Categories
Moje fanfiction

Rozdział 36

– Był kolejny, ciepły marcowy dzień. Anna szła wolno, pchając przed sobą wózek, z dwumiesięczną Polą i rozmyślając w zadumie. Ten dzień był już przez nią zaplanowany niemal co do godziny. Kosz wózka wyładowany był zniczami. Szła w stronę cmentarza. Zamierzała, po raz pierwszy i ostatni w życiu, odwiedzić grób byłego męża. Wieść o jego śmierci, mocno nią wstrząsnęła, zszokowała ją i zdruzgotała. Nawet nie dlatego, że było jej go żal, czy też dlatego, iż życzyła mu śmierci. Nie sądziła po prostu, jak wszyscy z resztą, że on byłby do tego zdolny. Nie miała czasu, by długo nad tym rozmyślać. Pochłonięta domem, córeczką i Wiktorem, który można powiedzieć dzięki Stanisławowi wybudził się, nie była nawet na jego pogrzebie. Nie potrafiłaby stać, między żałobnikami i opłakiwać go. Czy ktokolwiek był do tego zdolny? Czy była chociaż jedna osoba, która wylała łzę ku pamięci, nad zmarnowanym życiem tego człowieka? Tego nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. O zmarłych źle mówić nie można. Ale czy myśleć też? W tej chwili, gdy powoli kierowała się w stronę cmentarza, do głowy nie wiadomo skąd, znów przyplątało się jedno z najgorszych wspomnień, brutalnego oblicza Stanisława.
– Znowu nie chcesz jeść? Urządzasz mi tu protest głodowy? Myślisz, że jak nic nie zjesz, opadniesz z sił,ja zawiozę cię do szpitala, a ty uciekniesz? Przeliczyłaś się.
– Posłuchaj sam siebie, co ty za bzdury pleciesz. Dobrze wiem, że wcale nie musisz mnie zawozić do szpitala. Sam umiesz podawać kroplówkę. Ja już nie mogę…Faszerujesz mnie żarciem w każdej możliwej chwili…Jesteś chory, poważnie chory! Skąd ta nowa obsesja!
– Żadna nowa obsesja! Kobieto, jesteś przeraźliwie chuda! Jak ty chcesz urodzić mi dziecko, skoro nie masz nawet warunków, by utrzymać ciążę! Musisz być odżywiona, rozumiesz?
– Nie zjem już ani kropli, ani jednej z twoich zup, kawałka mięsa, niczego! Prędzej wolę umrzeć!

– Był kolejny, ciepły marcowy dzień. Anna szła wolno, pchając przed sobą wózek, z dwumiesięczną Polą i rozmyślając w zadumie. Ten dzień był już przez nią zaplanowany niemal co do godziny. Kosz wózka wyładowany był zniczami. Szła w stronę cmentarza. Zamierzała, po raz pierwszy i ostatni w życiu, odwiedzić grób byłego męża. Wieść o jego śmierci, mocno nią wstrząsnęła, zszokowała ją i zdruzgotała. Nawet nie dlatego, że było jej go żal, czy też dlatego, iż życzyła mu śmierci. Nie sądziła po prostu, jak wszyscy z resztą, że on byłby do tego zdolny. Nie miała czasu, by długo nad tym rozmyślać. Pochłonięta domem, córeczką i Wiktorem, który można powiedzieć dzięki Stanisławowi wybudził się, nie była nawet na jego pogrzebie. Nie potrafiłaby stać, między żałobnikami i opłakiwać go. Czy ktokolwiek był do tego zdolny? Czy była chociaż jedna osoba, która wylała łzę ku pamięci, nad zmarnowanym życiem tego człowieka? Tego nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. O zmarłych źle mówić nie można. Ale czy myśleć też? W tej chwili, gdy powoli kierowała się w stronę cmentarza, do głowy nie wiadomo skąd, znów przyplątało się jedno z najgorszych wspomnień, brutalnego oblicza Stanisława.
– Znowu nie chcesz jeść? Urządzasz mi tu protest głodowy? Myślisz, że jak nic nie zjesz, opadniesz z sił,ja zawiozę cię do szpitala, a ty uciekniesz? Przeliczyłaś się.
– Posłuchaj sam siebie, co ty za bzdury pleciesz. Dobrze wiem, że wcale nie musisz mnie zawozić do szpitala. Sam umiesz podawać kroplówkę. Ja już nie mogę…Faszerujesz mnie żarciem w każdej możliwej chwili…Jesteś chory, poważnie chory! Skąd ta nowa obsesja!
– Żadna nowa obsesja! Kobieto, jesteś przeraźliwie chuda! Jak ty chcesz urodzić mi dziecko, skoro nie masz nawet warunków, by utrzymać ciążę! Musisz być odżywiona, rozumiesz?
– Nie zjem już ani kropli, ani jednej z twoich zup, kawałka mięsa, niczego! Prędzej wolę umrzeć!
– Słucham? Jeszcze to odszczekasz…I to za momencik!
– Stanisław! Stasiu! Staszku, proszę cię! Zrozum! Ja naprawdę nie dam rady! Podałeś mi syte śniadanie, ja…
– Powiedziałaś o kilka słów za dużo. Musisz w końcu zrozumieć, że ja nie pozwolę ci odejść w żaden sposób, nawet poprzez śmierć! Za chwilę zrozumiesz to bardzo, bardzo dokładnie.

– Po takich słowach, bardzo żałowała, że to nie ona jest od niego o jeden krok mądrzejsza i że nie potrafi ugryźć się w język, by go nie prowokować, do czynienia jej krzywdy. W takich momentach było już za późno.

– Wziął miskę gorącej zupy i podszedł z nią do Anny. Wiedziała, że to kolejna potyczka, w której nie ma z nim szans. Otwierała usta i pozwalała się karmić. Jadła…Jadła…Jadła, dopóki jej żołądek boleśnie nie mówił jak bardzo ma dość i nie buntował się zwracając. Wiele razy chciała tego uniknąć, odwracając głowę, krzycząc. Jednak to wzbudzało jeszcze większe wybuchy złości Stanisława. Wlewał w nią wrzącą zupę bez opamiętania, nie raz boleśnie raniąc przełyk i wnętrze jamy ustnej i nie reagując na jej protesty. Krztusiła się, dławiła, a w końcu ostatecznym wymiotowała niekontrolowanie, modląc się, by to wszystko nareszcie się skończyło. By ktoś w górze, zlitował się nad nią i pozwolił jej od tego uciec, jakkolwiek, byle szybko.

– W ponurym nastroju powodowanym wspomnieniami, stanęła przy grobie Potockiego. Nieopodal postawiła wózek ze śpiącą córeczką, ostrożnie wyładowując z jego kosza zawartość, składającą się z kilku zniczy. Zapaliła je pospiesznie, jak by nie mogła się doczekać, kiedy się wypalą i usiadła na ławeczce patrząc na zdjęcie zmarłego, wyryte w płycie nagrobnej.
– Cześć. Nie wiem, czy to odpowiednie przywitanie po tym wszystkim, co nas łączyło. Po tym, jak wyglądało nasze życie, jak wiele złego mi zrobiłeś. Jak niewiele dobrych chwil z tobą związanych jeszcze pamiętam. Nieważne. Nie wiem też, czy dobrze robię, że tu przychodzę. Pamiętam, jak obiecywałam sobie, że jak tylko umrzesz, to jedyne co będę mogła zrobić dla ciebie po twojej śmierci, to splunąć siarczyście i odejść, nie obejrzawszy się za siebie. Nie zrobię tego…Już nie…A wiesz dlaczego? Bo rany się zagoiły, tylko blizny zostały. W zasadzie nie mam ci zbyt wiele do powiedzenia. Chciałam ci tylko podziękować. Za to, że uwolniłeś mnie…Moją duszę…Moją przyszłą rodzinę od siebie. Od swoich chorych zamiarów i chorego umysłu. Pomogłeś mi zrozumieć jedną, bardzo ważną rzecz. Nigdy, nikogo nie kochałam tak, jak kocham Wiktora. Wiedziałam już o tym od bardzo dawna, a umocnił mnie w tym poczuciu jego wypadek. Jedno, czego ci nigdy nie wybaczę, to to, że chciałeś go zabić. Ale teraz, to ty będziesz patrzył na nasze szczęście z piekła, w którym mam nadzieję się znajdujesz i cierpisz tak, jak ja, podczas każdego niechcianego zastrzyku z lekami, byś mógł wyczyniać ze mną to, co chciałeś. Mam nadzieję, że cierpisz tak jak ja, z każdą nie chcianą łyżką zupy, czy czegoś innego. A teraz żegnaj. Nie wrócę tu już…Nigdy.
– Wstała nie zmówiwszy pacierza. Chwyciła wózek i poszła szybkim krokiem do małego kościółka, który znajdował się nieopodal. Mała Pola zaczynała się powoli budzić, o czym głośno zwiastowała.
– A pani do kogo?

– Spytała kobieta, zamiatająca kościół.
– Do księdza Doriana Radeckiego.

– Odpowiedziała uprzejmie, choć wiedziała, że pytanie kobiety było co najmniej nie na miejscu. Od kiedy to do kościoła przychodzi się do kogoś, nie po to zaś, by się zwyczajnie pomodlić?
– Umówiona była?

– Rzuciła kolejne pytanie kobieta filując, czy Anna nie pobrudziła zbyt mocno posadzki, którą pracowicie sprzątała.
– Tak.

– Rzekła równie grzecznie jak przedtem Anna.
– To niech idzie za mną. A to dziecko, to jej? Czy księdzu, do okna życia przyniosła?

– Skonsternowana Anna aż przystanęła nie wiedząc, co odpowiedzieć.
– Oczywiście, że moje. Cóż pani ma za tupet.
– Już mi tu nie będzie mówiła, co ja mam, a czego nie mam. Ksiądz Dorian to za dobry jest. Odkąd księdzem w parafii naszej został, nagle panny młode się na msze zlatują, a dzieci to w tym całym naszym oknie życia to już chyba ze czworo było. To się mi chyba nie dziwi, że pytam. Ho hooo…A ile podrzucają na plebanie zwierząt…Zupełnie jak by ten nasz ksiądz…
– Ja bardzo panią przepraszam, ale nie mam czasu na dłuższe pogaduszki. Mam pilną sprawę do księdza, moje dziecko jest głodne i muszę je nakarmić, więc gdyby była pani łaskawa mnie do niego zaprowadzić!

– Krzyknęła w końcu zdenerwowana Anna, przerywając starszej kobiecie słowotok.
– A no niech idzie, niech idzie. Niech tak nie krzyczy, bo ja taka całkiem głucha nie jestem.

– Postanowiła już nie komentować, by nie dawać natrętnej kobiecie powodów do rozwijania tematu.

– Poszła w ślad za nią na plebanię. Czekała uprzejmie, aż poinformuje księdza o jej przybyciu.
– Proszę księdza. Przyszła jakaś uczennica księdza z dzieckiem.

– Usłyszała i tym razem z trudem powstrzymała uśmiech na twarzy.
– Pani Adelo, no to proszę poprosić.
– Niech wejdzie.

– Powiedziała nieco szorstko, zwracając się do Anny.

– Nim wyszła, obserwowała, jak zachowają się oboje w swoim towarzystwie. Oboje uśmiechnęli się do siebie, co zniesmaczyło starszą panią. Prychnęła z oburzeniem i wyszła, nie wiadomo dlaczego nie trzaskając drzwiami.
_ Witam pani Aniu. Przepraszam za panią Adelę. To tutejsza gosposia. Jest dość specyficzna.
– Nawet bardzo dość, skoro wzięła mnie za księdza uczennice.
– To akurat nie wynika z jej specyficzności. Nie wiem, ile ma pani lat, jednak na pewno na tyle nie wygląda.

– Anna uśmiechnęła się zawstydzona.
– A czy taki komplement może paść w stronę kobiety, z ust księdza?
– A uważa to pani za podryw? Bo ja za zwykłą uprzejmość, dającą wyraz mego szacunku dla kobiet.
– Ma ksiądz rację. Właściwie można to tak potraktować.- W jakiej sprawie pani do mnie przychodzi?
– W bardzo pilnej proszę księdza. Wiem, że ksiądz uczy Zofię Banach.
– Zgadza się, ale…
– Ja jestem partnerką ojca Zosi. Obecnie pod moją opieką ona przebywa, mniejsza o większość…Tata Zosi, Wiktor…Miał kilka miesięcy temu poważny wypadek. Jest lekarzem pogotowia i został bardzo poważnie ranny w pożarze. Pięćdziesiąt procent jego ciała nosi poparzenia drugiego i trzeciego stopnia. Drogi oddechowe również zostały poważnie uszkodzone i…On niedawno się wybudził…Lecz bardzo cierpi. Niewiele mówi, bo po prostu nie może. Nie planowaliśmy jeszcze dokładnie ślubu, bo nie zdążyliśmy. Poza tym boję się, że Wiktor jest załamany tym co się stało. Będzie próbował nakłaniać mnie, bym od niego odeszła zważając na jego obecny stan. Muszę go poślubić, za nim ucieczka przyjdzie mu do głowy, a ksiądz mi musi w tym pomóc.

– Zszokowany Dorian patrzył na Annę nie wiedząc co powiedzieć.
– Proszę pani, ale ja…To wszystko co pani mówi jest piękne, a za razem…Przerażające, jednak jeśli wybranek pani serca nie wyrazi zgody, by się z panią ożenić, ja nie mogę tak…
– Nie1 Ksiądz nie rozumie. To ma być dla niego niespodzianka. Ja wiem, że on tego chce, tylko teraz już za żadne skarby się do tego nie przyzna. Dwa miesiące temu urodziła nam się córka, Pola, którą zamierzamy ochrzcić, jak tylko Wiktor…Bardziej wydobrzeje. Ja chcę mu pokazać, że żadne kalectwo nie sprawi, że będę go kochać mniej, że go nie porzucę…Nigdy..

– Ksiądz Dorian westchnął ciężko, przytłoczony kaskadą informacji i zastanowił się głęboko.
– Proszę księdza. Zosia powiedziała, że ksiądz zgodzi się na pewno. Pani Adela też…
– Jak to? To pani Adela też jest w to wtajemniczona?
– Nie! Nie nie, źle się wyraziłam…Po prostu, wymieniłyśmy ze sobą kilka niezobowiązujących zdań i dowiedziałam się, że ksiądz jest dobrym człowiekiem i…

– Ksiądz westchnął jeszcze głośniej.
– Wszystko jest przygotowane…Świadkowie, obrączki, nawet bandaże.
– Bandaże? A to po co?
– Wiktor jest bardzo ciężko poparzony, jak mówiłam. On sam, to w tej chwili jedno wielkie skupisko opatrunków i bandaży. Wraz z jego córką, przyjaciółmi i świadkami ustaliliśmy, że nie możemy być ubrani odświętnie, tylko właśnie obandażowani, by nie czuł się źle. On jest jednym z nas, a my jesteśmy z nim, rozumie ksiądz?
– Rozumiem.

– Odpowiedział i ku uciesze Anny, zniknął gdzieś, by zebrać potrzebne rzeczy.

– Potem wskazał jej pomieszczenie, gdzie mogła na spokojnie nakarmić Polę. Korzystając z okazji, przewinęła dziewczynkę i ubrała w odświętny, biały kombinezonik, który wcześniej kupiła.
– Rozumiem, że to ma się odbyć dzisiaj?
– Tak. Byłoby dobrze, jeśli oczywiście ksiądz nie ma nic w…
– Zazwyczaj robię takie rzeczy w stanach zagrożenia życia, jeśli idzie o udzielenie ślubu w szpitalu. Lecz zważając na to, że w dzisiejszych czasach, do ślubu kościelnego bardzo trudno jest ludzi nakłonić, wasza historia jakoś mnie urzekła…Jedźmy!
– Na prawdę? Zgadza się ksiądz?
– Tak…Potem dopełnimy potrzebnych formalności.

– W kilkanaście minut potem, jechały już z Polą prywatnym samochodem księdza Doriana. Wózek małej ledwo udało się upchnąć w bagażniku, a ją samą ciężko było nakłonić do snu. Najwyraźniej przeczuwała, że coś się święci w świecie dorosłych. Gdy jechali, Anna dzwoniła do wszystkich zamieszanych w wydarzenie osób, że wszystko poszło zgodnie z ich planem. Reszta przygotowań była kwestią chwili.

– Dotarli na miejsce, a Anna poprowadziła go do sali Wiktora, gdzie czekali już wszyscy owinięci w bandaże. Bezgranicznie zdumiony Banach wpatrywał się w nich nic nierozumiejącym wzrokiem. Kiedy do sali weszła równie zabandażowana panna młoda, niemal opadł na poduszki.
– Wiktor…Czemu robisz takie oczy? Anna zorganizowała ci szybki numerek…Znaczy ten…Ślub. Podobno przed tym wypadkiem to planowaliście, nie?
– Arturrrr!

– Syknęła Lidka dość głośno w stronę Artura, który bawił się w przedmówcę.
– Cicho Chowaniec! Ja, Artur Góra, ojciec rodu…Znaczy…Aaaaaaa, co ja gadam…Te śluby to tak działają na mnie…Ja Artur Góra, życzę wam pomyślności i szczęścia, radości z zamęścia Aniu! A spróbuj Banach powiedzieć nie! To wylecisz na zbity….Znaczy…Z premi ci potrącę! Nnnno! Skończyłem! Już ksiądz może!

– Wszyscy gromko się roześmieli. Wiktor Banach nagle przestał być lwem, zamienił się w kobietę, ponieważ zamiast z oczu Anny, to z jego własnych płynęły łzy. Słowa przysięgi ze strony Anny poszły dość szybko, nawet się nie denerwowała, trzymając mocno dłoń Wiktora. Gdy nadeszła kolej Wiktora, trwało to bardzo długo, gdyż sylabizowanie z długimi pałzami trwać tyle musiało. Po nałożeniu obrączek, sakramentalnym pocałunku, uroczystym złożeniu życzeń, wszyscy się rozpieszchli. Anna i Wiktor zostali sami.
– Czułam, że podświadomie chcesz mi się wywinąć…A właściwie nam. Zośka mi z nieba wytrzasnęła tego księdza…I ten pomysł, więc uznałam, że to świetny pomysł i nie pozwolę ci uciec. Wiem, że to może egoistyczne, bo ja też to słyszałam od Stanisława…Ale to trochę inna sytuacja. Teraz już zawsze będziemy razem.

– Rzekła wskazując na śpiącą, niczego nieświadomą Polę, w białym kombinezoniku i całując ostrożnie, nadal mocno poruszonego Banacha, który po atrakcjach dnia, nie był w stanie nic już powiedzieć.

5 replies on “Rozdział 36”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink