Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 28

– Ostatnia niedziela stycznia upływała Wiktorowi i Annie bardzo spokojnie w ich domowym zaciszu. Wiktor zbierał właśnie naczynia po zjedzonym obiedzie w rodzinnym gronie i wkładał je do zmywarki.
– Tak by mogło być zawsze. Tylko ty i ja, to poczucie bezpieczeństwa i spokoju, że wszystko jest na miejscu i wszyscy, których kocham.
– Uuuu, grubo doktorze Banach, grubo. Sentencja życia, domyślam się, że ma równie grube podłoże??
– A no ma, ma. Zośka ledwo zjadła obiad, a już gdzieś się wybiera.
– Kochanie, ale to chyba nie nowość? Dopóki nie zaczęła częściej rozmawiać z Gabrysiem jakoś zbytnio ci to nie przeszkadzało. Czyżbyś nie chciał dopuścić innego samca alfa do życia twojej córki bez pojedynku?

– Zaśmiała się klepiąc go delikatnie po plecach.
– Nabijasz się ze mnie, ale niestety chyba masz rację. Bardzo trudno mi zrozumieć, że moja córka oprócz ojca będzie potrzebowała jeszcze chłopaka i to nie jednego.

– Anna parsknęła śmiechem.
– Jak to nie jednego?
– No znaczy…Chciałem powiedzieć, że ten obecny na pewno nie będzie tym ostatnim i wiele wody upłynie i moich włosów osiwieje, nim znajdzie sobie tego jedynego, z którym będę musiał dzielić się opłatkiem co roku i nazywać go mężem mojej córki.
– Słońce, a czy ty się trochę nie zagalopowałeś? Gabryś nawet nie jest jeszcze obecnym chłopakiem Zosi. Po drugie skąd wiesz, że będzie musiała szukać tak długo, nim znajdzie tego jedynego? Na naszym przykładzie powinieneś wiedzieć, że to wcale tak nie wygląda.
– Wiem przecież…Wygłupiam się tylko. Słuchaj…Jest taka ładna pogoda, może wystawimy polcię w wózeczku na świeże powietrze? Niech pośpi na tarasie, sporo zjadła i zresztą to już jej pora do spania.
– A wiesz co? To świetny pomysł Wiktor, to ja się tym zajmę, a ty dokończ sprzątać tą kuchnię.

– Anna wstała i wyszła z kuchni kierując się na piętro. Wiktor obserwował pracę zmywarki zamyślony. Wiedział, że Anna ma rację i właściwie na tym kończyła się owa wiedza. W jego głowie ciągle pojawiały się te same pytania:
– Kiedy jego mała Zosia tak szybko dorosła? Kiedy zaczęła żyć własnym życiem? Kiedy zaczęła potrzebować u boku drugiego mężczyzny, który będzie ocierał łzy niepowodzeń, lub szczęścia, z którym będzie chciała dzielić się zmartwieniami i ciepłym uśmiechem?

– Nagle poczuł jak wiele w życiu stracił niemal zawsze stawiając pracę na pierwszym miejscu. Czas naprawdę nie stał w miejscu i wydawało się, że wiedzą to wszyscy ludzie na świecie, oprócz niego. Sam z siebie zdawał się nie mieć nawet świadomości, że jego córka jest już dorosłą kobietą. Przecież sam fakt miesiączkowania o tym nie świadczył, ani używanie perfum, czy robienie makijażu. Ten fakt dotarł do niego uderzając go z całej siły fakt dopiero wtedy, gdy zobaczył ją uśmiechniętą w karetce, obok nowego. Ukłucie zazdrości, które wtedy się pojawiło było bardzo bolesne i uświadomiło mu, że nie może z tym nic zrobić i że z pewnością będzie wracało.
– Już jestem.

– Powiedziała cicho Anna zjawiając się za jego plecami i dotykając delikatnie ramienia.
– Widzę, że proces intensywnego myślenia nadal trwa?
– A no…
– No i co tam wymyśliłeś?
– Tylko tyle, że na dorosłość nie ma rady i lekarstwa. Mam dorosłą córkę i z bólem w sercu powoli muszę się z tym pogodzić.
– Zgadzam się z tym w zupełności. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że powinieneś akceptować jej wybory życiowe tak, jak ona twoje.
– To znaczy?
– To znaczy, że ona przez długie lata swojego dzieciństwa akceptowała wszystko, co wybierałeś. Praca w dniu jej urodzin, święta, wielokrotne narażanie życia…Godziła się na to, bo wiedziała, że nie ma wyboru i nic z tym nie zrobi. Zapewne chętnie wiele razy powiedziałaby stanowcze nie i zrobiłaby wszystko, żeby to zmienić, ale wiedziała, że chociaż nie jeden raz to cholernie ją rani, ciebie uszczęśliwia praca, pomaganie innym i akceptowała to i wspierała cię jak umiała.
– Masz całkowitą rację kochanie. Miałem szczęście, że znalazłem taką mądrą żonę.
– Owszem, miałeś szczęście. Takie mądre to unikaty i znajdują się gdzieś na końcu świata, a wy mężczyźni jesteście tak leniwi, że mało który podejmuje tą długą wędrówkę, po tą piękną i mądrą, unikatową kobietę.

– Przytuliła go mocno całując usta i czoło.
– Muszę zaraz pójść nakarmić i wyczesać konie, pomożesz mi kochany? Już dość tego mędrkowania i filozofowania, trzeba trochę popracować nad istotami żywymi.
– Jasne, pomogę ci z przyjemnością. Słuchaj Aniu, skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy to…Chciałbym ci w końcu opowiedzieć o tym, co tak właściwie było przyczyną wieloletniego konfliktu między mną, a Jarkiem. Czuję, że jestem na to gotowy, a jest to istotne o tyle, że łatwiej zrozumiesz moją skomplikowaną osobowość, którą tamte wydarzenia powodujące nasz konflikt ukształtowały. Chcę, żeby to była dla mnie forma terapii i oczyszczenia się dla samego siebie. Jeśli będzie trzeba, planuję skorzystać z pomocy kogoś profesjonalnego. W końcu mam sporo do przepracowania.
– Wiktor, naprawdę się cieszę, że doszedłeś aż do takiego etapu rozważań i cokolwiek powiesz, zrobisz…Nie będę cię oceniać. Będę cię tylko wspierać. Dziękuję ci, że w końcu się odważyłeś, a uwierz mi, wiem jakie to trudne. Zarówno czekać, aż ktoś się zdecyduje przed tobą wywnętrzyć, a w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. No to zamieniam się w słuch, za nim się rozmyślisz, tylko przy tej okazji chodźmy do koni.

– Wyszli z domu, a Wiktor powoli, zdanie po zdaniu nakreślał jej to, o czym wiedzieli tylko on, jego brat i ich ojciec. Anna słuchała z coraz większym niedowierzaniem i przerażeniem chwilami mając wrażenie, jak by dopiero wreszcie go poznała. Wszystkie brakujące zapadki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca, a kiedy skończył łzy zraszały grzbiet jednego z jej ulubionych koni, którego wyczesywała.
– Jesteś…Jesteś…Moim super bohaterem…Najdzielniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam i teraz przynajmniej mówię to nie odnosząc się do tego, jak wiele razy zaryzykowałeś życie podczas pracy, a do tego, jak odważnym człowiekiem trzeba być, żeby żyć z takim wielkim brzemieniem, z taką raną w sercu i mimo tego wszystkiego nieść pomoc innym. Wybaczyłeś mu…Wybaczyłeś bratu i tym chłopakom, którzy ci to zrobili. Jednak sądzę, że abyś poczuł się z tym naprawdę dobrze, ktoś powinien ci w tym pomóc. Psycholog, bardzo dobry psycholog. Poza tym jakaś część ciebie nie do końca akceptuje to, co zostało jeszcze po zeszłorocznym wypadku. Pomogę ci, dla mnie też będzie to dobre, jeśli poddam się takiej terapii.

– Padli sobie w objęcia pod jedną ze ścian sporej stajni. Tulili się tak mocno, jak by spotkali się po co najmniej dwudziestu latach rozłąki. Konie cicho rżały, jak by chciały pokazać swoje wzruszenie.
– Tylko razem damy radę, bo oboje musieliśmy przejść przez swoje piekła, żeby znaleźć wspólne niebo.

– Skwitował Wiktor całując żonę, a jeden z koni zarżał głośniej, jak by chciał im przypomnieć gdzie tak właściwie się znajdują.
– Racja. Zostawmy to raczej na wieczór.

– Skomentowała Anna popatrując w stronę konia.
– A co z tym naszym drugim ślubem? Trzeba coś począć, postanowić. Gdzie, kiedy, ile gości, jedzenie, kapela, sala…

– Zaczął Wiktor wstając.
– W końcu jestem ci to winien za tamten niezrealizowany ślub, który był już w całkiem niezłych planach, no tylko…Ten wypadek…
– Nie wracaj do tego. Pamiętaj, catharsis na każdym kroku. Najważniejsze jest tu, teraz i potem. Po kolacji opowiem ci o swoich planach.

– Kiedy wyszli ze stajni Wiktor zamarł z niemym krzykiem na ustach spoglądając w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Co się stało kochanie?
– Nie ma jej, nie ma wózka!

– Powiedział drżącym głosem.
– Jak to? Jak to nie ma wózka? Był tam, na pewno go tam stawiałam. Przecież wiem gdzie stawiałaś wózek, bo zawsze ją tam zostawiamy! z moją córką, nie ma jeej!
– Faktycznie…

– Powiedziała podążając za wzrokiem męża.
– Wiktor. Uspokój się, przecież nie mogło jej się tu stać nic złego. Może po prostu mama zabrała ją do domu?
– Leć to sprawdzić, a ja obiegnę okolicę!

– Biegał po obejściu i wypatrywał wózka ze śpiącą córeczką.
– Polaaa! Polciaaaa! Córeczkooo! Gdzie jesteeeeś!

– Nawoływał i z trudem opanowywał łzy, które cisnęły mu się do oczu.
– Cholera jasnaaa! Kretyn ze mnie, przecież mi nie odpowieee!

– Wrzasnął sam do siebie coraz bardziej spanikowany.
– Nie ma jej w domu, mamy też nie. Zadzwoniłam do niej, bo myślałam, że po prostu wzięła małą na spacer, ale nie…

– Powiedziała równie zdenerwowana Anna doganiając Wiktora.
– Cholera jasna! Chciałem tylko, żeby się przewietrzyła, żeby łapała witaminę d od pierwszych promieni słonecznych! Przepraszam kochanie! Powinienem był wiedzieć, że to niebezpieczne zwłaszcza, że tak naprawdę nikogo tu nie znamy. Dopiero co się przeprowadziliśmy! Jezus Maria…Gdzie jest moje dziecko…Gdzie ona jest…Jeżeli ktoś jej coś zrobił…Ja sobie nigdy tego nie wybaczę. Anka! Anka! Ona za niedługo powinna zjeść, co jeśli to jakiś zwyrodnialec ją porwał, morderca! Pedofil!
– Zamknij się! Przestaaaań!

– Ryknęła potrząsając nim mocno.
– Nie wiemy co się stało, nie zakładajmy czarnych scenariuszy! Nie panikuj!
– Moja córka niedawno skończyła roczek! Nie zdążyliśmy go nawet wyprawić, sama sobie z wózkiem odjechałaaaa taaaak? Samaaaa?
– Wiktor opanuj się! Takie nerwy w niczym nie pomogą, poza tym za chwilę ogłuchnę! Wrzeszczysz mi prosto do ucha! Pomyślmy logicznie!
– Myślę logicznie! Cały czas nic innego nie robię! Jesteśmy tu nowi! Mamy dwa samochody, wyglądamy na bogatych! Ktoś porwał nam dziecko dla okupu! Pewnie nikt tu nas nie lubi, bo zajęliśmy mieszkanie staruszka, który miał tu poważanie.
– Nie wierzę, czy ty naprawdę tak myślisz, czy może chcesz rozluźnić atmosferę! Za dużo książek się naczytałeś, albo za dużo filmów na oglądałeś. Kto miałby tu porwać Polcię. Przecież mieszkają tu sami starsi ludzie, dorównujący wiekowi pana Stefana.
– Tak? Tak? Sprawdziłaś to? Bo ja nie. A nawet jeżeli, to to jest powód, dla którego nie mogliby porwać dziecka? Dla okupu? Albo żeby wyciąć jej nerkę?
– Nie wytrzymam za chwilę z tobą i będę musiała podać ci coś na uspokojenie człowieku!
– Idę dzwonić na policję! Nie mogę tak bezczynnie czekać.

– Anna westchnęła ciężko zrezygnowana.
– Najpierw obdzwońmy naszych przyjaciół. Kto może, niech wsiada w auto i pomoże nam jej poszukać. Wiktor, błagam!

– Wiktor potaknął głową i na drżących nogach poszli do domu, by dzwonić do swoich przyjaciół. Kiedy wykonali ostatni z możliwych telefonów z prośbą o pomoc, zegar głośno oznajmił godzinę dwudziestą.
– No i co? No i co? Nadal sądzisz, że nic się nie stało? Nawet nie wiemy ile czasu małej nie było już przed domem!

– Ryknął znowu Wiktor.
– Dzwonię na policję, rozumiesz to?
– Wyobraź sobie, że rozumiem, bo to także moja córka!

– Odkrzyknęła.

– Wiktor chwycił po raz kolejny w dłoń telefon. Tylko głośne trzaśnięcie drzwi wejściowych sprawiło, że w ostatniej chwili nie nacisnął zielonej słuchawki, która połączyłaby go z komendą policji w leśnej górze.
– Wiecie jak zimno się zrobiło? Poszłam z Polą do stacji. Gabryś kończył dyżur i chciałam dać mu książkę, którą ostatnio przeczytałam. Na szczęście była ciepło ubrana, bo poszliśmy z nią na mały spacer do parku.

– Stwierdziła raźno Zosia, wchodząc z roczną polą na rękach do kuchni. Anna i Wiktor na ten widok najpierw znieruchomieli nie dowierzając, a potem oboje jak na komendę rzucili się w ich stronę.
Pola natychmiast znalazła się najpierw w ramionach stęsknionej mamy, a potem najbardziej panikującego taty.
– Jeju, co wam się stało? Co jest grane?

– Wiktor otrząsnął się z pierwszego szoku i złapał córkę za ramiona.
– Czy ty wiesz co myśmy tu przeżyli dziewczyno? Wiesz?
– Ale tato…

– Zdezorientowana Zosia próbowała coś powiedzieć, jednak Wiktor cedził słowa przez zęby niczym lew gotujący się do rozszarpania ofiary.
– Powinnaś nam powiedzieć, że wychodzisz z domu z Polą. Myśleliśmy, że coś złego jej się stało, że ktoś ją porwał.
– Niby kto! Ten starszy pan Walery, co mieszka przy lesie? Albo te starsze siostry, co mają pszczele barcie?
– Posłuchaj mnie do jasnej cholery! Zostawiamy dziecko na zewnątrz, po czym za jakiś czas okazuje się, że go nie ma. Co mamy sobie pomyśleć? Uwierz mi, że ostatnią rzeczą, która by nam przyszła do głowy to to, że zabrałaś siostrę na spacer! Tyle się teraz tego słyszy w telewizji!
– Wiktor, daj jej już spokój! Mówiłam ci, że nic złego nie mogło się stać!

– Zosia odsunęła się na bezpieczną odległość od Wiktora i spuściła wzrok.
– Przepraszam no…Myślałam, że to oczywiste, ale jak tak mówisz to…Faktycznie, powinnam wam powiedzieć. Sama bym pomyślała, że zniknęła będąc na waszym miejscu, tylko się już nie denerwujcie. Jeszcze raz przepraszam.

– Wiktor przytulił córkę i w tym samym momencie poczuł, jak całe napięcie z niego uchodzi.
– Nie ma co się nad tym dalej rozwodzić. Wykąpcie małą, ja przygotuję kolację. Całe szczęście, że to wszystko się dobrze skończyło.

– Zakomenderowała Anna przytulając się do Zosi i Wiktora.
– Oj tato, jeżeli ty już teraz myślisz, że ktoś ci porwał córkę, bo na parę godzin zniknęła ci z oczu, to jak będzie starsza i takie incydenty będą się powtarzały to nie pomyśl sobie, że porwali ją cyganie, żeby wydać ją za mąż, dobrze?

– Zachichotała Zosia.
– Ty ty ty! Nie mądrz się tak lepiej i nie nabijaj ze starego ojca. Lepiej dzwoń do wszystkich ze stacji i odwołaj akcję poszukiwawczą.
– Coo? Żartujesz? Postawiłeś wszystkich na nogi? Jesteś niemożliwy.
– Tak, gdyby nie ja, to postawiłby całą policję i całe miasto na nogi. Na szczęście miałam trochę więcej oleju w głowie.
– Wiecie co? Wiecie co? Nie lubię was!

– Zażartował i wraz z Zosią przystąpili do wykonania wcześniejszego polecenia Anny

2 replies on “Rozdział 28”

Wiedziałam, że wszystko się dobrze skończy. 😀 Ponawiam propozycję nadania bohaterom innym imion i wydania całości jako książkę. 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink