Categories
Moje fanfiction

Rozdział 15

Pomimo prawie dwudziestostopniowego mrozu, który panował na zewnątrz, w sądzie panowała niemal gorąca atmoswera. Wszyscy pracownicy stacji zgromadzili się przed salą sądową, by kibicować Annie. Za zamkniętymi drzwiami, od ponad czterdziestu minut toczyła się rozprawa, nikt nic nie wiedział, co objawiało się ogólnym zdenerwowaniem. Korytaż był dość wązki i ledwo mieścił w sobie tak liczną ilość osób, złożoną tylko z samych przyjaciół Anny. Co jakiś czas, ktoś opuszczał zajmowane przy ścianie krzesełko, przechadzając się w tę, i spowrotem. Piotr w końcu nie wytrzymał i stanął pod drzwiami sali sądowej.
-Strzelecki! Odejdź stamtąd i usiądź grzecznie na krzesełku. Tyle razy mówię, że niewolno podsłuchiwać, to nie słuchają.
-O ile mi wiadomo, to nigdy nam pan doktor nic takiego nie mówił. Jedynie to, że ratownikowi niewolno biedz, bo przepisy takie są, ale o podsłuchiwaniu nic mi niewiadomo.
-Ech, Strzelecki Strzelecki. Jaki ty durny jesteś. No i co! Usłyszałeś tam chociaż coś ciekawego?
-Nie. Niewiele. Jakieś szmery, trzaski. O, teraz mówi napewno jakaś kobieta, ale nie rozumiem co.
-Bo uszy się myje, a nie wietrzy. Odejdź Strzelecki, daj, ja posłucham.
-Ale przecież sam doktor powiedział, że…

-Nie zdążył dokończyć Piotrek, kiedy drzwi sali otworzyły się, na szczęście zdążył się nieco odsunąć, by nie dostać w głowę. Po chwili na horyzoncie ukazała się sędzia, adwokat, protokolantka, prokurator, a zanimi Anna, Wiktor, Izabela w towarzystwie jakiejś kobiety, oraz jej mąż, w kajdankach. Lidka, Piotrek, Martyna, Artur jak na komendę otoczyli Annę i Wiktora.
-No i co! Wiadomo coś?
-Zabiorą ci prawo do wykonywania zawodu?
-Dostałaś karę grzywny?
-Mówcie coś do cholery! Co jest grane!
-Dlaczego ten gość wyszedł w kajdankach?

-Przekrzykiwali się jeden przez drugiego.
-Dość! Spokój! Cisza! Cicho bądźcieee!

-Wrzasnęła Anna i usta wszystkich zamilkły, a oczy skierowały się na nią.
-Moment, powoli, dobrze? Ja rozumiem, że wszyscy jesteście zdenerwowani, a przede wszystkim, dziękuję wam, że byliście tu dzisiaj dla mnie. Że mnie wspieraliście i kibicowaliście jak najlepszemu rozwiązaniu sprawy.
-Po pierwsze. Nie, nie zostało mi odebrane prawo do wykonywania zawodu. Po drugie, nie dostałam kary grzywny, ale poniosę karę za to, co zrobiłam. Muszę odpracować kilkadziesiąt godzin społecznie. Jeszcze nie wiem gdzie, ale coś wymyślę. Po trzecie. Pan Rafał Marzec, został wyprowadzony w kajdankach i bezzwłocznie zatrzymany dzięki zeznaniom jego żony. Tak właściwie, jeśli mam być szczera, to zastanawiam się, jak to się stało. Ofiary przemocy domowej, zastraszone tak bardzo jak ona, nie zmieniają swojego zdania ot tak, poprostu. A ona, gdy tylko poprosili ją o złożenie zeznań, powiedziała wszystko. O tym, jak się znęcał nad nią i jej rodziną, fizycznie i psychicznie. Prosiła o pomoc. Powiedziała też, że chce ratować siebie i swoje dzieci. No i taką też pomoc uzyskała. Właśnie oddaliła się wraz z biegłą panią psycholog, która z pewnością poinformuje ją, gdzie i do kogo ma się zwrócić o tę pomoc.
-No! Ja wiedziałem, że tak będzie. No co! Co tak na mnie patrzycie? Oczywiście, że wiedziałem. No przecież nie mogło być inaczej! Ciasteczko?

-Powiedział Artur z dumą w głosie i z szerokim uśmiechem.
-Nie, dziękuję. Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło, prawda? A to, czy to był cud, czy może pani Izabela w końcu poszła jednak po rozum do głowy, to nie nam oceniać.

-Stwierdził Wiktor uśmiechając się ciepło do zgromadzonych.
-Ekhemm! Długo będziemy tak stać i rozprawiać nad wodą, której nie ma już w szklance?

-Odezwała się skolei Lidka.
-No właśnie. Słusznie zauważone. Jedźmy do stacji! Trzeba to uczcić.

-Zagadnęła tym razem Martyna.
-Ty ty ty, Kubicka. Jakie uczcić, w ciąży jesteś, zapomniałaś? Co ci chodzi po głowie. Pilnowałbyś jej bardziej, Strzelecki.
-Doktorze, przecież ja nie miałam na myśli picia alkoholu, no co pan.
-No, mam nadzieję. Poza tym, ja, Wszołek i Strzelecki dyżur mamy. Niedługo zaczynamy.
-Słuchajcie, rozwiążę wasz spór. To bardzo miłe z waszej strony, że mamy w was oparcie i oczywiście, oboje z Anią sądzimy, że jak najbardziej, ten mały, ale niewątpliwy sukces należałoby uczcić, ale może nie dziś, co? Jak wiecie, w ostatnim czasie, dość mocno … Pogorszyły nam się relacje. Przez tą rozprawę, ale nietylko. Zgromadziło się też trochę problemów i chcielibyśmy pobyć trochę sami, zastanowić się co robić dalej. Wiecie, rozumiecie?

-Rzekł spokojnie Wiktor.
-A właśnie, Aniu, jak mama? Słyszeliśmy wszyscy o tej sprawie. To bardzo przykre.

-Zapytała Martyna, patrząc z troską na Annę.
-Nie jest dobrze. Ale będzie lepiej. Bardzo mocno w to wierzę. Generalnie, temat jest bardzo świerzy, więc jeśli nie macie nic przeciwko, to wrócimy do niego kiedy indziej. Tymczasem, rzeczywiście, chcielibyśmy pojechać do domu … Z Wiktorem … Porozmawiać … Spędzić trochę czasu razem.
-Jasne!

-Odpowiedzieli wszyscy zgodnym chórem.
-Super! W takim razie, do zobaczenia wszystkim. Jedźcie grzecznie do stacji, wracajcie do obowiązków. Obiecuję, że kiedy tylko będę w lepszej formie fizycznej, psychicznej z resztą też, zrobimy małą imprezkę.

-Powiedziała Anna i chwytając Wiktora pod rękę poprowadziła go w stronę wyjścia. Gdy wsiedli do samochodu, patrzyła jeszcze przez chwilę, jak ich przyjaciele odjeżdżają, a gdy straciła ich z oczu, przestając machać, zwróciła się do Wiktora.
-Dziękuję ci! Jesteś nieoceniony.
-Ja? Nieoceniony? Miło mi to słyszeć, ale przecież ja nic takiego nie zrobiłem.
-Owszem, zrobiłeś. Byłeś cały czas przy mnie. A to znaczy dla mnie najwięcej. Twoja obecność i twoja miłość Wiktor. Chociaż może niezbyt często ci o tym mówię. Czasem to jest proste, tak jak splunąć. A czasem tak trudne, jak przeżyć bez tlenu pod wodą. Ale pamiętaj, że ja cały czas jestem świadoma tego, co dla mnie robisz, że wciąż przy mnie jesteś i z pewnością będziesz. Dlatego postaram się zamknąć wszelkie bolesne dla mnie rozdziały z przeszłości, by już nigdy nie wpływały na naszą teraźniejszość i wspólną przyszłość.
-To świetnie. Bardzo się cieszę. Będę cię wspierał i robił, co tylko w mojej mocy, żeby ci to ułatwić.

-Powiedział obdarzając ją promiennym uśmiechem, a potem zatonęli w fali nie kończących się namiętnych pocałunków, od których brutalnie oderwał ich dzwonek komórki Anny.
-Zostaw. Nie teraz. Pewnie Górze coś się przypomniało. Coś bardzo mało istotnego.
-Nie, Wiktor … Pro … Pro …. Szę! Po … Poczekaj … Chwilę … Tylko zobaczę!

-Wyjęła telefon z kieszeni, a gdy spojrzała na wyświetlacz, na moment ją zamórowało.
-To Zosia.

-Oświadczyła cicho, a Wiktorowi niemal odrazu odeszła ochota na amory.
-Cholera jasna! Jak to Zosia! Dlaczego dzwoni do ciebie, a nie do mnie. Od ponad dwóch tygodni nie…
-Cii! Wiktor! Uspokój się. Widocznie coś jest na rzeczy, skoro dzwoni właśnie do mnie! Bądź cicho. Nie spłosz jej.
-Ale…

-Próbował kontynuować, lecz położyła mu dłoń na usta i wcisnęła zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Ania?
-Tak Zosiu, Ania. Święty Mikołaj dopiero za kilka dni.

-Dziewczyna pozostawiła to bez komentarza nawet się nie uśmiechając.
-Aniu, gdzie jesteś?
-Ja … Yyy … A gdzie ty jesteś?
-Aniu, chciałabym się z tobą zobaczyć. Wiem, że się martwiliście, ty i tata. Przepraszam was. Byłam głupia.
-Zosiu, spokojnie, gdzie jesteś.
-Nie mów tacie, że do ciebie dzwonię. Chciałabym porozmawiać tylko z tobą. To delikatna sprawa.
-To niemożliwe. Tata jest teraz ze mną. Wie, że dzwonisz.
-O Boże!

-Głos Zosi załamał się i Ania usłyszała, jak zaczyna płakać.
-On miał rację. On mnie ostrzegał! Zawiodłam go! Poraz kolejny go zawiodłam! Nie posłuchałam!
-Zosiu, kochanie, nie płacz. Nikogo nie zawiodłaś. Gdzie jesteś? Zaraz do ciebie przyjedziemy.

-Wiktor ledwo mógł usiedzieć na swoim miejscu. Ledwo powstrzymywał się, żeby nie wyrwać telefonu z dłoni Anny.
-W domu? W naszym domu? W porządku. Nigdzie się stamtąd nie ruszaj!

-Rzekła rozłączając się.
-I co! Co jest! Co jest do cholery! Co ci powiedziała!
-Nic! Nic szczególnego! Jest w domu, chce ze mną porozmawiać. Z nami. Jedź! Jedź, natychmiast!

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 14

Następnego dnia, po ledwo przespanej nocy, Wiktor wymknął się wcześniej z domu, korzystając z tego, że Anna jeszcze spała. Nie chciał jej martwić, ani tymbardziej denerwować tym, co tego dnia przed rozprawą miał zamiar zrobić. Miał tylko nadzieję, że Anna nie będzie miała do niego żalu o to, że zostawił ją śpiącą i wyszedł pozostawiając tylko karteczkę z kilkoma słowami wyjaśnienia.
-Muszę coś załatwić. Niedługo wracam.

-Dość długo męczył się z odśnieżeniem samochodu i oskrobaniem szyb, a kiedy w końcu mu się to udało, ruszył w stronę stacji. Gdy po dziesięciu minutach był już na miejscu, tak jak się spodziewał, prawie nikogo tam nie było. Nikogo, prócz Artura Góry, który nawet nie zwrócił na niego uwagi. Skierował się do dyspozytorni, gdzie zastał Rudą, siedzącą w niedbałej pozycji nad kubkiem kawy.
-Cześć, dobrze, że cię widzę.
-Jezus Maria, Wiktor! Ale mnie wystraszyłeś. Co tu robisz? Masz dzisiaj dyżur?
-Nie, nie mam dyżuru. Za to mam do ciebie sprawę.
-Sprawę? Do mnie? No to słucham, jak ci mogę pomóc?

-Wiktor westchnął ciężko i usiadł obok niej, wpatrując się w wyłączony ekran komputera stojącego rpzed nimi.
-Bo widzisz Julka. Sprawa jest dość delikatna i tylko ty mi możesz pomóc. Chodzi o to wezwanie, do którego pojechała załoga 26 S, 28 listopada.

-Ruda otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
-yyyyy, no … Przepraszam cię Wiktor, ale … Chyba nie pamiętam.
-Ciężarna kobieta spadła ze schodów, kojarzysz?
-Nie … Niebardzo. Pewnie coś takiego było, skoro mnie o to pytasz, ale przecież sam wiesz ile ja przyjmuję wezwań wciągu dnia.
-Tak! Wiem Ruda. Ale nie bez przyczyny cię oto pytam. Muszę znać adres tej kobiety.
-Słucham? Zwariowałeś Wiktor? Zapomnij. Nie mogę ujawnić ci tych danych na prywatny użytek.
-Ruda! Wiem, wiem, i obiecuję ci, że nikt się o tym nie dowie. To jest dla mnie bardzo ważne. Tu chodzi o Ankę. Ta kobietam jest ofiarą przemocy domowej, której sprawcą jest jej własny mąż. Szanowany policjant do spraw przemocy domowej. Paradoks, prawda? Ance troche … Bardzo trochę puściły w pewnym momencie nerwy i … Delikatnie mówiąc, troche uszkodziła pana policjanta. A dzisiaj jest sprawa w sądzie. Sukinsyn zrobił obdukcję i zaskarżył ją.
-Przykro mi Wiktor. Ale obawiam się, że chociaż bardzo bym chciała, to nie mogę ci pomóc.
-Julka. Ja muszę porozmawiać z tą kobietą, rozumiesz? Ona musi w końcu zmięknąć i powiedzieć całą prawdę przed sądem. Może to w jakiś sposób pomoże Ani. Ja wiem, że nic nie usprawiedliwia tego, że Anka nie panowała w tamtej chwili nad sobą, ale…
-Wiktor, nie mogę. Nie mogę, rozumiesz? Z resztą, jak chcesz to zrobić? Pojedziesz tam i wydaje ci się, że ona tak poprostu cię wysłucha i się zgodzi? Skoro do tej pory nikomu się nie przyznała?
-Nie wiem co myślę! Do cholery Ruda, nic nie myślę! Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to chociaż mi nie utrudniaj. Idź na kawę, na papierosa, sam to sobie sprawdzę!
-Nie! Dobrze wiesz, że nie mogę opuścić stanowiska w trakcie pracy, pozatym, Góra jest w stacji. Jeśli tu przyjdzie?
-Liczę do trzech, albo mi pomożesz, albo zamkniesz oczy, zatkasz uszy i o niczym nie wiesz. Żeby ci trochę ułatwić sprawę, to przypomnę ci, że Anka jest bardzo dobrym lekarzem, bardzo dobrą koleżanką wszystkich pracowników naszej stacji. Chyba nie chciałabyś, żeby nagle przestała nią być, prawda?
-Nawet tak nie żartuj. Nie odbiorą jej praw do wykonywania zawodu spowodu jednej, małej bujki. Wiem, że próbujesz mnie podejść.

-Milczeli oboje dłuższą chwilę, a Wiktor wpatrywał się w nią intęsywnie. W końcu westchnęła i poprawiając się na krześle odrzekła.
-Dobra. Pomogę ci, ale tylko ten jeden, jedyny raz. Rozumiesz? Nigdy więcej. A gdyby ktoś, kiedykolwiek dowiedział się o tym, co dla ciebie zrobiłam, to…
-Wszystko biorę na siebie. Masz u mnie kawę, wino, czekoladki. Czego pragniesz.
-Nie wygłupiaj się, tylko pilnuj drzwi.

-Ruda włączyła komputer. Wiktor zerkał raz na drzwi, a raz na jej smukłe dłonie, które z zawrotną prędkością biegały po klawiaturze.
-28 listopada, tak? Zaraz zaraz. Muszę odszukać … O, jest. Rumiankowa 14
-Dzięki, królowo. Jesteś wielka!
-Daj spokój. Nigdy więcej. Mam nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy.
-Ja też. Lecę. Narazie, cześć. Aaaa! Ruda, jeszcze jedno … Jak by ktoś pytał, mnie tu dzisiaj nie było.
-Jasna sprawa. Powodzenia.

-Wiktor niemal wybiegł ze stacji, zadowolony, że sprawy przybierają pomyślny dla niego obrót. Czym prędzej wsiadł do auta i ruszył spod stacji. Odruchowo spojrzał na zegarek.
-òsma piętnaście. Może troche zawcześnie na umoralniające wizyty?

-Przemknęło mu przez myśl, gdy wpisywał w nawigację ulicę rumiankową.
-Za dziewięć minut dotrzesz do celu.

-Poinformował niski męzki głos w nawigacji. Ruszył prędko, wspomagając się wskazówkami i rzeczywiście, mniejwięcej po dziewięciu, może dziesięciu minutach dotarł na ulicę rumiankową. Znalezienie numeru 14 zajęło mu kilkanaście sekund. Zaparkował w pewnej odległości od domu. Wyszedł z auta i rozejrzał się po okolicy. W kilku domach paliły się światła, co oznaczało, że ludzie powoli zaczynają się budzić. Skierował się w stronę domu, o numerze 14, gdy nagle przyszła mu do głowy myśl, której wcześniej nawet nie brał pod uwagę.
-A co jeśli damski bokser znajduje się na metrażu? I otworzy mi drzwi? Wtedy cały misterny plan poszedłby na marne. Z pewnością nie pozwoli mi wtedy porozmawiać ze swoją żoną.

-Powiedział sam do siebie, nie zwalniając jednak kroku. Stanął przed drzwiami i nacisnął dzwonek. Czekał cierpliwie, z lekko bijącym sercem, aż usłyszał, jak ktoś przekręca klucz po drugiej stronie drzwi, a chwilę potem zobaczył na progu kobietę.
-Słucham! O co chodzi?
-Dzień dobry. Nazywam się Wiktor Banach, jestem lekarzem.
-Nie rozumiem. Nie potrzebujemy lekarza.
-Nie przychodzę tu jako lekarz proszę pani. Jestem tu zupełnie prywatnie.
-Wybaczy pan, ale coraz bardziej nie rozumiem.
-Ależ oczywiście, że pani wybaczę, a mało tego, bardzo chętnie wytłumaczę cel mojej wizyty. Dziś jest dziewiętnasty grudnia, pamięta pani o tym?
-Proszę pana. Zaczyna mnie pan nieco irytować i denerwować. Czy pan jest jakiś obłąkany? Tak! Dziś jest dziewiętnasty, a wczoraj był 18, a powiem panu więcej. Jutro jest dwudziesty, i co z tego wynika?
-Bardzo dużo. Dzisiaj jest sprawa w sądzie, którą założył pani mąż. Doktor Annie Raiter, lekarce ratownictwa medycznego, która pracuje w stacji przy szpitalu w leśnej górze. Pamięta ją pani, prawda?

-Kobieta zbladła i w pierwszym odruchu niemal zatrzasnęła Wiktorowi drzwi przed nosem, ale ten, doskonale przewidział jej ruch i pochylił się do przodu, chwytając ją mocno za obie ręce.
-Proszę pani. Ja jeszcze nie skończyłem. Chciałbym z panią na spokojnie porozmawiać.
-Nie wiem o czym pan mówi i nie będę z panem rozmawiać.
-Proszę pani. Nie rządam, żeby mnie pani wpuściła do domu, poczęstowała kawą, czy herbatą. Chcę tylko, żeby mnie pani wysłuchała.
-To nie moja wina. Ja nie kazałam się wtrącać tej lekarce w nasze życie, ani dawać mojemu mężowi w twarz.
-Naprawdę, to szlachetne z pani strony, że tak pani broni tyrana i człowieka, który robi sobie z pani worek treningowy. Ale prawda jest taka, że doktor Anna zrobiła coś, co pani powinna była zrobić już dawno temu. Dać temu człowiekowi w gębę, spakować siebie, dzieci i wyjść.

-Kobieta poczerwieniała gwałtownie na twarzy, nagle przestając panować nad głosem i emocjami i podbiegając do Wiktora.
-A kim ty człowieku jesteś, żeby mnie oceniać? Co? Nie wiesz jak to jest żyć z psychopatą pod jednym dachem. Uważać przy nim na każdy gest, każde słowo, a to i tak nie przynosi ratunku. On nie potrzebuje powodu, żeby nas bić. Ja nie potrafię się bronić, rozumiesz? Nie potrafię!
-Potrafisz, kobieto, potrafisz! Tylko nie chcesz. Kochasz go, mimo tego co robi tobie i twoim dzieciom, prawda? Liczysz na to, że się zmieni?
-Nie. Wiem, że się nie zmieni. Doskonale to wiem.
-To co cię do jasnej cholery przy nim trzyma co? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem!

-Perorował dalej Wiktor, nie zauważając, kiedy oboje przeszli na ty.
-Zwyczajny strach. Przeraźliwy strach, który nie daje mi spać po nocach. Boję się, że jak zasnę, to już się nie obudzę. Albo obudzę, z nożem w klatce piersiowej i będę patrzyła na swoją śmierć, na to, jak się wykrwawiam. A razem ze mną będą patrzeć na to moje dzieci.

-Wiktor zbliżył się jeszcze bardziej do Izabeli i nieświadomie chwycił ją za rękę.
-Nie wierzę! Nie jestem w stanie słuchać tych bzdur. Boisz się o swoje życie? O to, że jeśli umrzesz, twoje dzieci zostaną pod opieką twojego męża? Naprawdę się boisz? A nie przeszło ci ani razu przez myśl, że on może skrzywdzić wasze dzieci? Co z ciebie za matka!

-Izabela spojrzała na niego, jak by właśnie dowiedziała się, że dzieci nie znajduje się w kapuście. A potem rozpłakała się gorzko, padając na klęczki.
-Iza! Wstań. Słyszysz mnie? Wstań. Nie płacz! Wiem, co czujesz. Dobra! Trochę oszukuję, bo nie wiem. Ale mogę się domyślać. Posłuchaj! Gdyby Anna mogła cofnąć czas, zrobiłaby to jeszcze raz, bez wahania. A wiesz dlaczego? Bo przeszła przez podobne piekło. Tyle, że ona nie ma dzieci. Nie miała tak wielkiego ryzyka do podjęcia, a mimo tego, uratowała się i uwolniła, od swojego byłego męża. Jej były mąż jest lekarzem, nadal pracuje w szpitalu w leśnej górze. Myślisz, że było jej łatwo uzyskać rozwód? Udowodnić wysokiemu sądowi, prokuratorowi, że szanowany lekarz znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie? Że ją więził, faszerował lekami, robił wiele innych, potwornych rzeczy. Masz pojęcie, że do dzisiaj walczy z przeszłością? Ona ciągle do niej powraca. We śnie, i na jawie, kiedy staje oko w oko ze swoim byłym mężem, zdając mu pacjentów. Przeszłość wraca do niej, kiedy przyjeżdża do pacjentek takich jak ty, i ona dawniej. Bitych i torturowanych przez swoich mężów, które są tak zastraszone, że boją się oddychać, a co dopiero spróbować prosić o pomoc. To właśnie dlatego zaatakowała twojego męża. Bo zobaczyła w tobie siebie. Rozumiesz?
-Po co mi to mówisz?

-Zapytała wyraźnie wstrząśnięta i widać było, że w środku, zachodzi w niej jakiś przełom, a słowa Wiktora głęboko nią wstrząsnęły.
-No właśnie nie wiem. Byćmoże jestem głupi, przyjeżdżając tu i błagając cię, żebyś w końcu poszła po rozum do głowy. Jeśli nie dla siebie, to dla dzieci. Jeśli powiesz prawdę przed sądem, nieznacznie, ale zawsze w jakimś stopniu, może to pomóc Annie. I tobie samej, pomóc się uwolnić od tego wszystkiego.
-A co ja potem zrobię. Powiem całą prawdę, nikt mi nie uwierzy, wrócę do domu, a on zabije mnie i dzieci. Groził mi wiele razy przez ostatnie tygodnie, że tak zrobi. Jako nastolatka miałam duże problemy emocjonalne i leczyłam się w psychiatryku. On o tym wie, doskonale wie, że każdego siniaka, wszystko co mi robi może zgonić na mnie. Powie, że choroba wróciła, że znowu zaczęłam się samookaleczać.
-Owszem. Może próbować użyć takiej siły obrony dla siebie. Ale bardzo łatwo będzie udowodnić, że się myli. Przebadają cię psychiatrycznie i okaże się, czyje będzie na wierzchu. Naprawdę na to nie wpadłaś?
-Ja nic nie umiem. Jeżeli od niego odejdę… Gdzie ja pójdę, gdzie odejdę. Gdzie będziemy mieszkać … Nie jestem w stanie podjąć żadnej pracy, rozumiesz?
-Tylko to ci stoi na przeszkodzie? Iza, dziewczyno! Jesteś młoda! Całe życie przed tobą. Na początek jest wiele ośrodków, fundacji, które wam pomogą. Możesz zacząć od pracy, w jakimś barze na zmywaku, od szorowania toalet. Żadna praca nie hańbi, a jeśli kochasz swoje dzieci, dzisiaj masz szansę zmienić twoje i ich życie.

-Kobieta ciągle płakała, nie wiedząc co powiedzieć.
-Wróć do domu. Przemyśl to. A przede wszystkim, pomyśl o swoich dzieciach. Do zobaczenia na rozprawie.

-Powiedział, kierując się powoli, spowrotem do samochodu, zostawiając ją w kompletnym szoku.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 13

Anna i Wiktor jechali samochodem do szpitala. Śnieg sypał gęsto zasypując
ulice, rodziła się prawdziwa zima, co w tych czasach, w ostatnich latach
było niezmierną żadkością. W normalnych okolicznościach, byłby to jeden z
tych błachych powodów do radości. Do tego, by uśmiechać się do
nieznajomych przechodniów, do siebie na wzajem. By się przytulić,
pocałować. Powiedzieć, że jest pięknie. Ale teraz, oboje jechali, każde
zatopione w swoich myślach. Anna czuła, jak leki uspokajające, podane
jakiś czas wcześniej przez Wiktora, zaczynają działać. Jednak jej organizm
dość skótecznie umiał się bronić przed działaniem leków. W prawdzie, nie
zawsze dobrze jej to wychodziło, ale będąc żoną Stanisława, doszła w tym
niemal do perfekcji. Przymknęła oczy, dając się opleść złym mackom
wspomnień.
-Aniu. Znowu próbowałaś to zrobić? Znowu, próbowałaś, uciec?
-Stanisław. Dlaczego ty mi to robisz. Dlaczego mnie więzisz? Przecież nie
zrobiłam ci nic złego.
-Dobrze wiesz dlaczego Aniu. Ile razy mam ci to powtarzać. Kocham cię, to
wszystko dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra? Czy ty słyszysz co ty mówisz? Jak możesz mnie więzić
dla mojego dobra.
-Zwyczajnie. Bo nie chcę cię stracić. Nie chcę, żebyś sobie coś zrobiła.
-Stanisław. I myślisz, że zamykając mnie na cztery spusty zatrzymasz mnie
przy sobie? Jesteś nieczuły, zmieniłeś się. Nie pozwalasz mi się z nikim
kontaktować. Nie mogę używać komputera. Czego się boisz?
-Boję się, że zostawisz mnie kiedyś, dla kogoś innego. Mam coraz większe
powody ku takim zmartwieniom. Zwłaszcza, po ostatnim razie, kiedy
próbowałaś podciąć sobie żyły.
-Bo to wszystko mnie przerasta. Zmieniłeś się Stanisław. Tak strasznie,
potwornie się zmieniłeś.
-To nie ja się zmieniłem Aniu. To ludzie się zmieniają. Chcą nas
rozdzielić. Nie widzisz tego? Dlatego powinnaś się trzymać od nich z
daleka. Być już zawsze tylko moja.
-Co ty pleciesz! Co ty za bzdury wygadujesz.
-No już, już. Nie denerwuj się tak kochanie. Zaraz wszystko będzie dobrze.
Zrobię ci zastrzyk, a potem wezmę cię w ramiona, mocno przytulę, ukołyszę.
Będziemy się kochać, starać o dziecko, jak dawniej. Jeszcze mamy szansę.
Wciąż ją mamy.
-Nie! Nie dotykaj mnie! Żadnych zastrzyków, rozumiesz? Po tym, co się stało rok temu, nie chcę mieć już więcej dzieci. Tłumaczyłam ci to. Dopóki nie spróbujesz się leczyć … Potrzebujesz psychiatry, psychologa, terapełty, nie wiem … Inaczej nie będziemy ich
mieli. I nigdy nie będzie jak dawniej.
– Bzdura. Wierutna bzdura. Ranisz mnie Aniu. A może ty mnie już nie kochasz?
– Ja? Ja? Kocham cię, ale…
– nagle poczuła silne uderzenie w twarz. Aż osunęła się na klęczki, nie
zdążając krzyknąć, uchylić się od ciosu.
-Milcz suko. Nie pozwolę, żeby z twoich ust padały takie raniące mnie
słowa. Ale nie martw się. Zapłacisz mi za to wszystko. Jeszcze mi
zapłacisz. I to nie jeden raz.

– Poczuła jak Stanisław zdejmuje z niej spodnie i robi zastrzyk w
pośladek. Zaczęła krzyczeć z całych sił, kopać, drapać, gryźć i wierzgać,
co tylko go rozjuszyło. Kopnął ją w podbrzusze. Raz, drugi, trzeci.
Uderzył pięścią w rzołądek tak mocno, że na chwile nie była w stanie
złapać oddechu, a potem zwymiotowała, kuląc się jak mała dziewczynka.
Dawka zastrzyku musiała być porażająco duża, bo nagle przestała czuć ból.
Przestawała czuć cokolwiek. Ogarnęła ją przemożna chęć drzemki. Zobaczyła
jak ubranie Stanisława ląduje gdzieś, na podłodze. A on sam, wali się na
nią jak drzewo po wichórze, wpychając siebie, do jej kobiecości. Chciała
krzyknąć, zaprotestować. Lecz była w stanie tylko wydać coś na kształt
westchnienia. W jej sercu rodziła się potworna nienawiść dla człowieka,
który robił jej coś takiego niemal codziennie, którego tak kochała, a on
okazał się psychopatą. W dodatku wtedy, nie miała pomysłu, jak się od tego
uwolnić. Znosiła to wszystko, bo nie miała wyjścia. Jedyną pociechą, którą
musiała wypracować w tej sytuacji, była walka z jej własnym organizmem pod
wpływem leków. Choć działa się jej krzywda, niewyobrażalna, jej własny mąż
zmuszał ją do seksu, traktował jak worek treningowy. Chciała to wszystko
widzieć, pamiętać. Czuła, że kiedyś zrobi z tego użytek. I z czasem jej
się to udało.
-Anka. No już, już. Rozumiem, że bardzo się tym wszystkim denerwujesz.
Wszystko będzie dobrze, już jesteśmy, zaraz się dowiemy co z twoją mamą.

-Powiedział Wiktor wyrywając ją z zamyślenia, pod wpływem którego zaczęła
płakać, nawet o tym nie wiedząc.
-Wiktor, ja … Poprostu coś mi się … Przypomniało … Stanisław i …
To jak mnie bił … ja, przepraszam cię.
-Spokojnie. No już, kochanie. Cichutko. Stanisław nigdy więcej cię nie
skrzywdzi. Zaopiekuję się tobą i twoją mamą, słyszysz? Proszę, przestań
wciąż przywoływać te katorżnicze wspomnienia.
-Tak, tak … Masz rację, ale one … Ciągle wracają, ciągle ze mną są …
Dopóki ten sukinsyn żyje, ja … Niespoczne. Muszę wsadzić go do więzienia
… Tylko tak odejdzie moja przeszłość.
-Obiecuję ci, że ci w tym pomogę, ale teraz już, już. Choć, idziemy do
szpitala, do twojej mamy.

-Wziął płaczącą i drżącą Annę pod rękę i poprowadził do szpitala. Weszli
na oddział intęsywnej terapi i odszukali Małgorzatę Raiter, przy której
akurat była Dr Agata Woźnicka. Gdy Anna spojrzała w kierunku leżącej na
łóżku matki, nieomal zemdlała poraz kolejny tego dnia.
-Anka! Cholera jasnaa Anka! Dobrze się czujesz? Jesteś pewna, że jesteś na
to gotowa? Chcesz tu być?

-Anna sprawiała wrażenie, jak by tylko ciałem znajdowała się w szpitalnej
sali. Nie zwracała uwagi na słowa Wiktora. Podeszła szybko do Agaty.
-Jakie są rokowania?

-Spytała głosem wypranym z emocji.
-Cześć Aniu. To jest ktoś z twojej rodziny tak?
-Gdyby było inaczej, przecież bym nie pytała prawda? Co jej jest? Jakie są
rokowania.
-Spokojnie. Wiesz, że musiałam o to zapytać, takie są procedury.
-Tak, wiem. Więc jak jest?
-Jest źle. Udar objął całą lewą stronę. Ognisko udaru jest duże.
Pacjentka wybudziła się ze śpiączki, ale musimy podawać jej leki
uspokajajaące. Bardzo denerwuje się, bo chce nam coś powiedzieć, a my nie
jesteśmy w stanie jej zrozumieć. Będzie wymagała intęsywnej
rechabilitacji.
-Dobrze. Bardzo ci dziękuję Agata. Możesz nas zostawić?
-Jasne. Tylko proszę cię, niedługo, nie męcz jej.
-Wiem co robię.

-Agata wyszła, a za nią Wiktor. Stał jednak nieopodal drzwi, przyglądając
się temu, co miało się tam za chwilę rozegrać. Anna usiadła przy łóżku
matki i chwyciła jej bezwładną rękę. Łzy płynęły niekontrolowanie z jej
oczu.
-Mamo. Mamo … Słyszysz mnie? Mamusiu … To ty … To naprawdę ty. Ty
żyjesz. Boże … Mamo, myślałam, że … Że cię straciłam … Stanisław …
To wszystko przez niego … Mamo, ty nic nie wiesz … Tak chciałabym ci
to wszystko wytłumaczyć, wynagrodzić. Mam nadzieję, że rozumiesz … Że
słyszysz. Proszę, daj mi jakiś znak.

-Monitory na chwilę zaczęły szaleć, pokazując duży skok ciśnienia i
przyspieszoną akcję serca.
-Mamo … Tylko spokojnie. Uspokój się … Jestem tu, słyszysz? Jestem!
Już nigdy, nigdy cię nie zostawię. Przysięgam. Stanisław już nigdy nas nie
rozdzieli.

-Pani Małgorzata próbowała coś powiedzieć, układając usta w poszczególne
słowa, jednak na twarzy pojawiały się tylko dziwne nieczytelne grymasy.
-Mamusiu. Co chcesz mi powiedzieć? Nie jestem w stanie cię zrozumieć …
Przeszłaś poważny udar niedokrwienny, potrzebujesz intęsywnej
rechabilitacji, musisz przyjmować specjalistyczne leki i … Wszystko mi
powiesz … Wyjaśnisz … Ja też jestem ci winna wytłumaczenia. Dlaczego
tak nagle zniknęłam, przestałam się odzywać. Zapewne masz do mnie o to
żal. Masz z resztą całkowite prawo, ale … Widzisz … To wszystko, to
… Nie do końca była moja wina. Pamiętasz mamo … Ty nigdy nie lubiłaś
Stanisława. Twierdziłaś, że pod maską anioła kryją się w nim diabelskie
pokłady zła. I miałaś rację. A ja … Głupia … Byłam taka zakochana. Tak
szaleńczo pragnęłam miłości mężczyzny. Zawsze wychowywałaś mnie sama. Bez
taty. Mogłam go sobie tylko wyobrażać, snuć o nim różne historie. Ale tak
naprawdę, bardzo brakowało mi taty. Wszystkie moje koleżanki i
przyjaciółki go miały. A ja nie. Gdy w moim życiu pojawił się Stanisław
… Taki męzki, czuły, kochający i opiekuńczy. Patrzył na mnie w taki
sposób, w jaki nie patrzył nikt. Zakochałam się bez pamięci. Nigdy nie
potrafiłam ci się przyznać, dlaczego aż tak bardzo do niego lgnęłam.
Dlaczego nasz kontakt wtedy skurczył się do granic możliwości. Dlaczego
zaczęłyśmy żyć z sobą jak pies z kotem. Ty, zazdrosna o moje uczucia do
innego mężczyzny, chcąca mnie chronić. A ja, szczęśliwa, że moje marzenia
wreszcie, w jakiś sposób się spełniają, odsuwałam się od ciebie. Boże …
Mamo … Tak strasznie cię za to przepraszam. Miałaś rację. Ten człowiek … Nie jest człowiekiem, a w każdym razie, nie zasługuje na miano człowieczeństwa. On … On jest potworem … Ja … Kiedyś ci to wszystko opowiem, ale jeszcze nie teraz. Teraz musisz wiedzieć tylko to, co powinnaś. Co pomoże ci odzyskać siły i motywację do walki z chorobą. Widzisz … Pamiętasz ten dzień, w którym tak strasznie się pokłóciłyśmy? Oczywiście o Stanisława. Ty prosiłaś, bym od niego odeszła, zostawiła go. A ja, nie mogłam zrozumieć i ciągle miałam ci za złe, że go nie akceptujesz. Zaraz … O co my się wtedy pokłóciłyśmy? Ach tak … Już pamiętam. Przyjechałam wtedy do ciebie, robiąc ci piekielną awanturę po tym, czego kilka godzin wcześniej dowiedziałam się od Stanisława. Powiedział mi, że usiłowałaś go przekupić pieniędzmi, żeby zostawił mnie raz na zawsze i odszedł bez słowa. Och, mamo! Kipiałam wściekłością, pamiętam to. A jeszcze bardziej rozjuszyło mnie to, kiedy powiedziałaś, że to nieprawda. Wiedziałam jak bardzo go nie znosisz, twoje zaprzeczenie nie było dla mnie wiarygodne. Wtedy powiedziałam ci coś strasznego … Coś, czego nie wybaczę sobie nigdy w życiu. Że nie jesteś godna nazywać się moją matką … Bo ranisz mnie i mojego męża. Próbujesz nas rozdzielić, i że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. A jakiś czas potem, Stanisław przekonał mnie do tego, byśmy wylecieli do stanów. Byłam tak rozżalona, nie mogąc ci wybaczyć … Mamo, ja … Zgodziłam się. Tak, chciałam się odizolować, świadomie, przyznaję. Ale … Nie na zawsze. W stanach, na samym początku było … Było cudownie. Ale to miało być tylko złudzenie. On … Potem … Zaczął mnie zamykać, izolować od ludzi. Bredzić różne rzeczy wszystkim ludziom, których ja obdarzyłam jakimś zaufaniem. Na przykład, że jestem niepoczytalna i rozchwiana emocjonalnie. A w końcu dochodziło do tego, że faszerował mnie lekami uspokajającymi i nasennymi, a w efekcie długotrwałości tego procesu, naprawdę zaczęłam się dziwnie zachowywać. Chociaż bardzo, bardzo starałam się z tym walczyć. Pod koniec byłam już bezsilna i zamknął mnie … W zakładzie psychiatrycznym. A tam, każdy dzień był gorszy, niż razy, które od niego dostawałam. Gorszy, niż niemoc wywołana lekami, które mi podawał. Byłam zdrowa. Na duchu i ciele, a przebywałam z ludźmi, których stany były zupełnie odwrotne od mojego, a mało tego, w żaden sposób nie byłam w stanie tego udowodnić. W końcu, dzięki mojej wytrwałości i pracy nad sobą, udało mi się udowodnić tym ludziom, psychiatrom, psychologom, psychoterapełtą, że to, gdzie się znajduję, to pomyłka. To pomysł mojego chorego męża, którego trzeba w takim szpitalu zamknąć. A kiedy mnie wypuścili, nie zdołałam już złożyć zawiadomienia, o przestępstwie, które wobec mnie popełnił. Byłam tam pół roku, a po wyjściu odszukałam go. Chciałam zabić, gołymi rękami. A wtedy on … On powiedział mi coś … Po czym moje życie zmieniło się i przestało mieć sens. Walka o siebie tam, w zakładzie psychiatrycznym okazała się bezcelowa. Dowiedziałam się wtedy że … Że ty … Umarłaś podczas, gdy ja byłam w psychiatryku. Rozumiesz? Powiedział, że zginęłaś w jakimś wypadku samochodowym, on … Był bardzo wiarygodny … Pokazywał mi nekrolog, zdjęcia z pogrzebu, tablicę zamieszczoną na twoim grobie i ja

-Parametry, które wcześniej się uspokoiły, na powrót wzrosły, a z oczu kobiety zaczęły płynąć łzy. Zamiast normalnego łkania, towarzyszącego zwykle płaczu, pani Małgorzata wydawała potworne, nieludzkie jęki, i okrzyki, po części powodowane paraliżem.
-Przepraszam cię mamo. Tak bardzo cię przepraszam. Myślałam, że … Że nie żyjesz. Obwiniałam się potem za to wszystko, co było przed wyjazdem do stanów … Obwiniam się do dziś, bo miałaś rację. A ja nigdy … Nigdy nie powiedziałam ci, jak bardzo cię kocham. I jak bardzo nie myliłaś się w stosunku do niego. Ale teraz … Zaopiekuję się tobą … Ja, i mój przyszły mąż. Który jest tak ciepłym i cudownym człowiekiem, jakiego w życiu nie poznałam.

-Do sali weszła Agata.
-Przepraszam cię, dość tego. Pacjentka musi się uspokoić i odpoczywać.
-Agata, zostaw nas. Mam wszystko pod kontrolą.

-W tym momencie wszedł też Wiktor, który do tej pory stał, patrząc i wsłuchując się w rozmowę. A z minuty na minutę, zszokowany coraz bardziej, dowiadywał się o tym, o czym ona nigdy nie potrafiła mu powiedzieć. Wszedł do sali i delikatnie ją obejmując, poprowadził do wyjścia, pozostawiając w sali Agatę i pielęgniarkę z pacjętką. Szeptał jej coś do ucha, pod wpływem czego nieco się uspokajała, a on prowadził ją do auta.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 12

Dobrze się czujesz? Kochanie?

-Zapytał Stanisław siedząc obok Anny i trzymając w jej dłoni swoją dłoń. Uśmiechał się do niej ciepło, a z jego oczu biło pogodne i ciepłe spojrzenie. Spojrzenie, które kochała. Pełne bezgranicznej miłości i czułości. Uczuć, zarezerwowanych tylko i wyłącznie dla niej.
-Tak, dziękuję ci bardzo. Jestem trochę zmęczona. Sam wiesz, ile ostatnio pracujemy. Prawie nie mamy czasu dla siebie.

-Odpowiedziała z równie pogodnym uśmiechem i lekkością w głosie. Rozejrzała się wokół siebie. Znajdowali się w ich domu. W salonie, na wielkiej, skórzanej, czerwonej kanapie, o której od zawsze marzyła. Stanisław spełnił to marzenie zaraz po ich ślubie, a ona cieszyła się wtedy jak dziecko z podarków w dzień bożego narodzenia.
-Napijesz się wina? Jesteś taka blada. A może coś zjesz? A może … Wiem! Przygotuję ci aromatyczną kąpiel? Co ty na to?
-Jesteś kochany, Stasiu. Czym sobie na to zasłużyłam, że tak o mnie dbasz?
-Aniu, kochanie. Tyle razy ci powtarzałem. Niczym sobie nie zasłużyłaś na moją miłość. To ja jestem ci wdzięczny, że pokochałaś mnie takiego, jakim jestem. Z nikim nie byłem w życiu bardziej szczęśliwy.

-Powiedział i objął ją czule ramieniem. Poczuła, jak w jej sercu poraz kolejny rozlewa się błogie ciepło. Przytuliła się mocniej do jego klatki piersiowej. Wciągnęła do płuc powietrze, przesycone zapachem jego perfum, wody po goleniu, którą tak bardzo lubiła. Pod policzkiem wyczuła miękkość materiału jego koszuli. Sięgnęła dłonią do jego włosów, mierzwiąc je delikatnie. Stanisław roześmiał się ciepłym, perlistym głosem i pocałował Annę w usta. Najpierw delikatnie, a potem pocałunki zaczęły nabierać coraz większej namiętności. Sunął ustami coraz niżej, po brodzie, szyi, dekolcie, zatrzymując się dłużej, na krągłych i kształtnych piersiach. Nie opierała się. Kochała, kiedy to robił. A w szczególności, kochała swoistego rodzaju delikatność, którą w to wkładał. Jęknęła cicho i zmysłowo, pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie w jego ramionach. Gdy oboje byli już zupełnie nadzy, a ich oddechy przyspieszyły, Anna, kierowana jakimś przeczuciem, spojrzała w stronę drzwi do salonu. Były otwarte. Zobaczyła w progu jakąś znajomą postać. Był to mężczyzna. Jego oczy patrzyły na nią z bezgranicznym smutkiem. Ze złością i rozczarowaniem. A po chwili, zaczęły mu lecieć łzy.
-Wiktor!

-Wrzasnęła ile tchu w piersi, jednocześnie próbując się wyrwać z uścisku roznamiętnionego Stanisława. Lecz on stawał się coraz silniejszy. Tak silny, że już po chwili zaczynała się dusić. Nie mogąc się poruszyć. Wiktor nadal stał w progu, płacząc.
-Aniu, kocham cię. Tak bardzo cię kocham. Bardzo chciałbym mieć z tobą dziecko. Nie patrz na niego! Nie przejmuj się nim! Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię!

-Szeptał Stanisław wprost do jej ucha. A ona, nie mogła nic powiedzieć. Coraz bardziej brakowało jej powietrza. Przestronny salon z nagła stał się dużo mniejszy i zaczął jej wirować w oczach. Ściany się pochylały. Miała wrażenie, że lada moment przestanie oddychać. Patrzyła błagalnym wzrokiem na Wiktora, prosząc, by jej pomógł. Ale on, nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr.

-W tym momencie, z ust Anny wydobył się chrapliwy, przerażający krzyk, i obudziła się, gwałtownie siadając na łóżku i otwierając oczy. Rozpaczliwie walczyła o każdy oddech, zanim zoriętowała się, że to był potwornie zły sen. Po chwili zerwała się z łóżka i pobiegła do toalety. Wymiotowała długo i gwałtownie. W głowie wciąż rozbrzmiewały echem słowa Stanisława.
-Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię! Nie patrz na niego, nie przejmuj się nim!

Gdy skończyła, usiadła na podłodze, obejmując się ramionami i rozpłakała się gorzko.
-Ty pieprzony sukinsynu! Nawet we śnie nie możesz dać mi spokoju? Naprawdę nie mam szans od ciebie się uwolnić?

-Powiedziała cicho patrząc w swoje zmęczone odbicie w lustrze. Była bardzo blada, miała podkrążone oczy. Wszystko to składało się na serię niemal nieprzespanych nocy i zbyt wielu przepracowanych godzin. Na zajutrz miała się odbyć rozprawa, która miała rozwiązać to, co tak bardzo nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Siląc się na jakotaki spokój, umyła zęby i poszła do kuchni. W pierwszym odruchu chwyciła papierosa i zaciągając się łapczywie dymem, Spojrzała na zegar. Dochodziła czternasta.
-Cholera. Wiktor zaraz kończy dyżur.

-Pomyślała i ciężko opadła na krzesło, nie mając sił, by doprowadzić się do jakotakiego stanu wyglądalności, czy co więcej, przygotować mu coś do jedzenia. Nie wiedziała jak długi czas spędziła w zamyśleniu, z którego wyrwało ją przekręcanie klucza w zamku.
-Anka? Anka! Już jestem! Halo! Wróciłem!

-Krzyczał Wiktor od progu. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż w chwilę potem wszedł do kuchni. Spojrzała na niego szybko. Odrazu się zoriętowała, że miał równie ciężki dzień, jak ona koszmarny sen.
-Co się dzieje? Dobrze się czujesz? Jeszcze w piżamie? Jesteś chora? Masz gorączkę?
-Nie, Wiktor, ja…
-No to o co chodzi. Pewnie znowu handra?
-Nie. Od pewnego czasu mam spore problemy ze snem. Dziś na ten przykład zasnęłam dopiero o czwartej nad ranem, a kiedy wyszedłeś, zaaplikowałam sobie coś na sen i dopiero się obudziłam.
-Zwariowałaś? Jak długo zamierzasz żyć na prochach? Chcesz się od nich uzależnić?
-Wiktor. Nie mam dzisiaj siły na kolejną kłótnię z tobą. Rozumiesz?
-No, wyobraź sobie, że chyba rozumiem. Bo ja też nie chcę się z tobą kłócić. Ani dzisiaj, ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani miesiąc temu. Tylko ja poprostu za tobą nie nadążam. Jednego dnia, do rany można cię przyłożyć, skolei innego lepiej do ciebie nie podchodzić. Nie odzywać się.
-Wiesz z czego to wynika Wiktor.
-Wiem. Ale sądzisz, że to cię usprawiedliwia? Żeby ganić mnie za najmniejsze przewinienie? To jest powód, żebym musiał ważyć przy tobie każde słowo, żeby broń Boże cię nie urazić??
-Nie, wiktor, przepraszam. Masz rację. Mam w życiu takie okresy, w których przeszłość zabardzo chce mi o sobie przypomnieć i nie pozwala się od siebie uwolnić. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Dzisiaj też miałam koszmarny sen, po którym nie mogę dojść do siebie. Przepraszam cię.

-Wiktor westchnął ciężko i usiadł obok Anny patrząc na nią z troską.
-Może powinnaś jednak pozwolić sobie pomóc? Udać się z tym wszystkim do jakiegoś specjalisty? Ja też … Po śmierci Eli sądziłem, że tak po prostu uda mi się przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Tymczasem, zwyczajnie nie byłem w stanie przyznać się przed samym sobą, że z każdym dniem, coraz bardziej sobie z tym wszystkim nie radzę. W szczegulności ze swoimi emocjami.
-I co? Poszedłeś z tym do psychologa? Psychoterapełty?
-Tak. Poszedłem. Zaraz po tym, jak niemal zmarła mi pacjentka na stole operacyjnym. Uszkodziłem jej tętnicę udową i mało brakowało, a wykrwawiłaby się na śmierć. Wtedy postanowiłem, że nie pozwolę na to, by ktokolwiek oprócz mnie, ucierpiał przez moje problemy. No i udałem się z tym do psychologa. Chodziłem tam przez dobrych kilka miesięcy, prawie rok. To wtedy podjąłem decyzję o przejściu do karetki. Miało to być tymczasowe i … Jakoś tak zostało.

-Urwał milknąc na dłuższą chwilę. Spróbował ją przytulić. Na moment zesztywniała, lecz po chwili uległa chwytowi jego ciepłych i silnych ramion. A on, z nosem zagłębionym w jej szyi, kontynuował.
-Nie chcę, żeby coś takiego przydarzyło się tobie. Kochanie, słyszysz? Kocham cię i naprawdę tego nie chcę.
-Zapóźno Wiktor. Już zapóźno. Moja przeszłość już wielu ludziom dała o sobie znać. Ostatnio partnerowi mojej pacjentki, przez co jutro spotkam się z nimi w sądzie.
-Przestań! Nie mów tak, słyszysz? Niewolno ci tak mówić. Zareagowałaś tak, jak zrobiłby to każdy normalny człowiek. Ja też mam ochotę nieraz uciec się do przemocy fizycznej, kiedy jeżdżę do wezwań, gdzie ofiarami są kobiety.
-Ale jednak tego nie robisz.
-Aniu, proszę. Stało się, zrobiłaś to. I już. I tyle. Czasu nie cofniesz. Poniesiesz jakąś małą karę, a potem normalnie wrócisz do pracy, jak gdyby nigdy nic. Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to sądzę, że praca jest ostatnią rzeczą, której teraz ci trzeba. Jesteś swoim własnym cieniem.
-Może masz rację. Z pewnością ją masz. Obiecuję, że postaram się, żebyś nigdy więcej nie cierpiał przez moje problemy.
-Co ty mówisz. Co ty za głupoty wygadujesz. Ostatnio dość często się kłócimy, nie możemy się dotrzeć, ale to chwilowe. Bardzo chciałbym ci pomóc, ale póki ty sama nie będziesz chciała, nikt nie będzie w stanie tego zrobić.
-Wiem. Dlatego od dzisiaj chcę pozwolić sobie pomóc. Czuję, że jak tak dalej pujdzie, to ja sama skończę w szpitalu, w najlepszym razie na intęsywnej terapi, a w najgorszym, w pokoju bez klamek.

-Wiktor pozostawił to bez komentarza, uśmiechając się do niej szeroko i delikatnie całując w usta.
-A, widzisz, Aniu. Bo jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć, lecz całkiem zapomniałem.
-Poczekaj. To może poczekać. Jesteś głodny? Jak minął ci dzień.
-Anka, to potem. Słuchaj. Dzisiaj do naszego szpitala przywieźli kobietę. Napewno była po pięćdziesiątce. Miała udar niedokrwienny. Nazywa się Małgorzata Raiter.

-W chwili, gdy Wiktor wypowiedział nazwisko pacjentki, która trafiła do szpitala, Anna momentalnie napięła się jak struna od gitary. Jej twarz z sekundy na sekundę zmieniała kolory, a ona sama sprawiała wrażenie, jak by miała za chwilę zemdleć.
-Co ci jest? Wszystko w porządku? Halo! To ktoś z twojej rodziny, tak?

-Wiktor wstał i nalał do szklanki zimną wodę, poczym ponownie usiadł obok ukochanej i podtrzymując ją, podał jej szklankę. Ręce Ani drżały tak mocno, że szklanka po kilku sekundach, z głośnym trzaskiem rozbiła się w drobny mak.
-Anka, cholera jasna, co się dzieje. Spokojnie, oddychaj głęboko. Kim jest dla ciebie ta kobieta?

-Anna w szoku pochyliła się chcąc pozbierać stłuczone szkło.
-Zostaw to! Zostaw, siedź. Siedź spokojnie.
-Powiedziałeś, Małgorzata Raiter?
-Tak, ale…
-O Boże! O mój boże! Ona żyje! Ona żyje! Rozumiesz? Ona żyje!
-Tak, żyje. Żyje, Aniu, żyje, ale kim ona dla ciebie jest?
-Wiktor, to jest moja… To jest… To… Moja matka. Przez tyle lat myślałam, że … Że ona. Umarła. Stanisław… Powiedział… Że wypadek, że…

-Cedziła słowa nie mogąc opanować łez i drżenia na całym ciele, a Wiktor starał się zrozumieć, o co chodzi i wyłapać sens tej nieskładnej opowieści.
-Anka. Spokojnie. Jaki wypadek, co ci powiedział Stanisław?
-Nie… Proszę, nie teraz. Nie dam rady… Później. Ja… Muszę do niej … Musze się z nią zobaczyć … A jeśli umrze? Tymrazem naprawdę? Jeśli już … Nigdy jej nie powiem, jak bardzo ją…
-Uspokój się. Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Chcesz do niej jechać w tym stanie? Mowy nie ma. Zaraz podam ci coś na uspokojenie.
-Wiktor, proszę. Pojedź tam ze mną. Inaczej ja … Ja zabiję tego sukinsyna gołymi rękami. Do tej pory myślałam, że … Że on zniszczył tylko moje życie. A dzisiaj okazało się, że … Nietylko. Wiedziałam … Wiedziałam, ten sen … Ten sen nie mógł oznaczać nic dobrego.

-Mówiła, gdy wiktor podawał jej coś na uspokojenie w zastrzyku. A po krótkiej chwili rozmowy, nieco otumanionej lekami, pomógł się ubrać i zgodził się zawieźć ją do szpitala.

EltenLink