Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 7

– Lidka obudziła się bardzo wcześnie rano. Całą noc dręczyły ją koszmary, przez które zrywała się co chwila z krzykiem, zlana zimnym potem. Poszła do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i kawę. Kotka podreptała w ślad za nią domagając się pieszczot i swojej karmy. Myśli Lidki, jak codzień po przebudzeniu powędrowały w stronę Kuby. Myślała o ich ostatnim spotkaniu w szpitalu. O wszystkich przykrych słowach, które temu towarzyszyły. Nie miała do niego żalu, w gruncie rzeczy zgadzała się z nim. Miał całkowitą rację, to była jej wina.
– Gdybym od samego początku była z nim szczera, powiedziała mu o swojej przeszłości, nie musiałabym uciekać. On na pewno coś by wymyślił, pomógł mi.

– Sięgnęła ręką do jednej z szuflad i wyjęła podręczny notes, w którym zapisywała sobie różne, ciekawe przepisy kulinarne. Otworzyła na pustej stronie, wzięła w dłoń długopis i zaczęła pisać.
– Drogi Jakubie…
– Bez sensu…Może lepiej będzie…
– Witaj Kuba, tu Lidka…
– Nie, jakoś tak sztywno…
– Cześć. To ja, lidka. Piszę do ciebie ten list, ponieważ na pewno nie masz ochoty ze mną rozmawiać i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będziesz miał, jeżeli czegoś nie zrobię. Bardzo cię proszę, żebyś przeczytał ten list do końca. Jeżeli nie ze względu na siebie, na mnie, to chociaż przez wzgląd na Kasię, którą szczerze pokochałam. Masz rację, zachowałam się bardzo nie fer i najbardziej w tej sytuacji to właśnie ją skrzywdziłam. Ona jest jeszcze bardziej zagubiona niż ja, czy ty z naszym pokrętnym życiem z przeszłości. Cała nasza trujka to samotnie dryfujące łodzie, po morzu w pełnym sztormie. Chciałabym, żebyśmy spróbowali jeszcze raz się odnaleźć. Wyjaśnię ci wszystko od a, do z, tylko proszę o jeszcze jedną szansę i obiecuję, że już nigdy nie zawiodę.

– Przeczytała na spokojnie jeszcze kilka razy napisane słowa, po czym zdecydowała się wysłać list. Od jakiegoś czasu nosiła się z tym zamiarem i miała już przyszykowaną, zaadresowaną kopertę. Musiała tylko kupić znaczek. W tym celu po gorącej kąpieli, spryskaniu siebie i listu perfumami, które uwielbiał Kuba udała się na pocztę. Zimny wiatr i deszcz, którego wielkie krople spadały na jej świerzo umalowaną twarz, boleśnie uświadomiły jej, że zbliża się już koniec października i nadchodzi listopad. Gdy przechodziła na zielonym świetle, kątem oka zauważyła, że jedno z aut rusza i wciskając gaz do dechy rusza wprost na nią. Wrzasnęła co tchu w piersiach i zaczęła biedz najszybciej jak potrafiła. Obejrzała się za siebie i spostrzegła, że auto zatrzymało się i wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Przyspieszyła kroku widząc, że bez większego wysiłku prawie ją doganiali. Wiedziała, że nie ma szans, gdyż wokół nie było żadnych budynków, gdzie mogłaby znaleźć schronienie, jednak nie poddawała się.
– Gdzie tak się spieszysz! Stój! I tak nie uciekniesz! Nie słyszysz co do ciebie mówię szmato?

– Usłyszała za sobą głos jednego z mężczyzn, a następnie głośny wystrzał z broni. Pisnęła przerażona jak mała dziewczynka i padła na chodnik przed sobą, kuląc się jak zwierze schwytane przez myśliwych. To był ten moment, w którym się poddała. Ten moment, w którym przed oczami stanęło jej całe życie i wszyscy poznani do tej pory ludzie. Ten moment, w którym wiedziała, że zła przeszłość już nigdy nie pozwoli jej o sobie zapomnieć.
– Daro…On nie odpuścił…Jak mogłam być tak naiwna!

– Skarciła się w myślach. Zdążyła pomyśleć jeszcze, że musi chronić list, który napisała do Kuby, choćby za cenę własnego życia, ale list musi dostać się w ręce adresata. Dwaj mężczyźni Już byli przy niej. Jeden z nich silnym, bolesnym ruchem pochwycił ją na ręce. Wierzgała, kopała, gryzła i drapała z całej siły swojego oprawcę, co tylko go zdenerwowało. Rzucił ją na chodnik, a jej głowa z głuchym łoskotem uderzyła o twarde podłoże. Poczuła bolesne kopnięcie z lewej strony żeber, jedno, drugie, trzecie. Na jej twarz spadały twarde ciosy z pięści. Czuła, jak z nosa i warg zaczyna jej lecieć krew. Próbowała się podnieść, zmienić pozycję, chronić twarz, lecz bez rezultatu.
– Dobra, wystarczy! Dostała suka za nieposłuszeństwo! Przestań, bo ją zabijesz! Musimy ją dowieźć całą do daro! Zapomniałeś?
– Usłyszała jeszcze, za nim zrobiło jej się słabo i zaczęła odpływać.
– Nie śpij! Nie śpij suczko! Daro kazał cię przywieźć, a tam weźmiemy cię na warsztat! Nie śpij!

– Kolejne uderzenia z otwartej dłoni w twarz usiłowały cucić Lidkę. Poraz kolejny jeden z oprawców wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu. Lidka zastanawiała się, jak to możliwe, że nikt jej nie pomógł? Przecież to biały dzień, wokół chodzą ludzie, jeżdżą samochody, czy na prawdę nikogo nie było na horyzoncie w momencie, kiedy ci dwaj chcieli ją zabić rozjeżdżając niemal samochodem, a potem bijąc bez opamiętania? Znów straciła przytomność.
– Szefie, jesteśmy! Mamy pańską wymarzoną laleczkę. Trochę podrasowaliśmy jej twarzyczkę, bo niegrzeczna była.
– Zwariowałeś? Kurwa! Pojebało cię? Tak na ulicy? Wśród ludzi?
– No, a jak? Kazał szef już w końcu ją zgarnąć, nieważne jak, nieważne gdzie…
– Ale z wszelkimi środkami ostrożności głąbie! Pomyślałeś co się stanie, jeżeli ktoś to widział? Nagrał telefonem? Będziesz skończony, a ja razem z tobą!
– No co szef, nikogo tam nie było, to było niedaleko tej małej poczty. Burak zaświadczy, prawda burak?

– Zwrócił się do łysego, sporo niższego i szczuplejszego kolegi.
– Taaa. Miałem nad tym kontrolę, szybko się to stało, potem wzięliśmy ją do auta i…
– Głąby jedne. Nic nie myślicie i nie uważacie! Jeżeli psy mi się tu zlezą, albo was wsadzą, bo ktoś doniesie to nie chcę mieć z wami nic wspólnego! A jak mnie wsypiecie to skończycie na powązkach! Jasne?

– Pokiwali twierdząco głowami.
– Nie jesteście mi już potrzebni! Do roboty! Ale już!

– Obaj wyszli szybko z pomieszczenia zostawiając Lidkę w rękach Daro.
– Obudź się skarbie. Obudź się.

– Powiedział zabarwionym erotycznie tonem, wyszczerzając żółte zęby. Lidka otworzyła z trudem oczy jęcząc z bólu, gdy oblewał jej twarz zimną wodą.
– Witaj w domu maleńka. Widzę, że chyba nie czujesz się najlepiej. Chyba nie chcesz, żeby to się powtórzyło, prawda?
– Sukinsynu! Zgnijesz w pierdlu!
– Cieszę się, nie mogę się tego doczekać. Myślałaś, że uciekniesz? Wiedziaaałem, że wywiniesz coś takiego. Tylko ty mogłaś tak stchurzyć i pojechać do tego swojego śmierdzącego Białego stoku. Takie jak ty dużo gadają, ale gówno robią. Jak byś chciała mnie udupić, to już dawno poszłabyś na policje, ale wiesz, że duuuuużo ryzykujesz, nie? Reputacja w pracy i ten twój kochaś już palcem by cię nie tknął. A ja…No cóż, na moment spuściłem z ciebie oko i zwiałaś. Przynajmniej tak ci się wydawało. Na początku byłem wściekły wiesz? Chciałem od razu zrobić ci koło dupy, ale stwierdziłem, że tym razem to byłoby zbyt duże ryzyko dla mnie. Może ten twój kochaś, albo ktoś z tej twojej psełdopracy zacząłby bardziej węszyć, no różnie to bywa. Wolałem dać ci poczucie, że udało ci się uciec. A to wszystko dlatego, bo wiedziałem, że wrócisz. Przecież nie siedziałabyś tam do końca życia.

– Roześmiał się świszczącym śmiechem, zakończonym długą serią kaszlu.
– Brak morfiny, brak kodeiny, brak towaru, fajki mi nie służą jak widzisz. Za to ty, ciekawe czy jeszcze dobrze umiesz służyć swojemu panu.
– Nieee!

– Wrzasnęła podrywając obolałe ciało z ziemi. Pożałowała tego natychmiast. Daro w mgnieniu oka przyparł ją kolanem do podłogi, jedną ręką trzymał mocno za gardło dusząc ją, a drugą robił jej zastrzyk w ramie.
– Zaraz poczujesz swoje prawdziwe powołanie, a właściwie sobie je przypomnisz, może wtedy łatwiej ci będzie zrozumieć dla kogo tak na prawdę powinnaś pracować?

– Co mi wstrzyknąłeś świrze! Wypuść mnie błagam! Nikomu nic nie powiem! Przysięgam. Może nawet postaram się załatwić wam jakiś towar na dłużej, tylko nic mi nie rób, błagaam!
– Zamknij się! To ja tu jestem od wydawania poleceń! A teraz do roboty!

– Może dziesięć sekund zajęło mu zdjęcie spodni i bielizny. Szarpnięciem za włosy zmusił ją do tego, byznalazła się na klęczkach. Broniła się przed nieuchronnym, lecz on nadal mocno trzymał ją za włosy szarpiąc boleśnie. Płacząc robiła to, o co prosił. W pewnym momencie mocno nakręcony, szarpnął jej głową, i rzucił ją spowrotem na ziemię. Boleśnie rozbierając, zrobił swoje, nie zważając na jej płacz i protesty, a kiedy był usatysfakcjonowany, ubrał ją, jak gdyby była lalką, gdyż przez wcześniej podany zastrzyk nie była w stanie sama tego zrobić, a potem posadził na krześle.
– Dzielna dziewczynka. Świetnie się spisałaś. Jak za starych, dobrych czasów! Nic się nie zmieniłaś. Dobra robota, mmmmooja maleńka.

– Pogładził ją po plecach, a ona siedziała sztywno, niemal bojąc się oddychać.
– Dzisiaj wrócisz do swojego domu. Przecież jutro pewnie masz pracę. Tylko jeszcze ci coś pokażę.

– Wyszedł na minutę, a gdy wrócił, Lidka zauważyła w jego dłoni telefon.
– Zobacz, popatrz sobie na spokojnie. Chyba poznajesz tą małą, śliczną dziewczynkę. Mam nadzieję, że w przyszłości skończy tak jak ty, jest nawet jeszcze bardziej urodziwa. Wiem, kiedy kończy zajęcia, wiem kiedy je zaczyna, w jakiej szkole się uczy, gdzie mieszka…Może to cię przekona?

– Mówił podstawiając jej pod nos telefon ze zdjęciami Kasi Warner, szeroko uśmiechniętej, bawiącej się na placu zabaw.
– Ty draniu! Ty sukinsynu! Ja! Ja ci tego nie daruje! Jeżeli cokolwiek stanie się Kasi to własnymi rękami cię zamorduje rozumiesz? Dlaczego mi to robisz! Przecież to dziecko nic nie zawiniło!
– Ale to dziecko nie jest ci tak do końca obojętne i jego ojciec też nie, więc chyba ostatecznie przekonałaś się, że musisz organizować nam towar, jeżeli nie chcesz, żeby coś jej się stało, prawda?

– Rozumiała to bardzo dobrze. Jedyne, co mogła zrobić, to nie dawać mu twierdzącej odpowiedzi, tylko tyle przychodziło jej do głowy. Za wszelką cenę nie chciała dać po sobie znać, że się boi, potwornie, jak jeszcze nigdy, chociaż nie miała pewności, że jej się to udaje.
– A teraz wracaj do domu skarbie. Po pierwszą partię towaru stawi się burak, za trzy dni. No już już! Nie ma cię tu! Do zobaczenia. Zamówiłem ci już taksóweczkę. A gdyby się ktoś pytał co ci się stało, to na pewno wiesz co mówić.

– Lidka wybiegła z budynku i jedyne co miała ochotę zrobić, to odebrać sobie życie. Jej waleczność niestety nie poszła w ślad za nią i nie wsiadła do taksówki. Miała wrażenie, że już nigdy się nie odnajdą. Jadąc do domu cieszyła się, że taksówkarz nie zadaje jej żadnych pytań. Wyjęła z kieszeni kurtki list, który podarła na małe strzępki. Obiecała sobie, że kiedyś jeszcze raz spróbuje Kubie wyjaśnić wszystko, ale teraz zależało jej tylko na tym, by chronić Kasię.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 6

– Wiktor Banach nie zdecydował się wrócić do karetki po przykrych dla niego incydentach podczas ostatnich wezwań. Dając sobie czas na przemyślenie wszystkiego dokładnie, pracował już od kilku dni w dyspozytorni. Tego dnia przyjechał do pracy w całkiem dobrym nastroju. Ledwo otworzył drzwi od szatni, by się przebrać, natknął się na Artura Górę.
– Ooo! Wiktor, dobrze, że jesteś…Słuchaj, ja wiem…Wiem, że chciałeś bardzo zostać w dyspozytorni, rozumiem i szanuję, ale ja muszę dzisiaj wyjść. No po prostu muszę! Wiesz…Majeczka…Ciąża…Dzisiaj jest jeden z gorszych i trudniejszych dni w fazie początkowej. Muszę przy niej być…No rozumiesz.
– Artur, ale ja…
– Wiktor…no kto jak nie ty? Nie mam więcej lekarzy…Anka ma dzisiaj dzień wolnego. Prawie czterdzieści osiem ciągnęła bez wytchnienia, jak chcesz to mogę po nią…
– Nie nie nie nie…To wykluczone…

– Westchnął ciężko.
– Dziecko też potrzebuje matki, nie tylko ojca. Dobrze, zastąpię cię dzisiaj.
– Dzięki! Jesteś nieoceniony. Aaaaa i mam nadzieję, że za bardzo to ci ludzie niedopieką. Do Krakowa jeżdżą paskudnego smoka wawelskiego oglądać, albo te…Koziołki poznańskie…Jak na Banacha spojrzą raz, czy dwa to nic im się złego nie stanie. To przynajmniej mają za darmo, nie?
– Wiesz co Artur? To zadziwiające w jak nieprzeciętnym stylu potrafisz stanąć w obronie człowieka, kiedy czegoś od niego chcesz.
– W jakiej tam obronie…Zaraz tam obronie…Bronić to się w innych czasach musieliśmy, teraz tylko próbuję ci przekazać, że możesz osiągnąć więcej, jeśli tylko zechcesz. Nie przejmuj się, jak będą próbowali zmieszać cię z błotem. Ja całe życie miałem pod Górę…Yyyyyyyy, znaczy pod górkę…Cholera jasna by ich wszystkich wzięła z tymi wszystkimi przysłowiami…No w każdym razie zawsze dokuczali mi z różnych powodów. Wiesz jaki ja jestem, wycofany, zawsze byłem bardziej samotny…

– rozkręcał się na dobre.
– Dobrze dooobrze dobrze! Dosyć! Zastąpię cię, idź już do tej swojej kobiety w ciąży. Z kim mam jeździć?
– Weź Kubicką i Chowaniec. Aaaaa właśnie Wiktor…Ty słyszałeś? Strzelecki znowu ojcem będzie. Sam w reprezentacji nigdy nie zagra, no to sobie stworzy, takich małych piłkarzy, nie?

– Artur roześmiał się gromko klepiąc Wiktora po ramieniu.
– Tobie to się Artur żart wyostrzył na prawdę.
– Noo, to narazie, miłej pracy. Jeszcze raz dzięki.

– Wyszedł, a Wiktor odszukał w swojej szafce odpowiedniego stroju, w którym zawsze jeździł karetką. Przebrał się i przez krótkofalówkę zawołał dziewczyny czekając na nie w pokoju socjalnym. Kiedy wbiegły otworzyły na moment usta ze zdziwienia, a potem wybuchnęły niepohamowaną radością.
– Jednak pan jeździ? Bardzo dobrze! Wiedziałam, że się pan nie podda doktorze.

– Odezwała się Martyna, a Lidka zawtórowała jej śmiechem.
– Artur poprosił mnie, żebym go dzisiaj zastąpił, więc na waszym miejscu bym się tak nie cieszył, bo to jednorazowe, przynajmniej narazie. Tak zdecydowałem.
– Oooj tam, doktorze, zobaczy pan, po dzisiejszym dniu pan już zostanie w karetce. Mam jakieś przeczucie, że tak właśnie będzie.
– Tak? A czy masz jakieś przeczucie kiedy możemy się spodziewać pierwszego wezwania Lidka?

– Zadrwił Wiktor.
– No niestety nie, pana smutna aura mi trochę w tym przeszkadza, ale jak sie pan uśmiechnie…
– 26 S!

– Ruda, którą wszyscy troje usłyszęli w radiach sprawiła, że nie tylko Wiktor się uśmiechnął.
– No faktycznie, chyba zacznę się ciebie bać Lidka, jeszcze mi śmierć przewidzisz. Co jest Ruda.
– Wiktor? Ty nie…
– Zastępstwo za Artura, co jest?
– Miejscowość Straszki. W ośrodku opiekuńczo-wychowawczym dla osób niewidomych i niedowidzących coś dzieje się z siostrą zakonną.
– Rozumiem, a co konkretnie?
– Siostra Anna, tak ją przedstawiono Ma zawroty głowy, silne bóle brzucha i ostre torsje.
– Może to nadmierna modlitwa zaszkodziła…

– Szepnęła Lidka i zaśmiała się głośno, ale karcący wzrok Banacha natychmiast przywołał ją do porządku.
– Doooobra przecież…Żartowałam…
– Przyjąłem, jedziemy.

– Zebrali potrzebny sprzęt i pobiegli do karetki.
– Doktor wie jak dojechać jakimś skrótem do tych Straszek? Ta nawigacja prowadzi mnie jakoś pokrętnie.
– Tak Martynko. Jakieś dwa kilometry prosto, mijasz Majowice i w prawo na straszki. Tam będzie taki znak, niewidomy człowiek z białą laską.
– Matko, doktor to ma chyba całą Polskę w jednym palcu. Wioski, wioseczki, wiościneczki, doktor sam jak ta nawigacja.
– Coś w tym stylu Lidka, myślisz, że Góra powinien mi za to więcej płacić?
– No peeeeewnie!

– Kilka minut potem byli na miejscu. Zdziwili się, że nikt nie czeka na nich, by ich zaprowadzić do cierpiącej siostry zakonnej. Wzięli sprzęt i próbowali znaleźć kogoś, kto mógłby wiedzieć gdzie mogą znaleźć pacjentkę.
– Rozdzielmy się. Ja idę prosto, Lidka w prawo, Martyna w lewo. Jesteśmy na radiu.
– Po chwili rozbiegli się we wskazanych przez Banacha kierunkach. Lidka biegnąc szybko z ciężkim plecakiem nie zauważyła chłopaka pędzącego równie szybko, torując sobie drogę białą laską. Za nim którekolwiek z nich zdążyło się zatrzymać, Lidka potknęła się o laskę, która zawędrowała między jej nogi i leżała jak długa, a zdezorientowany chłopak tracąc równowagę runął na nią.
– Chłopaku! Co ty robisz! Czemu biegasz z tym kijem? Możesz komuś zrobić w ten sposób krzywdę! Warto patrzeć przed siebie.
– Przepraszam…Jestem niewidomy. To nie jest jakiś kij, tylko biała laska. Dzięki niej mogę się sam bezpiecznie poruszać.
– Ale chyba nie biegać? A z tym, co wcześniej powiedziałam to, no…Yyyyy…Sorry…Ja to zawsze jak coś wypalę…Niestety dopiero potem gryzę się w język.
– Nie szkodzi. Kim pani jest? Nie znam pani.
– Jestem ratowniczką medyczną. Przyjechałam z zespołem do siostry zakonnej, która bardzo źle się czuje. Wiesz może, gdzie mogę ją znaleźć?
– A do której siostry? Sporo ich tutaj jest.
– Siostra Anna.
– Aaaa…To do szkoły trzeba. Siostra uczy Religii, w liceum. Moja klasa ma teraz właśnie Religię z siostrą. Mówi pani, że coś jej się stało?
– Zaraz zaraz…Jak to twoja klasa? A czemu cię nie ma na lekcjach?
– No, bo…Ja…Nie…Mój e-Papieros!

– Wrzasnął nagle dotykając dłońmi ziemię przed sobą.
– Jaki e-papieros?
– Musiał wypaść mi z kieszeni jak na panią wpadłem…Rozbił się! Nie wierzę w to! Tyle razy spadał mi na podłoge w pokoju i w łazience, w szkole! Przyniosła mi pani jakiegoś pecha!
– Słuchaj, pomogę ci coś na to zaradzić, ale zaprowadź mnie do tej szkoły.
– Muszę? Nie chce spotkać się z siostrą Anną.
– A co? Gryzie? Zieje ogniem?
– Nieee…Nikt jej w szkole nie lubi. Dziewczyny mówią, że tak ogólnie jest spoko, ale jak chodzi o sprawy szkolne to taka su…Znaczy…No wie pani. Każe uczyć się pisma świętego na pamięć, przymusza do śpiewania w hurze kościelnym, robi jakieś durne kartkówki i sprawdziany z Religii, pilnuje, żebyśmy nie palili w szkole…No rozumie pani.
– Tak, myślę, że rozumiem, to prowadź młody człowieku. Doktorze! Wiem gdzie ta siostra, spotkajmy się przy karetce, mam kogoś, kto nas do niej zaprowadzi.

– Kilka minut potem, zdyszani wpadli do liceum, gdzie odnaleźli siostrę zakonną w gabinecie pielęgniarskim.
– Bardzo przepraszam państwa, powinnam czekać na karetkę, ale z siostrą Anną jest bardzo źle. Nie wiem co się dzieje. Wszyscy jemy to samo, nie mam pojęcia czym się mogła zatruć…

– Powitała ich pielęgniarka.
– Dobrze. Poradziliśmy sobie. Wiktor Banach, lekarz, dzień dobry. Proszę mi powiedzieć co się dzieje?
– Uczennica przybiegła mówiąc, że siostra bardzo źle się poczuła. Miała silne zawroty głowy, nudności, bóle brzucha. Poszłam więc sprawdzić, czy nie trzeba pomóc, siostra leżała na podłodzę i ślina ciekła jej z ust.
– Ślinotok, tak? Czy siostra na coś choruje?

– Zwrócił się Wiktor do zakonnicy leżącej na kozetce.
– Nie…nnnnnie…
– Proszę mi powiedzieć, jak się siostra czuje? Dziewczyny, do roboty, parametry.
– Bardzo źle…Nie wiem co mogło się wydarzyć…Zjadłam dziś tylko dwie kromki chleba i wypiłam herbatę przed lekcją Religii z jedną klasą.
– Rozumiem. Boli głowa?
– Boli.
– Niedobrze siostrze?
– Tak, wymiotowałam przed chwilą. Bardzo boli, ból jest nie do zniesienia, brzuch też.
– W porządku, zaraz coś poradzimy.
– Doktorze…Hipotensja, tahykardia, sto dwadzieścia na minutę.
– Uuuuu, co tutaj się dzieje. Proszę mi się pokazać, bardzo blada skóra, zwężone źrenice. Podajemy płyny Martyna. Proszę siostry, spróbujemy powolutku wstać, dobrze?
– Siostra wstała z kozetki, jednak bardzo szybko zachwiała się i podtrzymana przez Wiktora opadła na kozetkę.
– Zaburzenia koordynacji ruchowej.

– Coś…Coś się dzieje……Coś nadal ze mną nie tak…

– Zdążyła powiedzieć siostra Anna i w sekundę puźniej jej ciałem zaczęły wstrząsać silne drgawki.
– Mmmmmammm….Mmmmmammm takie okrrrrroppppne drrrreszszszcze….
– Cholera jasssssnnnna…Martyna podajemy djazepam, trzeba wyciszyć drgawki. Podaj też atropinę, źrenice bardzo rozszerzone.
– Tak jest.
– Wygląda mi to na bardzo poważne zatrucie nikotyną siostro. Czy pali siostra papierosy?
– Jjjja? Nnnnie…Nnnie…Ssssskąd! Nnnnigdy w życiu!
– Objawy wskazują jednoznacznie na zatrucie nikotyną, ostre zatrucie.
– Doktorze! Doktorze, ale ja…

– Próbowała coś powiedzieć siostra, lecz drgawki jej to skutecznie uniemożliwiały.
– Zaraz! Ja chyba wiem! Wiem kto może mieć z tym coś wspólnego!

– Krzyknęła Lidka i wybiegła przed gabinet pielęgniarski. Chłopak, który ich przyprowadził siedział ze spuszczoną głową.
– To znowu ja.

– Dotknęła jego ramienia.
– Zwiałeś z Religii, bo próbowałeś unieszkodliwić siostrę mam rację?
– Jak się pani domyśliła?
– Nie ja…Ja tylko połączyłam fakty. Czego dodałeś siostrze do herbaty? Ma poważne zatrucie nikotynowe.
– Skąd pani wie, że do herbaty?
– To ja pytam ciebie, nie ty mnie. Czego dodałeś jej do herbaty!
– Liquidu.
– O cholera! Masz na myśli ten olejek do e-papierosa?
– Tak. Wlałem jej do herbaty prawie pół buteleczki.
– Ile ma miligramów nikotyny ten liquid?
– Dziesięć, może dwanaście, nie pamiętam…Chciałem tylko, żeby miała za swoje i była wreszcie człowiekiem, a nie zaprogramowanym Bogiem w habicie.
– Dziesięć? Może dwanaście? Chłopaku! Czy ty wiesz, że to co zrobiłeś jest bardzo niebezpieczne? Już cztery, lub osiem miligramów może wywołać bardzo duże konsekwęcje!
– Przepraszam. Chciałem dać jej tylko popalić, czy ona umrze?
– Nie, raczej nie, ale jej stan jest mimo wszystko bardzo poważny i jeśli chcesz jej wyświadczyć przysługę, to teraz się za nią pomódl, a potem, jak dojdzie do siebie przeproś.

– Martyna wybiegła z gabinetu.
– Lidka zatrzymała się!
– Choleraaa!

– Lidka w kilka sekund znalazła się przy Banachu, który już reanimował siostrę.
– Jest! Wróciła! Tlen na maskę i na bombach do leśnej góry.
– Doktorze. Ten chłopak, który nas tu przyprowadził…Wlał siostrze do herbaty pół buteleczki liquidu. To taki olejek do e-papierosów, mówi, że mógł mieć dziesięć, dwanaście gramów nikotyny.
– Cholera jasna! Co tym dzieciakom jeszcze do głowy strzeli, żeby tylko nie pujść na jakąś lekcję?

– Oburzył się banach i z siostrą na noszach opuścili budynek.
– Przepraszam! Przepraszam, ja wszystko zgłoszę wychowawczyni…Ja się do wszystkiego przyznam. Czy siostra z tego wyjdzie? Czy będzie żyła?

– Zapytał niewidomy chłopak, próbując iść za dźwiękiem noszy.
– Będzie żyła, ale jej stan jest bardzo poważny i może nawet pozostać w śpiączce, ponieważ jest nieprzytomna. Na drugi raz zastanów się dobrze nad tym co chcesz zrobić młody człowieku. Jedziemy!

– Drzwi karetki zamknęły się i po chwili Martyna ruszyła na pełnym gazie w stronę leśnej góry.
– No i co doktorze. Nikt tu dzisiaj doktora pomocy nie odmówił, nikt nie uciekł na doktora widok.

– Zaczęła rozmowę Lidka.
– Może dlatego, że byliśmy w ośrodku dla osób niewidomych?
– Owszem, ale pielęgniarka była widząca.
– No to nie zwróciła uwagi na moją twarz.
– Ojjj doktorze doktorze. Jaki pan uparty. Skąd pan wiedział, że to zatrucie nikotyną?
– No nie wiem. Miałem takie przeczucie po prostu.
– Ależ doktor ze mnie drwi i się nabija. Ja domyślam się, że ponad dwadzieścia lat w karetce zrobiło swoje i podobnych kilka przypadków?
– Jednak masz łeb dziewczyno.

– Uśmiechnął się szeroko mrugając okiem.
– A tak poważnie, chyba rzeczywiście twoje przeczucia rano były słuszne. Przyznam, że przypadek siostry nie był taki oczywisty, dlatego poczułem się na swoim miejscu. Jak ryba w wodzie. Musiałem szybko myśleć, łączyć fakty i wyciągać wnioski. Martyna, jak daleko jeszcze?
– Dwie minuty.
– Siostra się nie pogarsza.

– Skwitował szybko i znów odwrócił się do Lidki.
– Czyli co…Wszystkie zapadki w tej układance znalazły swoje miejsce tak? Wraca pan i zostawia w cholerę dyspozytornię?
– Na to wygląda.

EltenLink