Categories
Moje fanfiction

Rozdział 48

– Lepszego sobotniego poranka Lidka nie mogła sobie wymarzyć. Obudziło ją ostre, słoneczne światło, zaglądające nieśmiało do jej namiotu. Stokroć wolałaby, żeby to Zula budziła ją teraz, nieco delikatniej i mniej natarczywie, swoim miękkim i mokrym nosem. Kiedy otworzyła i przetarła oczy przypominając sobie, gdzie tak właściwie się znajduje westchnęła ciężko i zamarzyła o gorącej, mocnej kawie. Kiedy wykaraskała się z warstw koców, którymi poprzedniego wieczora okrył ją Kuba i wyszła z namiotu, stwierdziła, że jest jej potwornie zimno i tym razem zapragnęła znaleźć się w swoim ciepłym łóżku. Biegała cicho nieopodal, wprawiała zziębnięte ciało w ruch na wszelkie sposoby, jakie tylko przychodziły jej do głowy, lecz bez większego rezultatu. Podeszła cicho do namiotu, w którym spali Kasia i Kuba. Cicho wsunęła się do środka i z lubością pomyślała, że jest w nim naprawdę ciepło. Jak najciszej umieściła się pomiędzy ojcem, a córką, co nie uszło uwadze Kasi. Mała podniosła główkę i otworzyła oczy, bystro orientując się w sytuacji.
– Ciociu? Co ty tu robisz?
– Ciii…Śpij skarbie. Trochę mi tam zimno samej, więc przyszłam się przytulić do was.
– Do nas? Czy do tatusia? On bardziej cię ogrzeje, niż ja…Jest większy.
– No tak…

– Odparła lekko speszona, lecz nie straciła uśmiechu.

– Kasia zrobiła Lidce nieco więcej miejsca, by ta mogła się wygodniej położyć. Wkrótce obie znów zasnęły.- Kilka godzin później, jako pierwszy obudził się Jakub. Rozciągając ciało po niezbyt wygodnie przespanej nocy otworzył oczy i zamarł z przerażeniem na ustach. Zwinięta w kłębek obok niego spała Lidka. Puls przyspieszył mu gwałtownie.
– Kasia? Kasiu! Córeczko, gdzie jesteś?

– Zawołał nerwowo, a po chwili zerwał się na równe nogi i wyszedł z namiotu szukać pierworodnej. Znalazł ją rozłożoną i śpiącą spokojnie w namiocie Lidki. Oddalił się cicho wracając do śpiącej ratowniczki medycznej. Patrzył na nią z ciepłym uśmiechem. Nie mógł się powstrzymać i pogładził ją po jedwabiście długich włosach, a wtedy ona obudziła się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
– Kuba?
– Lidka?

– Odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Jezu, strasznie cię przepraszam…Poprostu było mi bardzo zimno samej w namiocie. Próbowałam rozgrzać się na wszelkie możliwe sposoby, ale…
– Daj spokój, nie masz mnie za co przepraszać. Chociaż nie…Miałabyś, gdybyś została sama, w namiocie, a ja po przebudzeniu, znalazłbym cię zamarzniętą na kość.

– Roześmiali się ciepło oboje.
– Wyspałaś się?
– Tak, teraz czuję się zdecydowanie lepiej i wreszcie jest mi ciepło. A gdzie jest Kasia?

– Zapytała rozglądając się po namiocie.
– Kasia śpi w drugim namiocie.
– Jak to? Przecież samej będzie jej tam zimno, Kuba idź po nią.
– Lidziu, spokojnie. Ten mały czort wie co robi. Przecież o to przez cały czas jej chodziło, zapomniałaś? Chciała nas ulokować w jednym namiocie.

– Lidka speszyła się mocno, nieśmiało się uśmiechając.
– Przepraszam. Rzeczywiście o tym zapomniałam, to znaczy…W tamtej chwili nie pomyślałam bynajmniej o tym, że jak tylko zasnę obok was, to ona…
– Niczym się nie przejmuj. Powiedz mi, czy ja…Przez sen, w niczym ci nie uchybiłem?
– Nie, no co ty. Śpisz bardzo spokojnie i nawet zbytnio nie chrapiesz.

– Kuba zaśmiał się gromko, a w tym momencie do ich namiotu wbiegła Kasia.
– Zakochana para, zakochana para!

– Krzyknęła, ale widząc, że nie śpią wtuleni w siebie niczym małżonkowie, uśmiech dziewczynki uleciał gdzieś hen, daleko.
– Ty mała spryciulo. Nieźle to sobie wykombinowałaś, ale następnym razem, proszę cię, żebyś spała razem z nami, dobrze?
– Ja? Ja niczego sobie nie wykombinowałam. To cioci było zimno i przyszła spać do nas, a ja chciałam tylko, żebyście mieli więcej miejsca.

– Śmiech znów zawładnął Lidką i Kubą.
– Taka mała kruszynka jak ty Kasieńko tego miejsca zbyt dużo nam nie zabierze, zapewniam cię. Moja ty kochana łobuziaro!

– Rzekła Lidka wciąż się śmiejąc i utuliła dziewczynkę z całych sił.
– Obiecaliście mi zabawę w podchody, w chowanego, a wylegujecie się jak jaszczurki na kamieniach.
– A śniadanie to gdzie? A mycie zębów? Trzeba rozpalić ogień.
– O myciu zębów zapomnij tatusiu. W dziczy nie myje się ich. Na śniadanie zjedzmy te pyszne kanapki cioci Lidki i zabierajmy się za zabawę.
– Moja córka jak zwykle opracowała plan co do joty. No nie wytrzymam. To idź po te kanapki, my zajmiemy się resztą. Wstawaj księżniczko.

– Gdy oboje zbierali drewno by rozpalić ognisko, Lidka zamarła nagle w pół kroku, wpatrzona w jakiś punkt pomiędzy drzewami.
– Co się stało…

– Ciii!- Uciszyła go szybko.
– Ktoś tam jest, widzisz?

– Wyszeptała tak cicho, że z ledwością zrozumiał.
– Rzeczywiście. Pójdę to sprawdzić.

– Cicho zakradł się w stronę cienia postaci, rysującego się pomiędzy drzewami, lecz za nim zdążył się do niego zbliżyć, cień znikł.
– Co jest do cholery…

– Zaklęła wystraszona Lidka.
– Spokojnie, może nam się tylko wydawało?
– Jak wydawało! Co wydawało! Od wczoraj wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi, teraz ten cień pomiędzy drzewami…
– Spokojnie, Lidka. Przecież te wszystkie wydarzenia nie muszą mieć ze sobą związku.
– Co jest z wami! Czekam na was. No dalej! Podchody czekają.

– Krzyknęła Kasia nadbiegając.
– Najpierw śniadanie, potem przyjemności.

– Zganił córkę Kuba.
– Zostawże tą biedną Kasię. Od rana tylko ją upominasz. Jesteśmy w końcu na takiej małej wycieczce, gdzie są nienormowane zasady, więc…No dobra, już nic nie mówię.

– Umilkła pod zabójczym spojrzeniem Kuby.

– Kiedy zjedli śniadanie grzejąc się przy ognisku doglądanym przez Kubę, Kasia była w raju. Rozpoczęła komenderowanie.
– Proponuję najpierw zabawę w chowanego. Jak spaliście, widziałam tu wiele fajnych miejsc, w których mogę się ukryć.
– Nie ma takich miejsc, gdzie bym ciebie nie znalazł.
– Jeszcze się zdziwisz tatuśku.
– A w ogóle Kasiu, dlaczego chodziłaś sama po lesie? Tak bez opieki?
– Ojej, tato! Bo spaliście, a ja się bardzo nudziłam i…
– A gdyby coś ci się stało
?- W lesie? Tato, żartujesz? Tu nie ma aut.
– Ale jest mnóstwo dzikich zwierząt, które mogą cię zaatakować. W lesie córeczko pomimo wszystko jest wiele niebezpieczeństw…
– Ale nic mi się nie stało. Nie gadaj już tyle, zaczynajmy zabawę!

– Ucięła temat, a Kuba westchnął ciężko uderzając się dłońmi o uda.
– No dobrze. To może niech ciocia Lidka schowa się pierwsza?

– Powiedział wyraźnie z siebie zadowolony, puszczając Lidce oko.
– Ja? Jestem za duża, nigdzie się nie zmieszczę. Poza tym, w przeciwieństwie do Kasi nie zrobiłam rozeznania w lesie.
– No, i bardzo mądrze.
– Cicho tato! A ty ciociu się chowaj, przegłosowane. No już, zmykaj.

– Zakomenderowała Kasia i Lidka śmiejąc się pobiegła w las, gdy Kuba i Kasia rozpoczęli odliczanie.

– Biegła przed siebie, zręcznie omijając wystające gałęzie i korzenie drzew. Na raz przystanęła nasłuchując uważnie. Zdawało jej się, że słyszy dziecięce kfilenie.
– Złudzenie? Noworodek w lesie? Skąd!

– Przebiegło jej przez myśl, jednak dźwięki się powtórzyły. Bez wahania ruszyła w kierunku, z którego dochodził dziecięcy płacz. Pochyliła się i z przerażeniem odkryła na leśnej ściółce noworodka.
– O mój Boże!

– Jęknęła przerażona biorąc maleństwo na ręce. Zdjęła swoją kurtkę i natychmiast szczelnie je owinęła.
– Kubaaa! Kubaaa! Pomóż mi Kubaaa!

– Wrzeszczała ile tchu w płucach. Ten natychmiast oderwał się od drzewa, przy którym liczenie dobiegało dwudziestu.
– Jezus Maria

– Krzyknął odbierając Lidce dziecko.
– Oddycha?
– Nie wiem, nie sprawdzałam.
– Jak to nie sprawdzałaś, jesteś ratownikiem.
– Ratowniczką!

– Poprawiła machinalnie.
– Jakie to ma znaczenie, dlaczego nie sprawdzałaś!
– Kuba, nie wiem, to był odruch, zobaczyłam na ziemi dziecko, po prostu wzięłam je na ręce i…

– Kasia stała w miejscu wpatrując się w sytuację przerażonymi oczami.
– Kasieńka, biegnij po koce do namiotu! Szybko! Trzeba ogrzać dziecko!

– Krzyknął Kuba, a mała pobiegła jak zahipnotyzowana.
– Oddycha, Bogu dzięki. Ale jest bardzo wyziębiony.
– To chłopiec?

– Zapytała Lidka z uśmiechem.
– Chłopiec. Musiał urodzić się kilka, najdalej kilkanaście godzin temu. Myślę, że w terminie.
– Gdzie? Tutaj? Słyszęlibyśmy coś!
– Najwidoczniej spaliśmy jak stuletnie głazy. Trzeba go ogrzewać, zdrowy jest, pytanie tylko gdzie matka.
– Dzwonię po karetkę!

– Pobiegła do namiotu po komórkę, potykając się raz po raz o wystające korzenie drzew. Kasia wróciła z kocami i podała je Kubie.
– Tatusiu. Skąd tutaj się wziął ten dzidziuś? Jest śliczny.
– Nie wiem kochanie. Musimy to ustalić i poszukać jego mamy. Ciocia Lidka poszła dzwonić po pogotowie.
– A dlaczego? Czy on jest chory?
– Nie. Ale jest maleńki i powinien go zbadać odpowiedni lekarz, bardzo dokładnie. Poza tym, musi mieć ciepło, bardzo ciepło.
– Rozumiem. To ja się nim zaopiekuję, a wy z ciocią poszukajcie jego mamy.
– Cholera jasna! Tu nie ma zasięgu! Psy dupami nie szczekają, jak ma tu dojechać pogotowie! W życiu się nie dodzwonię!

– Krzyczała przez zęby, niemal rzucając komórką o drzewo.
– Nie dojedzie tu karetka. Będzie bardzo ciężko wytłumaczyć im jak mają tu dojechać. Najbliższy szpital jest w Konstancinie.
– To jak chcesz pomóc temu dziecku?

– Pytała zdenerwowana i zniecierpliwiona.
– Coś wymyślimy. Spróbujemy znaleźć matkę tego malucha.
– Niby jak? Mogła urodzić w domu, oddać komuś dziecko żeby je tu porzucił, wariantów jest wiele.
– W porządku, masz rację, ale spróbujmy jednak rozpatrzeć się po okolicy. Chłopiec jest zdrowy, nic aż tak bardzo nie zagraża jego życiu. Natomiast z jego matką, jeżeli urodziła w warunkach do tego nieprzystosowanych może być bardzo źle, jeśli nie zgłosi się do szpitala, a nie zrobi tego, zważając na to, że porzuciła dziecko w lesie.
– Skąd wiesz, że ona? Może ktoś je porwał, może…
– Lidka…Zamiast czytać kryminał po godzinach pracy, lepiej przyucz się do jakiejś specjalizacji. Zabierajmy się do poszukiwań.

– Zganił ją.
– Leć w lewo, a ja w prawo! W razie co, nawołójmy się z całych sił.
– A dziecko?
– Przez chwilę zajmie się nim Kasia.
– Brawo! Wreszcie zaczynasz ufać swojej córce.

– Zakpiła i pobiegła we wskazanym wcześniej kierunku.
– Nie minęło pięć minut, kiedy usłyszała głos Jakuba. Puściła się pędem w tamtym kierunku i już po chwili ujrzała Kubę pochylonego nad młodą dziewczyną, wspartą o drzewo.
– Jezu…Ile ty masz lat dziewczyno, coś ty najlepszego narobiła.

– Skomentowała pojmując wlot, że właśnie znaleźli matkę noworodka.
– Nie gadaj tyle, macica nie obkurczyła się prawidłowo, nie mam tutaj nic, żadnych leków, nie pomogę jej. Jeżeli natychmiast nie trafi do szpitala… Ma atonię macicy. Muszę jej podać oksytocyne, bardzo silnie krwawi.
– Mam ze sobą apteczkę! Nie mam w niej oksytocyny, ale może…Może wykonamy masaż macicy…
– Leć! Szybko! Nie ma czasu! Spróbuj jednak wydzwonić te karetkę. Albo nie! Jedziemy z nią i dzieckiem do szpitala moim autem!
– Zwariowałeś? A nasze rzeczy? A Kasia?
– Rzeczy…To chyba nie jest dla ciebie ważniejsze od ratowania dwóch ludzkich istnień prawda?

– Nie odpowiedziała pędząc do namiotu po apteczkę.
– Nie śpij dziewczyno. Jak się nazywasz?
– Adrianna.

– Odpowiedziała słabo.
– Ada, posłuchaj mnie. Musisz ze mną rozmawiać. Nie możesz spać. Postaram się tobie pomóc, przetransportuję cię do szpitala, ale nie możesz spać. Urodziłaś zdrowego chłopca!
– Nie chcę go. Niech go pan zabierze, zabije, wszystko mi jedno.
– Ada, posłuchaj, oddychaj spokojnie i nie denerwuj się. Możesz tylko wzmożyć krwotok. Opowiesz mi jak to się stało?
– Byłam na imprezie. Mój chłopak mnie namówił na tą imprezę. Byliśmy pijani, naćpani. Graliśmy w słoneczko. Ja nie chciałam. Oni mnie zmusili, trzymali mnie.

– Mówiła lakonicznie coraz słabsza.
– Nie powiedziałaś o tym rodzicom? Jak udało ci się ukryć ciążę?
– Oni są zbyt zajęci sobą. Mama prowadzi własną firmę ubezpieczeniową, ojciec jest dyrektorem sieci banków w całej Polsce i…Słabo mi, zimno mi…
– Choleeraa! Lidka gdzie jeesteeś!

– Kuba w mgnieniu oka zdjął kurtkę i owinął nią dziewczynę.
– Jestem. Jestem, nadal nie mam zasięgu. Proszę, powinny być tu rękawiczki.
– Podała mu apteczkę, a on natychmiast zabrał się do udzielania pomocy.
– Nie ma rady. Musisz mi pomóc przenieść ją do auta! Albo nie, dam radę! Biegnij powiedzieć Kasi, niech się zbiera.
– Już to zrobiłam. Świetnie opiekuje się maleństwem.

– Do szpitala dojechali w godzinę potem. Kuba gnał łamiąc wszystkie możliwe przepisy, zostawiając utrzymanie przytomności dziewczyny Lidce i opiekę nad noworodkiem mocno zestresowanej Kasi. Kiedy było już po wszystkim, cała trójka pojechała do domu Kuby.
– To, że ta dziewczyna przeżyła, to cud.
– Skfitował Kuba nalewając sobie i Lidce po kieliszku czystej wódki.
– To, że my przeżyliśmy to jest cud. W życiu jeszcze nie jechałam tak szybko.
– Odpowiedziała Lidka wychylając kieliszek do dna.
– A ja?

– Zapytała Kasia patrząc oskarżycielsko na ich kieliszki.
– A ty moja droga byłaś dziś bardzo dzielna. Jak dorosła osoba. Dlatego…

– Wstał i podszedł do zlewu. Z szafki nad nim wyjął kieliszek i nalał do niego wody z butelki.
– Bo ja jestem dorosła tatusiu. Od dawna ci to mówię, ale ty nie chceszmi wierzyć. Czy ten dzidziuś będzie zdrowy? I jego mama też?
– Tak kochanie. A teraz zdrowie dzidziusia i jego mamy.

– Stuknęli się kieliszkami i poraz kolejny opróżnili je do dna. Kiedy po jakimś czasie Kasia poszła do swojego pokoju, a Lidka i Kuba zostali sami, zaczęli dawać upust emocjom. Padli sobie w objęcia i tulili się mocno. Dłonie Kuby powędrowały natychmiast ku jasnobrązowym włosom Lidki, niesfornie rozrzuconym, opadającym na twarz. Gładził je i odgarniał czule, aż w końcu odważył się i pocałował ją namiętnie. Nie protestowała, poddała się i oddawała pocałunek za pocałunkiem. Dłonie Kuby przesuwały się czule po plecach, ramionach i w końcu piersiach Lidki.
– To musieliście napić się tej ochydnej wódki, żeby się całować? To było naprawdę takie proste? Zakochana paaaraa!

– Odskoczyli od siebie jak oparzeni.
– Skubana. Ja wiedziałem, że ona jest nazbyt inteligętna jak na swój wiek. Mówiłem ci, że należy pukać, jak się wchodzi.
– Gdzie, do kuchni? Przecież tu nie ma drzwi.
-Kuba spłonął rumieńcem, nie mając już argumentów na swoją obronę.
– Tyle razy mówię! Niewolno podglądać, podsłuchiwać…
– Przecież mówiłam, że chce mi się pić. Nie słszeliście, byliście zbyt zajęci…
– Zmykaj do pokoju, musimy z ciocią porozmawiać.
– To może wy zmykajcie do twojego pokoju, jeśli będziecie rozmawiać tak jak przed chwilą…
– Kasiu! To nie jest zabawne.

– Mała natychmiast spuściła oczy i zniknęła w głębi korytarza.
– Przepraszam cię…Nie wiem jak to się stało, nie powinienem, gdyby nie Kasia to…
– Nie, no co ty…To ja przepraszam. Ja…Też tego chciałam.
– Naprawdę? Chcieliśmy tego? To nie była nagła reakcja na zbyt silne emocje dzisiejszego dnia?
– Nie, myślę, że z mojej strony nie…

– Odparła.
– W takim razie, może to powtórzymy?
– Kubuś, wybacz, ale powinnam się już zbierać. Jest już późno, a rano mam dyżur w stacji.
– Jasne. To może…Może chociaż cię podwiozę?
– Nie, przejdę się. Dobrze mi to zrobi.

– Nie nalegając, odprowadził ją za bramę, czule całując na pożegnanie.

– Gdy szła małym, zadrzewionym parkiem, naraz poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Krzyknęła i już zamachnęła się, by wymierzyć cios napastnikowi, ale zostało jej to uniemożliwione, ponieważ ten, zwinnym ruchem chwycił ją mocno za nadgarstki. Syknęła z bólu. Odepchnęła go lekko, zadając cios kolanem w brzuch, lecz nie zmniejszył uścisku na jej nadgarstkach. Spojrzała w twarz mężczyzny, który stał przed nią.
– Boski daro…To te oczy…Wiedziałam, że skądś znam te oczy…

– Śmignęło w jej głowie.
– Lidzia, Lidzia, Lidzia.

– Mężczyzna z wyraźną lubością wymówił jej imie, obleśnie oblizując wargi.
– Zabieraj łapy! Puść mnie!

– Warknęła ostro.
– Uuuuu! Zawsze byłaś ostra dziunia, nadal ci to nie przeszło? To widocznie minęłaś się z powołaniem w tej karetce kochanie. Ten twój doktorek, z którym tak się lizałaś przed jego domem, będzie z ciebie miał pożytek i uciechę.
– Ty wstrętny…Ty obleśny, ty…
– Miód na moje uszy, no dokończ.
– Czego ode mnie chcesz? Już dawno się spłaciłam! Nie masz prawa mnie nękać.
– O tym do czego mam prawo, a do czego nie, będę decydował ja sam. To, że się spłaciłaś, to jest jedna sprawa. A to, że mam super płytki z twoim cudownym udziałem, to druga sprawa.
– Ty świnio! Nie masz prawa mnie szantażować! Mogę pujść z tym na policję! Zrobią wam nalot i…
– I za nim to zrobisz, super filmiki z twoim udziałem polecą do sieci, do tej twojej śmierdzącej stacji ratunkowej, no i do tego doktorka, którego chyba kochasz, co?
– Czego chcesz! Ty parszywa, obleśna gnido, czego chcesz!
– Musisz zgodzić się na współpracę z nami. A wtedy będziesz bezpieczna, twoja reputacja także. Chyba nie było ci z nami tak źle, prawda? Klijenci nigdy na ciebie nie narzekali. Zarabiałaś więcej niż w tej karetce.
– Zamknij się! Czego chcesz, pytam ostatni raz!
– Widzisz maleńka. Nadal jesteś piękna, przydałabyś się nam w interesie.

– Nie wytrzymała. Wymierzyła mężczyźnie siarczysty policzek.
– Nie próbuj testować mojej cierpliwości!

– Ryknęła wprost nad jego uchem.
– Ty jednak wiesz co mnie podnieca, w każdym razie. Daruję ci to tylko dlatego, że nie masz innego wyjścia, jak skombinować nam morfinę. Duuużo morfiny. Nasz diler niestety zachorował, a sama wiesz jak to jest w tym biznesie.
– Zapomnij! Ani mi to w głowie! Jak mnie znalazłeś! Śledziłeś mnie! Myślałeś, że się nie zorientowałam?
– No nie…Wiem, że ty i doktorek zaczęliście coś kminić, w lesie…Ale spotkanie i tak uważam za spektakularne. Wiesz co masz do stracenia. Jutro rano masz do mnie zadzwonić i dać mi odpowiedź.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 47

– Przed wyjściem do pracy Anna zawsze zmieniała opatrunki Wiktorowi, dla którego nie było to przyjemne ze względów bólowych, ale także dlatego, że musiał się budzić wczesnym rankiem, a zasnąć potem nie było mu łatwo.
– Wiktor. Jeszcze chwila. Posłuchaj, przyślę ci kogoś do pomocy przy Poli. Mama dopiero jutro wraca z pielgrzymki, więc…

– Banach westchnął i zaspanym głosem odpowiedział:
– Aniu. Naprawdę, wiem jak się o mnie troszczysz, ale z tymi opatrunkami powoli już kończymy, tak? Coraz lepiej sobie ze wszystkim radzę. Dam radę zająć się również Polą i tatą.
– Ja wiem. Ja wcale w to nie wątpię, ale nie chcę cię jeszcze przeciążać. To za wcześnie, żeby zostawiać cię z takim natłokiem obowiązków.
– Anka, nie chcę o tym słuchać!
– Wiktor, ledwie uszedłeś z życiem! Masz na ciele bardzo rozległe i trudnogojące się oparzenia! Jeszcze coś?
– Może jedynie odrobinę zaufania w moją stronę? Jeśli z czymś sobie nie będę radził, zadzwonię po kogoś, ale przestań roztaczać nade mną parasol ochronny. Nikogo nie zabiję, potrafię podać ojcu leki, nakarmić i przewinąć własną córkę do cholery!

– Krzyknął uderzając się dłońmi o uda.
– No dobrze, dobrze, uspokój się. Może masz rację. Ale ja tak bardzo cię kocham, że…Wiktor, zrozum.
– Rozumiem, a teraz zmykaj już do pracy, bo jeszcze kilka godzin snu przede mną.
– No dobrze. Śniadanie zostawię ci w kuchni, mleko dla małej będzie czekało w podgrzewaczu…Aaa, pieluchy są na dolnej półce przy pralce w łazience. Aaaa i słuchaj…Smoczek najlepiej będzie jak…
– Wiem wszystko, idź już proszę cię.
– Wyprowadzę Nalę, z tym możesz nie dać rady.
– Świetnie, bylebyś teraz dała mi spać! Jest czwarta trzydzieści!

– Anna wyszła pogwizdując na czteromiesięczną suczkę, która skamląc radośnie i merdając ogonem, dała się wyprowadzić na spacer. Kiedy została odprowadzona do domu, a Anna pojechała do pracy, w mgnieniu oka opróżniła swoje miski myśląc, co mogłaby zrobić, by się nie nudzić. Ta myśl nie pozostała zbyt długo w psiej głowie, gdyż odezwał się dzwonek do drzwi. Jako jedynej obrończyni domu, nie pozostało jej nic innego, jak szczekać na całe gardło, a także pobiedz na górę, by obudzić pana, którego jeszcze znała najkrócej spośród wszystkich domowników.
– Nala! Co ci się dzieje? Kto tam znowu się dobija cholera jasnaa!

– Rzekł znów rozbudzony Wiktor wstając i drepcząc niespiesznie do drzwi, wraz z zaciekawioną Nalą.
– Kiedy otworzył, przetarł dla pewności oczy, by się upewnić, że już nie śpi. Za każdym razem obraz był taki sam. Przed drzwiami stał jego brat. Ubrany w sportowy dres i trampki.
– Cześć. Wpuścisz mnie do środka?

– Zapytał Jarek, jak gdyby nigdy nic.
– Co tu robisz i czego szukasz?
– Myślałem, że już ci przeszło i jakoś ładniej mnie przywitasz.
– Słuchaj, jest siódma rano. Czego szukasz w moim domu, odpowiadaj, bo tracę cierpliwość!
– Najpierw wpuść mnie do domu, potem pogadamy.

– Rozzłoszczony Wiktor wypuścił nieprzyjaźnie powietrze, a potem odsunął się, by zrobić bratu miejsce.

– Jarek rozgościł się sam. Zdjął i ułożył buty pośród innych, a potem bez zaproszenia powędrował do kuchni.
– Herbaty?

– Zapytał tak, jak by to on był gospodarzem domu.
– Jaja sobie robisz czy co?
– Jeszcze nic nie robię. Widzę, że Ania przygotowała ci śniadanie, więc zrobię ci herbatę, to…
– Wiktor doskoczył do brata łapiąc go mocno za ramiona.
– Co ty wyprawiasz! U siebie jesteś? Ania? Tak zwracasz się do mojej żony? Posłuchaj! Nie wiem po co wróciłeś, ale rozpieprzyć na nowo mojej rodziny ci nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę! Od mojej żony łapy i oczy zdala! Czy to jest jasne?

– Jarosław z pokorą i spokojem zniósł atak złości Wiktora, po czym grzecznie odpowiedział, delikatnie zdejmując ręce z jego ramion.
– To pozwól mi chociaż naprawić to, co spieprzyłem. To po pierwsze, a po drugie uspokój się. Nie mam zamiaru uwodzić twojej żony. Chciałem zobaczyć się z tatą.
– Jasne! A święty Mikołaj rozdaje prezenty cały rok. Biegałeś tak sobie w pobliskim parku i postanowiłeś zajrzeć taak?
– Nie. Nie będę cię okłamywał, wiem, że w to byś nie uwierzył.
– To po jaką cholerę zwalasz mi się na głowę o siódmej rano? Mało tego! Panoszysz się jak by to był twój dom!
– Bo to trochę nadal jest mój dom, nie sądzisz? Mieszkaliśmy tu od zawsze z ojcem, po śmierci mamy.
– Czas przeszły, świetnie zauważyłeś, mieszkaliśmy. Ty już tu nie mieszkasz!
– Trafne spostrzeżenie. Ale nadal nas coś łączy. Więzy krwi i ojciec, dla którego musimy spróbować to wszystko poskładać. On robi się coraz starszy, powoli musimy godzić się z tym, że go stracimy. Więc zróbmy wszystko, żeby jego ostatnie lata były jak najpiękniejsze.
– Nie wierzę. Patrzę na tą twoją gębę, łudząco podobną do mojej, tyle, że bez blizn i nie wierzę. Jak zwykle pieprzysz od rzeczy braciszku. Tylko zastanawiam się, co tym razem chcesz osiągnąć.

– Jarosław wlał wrzątek do dwóch filiżanek z herbatą, a potem lekko posłodził ich zawartość.
– Rozumiem twoje rozżalenie Wiktor. Będąc na twoim miejscu, pewnie sam bym się tak zachował i nie wierzył w szczere intęcje, ale…Ale ja…Dzięki Annie i Zosi. Dzięki temu, że się do mnie odezwały, bardzo wiele zrozumiałem, przemyślałem i…Z resztą, ostatnie lata mego życia pokazały mi, że jestem przegrany.
– Do prawdy, wzruszyłem się. Nie wiem co robiłeś przez te wszystkie lata, ale aktorem jesteś świetnym.
– Wiktor, proszę. Zniosę wszystko, ale wysłuchaj mnie. Jeśli nie zechcesz dać mi drugiej szansy, zrozumiem. Nie musimy rzucać się sobie w ramiona, dzielić ze sobą opłatkiem, czy składać sobie życzeń urodzinowych. Ale spróbujmy…Ty spróbuj mi wybaczyć, tolerować mnie w życiu swojej rodziny i ojca.
– Ja chyba śnię. Po dziesięciu latach od naszego ostatniego, burzliwego spotkania ty wracasz, jak gdyby nigdy nic i co! I chcesz odkupić swoje winy? Naprzykrzanie mi się, wykorzystywanie ojca w każdy możliwy sposób? Robienie sobie ze mnie wiecznego alibi dla swoich przewinień? To ciebie ojciec miał zawsze za tego mądrzejszego! To tobie chciał przepisać dom! Ja byłem ten zły, niedobry, ten, który nic w życiu nie osiągnie bez znajomości. A tobie to odpowiadało! Zawsze!
– Masz rację. Odpowiadał mi taki stan rzeczy. Odpowiadało mi to, że wszystko, co zrobiłem źle w szkole, na imprezach, bierzesz na siebie, bo rodzice nigdy nie uwierzyliby, że to mogą być moje sprawki. Uwielbiałem grać przed nimi, a zwłaszcza przed ojcem aniołka, którym nie byłem. I uwielbiałem bawić się twoim kosztem. Kiedy zostaliśmy sami z ojcem, kiedy przyszły problemy z jego zdrowiem…Również było mi na rękę, że wziąłeś wszystko na siebie i że niczym nie muszę sobie zaprzątać głowy, o nic się martwić. Nie poczułem się w obowiązku pomocy tobie nawet wtedy, kiedy twoja żona…Kiedy ty i Zosia…Przepraszam, ale uwierz mi. Naprawdę zrozumiałem, jak bardzo byłem podły i jak wiele w życiu spieprzyłem i straciłem. Lecz mówią, że nigdy nie jest za późno, by naprawiać błędy. Wiktor! Wybacz! Ja tak bardzo cierpię!- Głos Jarka uwiązł w gardle, aż w konsekwęcji z jego oczu popłynęły łzy, a on ukrył twarz w dłoniach. Po chwili bezgłośne fale szlochu zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wiktor siedział bez ruchu naprzeciw brata.
– Miałeś jedną, jedyną szansę uzyskać moje przebaczenie. Na chwilę obecną mam ochotę wbić ci nóż prosto w serce. Powstrzymuje mnie tylko ojciec, o którego tak bardzo walczyłem i rodzina, którą cudem zyskałem.

– Mówił przez zęby. Na jego udach spoczywały pięści tak mocno zaciśnięte, że aż pobielały mu kostki.
– Pamiętasz kolonię nad jeziorem w Brońsku? Pamiętasz? Pamiętasz ją? Miałem wtedy 16 lat.

– Zbliżył się do Jarka i ujął w dłonie jego twarz.
– Wiktor przestań, proszę, zapomnijmy o tym.
– Nie Jarek! Nigdy, przenigdy o tym nie zapomnę, rozumiesz?
– Błagam, nie wracajmy do tego.

– Płakał jak dziecko, gdy rozemocjonowany Wiktor potrząsał jego głową.
– Do czego mamy nie wracać. Do tego, że mój naćpany, pijany braciszek wraz ze swoimi koleżkami kazali mi patrzeć na to, jak gwałcą piętnastoletnią dziewczynkę?
– Przestań! Błagam! Przestań!
– Zamknij się! Jeszcze nie skończyłem! Teraz, dopiero teraz cię to boli? Chciałem stanąć w jej obronie! Próbowałem! Ale skutecznie mi to uniemożliwiliście! Sukinsyny! A potem wlaliście we mnie na siłę dwie butelki piwa i jeden z nich…Jeden z tych młodych skurwieli zrobił mi dokładnie to samo, co wy wszyscy pokolei tej biednej dziewczynie. Patrzyłeś na to! Patrzyłeś i nic nie zrobiłeś śmieciu!A pamiętasz co było potem? Powiedzieliście mi, żebym nikomu nie mówił, żebym potraktował to jako żart. Zostawiliście mnie samego, w lesie. Bałem się! Tak potwornie się bałem i postanowiłem sobie, że ostatni raz tak bardzo się boję! A na drugi dzień, wszyscy perfidnie śmialiście mi się w oczy! Wszyscy! I tak aż do końca kolonii! Pamiętasz to sukinsynu czy nie!
– Wiktor, ja…

– Wiktor drżał na całym ciele. Tylko fizycznie zdawał się być obecny w kuchni. Myślami znajdował się conajmniej dwadzieścia lat wstecz.
– Wiktor. Gdybym mógł to zmienić, cofnąć czas…Uwierz mi, zrobiłbym to…Byłem młody i głupi.
– Ten argument ma skłonić mnie ku wybaczeniu braciszku? Wiesz, że szantażowałeś mnie tak skutecznie zdjęciami, które przedstawiały, jak jeden z tych bydlaków mnie gwałci, że do dzisiaj nie potrafię okazywać emocji, ani uczuć. Nie potrafię o nic walczyć. I wiesz, że nikt o tym nie wie? Nawet moja żona, ani nasz ojciec. Obiecałem sobie, że nikt, nigdy się o tym nie dowie. Nie dlatego, że bałem się, że pokażesz komukolwiek te obrzydliwe zdjęcia. Nie! Tylko dlatego, że wstydziłem się tego, co mi zrobiono! Nigdy, przenigdy ci tego nie wybaczę! Wynoś się z mojego domu! Wynoś się!
– Jeśli ci to pomoże, uderz! Wal! Dawaj! Jest mi wszystko jedno. Wiem, że to co zrobiłem jest niewybaczalne, ale Wiktor…Minęło tyle lat…
– Tak jest. Minęło tyle lat. Prawie o tym zapomniałem, tylko pojawienie się twojej osoby sprawiło, że zabliźniona rana wewnątrz mojego serca otworzyła się i pali bardziej, niż te obecne na moim ciele. Zniknij stąd! Daj nam wszystkim spokój! Wynoś się z mojego domu!

– Roztrzęsiony Wiktor puścił głowę Jarka. Ten wstał i patrząc smutno na Wiktora powoli oddalał się w stronę drzwi wyjściowych.
– Nigdy nie przestanę mieć nadziei, że kiedyś mi wybaczysz. Ale rozumiem cię. Może kiedyś zrozumiesz, że każdy zasługuje na drugą szansę.

– Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapłakanego Wiktora, który słysząc płacz córeczki, desperacko próbował się uspokoić, by się nią zająć.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 46

– Życie Artura Góry w ostatnich tygodniach wyraźnie nabrało tępa. Jego relacja z mają, dzięki jego odwadze nareszcie poszła o wymarzony krok do przodu. A może i dwa? Kiedy sytuacja pomiędzy tym dwojgiem została jasno określona, spotkań, wspólnych wyjść do kina i teatru, opery nie było końca. Podczas dyżurów w stacji ratownictwa medycznego, w każdej wolnej minucie, Artur starał się znaleźć czas na choćby króciutki telefon do Maji, bądź treściwego smsa. Trwało to wszystko zaledwie kilka tygodni, lecz oni mieli wrażenie, jak by znali się co najmniej od kilkudziesięciu lat i snuli wobec swojego związku bardzo poważne plany, o których zamierzali poinformować Basię oraz jej męża na uroczystej kolacji, którą szykowali wspólnie tego dnia.

– Artur, ja już nie wiem czy to wszystko to jest dobry pomysł.

– No oczywiście, że to jest dobry pomysł. To wszystko to jest wspaniały pomysł, to wszystko to są bardzo smaczne rzeczy Majeczko.

– Stwierdził mlaszcząc i przeżuwając kęs kanapki, jednej z wielu, leżących w równym stosiku na stole.

– Przecież nie mówię o jedzeniu wariacie. Chodzi o nasz plan. Może to za szybko? Przecież oni się na to nie zgodzą, będzie awantura.

– Majeczko. Już setki razy to przerabialiśmy. Dążąc do własnego szczęścia, nie możemy sugerować się zdaniem innych. Liczą się nasze potrzeby i liczymy się my.

– Tak, wiem, ale ja nie jestem człowiekiem, który lubi toczyć spory. Chciałabym to jakoś obejść. Chciałabym, żeby wszyscy byli zadowoleni.

– Kochana! Ja to wiem. Ale jak mówi słynne przysłowie, jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził.

– Maja westchnęła, biorąc kolejny talerz z mini kanapkami, podjechała do stołu i ustawiła go ostrożnie.

– Rozleniwiona Ksena, podeszła do stołu węsząc w powietrzu smakowite zapachy.

– Cio mordo! Głoodna jeśtem taak? Głoodna jeśtem! Cio ja tu wyciuwam? Kanapećki pańciowie źlobili!

– Rozczulił się Artur, wycierając ręce w fartuch i tarmosząc pieszczotliwie psi łeb.

– Artur! O nie! Nie próbuj jej podkarmiać! Ona musi znać granice.

– No, ale zioobać, jak ona patsi na mnie tymi śwoiiimi ślepkaami!

– Nie! Ani się waż! Ksena! Odejdź! To nie jest twoja pora karmienia.

– Suka stuliła uszy po sobie i wycofała się grzecznie.

– No już nie przesadzaj. Chciałem jej dać tylko kawałeczek szyneczki. Nie przytyłaby od tego.

– Artur. Ona musi znać mores kochanie. Mamy ustalone zasady, których Ksenie niewolno zmieniać. Kluskowi też by się coś takiego przydało. W przeciwnym razie roztyje się tak jak jego właściciel.

– Słucham? Jaki właściciel? Jakie roztyje? Przecież ja jestem w sam raz. No…Może mam tam…Dziesięć kilogramów nadwagi, ale…

– Ale to właśnie zrzucisz i ja ci w tym pomogę. Od dziś kończymy z zajadaniem smutków, trudnych pacjentów i kluska też tego nauczymy.

– Artur już chciał coś odpowiedzieć, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi.

– Maja podskoczyła na wózku i zamarła na kilka sekund.

– Ty tu jesteś panią domu. Biegnij otworzyć…Znaczy…Jedź.

– Maja lekko uśmiechnęła się do Artura i wraz z Kseną u boku po chwili była już przy drzwiach. Kiedy je otworzyła, stała tam Basia z Adamem. Basia trzymała na rękach nosidełko ze śpiącym maluchem, który jakiś czas wcześniej przyszedł na świat.

– Maja! Siostrzyczko! Jak dobrze cię widzieć!- Ucałowała serdecznie Maję, podając nosidełko mężowi.

– Cześć wam. Cudownie, że jesteście. Zapraszam, rozgośćcie się w salonie. Kolacja już kończy się szykować.

– Prawdę mówiąc obawiam się Majuś, co ty mi chcesz powiedzieć, skoro już zaprosiłaś nas na kolację.

– Powiem ci Basiu, ja też mam małego cykora, ale liczę na to, że wszyscy jakoś się dogadamy. Zaraz do was wracam. Małe prace wykończeniowe w kuchni.

– Może jakoś pomożemy? Tylko odłożymy Szymka.

– Nie, dzięki Adaś, mam pomocnika.

– Oboje z Basią spojrzeli na Maję nic nierozumiejącym wzrokiem, a ona prędko oddaliła się do kuchni.

– Artur, przebieraj się! Już są! Wcześniej niż mieli być!

– Rzekła pół szeptem, wjeżdżając do kuchni i cicho zamykając drzwi.

– Co się przebieraj! Jakie się przebieraj! Gdzie się przebieraj! Tu? W kuchni? Przecież garnitur został w twojej sypialni.

– Wycedził Góra przez zęby.

– Nie panikuj. Zaraz ci go dostarczę, ty się w tym czasie rozbierz.

– Maja znów zniknęła po drugiej stronie drzwi. W tym czasie Góra, lekko spanikowany, podekscytowany zdejmował fartuch i domowe ubranie klnąc na wszystkie świętości.

– Wszołek cholera jasna. Żebyś ty taki prędki był w robocie. Do czego to dochodzi, żeby szef stacji musiał się w kuchni rozbierać, jak nie przymierzając…Kurtyzana jakaś…Przecież to jest niesmaczne.

– Mówił sam do siebie, pochylony składając zdjęte ubranie. Wtem drzwi się otworzyły i stanął w nich Adam Wszołek, z dziecięcą butelką w dłoniach. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.

– Masz już ten garnitur kochanie? Zaczyna mi być zimno.

– Zapytał Artur i uniósł się odwracając głowę w stronę przybysza.

– Oo! Wszołek. Dzień dobry!- Doktor? Tutaj?

– A no tutaj, tutaj. Nie spodziewałeś się mnie co?

– Zaśmiał się gromko Góra.

– Nie, nie spodziewałem. A na pewno nie spodziewałem się zobaczyć doktora w samych majtkach na gołą klatę.

– Wszołek, jak się wchodzi do czyjejś kuchni, to puka się, mamusia nie nauczyła?

– A skąd wiedziałem, że doktor tu będzie stał w negliżu?

– Nieważne! To mogła być Maja i pomyślałeś jak by się poczuła Basia? Co ja mówię, sama Maja jak by się poczuła?

– Doktorze, wybaczy pan, ale wątpię, by kobieta paradowała nago po kuchni. To miejsce do tego nie służy.

– Wszołek! Ty nie bądź taki hop do przodu, bo ci tył przejadą! Skąd ty wiesz do czego kuchnia służy, jak u ciebie tylko Basia gotuje?

– Wtem do kuchni weszła Maja z garniturem Artura na wieszaku.

– Jestem. Przepraszam kochanie, nie mogłam go wydobyć z szafy…- Zobaczyła Adama, który stał nadal trzymając butelkę dziecka w dłoniach.

– Oo, widzę, że już się poznaliście…Znaczy…O Boże, co ja plotę…- Cała trójka roześmiała się nerwowo.

– Nie będę przeszkadzał, Maju, czy mogłabyś podgrzać mleko Szymkowi? Zbliża się powoli pora karmienia.

– Jasne- Rzekła odbierając butelkę Adamowi, a ten wyszedł szybko.

– Jesteś pewien, że…- Nigdy, niczego bardziej nie byłem pewien. Wszystko jest gotowe. Zajmij się gośćmi, ja podam rosół i danie główne. Weź tylko te kanapeczki…Mmm, wyszły po mistrzowsku. Będzie na przystawkę, zagrychę do kielicha. No co? Przecież trzeba będzie to opić…Bynajmniej ja z Wszołkiem, jako głowy rodzin.

– Przestań gadać tylko o jedzeniu i o piciu! Ty w ogóle się nie boisz?

– Ale czego! Majeczko! Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Koniec tych pogaduszek. Idziemy tam i załatwimy to raz na zawsze.

– Maja poprawiła szybko włosy w lustrze wiszącym w korytarzyku prowadzącym do przestronnego salonu w jej domu. Wjechała tam po chwili ostrożnie, a za nią wszedł z tacą wypełnioną po brzegi jedzeniem Artur. Basia na widok Artura otworzyła usta tak szeroko, jak by chciała go zjeść.

– Co tu jest grane? Co się tutaj dzieję! Maju? Możesz mi wytłumaczyć? Co pan tu robi?

– Chwileczkę. Panno Basiu…Po co ta agresja, jesteśmy tu właśnie po to, aby zawiązać pakt pokojowy…Wszyscy.

– Z całym szacunkiem dla pana doktora, ale panną byłam ponad siedem lat temu.

– Ach tak…Przepraszam, moje zapomnienie.

– Proszę, uspokójcie się! Nie spotkaliśmy się tutaj po to, żeby się kłócić.

– Próbowała opanować sytuację Maja.

– Majka! Wyjaśnij mi proszę, co doktor Góra robi w twoim domu?

– Basiu, nie denerwuj się. Jest moim gościem tak jak ty, Adam i Szymek.

– W garniturze? Co, zamierza się pan przy nas oświadczyć Maji?

– Owszem, zamierzam. A właściwie nie…Nie zamierzam, bo już to zrobiłem i Maja się zgodziła.

– Basia poczerwieniała na twarzy i w pierwszym odruchu walnęła z całej siły pięścią w stół, aż zadrżała taca z jedzeniem, postawiona tam wcześniej przez Artura.

– Słucham? Co pan zrobił? Pan oświadczył się Maji? To jest jakieś nieporozumienie, mezalians! Nigdy w życiu się na to nie zgodzę! Do żadnego ślubu nie dojdzie!

– Baśka! Uspokój się! Po co rozkręcasz niepotrzebne awantury? Zjedzmy obiad i porozmawiajmy na spokojnie. Bez nerwów.

– Stanął w obronie Maji Adam.

– Adam ma rację Basiu. Weź kilka głębokich oddechów i…Posłuchaj.

– Basia zacisnęła z najwyższym trudem zęby, ledwo powstrzymując się od kolejnego komentarza, którym chciała odpowiedzieć siostrze. Artur nalał wszystkim sporą porcję rosołu. Jedli w gęstej atmosferze milczenia, przerywanej od czasu do czasu rozmowami o niczym prowadzonymi przez Adama i Artura.

– Majka! Ile ty znasz tego człowieka! Co ty właściwie o nim wiesz! Co wiesz o instytucji małżeństwa! Zwariowałaś? Taka decyzja po kilku tygodniach znajomości?

– Nie wytrzymała Basia i znów rozpoczęła dyskusję.

– Basiu. Może i nie znam Artura zbyt długo, ale wiem na pewno, że nikt, nigdy w ten sposób na mnie nie patrzył i nigdy w tak czuły sposób do mnie nie mówił. Nikt nie był w stosunku do mnie taki troskliwy i opiekuńczy. To jedyny mężczyzna, który traktuje mnie tak, jak bym była całkowicie sprawna. Mój wózek się dla niego nie liczy, nie jest przeszkodą w tym, żeby mógł obdarzyć mnie uczuciem, zostać moim mężem i ojcem moich dzieci.

– Majka! Ty naprawdę zwariowałaś! Oszalałaś! Nie wierzę w to co słyszę! Taka rozsądna kobieta jak ty! Po studiach!

– Twoim zdaniem nie mam prawa do szczęścia? Tylko dla tego, że masz problem z tym kto jest moim partnerem?

– Mam powody, by mieć z tym problem. Tobą trzeba się opiekować. Pracuję trochę przy stacji ratownictwa medycznego i wiem jaki jest doktor Góra. Nikt nigdy się dla niego nie liczył! Rozumiesz? Ten człowiek jest przepisowy i regulaminowy aż do bólu! Będzie cię zostawiał na całe dnie i noce, bo liczy się dla niego praca, praca, praca i jeszcze raz praca.

– Tym razem nie wytrzymał Artur. Jego łyżka z impetem upadła do talerza, gdy podłączył się do rozmowy sióstr.

– Przepraszam bardzo, pozwolę sobie powiedzieć po imieniu, Basiu! Ja również tu jestem i bardzo nie lubię, kiedy mówi się o mnie, przy mnie! Chciałem o tym wszystkim porozmawiać na spokojnie, ale widzę, że się nie da. Tyle przykrych słów słyszę tu pod swoim adresem, że również nie poskąpię ich tobie. Jesteś siostrą Maji. Jest w was podobieństwo fizyczne. Podobne figury, włosy…Ale to wszystko, bo w środku jesteście zupełnie inne. Dziwię się Adamowi, że daje radę z tobą wytrzymać. Przepraszam Wszołek, że to mówię…Ale…Nie pozwolę, by Basia traktowała w ten sposób Majkę. Jeśli chodzi o moją osobę, pal sześć. Ma trochę racji. Może nie jestem ideałem. Jednym z moich największych życiowych celów jest walka o ludzkie życie. Jestem sknerą, jestem zrzędą, jestem surowym człowiekiem pilnującym regulaminu i przepisów. Ale przede wszystkim jestem człowiekiem, który ma uczucia. Nie potrafię ich okazywać, przynajmniej nie wszystkim i nie zawsze. Ale Maja sprawiła, że powoli staram się tego uczyć. Dzięki niej podnoszę się po utracie Renaty, kocham na nowo, rodzę się na nowo! Pozwól mi pokazać, że nie jest tak jak myślisz. A nawet jeśli masz rację, jeśli nasz związek miałby się nie udać, pozwól nam utonąć, zachłysnąć się szczęściem. Ślub już zaplanowaliśmy. Piętnastego maja! Skromny, cywilny, tylko dla przyjaciół i znajomych.

– Dalej nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Mam nadzieję, że to mi się śni. Zamieszkaliście już razem?

– Jeszcze nie. Stanie się to ostatecznie w dzień ślubu.

– Jak wy to sobie wyobrażacie. Nie dacie rady funkcjonować jak normalna rodzina. Oboje pracujecie, Maja czasami ma ciężkie dni, kiedy trzeba jej pomagać po rehabilitacji! Chcecie mieć dzieci?

– Wszystko wiem. Ze wszystkim się liczę. Nic nie poradzę na to, że kocham twoją siostrę jak nikogo na świecie. Jest przecudowna i nie zmienię tego, nawet jeśli będziesz bardzo starała się stanąć nam na drodze do szczęścia. Poślubię ją i zostanie moją żoną, będę ją kochał i pomagał jej jak umiem. Będę lepszym człowiekiem.

– Dosyć tego! Nie zamierzam dłużej brać udziału w tej farsie! Mam wrażenie, że czytam jakieś kiepskie romansidło. Adam, bierz Szymka i wychodzimy.

– Baśka! Uspokój się proszę cię. Sądzę, że trzeba dać szansę temu związkowi i…

– W takim razie ja wychodzę, a ty, rób co chcesz!

– Z oczu Maji płynęły łzy powodowane ostrą reakcją siostry, która nie reagowała na próby zatrzymania jej na dalszą część obiadu. Po dziesięciu minutach z szynkiem w nosidełku wybiegła mocno trzaskając drzwiami.

– Przepraszam cię za Basię Maju. Chcę, żebyś wiedziała…Ja…Ja tak nie myślę. Ja uważam, że jesteście świetną parą. Nie płacz…Ona po prostu potrzebuje czasu. Dążcie do celu, życzę wam z całego serca powodzenia! Panu doktorze! Naprawdę pana lubię!

– Noo! Widzisz Wszołek! Ja ciebie też lubię. Wiedziałem, że ty to mnie zrozumiesz. To może dokończymy wspólnie obiad i napijemy się po kieliszeczku?

– Chętnie, z panem wszystko!

EltenLink