Categories
Moje fanfiction

Rozdział 5.

Martyna i Piotrek, korzystając z krótkiej przerwy, postanowili zjeść razem obiad w restauracji nieopodal stacji. Krótkofalówki mieli cały czas włączone, na wypadek jakiegoś pilnego wyjazdu do pacjenta.
-To co Piotruś? Co zjemy?
-Ja nie wiem jak ty, ale ja zżarł bym konia z kopytami.
-No nie wiem czy serwują tu coś takiego, ale mogę zapytać.
-No, a tak poważnie, to na co masz ochotę Martynka?
-Nie mam pojęcia. Wszystko w tej karcie brzmi apetycznie. O, posłuchaj tylko. Krem z pomidorów, z dodatkiem parmezanu i grzankami, co o tym sądzisz?
-Może być. Ale na drugie weźmy jakieś mięso co?
-Dobra. Proponuję roladki z indyka ze śliwkami, surówką z jabłka i marchewki, do wyboru ziemniaki, lub frytki.
-A ja bym zjadł tą golonkę, a do tego wypił kufel piwa.
-Fu! Golonka? Ochyda! A o piwie zapomnij, jesteśmy w pracy.
No tak. Zapomniałem. W każdym razie, ja biorę golonkę i sok pomarańczowy.
-No dobra, jak sobie chcesz. Ale pamiętaj, że o cholesterol trzeba dbać. Te roladki były by zdrowsze.
-Dobra dobra. Na coś trzeba umrzeć.

-Przekomarzali się tak dłuższą chwilę, a potem złożyli zamówienie.
-Martynka, skoro nareszcie mamy chwilę dla siebie, to może pogadamy co?
-Jasne, a coś się stało?
-No stało się, stało. Ostatnio prawie się nie widujemy, chyba, że w karetce. Albo w łóżku.

-Dodał Piotr z szerokim uśmiechem, wywołując u Martyny silny rumieniec.
-Do czego zmierzasz Piotruś? Chcesz mi coś powiedzieć?
-Myślę, że oboje mamy sobie wiele do powiedzenia.
-Skoro tak sądzisz, to zacznij pierwszy.
-Zgoda. Czy nadal sądzisz, że ze ślubem powinniśmy jeszcze poczekać?

-Martyna przybrała poważny wyraz twarzy i spojrzała Piotrkowi w oczy.
-Nie wiem Piotruś. Myślę, że ostatnio wiele razem przeszliśmy i to nas bardzo zbliżyło. Bardzo cię kocham i oczywiście chciałabym zostać twoją żoną, ale czy jesteśmy gotowi do zawarcia małżeństwa?
-A dlaczego nie? Co stoi nam na przeszkodzie? Chciałbym sformalizować to co nas łączy. Chciałbym mieć z tobą dzieci. Dużo dzieci.
-Czekaj, czekaj. Powoli. Chcesz mi powiedzieć, że bez ślubu nie uda nam się stworzyć szczęśliwego związku? Nie możemy mieć dzieci? Wstydzisz się mówić o mnie moja dziewczyna, tak?
-Nie! Martyna, źle mnie zrozumiałaś. Niczego się nie wstydzę, a już z pewnością nie mojej ślicznej dziewczyny. Chciałbym się z tobą ożenić po to, żebyś wiedziała, że ja myślę o tobie tak na serio. Nie chcę żadnej innej i nie chcę, żeby za jakiś czas spodobał ci się jakiś inny facet.
-Aaa, rozumiem. Chcesz mnie usidlić i za wszelką cenę zatrzymać tylko dla siebie? No, powiem ci, że nawet nawet mi się to podoba i przemawia do mnie ten argument. A co z tymi dziećmi? Dopiero dzisiaj powiedziałeś mi, że chcesz mieć ze mną dzieci.
-Bo dopiero dzisiaj zrozumiałem, że naprawdę tego chcę. Że jestem w pełni gotów na bycie ojcem. Prawdziwym ojcem. Kochającym, czułym i opiekuńczym. Zawsze mi się wydawało, że nigdy nie będę potrafił takim być.
-Naprawdę tak myślałeś Piotruś? Mogłeś zapytać mnie o zdanie, powiedziałabym ci, jak bardzo się mylisz. Ty jesteś czuły, kochający i opiekuńczy. Z całą pewnością, na całej kuli ziemskiej nie będzie lepszego ojca od ciebie.
-Teraz to zrozumiałem. Wcześniej sądziłem, że będę taki jak on. Chociaż przez całe życie walczyłem o to, by być innym człowiekiem nigdy nie byłem pewien, czy gdyby przyszło mi stanąć przed obowiązkiem rodzicielstwa, to czy bym temu podołał. Może tak jak mój ojciec wpadł bym w alkoholizm. Znienawidził to niewinne maleństwo, które przyszło na świat za moim pośrednictwem. Może jedyne co potrafił bym mu dać, to wyzwiska, przekleństwa. Z czasem siarczyste klapsy i policzki, a potem mocne kopniaki, połamane ręce, nogi.
-Przestań! Nawet tak nie mów. Niewolno ci tak mówić, słyszysz? Nie chcę tego słuchać! Napewno by tak nie było. Nie będzie tak!

-Milczeli wpatrując się w siebie ze łzami w oczach, pogrążeni każde we własnych myślach. Nie zauważyli nawet, jak kelner podaje im zamówione jedzenie. Prędko jednak ocknęli się z letargu i jedli nadal w milczeniu. Pierwsza odezwała się Martyna.
-Piotrek, właściwie dobrze, że zeszło na temat dzieci. Bo jest coś, o czym ja muszę ci powiedzieć.
-Słucham cię Martynka.
-A smakuje ci ta wstrętna, ociekająca tłuszczem golonka?
-Tak, bardzo. A co, boisz się, że po tym co chcesz mi powiedzieć przestanie mi smakować?
-Nie, próbuję odwlec temat, bo nie wiem jak się za to zabrać.
-Zwyczajnie. Od początku do końca, powiedz co ci tam na serduchu leży.
-Spóźnia mi się okres. Czwarty miesiąc nie mam okresu.

-Sok pomarańczowy, którym Piotrek właśnie popijał spory kęs golonki niestety wykonał salto w jego przełyku, nie chcąc jak na złość znaleźć się bezpośrednio w rzołądku. Piotrek z wrażenia najpierw wypluł większą jego część, opluwając się aż po spodnie, przy okazji obrus po swojej części stolika, a potem zaczął się niesamowicie głośno krztusić i charczeć, zwracając przy tym uwagę większości ludzi siedzących w restauracji. Przerażona Martyna zbyt gwałtownie wstała z krzesła, które niebezpiecznie się zachybotało, a potem z rumorem przewróciło. Jednak nie zwróciła na to uwagi, podeszła szybko do Piotrka, ułożyła swoją dłoń w łódeczkę na jego plecach i uderzyła pięć razy w przestrzeń między łopatkową.
-Kasłaj Piotruś!Słyszysz? Staraj się kasłać.

-Jednak to zdawało się nie pomagać, choć powtarzała te czynność kilka razy. Piotrkowi coraz ciężej szło chwytanie powietrza..
-Martyna krzyknęła do kelnera, który zwabiony odgłosami podszedł do ich stolika.
-Halo! Niech mi pan pomoże, muszę pomóc narzeczonemu, zaraz się udusi.
-Niech go pani mocniej walnie, ma pani za mało siły, wałek do ciasta przyniosę!
-Człowieku zwariowałeś? Jaki wałek do ciasta, muszę mu natychmiast spróbować pomóc, ale potrzebuje pana pomocy.
-Ale proszę pani, ja nie wiem. Nie mam kursu pierwszej pomocy, co mam robić.
-Niech mi pan pomoże go przytrzymać, będę teraz uciskać.

-Martyna objęła Piotrka, ułożyła dłonie w piąstki i zaczęła uciskać w okolicy między żebrami, a pępkiem, również pięć razy. Kelner zbladł i wydawało się, że jest przerażony bardziej, niż Piotrek z Martyną razem wzięci. Po dłuższej chwili udało się przywrócić Piotrkowi oddech. Kolory zaczęły powracać na jego twarz.
-Jezus Maria! Piotrek, nie rób mi tego nigdy więcej. Oddychaj sobie, głęboko sobie oddychaj. A pan niech otwiera okno.

-Piotrek spojrzał przytomnie na ukochaną. Zachrypniętym głosem zapytał:
– Dopiero teraz mi o tym mówisz? Mówiłem ci ostatnio, że trochę przytyłaś, ale jeżeli na prawdę jesteś w ciąży to…To jakoś mało widać. Ale to możliwe? Naprawdę … Jesteś … w ciąży? Będziemy mieli … Dziecko?
-Boże Piotruś. Nie wiem tego napewno. Jesteś na mnie zły? Wiem, że to dziwne, że ja tak dopiero teraz, zawsze miałam nieregularny okres, myślałam, że to stres, że…Mało przeze mnie nie umarłeś.
-Przestań, Martynka. Poprostu … Mnie to zszokowało. Nie twoja wina, że akurat piłem sok. Ale obiecaj mi, że zaraz po dyżurze idziemy do lekarza. Albo chociaż wspólnie zrobimy test ciążowy.
-Dobrze, obiecuje. Ale teraz jeszcze chwilę sobie odpocznij, póki nikt nas nie wzywa..
-Odpocznę, jeśli mnie pocałujesz. Wtedy oddech całkiem wróci mi do normy.

-Martyna uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go wkładając w to całą namiętność, jaką przysporzył jej niedawny strach, że niemal go straciła.
-No! Dla takich chwil, to mógł bym się dusić co chwilę, a nawet umrzeć. Jeszcze raz.
-Przestań, nawet tak nie żartuj. Potwornie się przestraszyłam.
-Wiem, wiem. Przestanę, jeśli się zgodzisz za mnie wyjść.
-Co? To jest szantaż. Nie zgadzam się na to.

-Piotrek wyprostował się i zaczął udawać zakrztuszenie kasłając równie głośno.
-Echu! Echu! Echu!
-Przestań natychmiast, to nie jest śmieszne!
-To wyjdziesz za mnie? Echu! Echu!
-Tak, wyjdę za ciebie, mój idioto! Tylko przestań.

-To zdanie pozwoliło na powrót odzyskać Piotrkowi siły. Podniósł się z krzesła, z całej siły przytulił Martynę i podniusł ją do góry. Zrobił obrót, nieszczęśliwie zachaczając nogą, o przewrócone wcześniej przez Martynę krzesło. Wrzasnął jak opentany, padając na plecy jak długi, mocniej przycisnąwszy do siebie piszczącą Martynę. Upadli z takim rumorem, że wszyscy zgromadzeni wybuchnęli śmiechem, łącznie z Piotrem i Martyną, którzy nie mieli już siły wstać, tylko całowali się namiętnie pomiędzy wybuchami śmiechu.
-Kocham cię! Wariacie, chociaż mało co nie zabiłeś najpierw siebie, a potem nas. Ale z tobą mogę umrzeć nawet śmiercią tragiczną.
-Ja z tobą też kochanie. Ludziee! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! Zgodziła się! Wyjdzie za mnie! I chyba będziemy mieli dziecko! Słyszycie! Jestem szczęśliwy!
-Piotreek! Waariaaciee przeestaań!

-W sali rozległy się wrzaski i gromkie brawa, a zakochana para, powoli podniosła się z podłogi, gdyż w ich
krótkofalówkach rozległ się głos Artura Góry.

2017-08-21 16:53:03

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 4.

Artur Góra, po feralnym upadku ze schodów, chwilowo nie był zdatny do pełnienia obowiązków lekarza w karetce. Nie chciał też za nic w świecie wziąć na ten czas zwolnienia, bo ponad wszystkimi jego lękami, górował lęk przed samotnością. Zwiększył się on po śmierci Renaty. W prawdzie klusek zamieszkał w jego domu, jednak choć bardzo się starał, nie był w stanie w stu procentach zastąpić mu Renaty. Artur nie mógł się uwolnić od wspomnień. Wciąż rozpamiętywał wszystkie dni, a nawet noce spędzone z ukochaną. Nie spodziewał się, że stanie mu się tak bliska i zacznie koić jego samotność. Niestety los chciał inaczej, odebrał mu ją bez najmniejszego ostrzeżenia. Z braku zajęć, Artur brał teraz dyżury w dyspozytorni. Jednak o dziwo, nikt nie potrzebował pomocy. Włożył przenośny telefon stacjonarny do kieszeni marynarki.
Z większym niż zazwyzaj trudem, bo nie byłoto łatwe, mając nogę w gipsię, aż do połowy uda, wyszedł na chłodne, listopadowe powietrze. Usiadł na ławce przed stacją i patrząc w niebo, zapalił papierosa. Zazwyczaj tego nie robił, ba, nawet twierdził, że nic tak jak papierosy nie szkodzi zdrowiu, ale w jego przypadku, papieros pomagał mu się uspokoić. Wrócić do rzeczywistości, po bolesnym seansie wspomnień. Niestety działo się tak coraz częściej, a on już niebardzo wiedział jak z tym skończyć. Zgasił niedopałek i wrzucił go do kosza na śmieci. Już miał wracać na stacji, gdy na podjeździe dla karetek stanęła mała, czerwona skoda. Natychmiast wstał i pobiegł w tamtym kierunku.
-Cholerne baby za kierownicą!
-Halo! Proszę Pani! Czy nie widzi pani, że to jest podjazd dla karetek? A nie parking dla nierozgarniętych blondynek? Proszę wycofać, bo za chwile może tu podjechać karetka z pacjentem.

-Kobieta wyglądała na zawstydzoną, ale nie straciła hardu ducha i również podjęła utarczkę słowną z mężczyzną, który staną przed maską jej samochodu i groźnie gestykulował.
-Najmocniej pana przepraszam, rzeczywiście nie zauważyłam, że źle parkuję. Ale to się zdarza, czyż nie? Już cofam. Czy byłby pan łaskaw nie nazywać mnie nierozgarniętą blondynką
I nie machać mi przed maską tym gipsem? Jeszcze mi pan szybę rozbije!? Drogi panie w gipsowej zaprawie?

-Coś podobnego! Niedość, że nie rozgarnięta, to jeszcze pyskata. No już już, niech cofa. Pokaże gdzie stanąć.

-Artur kilka minut instruował kobietę co do parkowania, a gdy skończył i samochód stał już bezpiecznie, mało nie zemdlał, gdy z samochodu najpierw wynużyła się platforma dla wózków inwalidzkich, po której powoli i ostrożnie wózkiem zjechała, owa nierozgarnięta blondynka.
-Najmocniej przepraszam szanowną panią. Ja … Nie wiedziałem, to znaczy … nie zauważyłem … Czy ja … Mogę jakoś.
-Dziękuję! Nie potrzebuję litości. Poradzę sobie sama. Chociaż nie, czy może mi pan powiedzieć, gdzie mieszka Basia Wszołek z mężem?

-Artur nie był pewny czy może jej to powiedzieć. Nie był pewny, czy chce jej to powiedzieć. Kiedy tak siedziała przed nim na wózku, coraz bardziej żałował, że nie ugryzł się w język zanim tak na nią nakrzyczał. Patrzył się na nią, jak zahipnotyzowany i zastanawiał, jak to możliwe, że taka młoda dziewczyna musi zmagać się z takim kalectwem. Długie blond włosy, spływały falami na plecy, delikatny makijaż podkreślał równie delikatne rysy kobiety. Czerwona, puchowa kurtka, niebieskie jeansy i czarne sportowe adidasy, jakoś niepasowały arturowi do tej kruchej dziewczyny. Wolał by ją zobaczyć w sukience.
-Halo! Czy dobrze się pan czuje? Coś jest ze mną nie tak? Wpatruje się pan we mnie jak sroka w gnat. To jak, pomoże mi pan gdzie mieszka moja siostra z mężem?
-Jaka siostra? Z jakim mężem?
-Boże! Na pana miejscu zaczęłabym się poważnie zastanawiać, które z nas jest bardziej nie rozgarnięte. Basia Wszołek to moja siostra, Adam Wszołek to jej mąż. Jestem tu pierwszy raz, a nie chciałabym kłopotać Basi. Może mi pan pomóc tam dotrzeć?

-Do Artura słowa kobiety docierały jak spod wody. Cały czas był pod jej ogromnym wrażeniem.
-Ach tak! Siostra, mąż. No jasne! Ale zaraz. Ja się chyba nie przedstawiłem pani. Doktor Artur Góra. To znaczy … Artur Góra.
-Maja Mazur. Niestety nie doktor, ani profesor.

-Artur roześmiał się, choć sam nie wiedział czy po to, by rozładować atmoswerę, czy śmieje się z własnej głupoty. Podprowadził kobietę pod drzwi mieszkania wszołków. Basia wyszła już po pierwszym dzwonku.
-Majeczka! Nareszcie jesteś! Już miałam do ciebie dzwonić, czy napewno dasz sobie radę z dojazdem. No, ale widzę, że nasz sympatyczny doktor Góra ci pomógł?
-Cześć Basiu! Tak, miałam te niewątpliwą przyjemność poznania pana doktora. Dziękuję panu za pomoc.
-Ależ … Nie ma za co … to … to dla mnie sama przyjemność.

-Siostry długą chwile ściskały się i witały, a Artur stał, jak by go wmurowało obserwując tę rodzinną scenę.
-Doktorze! Telefon dzwoni w pana kieszeni!

-Powiedziała Basia patrząc z zadziwieniem na Artura.
-Co? Jaki telefon? Ach! Cholera jasna, że też nie mają kiedy dzwonić. No to ja … Uciekam, obowiązki wzywają. Miło było panią spotkać … Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Do widzenia!

Categories
Moje fanfiction

Rozdział3.

Zbliżał się ostatni dzień urlopu Wiktora Banacha. Urlopu, którego tak bardzo oczekiwał, o którym co roku marzył ponownie, w pierwszym dniu pracy zaraz po nim. Tego roku Wiktor żałował, że owego urlopu nie udało mu się spędzić tak jak sobie to zaplanował. Z dwiema najbliższymi mu osobami: Zosią i Anną.
-Bo z kobietami tak to właśnie jest! Mężczyzna planuje, kobieta rujnuje

-Pomyślał któregoś dnia, gdy jego plany poraz kolejny wzięły w łeb. Postanowił się tym jednak nie zamartwiać. Zdecydował, że nareszcie zainwestuje w siebie. Że w końcu zacznie się wysypiać, jeść do syta, oraz spędzać długie, relaksujące godziny w wannie, jeśli tylko będzie miał ku temu sposobność. Nie było to zbyt łatwe, gdy w domu mieszkały dwie kobiety, które często walczyły z sobą o cennych kilka minut przed lustrem, lub pod prysznicem. Nade wszystko pragnął poświęcić czas Zosi, ponieważ czuł, że nieszczęsna wyprawa w himalaje oddaliła ich znacznie od siebie. Wiedział, że jego praca od zawsze miała zgubny wpływ na ich kontakt. Tych ostatnich kilka dni, postanowił wykorzystać na polepszenie tej relacji. Niespodziewał się jednak, że będzie to tak łatwe do zorganizowania. Wieczorem, zaraz po wiadomościach, zjedli z Zosią wspólną kolację. Niestety nie przebiegała ona tak jak zwykle. Pełna rozmów, żartów i dowcipów. Ograniczyła się jedynie do krótkich, właściwie nic nie znaczących dialogów i Wiktor mocniej utwierdził się w przeświadczeniu, że jeśli natychmiast nic z tym nie zrobi, staną się sobie zupełnie obcy.
-Zosiu! Kochanie. Chciałbym z tobą porozmawiać. Czuję, że …

-Zosia spojrzała na ojca zmęczonym wzrokiem, przerywając mu w pół słowa.
-Tato! Nie teraz! Proszę cię. Miałam dzisiaj naprawdę ciężki dzień. Praca klasowa z Matmy i z Biologii, do tego kartkówka z Fizyki. Ta szkoła mnie wykończy. Możemy to odłożyć do jutra? Jest sobota.
-No skoro tak, to oczywiście. To idź i połóż się, a ja posprzątam po kolacji. Potem wezmę kąpiel i też się chyba położę. Jutro wracam do pracy, ale dopiero na nocną zmianę.
-Jesteś pewien, że dasz sobie radę z tym sprzątaniem? Tak dawno cię w domu nie było, że
-Że co? Że zdążyłem zapomnieć jak się zmywa brudne gary tak?
-No, coś w tym stylu. A gdzie Ania?
-Ma dziś kolejny nocny dyżur.
-Nie uważasz, że zbyt często ma te dyżury?
-Nie, dlaczego. Taka jest praca ratownika, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć?
-Nie, no jasne! Z kim ja rozmawiam. Chyba lepiej pujdę się położyć.

-Z tymi słowami wyszła szybko z kuchni, a Wiktor usłyszał tylko mocniejsze, niż być powinno trzaśnięcie drzwiami. Westchnął ciężko i zabrał się do zmywania. Po czym wziął długą i relaksującą kąpiel, dzięki której udało mu się na chwilę zapomnieć o przykrej rozmowie z kuchni. Po pół godzinie, czując się dostatecznie odprężony, wyszedł z wanny i otulił się szczelnie szlafrokiem z miękkiej froty. Wyszedł na korytaż i przez chwilę stał nasłuchując odgłosów z pokoju córki. Nie usłyszał warkotu komputera stacjonarnego, ani rozgłośnionej do granic wierzy stereo, więc domyślił się, że Zosia naprawdę była zmęczona i poszła spać. Najciszej jak tylko potrafił poszedł do sypialni. Wyjął czystą piżamę z szafy stojącej nieopodal łóżka i pospiesznie ją wkładając, wsunął się pod kołdrę i ułożył wygodnie. Zapalił lampkę nocną, próbując czytać jedno z romansideł Danielle Steel, pozostawionego przez Anię na szafce nocnej. Przeczytał kilka stron, po czym zamknął książkę mówiąc do siebie:
Boże! Co to za dyrdymały! Co ta Anka czyta. Strasznie to usypiające.

-To mówiąc, zgasił lampkę i odwrócił się na drugi bok. Zanim zasnął, rozmyślał jeszcze o Zosi i o minionym, przykrym wieczorze. A potem nie wiedzieć kiedy zasnął głębokim snem. Zdawało mu się, że od chwili, gdy mocno zasnął, minęło może pięć minut, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń, szarpiącą go natarczywie. Nie wiedział, czy to jawa, czy tylko mu się to śni. Potem do jego uszu wdarł się rozpaczliwy głos Zosi:
-Tato! Tato obudź się! Tato, słyszysz? Obudź się.

-Przed oczami stanęła mu Zosia, około czteroletnia. W kolorowej kwiecistej sukieneczce, którą kupił jej, za pierwsze solidnie zarobione pieniądze. Widział ją, taką maleńką i drobniutką, jak się nad nim pochyla, ma przerażone i zapłakane oczy i prosi go, by się obudził i nalał jej soku. Nie wiedzieć czemu właśnie ten obraz stanął mu przed oczami, ale zerwał się na równe nogi. Siedziała przy nim jego niemal osiemnastoletnia córka, jej twarz była zapłakana i niczym nie różniła się od tej, którą pamiętał z jej dzieciństwa.
-Zosiu, kochanie. Co się dzieje? Czemu płaczesz, źle się czujesz? Boli cię coś?

-Zarzucił córkę kaskadą pytań.
-Tato, wiem jak to zabrzmi, przestraszyłam się. Miałam okropny sen. Jechaliśmy samochodem, ty, ja i Ania. Wpadliśmy w poślizk i … i w żaden sposób nie mogliśmy się z niego wydostać. Potem zaczęliśmy spadać w przepaść. Chciałam ci dać rękę, ale nie mogłam cię dosięgnąć i, tato …

-Wiktor przytulił Zosię najmocniej jak umiał.
-Zosiu, spokojnie. To tylko sen. Wszystko jest dobrze, słyszysz? Jestem tu z tobą. To był tylko sen, córeczko.
-Wiem tato. Wiem, ale ja poprostu myślę, że … Że to był jakiś znak. Że powinnam ci zaufać, nie powinnam być taka chłodna. Mogę dzisiaj z tobą spać? Proszę, tato.

-Wiktor roześmiał się szeroko.
-Spać? Ze mną? Zośka, oszalałaś? Ty masz prawie 18 lat.
-Oj tato, proszę cię! Przecież zawsze mi mówiłeś, że bez względu na wiek będę twoją małą dziewczynką. Pozwól, proszę!
-A myślisz, że Ani by się to spodobało?
-Ania jest teraz na dyżurze. Tato, posłuchaj. Ja mam tylko ciebie. Wiem, że może czasem nie spełniam twoich kryteriów i wymagań. Że nie jestem taką córką, o jakiej marzysz, ale
-Zosiu, Zosiu Zosiu. Poczekaj! Chwileczkę. Jakich kryteriów, o czym ty mówisz?
-Jestem zazdrosna o Anię. O to jak ją przytulasz, jak do niej mówisz. Wolałam, gdy byliśmy w naszym domu tylko we dwoje. Chociaż bardzo ją lubię.
-Zosiu, skarbie. Posłuchaj. Bez względu na to, jakie żywię uczucia do Ani, ty jesteś dla mnie najważniejsza, rozumiesz? Wiem, że jest to dla ciebie trudne, że w moim sercu zagościł ktoś jeszcze, bo dotychczas nasze życie dzieliliśmy tylko i wyłącznie między siebie.
-Tak tato. Masz rację. Jest to dla mnie bardzo trudne. Staram się z tym walczyć, ale czasem jest to silniejsze ode mnie, wiesz? Zwłaszcza wtedy, gdy nie liczysz się z moim zdaniem. Gdy nie ma cię całymi dniami w domu, a jak już jesteś, to poświęcasz swój czas tylko Ani.
-Och Boże! Naprawdę tak to postrzegasz? Czy naprawdę jestem aż takim złym ojcem Zosiu?
-Nie, nie jesteś. Ale bądź też dla mnie. Ja tak bardzo cię kocham i boli mnie to, że teraz już prawie mnie nie dostrzegasz. Nie tak jak kiedyś.
-Tak, wiem. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio wiele rzeczy w naszej relacji schrzaniłem i bardzo chcę to naprawić, ale ty wiesz, że czasem mi tego nie ułatwiasz?
-Wiem, przepraszam. Wiesz jaka jestem uparta, chciałam już wcześniej z tobą pogadać. Ale mój upór mówił mi, że to do ciebie należy pierwszy krok. Tato, jest coś jeszcze.
-Tak? O co chodzi?
-Poprostu dla mnie to wszystko dzieje się za szybko. Ania mieszka z nami, nie wiem, może planujecie ślób. Dlaczego nie daliście mi trochę czasu, na zastanowienie się, czy ja także tego chcę?
-Za to również cię przepraszam. Za wszystko co zrobiłem źle, ale przecież nie mogę wystawić Ani walizki za drzwi. Może spróbujesz ją zaakceptować? Nasz związek? A ja obiecuję poprawę, o ile mi pomożesz i spróbujecie się jakoś dogadać?
-Postaram się.
-Zrobię ci szklankę gorącego mleka, a potem posiedzę przy tobie w twoim pokoju, dopóki nie zaśniesz, dobrze?
-Nie ma mowy! Śpię z tobą.
-Ech! Widzę, że cię nie przegadam. A pamiętasz, jak byłaś małą dziewczynką? Wciąż powtarzałaś, że wyjdziesz za mnie za mąż.
-No cóż, pewnie bym to zrobiła, ale ty wybrałeś Anię.

-Roześmieli się oboje, popijając gorące mleko. Potem oboje położyli się w sypialni, a Zosia wtuliła się w ojca, pragnąc poczuć jego ciepło, poczuć się bezpiecznie, co nie udawało się jej w ostatnim czasie.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 2.

Noc nie zdawała się być im już tak przychylna, jak na początku. Za nim wybrali się na upragnioną kawę z Anną, usłyszeli
-21s, zgłoś się!
-Oj, chyba nici z tej kawy

-odpowiedzieli zgodnym chórem panowie
-co się odwlecze, to nie uciecze

-Stwierdziła Anna z figlarnym uśmieszkiem.
-21.s zgłaszam się.
-Jećcie na ulicę polnom 12. Złamanie ręki i nogi, podczas upadku ze schodów.
-No, a nie możecie wysłać do tego podstawy, a nie zawracać nam głowę?

-No, ale dzwoniący bardzo nalegał, na eskę
-Dobra, przyjełam, jedziemy. Bez odbioru.
-Słyszeliście panowie? Zbierajcie się i do karetki.

-Powiedziała Pani doktor, w pospiechu równocześnie zakładając kurtkę, buty, poprawiając makijarz i szczotkując włosy.
-Polna 12? Ja skądś znam ten adres. Mam to cholera styłu głowy, prawie na języku.

-Zastanawiał się intęsywnie pocierając skronie Piotrek.
-Adaś! No jasne! Już wiem! Przecież to mieszkanie Góry

-Powiedział Piotr po dłuższej analizie, podczas oczekiwania w karetce na Doktor Raiter
-No, ja zawsze wiedziałem, że z niego taki sportowiec na schodach, przekonał mnie o tym na tamtym wezwaniu. u chrabiny, ale nie przypuszczałem, że aż do tego stopnia. Wtedy tylko trochę się potłukł, a teraz najwyraźniej troszeczkę połamał. Ciekawe tylko, dlaczego nie chce podstawy.

-Śmiał się Wszołek
-Panowie, dosyć już tych pogawędek, jedziemy!

-Rzekła hardo jak lew szukający czegoś do upolowaniaAnka.
-Już ruszamy Pani doktor.

– Odparł jej Strzelecki zapalając karetkę, która jak na złość nie chciała ruszyć.
-No! Co jest! Maleńka! Co cię znowu boli? Tatuś cię opatrzy, ale teraz mamy wezwanie! noo! Proszę cię, zaskocz!
-Piotrek, ty rozmawiasz z rzeczami martwymi? Oj, niedobrze z tobą.
-No jasne pani doktor. Naszej esce to czasem pomaga. A czasami nie. Nieraz muszę huknąć, łupnąć i gruchnąć. Mój anielski głos działa raczej na kobiety, niż na stare rozgruchotane karetki. Gdyby Góra zakupił nam jakieś nowe autko, pewnie nie musiał bym się uciekać do takich sposobów.
-Aha, no to będziesz miał okazję mu to powiedzieć. Bo nie wiem czy wiecie, ale to do niego to wezwanie.
-Tak, zorjętowaliśmy się, dziwna sprawa.

-W końcu za niezliczonym razem, kochana eska odpaliła i można było jechać. Po dłuższym milczeniu Adam postanowił je przerwać mówiąc
-Pani doktor to nie żartowała z tym jedzeniem na komendę. Ogarnęła się pani szybciej, niż my z Piotrkiem dotarliśmy do karetki.
-Ja w takich sprawach nigdy nie żartuję Adaś. Jak trochę poćwiczycie, to dojdziecię do wprawy.
-No i jesteśmy na miejscu, weźcie sprzęt, a no i defibrylator też, bo nie wiadomo co tam Góra wymyśli.
-Ee! pan doktor ma serce jak dzwon. Z resztą ruda mówiła tylko o złamanej ręce i nodze, nie wspominała o podejrzeniu zawału

-Stwierdził Piotrek, podążając za pozostałą dwujką do mieszkania Artura. Zastukali i zadzwonili kilka razy, aż z głębi mieszkania usłyszęli.
-Wchodźcie! Drzwi są otwarte!

-Weszli prędko do środka i tóż w korytażu, zastali istną kupę nieszczęścia. Artur siedział pod ścianą, z nienaturalnie wykrzywioną prawą ręką i nogą. Dzielny klusek siedział obok niego, dysząc ciężko i popiskując.
-No wreszcie jesteście! Ile można na was czekać. Mało się nie zabiłem! Oj, jak dobrze, że to wy. Ktoś inny mógł by sobie ze mnie kiepsko zażartować, a dowas mam zaufanie.

-Powiedział Artur, ciężko oddychając i popatrując na całą trujkę. Anna nie mogła powstrzymać śmiechu.
-Artur, możesz mi wytłumaczyć, co ty do ciężkiej cholery wyprawiasz? Dlaczego wzywasz nas, wystarczyłaby podstawa.
-Przecież właśnie powiedziałem, że tylko do was mam zaufanie. Na podstawie ma dzisiaj dyżur pani Chowaniec. Z nią jak wiecie, nie dogadujemy się, jak narazie. Mogłaby wykorzystać ten mój wypadek przeciwko mnie.
-Dobra dobra, Artur. Bez numerów. Powiedz nam, jak to się stało.
-No jak, jak. Jak, to takie zwierze, cholera jasna.
-Artur, zadałam ci pytanie, rządam odpowiedzi na nie.
-Właśnie, podobno ma pan doktor do nas zaufanie

-Zawtórował wszołek.
-A wy co, w Mickiewicza się bawicie? Wierszem do mnie mówicie?

-Ale sam pan doktor teraz zrymował.
-No, bo się denerwuje, to i rymuje. Choleeraa jaasnaa!
-Dobrze, panowie, przestańcie żartować. Artur, jak to się stało. Ty opowiadaj, a ja zaraz obejrzę rękę, nogę i dokonam rekonesansu, czy przypadkiem nie ma innych urazów. Wy panowie natomiast podajcie doktorowi coś na uspokojenie, środki przeciwbólowe, no i może na wszelki wypadek zmierzcie ciśnienie.
-Nie ma takiej potrzeby. Bo moje ciśnienie jest tak wysokie, że nie ma nawet takiej skali, pani doktor.
-Dobra dobra. Nie wymigasz się. Co jest grane?

-Oj tam, zaraz grane. Zwyczajna nieuwaga i tyle. Wszedłem na strych, żeby zrobić porządek ze swoimi rzeczami i
-Czekaj czekaj, Artur. Podnieś głowę do góry? No i podczas tych porządków podbiłeś sobie także oko?

-Aaaj cholera jasna! No nic się przed wami nie ukryje. No dobra, miałem nieprzyjemną rozmowę z sąsiadem z drugiego piętra.
-Znaczy … Bił się pan doktor?

-Zapytał Piotrek podając Arturowi leki.
-Ech, Strzelecki, ty jak coś powiesz … To czasami dobrze powiesz. Stanąłem w obronie kobiety. Ten sąsiad, to zwykła szuja, pijak i damski bokser. Na moich oczach kobiecie działa się krzywda, to co, miałem przejść obojętnie?

-Nie! No oczywiście, że nie. Ale powinieneś zgłosić to na policję i poddać się obdukcji. Faceta przymkną. Tylko w ten sposób pomożesz na dłuższą metę tej kobiecie. No chyba, że poraz kolejny wolisz nadstawić karku.
-Ooo nie nie nie! Co to to nie! Nigdy więcej. Jak mnie chwycił za kurtkę, podniósł do góry, a potem popchnął z tych schodów, to … Życie mi stanęło przed oczami. Myślałem, a właściwie byłem pewien, że nigdy więcej was nie zobaczę! Rozumiecie to?

-Spokojnie! Doktorze, bo jeszcze się nam pan tu rozpłacze. A ja jestem podatny na łzy, że gotów będę pana przytulić.

-Roześmiał się Piotrek.
-Strzelecki! To nie są żarty. Też byś płakał, gdybyś przeżył to co ja. Ale macie rację. Na policję pujdę.
-Świetnie Artur. Ale teraz zabierzemy cię do szpitala, na konsultacje z ortopedą.
-Żadnego szpitala! Wiem doskonale co mi jest. Nieskomplikowane złamanie ręki i nogi. Gips mam w kredęsie, więc do roboty.
-Gdzie? W kredęsie? No nieźle! To widzę, że pan doktor jest przygotowany na wszystko!
-No oczywiście, że tak. I wam radzę tak samo. Nigdy niewiadomo, co się komu zdarzyć może.
-Święte słowa, oj, święte słowa.

-Dodał Adam i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Nie stwierdziłam poważniejszych uszkodzeń, ale do szpitala i tak cię zabierzemy. Niech cię tam wnikliwiej obejrzą. I bardzo cię proszę, nie dyskutuj.
-No dobra. I tak jest was więcej, więc macie przewagę. Strzelecki! Czy ty napewno podałeś mi środki przeciwbólowe? Bo boli jak jasna cholera!
-Tak jest, niech się doktor nie boi. Zaraz przestanie.
-Tak? No mam nadzieję. To jedźmy już, bo chcę przed południem wrócić do domu!

-W kilka chwil potem, załadowali Artura do karetki, wśród narzekań i utyskiwań na życie i złych ludzi. A gdy dotarli do szpitala i oddali go w ręce lekarzy z soru, znalazłszy się spowrotem w stacji. Mieli niekontrolowane napady śmiechu popijając kawę i przedrzeźniając ukochanego szefa stacji.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 1.

Była zimna, listopadowa noc. Jedna z takich nocy, podczas których zbrodnią jest wygonić psa z budy, a co dopiero posłać ekipę pogotowia ratunkowego do wezwania. Na dworze panował przeraźliwy ziąb, który przenikał człowieka aż do szpiku kości, a deszcz lał się niemiłosiernie dużymi strumieniami. W stacji panował względny spokój, ponieważ póki co, nikt niepotrzebował pomocy ratowników. Tej nocy dyżur pełniła załoga 21s, pod przewodnictwem Anny Raiter, której towarzyszyć mieli Piotr Strzelecki i Adam Wszołek. Ania drzemała spokojnie, korzystając z kilku chwil przerwy w wyjazdach do ciężkich i mniej ciężkich wezwań. Adam z Piotrkiem siedzieli nad kubkami parującej herbaty rozmawiając dość cicho, by nie obudzić Anny.

-Ech! Co za pogoda. Już drugi dzień tak leje. Czym żeś tak nagrzeszył Piotruś, że nas tak bozia kara?
-Ja? Nagrzeszył? Nie przypominam sobie. Trzeba by Martynki zapytać, chociaż nieskromnie mówiąc, ostatnio układa nam się nawet całkiem dobrze. Może ty Basi dosoliłeś, co?
-Nie! No coś ty! U nas w małrzeństwie to nigdy nie było lepiej, niż teraz, odkąt Basia zaszła w ciążę.

-Roześmieli się dość głośno i natychmiast obaj, jak na komendę zerknęli w stronę śpiącej pani doktor. Ona jednak zdawała się tego nie słyszeć, nie poruszyła się ani o milimetr na kozetce.

-Ty, Piotruś, ona śpi jak kamień. Może ja lepiej sprawdzę czy oddycha co? Bo to nigdy niewiadomo.
-Nie przesadzaj Adaś, co ty taki strachliwy się zrobiłeś? Zupełnie jak Góra.
-Oj tam! Zaraz jak Góra. Strzeżonego pan Bóg Strzeże, nie słyszałeś o tym? Banach by nam głowy pourywał jak by coś jej się stało.
-Nic jej nie jest, ma poprostu mocny sen. Jeżeli chcesz coś dla niej zrobić to przykryj ją tym brązowym kocykiem, żeby jej cieplej było.

-Piotrek wskazał Adamowi koc wiszący na oparciu jedynego pustego krzesła, które znajdowało się w pomieszczeniu. Zaledwie jednak trochę nadal spanikowany Adam zdążył delikatnie przykryć Annę, w ich krótkofalówkach rozbrzmiał dźwięczny, donośny głos rudej.

-21s, zgłoś się.

-Dotychczas śpiąca mocno Anna, poderwała się pod wpływem tego komunikatu i wcale nie wyglądała na rozespaną. Chwyciła w dłoń krótkofalówkę i natychmiast, bez najmniejszych oznak snu w głosie odpowiedziała.

-Zgłaszam się 21s.
-Jedźcie na ulicę Norwida 14. Mężczyzna 26 lat, złamanie proncia.
-Że co proszę? Powtórz?
-Najprawdopodobniej złamanie proncia.
-No ładnie! Ciekawe jak to się stało, chociaż mogę się domyślać. Przyjęłam, bez odbioru. Jedziemy tam.

-Piotrek i Adam patrzyli na Anię, która w pośpiechu przeczesywała włosy i wkładała strój ratownika.

-No co z wami? Co w tym śmiesznego? Zbierajcie się, bierzcie sprzęt i do wozu. Czekam w karetce.
-Tak jest pani doktor, jedziemy ratować penisa z tarapatów.

-Rzekł Piotrek, a Wszołek ryknął głośnym niekontrolowanym śmiechem biorąc pleecak i podając Piotrkowi resztę sprzętu.
-Nie śmiej się Adaś nie śmiej, bo i tobie to się przydarzyć może.
-No! Tobie też. Choć już, bo Anka czeka.

-Popędzili do karetki i w minutę później jechali prędko do wezwania. By przerwać milczenie Adam zagadnął.

-Muszę przyznać, pani doktor, że pani to śpi czujnie jak zwierz. A to wygląda bardzo dziwnie, jak się na to z boku patrzy.
-Nie rozumiem? Co znaczy dziwnie?
-No! Zanim ruda poinformowała nas o wezwaniu, spała pani jak kamień, a my z Piotrkiem nie zachowywaliśmy się jakoś najciszej. A kiedy ruda nas wywołała, to już była pani na nogach.
-Bo widzisz Adaś. To są już lata praktyki. Nauczyłam się spać na komendę, jeść na komendę, tak już mam. Z jednej strony jest to przydatne, bo w ten sposób zawsze jestem gotowa do działania w nieoczekiwanych sytuacjach. Nie sztuką jest przesspać osiem godzin bez kontaktu z rzeczywistością, a potem obudzić się i być jeszcze bardziej zmęczonym.
-Widzisz Adaś? Słuchaj pani doktor, może się jeszcze czegoś nauczysz.
-Sam lepiej słuchaj. Ciebie to dobudzić nie można, nawet jak by wpuścić czołg pancerny. Ja tam problemu z budzeniem się nie mam. Wystarczy, że dostanę całuska, od Basi, i już.
-No wybacz przyjacielu. Ale jeśli kiedyś zaśniesz w stacji, a Basi w pobliżu nie będzie, to ja cię całował nie będę. Więc wymyśl sobie inny sposób pobódki.

-Roześmieli się wszyscy troje. A po chwili, Piotrek oznajmił, że są na miejscu i zatrzymał karetkę.
-Panowie! Bierzcie sprzęt, no może poza respiratorem. Sądzę, że raczej się nie przyda i lecimy.

-Po chwili wszyscy troje odnaleźli adres podany przez dyspozytorkę. Piotrek zadzwonił do drzwi. Otworzyła młoda kobieta. Na oko dwudziestotrzy letnia. Piotrka i Adama aż zamurowało. Była niemal zupełnie naga. Zoriętowali się, że najpewniej przed otwarciem drzwi, desperacko próbowała coś na siebie włożyć. Jednak w ręce na szybko wpadł jej kusy, różowy szlafroczek z atłasu, który mimo starań jego właścicielki, nie potrafił ochronić jej przed obnażeniem wielkich, sylikonowych piersi. Adam ukratkiem zlustrował kobietę od stóp aż do głów i gdyby w tym momencie mocniej nie oparł się o ścianę, to najpewniej osunął by się z wrażenia na ziemię. Od pasa w dół kobieta była zupełnie naga, a na jej wzgórku łonowym prezentował się tatuaż, przedstawiający napis, obcym wstęp wzbroniony. Szybko odwrócił wzrok, z największym trudem powstrzymując dławiący go powoli śmiech.
-Dzień dobry? Anna Raiter, pogotowie ratunkowe, tu było wezwanie, zgadza się?
-Och tak!, tak! Pomóżcie mi, proszę. Nie wiem co robić, o boże! Ja tego nie chciałam. Nie chciałam mu tego zrobić.
-Spokojnie! Możemy wejść? Proszę nam powiedzieć co się stało.

-Przerażona kobieta zdawała się bez końca szukać odpowiednich słów przepuszczając całą trójkę w drzwiach. Płakała, a z jej oczu wyzierała ogromna panika. Wkrótce do uszu całej czwórki dobiegł wrzask, przerywany tylko na kilka sekund. Wszyscy skierowali się w jego stronę. Weszli do niewielkiej łazienki, w której wnętrzu zobaczyli wannę pełną wody. A w niej mężczyznę, który kurczowo trzymał w ręce swoją męzkość, wrzeszcząc, sycząc i jęcząc niemiłosiernie.
-Witam, Anna Raiter pogotowie ratunkowe. Co się panu stało?
-Żaneta! Zwariowałaś? Babę tu wpuściłaś? Krępuję się. Mogłaś mówić, żeby weszło tylko tych dwóch!

-Obruszył się mężczyzna nieco już zachrypniętym głosem.

-Proszę pana. Jestem lekarzem, zapewniam pana, że nieraz widziałam męzkiego penisa.
-Co mnie to obchodzi! Mojego nie będzie pani oglądać. Wstydzę się do cholery, nie rozumie pani?
-Bardzo dobrze rozumiem, ale jeśli nie pozwoli mi pan obejrzeć członka, to w jaki sposób mam panu pomóc?
-A oni nie mogą? Są facetami.
-Nie! Nie mogą, bo to ja jestem lekarzem i to ja tutaj dowodzę. To jak! Da się pan zbadać i powie co się stało? Czy nie?
-No dobra, tylko szybko, bo tak boli, że za chwilę chyba wykituję.
-Jasne, ale na początek proszę wyjść z wanny. Piotrek, Adaś, pomóżcie panu.

-Panowie bez słowa, ale nie bez trudu wykaraskali mężczyzne z wanny i przeszli z nim do pokoju, gdzie pomogli mu się położyć. Anna podeszła szybko do mężczyzny ostrożnie badając jego członek, co objawiało się jeszcze głośniejszym wrzaskiem.

-Spokojnie, jeszcze chwileczkę. Proszę chwilę wytrzymać. Wygląda na to, że członek jest złamany, musimy bezzwłocznie zabrać pana do szpitala.
-Złamany? Czy pani oszalała? Jak chu … to znaczy, członka, można złamać?
-Na swoim własnym przykładzie widzi pan, że można. Piotrek, zmierz panu ciśnienie, złap parametry, a ty Adaś podaj dożylnie mikortyzol i leć do karetki po opatrunki chłodzące.
-O boże! Co teraz będzie z moim misiem? Czy trzeba mu uciąć penisa? Bo wie pani, na chwile zgubiliśmy rytm, jak się … No wie pani.
-Zamknij się durna babo! Co kogo obchodzi co robiliśmy. A tak w ogóle to uważaj, żebym tobie cycków zaraz nie obciął za to co mi zrobiłaś.
-Misiu, błagam cię, nie gniewaj się na mnie, ja tego nie chciałam. Misiu, wiesz, że cię kocham!
-Proszę państwa o spokój. Zaraz podamy panu antybiotyk, unieruchomimy członek i założymy opatrunki chłodzące. Następnie zawieziemy pana do szpitala, ponieważ natychmiast musi być pan poddany zabiegowi chirurgicznemu. Zabieg odbywa się w znieczuleniu miejscowym i polega on na usunięciu krwiaka i zszyciu błony białawej, która w pańskim przypadku właśnie uległa rozerwaniu kiedy się państwo … Kochaliście.
-Że co? Nic z tego nie rozumiem, boli mnie jak jasny gwint, kobietoo! Zlitujcie się.
-Piotruś, podaj panu dwie jednostki relanium i środki przeciwbólowe, które mamy przy sobie.
-Tak jest! Ciśnienie 120 na 90, parametry jak narazie w porządku.
-Świetnie! O, Adaś, nareszcie jesteś. Pomożesz mi w usztywnieniu członka, założymy opatrunek a potem do karetki, i jedziemy.
-A ja? Czy mogę pojechać z państwem? Z moim misiem?
-Niestety nie, przepisy tego zabraniają, ale może pani pojechać za nami. Tylko przedtem proszę się trochę ubrać może.

-Żaneta spojrzała zszokowana na Annę, która uświadomiła jej właśnie, że świeci golizną przed dwoma obcymi mężczyznami i podziękowała Bogu za to, że Misio najwyraźniej tego nie zauważył. Na jej twarzy pojawiło się bezgraniczne zażenowanie i natychmiast wybiegła do drugiego pokoju. Gdy cała trójka uporała się z pacjentem i załadowała go do karetki, pojawiając się jak najszybciej się dało w szpitalu, w stacji rozgorzała dyskusja.
-Ty, Piotruś, jak myślisz? W jakiej pozycji to robili?
-Bo ja wiem? Może na pieska, albo na jeźdźca. Zapewne ona dominowała. Ale nieźle się skończyło, co? Ja dziękuję za taki seks. Od teraz to ja w związku będę dominował.
-O tak! Ja też! Stary, a widziałeś jaki miała tatuaż? Na … No! Wiesz … Tam?
-Adaś, nie poznaję cię, gdzie ty patrzyłeś?
-Jakoś tak wyszło, tylko nie mów Basi, dobra?

-Piotrek zwijał się ze śmiechu, gdy Adam opowiedział mu o szczegółach tatuażu.

-Panowie, a co tu tak wesoło? Wszystko słyszałam, musicie mi zrobić bardzo dobrą kawę jeśli chcecie, żebym nie powiedziała o tej rozmowie waszym partnerkom, które z pewnością to zainteresuje.

-Rzekła Ania wchodząc do pomieszczenia.

Categories
Na sygnale

Burza

Categories
Na sygnale

Wyrostek robaczkowy.

Categories
Na sygnale

Ekipa radzi3

Categories
Na sygnale

Ekipa radzi2

Categories
Na sygnale

pasy.

EltenLink