest też nasza praca. To mogłem być ja, Wiktor, Anna, każdy z nas. Widzisz…Kiedy zginęła Renata…Też miałem wrażenie, że przeze mnie. Ratowała małego chłopca, który wbiegł na jezdnię za uciekającą piłką. Akurat wtedy nadjeżdżał samochód i…Renata…Uderzył ją w głowę. Zapewniała mnie, że czuje się dobrze, że nic jej nie jest. Tego dnia już prawie powiedziałem jej co do niej czuję. Mieliśmy nawet swoją pierwszą, trochę nieformalną randkę i wtedy…Zaczęła się źle czuć. Zaczęła słabnąć i….Ja…Wezwałem pogotowie. Od razu trafiła na stół operacyjny. Ale nie udało się jej uratować, krwiak mózgu był zbyt duży. Wiesz ile nocy przepłakałem? Tak! Dobrze słyszysz. Przepłakałem. Ile razy zadawałem sobie to pytanie co ty teraz. Dlaczego! Dlaczego taka młoda dziewczyna. Przecież robi więcej dobrego niż złego. Może gdybym jednak bardziej upierał się przy tym, żeby zrobiła tomografię głowy po tym uderzeniu…Może gdybym był bardziej stanowczy, może, może, może… Ale tego już nigdy się nie dowiem, a myślenie w ten sposób…Nie wiem dokąt już niedługoby mnie doprowadziło.
– Nigdy w ten sposób doktor o tym nie opowiadał.

– Powiedział Misiek patrząc na Artura, którego twarz była teraz zmieniona, jak by otoczona silną mgłą wspomnień.
– Tobie to mówię Misiek. Tobie, bo jesteś w podobnej sytuacji, cały czas to roztrząsasz, nie możesz się pogodzić, cały czas pytasz siebie, dlaczego, i co by było gdyby. Tak nie można! Musisz pomyśleć o tym w ten sposób, że tak zwyczajnie musiało być. Widocznie tam w niebie, ona ma większą misję do spełnienia.
– Nikt jej tu nie lubił doktorze. Tylko dla mnie była coś warta. Tylko ja w nią wierzyłem.
– To, że nie była zbyt lubiana to nie znaczy, że wszyscy cieszą się z jej śmierci. To dla nas wszystkich jest ogromna tragedia. A mało tego…Ja jako kierownik stacji…Znów będę musiał szukać kogoś na jej miejsce i za Banacha, który jeszcze…Eeechh co ja gadam tam…Nie słuchaj mnie.
– Jak doktor sobie poradził z tym co się stało?

– Zapytał ignorując poprzednie słowa Góry.
– Dzięki nim wszystkim. Oczywiście nigdy im tego nie powiem, bo jeszcze by się rozbestwili i niewiadomo jakie sukcesy zaczęliby sobie przypisywać, ale…To oni stawiali mnie do pionu. No i praca, przede wszystkim praca. Nie pozwalała mi myśleć o tym co się stało i o tym, co już nigdy się nie stanie. O tym, że już nigdy nie spojrzę w jej piękne oczy. Że już nie zdążę dotknąć jej ślicznych rudych włosów, gdy czasem je rozpuszczała. Nie powiem jej tego, co powinienem był zrobić od razu, gdy to poczułem i nie posmakuję smaku jej ust. Już nigdy.
– W tym właśnie problem, że ja się zastanawiam czy w ogóle chcę tu jeszcze pracować. Czy dam radę to wszystko podołać.
– Co ty wygadujesz! Co ma znaczyć czy chcę tu jeszcze pracować! Oczywiście, że chcesz! Musisz! Bo ona by tego chciała. Musisz dać sobie czas, by to w sobie jakoś przeżyć, przegryść, ale to nie może być nieskończoność, wieczność. Weź urlop, wyjedź gdzieś, pobądź sam. Pomódl się za nią, porozmawiaj z nią. Zobaczysz, że to ci pomoże.

– Misiek westchnął ciężko wycierając nos. W tym momencie podeszła do nich Anna.
– Tu jesteście! Wszędzie was szukam. Choćcie coś zjeść, wszystko prawie wystygło całkowicie. Misiek, choć. Chcesz coś na uspokojenie?
– Dzięki pani doktor. Doktor Góra mi narazie wystarczy.

– Z tymi słowami, cała trójka powoli znów weszła do wnętrza stacji, by już spokojniej zakończyć uroczystość.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 42

– W godzinach wieczornych, w stacji ratownictwa medycznego, dyżur pełniła załoga 21 s. Składali się na nią Gabriela Morawska, wraz z Miśkiem i nowym, którzy w chwilowej przerwie od wyjazdów drzemali siedząc przy stole w jadalni. Gabi weszła tam cicho, z kanapką owiniętą w foliowy woreczek. Postanowiła zrobić panom psikusa i zaraz po odpakowaniu kanapki, strzeliła woreczkiem tak głośno, że obaj poderwali się na równe nogi niemal od razu. Spojrzeli na nią nic nie rozumiejącym wzrokiem, co rozbawiło ją mocno.
– Głowa spokojna, to nie wojna!

– Odparowała z szerokim uśmiechem.
– Wezwanie mamy?

– Zapytał nieprzytomnym głosem Misiek.
– Narazie nic mi o tym niewiadomo, ale zamiast spać, lepiej napijcie się kawy, bo jak wezwanie nadejdzie, to senność opóźni waszą motorykę i szybką reakcję, co zabiera nam cenny czas, w któym moglibyśmy udzielić komuś pomocy.
– 21 s
– Ooo! A nie mówiłam? Wiedzą kiedy nas wezwać. 21 s zgłaszam się.
– Napad na sklep jubilerski. Ulica bananowa 124. Dzwoniący poinformował, że wśród zakładników jest ranne dziecko. Policja już jedzie na miejsce.
– O cholera! Przyjęłam.

– Odpowiedziała poważniejąc w mgnieniu oka.
– Panowie! Potrzeba cewników? Albo pampersów? To brać, żeby który ze strachu w portki nie narobił, bo wstyd będzie dla polskiej służby zdrowia.

– Zażartowała słono i wyszła, zbierając sprzęt.
– Humorek to ona ma, nie powiem.

– Skfitował Misiek.
– I na tym się kończy to, co ona ma.
– Odpowiedział nowy i obaj podążyli za szefową.
– Miała już szefowa taki przypadek, że jakiś napad, czy coś?
– Tak misiu, nie raz. W większości takie napady, to przez szaleńców, którym brakuje forsy na narkotyki, albo inne używki. Jeszcze nie zdarzył mi się przypadek, w którym ktoś w tak desperacki sposób próbowałby znaleźć pieniądze na leczenie chorej bliskiej osoby.
– A jak to jakieś mafijne porachunki?
– Może być i tak. Zwłaszcza, że mamy tu osobę ranną, zapewne w grę wchodzi postrzał z broni.
– Nie jesteśmy zbyt bezpieczni, prawda?
– W tej pracy nigdy nie jesteśmy bezpieczni Misiek. Ale to prawda, że w takim wypadku, jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.

– Rozmawiali tak jadąc szybko, a w jakiś czas potem znaleźli się na miejscu napadu. Gdy wyszli przed karetkę, zastali tam już dwa patrole policji. Na przeciw wyszła im starszy sierżant Monika Zawadzka.
– Cześć. Dobrze, że jesteście. Jest tu gorąco. Negocjator próbuje zmusić bandziorów, żeby wypuścili ranne dziecko. Za chwilę wzywamy oddział antyterrorystyczny, kiedy podejmą taką decyzję, zeszturmują budynek i uwolnimy zakładników.

– Streściła sytuację Monika
– Cześć. Ile ludzi może być w środku?
– Z tego co mi wiadomo dwie kasjerki, mężczyzna z dzieckiem, które jest ranne, z pewnością ojciec i uzbrojony napastnik.
– W jaki sposób ranił dziecko?
– Z broni. Strzelał. Niestety nie zawsze podczas takich napadów mają tylko atrapę.
– Tak, rzeczywiście, bardzo szkoda. Czyli my mamy co robić.
– Owszem, macie, ale narazie nie możecie tam wejść. Chcemy zmniejszyć liczbę ofiar do minimum.
– Monika, rozumiem, ale nie wiem jaki jest stan dziecka. Nie wiem jak duża jest rana, ile krwi straciła…
– Gabi, nie mogę ci pomóc, po prostu nie przeszkadzajmy sobie nawzajem w robocie, a wszystko skończy się dobrze.
– Monika! W wypadku rany postrzałowej liczy się czas…

– Ale Monika już nie słuchała, oddaliła się w stronę jednego z radiowozów.
– Co robimy szefowo?
– Chwila! Daj mi pomyśleć!

– Gabi westchnęła ciężko i zamyśliła się.
– Nowy. Zostajesz tu. Ktoś musi być na zewnątrz, w razie czego. Musi zostać ze sprzętem i podać go przez kogoś.
– Ale…
– Żadnego ale. Misiek, ty dobrze wyglądasz, może facet odpuści i przestanie kozaczyć przy krwawiącym dziecku. Idziesz ze mną. No chyba, że się boisz, to…
– Tak jest szefowo!

– Powiedział bez wachania Misiek, biorąc torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami.
– Pani doktor! Jak chcecie tam wejść! Przecież miał tu być negocjator, dopiero może wówczas uda się was tam wpuścić!

– Próbował oponować nowy, ale Gabi szła twardo w stronę zabarykadowanych drzwi sklepu jubilerskiego, a krok za nią podąrzał nieco niepewnie Misiek.
– Halo! Nazywam się Gabriela Morawska! Jestem lekarzem! Ja chciałabym opatrzeć ranne dziecko! Słyszy mnie pan?

– Krzyczała stojąc przy jednym ze sklepowych okien.
– Co ty wyprawiasz, zmiataj stąd. Prosiłam cię, abyśmy nie mieszały się sobie nawzajem w robotę, tak czy nie?

– Usłyszała za sobą głos Moniki, która znalazła się tam niewiadomo kiedy.
-Ty jesteś od łapania rabusiów i złodziei, ja od ratowania życia. Ty nie próbujesz jak narazie pomóc mnie, a więc ja muszę przeszkodzić tobie.
– Gabriela, proszę, daruj sobie takie filozoficzno umoralniające gadki, bo w tym momencie możesz tylko pogorszyć sytuację. Napastnik nie pozwolił jak narazie nikomu się zbliżać, a jeśli przez ciebie jeszcze komuś stanie się krzywda? Pomyślałaś o tym?
– Muszę uratować to dziecko! Po to mnie tu wezwano!
– Bez względu na wszystko?
– Tak!

– Zakończyła twardo Gabriela, a w tym czasie, jedno z okien uchyliło się nieznacznie!
– Która z was to lekarz!

– Zapytał gruby, męski głos, którego twarz powlekała gruba kominiarka.
– Ja!

– Wykrzyknęły obie, widząc szansę na kontakt z napastnikiem!

– W tym momencie powietrze rozdarł potworny huk wystrzału z broni. Padły na ziemię, a na ich drobne ciała runął misiek!
– Ostatni raz pytam! Która, z was, to, lekarz! To był tylko ostrzegawczy strzał, następnym razem wyceluję w te piękne blond główki i nikt nie będzie miał szansy na replay!
– Ja!

– Odpowiedziała Gabi, wstając na nieco drżących nogach, lecz nie straciła gotowości do boju w głosie.
– Idziesz ze mną! Wypuszczę dzieciaka, ale ty zostaniesz, dopóki policja nie spełni rządań, które im za chwilę postawię!
– Idę z nią!

– Rzekł twardo Misiek, stając u boku Gabi.
– A ty łosiu skąd się tu wziąłeś? Wypierdalaj! Bo zrobię z ciebie tylko mokrą plamę!
– Misiek! Misiek! Misiek, przestań!

– Gabi próbowała go powstrzymać, by zapobiedz kolejnemu, tym razem już nieostrzegawczemu strzałowi.

– Misiek odpuścił, cofnął się o krok,podając lekarce torbę ze sprzętem, a Gabi podążyła wraz za napastnikiem do wnętrza sklepu jubilerskiego.
– Stary! Przecież ta akcja jest lepsza, niż najlepszy kryminał, thriller, horror!

– Szepnął Miśkowi nowy, gdy ten wrócił do niego na czas nieobecności Gabi.
– Pogięło cię? Bawi cię to? Mogliśmy tam wszyscy zginąć. Żyjemy dzięki dobrej woli tego kolesia. Nie mogę jej tam z nim zostawić, muszę się tam dostać.
– Co się przejmujesz, sama chciała wejść. Mogliśmy w spokoju poczekać na tego negocjatora…
– Ty Nowy! Wiesz co ci powiem? Może i masz ścisły umysł, ale serca napewno nie! Pomóż mi ją stamtąd jakoś wyciągnąć! Najlepiej razem z wszystkimi ludźmi.

– Wewnątrz sklepu Gabi od razu przypadła do rannej dziewczynki. Jej ojciec siedział pod ścianą i zdawało się, że ta sytuacja kompletnie go sparaliżowała i wyłączyła myślenie. Bredził od rzeczy, nie wiedział gdzie się znajduje. Kasjerki, które były razem z nimi, głośno płakały nie mając odwagi by się poruszyć. Ranna dziewczynka leżała skulona płacząc, a z jej ramienia sączył się strumień krwi.
– Witaj! Jestem Gabi, a ty?
– Emilka.
– Ile masz lat Emilko?
– 11
– Wspaniale. DUża z ciebie dziewczynka. Pokaż rączkę, postaram się ją opatrzyć i ci pomóc.

– Gabi włożyła rękawiczki i natychmiast zajęła się opatrzeniem rannej ręki.
– Nic poważnego na szczęście się nie stało. Założymy opatrunek, a w szpitalu jeszcze dokładnie sprawdzą, czy twojej rączce nic nie grozi. Nie płacz! Nie bój się! Już nic ci nie grozi. Jestem lekarzem i jestem przy tobie!
– Za dużo gadasz piękna! Rób co masz robić, potem oddaj bahora swoim koleżką i czekaj, aż policja zdecyduje się spełnić moje warunki, to może nikomu nic więcej się nie stanie.
– A co ty taki maczo przy kobietach jesteś, co? Po co to robisz. Warto? Dla kilku kolii z brylantami? Dla pierścionków, łańcuszków?
– Zamknij się powiedziałem ci! Bo przestanę być miły! Pewne osoby po prostu muszą nauczyć się, że jak pieniądze się pożycza, to należy je w czasie, co do grosza oddawać.
– Czy osoba, która jest ci winna pieniądze jest tu?
– Nie, dlatego tym bardziej dostanie nauczkę! Jak się przestraszy, to się nauczy, a wtedy innym krzywda się nie będzie działa. A z resztą, po co ja ci to mówię, stul gębę i wołaj tych knypków z tej twojej karetki.

– Gabi wzięła do ręki krótkofalówkę.
– Misiek, nowy, do mnie! Bierzcie nosze!

– Gdy tylko usłyszeli Gabrielę w swoich radiach, natychmiast pobiegli pod drzwi sklepu.
– Zrozumiałeś co do ciebie mówię? Ty przejmujesz dziecko, ja spróbuję ją wyciągnąć, a jeśli się nie uda, wchodzę tam do środka! Nie zostawię jej tam samej!

– Zakomenderował Misiek.
– Misiek, czuję, że coś nie wypali, to nie jest dobry pomysł, może zaczekajmy…

– Lecz było już za późno. Gdy Gabi pomagała wydostać się dziewczynce, którą przejął nowy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Misiek próbował wypchnąć Gabi na zewnątrz, lecz ona stawiała opór. Nie uszło to uwadze napastnika, który chcąc pokazać Miśkowi gdzie jego miejsce, strzelił dwa razy. Jedna kula trafiła w ścianę, lecz druga, utkwiła w brzuchu Gabi. Jej kurtka niemal od razu pokryła się ogromną plamą krwi.
– Nieee! Nieee! Nieeee!

– Rozwrzeszczał się Misiek, co zbiło z tropu napastnika. Runął jak długi przy Gabi, którą postrzał zwalił z nóg. Nawet nie usłyszał, jak bandyta kolejnymi strzałami w powietrze przegonił dwóch policjantów, którzy zdawali się próbować zbliżyć, by go obezwładnić, a następnie zatrzasnął drzwi. Misiek rzucił się na niego z pięściami. Kasjerki zaczęły głośno piszczeć, a Gabi wciąż przytomna, ostatkami sił, przywołała go do porządku.
– Uspokój się! Mało ci jeszcze rannych?
– To wszystko twoja wina! Dlaczego nie posłuchałaś Moniki! Dlaczego nie zaczekałaaś!
– Przestań krzyczeć i mi pomóż. Bierz się za tamowanie krwotoku!

– Rozmawiali jak gdyby nigdy nic zapominając, że nie są w pomieszczeniu sami.
– Zaraz chyba się wzruszę, albo pożygam. Nie dotykaj jej! Daj mi to swoje radio.
– Człowieku, ona bardzo mocno krwawi, jeżeli jej zaraz nie pomogę, to umrze.
– Daj, mi, radio!

– Sylabizował bandyta, przystawiając Miśkowi broń do głowy.

– Wykonał rozkaz, patrząc ze łzami w oczach na Gabi, która daremnie, samodzielnie usiłowała tamować krwotok z rany brzucha.
– Nie rozklejaj się! Słyszysz? Tylko mi się tu nie rozklejaj! Stało się! Trudno! To mogłeś być ty, albo Nowy. Nic mi nie będzie. Tylko mi pomóż.

– Pieski, jesteście tam? Łysol dał mi radio, chcę wam przedstawić swoje rządania.

– Powiedział uzbrojony mężczyzna wchodząc w słowo Gabrieli.
– Za 10 minut, chcę tu mieć podstawioną szybką brykę, którą zmyję się bezpiecznie, z całym tym majdanem świecidełek. A za syf, który tu narobiłem, czyli chodzi mi o postrzeloną lekarkę i tego bahora, odpowie szefuńcio tego marnego sklepiku, czy to jest jasne?
– Nie damy rady sprowadzić w tak krótkim czasie auta.
– To już wasza sprawa. Im szybciej to zrobicie, tym szybciej wszyscy zostaną wolni. A w szczególności ta lekarka, coraz gorzej z nią. Z brzucha naprawdę leci jej krew, a nie sok pomidorowy.
– Pani sierżant! Zróbcie coś! Ona nie może umrzeć! Nie możeee umrzeeć!
– Zamknij się łysol! Zamknij mordę, nie udzieliłem ci pozwolenia na mówienie! Wracaj do lekarki i tamuj krwotok!
– Zabiję cię! Przysięgam ci, że cię zabiję za to co zrobiłeś! Nie ujdzie ci to na sucho, nie zdążą zabrać cię do pierdla!

– Mężczyzna zaśmiał się rubasznie.
– Gabi. Gabi, nie rób mi tego, nie umieraj, słyszysz?
– Staram się.

– Odpowiedziała wątłym głosem.
– Niech mi ktoś pomoże! Niech mi pani pomoże! Ona się wykrwawia! Potrzebuję pomocy! Nie dam rady sam zatamować krwawienia!
– Zachowaj spokój, cokolwiek się nie stanie.

– Szepnęła bardzo słabo Gabi, odpływając.
– Niee! Nie zamykaj oczu! Nie zamykaj oczu! Proszę! Nie zasypiaj! Błagam!

– Z oczu Miśka raz po raz leciały łzy. Jedna z kasjerek zebrała się na odwagę, próbując mu pomóc w tamowaniu krwawienia. On mierzył ciśnienie Gabi, corusz podając nowe opatrunki kobiecie.
– 70 na 50, zatrzymała się!
– CO ja mam robić?

– Zapytała wystraszona kobieta. Misiek lekko ją odepchnął i przystąpił do resuscytacji.
– Błagam cię! Błagam! Proszę! Nie zostawiaj mnie! Cholernie mi się podobasz! Gabi, proszę! Masz z pewnością uszkodzoną wontrobę, dlatego krwawienie nie chce ustać. Zabiorę cię do szpitala! Zabiorę cię tam, tylko nie umieraj! Nie umieraj, proszę!

– Bandyta zdawał się nagle być zdezorientowany biegiem zdarzeń, co dało policji skóteczną szansę na obezwładnienie go. Antyterroryści szturmem wdarli się do budynku, bez trudu obezwładniając mężczyznę. Ktoś zajął się wypuszczeniem reszty zakładników, nowy wraz z drugim zespołem, który został uprzednio wezwany na miejsce, pobiegli ratować życie Gabrieli.
– dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści! Odsunąć się! Strzelam!

– Brzmiał głos Góry, który reanimował kobietę w drodze do szpitala, w karetce.
– Ona nie żyje. Zmarła. Nic więcej nie mogę zrobić. Zbyt dużo krwi straciła!
– Co ty mówisz! Co ty pieprzysz! Ona żyje! Żyje! Ratuj ją! Ona uratowała to dziecko, wzamian podkładając siebie jako zakładnikaaaa!

– Darł się w niebogłosy Misiek
– Misiek, uspokój się! Nie żyje! Przykro mi. Nowy, daj mu coś na uspokojenie i jedziemy do leśnej góry!

– Jednak ani Nowy, ani Góra nie mieli serca odrywać załamanego Miśka od ciała Gabrieli. Wtulił twarz w zakrwawioną kurtkę i szlochał tak rozpaczliwie, że i niebo się rozpłakało, skrapiając ziemię obfitym deszczem. W pewnej chwili, uniósł głowę zmarłej i delikatnie pocałował sine już usta. Płacząc i powtarzając coś bez ładu i składu, gładził jej włosy aż do samego szpitala.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 41

– Wraz z początkiem kwietnia, wraz z coraz cieplejszymi dniami, Wiktor Banach został wypisany ze szpitala do domu. Było to tak wyczekiwane przez wszystkich wydarzenie, że, że zorganizowano przyjęcie powitalne, rozmiarami zaproszonych gości, oraz przygotowanego jedzenia, podobnymi do małego wesela. Anna kryła małe obawy, czy ich dom zdoła pomieścić aż tyle osób, jednak wiedziała, że wyjdzie to w praktyce. Wiktor, przez to jakim był człowiekiem, pełnym ciepła, dobroci i sympatii dla otaczającego go świata, zasługiwał na takie przyjęcie, choć gdyby zapytano go o zdanie w tej sprawie, z pewnością stwierdziłby, że to bezsensowna strata czasu i pieniędzy. Już z samego rana, Anna udała się do szpitala, by zabrać z niego Wiktora wraz z niemałym tobołkiem jego rzeczy.
– Cześć! A ty jeszcze nie gotowy?

– Powiedziała wchodząc do sali, całując go na prędce w usta. Siedział na łóżku, w szpitalnej piżamie, z niezbyt wesołą miną.
– Hej! No co jest z tobą? Źle się czujesz?

– Zapytała nieco zmartwiona.
– Nie. Nie gorzej niż przez ostatnie miesiące.

– Odpowiedział od niechcenia.
– No to o co chodzi? Bo jak byś jakimś przypadkiem o tym zapomniał, to…
– Tak, wiem. Przyjechałaś zabrać mnie do domu.
– No…Dokładnie! Ale jeżeli to jest coś, co aż tak bardzo cię przygnębia, to możemy ponegocjować z Kubą. Może pozwoli ci tu zostać.

– Uśmiechnęła się do niego, jednak on, poruszył tylko niemal niedostrzegalnie ramionami.
– Dobra, Wiktor! Koniec zabawy! Powiesz mi o co chodzi? Czy nie!

– Westchnął ciężko, patrząc na nią, jak na niezbyt lubianą nauczycielkę, która wymagała od niego odpowiedzi na pytanie, a on jej nie znał.
– Zdążyłem już przywyknąć do tego szpitalnego syfu. Mimo wszystko, trochę żal się rozstawać z tym łóżkiem, do którego jeszcze jakiś czas temu byłem praktycznie całkowicie przykłuty.
– Czyli co. Za domem, za mną, za Zosią i Polą nie tęskniłeś? Za swoimi przyjaciółmi? Tak mam to rozumieć?
– Nie. W ogóle masz tego nie rozumieć. Lepiej pomóż mi się ogarnąć i miejmy już to za sobą. Wracajmy do domu.

– Powiedział, a ona znów spojrzała na niego z bezbrzeżnym zdziwieniem, zastanawiając się, cóż się stało z tamtym Wiktorem sprzed wypadku.

– Postanowiła jednak nie drążyć dalej tego tematu, mając nadzieję, że gdy tylko pojawią się w domu humor Wiktora wróci. Pomogła mu się umyć i ubrać, spakowała dość szybko jego rzeczy. W chwilę potem, w jego szpitalnej sali pojawili się Piotrek i Martyna.
– Dzień dobry doktorze! Jesteśmy!

– Przywitała się wesoło Martyna, ściskając Banacha za dłoń.
– Przecież widzę. Cześć dzieciaki! Myślałem, że macie na dzisiaj ciekawsze zajęcia.
– No co pan, doktorze. Ciekawsze niż być dzisiaj z panem? W dniu wypisu? Na ten dzień czekaliśmy bardziej niż na Boże Narodzenie.
– Taaa…Dobra dobra, już się tak Piotrek nie popisuj.
– A doktor niech mi tutaj nie marudzi i ponuraka nie zgrywa. Mamy dla doktora niespodziankę. Zawieziemy pana do domu karocą.
– Piotrek, co ty znowu wykombinowałeś?
– Nic. Przecież wszyscy wiemy, jak bardzo pan lubi pracę w karetce. A po tak długiej przerwie, na pewno miło będzie panu, wsiąść do karetki, Piootra Strzeleckiego. Nie dbać o Bagaż, Nie dbać o bilet! Ściskając w ręku.
– Dobraa, Piotrek. Nie śpiewaj już. Wygrałeś!

– Powiedział Wiktor, lecz nikt nie zauważył specjalnego entuzjazmu na jego twarzy.

– W kilka chwil potem znaleźli się całą trójką w karetce. Anna jechała za nimi samochodem eskortując wszystkie rzeczy Banacha.
– Coś pan dzisiaj nie w sosie doktorze. Nie cieszy się pan, że wraca do domu?

– Zagadnęła Martyna.
– A co to za powrót. Do czego. Przecież już nic nie będzie tak jak przed trzema miesiącami.
– Co pan! Jak to nie będzie! Niech pan zobaczy, jakie postępy pan poczynił chociażby przez te trzy miesiące podczas rechabilitacji. Mówi pan prawie normalnie, może pan dość dobrze się poruszać, nie jest pan podłączony do kabli, rurek…
– Dość!

– Uciszył Martynę w połowie zdania Wiktor.
– Doktorze! Co pan teraz wyprawia, co? Zachowuje się pan jak jakiś buc! Dosłownie, buc! Którego nic i nikt nie obchodzi. Owszem, może nie odrazu będzie mógł pan skakać po drabinie i szorować okna, albo wrócić do karetki, do pracy. Ale wszystko w swoim czasie! Kilka tygodni temu, mnie i Martynie urodził się syn. Ale w tym szczególnym dniu, powierzyliśmy go w opiekę Lidce, żeby być tu z panem. Wszyscy chcą być dzisiaj z panem, nic to dla pana nie znaczy doktorze?
– Po co ta cała szopka z karetką, co?

– Zapytał, w ogóle nie odnosząc się do ostatnich słów Piotra.
– Właśnie po to, żeby przypomniał pan sobie czasy, gdy jeździliśmy rozgruchotaną eską we troje. Ja, pan i Martynka. Na samym początku. Pamięta pan? Bywało różnie. Czasem gorzej! Czasem lepiej! nie raz uciekliśmy spod skrzydeł śmierci, ale zawsze byliśmy razem. Po tym, co się panu przytrafiło też o to chodzi. Najważniejsze to być razem! A pan tkwi pod jakąś skorópą i daje ludziom do myślenia, co się dzieje!
– Nic się nie dzieje. Może po prostu chwilowo jestem mniejszym obtymistom jak wy wszyscy.
– Wybacz Wiktor! Ale nie rozumiem dlaczego! Cudem uszedłeś z życiem! Walczyliśmy tu wszyscy o ciebie, jak jeden mąż! Masz przyjaciół, wspaniałą rodzinę! Masz dla kogo dalej o siebie walczyć, więc przestań pieprzyć i weź się w garść.

– Ryknął zdenerwowany Piotrek.

– Na chwilę zbiło to z tropu Wiktora. Popatrzył smutno na Piotrka, a potem odwrócił wzrok w stronę okna wypatrując samochodu Anny.

– W kilka chwil potem, w kompletnym milczeniu, zajechali pod dom Banachów. Przed wejściem czekali już niemal wszyscy pracownicy stacji, dobrzy znajomi ze szpitala i nie tylko. Rozległy się brawa i radosne pohukiwania, witające Wiktora. Gdy tylko Anna zaparkowała samochód, natychmiast znalazła się u boku męża, pomagając mu i wspierając podczas przyjmowania kolejnych gratulacji, szczerych uśmiechów i życzeń w dalszym powrocie do zdrowia.
– Zapraszam do środka! Wszystko już uszykowane!

– Rozległ się dźwięczny głos Małgorzaty, mamy Anny.

– Wszyscy powoli zaczęli wchodzić do domu, rozmawiając i śmiejąc się radośnie.
– Wiktor…Idziemy?

– Zapytała Anna trzymając Wiktora pod ramię.

– On zdawał się być nieobecny. Wpatrzony w bezchmurne niebo, jak by zapominając gdzie się teraz znajduje.
– Wiktor!

– Krzyknęła Anna, delikatnie potrząsając jego ramieniem!
– Przepraszam cię! Zamyśliłem się.
– Zauważyłam. Idziemy do domu? Powinieneś najpierw przywitać się z tatą, Zosią, Polcią, a potem pójdziemy do wszystkich biesiadować, co ty na to?

– Kiwnął potakująco głową.

– Anna objęła go w pół i powoli pomaszerowali w stronę domu. Zręcznie wyminęli przestronny salon, czego rozbawiony tłum gości nawet nie zauważył i udali się na piętro. Anna zaprowadziła Wiktora do pokoju, który przeznaczony był dla jego taty. Pan Władysłąw siedział tam razem z Zosią. Wiktor i Anna weszli w trakcie ich rozmowy, którą natychmiast przerwała Zosia, rzucając się ojcu w ramiona.
– Tato! Nareszcie jesteeś! Tak się za tobą stęskniliśmy!

– Ucałowała go serdecznie, co natychmiast odwzajemnił.
– Ja też bardzo, bardzo za wami tęskniłem!

– Odpowiedział, a potem przytulił równie mocno swojego tatę, który nie potrafił powstrzymać łez wzruszenia.
– Dobrze, że jesteś tato. Cudownie, że jesteś. Będziemy mieli teraz tyle czasu, żeby pogadać.
– Zosiu, choć, pomożesz mi. Chyba Polcia się obudziła.

– Rzuciła szybko Anna czując, że dobrze by było zostawić na chwilę panów samych.

– Wyszły szybko, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Wiktor…Cieszę się synu, że znowu jesteśmy razem.
– Już nigdy nie pozwolę, żeby to się zmieniło tato. Ale wiesz, że wtedy Jarek nie pozostawił mi wyboru.
– Proszę cię, nie wracajmy do tego. Nie warto. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę mieć do niego o to żal. Potrzebowaliśmy go wtedy oboje, a on wypiął się na całą naszą rodzinę.
– Wiktor, tak nie można. Każdy z nas popełnia błędy, ale każdy z nas zasługuje również na drugą szansę.
– Nie rozmawiajmy o tym teraz. To jeszcze może być dobry i piękny dzień tato.
– Synu…Masz wspaniałą żonę i córki…Trzymaj się tego…Walcz.
– Wiem tato. Staram się…Naprawdę bardzo się staram.
– Już jesteśmy. Polcia bardzo chciałaby się przywitać z tatą.

– Powiedziała Anna, wchodząc z Polą na rękach i Zosią u boku.

– Podała Wiktorowi dziecko i poraz pierwszy yego dnia zobaczyła na jego poranionej twarzy zarys uśmiechu. Pola jednak nie zamierzała się uśmiechać. W jej trzymiesięcznym życiu tata nie gościł zbyt często. W każdym razie, nie na tyle, by mogła go pamiętać i witać uśmiechem za każdym razem, gdy znajdzie się u niego na rękach. Na początku, swoje niezadowolenie obwieściła tylko grymasem, lecz potem głośnym i donośnym płaczem.
– Co się stało kochanie? No dlaczego ty płaczesz? Hej! Polunia! To przecież twój tata! Słoneczko!
– Weź ją! Nie ma sensu jej denerwować!

– Rzekł Wiktor, poddając się walkowerem i smutniejąc nagle.
– Nie każdy musi się cieszyć. Ona przynajmniej nie udaje.
– Wiktor! Oszalałeś? Przecież to jest dziecko, nie pamięta cię, ma trzy miesiące. Nie lubi być u obcych i wolno się adaptuje.

– Westchnął ciężko, gdy Anna oddała córeczkę Zosi.
– Chodźmy do ludzi. Nie będziemy tu tak wszyscy siedzieć do nocy.

– Zarządził Banach urywając temat.
– Nooo, Wiktosiu, słoneńko ty moje, doczekaliśmy się wreszcie ciebie tu pomiędzy nami. Panowie, no który taki mocny? Otwierać i rozlewać szampana!

– Zarządziła pani Małgorzata.
– Dziękuję mamo, też się bardzo cieszę, ale za szampana podziękuję. Z resztą, biorę jeszcze leki, nie mogę.
– Wiktosiu, czyś ty rozumy pozjadał? O suchym pysku tu z nami będziesz powrót do żywych cudowny świętował? Mowy nie ma. Nalejemy ci wody mineralnej i duszkiem, duszeńkiem pij!

– Podczas gdy wszyscy goście starali się zabawiać Banacha rozmową i swoim towarzystwem, Anna, Piotrek i Zosia prowadzili rozmowę na boku.

– Niech pani nie traci czujności, pani doktor. Banach przechodzi teraz ciężki czas i w przeciwieństwie do tamtego Banacha sprzed wypadku, wcale nie stara się tego ukrywać. Jest nie w humorze, bywa opryskliwy i dość nieznośny.
– Wiem Piotrek. Mam nadzieję, że to chwilowe i nie doprowadzi to do jakiejś poważniejszej depresji.
– Może powinniśmy się wstrzymać z dzisiejszymi odwiedzinami wójka Jarka?

– Wtrąciła milcząca Zosia.
– Też tak przez chwilę pomyślałam. Ale z drugiej strony, nie możemy się z nim pieścić, cackać i głaskać go po główce. On musi poczuć, że my w niego wierzymy, chociaż on w siebie nie. Co go nie zabije, to go wzmocni. Narazie i tak cokolwiek nie próbujemy zrobić to i tak mu się nie podoba.
– No tak. Masz rację Aniu. Nawet nie pochwalił moich pierogów, ani tego jak ładnie z babcią przystroiłyśmy dom. Poza tym…Wójek jest już na miejscu. Trochę głupio teraz odwoływać jego wizytę. Rozmawiałam z dziadkiem o tym wiele razy i wiem, że on nie ma do niego żalu, w przeciwieństwie do taty. Chciałby dać mu drugą szansę, a sam wójek pragnie odnowić rodzinne więzi. Może po prostu zaczekajmy na rozwuj wydarzeń. Nawet jeśli od razu nie będzie kolorowo, to z czasem tata i wójek dojdą do porozumienia, wierzę w to.

– Zadzwonił dzwonek do drzwi i cała rozmawiająca trójka, poderwała się na równe nogi.
– To on, Aniu, to na pewno on!

– Krzyknęła rozemocjonowana Zosia!

– Pobiegły czym prędzej otworzyć. Stanął przed nimi wysoki brunet, o ciemnych oczach. Włosy miał starannie ułożone i elegancki, dopasowany garnitur. Zdala biła woń zapewne drogich perfum. Uprzejmie i z uśmiecheł podał swoją prawą dłoń Zosi i Annie.
– Witam! Jarosław Banach. Bardzo mi miło was poznać. Proszę bardzo. Nie wiedziałem jakie lubicie kwiaty, ale pomyślałem, że róże, piękne, czerwone, będą odpowiednie.

– Podał im obu ogromne bukiety kwiatów.

– Witaj. Dziękujemy bardzo. Mam na imię Anna. To jest Zosia, córka Wiktora…Znaczy…Nasza córka…Ojejku, przepraszam.
– Nic nie szkodzi. Rozumiem jaki to dla was stres. Sam się trochę denerwuję. Obawiam się, że Wiktor nie przyjmie mnie z otwartymi ramionami, czemu oczywiście nie będzie się dziwił.
– Na pewno nie będzie tak źle. Wejdź do środka. Zapraszam.

– Anna wprowadziła gościa, odbierając jego elegancki płaszcz i wieszając wśród innych, mniej wyróżniających się.

– Pobiegła do salonu, postanawiając na prędce przygotować Wiktora na niespodziankę w postaci jego brata.
– Wiktor, mam dla ciebie niespodziankę. Właśnie przybyła, a właściwie…Przybył. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie bardzo zły.
– O co chodzi Aniu? Chciałbym, żeby to już się skończyło, jestem trochę zmęczony i wolałbym się położyć.
– W porządku. Za chwilę.

– Wykonała gest zapraszający, w stronę wejścia do salonu.
– Krokiem nieśmiałym, z uśmiechem na twarzy, wmaszerował Jarosław. Twarz Wiktora, w ciągu dziesięciu sekund zdołała ukazać wszelkie możliwe emocje. Od niedowierzania, aż po rozczarowanie, a nawet wrogość.
– Witaj bracie!

– Rzekł Jarek, podając miękką dłoń Wiktorowi.
– Cześć.

– Odparł szorstko, cofając swoją dłoń.

– W salonie panowała kompletna cisza. Wszyscy mieli świadomość, iż są świadkami być może wielkiego pojednania dwóch zwaśnionych stron, jednak do owego pojednania Wiktorowi się nie spieszyło.
– Bardzo dziękuję wszystkim za przybycie, jednak jestem już naprawdę zmęczony i jeśli nie macie nic przeciwko…Pójdę nieco odpocząć.
– Jasne, pewnie, to oczywiste.

– Rozległy się odpowiedzi wśród siedzących gości.
– Wiktor!

– Syknęła Anna!

– Wiktor wstał, nie zwracając uwagi na szepczące protesty żony. Pomaszerował wolno, schodami w górę.
– Strasznie cię przepraszam. DO prawdy nie sądziłam, że on tak zareaguje.
– Nie przejmuj się, zawsze mogło być gorzej.

– Odpowiedział Jarek, serdecznie się uśmiechając.
– Zaraz wrócę kochani, jedzcie jedzcie, bo nic nie znika. Sprawdzę tylko, czy Wiktorowi nic nie trzeba.
– Rzekła i pobiegła w ślad za Wiktorem.
– Wiktor, możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz?
– Co ja wyprawiam? To ja ciebie powinienem o to zapytać! Po cholerę ściągnęłaś tu mojego brata? Po jasną cholerę grzebiesz w naszej przeszłości i próbujesz składać do kupy to, czego złożyć się nie da?
– Nie krzycz na mnie! Nie zasłużyłam na to!
– Odpowiedz mi!

– Nie ustępował Banach!
– Zrobiłam to po to, ponieważ chcę, żebyśmy byli w końcu szczęśliwi. Żyli bez tajemnic przed sobą, zażegnali złą przeszłość. Wiem jak boli utrata kontaktu z kimś bliskim, na przykładzie moim i mojej mamy!
– Przypadek mój i Jarka nie jest taki sam jak twój i twojej mamy! Myślałaś, że jak on tu przyjedzie, to rzucę się mu w ramiona czy co?
– Nie! Nie myślałam tak! Ale na pewno nie sądziłam, że zachowasz się jak obrażony gówniarz!
– Nigdy nie będziemy szczęśliwą rodziną, dopóki on tu będzie.
– Twój ojciec myśli inaczej. On go kocha i chce dać mu drugą szansę. Kocha was obu i jeżeli nie chcesz zrobić tego dla siebie, to pogódź się z bratem dla własnego ojca! Słyszysz co do ciebie mówię?

– Jednak Wiktor, odwrócił się plecami do Anny, ukrywając twarz w poduszce.

– Zdruzgotana, ze łzami w oczach, które starała się z całej siły powstrzymać, zbiegła na dół do gości, którymi mimo wszystkiego, trzeba było się zająć.

EltenLink