Categories
Moje fanfiction

Rozdział 38

– O siódmej trzydzieści, Piotr i Misiek pojawili się niemal zwarci i gotowi do pracy. Brakowało tylko dopełnienia codziennego rytuału, jakim było wypicie kawy. Nic tak nie dodawało energii przy wyjazdach o tak wczesnej porze, jak mocna kawa.
– No i co Misiek? Wymyśliłeś już sposób jak poderwać Gabi?
– Jeszcze nie. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy.
– No jak to? Przecież dałem ci pare propozycji. Kino, kolacja…
– No i wszystko fajnie. Ale mam tak do niej podejść i zaprosić ją do kina? Albo na kolację?
– A czemu nie? Co w tym złego?
– No nic, tylko ja…No odwagi nie mam. Poza tym, to chyba bez sensu jest. Podoba mi się, ale o czym mógłbym rozmawiać z kimś tak ukształtowanym jak ona. Ja to prosty chłopak jestem, ze wsi., Gabi to jest kobieta sukcesu, dla niej to raczej nie ktoś taki jak ja.
– Słabo wierzysz w swoje możliwości. Może zaproś ją na tańce? Znaczy…Mam na myśli jakiś kurs tańca.
– Niee! Odpada! Nie umiem tańczyć. Nie słucham też muzyki klasycznej, nie lubię teatru, ale…

– Zastanowił się przez chwilę Misiek.
– Mam! Już wiem! Napiszę dla niej wiersz!
– Noo! To jest jakiś pomysł! Nawet romantyczny. Kobiety lubią coś takiego.
– Posłuchaj tylko:
– Gdy mój włos przypruszony będzie już siwizną, ty anielico Gabrielo świeć nadal dla mnie golizną.

– Piotr roześmiał się gwałtownie, wypluwając zawartość ust w postaci kawy na podłogę.
– Staaary! Najpiękniejszy wiersz jaki w życiu słyszałem.
– Serio? Podoba ci się?
– No co ty. To ironia była. Nie baw się w Leśmiana, bo to był najsłabszy erotyk ever.
– No może masz rację…Trochę za odważny wiersz. To może by tak inaczej…Może by…O, wiem:
– Statek osiadł na mieliźnie, pięknie ci Gabrielo pewnie w samej bieliźnie.
– Misiek. No nie! Nie w tą stronę idziesz. Nie możesz w taki sposób wyrazić kobiecie tego, co do niej czujesz. Takimi głupawymi wierszykami dajesz jej do zrozumienia, żeby poszła z tobą do łóżka. A sam mówiłeś, że Gabi nie jest łatwa.
– No to ja już nie mam pomysłów. Przecież Mickiewiczem nie jestem nie?
– Rymujesz całkiem nieźle. Tylko…No…Ja wiem? Musisz uformować wiersz, w którym powiesz jej, że ma piękne oczy, fajny biust, jakimiś metaforami, rozumiesz?
– Nooooo! Rozumiem! Dzięki stary! To zaraz coś wykombinuje.

– Misiek pił kawę ostro wytężając umysł.
– Mam! To nie będzie wiersz. Zaśpiewam dla niej piosenkę!
– A umiesz śpiewać? Jesteś pewien, że nie ogłuchnie?
– Spooko! Jak byłem w podstawówce to śpiewałem w chórku dziecięcym, przy parafii w kościele.
– Aaaa…Nie…No to w takim razie, bez wątpienia umiesz śpiewać.

– Zakpił Strzelecki.

– Misiek pochłonięty pisaniem czegoś w swoim telefonem niczego nie usłyszał.
– Postanowiłem przerobić mydełko fa.
– Eeee! Serio? Nie masz nic oryginalniejszego?
– Nie na tą chwilę, zaraz dyżur zaczynamy, posłuchaj tylko, mam coś takiego:
– Gdy się pojawiasz w naszej małej stacji, wzrok mi przysłania twój wielki biust. Chciałbym dziś z tobą, podczas kolacji, spełnić swe marzenie, dotknąć twych ust.

– Śpiewał Misiek, ruszając ponętnie biodrami.

– Piotrek ledwo mógł łapać oddech ze śmiechu widząc, że kolega dopiero się rozkręca.
– A co tu się dzieje?

– Usłyszęli głos Gabrieli, która zjawiła się w stacji.

– Misiek zamarł w rozkroku w bezruchu.
– Dzień dobry pani doktor. To pani dzisiaj z nami jeździ? Sądziliśmy, że góra.
– Dzwonił do mnie dziś rano, że wypadły mu jakieś ważne sprawy rodzinne. Więc jestem.
– Aaaa…To może ja…Kawki zrobię?

– Ocknął się misiek.
– Chętnie. Dzięki, nieźle się ruszasz.

– Otworzył usta w bezbrzeżnym zdziwieniu.
– No co. Na prawdę świetnie tańczysz. Wiesz co, to dobrze się składa. Moja przyjaciółka zapisała mnie na kurs tańca, a dokładnie chodzi o tango.

– Misiek nieomal omdlewał ze szczęścia. Taniec był ostatnią rzeczą, którą lubił i potrafił robić. Skoro zaczęła temat o kursie tanga, był pewien, że zaraz poprosi go również o uczestniczenie w nim. No to nad czym tu się zastanawiać?
– Co jest Misiek? Dobrze się czujesz?

– Zapytała, kiedy on unosił się niemal ad ziemią.
– Tak, oczywiście! Zgadzam się na to tango! Idę zrobić tę kawę.
– Aaa. A, to widzisz, wyprzedziłeś moje pytanie. Ja nie zgodziłam się na ten kurs, bo zwyczajnie nie mam czasu. Szkoda, żeby moje miejsce się zmarnowało, Anita zapewne się ucieszy z takiego przystojniaka, który jej potowarzyszy.

– Tego Misiek się nie spodziewał z pewnością. Duch walki wraz z miłością, polegli po pierwszym starciu. Piotr ledwo powstrzymując falę śmiechu, wyszedł pod pretekstem sprawdzenia karetki na wyjazd. Misiek natomiast został w kuchni sam z czajnikiem elektrycznym i batem, którego na siebie ukręcił.
– 23 s

– Odezwał się głos dyspozytorki w krótkofalówce Morawskiej, która sprawdzała torbę z lekami.
– 23 s zgłaszam się
– Porzeczkowa trzydzieści trzy przez jeden. Kobieta skarży się na silny ból brzucha, który trwa od kilku godzin.
– No to może niech idzie do lekarza.
– Ból jest tak silny, że unieruchomił ją.
– Zrozumiałam, pojedziemy i zobaczymy co się dzieje.

– Gabi zwołała ekipę i już po chwili jechali do wezwania. W dziwnie krępującym milczeniu. Misiek miał ochotę zapaść się pod ziemię, Piotrek nieustannie śmiać, mrugając przekornie do Miśka, a Gabi nie miała pojęcia o co chodzi. Gdy dojechali na miejsce, okazało się, że drzwi do mieszkania są otwarte. Weszli do środka i zaczęli poszukiwać kobiety.
– Halo jest tu ktoś? Halo, pogotowie ratunkowe.

– Przejęła dowodzenie Morawska.

– Po chwili z głębi domu usłyszęli ciche nawoływania o pomoc, więc prędko podążyli w tamtą stronę. Znaleźli kobietę w łazience leżącą w pozycji embrionalnej.
– Dzień dobry, Gabriela Morawska, jestem lekarzem, a to moi ratownicy, co się dzieje?
– Brzuch! Bardzo mnie boli.
– Od dawna panią boli?
– Tak w zasadzie od jakichś kilku tygodni, ale mam dość dużo pracy ostatnio i bagatelizowałam to, aaaaaa! Teraz boli od dwóch godzin i nie pomagają leki przeciwbólowe.
– Dobrze. Rozumiem, ale muszę panią zbadać, przeniesiemy panią w ustronniejsze miejsce. Misiek, Piotrek, pomóżcie mi.

– Panowie bez słowa zajęli się przenoszeniem pacjentki do salonu i ułożyli ją na miękkiej i wygodnej kanapie, gdzie Gabi mogła zająć się badaniem.
– Aaaaaaa! Aaaaauuuu!

– Krzyknęła, ledwie Gabi rozpoczęła badanie.

– Misiek, parametry.
– Ciśnienie lekko podwyższone, saturacja w normie, temperatura 39,9.
– Rozumiem, chyba wszystko jasne. Wymitowała pani?
– Tak, wcześniej.
– Dobrze, teraz jeszcze kilka pytań z mojej strony. Czy miała pani w ostatnim czasie częściej wzdęcia, uczucie pełności po jedzeniu, czuła pani gniecenie w nadbrzuszu? O tutaj.

– Wskazała miejsce kobiecie.
– Tak. Ostatnio jem dosyć niezdrowo, mało bywam w domu, bo wzięłam dodatkowy etat. Potrzebne mi jest trochę więcej gotówki.
– Rozumiem. Podejrzewam kamień w pęcherzyku żółciowym. Stosuje pani terapie antykoncepcyjną? Hormonalną?
– Nie, nie potrzebujemy stosować takich udziwnień z drugą połówką. Ale moja mama miała problemy z kamieniami, to może mieć znaczenie?
– Tak, to również może być dziedziczne. Rozumiem, że nigdy wcześniej nie miała pani takich problemów?
– Nie, nigdy, dopiero od niedawna. Aaaaauuu, co teraz ze mną będzie?
– Zabierzemy panią do szpitala. Podejrzewam, że rozwinął się ostry stan zapalny pęcherzyka żółciowego. W szpitalu najpierw zajmą się zwalczeniem stanu zapalnego, a potem należy wykonać zabieg usunięcia pęcherzyka żółciowego. Piotrek, leć po nosze i zabieramy panią.

– Piotrek wykonał polecenie Gabi.

– Doktor Morawska jeszcze raz, ostrożnie próbowała zbadać pacjentkę, kucając przy kanapie.
– No pięknie! To ja chcę ci zrobić niespodziankę i wracam wcześniej do domu, a ty zabawiasz się z jakąś zdzirą?

– Usłyszęli wszyscy kobiecy głos, a potem zobaczyli rozwścieczoną kobietę, która znalazła się również w salonie. Od razu podbiegła do Gabi, podrywając ją z kucek za włosy i bijąc po twarzy.
– W czym ona jest ładniejsza ode mnie co? Ada, no powiedz mi! To dla niej zasłaniasz się ciągle pracą?
– Kaja! Przestań! Zostaw ją, co ty wyprawiasz!

– Gabriela próbowała się bronić, lecz kobieta zwana Kają, działając pod wpływem adrenaliny była silniejsza. Miśkowi nieco dłużej zajęło zorientowanie się w sytuacji i ocenienie tego, co się dzieje. Gdy jednak mu się w końcu to udało, przypadł do Kaji i podniósł ją za szyję do góry. Kaja, zszokowana puściła Gabi, zaczynając się dusić.
– Ma pani jakiś problem do mojej szefowej? Jesteśmy z pogotowia ratunkowego, nie z portalu randkowego! Może by tak pani najpierw popatrzyła, a nie od razu z pięściami startowała.

– Ryczał Misiek, który przybrał teraz groźną postać rozzłoszczonego tygrysa wypuszczonego z klatki.
– Misiek! Misiek, uspokój się! Zostaw tę panią! Czy panie mogą mi wytłumaczyć, o co tu właściwie chodzi?
– Kaja to moja żona. Przepraszam za nią. Nic się pani nie stało? Moja kicia jest o mnie bardzo zazdrosna!
– Jaka kicia, jaka kicia. Chyba masz już inną kicie, długo się tak razem gździcie?
– Kaja! Przestań! Nie zdradzam cię! To jest lekarz. Ona jest lekarzem, wezwałam pogotowie, bo brzuch znowu mnie bolał, ale tym razem bardzo, bardzo mocno i nie mogłam się ruszyć.
– To znaczy, że…Że ty, Aduś…Że ona, że wy…A to w takim razie z kim mnie zdradzasz? Nie ma cię ostatnio prawie w domu.
– Wariatko! Nie ma mnie, bo zbliża się rocznica naszego ślubu w Niemczech. Chciałam ci kupić, jakieś świecące cudeńko, nowy pierścionek, bransoletkę.
– Ojeeej! Na prawdę? Sądziłam, że mnie zdradzasz i wymawiasz się pracą, a ty chciałaś mieć dodatkowy grosz, żeby kupić mi prezent.
– Tak! Wariatko, tak!

– Kaja przypadła do żony i po chwili obie zaczęły się namiętnie całować.

– Gabi wraz z Miśkiem, odwrócili wzrok, lecz widok kompletnie zbił z nóg Piotra, który wszedł właśnie z noszami.
– O…Matko, a co tu się…Pani doktor, co pani jest?
– Przepraszamy, że musimy paniom przeszkodzić, jednak pani Adrianna musi jechać natychmiast do szpitala.
– Jezu! Do szpitala? To co jej jest?
– Ostre zapalenie pęcherzyka żółciowego.
– Pani doktor, ale przecież nie powinno się zdradzać stanu chorej nikomu z rodziny.
– To jest żona pani Adrianny.
– yyyyy…

– Speszył się Piotrek.
– No, to przepraszam. To może już pojedziemy?
– Tak, to dobry pomysł.
– Zaraz, a dokąt ją zabieracie?
– Do szpitala w leśnej górze.
– Mogę pojechać z wami? Adusia może mnie potrzebować.
– Z nami nie, ale może pani pojechać za karetką.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 37

– Życie Anny i Wiktora powoli zdawało się wracać do normy. W prawdzie wiedzieli, że Wiktora czeka jeszcze intęsywny czas gojenia ran, a co za tym idzie, mnóstwo czasu poświęconego na nudę. Dla Wiktora nie istniało słowo nuda. Nie mógł długo obywaćsię bez pracy. Mogła być to jakakolwiek praca. Wysprzątanie całego domu, wielogodzinne porządkowanie papierów w stacji. Byle można było czymś zająć ręce i umysł. Banach, powoli wracający do życia, jak podejrzewała Anna, nie da się długo utrzymać w łóżku, czy też w domu. Czuła, że musi wymyśleć coś, co pozwoli jej na długo zatrzymać męża w domu i nie pozwoli mu zbyt szybko martwić się o powrót do pracy, choć wiedziała, że będzie to trudne, gdyż znudzony Wiktor, staje się zrzędliwy, marudny i nie do wytrzymania.

– Siedziała teraz w samochodzie, jadąc do nałęczowa, gdzie od kilku miesięcy przebywała jej mama. Od ich ostatniej rozmowy w szpitalu bardzo wiele się zmieniło, ale o tym córka musiała dopiero powiedzieć matce. Póki co, jadąc w samochodzie, patrzyła w skupieniu na drogę, dręczona kolejnymi wyrzutami dotyczącymi swojej matki. Ledwo udało im się na nowo odzyskać kontakt, a przez tych kilka miesięcy, w których tak wiele się działo, znów go straciły. Kiedy Agata Woźnicka, ówczesny lekarz Małgorzaty Reiter stwierdziła, że jej stan poprawił się na tyle, iż Anna może śmiało wysłać mamę gdzieś, do ośrodka rechabilitacyjnego, by tam pomogli kobiecie niemal w pełni przywrócić zdolność mówienia i poruszania się. Anna poszła za radą lekarki i w kilka tygodni później, szpitalną karetką odwieziono ją do Nałęczowa. Pożegnały się wtedy czule i Anna obiecała matce, że postara się ją jak najczęściej odwiedzać w ośrodku i wspierać w postępach rechabilitacji. Szybko jednak o tym zapomniała, tonąc w urokach i troskach niespodziewanego macieżyństwa. Jej głowa zaprzątnięta była również opłakanym stanem Banacha, którego życie przez tak długi czas wisiało na włosku.

– Zostawiwszy córeczkę z jej starszą siostrą pojechała do Nałęczowa, by przeprosić rodzicielkę za brak kontaktu i wszystko jej wyjaśnić. Pozwoliła się prowadzić nawigacji, gdyż nie umiała sobie dokładnie przypomnieć drogi do ośrodka, po jednorazowym jej przebyciu karetką, której w dodatku nie prowadziła sama.
– Jesteś u celu.

– Zakomunikował radośnie głos w nawigacji.

– Anna zaparkowała więc prędko i wysiadła z auta, rozglądając się. Odtworzyła w głowie obraz swojej poprzedniej wizyty w Nałęczowie, jednak było to bardzo trudne, zważając na to, że wtedy była zima. Jednak tym razem postanowiła zaufać nawigacji i pójść do budynku, który roztaczał się kilkadziesiąt metrów przed nią. W miarę im bliżej do niego podchodziła upewniała się, że to w tym ośrodku rezyduje jej mama. Po chwili weszła do środka i skierowała się do drzwi z napisem sekretariat. Zastukała pewnie i weszła do środka nie czekając na zaproszenie.
– Dzień dobry. Nazywam się Anna Reiter, dzwoniłam wczoraj do państwa, by przygotowano moją mamę na mój przyjazd.

– Rzekła patrząc spokojnie na kobietę w średnim wieku, która siedziała ze znudzonym wyrazem twarzy.
– Zgadza się. Jednak za nim to, chciałabym panią zapytać…
– Tak, wiem o co. Dlaczego nikt nie odwiedza mamy…Może to gruboskórne z mojej strony, ale to mojej mamie uważam za stosowne się z tego wytłumaczyć. Do państwa obowiązków należy pilnowanie, czy koszty mające pokrywać terapię się zgadzają, a co do tego chyba nie ma zastrzeżeń.
– Droga pani. Jeżeli myśli pani, że wszystkie ośrodki funkcjonują tak, jak umysły wyrodnych dzieci starszych ludzi, bo nie mając czasu na życie, naturalnie nie ma się też czasu zaopiekować rodzicem…
– Przepraszam panią bardzo…Nie wiem do czego zmierza ta rozmowa, ale bardzo mi się to nie podoba. Wcale tak nie myślę i nie porzuciłam mamy tak, jak zabawkę, w kąt. Po prostu z jej wyjazdem, zbiegło mi się wiele problemów rodzinnych i…Z resztą, nie pani sprawa. Chcę się zobaczyć z mamą i zabrać ją stąd, jak najszybciej to możliwe.
– A czy wie pani, jak trudno było nam zmotywować panią Małgorzatę do współpracy z rechabilitantami, gdy innych kuracjuszy odwiedzały całe rodziny, a ona spędzała samotne godziny?
– Czy moja mama wie, że tu jestem? Zabiorę ją stąd choćby dzisiaj. Nic pani o nas nie wie, więc proszę nie oceniać, tylko mnie natychmiast do niej zaprowadzić!

– Krzyczała coraz bardziej wzburzona Anna, wycofując się do wyjścia i do tego samego nakłaniając kobietę.

– Tamta widząc, że nic nie ugra na czasie i biorąc ją za kolejną osobę, która o chorej, starszej osobie pamięta tylko, gdy sobie przypomni, nie powiedziała nic więcej i zaprowadziła ją do matki.

– Małgorzata siedziała w swoim pokoju, z książką w ręce. Na widok Anny, wciągnęła głęboko powietrze i upuściła książkę na podłogę.
– Aniu! Dziecko…Tak się…Się…Się bałam, że…Że oooo…Oooon, coś ci zrobił, gdy się o mnie…Mnie…Doo…Dooo…Wiedział.

– Rzekła starsza pani nieco jeszcze się jąkając i utuliła Annę, kropiąc jej bluzkę gorącymi łzami.
– Nic się nie martw mamo, przyjechałam po ciebie. Wszystkoci wyjaśnię, ze szczegułami, wtedy na pewno mi wybaczysz tą długą nieobecność. Będziemy musiały pomagać sobie nawzajem, przyy okazji nadrabiając stracone lata. Co ty na to?
– Kochanie, ale on…Stanisław…Już nam…Nam…Nieee…Zagraża?
– On nie żyje mamo, od kilku tygodni. Popełnił samobójstwo. Ja…Wszystko ci opowiem, tylko…Pójdę załatwić wszystkie formalności, bym mogła jeszcze dzisiaj cię stąd zabrać.
– Zabrać? Dzi…Dziiiisiaj? Aaale…Ale ja…Jaaaak to?
– Zwyczajnie, już niebawem mija termin twojego pobytu tutaj, a obiecaliśmy ci z Wiktorem, że gdy powrócisz do zdrowia, zaopiekujemy się tobą.
– Kieee…Kie…Dy poznam Wii…Wiiiicia?
– Wiktora mamo. Już niedługo. Mieliśmy ostatnio bardzo duże problemy…Nadal mamy, wszystko ci opowiem…Może wówczas poczujesz się lepiej wiedząc, dlaczego tyle czasu…
– Ooooch…Kochanie…Kooochanie…Ja nie mam…Nieee mam do ciebie żalu ja…
– Kobieta w sekretariacie mówiła, że było ci przykro. To zrozumiałe, zaraz wracam.

– Wyszła szybko podążając spowrotem do sekretariatu.

– Po kilkunastu minutach, posiadała już odpowiednie dokumenty, które zaświadczały, że jej mama może opuścić nałęczowski ośrodek. Anna inaczej wyobrażała sobie rozmowę z dyrektorką ośrodka, oraz moment, w którym będzie podpisywała szeregi papierów, by mogła zabrać mamę do domu. Nie zamierzała używać podniesionego tonu, czy zmagać się z pogardliwymi spojrzeniami ze strony dyrektorki i personelu ośrodka. Przełknęła to, jak gorzkie łzy i po wszystkim pomaszerowała do pokoju mamy, by ją spakować i o wszystkim powiedzieć.

– Kobieta nie była zdecydowana co do tego, iż powinna zamieszkać w domu Banachów, w obec ogromu ich teraźniejszych problemów, o których Anna zdążyła jej opowiedzieć z niemałymi łzami.
– I wiesz mamo…Przepraszam cię, że mówię ci o tym tak, jak byśmy znały się od wieków, bo przecież nie miałyśmy kontaktu tyle lat…Tyle miesięcy…Ale ja, czuję, że mogę ci zaufać, opowiedzieć…Muszę komuś…Po prostu muszę to zrobić, bo inaczej zwariuję, oszaleję…Nie wiem co będzie. Teraz i tak jestem już dużo silniejsza, gdy Wiktor wrócił do żywych, ale tyle bólu i cierpienia co on przeżywa, wiem, że mi o tym nie mówi. Silny, dzielny i uparty Banach…To go gubi, właśnie to. Boję się, że on zwariuje z braku zajęć w domu, nim wszystko się wygoi. Załamie się, i ani ja, ani Polcia, ani Zosia czy ktokolwiek inny nie będzie w stanie mu już wtedy pomóc.
– Rooo…Zuumiem twoje obawy…Z tego, co opowiadałaś o…O…O Witku…
– Wiktorze mamo.
– Przeee…Praszam…O Wiktorze, to tak być może…Coś wymyślimy…Damy mu siłę…..
– Znalazłam chyba sposób, dla którego byłby w stanie przetrwać, ale jest to trudne do zrealizowania, gdyż trzeba by było wejść głębiej w rodzinny konflikt jego i jego brata.
– Oooo…Zaaa…Zaaaa…Powiada się cieee…Ciekawie, coś więcej, kochanie?
– Bo widzisz, ja sama nie wiedziałam, że on ma brata. On nigdy nie mówił o tym nawet Zosi…Awięc wywnioskowałyśmy obie, że coś musi być tego przyczyną. Porządkując stryszek, znalazłyśmy jakieś stare zdjęcia, na których był Wiktor ze swoim bratem. Wyglądało na to, że ich relacja jest zażyła, ale skoro on o nim nie wspomina, musiało pójść o coś grubszego. A tym czymś, a raczej kimś, jest ojciec Wiktora. Jego również na dniach odbieramy z Zosią z domu opieki, po uprzedniej rozmowie z nim.
– A co dowiedziały…Ście się, apropo ich reee…Relacji?
– W skrócie, Wiktor nie mógł bratu darować, że zamiast pomóc mu w opiece nad chorym ojcem, którego w efekciekońcowym musiał oddać do domu opieki, bo nie starczało mu czasu na pracę i zajmowanie się tatą, ten wyjechał do pracy za granicę. Mocno sięwówczas poróżnili. Tyle się dowiedziałyśmy od pana Władysława.

– A ja…jjjaaa…Kim cudem Zooo…Zooosiaa nieee…Nieee pamięta…Wujkaaaa?
– Ma jakieś mgliste wspomnienia. Pamięta go z perspektywy małej dziewczynki. Nie wiemy co robi teraz, dzisiaj, czy jest sam, czy ma żonę…Nic nie wiemy. Ale może uda nam się tego dowiedzieć. Tylko…Tylko Wiktor…Chyba mnie zabije, jeśli zacznę grzebać w czymś, co on porzucił.
– Czy są…Sądzisz, że opieka nad ojcem…Pomoże mu na brak…Braaaak zajęcia?
– Poniekąt, ale bardzo bym chciała dowiedzieć się czegoś więcej, o jego bracie Jarosławie…Pogodzić ich, razem z ojcem, którym tamten narazie się nie inteesuje. A teraz pomogę ci przemieścić się do samochodu i w drodze opowiem o Polci i pokażę ci jej zdjęcia. , .

– .

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 36

– Był kolejny, ciepły marcowy dzień. Anna szła wolno, pchając przed sobą wózek, z dwumiesięczną Polą i rozmyślając w zadumie. Ten dzień był już przez nią zaplanowany niemal co do godziny. Kosz wózka wyładowany był zniczami. Szła w stronę cmentarza. Zamierzała, po raz pierwszy i ostatni w życiu, odwiedzić grób byłego męża. Wieść o jego śmierci, mocno nią wstrząsnęła, zszokowała ją i zdruzgotała. Nawet nie dlatego, że było jej go żal, czy też dlatego, iż życzyła mu śmierci. Nie sądziła po prostu, jak wszyscy z resztą, że on byłby do tego zdolny. Nie miała czasu, by długo nad tym rozmyślać. Pochłonięta domem, córeczką i Wiktorem, który można powiedzieć dzięki Stanisławowi wybudził się, nie była nawet na jego pogrzebie. Nie potrafiłaby stać, między żałobnikami i opłakiwać go. Czy ktokolwiek był do tego zdolny? Czy była chociaż jedna osoba, która wylała łzę ku pamięci, nad zmarnowanym życiem tego człowieka? Tego nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. O zmarłych źle mówić nie można. Ale czy myśleć też? W tej chwili, gdy powoli kierowała się w stronę cmentarza, do głowy nie wiadomo skąd, znów przyplątało się jedno z najgorszych wspomnień, brutalnego oblicza Stanisława.
– Znowu nie chcesz jeść? Urządzasz mi tu protest głodowy? Myślisz, że jak nic nie zjesz, opadniesz z sił,ja zawiozę cię do szpitala, a ty uciekniesz? Przeliczyłaś się.
– Posłuchaj sam siebie, co ty za bzdury pleciesz. Dobrze wiem, że wcale nie musisz mnie zawozić do szpitala. Sam umiesz podawać kroplówkę. Ja już nie mogę…Faszerujesz mnie żarciem w każdej możliwej chwili…Jesteś chory, poważnie chory! Skąd ta nowa obsesja!
– Żadna nowa obsesja! Kobieto, jesteś przeraźliwie chuda! Jak ty chcesz urodzić mi dziecko, skoro nie masz nawet warunków, by utrzymać ciążę! Musisz być odżywiona, rozumiesz?
– Nie zjem już ani kropli, ani jednej z twoich zup, kawałka mięsa, niczego! Prędzej wolę umrzeć!
– Słucham? Jeszcze to odszczekasz…I to za momencik!
– Stanisław! Stasiu! Staszku, proszę cię! Zrozum! Ja naprawdę nie dam rady! Podałeś mi syte śniadanie, ja…
– Powiedziałaś o kilka słów za dużo. Musisz w końcu zrozumieć, że ja nie pozwolę ci odejść w żaden sposób, nawet poprzez śmierć! Za chwilę zrozumiesz to bardzo, bardzo dokładnie.

– Po takich słowach, bardzo żałowała, że to nie ona jest od niego o jeden krok mądrzejsza i że nie potrafi ugryźć się w język, by go nie prowokować, do czynienia jej krzywdy. W takich momentach było już za późno.

– Wziął miskę gorącej zupy i podszedł z nią do Anny. Wiedziała, że to kolejna potyczka, w której nie ma z nim szans. Otwierała usta i pozwalała się karmić. Jadła…Jadła…Jadła, dopóki jej żołądek boleśnie nie mówił jak bardzo ma dość i nie buntował się zwracając. Wiele razy chciała tego uniknąć, odwracając głowę, krzycząc. Jednak to wzbudzało jeszcze większe wybuchy złości Stanisława. Wlewał w nią wrzącą zupę bez opamiętania, nie raz boleśnie raniąc przełyk i wnętrze jamy ustnej i nie reagując na jej protesty. Krztusiła się, dławiła, a w końcu ostatecznym wymiotowała niekontrolowanie, modląc się, by to wszystko nareszcie się skończyło. By ktoś w górze, zlitował się nad nią i pozwolił jej od tego uciec, jakkolwiek, byle szybko.

– W ponurym nastroju powodowanym wspomnieniami, stanęła przy grobie Potockiego. Nieopodal postawiła wózek ze śpiącą córeczką, ostrożnie wyładowując z jego kosza zawartość, składającą się z kilku zniczy. Zapaliła je pospiesznie, jak by nie mogła się doczekać, kiedy się wypalą i usiadła na ławeczce patrząc na zdjęcie zmarłego, wyryte w płycie nagrobnej.
– Cześć. Nie wiem, czy to odpowiednie przywitanie po tym wszystkim, co nas łączyło. Po tym, jak wyglądało nasze życie, jak wiele złego mi zrobiłeś. Jak niewiele dobrych chwil z tobą związanych jeszcze pamiętam. Nieważne. Nie wiem też, czy dobrze robię, że tu przychodzę. Pamiętam, jak obiecywałam sobie, że jak tylko umrzesz, to jedyne co będę mogła zrobić dla ciebie po twojej śmierci, to splunąć siarczyście i odejść, nie obejrzawszy się za siebie. Nie zrobię tego…Już nie…A wiesz dlaczego? Bo rany się zagoiły, tylko blizny zostały. W zasadzie nie mam ci zbyt wiele do powiedzenia. Chciałam ci tylko podziękować. Za to, że uwolniłeś mnie…Moją duszę…Moją przyszłą rodzinę od siebie. Od swoich chorych zamiarów i chorego umysłu. Pomogłeś mi zrozumieć jedną, bardzo ważną rzecz. Nigdy, nikogo nie kochałam tak, jak kocham Wiktora. Wiedziałam już o tym od bardzo dawna, a umocnił mnie w tym poczuciu jego wypadek. Jedno, czego ci nigdy nie wybaczę, to to, że chciałeś go zabić. Ale teraz, to ty będziesz patrzył na nasze szczęście z piekła, w którym mam nadzieję się znajdujesz i cierpisz tak, jak ja, podczas każdego niechcianego zastrzyku z lekami, byś mógł wyczyniać ze mną to, co chciałeś. Mam nadzieję, że cierpisz tak jak ja, z każdą nie chcianą łyżką zupy, czy czegoś innego. A teraz żegnaj. Nie wrócę tu już…Nigdy.
– Wstała nie zmówiwszy pacierza. Chwyciła wózek i poszła szybkim krokiem do małego kościółka, który znajdował się nieopodal. Mała Pola zaczynała się powoli budzić, o czym głośno zwiastowała.
– A pani do kogo?

– Spytała kobieta, zamiatająca kościół.
– Do księdza Doriana Radeckiego.

– Odpowiedziała uprzejmie, choć wiedziała, że pytanie kobiety było co najmniej nie na miejscu. Od kiedy to do kościoła przychodzi się do kogoś, nie po to zaś, by się zwyczajnie pomodlić?
– Umówiona była?

– Rzuciła kolejne pytanie kobieta filując, czy Anna nie pobrudziła zbyt mocno posadzki, którą pracowicie sprzątała.
– Tak.

– Rzekła równie grzecznie jak przedtem Anna.
– To niech idzie za mną. A to dziecko, to jej? Czy księdzu, do okna życia przyniosła?

– Skonsternowana Anna aż przystanęła nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Oczywiście, że moje. Cóż pani ma za tupet.
– Już mi tu nie będzie mówiła, co ja mam, a czego nie mam. Ksiądz Dorian to za dobry jest. Odkąd księdzem w parafii naszej został, nagle panny młode się na msze zlatują, a dzieci to w tym całym naszym oknie życia to już chyba ze czworo było. To się mi chyba nie dziwi, że pytam. Ho hooo…A ile podrzucają na plebanie zwierząt…Zupełnie jak by ten nasz ksiądz…
– Ja bardzo panią przepraszam, ale nie mam czasu na dłuższe pogaduszki. Mam pilną sprawę do księdza, moje dziecko jest głodne i muszę je nakarmić, więc gdyby była pani łaskawa mnie do niego zaprowadzić!

– Krzyknęła w końcu zdenerwowana Anna, przerywając starszej kobiecie słowotok.
– A no niech idzie, niech idzie. Niech tak nie krzyczy, bo ja taka całkiem głucha nie jestem.

– Postanowiła już nie komentować, by nie dawać natrętnej kobiecie powodów do rozwijania tematu.

– Poszła w ślad za nią na plebanię. Czekała uprzejmie, aż poinformuje księdza o jej przybyciu.
– Proszę księdza. Przyszła jakaś uczennica księdza z dzieckiem.

– Usłyszała i tym razem z trudem powstrzymała uśmiech na twarzy.
– Pani Adelo, no to proszę poprosić.
– Niech wejdzie.

– Powiedziała nieco szorstko, zwracając się do Anny.

– Nim wyszła, obserwowała, jak zachowają się oboje w swoim towarzystwie. Oboje uśmiechnęli się do siebie, co zniesmaczyło starszą panią. Prychnęła z oburzeniem i wyszła, nie wiadomo dlaczego nie trzaskając drzwiami.
_ Witam pani Aniu. Przepraszam za panią Adelę. To tutejsza gosposia. Jest dość specyficzna.
– Nawet bardzo dość, skoro wzięła mnie za księdza uczennice.
– To akurat nie wynika z jej specyficzności. Nie wiem, ile ma pani lat, jednak na pewno na tyle nie wygląda.

– Anna uśmiechnęła się zawstydzona.
– A czy taki komplement może paść w stronę kobiety, z ust księdza?
– A uważa to pani za podryw? Bo ja za zwykłą uprzejmość, dającą wyraz mego szacunku dla kobiet.
– Ma ksiądz rację. Właściwie można to tak potraktować.- W jakiej sprawie pani do mnie przychodzi?
– W bardzo pilnej proszę księdza. Wiem, że ksiądz uczy Zofię Banach.
– Zgadza się, ale…
– Ja jestem partnerką ojca Zosi. Obecnie pod moją opieką ona przebywa, mniejsza o większość…Tata Zosi, Wiktor…Miał kilka miesięcy temu poważny wypadek. Jest lekarzem pogotowia i został bardzo poważnie ranny w pożarze. Pięćdziesiąt procent jego ciała nosi poparzenia drugiego i trzeciego stopnia. Drogi oddechowe również zostały poważnie uszkodzone i…On niedawno się wybudził…Lecz bardzo cierpi. Niewiele mówi, bo po prostu nie może. Nie planowaliśmy jeszcze dokładnie ślubu, bo nie zdążyliśmy. Poza tym boję się, że Wiktor jest załamany tym co się stało. Będzie próbował nakłaniać mnie, bym od niego odeszła zważając na jego obecny stan. Muszę go poślubić, za nim ucieczka przyjdzie mu do głowy, a ksiądz mi musi w tym pomóc.

– Zszokowany Dorian patrzył na Annę nie wiedząc co powiedzieć.
– Proszę pani, ale ja…To wszystko co pani mówi jest piękne, a za razem…Przerażające, jednak jeśli wybranek pani serca nie wyrazi zgody, by się z panią ożenić, ja nie mogę tak…
– Nie1 Ksiądz nie rozumie. To ma być dla niego niespodzianka. Ja wiem, że on tego chce, tylko teraz już za żadne skarby się do tego nie przyzna. Dwa miesiące temu urodziła nam się córka, Pola, którą zamierzamy ochrzcić, jak tylko Wiktor…Bardziej wydobrzeje. Ja chcę mu pokazać, że żadne kalectwo nie sprawi, że będę go kochać mniej, że go nie porzucę…Nigdy..

– Ksiądz Dorian westchnął ciężko, przytłoczony kaskadą informacji i zastanowił się głęboko.
– Proszę księdza. Zosia powiedziała, że ksiądz zgodzi się na pewno. Pani Adela też…
– Jak to? To pani Adela też jest w to wtajemniczona?
– Nie! Nie nie, źle się wyraziłam…Po prostu, wymieniłyśmy ze sobą kilka niezobowiązujących zdań i dowiedziałam się, że ksiądz jest dobrym człowiekiem i…

– Ksiądz westchnął jeszcze głośniej.
– Wszystko jest przygotowane…Świadkowie, obrączki, nawet bandaże.
– Bandaże? A to po co?
– Wiktor jest bardzo ciężko poparzony, jak mówiłam. On sam, to w tej chwili jedno wielkie skupisko opatrunków i bandaży. Wraz z jego córką, przyjaciółmi i świadkami ustaliliśmy, że nie możemy być ubrani odświętnie, tylko właśnie obandażowani, by nie czuł się źle. On jest jednym z nas, a my jesteśmy z nim, rozumie ksiądz?
– Rozumiem.

– Odpowiedział i ku uciesze Anny, zniknął gdzieś, by zebrać potrzebne rzeczy.

– Potem wskazał jej pomieszczenie, gdzie mogła na spokojnie nakarmić Polę. Korzystając z okazji, przewinęła dziewczynkę i ubrała w odświętny, biały kombinezonik, który wcześniej kupiła.
– Rozumiem, że to ma się odbyć dzisiaj?
– Tak. Byłoby dobrze, jeśli oczywiście ksiądz nie ma nic w…
– Zazwyczaj robię takie rzeczy w stanach zagrożenia życia, jeśli idzie o udzielenie ślubu w szpitalu. Lecz zważając na to, że w dzisiejszych czasach, do ślubu kościelnego bardzo trudno jest ludzi nakłonić, wasza historia jakoś mnie urzekła…Jedźmy!
– Na prawdę? Zgadza się ksiądz?
– Tak…Potem dopełnimy potrzebnych formalności.

– W kilkanaście minut potem, jechały już z Polą prywatnym samochodem księdza Doriana. Wózek małej ledwo udało się upchnąć w bagażniku, a ją samą ciężko było nakłonić do snu. Najwyraźniej przeczuwała, że coś się święci w świecie dorosłych. Gdy jechali, Anna dzwoniła do wszystkich zamieszanych w wydarzenie osób, że wszystko poszło zgodnie z ich planem. Reszta przygotowań była kwestią chwili.

– Dotarli na miejsce, a Anna poprowadziła go do sali Wiktora, gdzie czekali już wszyscy owinięci w bandaże. Bezgranicznie zdumiony Banach wpatrywał się w nich nic nierozumiejącym wzrokiem. Kiedy do sali weszła równie zabandażowana panna młoda, niemal opadł na poduszki.
– Wiktor…Czemu robisz takie oczy? Anna zorganizowała ci szybki numerek…Znaczy ten…Ślub. Podobno przed tym wypadkiem to planowaliście, nie?
– Arturrrr!

– Syknęła Lidka dość głośno w stronę Artura, który bawił się w przedmówcę.
– Cicho Chowaniec! Ja, Artur Góra, ojciec rodu…Znaczy…Aaaaaaa, co ja gadam…Te śluby to tak działają na mnie…Ja Artur Góra, życzę wam pomyślności i szczęścia, radości z zamęścia Aniu! A spróbuj Banach powiedzieć nie! To wylecisz na zbity….Znaczy…Z premi ci potrącę! Nnnno! Skończyłem! Już ksiądz może!

– Wszyscy gromko się roześmieli. Wiktor Banach nagle przestał być lwem, zamienił się w kobietę, ponieważ zamiast z oczu Anny, to z jego własnych płynęły łzy. Słowa przysięgi ze strony Anny poszły dość szybko, nawet się nie denerwowała, trzymając mocno dłoń Wiktora. Gdy nadeszła kolej Wiktora, trwało to bardzo długo, gdyż sylabizowanie z długimi pałzami trwać tyle musiało. Po nałożeniu obrączek, sakramentalnym pocałunku, uroczystym złożeniu życzeń, wszyscy się rozpieszchli. Anna i Wiktor zostali sami.
– Czułam, że podświadomie chcesz mi się wywinąć…A właściwie nam. Zośka mi z nieba wytrzasnęła tego księdza…I ten pomysł, więc uznałam, że to świetny pomysł i nie pozwolę ci uciec. Wiem, że to może egoistyczne, bo ja też to słyszałam od Stanisława…Ale to trochę inna sytuacja. Teraz już zawsze będziemy razem.

– Rzekła wskazując na śpiącą, niczego nieświadomą Polę, w białym kombinezoniku i całując ostrożnie, nadal mocno poruszonego Banacha, który po atrakcjach dnia, nie był w stanie nic już powiedzieć.

EltenLink