Categories
Moje fanfiction Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 32

– Kochanie! Pospiesz się. Musimy już powoli jechać, jeśli chcemy zdążyć, na umówioną godzinę.

– Pospieszała Maja Artura, który przebierał się w sypialni.
– No, już, już. Chwileczkę, co, chyba mam prawo chcieć wyglądać dobrze, prawda?
– No, oczywiście. Tylko nie wiem, ile czasu można zakładać spodnie i koszulę?
– No, bo te guziczki takie maleńkie, nie widzę dobrze przy tym świetle. Tyle razy mówiłem ci, że powinniśmy tę lampę wymienić. No i jeszcze ten, cholerny krawat, zaraz szlak mnie jasny trafi!

– Syknął przez zęby.

– Westchnęła z uśmiechem.
– Pomogę ci, otwórz drzwi..

– Wjechała do sypialni, lustrując go od stóp, do głów.
– Siwiejesz, mój mężu, ale tak poza tym, całkiem nieźle wyglądasz, jak na swój wiek.

– Podjechała do niego, pomagając mu zapiąć koszulę i wiążąc krawat.
– Nawet mnie nie denerwuj. Wymyślili sobie, psia krew…Kolacyjkę pod krawatem.

– Marudził.
– Nie zaczynaj, bardzo cię proszę. To nie jest kolacyjka pod krawatem, tylko zwyczajne, przyjacielskie spotkanie, przy kolacji. A jak chodzisz na kolację, z przyjaciółmi, to przecież musisz wyglądać porządnie, prawda?
– Nie musisz mi tłumaczyć takich oczywistych rzeczy. Złoszczę się, bo…Nie lubię tej całej…Oficjalności. Chodźmy już.
– Po drodze musimy kupić wino, tak wypada.
– A co ja…Wino będę kupował. Mam w barku, całe, nie otwarte, od pacjenta. Weźmy je.
– W zasadzie, jeśli tak chcesz…No dobrze. Ja prowadzę, w końcu i tak nie piję.

– Gdy znaleźli się w aucie, Maja zadzwoniła do Mateusza, by uprzedzić go, że właśnie wyjechali z domu. Jeszcze raz, na wszelki wypadek upewniła się, co do adresu zamieszkania, a potem jechali w ciszy.
– No, to chyba jesteśmy. Całkiem niezła chata, zważając na młody wiek pana Mateusza.
– Ależ ty jesteś uszczypliwy, naprawdę. Chyba mu nie zazdrościsz?
– Czego, dorobku takiego domu, rękami rodziców? Jeszcze czego.
– Artur, zachowuj się. Byle jak, ale się zachowuj.

– Zadzwonili do drzwi mieszkania. Otworzyła im młoda brunetka.
– Dzień dobry, zapraszam do środka. Jestem Kaja, jestem narzeczoną Mateusza.
– Ach, narzeczona. Dzień dobry. Artur i Maja Góra. Gdybym wiedział, że jest gospodyni w domu, kupiłbym kwiaty, wedle zwyczaju.

– Wręczył jej butelkę wina.
– Nic nie szkodzi. Zapraszam do środka.

– Zaprowadziła ich, do przestronnej jadalni, gdzie stół zastawiony był jedzeniem.
– Zostawię was na chwilę, pójdę po Mateusza.

– Wyszła szybko.
– Nie mówiłaś, że ma narzeczoną.
– Na pewno mówiłam, tylko wyleciało ci z głowy.
– Gdybyś mówiła, to nie byłbym taki zazdrosny.

– Szeptali, lecz urwali, gdy usłyszeli kroki z głębi korytarza.
– Dzień dobry, witajcie, czujcie się jak u siebie.

– Podał Arturowi dłoń, a Maję przytulił, całując delikatnie w policzek. Artur udał, że tego nie widzi.
– Cieszę się, że jesteś.

– Powiedział, przy okazji ich przywitania.
– Też się cieszę, właściwie to, cieszymy.

– Wskazała na swój brzuch i Artura.
– To co, głodni?
– Nie specjalnie.

– Odparł Artur.
– A ja, jak smok. Ale w ciąży, to chyba nic dziwnego, prawda?
– No pewnie, zaraz podamy przystawki. Kochanie, pomożesz mi?
– Jasne.

– Odparła grzecznie i poszła za nim.
– A nie mówiłem, że dziwny typ? Mnie, to praktycznie ignoruje.
– Nie przesadzaj, wydaje ci się, bo go nie lubisz.
– Nic mi się nie wydaje, otwórz oczy, coś z nim jest nie tak.
– Artur!

– Syknęła, w momencie, gdy weszli z przystawkami.
– Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. Zapiekane łódeczki ziemniaczane, z piersią kurczaka i żółtym serem.. Sosy do wyboru, śmietanowy i czosnkowy, robiłem oczywiście sam.

– Mateusz postawił misę z przystawką, a obok niej sosy do wyboru.
– Wybornie, obawiam się tylko że po takiej przystawce, nie zmieszczę już dań głównych.

– Zachichotała Maja.
– To może minął się kolega z powołaniem? Zamiast śpiewać, powinieneś gotować?

– Zauważył Artur, nakładając przekąskę.
– Wiesz, jedno nie wyklucza drugiego.

– Odpowiedział i zasiadł do stołu, a obok niego narzeczona.

– Kiedy nadeszła dalsza część kolacji, Artur stawał się coraz bardziej poirytowany i zniecierpliwiony. Mateusz i Maja, rozmawiali niemal sami, ze sobą, o repertuarze chóru, minionych i przyszłych koncertach, zupełnie tak, jak by zapomnieli o obecności Kaji i Artura.
– Wyśmienite jedzenie, Mateusz, naprawdę.

– Podjął Artur, w chwili ciszy.
– A dziękuję, dziękuję. Cieszę się, że smakuje. Ale się zrymowało.

– Roześmiali się, wraz z Mają.
-Jeszcze trochę wina?
– Nie, dziękuję.
– Dlaczego, przecież to Maja pewnie będzie prowadziła, prawda?
– Tak, w końcu przyjechaliśmy jej samochodem, ale nie zmienia to faktu, że nie potrzebuję pić, żeby dobrze się bawić.

– Mateusz nie skomentował.
– A może nam coś zaśpiewacie, bo tak rozmawiacie o tym chórze, śpiewaniu.

– Podjęła rękawice Kaja.
– W duecie? Będzie ciężko, jeśli chodzi o utwory, które wykonujemy w chórze. Brzmią lepiej, kiedy wykonujemy je w wielogłosie.
– Nie szkodzi, zaśpiewajcie wspólnie cokolwiek. W końcu, wszyscy mamy się dobrze bawić, prawda?

– Powiedział Artur, z nutką leciutkiej ironii.
– Skoro Maja jest twoją żoną, to powinieneś wiedzieć, że po jedzeniu źle się śpiewa.

– Stwierdził chłodno Mateusz.
– Spokojnie, zawsze możemy pograć w planszówki, prawda, kochanie? Mamy ich sporo.
– Nie lubię gier planszowych. To zajęcie dla dzieci.

– Rzekł Artur, z obojętnością w głosie.

– Atmosfera nagle zgęstniała. Maja, ukradkiem rzucała Arturowi spojrzenia pełne złości.
– To co, kochani, może potańczymy, chodźcie, chodźcie do salonu.

– Zaprosiła uprzejmie Kaja.

– Kiedy z głośników popłynęła muzyka, zdawało się, że na powrót zrobiło się przyjemnie. Wszyscy starali się zmieniać partnerami. Jednak Artur, przez cały czas, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Mateusz, w obecności swojej narzeczonej, wciąż kokietuje Maję. Czy to możliwe, że tylko mu się to wydawało? Zlustrował Kaję i stwierdził, że była bardzo ładna. Była gustownie ubrana, miała dobrą fryzurę, w czym według Mateusza, Maja była od niej lepsza? Kiedy chórzyści tańczyli ze sobą, Artur podszedł do Kaji i zagaił rozmową:
– Zatańczysz? Moja żona chyba ma lepsze towarzystwo ode mnie.

– Spróbował zrobić wszystko, by zabrzmiało to, jak niewinny żart.
– Chętnie, ale od razu uprzedzam, nie bardzo umiem tańczyć.
– Eee, coś kręcisz. Ja przed chwilą widziałem, zupełnie co innego. Świetnie się ruszasz.
– Ty też, masz świetne ciało…Znaczy, chciałam powiedzieć…

– Zakłopotała się, lecz oboje zaczęli się śmiać.
– A dziękuję, dziękuję, to bardzo miłe, co mówisz. Pracuję w pogotowiu ratunkowym, jestem lekarzem. Przy takiej pracy, niepotrzebna jest nawet siłownia.
– Ja pracuję, jako recepcjonistka, w hotelu, zazdroszczę ci tej figury.
– Na prawdę, nie masz czego, nie jestem zbyt dobry, w prawieniu komplementów, ale twoja też jest dobra.
– Tak, ale ja nad moją, muszę pracować i to bardzo intensywnie. Chodzimy z Matim, wspólnie na siłownie.
– A do kosmetyczki też?

– Wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Zabawny z ciebie facet.

– Tańczyli, rozmawiając, aż jakiś czas później, przyszedł czas powrotu. Pożegnali się wszyscy i gdy małżonkowie ruszyli, w powrotną stronę, oboje zdawali się być na siebie źli.
– No i co? Nadal twierdzisz, że to była miła, sympatyczna kolacja?
– Jak dla mnie tak.

– Odparła chłodno.
– No, nic dziwnego, skoro rozmawialiście tylko we dwoje, praktycznie przez cały czas.
– Owszem, były takie momenty, może to nie było fajne, przepraszam, za to ty, nie musiałeś odbijać piłeczki i ślinić się do Kaji.
– Słucham? Ja? Do Kaji? Tańczyłem z nią tylko i rozmawialiśmy.
– Widziałam, jak się do niej szczerzyłeś. Jeśli czułeś, że faktycznie, trochę zapominamy o towarzystwie, to…
– Majeczko, zwolnij, teraz jest już ślisko, przymroziło na wieczór.
– Nie zmieniaj tematu, ty od początku nie lubisz Mateusza. Robiłeś wszystko, przed spotkaniem i podczas niego, żeby mi pokazać, jak bardzo jesteś zazdrosny…
– Maja, zwolnij, zatrzymaj się! To fakt, nie podoba mi się ten gość. Nie rozumiem, czemu nie widzisz, że…
– Nie mogę…Nie mogę zahamować! Artuuur!

– Jak to nie możesz! Uspokój się, zjedź na pobocze!

– Krzyczał do niej, jednak była tak zdenerwowana, że nie była w stanie zapanować nad kierownicą i hamulcami. Samochód, rozpędzony był, do stu kilometrów. Przed oczami stanęło mu całe życie. Przez okno, od strony pasażera, zobaczył tylko jadący powoli samochód. Wiedział, że nic z niego nie zostanie, jeśli natychmiast nie zrobi czegoś, by okrzesać, wpadające w poślizg auto. Pochylił się nad Mają i zabierając jej kierownicę z rąk, skręcił na pobocze. Kiedy dostrzegł, że jadą prosto na drzewo, było już za późno, żeby coś zrobić.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 31

– Pierwszy dzień, w nowej pracy, Lidka uznała za udany. Jechała właśnie, wraz z Jakubem do Leśnej góry, by zacząć kolejny, miała nadzieję, równie przyjemny, jak poprzedni dzień pracy.
– O czym tak myślisz, Lidziu?
– A…Tak właściwie, o niczym szczególnym. Myślę, o wczorajszym dniu w pracy.
– Rozumiem. No i jakie wnioski wyciągasz, a propo pracy w dyspozytorni?
– Cóż. Trudno powiedzieć. Mam za sobą dopiero osiem przepracowanych godzin, podczas których…Nie działo się nic nadzwyczajnego. Ruda upewniała się, czy na pewno dobrze poradzę sobie z komputerem, przyjęłam i rozdysponowałam kilka zgłoszeń do zasłabnięć, podejrzeń zawału, nudy. Zupełnie nie rozumiem, jak Ruda, wytrzymuje tam dzień w dzień i udaje jej się nie zasnąć.

– Uśmiechnęła się.
– Czyli co, mam rozumieć, że zamiast na zesłanie, trafiłaś do raju? Nic nie robisz, się nie narobisz, a jeszcze zarobisz?

– Zawtórował śmiechem.
– No, na to wygląda. A tak się stresowałam, przed pierwszym dniem. Mówiłam ci, że prawie nie spałam w nocy?
– Coś wspominałaś. Ja jednak, na twoim miejscu, byłbym ostrożny, z oceną nowego stanowiska, tuż po pierwszym dniu pracy. To może być bardzo mylne.
– Może i racja, oby tak było, bo nie mam pojęcia, jak przepracuję na tym stanowisku, najbliższe lata. Ale wiesz, że nie narzekam, prawda? Zdaję sobie sprawę, że moja głupota, mogła skończyć się dużo gorzej.
– Wiem, kochanie, wiem. Choćbyś się nudziła, jak mops i tak dasz radę.

– Pocałował ją, zatrzymując auto przed stacją.
– Wiesz…Mam jakieś takie…Dziwne wrażenie, że wszyscy, po tej sytuacji, po rozprawie, traktują mnie inaczej, niż zwykle.

– Odpięła pas.
– To znaczy? Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Osobiście, nic takiego nie zauważyłem, ale oczywiście, ty masz prawo odczuwać to inaczej.
– No…Nie wiem. Mam wrażenie, że jedni patrzą na mnie z ukosa, drudzy z litością i pobłażaniem…Jeszcze inni, w ogóle wolą nie podchodzić, nie rozmawiać, nie pytać. Zupełnie tak, jak by poruszenie tego tematu, na nowo mogło sprawić, że zacznę znowu wykradać leki.

– Kuba zamyślił się.
– Nie wydaje mi się, by było aż tak źle. Może jesteś po prostu przewrażliwiona, co? Z tego, co mi wiadomo, masz wspaniałych kolegów, którzy sprawili, że jesteś tu, gdzie jesteś. Martwili się o ciebie, próbowali pomóc…
-Wiem. Masz rację, ale z drugiej strony, kto po czymś takim, potrafi zachowywać się normalnie, w stosunku do koleżanki, która kradła leki. Każdy, kto w danym dniu szykował torbę z lekami i miał ze mną dyżur, mógł być o to oskarżony. Nic dziwnego, że mają do mnie żal. Gdyby nie ich czujność to…Strach pomyśleć. Co do mojego przewrażliwienia, to…Może, oby tak było. W najbliższych dniach, spróbuję się przekonać.
– Dobrze. Jeśli okaże się, że masz chociaż odrobinę racji, to pomyślimy, co z tym zrobić, żeby twoi koledzy, na nowo odzyskali do ciebie zaufanie.
– Nic nie możemy z tym zrobić, ludzi nie można zmusić do tego.
– Nikogo nie będziemy zmuszać, zaufaj mi. Myślałem raczej o tym, żebyśmy zrobili w domu małe przyjęcie. W końcu, mamy co świętować, nie? Twoje nowe stanowisko, pomyślne rozwiązanie brzydkich spraw, jeszcze nie oblaliśmy tego porządnie.
– I co, zaprosimy ich wszystkich do domu, no i co dalej?
– Dalej…No cóż. Dalej, sprawy potoczą się same. Zaproś wszystkich na sobotę, dobrze?
– Nie wiem, co kombinujesz, ale…Może to i dobry pomysł? Nigdy w prawdzie, nie zależało mi na tym, by mieć super kontakty, z kolegami z pracy, ale teraz czuję, że jednak brakuje mi tego, co było przedtem.
– No, więc postaramy się, żeby wszystko wróciło do normy, jeżeli jest coś nie tak. A teraz wybacz, kochana, muszę lecieć, za chwilę zaczynam obchód. Ty też chyba nie chcesz się spóźnić?
– Nie, no, jasne, że nie.

– Wymienili szybko, kilka pocałunków i każde poszło w swoją stronę.

– Lidka weszła do dyspozytorni, zajmując swoje miejsce, przy biurku.
– O, hej, już jesteś? Napijesz się kawy?

– Zagadnęła Ruda.
– Chętnie.

– Odpowiedziała, szykując stanowisko pracy.
– Nie ma sprawy, pójdę zrobić. Poradzisz sobie, gdyby coś?
– Jasne, nie martw się.

– Kilka minut później, Ruda wróciła z kawą.
– No i jak ci się tu podoba?
– Jest…No, jest…Dobrze.
– Nuda, co? To nie to samo, co biegać po lesie i szukać pacjenta, albo ratować mu życie, przez pół godziny na miejscu zdarzenia.
– No, wiadomo, to nie jest to samo, ale bez was, dyspozytorów, my, ratownicy, moglibyśmy nie dać rady. Wy ogarniacie podstawę naszych działań, to na waszą pomoc, dzwoniący muszą liczyć, aż do naszego przyjazdu. Sama wiesz, o czym mówię.
– Wiem, ale mam wrażenie, że mówisz to, bez specjalnego przekonania. Tutaj też nie raz, do głosu dochodzą silne emocje.

– Lidka uśmiechnęła się.
– Oby dane mi było tego doświadczyć.

– Zdążyła powiedzieć, gdy nadeszło pierwsze zgłoszenie..
– Dyspozytor pogotowia ratunkowego, słucham..
– Halo? Dzień dobry uprzejmie pani. Ja chciałam zapytać, czy któryś z lekarzy, może mnie teraz przyjąć? Bardzo boli mnie kolano. Skierowanie na zabieg, mam dopiero latem, a do przychodni takie są kolejki…

– Lidka zdębiała na kilka sekund. Nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć do starszej kobiety, czy może raczej na nią rozzłościć. Najspokojniej, jak umiała, odpowiedziała:
– Nie, proszę pani. Bardzo mi przykro, ale nie ma takiej możliwości. Prosiłabym, aby z takimi rzeczami, dzwoniła pani jednak do swojej przychodni rodzinnej, dobrze? To jest numer alarmowy, być może w tej chwili, próbuje dodzwonić się ktoś, kto naprawdę będzie potrzebował pomocy.
– Ale droga pani, ja też potrzebuję pomocy. Przecież mówię, że to kolano mnie boli. To, co, lekarz nie może mnie przyjąć? Przecież nie jeżdżą tymi karetkami non stop.
– Nie, proszę pani. Do widzenia.

– Rozłączyła się.
– Co, jakaś starsza kobietka chciała pewnie receptę? Takich telefonów bywa dużo, pewnie cię o tym uczyli.
– Daj spokój. Sama nie wiedziałam, co mam zrobić. Czy się uśmiechnąć, czy…Tym razem, nie chodziło o receptę. Boli ją kolano, zabieg ma umówiony na lato…Chciała, żeby przyjął ją jakiś lekarz.
– Aa, taak, też się zdarzają takie sytuacje. Pamiętaj, zawsze, bez względu na wszystko, zachowaj spokój.
– No, wiesz, ja z natury jestem porywcza, najpierw mówię, potem myślę. To może być trudne, jeśli się to powtórzy.
– Wiem, nowi zawsze tak mają, bez względu na to, jaki kto ma charakter. To trzeba lubić, albo się do tego przyzwyczaić.

– Lidka nie odpowiedziała. Napiła się kawy.

– Nadeszło kolejne zgłoszenie i odebrała.
– Dyspozytor pogotowia ratunkowego, słucham.
– Halo? Cy ulatuje pani moją mamę?

– Usłyszała dziecięcy głosik w słuchawce.
– Dzień dobry, kochanie. Jak masz na imię?
– Ala. Moja mama, jet chola.
– Alu, powiedz, co się stało twojej mamie?
– Bo, ona lezy na podłodze i się tsęsie. Mama nie oddycha, pomoze mi pani?
– Upadła? Przewróciła się?
– Tak, tatusia nie ma w domu. Mama cęsto się tsęsie.
– Czyli mama choruje na coś, tak?
– Tak, mówi, ze to taka zabawa, kiedy tsęsie się jak galaletka, ale ja wiem, ze jest chola. Tata mi powiedział.
– Duży napad padaczki.

– Przebiegło Lidce przez myśl..
– Dobrze, posłuchaj mnie. Ile masz lat?
– Plawie pięć.
– Jesteś bardzo dzielna, a znasz swój adres?
– Niee, casem tak, a casem nie, telas zapomniałam.

– Rozpłakała się.

– Lidka robiła, co mogła, by namierzyć dzwoniącą dziewczynkę. Jej przerażony głosik sprawił, że zaczęła się równie mocno denerwować. Palce nie chciały współpracować z klawiaturą, komputer zaczął wariować i nie potrafił wskazać miejsca na mapie, skąd napływał telefon.
– Jasna cholera, co jest!

– Syknęła.
– Halo? Alu, powiedz mi, jak długo mama leży i ma drgawki?
– Długo, baldzo długo.

– Co oznacza długo, według pięciolatki? Tego nie mogła wiedzieć, jednak wiedziała już, z informacji, które uzyskała od dziewczynki, że poszkodowana jest już w drugiej fazie ataku. Musiała działać, mimo problemów z komputerem.
– Posłuchaj, czy jest ktoś dorosły w domu, oprócz mamy??
– Nie, tylko ja i mamusia.
– Dobrze. Posłuchaj mnie teraz, bardzo uważnie. Musisz pomóc mamie, powiem ci, jak to zrobić, dobrze?
– Tak. Boję się.
– Nie bój się. Jesteś bardzo dzielna, słyszysz? Zadzwoniłaś na pogotowie, sama, pomogę ci uratować twoją mamę. Podejdź do niej i spróbuj ułożyć ją na boku.

– W słuchawce zapadła cisza. Lidka wciąż walczyła z komputerem.
– Szlak mnie jasny zaraz trafi! Dlaczego to nie działa, noooo!

– Krzyknęła, starając się, by mała Ala tego nie usłyszała.

– Ruda tylko rzuciła koleżance spojrzenie, pełne powagi, lecz nie mogła jej pomóc, bo sama przyjmowała zgłoszenie.
– Halo! Alu! Alicja, jesteś tam?
– Jestem. Nie umiem tego zlobić, mama jest oklopnie duza i cięzka.
– Jasny gwint, co robić!

– Powiedziała cicho do siebie, gorączkowo myśląc, jak pomóc dziecku i kobiecie.
– Próbuj, maleńka, nie poddawaj się. Jeśli mama ma na sobie coś, co ma guziki, albo pasek, możesz rozpiąć?
– Mama ma pizame.
– Ach, rozumiem. Trzymaj jej głowę, obiema rączkami, ale nie podnoś, dobrze?
– Tlochę mi się udało, połozyć mamę na boku. Ja się boję…Mamo…Mamusiu…

– Dziewczynka rozpłakała się na dobre. Lidka była już zlana od potu. Zawsze, gdy w grę wchodziła pomoc małym dzieciom, odbierała to bardzo osobiście.
– Alicja, posłuchaj. Czy możesz wyjść z domu? Może mogłabyś pójść…Po jakiegoś sąsiada? Wtedy będzie nam łatwiej pomóc twojej mamie.
– Niee, dzwi są zamknięte na kluc.
– No jeszcze tego mi brakowało.

– Syknęła.

– Spojrzała błagalnie na rudą, dając znaki, że coś dzieje się z komputerem.
– Posłuchaj, Alu, spróbuj sobie przypomnieć, gdzie mieszkasz? Jaka to ulica? Coś charakterystycznego jest w okolicy?
– Nie wiem. Cukielnia i tam są doble lody, skoła…Plose pani, mama cały cas się tsęsie.

– Lidka poczuła, jak z bezradności, do oczu zaczynają napływać jej łzy. Ruda podeszła do jej stanowiska.
– Tatuś wlócił!!

– W słuchawce rozległ się dźwięk, który jednoznacznie świadczył o tym, że telefon upadł na podłogę.
– Mów, cały czas mów, może mężczyzna cię usłyszy.

– Ruda klikała coś na konsoli.
– Halo? Halo, czy ktoś mnie słyszy? Tu dyspozytor pogotowia ratunkowego. Halo!
– Halo? Tak, dzień dobry. Słyszę panią, córka wezwała pogotowie, bo żona choruje na padaczkę. Dawno nie miała takiego ataku, nie wiem nawet, jak długo już trwa, mała mówi, że długo, czy może pani przysłać karetkę na porzeczkową dwanaście? Wyszedłem tylko na zakupy, Jezus Maria.

– Lidka odetchnęła z ulgą.
– Wysyłam do pana karetkę. Alicja, to dzielna dziewczynka. Zadzwoniła na pogotowie, by pomóc mamie, udało nam się podjąć współpracę, podczas ataku pana żony. Może pan być dumny z córki.

– Komputer podjął pracę. Lidka wysłała zespół ratunkowy, pod wskazany adres.
– Dziękuję za pomoc, do widzenia.

– Rozłączył się.

– Lidka otarła czoło z potu.
– Co się dzieje z tym komputerem?
– Nie mam pojęcia, wezwałam już informatyka. Wszystko do tej pory było w porządku, ale wiadomo, to tylko sprzęt.
– No, to nie wiem, może to ja przyniosłam jakiegoś pecha? Myślałam, że tak zjadł mnie stres, że nie umiem współpracować z komputerem.
– A widzisz, czyli jednak miałam racje. Tutaj też trzeba umieć panować nad emocjami, zwłaszcza, kiedy dyspozytor musi pomóc poszkodowanemu, do przyjazdu pogotowia, a sytuacja jest tak trudna, jak było to przed chwilą, w twoim przypadku. Zjadł cię trochę stres, co?
– Oj, tak. Wiesz, to jest zupełnie inna bajka jednak, po tej stronie lustra, w dyspozytorni. Ledwo mogłam wysiedzieć na miejscu, cały czas próbowałam zrobić coś, z tym cholernym komputerem, najchętniej wybiegłabym stąd i sama, na własną rękę szukała tego domu, z tą poszkodowaną. To straszne, kiedy trwasz w zawieszeniu, wiesz, co robić, ale nic nie możesz zrobić. Tu chyba jest gorzej, niż w naszej karetce…Z resztą, sama nie wiem…Może ja po prostu się do tego nie nadaję?

– Zaśmiały się.
– Dasz radę. Za chwilę, przyjedzie tu ktoś i zajmie się tym sprzętem, a do tej pory, przełączaj do mnie wszystkie wezwania, dobrze? A, słuchaj, postaraj się w myślach wypowiadać komentarze, które dyktują ci emocje. Nigdy nie wiadomo, co kto usłyszy.
– Zrozumiałam. No, to co? Myślisz, że będzie ze mnie dyspozytor?
– Jak zmienisz płeć, to pewnie tak, na razie ćwicz bycie dyspozytorką.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 30

– W dzień walentynek, Piotr i Martyna, wybrali się wspólnie na zakupy. W ostatnim czasie, była to niezwykła rzadkość, zważając na wieczny brak czasu, powodowany pracą, obojga rodziców, oraz naprzemienne zajmowanie się domem i synem. Chociaż Piotr, nie był zwolennikiem takich szumnych świąt, jak walentynki, dzień kobiet, to tym razem, postanowił zrobić żonie niespodziankę i zabrać ją na zakupy,pozwalając, by kupiła wszystko, o czym tylko zamarzy. Czuł, że jest jej to potrzebne, by mogła wreszcie, na dobre, przestać zamartwiać się tym, co wydarzy się, po narodzinach niewidomego dziecka. Odnosił wrażenie, że od długiego czasu, zdawała się być pogodzona z tym faktem. Stał więc teraz, przebierając nogami, ze zniecierpliwieniem, przed przymierzalnią, w której Martyna przymierzała setną, a może tysięczną sukienkę, która w zasadzie, niewiele różniła się, od poprzednich egzemplarzy, które co dwie minuty prezentowała na sobie Martyna.
– No, a ta? Co o niej sądzisz, Piotruś?
– Yyyyy…Nooo…Pięknie.
– Jak to, pięknie!
– No, znaczy…Wspaniale…
– Jak to, wspaniale! Piotrek, skup się! Jak na mnie leży. To jest sukienka ciążowa, kolekcja zimowa, jak ci się podoba, ten odcień czerwieni, bo ja…Kurcze, sama nie mogę się zdecydować…Może jednak przymierzę jeszcze raz, tą błękitną…
– Ta jest super…Może po prostu ją kupimy?
– No, właśnie nie wiem, czy na pewno mi w niej do twarzy, czy dobrze na mnie leży, tak do końca. No, spójrz…Tutaj, niby wszystko jest dobrze, ale chyba…Jest trochę za krótka z tyłu, nie? No i jak by…Jak by, nie do końca maskuje brzuch.
– A po co chcesz maskować brzuch? Wstydzisz się, że jesteś w ciąży? Sukienka chyba ma ładnie wyglądać na kobiecie, a nie coś maskować.
– Jezu, Piotrek, jak ty nic nie rozumiesz. Z resztą, ty w ogóle nie umiesz mi doradzić! O którąkolwiek sukienkę nie pytam, każda ci się podoba.
– No, bo podobasz mi się we wszystkim, już ci to kiedyś mówiłem. Poza tym, siedzimy tu już trzecią godzinę i ja…No, już wszystko mi się miesza, nooo…Poza tym, jestem tylko facetem. Takim wiesz…Typowym, dla mnie jest tylko czerwony…Zupełnie nie rozumiem tego zjawiska, występującego u kobiet, że jeden głupi czerwony, może mieć tysiąc odcieni.
– Dobra…Już się nie tłumacz…Skoro nie umiesz mi nawet porządnie doradzić, to po co mnie tu zabrałeś?
– Żeby ci sprawić przyjemność, przecież dzisiaj walentynki, nie?

– Martyna roześmiała się.
– Kochany jesteś, ale następnym razem, wymyśl coś innego. Ty, ja i zakupy w sklepach z ubraniami, to chyba nigdy po prostu się nie uda.
– Masz rację…Ale skoro tu jesteśmy, to może po prostu już coś wybierzesz?
– Jejku, tylko, co…Wszystkie te sukienki są śliczne.
– Gdybym był milionerem, zaproponowałbym ci, żebyś wzięła je wszystkie.
– Ale jesteś ratownikiem medycznym, moim najukochańszym, zaznaczam i cieszę się, że chcesz mi kupić chociaż jedną z nich.

– Zaśmiała się, całując go w przelocie w usta.
– Bardzo przepraszam, ale czy państwo się trochę nie zapominacie? To jest sklep! Miejsce publiczne! Siedzi pani, w tej przymierzalni, już nie wiem ile czasu! Nie pomyśli pani, że inni też by chcieli skorzystać?

– Obruszyła się młoda kobieta, która podeszła do Strzeleckich.
– Ma pani rację, bardzo przepraszam, ja…Już, już, sekundkę. Zwolnię za chwileczkę przymierzalnię.
– No, ja myślę!

– Odburknęła i odwróciła się w stronę wieszaków z ubraniami.

– Piotr już chciał coś odpowiedzieć kobiecie, jednak powstrzymał się, uznając, że nie ma sensu rozpoczynania potyczek słownych, zważając na to, że za chwilę, najprawdopodobniej mieli opuścić sklep.
– No, dobra. Skoro muszę się pospieszyć, to biorę tą…

– Wskazała jedną z sukienek.
– Na pewno, nie chcesz jej jeszcze raz przymierzyć?
– Nie ma na to czasu, sam widziałeś, jak ta baba się piekliła. Ale dziękuję, wiesz, kochany jesteś, doceniam. Bierzemy i idziemy, może na jakiś obiad? W końcu, to rocznica ślubu, nie? Tylko zakupami chciałeś się wykpić?
– Ach, rocznica…No tak…
– No, chyba nie zapomniałeś?
– Chyba niestety tak.
– No nie!

– Zrobiła niezadowoloną minę, idąc do kasy, z sukienką w ręce.

– Kiedy byli już w samochodzie, jadąc na obiad do restauracji, Piotr odezwał się, próbując złagodzić złość małżonki.
– Kotek…Sorry, nie wiem, jak to się stało, że wyleciało mi to z głowy. Boże, jak to zleciało, rok temu, Wiktor, leżał pod aparaturą, w dzień naszego ślubu, a teraz…
– Dobra, już…Odpuść sobie. Nie gniewam się, tylko utwierdzam w tym, że faceci, bez kobiet na planecie ziemia, z pewnością by zginęli. I to jednak prawda, że najczęściej nie pamiętają ważnych dat.
– Ej, Martynka, no, ale zdarzyło mi się to, dopiero po raz pierwszy. Przecież o twoich urodzinach zawsze pamiętam.
– No, masz szczęście. A dzisiejszą wpadkę, wybaczam.
– Dziękuję.

– Pocałował ją delikatnie.
– To co, jedziemy do tej restauracji, w której się tobie oświadczyłem?
– O matko, no…Pamiętam to, tylko nie wiem, czy obsługa nas dobrze wspomina.

– Zaśmiała się.
– No, to się przekonamy.

– Skwitował z uśmiechem.
– Wiesz, Piotruś, że są specjalne sklepy, z różnymi rzeczami, dla osób niewidomych i słabowidzących?
– Tak? To świetnie.

– Odrzekł, bez ekscytacji.
– Pokazać ci? Jest tego trochę. O, tutaj, na przykład, popatrz…Tu są pomoce dydaktyczne. A tutaj, wszystkie rzeczy, które mogłyby się przydać w kuchni.

– Pokazywała, przesuwając palec po ekranie, zmieniając kategorie.
– Świetnie. Kochanie, ale, czy mogę zapoznać się z tym bliżej, w domu? Świętujemy dzisiaj walentynki i rocznicę ślubu.
– Doobra, już, dobra. Przepraszam, że znowu cię zanudzam.
– Niee, no, to nie tak, tylko znasz moje zdanie w tej sprawie. Chcę normalnie cieszyć się, tym nadchodzącym wydarzeniem, nie rozmyślać, nie poszukiwać…
– Tak, wiem. Tylko nie rozumiem, co złego jest w tym, że pokazałam ci sprzęt, dla takich osób, właśnie dzisiaj?
– Nie wiem, nieważne…Jesteśmy na miejscu, chodź.

– Cmoknął ją w policzek i wysiedli z auta.

– Lekko naburmuszona, poszła za nim do restauracji. Zajęli miejsce przy stoliku.
– Co będzie dla państwa?
– Jeszcze nie wiemy.

– Odparł Piotrek.
– Proszę, tu jest karta dań, proszę coś wybrać.
– A co poleciłby pan, do jedzenia, z okazji walentynek i pierwszej rocznicy ślubu?

– Kelner uśmiechnął się do nich.
– Cóż, gratuluję serdecznie. Wobec takiej okazji, jak rocznica ślubu, poleciłbym, nasze dzisiejsze danie dnia. Jest to łosoś, z ryżem i szpinakiem, zapiekany w cieście francuskim. Podawany z bukietem surówek i frytkami. Do tego, proponuję czerwone wino.
– Nie, nie. Za wino, podziękujemy. Ja prowadzę, żona jest w ciąży.

– Rozumiem. To może, dla klimatu, sok winogronowy?
– Chętnie.

– Przystali oboje, na tą propozycję..
– A na deser, serwujemy dziś babeczki serduszka, z lodami i owocami w środku.
– Świetnie, to poprosimy, a ja w szczególności.

– Zabrała głos Martyna.

– Kiedy kelner oddalił się, wymienili z Piotrem kilka spojrzeń i uśmiechów.
– Piotruś, widzisz tą parę z dzieckiem, tam, pod oknem?

– Wskazała palcem, po dłuższej chwili ciszy, gdy czekali na zamówienie.
– Widzę, chyba wszyscy się im przypatrują, bo chłopiec ma zespół downa.
– taaa…Nic miłego, co? Będąc na miejscu tych państwa.
– No, to prawda.

– Kelner przyniósł zamówienie i postawił na stoliku.

– Zaczęli jeść, z posępnymi minami, nie odzywając się do ciebie. Każde z nich, choć powstrzymywało się, jak mogło, zerkało co rusz, w stronę stolika pary ,z chorym chłopcem.
– Piotrek, może powinniśmy coś zrobić? Zareagować jakoś. Wszyscy się na nich gapią, bo dzieciak wydaje dziwne odgłosy i pomagają mu w jedzeniu.
– Kochanie, ale co my możemy zrobić?
– Nie wiem, powiedzmy coś, tym wszystkim ludziom. Wyobrażasz sobie, że przychodzimy tu, z naszym niewidomym synem, lub córką i wszyscy patrzą się na nas?
– Przecież wiesz, jacy są ludzie.

– Przerwał, zauważając, że do omawianej pary z dzieckiem, podchodzi kelner.
– Bardzo przepraszam, ale, czy mogliby państwo, nieco pospieszyć się, z jedzeniem? Klienci naszego lokalu, skarżą się, że państwa syn, zakłóca im spokój.
– Słucham?

– Oburzyła się matka chłopca.
– Ja…Ja, naprawdę, bardzo przepraszam, ale bylibyśmy wdzięczni, gdyby opuścili państwo lokal, wraz z synem. Przepraszam, ale komfort naszych gości, jest dla nas najważniejszy.
– To skandal! Jak pan w ogóle może mówić coś takiego, prosić nas, o coś takiego!

– Oburzył się ojciec chłopca.
– Jeszcze raz…Przepraszam, ale prosiłbym, aby zastosować się, do moich słów. Sporo klientów, niestety opuściło nasz lokal, z powodu zniesmaczenia zachowaniem dziecka.
– Jest pan, naprawdę bezczelny! Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby posunąć się, do czegoś takiego!

– Powiedziała Martyna, która przysłuchiwała się rozmowie.
– Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, co trzeba mieć w głowie, zamiast mózgu, żeby do tych państwa, kierować takie prośby. Swoim klientom, proszę zwrócić uwagę na to, że każdy człowiek, bez względu na to, jaką posiada odmienność, ma prawo przebywać wśród ludzi, tak, jak ja, pan, my wszyscy, tu zgromadzeni.
– Martynka, kochanie, nie warto, do tego człowieka i tak nic nie dotrze.

– Próbował ją uspokoić mąż.
– Osobiście postaram się, żeby sytuacja, która się tu wydarzyła, przedostała się do mediów, a o renomie lokalu, możecie po czymś takim zapomnieć. Wychodzimy, kochanie!

EltenLink