Categories
Moje fanfiction

Rozdział 13

Anna i Wiktor jechali samochodem do szpitala. Śnieg sypał gęsto zasypując
ulice, rodziła się prawdziwa zima, co w tych czasach, w ostatnich latach
było niezmierną żadkością. W normalnych okolicznościach, byłby to jeden z
tych błachych powodów do radości. Do tego, by uśmiechać się do
nieznajomych przechodniów, do siebie na wzajem. By się przytulić,

Anna i Wiktor jechali samochodem do szpitala. Śnieg sypał gęsto zasypując
ulice, rodziła się prawdziwa zima, co w tych czasach, w ostatnich latach
było niezmierną żadkością. W normalnych okolicznościach, byłby to jeden z
tych błachych powodów do radości. Do tego, by uśmiechać się do
nieznajomych przechodniów, do siebie na wzajem. By się przytulić,
pocałować. Powiedzieć, że jest pięknie. Ale teraz, oboje jechali, każde
zatopione w swoich myślach. Anna czuła, jak leki uspokajające, podane
jakiś czas wcześniej przez Wiktora, zaczynają działać. Jednak jej organizm
dość skótecznie umiał się bronić przed działaniem leków. W prawdzie, nie
zawsze dobrze jej to wychodziło, ale będąc żoną Stanisława, doszła w tym
niemal do perfekcji. Przymknęła oczy, dając się opleść złym mackom
wspomnień.
-Aniu. Znowu próbowałaś to zrobić? Znowu, próbowałaś, uciec?
-Stanisław. Dlaczego ty mi to robisz. Dlaczego mnie więzisz? Przecież nie
zrobiłam ci nic złego.
-Dobrze wiesz dlaczego Aniu. Ile razy mam ci to powtarzać. Kocham cię, to
wszystko dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra? Czy ty słyszysz co ty mówisz? Jak możesz mnie więzić
dla mojego dobra.
-Zwyczajnie. Bo nie chcę cię stracić. Nie chcę, żebyś sobie coś zrobiła.
-Stanisław. I myślisz, że zamykając mnie na cztery spusty zatrzymasz mnie
przy sobie? Jesteś nieczuły, zmieniłeś się. Nie pozwalasz mi się z nikim
kontaktować. Nie mogę używać komputera. Czego się boisz?
-Boję się, że zostawisz mnie kiedyś, dla kogoś innego. Mam coraz większe
powody ku takim zmartwieniom. Zwłaszcza, po ostatnim razie, kiedy
próbowałaś podciąć sobie żyły.
-Bo to wszystko mnie przerasta. Zmieniłeś się Stanisław. Tak strasznie,
potwornie się zmieniłeś.
-To nie ja się zmieniłem Aniu. To ludzie się zmieniają. Chcą nas
rozdzielić. Nie widzisz tego? Dlatego powinnaś się trzymać od nich z
daleka. Być już zawsze tylko moja.
-Co ty pleciesz! Co ty za bzdury wygadujesz.
-No już, już. Nie denerwuj się tak kochanie. Zaraz wszystko będzie dobrze.
Zrobię ci zastrzyk, a potem wezmę cię w ramiona, mocno przytulę, ukołyszę.
Będziemy się kochać, starać o dziecko, jak dawniej. Jeszcze mamy szansę.
Wciąż ją mamy.
-Nie! Nie dotykaj mnie! Żadnych zastrzyków, rozumiesz? Po tym, co się stało rok temu, nie chcę mieć już więcej dzieci. Tłumaczyłam ci to. Dopóki nie spróbujesz się leczyć … Potrzebujesz psychiatry, psychologa, terapełty, nie wiem … Inaczej nie będziemy ich
mieli. I nigdy nie będzie jak dawniej.
– Bzdura. Wierutna bzdura. Ranisz mnie Aniu. A może ty mnie już nie kochasz?
– Ja? Ja? Kocham cię, ale…
– nagle poczuła silne uderzenie w twarz. Aż osunęła się na klęczki, nie
zdążając krzyknąć, uchylić się od ciosu.
-Milcz suko. Nie pozwolę, żeby z twoich ust padały takie raniące mnie
słowa. Ale nie martw się. Zapłacisz mi za to wszystko. Jeszcze mi
zapłacisz. I to nie jeden raz.

– Poczuła jak Stanisław zdejmuje z niej spodnie i robi zastrzyk w
pośladek. Zaczęła krzyczeć z całych sił, kopać, drapać, gryźć i wierzgać,
co tylko go rozjuszyło. Kopnął ją w podbrzusze. Raz, drugi, trzeci.
Uderzył pięścią w rzołądek tak mocno, że na chwile nie była w stanie
złapać oddechu, a potem zwymiotowała, kuląc się jak mała dziewczynka.
Dawka zastrzyku musiała być porażająco duża, bo nagle przestała czuć ból.
Przestawała czuć cokolwiek. Ogarnęła ją przemożna chęć drzemki. Zobaczyła
jak ubranie Stanisława ląduje gdzieś, na podłodze. A on sam, wali się na
nią jak drzewo po wichórze, wpychając siebie, do jej kobiecości. Chciała
krzyknąć, zaprotestować. Lecz była w stanie tylko wydać coś na kształt
westchnienia. W jej sercu rodziła się potworna nienawiść dla człowieka,
który robił jej coś takiego niemal codziennie, którego tak kochała, a on
okazał się psychopatą. W dodatku wtedy, nie miała pomysłu, jak się od tego
uwolnić. Znosiła to wszystko, bo nie miała wyjścia. Jedyną pociechą, którą
musiała wypracować w tej sytuacji, była walka z jej własnym organizmem pod
wpływem leków. Choć działa się jej krzywda, niewyobrażalna, jej własny mąż
zmuszał ją do seksu, traktował jak worek treningowy. Chciała to wszystko
widzieć, pamiętać. Czuła, że kiedyś zrobi z tego użytek. I z czasem jej
się to udało.
-Anka. No już, już. Rozumiem, że bardzo się tym wszystkim denerwujesz.
Wszystko będzie dobrze, już jesteśmy, zaraz się dowiemy co z twoją mamą.

-Powiedział Wiktor wyrywając ją z zamyślenia, pod wpływem którego zaczęła
płakać, nawet o tym nie wiedząc.
-Wiktor, ja … Poprostu coś mi się … Przypomniało … Stanisław i …
To jak mnie bił … ja, przepraszam cię.
-Spokojnie. No już, kochanie. Cichutko. Stanisław nigdy więcej cię nie
skrzywdzi. Zaopiekuję się tobą i twoją mamą, słyszysz? Proszę, przestań
wciąż przywoływać te katorżnicze wspomnienia.
-Tak, tak … Masz rację, ale one … Ciągle wracają, ciągle ze mną są …
Dopóki ten sukinsyn żyje, ja … Niespoczne. Muszę wsadzić go do więzienia
… Tylko tak odejdzie moja przeszłość.
-Obiecuję ci, że ci w tym pomogę, ale teraz już, już. Choć, idziemy do
szpitala, do twojej mamy.

-Wziął płaczącą i drżącą Annę pod rękę i poprowadził do szpitala. Weszli
na oddział intęsywnej terapi i odszukali Małgorzatę Raiter, przy której
akurat była Dr Agata Woźnicka. Gdy Anna spojrzała w kierunku leżącej na
łóżku matki, nieomal zemdlała poraz kolejny tego dnia.
-Anka! Cholera jasnaa Anka! Dobrze się czujesz? Jesteś pewna, że jesteś na
to gotowa? Chcesz tu być?

-Anna sprawiała wrażenie, jak by tylko ciałem znajdowała się w szpitalnej
sali. Nie zwracała uwagi na słowa Wiktora. Podeszła szybko do Agaty.
-Jakie są rokowania?

-Spytała głosem wypranym z emocji.
-Cześć Aniu. To jest ktoś z twojej rodziny tak?
-Gdyby było inaczej, przecież bym nie pytała prawda? Co jej jest? Jakie są
rokowania.
-Spokojnie. Wiesz, że musiałam o to zapytać, takie są procedury.
-Tak, wiem. Więc jak jest?
-Jest źle. Udar objął całą lewą stronę. Ognisko udaru jest duże.
Pacjentka wybudziła się ze śpiączki, ale musimy podawać jej leki
uspokajajaące. Bardzo denerwuje się, bo chce nam coś powiedzieć, a my nie
jesteśmy w stanie jej zrozumieć. Będzie wymagała intęsywnej
rechabilitacji.
-Dobrze. Bardzo ci dziękuję Agata. Możesz nas zostawić?
-Jasne. Tylko proszę cię, niedługo, nie męcz jej.
-Wiem co robię.

-Agata wyszła, a za nią Wiktor. Stał jednak nieopodal drzwi, przyglądając
się temu, co miało się tam za chwilę rozegrać. Anna usiadła przy łóżku
matki i chwyciła jej bezwładną rękę. Łzy płynęły niekontrolowanie z jej
oczu.
-Mamo. Mamo … Słyszysz mnie? Mamusiu … To ty … To naprawdę ty. Ty
żyjesz. Boże … Mamo, myślałam, że … Że cię straciłam … Stanisław …
To wszystko przez niego … Mamo, ty nic nie wiesz … Tak chciałabym ci
to wszystko wytłumaczyć, wynagrodzić. Mam nadzieję, że rozumiesz … Że
słyszysz. Proszę, daj mi jakiś znak.

-Monitory na chwilę zaczęły szaleć, pokazując duży skok ciśnienia i
przyspieszoną akcję serca.
-Mamo … Tylko spokojnie. Uspokój się … Jestem tu, słyszysz? Jestem!
Już nigdy, nigdy cię nie zostawię. Przysięgam. Stanisław już nigdy nas nie
rozdzieli.

-Pani Małgorzata próbowała coś powiedzieć, układając usta w poszczególne
słowa, jednak na twarzy pojawiały się tylko dziwne nieczytelne grymasy.
-Mamusiu. Co chcesz mi powiedzieć? Nie jestem w stanie cię zrozumieć …
Przeszłaś poważny udar niedokrwienny, potrzebujesz intęsywnej
rechabilitacji, musisz przyjmować specjalistyczne leki i … Wszystko mi
powiesz … Wyjaśnisz … Ja też jestem ci winna wytłumaczenia. Dlaczego
tak nagle zniknęłam, przestałam się odzywać. Zapewne masz do mnie o to
żal. Masz z resztą całkowite prawo, ale … Widzisz … To wszystko, to
… Nie do końca była moja wina. Pamiętasz mamo … Ty nigdy nie lubiłaś
Stanisława. Twierdziłaś, że pod maską anioła kryją się w nim diabelskie
pokłady zła. I miałaś rację. A ja … Głupia … Byłam taka zakochana. Tak
szaleńczo pragnęłam miłości mężczyzny. Zawsze wychowywałaś mnie sama. Bez
taty. Mogłam go sobie tylko wyobrażać, snuć o nim różne historie. Ale tak
naprawdę, bardzo brakowało mi taty. Wszystkie moje koleżanki i
przyjaciółki go miały. A ja nie. Gdy w moim życiu pojawił się Stanisław
… Taki męzki, czuły, kochający i opiekuńczy. Patrzył na mnie w taki
sposób, w jaki nie patrzył nikt. Zakochałam się bez pamięci. Nigdy nie
potrafiłam ci się przyznać, dlaczego aż tak bardzo do niego lgnęłam.
Dlaczego nasz kontakt wtedy skurczył się do granic możliwości. Dlaczego
zaczęłyśmy żyć z sobą jak pies z kotem. Ty, zazdrosna o moje uczucia do
innego mężczyzny, chcąca mnie chronić. A ja, szczęśliwa, że moje marzenia
wreszcie, w jakiś sposób się spełniają, odsuwałam się od ciebie. Boże …
Mamo … Tak strasznie cię za to przepraszam. Miałaś rację. Ten człowiek … Nie jest człowiekiem, a w każdym razie, nie zasługuje na miano człowieczeństwa. On … On jest potworem … Ja … Kiedyś ci to wszystko opowiem, ale jeszcze nie teraz. Teraz musisz wiedzieć tylko to, co powinnaś. Co pomoże ci odzyskać siły i motywację do walki z chorobą. Widzisz … Pamiętasz ten dzień, w którym tak strasznie się pokłóciłyśmy? Oczywiście o Stanisława. Ty prosiłaś, bym od niego odeszła, zostawiła go. A ja, nie mogłam zrozumieć i ciągle miałam ci za złe, że go nie akceptujesz. Zaraz … O co my się wtedy pokłóciłyśmy? Ach tak … Już pamiętam. Przyjechałam wtedy do ciebie, robiąc ci piekielną awanturę po tym, czego kilka godzin wcześniej dowiedziałam się od Stanisława. Powiedział mi, że usiłowałaś go przekupić pieniędzmi, żeby zostawił mnie raz na zawsze i odszedł bez słowa. Och, mamo! Kipiałam wściekłością, pamiętam to. A jeszcze bardziej rozjuszyło mnie to, kiedy powiedziałaś, że to nieprawda. Wiedziałam jak bardzo go nie znosisz, twoje zaprzeczenie nie było dla mnie wiarygodne. Wtedy powiedziałam ci coś strasznego … Coś, czego nie wybaczę sobie nigdy w życiu. Że nie jesteś godna nazywać się moją matką … Bo ranisz mnie i mojego męża. Próbujesz nas rozdzielić, i że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. A jakiś czas potem, Stanisław przekonał mnie do tego, byśmy wylecieli do stanów. Byłam tak rozżalona, nie mogąc ci wybaczyć … Mamo, ja … Zgodziłam się. Tak, chciałam się odizolować, świadomie, przyznaję. Ale … Nie na zawsze. W stanach, na samym początku było … Było cudownie. Ale to miało być tylko złudzenie. On … Potem … Zaczął mnie zamykać, izolować od ludzi. Bredzić różne rzeczy wszystkim ludziom, których ja obdarzyłam jakimś zaufaniem. Na przykład, że jestem niepoczytalna i rozchwiana emocjonalnie. A w końcu dochodziło do tego, że faszerował mnie lekami uspokajającymi i nasennymi, a w efekcie długotrwałości tego procesu, naprawdę zaczęłam się dziwnie zachowywać. Chociaż bardzo, bardzo starałam się z tym walczyć. Pod koniec byłam już bezsilna i zamknął mnie … W zakładzie psychiatrycznym. A tam, każdy dzień był gorszy, niż razy, które od niego dostawałam. Gorszy, niż niemoc wywołana lekami, które mi podawał. Byłam zdrowa. Na duchu i ciele, a przebywałam z ludźmi, których stany były zupełnie odwrotne od mojego, a mało tego, w żaden sposób nie byłam w stanie tego udowodnić. W końcu, dzięki mojej wytrwałości i pracy nad sobą, udało mi się udowodnić tym ludziom, psychiatrom, psychologom, psychoterapełtą, że to, gdzie się znajduję, to pomyłka. To pomysł mojego chorego męża, którego trzeba w takim szpitalu zamknąć. A kiedy mnie wypuścili, nie zdołałam już złożyć zawiadomienia, o przestępstwie, które wobec mnie popełnił. Byłam tam pół roku, a po wyjściu odszukałam go. Chciałam zabić, gołymi rękami. A wtedy on … On powiedział mi coś … Po czym moje życie zmieniło się i przestało mieć sens. Walka o siebie tam, w zakładzie psychiatrycznym okazała się bezcelowa. Dowiedziałam się wtedy że … Że ty … Umarłaś podczas, gdy ja byłam w psychiatryku. Rozumiesz? Powiedział, że zginęłaś w jakimś wypadku samochodowym, on … Był bardzo wiarygodny … Pokazywał mi nekrolog, zdjęcia z pogrzebu, tablicę zamieszczoną na twoim grobie i ja

-Parametry, które wcześniej się uspokoiły, na powrót wzrosły, a z oczu kobiety zaczęły płynąć łzy. Zamiast normalnego łkania, towarzyszącego zwykle płaczu, pani Małgorzata wydawała potworne, nieludzkie jęki, i okrzyki, po części powodowane paraliżem.
-Przepraszam cię mamo. Tak bardzo cię przepraszam. Myślałam, że … Że nie żyjesz. Obwiniałam się potem za to wszystko, co było przed wyjazdem do stanów … Obwiniam się do dziś, bo miałaś rację. A ja nigdy … Nigdy nie powiedziałam ci, jak bardzo cię kocham. I jak bardzo nie myliłaś się w stosunku do niego. Ale teraz … Zaopiekuję się tobą … Ja, i mój przyszły mąż. Który jest tak ciepłym i cudownym człowiekiem, jakiego w życiu nie poznałam.

-Do sali weszła Agata.
-Przepraszam cię, dość tego. Pacjentka musi się uspokoić i odpoczywać.
-Agata, zostaw nas. Mam wszystko pod kontrolą.

-W tym momencie wszedł też Wiktor, który do tej pory stał, patrząc i wsłuchując się w rozmowę. A z minuty na minutę, zszokowany coraz bardziej, dowiadywał się o tym, o czym ona nigdy nie potrafiła mu powiedzieć. Wszedł do sali i delikatnie ją obejmując, poprowadził do wyjścia, pozostawiając w sali Agatę i pielęgniarkę z pacjętką. Szeptał jej coś do ucha, pod wpływem czego nieco się uspokajała, a on prowadził ją do auta.

4 replies on “Rozdział 13”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink