Categories
Moje fanfiction

Rozdział 4.

Artur Góra, po feralnym upadku ze schodów, chwilowo nie był zdatny do pełnienia obowiązków lekarza w karetce. Nie chciał też za nic w świecie wziąć na ten czas zwolnienia, bo ponad wszystkimi jego lękami, górował lęk przed samotnością. Zwiększył się on po śmierci Renaty. W prawdzie klusek zamieszkał w jego domu, jednak choć bardzo się starał, nie był w stanie w stu procentach zastąpić mu Renaty. Artur nie mógł się uwolnić od wspomnień. Wciąż rozpamiętywał wszystkie dni, a nawet noce spędzone z ukochaną. Nie spodziewał się, że stanie mu się tak bliska i zacznie koić jego samotność. Niestety los chciał inaczej, odebrał mu ją bez najmniejszego ostrzeżenia. Z braku zajęć, Artur brał teraz dyżury w dyspozytorni. Jednak o dziwo, nikt nie potrzebował pomocy. Włożył przenośny telefon stacjonarny do kieszeni marynarki.
Z większym niż zazwyzaj trudem, bo nie byłoto łatwe, mając nogę w gipsię, aż do połowy uda, wyszedł na chłodne, listopadowe powietrze. Usiadł na ławce przed stacją i patrząc w niebo, zapalił papierosa. Zazwyczaj tego nie robił, ba, nawet twierdził, że nic tak jak papierosy nie szkodzi zdrowiu, ale w jego przypadku, papieros pomagał mu się uspokoić. Wrócić do rzeczywistości, po bolesnym seansie wspomnień. Niestety działo się tak coraz częściej, a on już niebardzo wiedział jak z tym skończyć. Zgasił niedopałek i wrzucił go do kosza na śmieci. Już miał wracać na stacji, gdy na podjeździe dla karetek stanęła mała, czerwona skoda. Natychmiast wstał i pobiegł w tamtym kierunku.
-Cholerne baby za kierownicą!
-Halo! Proszę Pani! Czy nie widzi pani, że to jest podjazd dla karetek? A nie parking dla nierozgarniętych blondynek? Proszę wycofać, bo za chwile może tu podjechać karetka z pacjentem.

Artur Góra, po feralnym upadku ze schodów, chwilowo nie był zdatny do pełnienia obowiązków lekarza w karetce. Nie chciał też za nic w świecie wziąć na ten czas zwolnienia, bo ponad wszystkimi jego lękami, górował lęk przed samotnością. Zwiększył się on po śmierci Renaty. W prawdzie klusek zamieszkał w jego domu, jednak choć bardzo się starał, nie był w stanie w stu procentach zastąpić mu Renaty. Artur nie mógł się uwolnić od wspomnień. Wciąż rozpamiętywał wszystkie dni, a nawet noce spędzone z ukochaną. Nie spodziewał się, że stanie mu się tak bliska i zacznie koić jego samotność. Niestety los chciał inaczej, odebrał mu ją bez najmniejszego ostrzeżenia. Z braku zajęć, Artur brał teraz dyżury w dyspozytorni. Jednak o dziwo, nikt nie potrzebował pomocy. Włożył przenośny telefon stacjonarny do kieszeni marynarki.
Z większym niż zazwyzaj trudem, bo nie byłoto łatwe, mając nogę w gipsię, aż do połowy uda, wyszedł na chłodne, listopadowe powietrze. Usiadł na ławce przed stacją i patrząc w niebo, zapalił papierosa. Zazwyczaj tego nie robił, ba, nawet twierdził, że nic tak jak papierosy nie szkodzi zdrowiu, ale w jego przypadku, papieros pomagał mu się uspokoić. Wrócić do rzeczywistości, po bolesnym seansie wspomnień. Niestety działo się tak coraz częściej, a on już niebardzo wiedział jak z tym skończyć. Zgasił niedopałek i wrzucił go do kosza na śmieci. Już miał wracać na stacji, gdy na podjeździe dla karetek stanęła mała, czerwona skoda. Natychmiast wstał i pobiegł w tamtym kierunku.
-Cholerne baby za kierownicą!
-Halo! Proszę Pani! Czy nie widzi pani, że to jest podjazd dla karetek? A nie parking dla nierozgarniętych blondynek? Proszę wycofać, bo za chwile może tu podjechać karetka z pacjentem.

-Kobieta wyglądała na zawstydzoną, ale nie straciła hardu ducha i również podjęła utarczkę słowną z mężczyzną, który staną przed maską jej samochodu i groźnie gestykulował.
-Najmocniej pana przepraszam, rzeczywiście nie zauważyłam, że źle parkuję. Ale to się zdarza, czyż nie? Już cofam. Czy byłby pan łaskaw nie nazywać mnie nierozgarniętą blondynką
I nie machać mi przed maską tym gipsem? Jeszcze mi pan szybę rozbije!? Drogi panie w gipsowej zaprawie?

-Coś podobnego! Niedość, że nie rozgarnięta, to jeszcze pyskata. No już już, niech cofa. Pokaże gdzie stanąć.

-Artur kilka minut instruował kobietę co do parkowania, a gdy skończył i samochód stał już bezpiecznie, mało nie zemdlał, gdy z samochodu najpierw wynużyła się platforma dla wózków inwalidzkich, po której powoli i ostrożnie wózkiem zjechała, owa nierozgarnięta blondynka.
-Najmocniej przepraszam szanowną panią. Ja … Nie wiedziałem, to znaczy … nie zauważyłem … Czy ja … Mogę jakoś.
-Dziękuję! Nie potrzebuję litości. Poradzę sobie sama. Chociaż nie, czy może mi pan powiedzieć, gdzie mieszka Basia Wszołek z mężem?

-Artur nie był pewny czy może jej to powiedzieć. Nie był pewny, czy chce jej to powiedzieć. Kiedy tak siedziała przed nim na wózku, coraz bardziej żałował, że nie ugryzł się w język zanim tak na nią nakrzyczał. Patrzył się na nią, jak zahipnotyzowany i zastanawiał, jak to możliwe, że taka młoda dziewczyna musi zmagać się z takim kalectwem. Długie blond włosy, spływały falami na plecy, delikatny makijaż podkreślał równie delikatne rysy kobiety. Czerwona, puchowa kurtka, niebieskie jeansy i czarne sportowe adidasy, jakoś niepasowały arturowi do tej kruchej dziewczyny. Wolał by ją zobaczyć w sukience.
-Halo! Czy dobrze się pan czuje? Coś jest ze mną nie tak? Wpatruje się pan we mnie jak sroka w gnat. To jak, pomoże mi pan gdzie mieszka moja siostra z mężem?
-Jaka siostra? Z jakim mężem?
-Boże! Na pana miejscu zaczęłabym się poważnie zastanawiać, które z nas jest bardziej nie rozgarnięte. Basia Wszołek to moja siostra, Adam Wszołek to jej mąż. Jestem tu pierwszy raz, a nie chciałabym kłopotać Basi. Może mi pan pomóc tam dotrzeć?

-Do Artura słowa kobiety docierały jak spod wody. Cały czas był pod jej ogromnym wrażeniem.
-Ach tak! Siostra, mąż. No jasne! Ale zaraz. Ja się chyba nie przedstawiłem pani. Doktor Artur Góra. To znaczy … Artur Góra.
-Maja Mazur. Niestety nie doktor, ani profesor.

-Artur roześmiał się, choć sam nie wiedział czy po to, by rozładować atmoswerę, czy śmieje się z własnej głupoty. Podprowadził kobietę pod drzwi mieszkania wszołków. Basia wyszła już po pierwszym dzwonku.
-Majeczka! Nareszcie jesteś! Już miałam do ciebie dzwonić, czy napewno dasz sobie radę z dojazdem. No, ale widzę, że nasz sympatyczny doktor Góra ci pomógł?
-Cześć Basiu! Tak, miałam te niewątpliwą przyjemność poznania pana doktora. Dziękuję panu za pomoc.
-Ależ … Nie ma za co … to … to dla mnie sama przyjemność.

-Siostry długą chwile ściskały się i witały, a Artur stał, jak by go wmurowało obserwując tę rodzinną scenę.
-Doktorze! Telefon dzwoni w pana kieszeni!

-Powiedziała Basia patrząc z zadziwieniem na Artura.
-Co? Jaki telefon? Ach! Cholera jasna, że też nie mają kiedy dzwonić. No to ja … Uciekam, obowiązki wzywają. Miło było panią spotkać … Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Do widzenia!

3 replies on “Rozdział 4.”

Hhhhhahahahaha xd. No, ciekwe, ciekawe, jak rozwinie się wąteknierozgarniętej Maji i nader ogarniętego
doktorka. Podejrzewam, że rozwinie się. Polew mam.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink