Categories
Moje fanfiction

Rozdział 47

– Przed wyjściem do pracy Anna zawsze zmieniała opatrunki Wiktorowi, dla którego nie było to przyjemne ze względów bólowych, ale także dlatego, że musiał się budzić wczesnym rankiem, a zasnąć potem nie było mu łatwo.
– Wiktor. Jeszcze chwila. Posłuchaj, przyślę ci kogoś do pomocy przy Poli. Mama dopiero jutro wraca z pielgrzymki, więc…

– Banach westchnął i zaspanym głosem odpowiedział:
– Aniu. Naprawdę, wiem jak się o mnie troszczysz, ale z tymi opatrunkami powoli już kończymy, tak? Coraz lepiej sobie ze wszystkim radzę. Dam radę zająć się również Polą i tatą.

– Przed wyjściem do pracy Anna zawsze zmieniała opatrunki Wiktorowi, dla którego nie było to przyjemne ze względów bólowych, ale także dlatego, że musiał się budzić wczesnym rankiem, a zasnąć potem nie było mu łatwo.
– Wiktor. Jeszcze chwila. Posłuchaj, przyślę ci kogoś do pomocy przy Poli. Mama dopiero jutro wraca z pielgrzymki, więc…

– Banach westchnął i zaspanym głosem odpowiedział:
– Aniu. Naprawdę, wiem jak się o mnie troszczysz, ale z tymi opatrunkami powoli już kończymy, tak? Coraz lepiej sobie ze wszystkim radzę. Dam radę zająć się również Polą i tatą.
– Ja wiem. Ja wcale w to nie wątpię, ale nie chcę cię jeszcze przeciążać. To za wcześnie, żeby zostawiać cię z takim natłokiem obowiązków.
– Anka, nie chcę o tym słuchać!
– Wiktor, ledwie uszedłeś z życiem! Masz na ciele bardzo rozległe i trudnogojące się oparzenia! Jeszcze coś?
– Może jedynie odrobinę zaufania w moją stronę? Jeśli z czymś sobie nie będę radził, zadzwonię po kogoś, ale przestań roztaczać nade mną parasol ochronny. Nikogo nie zabiję, potrafię podać ojcu leki, nakarmić i przewinąć własną córkę do cholery!

– Krzyknął uderzając się dłońmi o uda.
– No dobrze, dobrze, uspokój się. Może masz rację. Ale ja tak bardzo cię kocham, że…Wiktor, zrozum.
– Rozumiem, a teraz zmykaj już do pracy, bo jeszcze kilka godzin snu przede mną.
– No dobrze. Śniadanie zostawię ci w kuchni, mleko dla małej będzie czekało w podgrzewaczu…Aaa, pieluchy są na dolnej półce przy pralce w łazience. Aaaa i słuchaj…Smoczek najlepiej będzie jak…
– Wiem wszystko, idź już proszę cię.
– Wyprowadzę Nalę, z tym możesz nie dać rady.
– Świetnie, bylebyś teraz dała mi spać! Jest czwarta trzydzieści!

– Anna wyszła pogwizdując na czteromiesięczną suczkę, która skamląc radośnie i merdając ogonem, dała się wyprowadzić na spacer. Kiedy została odprowadzona do domu, a Anna pojechała do pracy, w mgnieniu oka opróżniła swoje miski myśląc, co mogłaby zrobić, by się nie nudzić. Ta myśl nie pozostała zbyt długo w psiej głowie, gdyż odezwał się dzwonek do drzwi. Jako jedynej obrończyni domu, nie pozostało jej nic innego, jak szczekać na całe gardło, a także pobiedz na górę, by obudzić pana, którego jeszcze znała najkrócej spośród wszystkich domowników.
– Nala! Co ci się dzieje? Kto tam znowu się dobija cholera jasnaa!

– Rzekł znów rozbudzony Wiktor wstając i drepcząc niespiesznie do drzwi, wraz z zaciekawioną Nalą.
– Kiedy otworzył, przetarł dla pewności oczy, by się upewnić, że już nie śpi. Za każdym razem obraz był taki sam. Przed drzwiami stał jego brat. Ubrany w sportowy dres i trampki.
– Cześć. Wpuścisz mnie do środka?

– Zapytał Jarek, jak gdyby nigdy nic.
– Co tu robisz i czego szukasz?
– Myślałem, że już ci przeszło i jakoś ładniej mnie przywitasz.
– Słuchaj, jest siódma rano. Czego szukasz w moim domu, odpowiadaj, bo tracę cierpliwość!
– Najpierw wpuść mnie do domu, potem pogadamy.

– Rozzłoszczony Wiktor wypuścił nieprzyjaźnie powietrze, a potem odsunął się, by zrobić bratu miejsce.

– Jarek rozgościł się sam. Zdjął i ułożył buty pośród innych, a potem bez zaproszenia powędrował do kuchni.
– Herbaty?

– Zapytał tak, jak by to on był gospodarzem domu.
– Jaja sobie robisz czy co?
– Jeszcze nic nie robię. Widzę, że Ania przygotowała ci śniadanie, więc zrobię ci herbatę, to…
– Wiktor doskoczył do brata łapiąc go mocno za ramiona.
– Co ty wyprawiasz! U siebie jesteś? Ania? Tak zwracasz się do mojej żony? Posłuchaj! Nie wiem po co wróciłeś, ale rozpieprzyć na nowo mojej rodziny ci nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę! Od mojej żony łapy i oczy zdala! Czy to jest jasne?

– Jarosław z pokorą i spokojem zniósł atak złości Wiktora, po czym grzecznie odpowiedział, delikatnie zdejmując ręce z jego ramion.
– To pozwól mi chociaż naprawić to, co spieprzyłem. To po pierwsze, a po drugie uspokój się. Nie mam zamiaru uwodzić twojej żony. Chciałem zobaczyć się z tatą.
– Jasne! A święty Mikołaj rozdaje prezenty cały rok. Biegałeś tak sobie w pobliskim parku i postanowiłeś zajrzeć taak?
– Nie. Nie będę cię okłamywał, wiem, że w to byś nie uwierzył.
– To po jaką cholerę zwalasz mi się na głowę o siódmej rano? Mało tego! Panoszysz się jak by to był twój dom!
– Bo to trochę nadal jest mój dom, nie sądzisz? Mieszkaliśmy tu od zawsze z ojcem, po śmierci mamy.
– Czas przeszły, świetnie zauważyłeś, mieszkaliśmy. Ty już tu nie mieszkasz!
– Trafne spostrzeżenie. Ale nadal nas coś łączy. Więzy krwi i ojciec, dla którego musimy spróbować to wszystko poskładać. On robi się coraz starszy, powoli musimy godzić się z tym, że go stracimy. Więc zróbmy wszystko, żeby jego ostatnie lata były jak najpiękniejsze.
– Nie wierzę. Patrzę na tą twoją gębę, łudząco podobną do mojej, tyle, że bez blizn i nie wierzę. Jak zwykle pieprzysz od rzeczy braciszku. Tylko zastanawiam się, co tym razem chcesz osiągnąć.

– Jarosław wlał wrzątek do dwóch filiżanek z herbatą, a potem lekko posłodził ich zawartość.
– Rozumiem twoje rozżalenie Wiktor. Będąc na twoim miejscu, pewnie sam bym się tak zachował i nie wierzył w szczere intęcje, ale…Ale ja…Dzięki Annie i Zosi. Dzięki temu, że się do mnie odezwały, bardzo wiele zrozumiałem, przemyślałem i…Z resztą, ostatnie lata mego życia pokazały mi, że jestem przegrany.
– Do prawdy, wzruszyłem się. Nie wiem co robiłeś przez te wszystkie lata, ale aktorem jesteś świetnym.
– Wiktor, proszę. Zniosę wszystko, ale wysłuchaj mnie. Jeśli nie zechcesz dać mi drugiej szansy, zrozumiem. Nie musimy rzucać się sobie w ramiona, dzielić ze sobą opłatkiem, czy składać sobie życzeń urodzinowych. Ale spróbujmy…Ty spróbuj mi wybaczyć, tolerować mnie w życiu swojej rodziny i ojca.
– Ja chyba śnię. Po dziesięciu latach od naszego ostatniego, burzliwego spotkania ty wracasz, jak gdyby nigdy nic i co! I chcesz odkupić swoje winy? Naprzykrzanie mi się, wykorzystywanie ojca w każdy możliwy sposób? Robienie sobie ze mnie wiecznego alibi dla swoich przewinień? To ciebie ojciec miał zawsze za tego mądrzejszego! To tobie chciał przepisać dom! Ja byłem ten zły, niedobry, ten, który nic w życiu nie osiągnie bez znajomości. A tobie to odpowiadało! Zawsze!
– Masz rację. Odpowiadał mi taki stan rzeczy. Odpowiadało mi to, że wszystko, co zrobiłem źle w szkole, na imprezach, bierzesz na siebie, bo rodzice nigdy nie uwierzyliby, że to mogą być moje sprawki. Uwielbiałem grać przed nimi, a zwłaszcza przed ojcem aniołka, którym nie byłem. I uwielbiałem bawić się twoim kosztem. Kiedy zostaliśmy sami z ojcem, kiedy przyszły problemy z jego zdrowiem…Również było mi na rękę, że wziąłeś wszystko na siebie i że niczym nie muszę sobie zaprzątać głowy, o nic się martwić. Nie poczułem się w obowiązku pomocy tobie nawet wtedy, kiedy twoja żona…Kiedy ty i Zosia…Przepraszam, ale uwierz mi. Naprawdę zrozumiałem, jak bardzo byłem podły i jak wiele w życiu spieprzyłem i straciłem. Lecz mówią, że nigdy nie jest za późno, by naprawiać błędy. Wiktor! Wybacz! Ja tak bardzo cierpię!- Głos Jarka uwiązł w gardle, aż w konsekwęcji z jego oczu popłynęły łzy, a on ukrył twarz w dłoniach. Po chwili bezgłośne fale szlochu zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wiktor siedział bez ruchu naprzeciw brata.
– Miałeś jedną, jedyną szansę uzyskać moje przebaczenie. Na chwilę obecną mam ochotę wbić ci nóż prosto w serce. Powstrzymuje mnie tylko ojciec, o którego tak bardzo walczyłem i rodzina, którą cudem zyskałem.

– Mówił przez zęby. Na jego udach spoczywały pięści tak mocno zaciśnięte, że aż pobielały mu kostki.
– Pamiętasz kolonię nad jeziorem w Brońsku? Pamiętasz? Pamiętasz ją? Miałem wtedy 16 lat.

– Zbliżył się do Jarka i ujął w dłonie jego twarz.
– Wiktor przestań, proszę, zapomnijmy o tym.
– Nie Jarek! Nigdy, przenigdy o tym nie zapomnę, rozumiesz?
– Błagam, nie wracajmy do tego.

– Płakał jak dziecko, gdy rozemocjonowany Wiktor potrząsał jego głową.
– Do czego mamy nie wracać. Do tego, że mój naćpany, pijany braciszek wraz ze swoimi koleżkami kazali mi patrzeć na to, jak gwałcą piętnastoletnią dziewczynkę?
– Przestań! Błagam! Przestań!
– Zamknij się! Jeszcze nie skończyłem! Teraz, dopiero teraz cię to boli? Chciałem stanąć w jej obronie! Próbowałem! Ale skutecznie mi to uniemożliwiliście! Sukinsyny! A potem wlaliście we mnie na siłę dwie butelki piwa i jeden z nich…Jeden z tych młodych skurwieli zrobił mi dokładnie to samo, co wy wszyscy pokolei tej biednej dziewczynie. Patrzyłeś na to! Patrzyłeś i nic nie zrobiłeś śmieciu!A pamiętasz co było potem? Powiedzieliście mi, żebym nikomu nie mówił, żebym potraktował to jako żart. Zostawiliście mnie samego, w lesie. Bałem się! Tak potwornie się bałem i postanowiłem sobie, że ostatni raz tak bardzo się boję! A na drugi dzień, wszyscy perfidnie śmialiście mi się w oczy! Wszyscy! I tak aż do końca kolonii! Pamiętasz to sukinsynu czy nie!
– Wiktor, ja…

– Wiktor drżał na całym ciele. Tylko fizycznie zdawał się być obecny w kuchni. Myślami znajdował się conajmniej dwadzieścia lat wstecz.
– Wiktor. Gdybym mógł to zmienić, cofnąć czas…Uwierz mi, zrobiłbym to…Byłem młody i głupi.
– Ten argument ma skłonić mnie ku wybaczeniu braciszku? Wiesz, że szantażowałeś mnie tak skutecznie zdjęciami, które przedstawiały, jak jeden z tych bydlaków mnie gwałci, że do dzisiaj nie potrafię okazywać emocji, ani uczuć. Nie potrafię o nic walczyć. I wiesz, że nikt o tym nie wie? Nawet moja żona, ani nasz ojciec. Obiecałem sobie, że nikt, nigdy się o tym nie dowie. Nie dlatego, że bałem się, że pokażesz komukolwiek te obrzydliwe zdjęcia. Nie! Tylko dlatego, że wstydziłem się tego, co mi zrobiono! Nigdy, przenigdy ci tego nie wybaczę! Wynoś się z mojego domu! Wynoś się!
– Jeśli ci to pomoże, uderz! Wal! Dawaj! Jest mi wszystko jedno. Wiem, że to co zrobiłem jest niewybaczalne, ale Wiktor…Minęło tyle lat…
– Tak jest. Minęło tyle lat. Prawie o tym zapomniałem, tylko pojawienie się twojej osoby sprawiło, że zabliźniona rana wewnątrz mojego serca otworzyła się i pali bardziej, niż te obecne na moim ciele. Zniknij stąd! Daj nam wszystkim spokój! Wynoś się z mojego domu!

– Roztrzęsiony Wiktor puścił głowę Jarka. Ten wstał i patrząc smutno na Wiktora powoli oddalał się w stronę drzwi wyjściowych.
– Nigdy nie przestanę mieć nadziei, że kiedyś mi wybaczysz. Ale rozumiem cię. Może kiedyś zrozumiesz, że każdy zasługuje na drugą szansę.

– Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapłakanego Wiktora, który słysząc płacz córeczki, desperacko próbował się uspokoić, by się nią zająć.

4 replies on “Rozdział 47”

Całe szczęście, że wróciłaś do pisania, bo czytra się to świetnie. Nie mam pojęcia czy to by się dobrze nakręcało jako film, ale czyta się to po prostu cudownie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink