Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 29

– Z początkiem lutego Lidka ukończyła wszystkie potrzebne szkolenia, do objęcia nowego stanowiska w dyspozytorni. Nie miała pojęcia, czy to wystarczy, aby prawidłowo wykonywać nową pracę. Teorię, którą opanowała na wszystkich szkoleniach przez ostatnie dwa miesiące zaświadczała, że tak, a do tego miała również rozległą wiedzę i doświadczenie nabyte w karetce, którym będzie mogła się swobodnie wspomagać udzielając pomocy wzywającym karetkę. Wszystko wydawało się banalnie proste, obsługa komputera też nie sprawiała jej trudności, tylko mimo wszystko myśl o nowym zakresie obowiązków przyprawiała ją o dreszcze i stres. Pozytywnym faktem minionych miesięcy było to, że odkąd zamieszkała w domu Kuby i Kasi, powoli wracała do siebie. Odzyskiwała stabilność psychiczną, równowagę emocjonalną. Wróciło nawet jej dawne poczucie humoru i znów zapominała się hamować wtedy, kiedy powinna się gryźć w język. Rankiem miała się stawić w dyspozytorni, by zacząć pierwszy dzień w nowej pracy. Chociaż Jakub z całych sił starał się, żeby noc poprzedzający pierwszy dzień pracy była dla Lidki niezapomniana, przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Rozmyślała więc o wspaniałych nocach w ramionach Kuby, podczas minionych miesięcy. Każda godzina, minuta, sekunda w jego obecności przynosiła ukojenie, pozwalając zapomnieć o przeszłości i złych wydarzeniach. Przytuliła głowę do poduszki i zamknęła oczy. Miarowo oddychając przywołała w pamięci czuły dotyk ukochanego, który spał spokojnie obok. Nie pamiętała, by ktokolwiek, kiedykolwiek tak czule dotykał jej ciała, pieścił z namaszczeniem każdy milimetr jej skóry. i całował. Długo nie chciała pozwolić na zainicjowanie jakiejkolwiek bliższej relacji, ale Jakub nie protestował i czekał cierpliwie. Była mu za to niewypowiedzianie wdzięczna i budziło to w jej sercu ogromne pokłady miłości dla tego człowieka, który jak nikt inny otoczył ją troską i wspierał na każdym kroku. Teraz miała stuprocentową pewność, że to właśnie z nim znalazła to, czego od zawsze szukała, że razem zbudują świetlaną przyszłość dla siebie i małej Kasi, która najbardziej potrzebowała w życiu stabilizacji. Wyciągnęła rękę i pogładziła z czułością plecy Jakuba i przytuliła głowę do jego ramienia. Przypomniała sobie ich pierwszy wieczór, pierwszą prawdziwą randkę tego wieczoru, którą sama zainicjowała i była na nią w pełni gotowa. Wiedziała jak zrobić to umiejętnie i tak, by Kuba niczego się nie spodziewał, no może nieco pomogła jej w tym Kasia.
– Ciociu, czy mogłabym pójść na noc do Emilki?

– Zwróciła się do Lidki, która mieszała zupę w garnku.
– Do Emilki? Kiedy?
– Oj ciociu, no jak to kiedy. Wiadomo, że dzisiaj. Jest Piątek, chciałam zanocować u Emilki razem z Julką i Amelką, no taki babski wieczór…Rozumiesz, prawda?

– Lidka uśmiechnęła się zastanawiając, czy faktycznie rozumie coś takiego jak babski wieczór w przypadku ośmiolatek, ale na wszelki wypadek z powagą pokiwała potakująco głową.
– Kochanie, bardzo chętnie bym ci pozwoliła zanocować u Emilki, ale nie wiem co na to jej rodzice i twój tatuś.
– Jak to co? Mama Emilki już dawno się na to zgodziła. Rodzice Amelki i Julki też, zostaliście tylko ty i tatuś.
– Ach tak…

– Westchnęła Lidka z trudem powstrzymując śmiech.
– Ciociu, to przecież oczywiste, że skoro pytam ciebie, czy mogę zanocować u Emilki, to oznacza, że tylko ty i tatuś jeszcze nie wyraziliście zgody, a wszyscy inni tatusiowie i mamusie tak.
– Tak tak, no oczywiście masz rację słoneczko, ale wiesz też, że nawet gdybym bardzo chciała ci pozwolić na ten babski wieczór, to nie mogę sama podjąć tej decyzji. Ostatnie skrzypce należą do twojego taty.
– Echh…No ciociu, przecież właśnie dlatego najpierw przychodzę do ciebie. Ciebie tatuś bardziej posłucha niż mnie.

– Tym razem Lidce nie udało się nie roześmiać w głos.
– Ty mała spryciulo, ty już dobrze wiesz co oznacza szantaż emocjonalny.
– Nie, tego nie wiem, ale wiem, że bardzo kochasz mnie i tatusia i że ty pozwalasz mi na dużo więcej iż on, więc? Porozmawiasz z nim?
– Porozmawiam, ale teraz przecież jest w pracy, to nie bardzo mam jak.
– No właśnie, no to po prostu się zgódź, a potem mu to jakoś wytłumaczysz, tak jak to ty umiesz najlepiej.
– Na razie to idź coś pooglądać, albo w coś pograć, czy pobawić się, a ja się zastanowię co zrobić z tym faktem.
– Dobra, ale pamiętaj, wierzę w ciebie ciociuniu. Buziak.

– Gdy Kasia zniknęła na piętrze za drzwiami swojego pokoju, nagle w głowie Lidki zaczął się pojawiać chytry plan.
– A może by tak pozwolić małej na tą noc poza domem? Może warto spróbować pokazać Jakubowi, jak bardzo jest mu wdzięczna za okazywane wsparcie i miłość? Może już czas wyjść ze skorupy i pójść na całość?

– Kiedy głośne tak wybrzmiało w końcu w jej głowie, nie zwlekała ani chwili dłużej.
– Zgoda, możesz dzisiaj spędzić noc u Emilki, tylko najpierw muszę porozmawiać z jej mamą.

– Stwierdziła rzeczowo Lidka wchodząc do pokoju Kasi.
– Chórra! Chórrraaaaaa! Ciociu, jesteś mega! Jesteś najlepsza! Jesteś kochanaaa! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej ciociuńki!
– Udusisz mnie maleńka! No już, już! Lepiej spakuj wszystko co będzie ci tam potrzebne, a ja skontaktuję się w tym czasie z mamą Emilki.

– Kiedy Kasia zabrała się do dzieła, a Lidka skonsultowała wszystko z mamą Emilki i odwiozła pasierbicę na babski wieczór, natychmiast zabrała się do wykonywania obmyślonego po cichu planu. Zrobiła potrzebne zakupy, żeby przygotować ulubione danie Kuby, czyli pierś z indyka faszerowana śliwkami, podawana z sałatką ze świeżych warzyw. Kupiła jego ulubione wino i świece. Żałowała tylko, że nie starczyło jej już czasu na wizytę w jakimś sklepie z ubraniami. Chętnie kupiłaby sobie coś wystrzałowego, żeby wyglądać jak najlepiej. Mogłaby też wyskoczyć do fryzjera i kosmetyczki, Kuba na pewno zauważyłby jej starania, a tym bardziej po kilku miesiącach bezwolnej apatii. Uwielbiał, kiedy stroiła się dla niego i zawsze robiło jej się ciepło na samą myśl, gdy zauważał jakąś niewielką zmianę w jej wyglądzie. Wróciła do domu, wysprzątała go, a potem zabrała się za przyrządzanie kolacji. Kiedy nafaszerowany i przyprawiony indyk siedział w piekarniku, zajęła się swoim wyglądem. Nawet bez pomocy fryzjerki i kosmetyczki, korzystając z własnej inwencji twórczej zrobiła się na bóstwo. Około godziny dziewiętnastej Jakub wrócił do domu, czego nie udałoby się nie usłyszeć.
– Jesteeem! Dziewczyny! Halo! Co tu taka cisza? Mmmmmm! Ale coś wspaniale pachnie! No i to chyba pachnie jakoś znajomo!
– Cześć kochanie. Zupełnie nie rozumiem po co tak krzyczysz.

– Powiedziała wchodząc do przedpokoju i witając go promiennym uśmiechem, a także długim i namiętnym pocałunkiem.
– Oho? Takiego powitania to się nie spodziewałem, niemal zwaliło mnie z nóg. Jak ty pięknie wyglądasz i pachniesz. Mamy dzisiaj jakieś święto? O czymś zapomniałem tak?
– Nie, to ja sobie przypomniałam, że ostatnio trochę o tobie zapomniałam, a ty dzielnie czekasz, aż to zrobię, no więc…

– Znów go pocałowała i spojrzała w jego oczy. Oddałaby życie, by zawsze widzieć to szczęście i uśmiech, który zobaczyła i wiedziała, że praca, którą wykonała nie poszła na marne, trzeba było tylko iść dalej.
– Zapraszam cię na kolację.
– Na kolację? Ale…Ale ja…Jestem potwornie zmęczony, musiałbym wziąć kąpiel, przebrać się…No cóż…Ale tak pięknie wyglądasz, że nie mogę ci odmówić.
– To świetnie, bo nigdzie nie wychodzimy. Wykwintna kolacja czekać będzie w kuchni, a w tym czasie możesz się zrelaksować w wannie. Potowarzyszyłabym ci, ale już się wykąpałam.

– Mrugnęła zalotnie i cmoknęła jego czoło.
– Mhmmm…No skoro tak…To chyba muszę się dostosować, bo widzę, że twój plan na dzisiejszy wieczór jest już w całości obmyślony.
– Tak jest. Ja wszystko obmyśliłam i wszystkim będę sterowała, ty mi tylko nie przeszkadzaj.
– A gdzie jest moja córka?
– No już miałam nadzieję, że o to nie zapytasz. Nocuje dziś u swojej koleżanki. Tak tak tak, wszystko sprawdziłam, zadzwoniłam do mamy tej koleżanki, będą tam jeszcze dwie inne dziewczynki i ani słowa. Do wanny, to ma być nasz wieczór, jasne?
– Nooo pani Chowaniec…Grabi sobie pani, nie pytać o zdanie w takich istotnych sprawach mnie? Ojca?

– Powiedział zniżonym głosem i przejechał ustami po jej karku.
– Ani słowa powiedziałam.

– Popchnęła go w stronę łazienki i wróciła do kuchni, by dokończyć przygotowania. Dalsza część wieczoru również odbyła się według jej zamysłu. Jedli gawędząc wesoło, wspominając różne, piękne chwile, planując kolejne aż do momentu, kiedy wino sprawiło, że postanowili zatańczyć. Kiedy ich ciała zwarły się w tańcu, nie trzeba było czekać długo, aby sprawy przybrały najbardziej oczekiwany przez obojga obrót. Ubrania spadały z nich z kosmiczną prędkością, a pocałunki wymieniane jedne za drugim sprawiały, że ledwo mogli oddychać. Sprawy potoczyły się tak szybko, że za bezpieczną przystań do oddawania sobie wzajemnej miłości wystarczyła kanapa w salonie.
– Na…Na pewno tego…Chcesz? Jesteś…Pewna…Gotowa?
– Nie mów nic, bo się rozmyślę.

– Wysapała równie ciężko. Zdawało się, że plan powiódł się od a, do z. Jednak Lidka zapomniała przewidzieć najważniejszego, czyli: a co, jeżeli coś jednak pójdzie nie tak? Przerażenie, jakie odmalowało się na ich twarzach, kiedy usłyszeli przekręcanie klucza w zamku było godne uwiecznienia.
– Ka…Kasia…Jezus Maria!

– Szepnął Kuba próbując wyswobodzić się z miłosnego splotu ramion i ud.
– Ale…Ale…Ale jak to?
– Ciii! Musimy się natychmiast ubrać!

– Syknął przez zęby i w panice próbował znaleźć im jakieś okrycia.
– Cześć, musiałam wrócić do domu, bo okazało się, że…

– Kasia weszła do salonu w momencie, kiedy Kuba narzucił na nich pled leżący na fotelu obok. Pewnie niczego by się nie domyśliła, gdyby zdążył jakimś cudem ukryć części ich odzieży porozrzucanej po całym salonie.
– Uuuu…Aż tak wam gorąco?
– Może troszeczkę, no to jak to się stało, że jesteś w domu?
– Bo Emilka ma ospę. Jej mama zauważyła to dopiero przed chwilą. Amelka i Julka jeszcze jej nie przechodziły, a ja nie pamiętam, czy przechodziłam, czy nie, więc mama Emilki odwiozła nas do domu.
– Kochana, wspaniała ta mama Emilki.

– Powiedziała Lidka puszczając oczko do Kuby.
– Tak, szkoda tylko, że nie zadzwoniła, żeby zapytać, to mogłabyś zostać z Emilką, ponieważ ty miałaś ospę w wieku czterech lat.
– Dzwoniła, ale ani ty, ani ciocia Lidka nie odbieraliście domowego.
– No widzisz kochanie? Sami jesteśmy sobie winni.

– Skwitowała przejeżdżając schowaną pod kocem dłonią po jego udzie.
– Przykro mi, że wam przeszkodziłam w miłości, ale już idę do siebie. Możecie tu dalej się przytulać, czy co tam robicie bez ubrań.

– Uśmiechnęła się znacząco i mrugnęła, a za nim zdążyli o cokolwiek zapytać, już zniknęła na piętrze.
– Ten wieczór miał jeszcze szanse skończyć się dobrze.

– Stwierdził Kuba całując Lidkę.
– Tak, wiem, gdybyśmy odebrali telefon od mamy Emilki.
– Nie, rozwiązanie było prostsze. Włożyć klucz, po wewnętrznej stronie zamka.

– Oboje wybuchnęli takim niepohamowanym śmiechem, że Zula stanęła w progu i zaczęła się im podejrzliwie przyglądać.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 28

– Ostatnia niedziela stycznia upływała Wiktorowi i Annie bardzo spokojnie w ich domowym zaciszu. Wiktor zbierał właśnie naczynia po zjedzonym obiedzie w rodzinnym gronie i wkładał je do zmywarki.
– Tak by mogło być zawsze. Tylko ty i ja, to poczucie bezpieczeństwa i spokoju, że wszystko jest na miejscu i wszyscy, których kocham.
– Uuuu, grubo doktorze Banach, grubo. Sentencja życia, domyślam się, że ma równie grube podłoże??
– A no ma, ma. Zośka ledwo zjadła obiad, a już gdzieś się wybiera.
– Kochanie, ale to chyba nie nowość? Dopóki nie zaczęła częściej rozmawiać z Gabrysiem jakoś zbytnio ci to nie przeszkadzało. Czyżbyś nie chciał dopuścić innego samca alfa do życia twojej córki bez pojedynku?

– Zaśmiała się klepiąc go delikatnie po plecach.
– Nabijasz się ze mnie, ale niestety chyba masz rację. Bardzo trudno mi zrozumieć, że moja córka oprócz ojca będzie potrzebowała jeszcze chłopaka i to nie jednego.

– Anna parsknęła śmiechem.
– Jak to nie jednego?
– No znaczy…Chciałem powiedzieć, że ten obecny na pewno nie będzie tym ostatnim i wiele wody upłynie i moich włosów osiwieje, nim znajdzie sobie tego jedynego, z którym będę musiał dzielić się opłatkiem co roku i nazywać go mężem mojej córki.
– Słońce, a czy ty się trochę nie zagalopowałeś? Gabryś nawet nie jest jeszcze obecnym chłopakiem Zosi. Po drugie skąd wiesz, że będzie musiała szukać tak długo, nim znajdzie tego jedynego? Na naszym przykładzie powinieneś wiedzieć, że to wcale tak nie wygląda.
– Wiem przecież…Wygłupiam się tylko. Słuchaj…Jest taka ładna pogoda, może wystawimy polcię w wózeczku na świeże powietrze? Niech pośpi na tarasie, sporo zjadła i zresztą to już jej pora do spania.
– A wiesz co? To świetny pomysł Wiktor, to ja się tym zajmę, a ty dokończ sprzątać tą kuchnię.

– Anna wstała i wyszła z kuchni kierując się na piętro. Wiktor obserwował pracę zmywarki zamyślony. Wiedział, że Anna ma rację i właściwie na tym kończyła się owa wiedza. W jego głowie ciągle pojawiały się te same pytania:
– Kiedy jego mała Zosia tak szybko dorosła? Kiedy zaczęła żyć własnym życiem? Kiedy zaczęła potrzebować u boku drugiego mężczyzny, który będzie ocierał łzy niepowodzeń, lub szczęścia, z którym będzie chciała dzielić się zmartwieniami i ciepłym uśmiechem?

– Nagle poczuł jak wiele w życiu stracił niemal zawsze stawiając pracę na pierwszym miejscu. Czas naprawdę nie stał w miejscu i wydawało się, że wiedzą to wszyscy ludzie na świecie, oprócz niego. Sam z siebie zdawał się nie mieć nawet świadomości, że jego córka jest już dorosłą kobietą. Przecież sam fakt miesiączkowania o tym nie świadczył, ani używanie perfum, czy robienie makijażu. Ten fakt dotarł do niego uderzając go z całej siły fakt dopiero wtedy, gdy zobaczył ją uśmiechniętą w karetce, obok nowego. Ukłucie zazdrości, które wtedy się pojawiło było bardzo bolesne i uświadomiło mu, że nie może z tym nic zrobić i że z pewnością będzie wracało.
– Już jestem.

– Powiedziała cicho Anna zjawiając się za jego plecami i dotykając delikatnie ramienia.
– Widzę, że proces intensywnego myślenia nadal trwa?
– A no…
– No i co tam wymyśliłeś?
– Tylko tyle, że na dorosłość nie ma rady i lekarstwa. Mam dorosłą córkę i z bólem w sercu powoli muszę się z tym pogodzić.
– Zgadzam się z tym w zupełności. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że powinieneś akceptować jej wybory życiowe tak, jak ona twoje.
– To znaczy?
– To znaczy, że ona przez długie lata swojego dzieciństwa akceptowała wszystko, co wybierałeś. Praca w dniu jej urodzin, święta, wielokrotne narażanie życia…Godziła się na to, bo wiedziała, że nie ma wyboru i nic z tym nie zrobi. Zapewne chętnie wiele razy powiedziałaby stanowcze nie i zrobiłaby wszystko, żeby to zmienić, ale wiedziała, że chociaż nie jeden raz to cholernie ją rani, ciebie uszczęśliwia praca, pomaganie innym i akceptowała to i wspierała cię jak umiała.
– Masz całkowitą rację kochanie. Miałem szczęście, że znalazłem taką mądrą żonę.
– Owszem, miałeś szczęście. Takie mądre to unikaty i znajdują się gdzieś na końcu świata, a wy mężczyźni jesteście tak leniwi, że mało który podejmuje tą długą wędrówkę, po tą piękną i mądrą, unikatową kobietę.

– Przytuliła go mocno całując usta i czoło.
– Muszę zaraz pójść nakarmić i wyczesać konie, pomożesz mi kochany? Już dość tego mędrkowania i filozofowania, trzeba trochę popracować nad istotami żywymi.
– Jasne, pomogę ci z przyjemnością. Słuchaj Aniu, skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy to…Chciałbym ci w końcu opowiedzieć o tym, co tak właściwie było przyczyną wieloletniego konfliktu między mną, a Jarkiem. Czuję, że jestem na to gotowy, a jest to istotne o tyle, że łatwiej zrozumiesz moją skomplikowaną osobowość, którą tamte wydarzenia powodujące nasz konflikt ukształtowały. Chcę, żeby to była dla mnie forma terapii i oczyszczenia się dla samego siebie. Jeśli będzie trzeba, planuję skorzystać z pomocy kogoś profesjonalnego. W końcu mam sporo do przepracowania.
– Wiktor, naprawdę się cieszę, że doszedłeś aż do takiego etapu rozważań i cokolwiek powiesz, zrobisz…Nie będę cię oceniać. Będę cię tylko wspierać. Dziękuję ci, że w końcu się odważyłeś, a uwierz mi, wiem jakie to trudne. Zarówno czekać, aż ktoś się zdecyduje przed tobą wywnętrzyć, a w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. No to zamieniam się w słuch, za nim się rozmyślisz, tylko przy tej okazji chodźmy do koni.

– Wyszli z domu, a Wiktor powoli, zdanie po zdaniu nakreślał jej to, o czym wiedzieli tylko on, jego brat i ich ojciec. Anna słuchała z coraz większym niedowierzaniem i przerażeniem chwilami mając wrażenie, jak by dopiero wreszcie go poznała. Wszystkie brakujące zapadki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca, a kiedy skończył łzy zraszały grzbiet jednego z jej ulubionych koni, którego wyczesywała.
– Jesteś…Jesteś…Moim super bohaterem…Najdzielniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam i teraz przynajmniej mówię to nie odnosząc się do tego, jak wiele razy zaryzykowałeś życie podczas pracy, a do tego, jak odważnym człowiekiem trzeba być, żeby żyć z takim wielkim brzemieniem, z taką raną w sercu i mimo tego wszystkiego nieść pomoc innym. Wybaczyłeś mu…Wybaczyłeś bratu i tym chłopakom, którzy ci to zrobili. Jednak sądzę, że abyś poczuł się z tym naprawdę dobrze, ktoś powinien ci w tym pomóc. Psycholog, bardzo dobry psycholog. Poza tym jakaś część ciebie nie do końca akceptuje to, co zostało jeszcze po zeszłorocznym wypadku. Pomogę ci, dla mnie też będzie to dobre, jeśli poddam się takiej terapii.

– Padli sobie w objęcia pod jedną ze ścian sporej stajni. Tulili się tak mocno, jak by spotkali się po co najmniej dwudziestu latach rozłąki. Konie cicho rżały, jak by chciały pokazać swoje wzruszenie.
– Tylko razem damy radę, bo oboje musieliśmy przejść przez swoje piekła, żeby znaleźć wspólne niebo.

– Skwitował Wiktor całując żonę, a jeden z koni zarżał głośniej, jak by chciał im przypomnieć gdzie tak właściwie się znajdują.
– Racja. Zostawmy to raczej na wieczór.

– Skomentowała Anna popatrując w stronę konia.
– A co z tym naszym drugim ślubem? Trzeba coś począć, postanowić. Gdzie, kiedy, ile gości, jedzenie, kapela, sala…

– Zaczął Wiktor wstając.
– W końcu jestem ci to winien za tamten niezrealizowany ślub, który był już w całkiem niezłych planach, no tylko…Ten wypadek…
– Nie wracaj do tego. Pamiętaj, catharsis na każdym kroku. Najważniejsze jest tu, teraz i potem. Po kolacji opowiem ci o swoich planach.

– Kiedy wyszli ze stajni Wiktor zamarł z niemym krzykiem na ustach spoglądając w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Co się stało kochanie?
– Nie ma jej, nie ma wózka!

– Powiedział drżącym głosem.
– Jak to? Jak to nie ma wózka? Był tam, na pewno go tam stawiałam. Przecież wiem gdzie stawiałaś wózek, bo zawsze ją tam zostawiamy! z moją córką, nie ma jeej!
– Faktycznie…

– Powiedziała podążając za wzrokiem męża.
– Wiktor. Uspokój się, przecież nie mogło jej się tu stać nic złego. Może po prostu mama zabrała ją do domu?
– Leć to sprawdzić, a ja obiegnę okolicę!

– Biegał po obejściu i wypatrywał wózka ze śpiącą córeczką.
– Polaaa! Polciaaaa! Córeczkooo! Gdzie jesteeeeś!

– Nawoływał i z trudem opanowywał łzy, które cisnęły mu się do oczu.
– Cholera jasnaaa! Kretyn ze mnie, przecież mi nie odpowieee!

– Wrzasnął sam do siebie coraz bardziej spanikowany.
– Nie ma jej w domu, mamy też nie. Zadzwoniłam do niej, bo myślałam, że po prostu wzięła małą na spacer, ale nie…

– Powiedziała równie zdenerwowana Anna doganiając Wiktora.
– Cholera jasna! Chciałem tylko, żeby się przewietrzyła, żeby łapała witaminę d od pierwszych promieni słonecznych! Przepraszam kochanie! Powinienem był wiedzieć, że to niebezpieczne zwłaszcza, że tak naprawdę nikogo tu nie znamy. Dopiero co się przeprowadziliśmy! Jezus Maria…Gdzie jest moje dziecko…Gdzie ona jest…Jeżeli ktoś jej coś zrobił…Ja sobie nigdy tego nie wybaczę. Anka! Anka! Ona za niedługo powinna zjeść, co jeśli to jakiś zwyrodnialec ją porwał, morderca! Pedofil!
– Zamknij się! Przestaaaań!

– Ryknęła potrząsając nim mocno.
– Nie wiemy co się stało, nie zakładajmy czarnych scenariuszy! Nie panikuj!
– Moja córka niedawno skończyła roczek! Nie zdążyliśmy go nawet wyprawić, sama sobie z wózkiem odjechałaaaa taaaak? Samaaaa?
– Wiktor opanuj się! Takie nerwy w niczym nie pomogą, poza tym za chwilę ogłuchnę! Wrzeszczysz mi prosto do ucha! Pomyślmy logicznie!
– Myślę logicznie! Cały czas nic innego nie robię! Jesteśmy tu nowi! Mamy dwa samochody, wyglądamy na bogatych! Ktoś porwał nam dziecko dla okupu! Pewnie nikt tu nas nie lubi, bo zajęliśmy mieszkanie staruszka, który miał tu poważanie.
– Nie wierzę, czy ty naprawdę tak myślisz, czy może chcesz rozluźnić atmosferę! Za dużo książek się naczytałeś, albo za dużo filmów na oglądałeś. Kto miałby tu porwać Polcię. Przecież mieszkają tu sami starsi ludzie, dorównujący wiekowi pana Stefana.
– Tak? Tak? Sprawdziłaś to? Bo ja nie. A nawet jeżeli, to to jest powód, dla którego nie mogliby porwać dziecka? Dla okupu? Albo żeby wyciąć jej nerkę?
– Nie wytrzymam za chwilę z tobą i będę musiała podać ci coś na uspokojenie człowieku!
– Idę dzwonić na policję! Nie mogę tak bezczynnie czekać.

– Anna westchnęła ciężko zrezygnowana.
– Najpierw obdzwońmy naszych przyjaciół. Kto może, niech wsiada w auto i pomoże nam jej poszukać. Wiktor, błagam!

– Wiktor potaknął głową i na drżących nogach poszli do domu, by dzwonić do swoich przyjaciół. Kiedy wykonali ostatni z możliwych telefonów z prośbą o pomoc, zegar głośno oznajmił godzinę dwudziestą.
– No i co? No i co? Nadal sądzisz, że nic się nie stało? Nawet nie wiemy ile czasu małej nie było już przed domem!

– Ryknął znowu Wiktor.
– Dzwonię na policję, rozumiesz to?
– Wyobraź sobie, że rozumiem, bo to także moja córka!

– Odkrzyknęła.

– Wiktor chwycił po raz kolejny w dłoń telefon. Tylko głośne trzaśnięcie drzwi wejściowych sprawiło, że w ostatniej chwili nie nacisnął zielonej słuchawki, która połączyłaby go z komendą policji w leśnej górze.
– Wiecie jak zimno się zrobiło? Poszłam z Polą do stacji. Gabryś kończył dyżur i chciałam dać mu książkę, którą ostatnio przeczytałam. Na szczęście była ciepło ubrana, bo poszliśmy z nią na mały spacer do parku.

– Stwierdziła raźno Zosia, wchodząc z roczną polą na rękach do kuchni. Anna i Wiktor na ten widok najpierw znieruchomieli nie dowierzając, a potem oboje jak na komendę rzucili się w ich stronę.
Pola natychmiast znalazła się najpierw w ramionach stęsknionej mamy, a potem najbardziej panikującego taty.
– Jeju, co wam się stało? Co jest grane?

– Wiktor otrząsnął się z pierwszego szoku i złapał córkę za ramiona.
– Czy ty wiesz co myśmy tu przeżyli dziewczyno? Wiesz?
– Ale tato…

– Zdezorientowana Zosia próbowała coś powiedzieć, jednak Wiktor cedził słowa przez zęby niczym lew gotujący się do rozszarpania ofiary.
– Powinnaś nam powiedzieć, że wychodzisz z domu z Polą. Myśleliśmy, że coś złego jej się stało, że ktoś ją porwał.
– Niby kto! Ten starszy pan Walery, co mieszka przy lesie? Albo te starsze siostry, co mają pszczele barcie?
– Posłuchaj mnie do jasnej cholery! Zostawiamy dziecko na zewnątrz, po czym za jakiś czas okazuje się, że go nie ma. Co mamy sobie pomyśleć? Uwierz mi, że ostatnią rzeczą, która by nam przyszła do głowy to to, że zabrałaś siostrę na spacer! Tyle się teraz tego słyszy w telewizji!
– Wiktor, daj jej już spokój! Mówiłam ci, że nic złego nie mogło się stać!

– Zosia odsunęła się na bezpieczną odległość od Wiktora i spuściła wzrok.
– Przepraszam no…Myślałam, że to oczywiste, ale jak tak mówisz to…Faktycznie, powinnam wam powiedzieć. Sama bym pomyślała, że zniknęła będąc na waszym miejscu, tylko się już nie denerwujcie. Jeszcze raz przepraszam.

– Wiktor przytulił córkę i w tym samym momencie poczuł, jak całe napięcie z niego uchodzi.
– Nie ma co się nad tym dalej rozwodzić. Wykąpcie małą, ja przygotuję kolację. Całe szczęście, że to wszystko się dobrze skończyło.

– Zakomenderowała Anna przytulając się do Zosi i Wiktora.
– Oj tato, jeżeli ty już teraz myślisz, że ktoś ci porwał córkę, bo na parę godzin zniknęła ci z oczu, to jak będzie starsza i takie incydenty będą się powtarzały to nie pomyśl sobie, że porwali ją cyganie, żeby wydać ją za mąż, dobrze?

– Zachichotała Zosia.
– Ty ty ty! Nie mądrz się tak lepiej i nie nabijaj ze starego ojca. Lepiej dzwoń do wszystkich ze stacji i odwołaj akcję poszukiwawczą.
– Coo? Żartujesz? Postawiłeś wszystkich na nogi? Jesteś niemożliwy.
– Tak, gdyby nie ja, to postawiłby całą policję i całe miasto na nogi. Na szczęście miałam trochę więcej oleju w głowie.
– Wiecie co? Wiecie co? Nie lubię was!

– Zażartował i wraz z Zosią przystąpili do wykonania wcześniejszego polecenia Anny

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

rozdział 27

– Majeczko, a co powiesz na Jaś i Małgosia?

– Pytał Artur siedząc w bujanym fotelu obok żony, która zdawała się być całkiem obojętna na propozycje imion dla bliźniąt.

– Albo wiesz co? Wiesz co wiesz co? Nie nie nie, Jaś i Małgosia to na pewno bardzo popularne imiona dla bliźniąt. Każda parka dwu, lub jednojajowych takie dostaje.

– Kochanie, nie przesadzasz? Jeszcze jest sporo czasu na takie rzeczy jak wybieranie imion. Lepiej nie robić tego zawczasu.

– Tak? A to niby dlaczego?

– Bo to może przynieść pecha. Tak samo jak kupno łóżeczka, albo wózka przed porodem.

– Nie…No nie wierzę…Ty wierzysz w takie bujdy? Ty? Moja rozsądna i poukładana żona?

– Wierzę, nie wierzę, coś w tym musi być, skoro tyle kobiet w ciąży stosuje się do tego i wielu innych guseł.

– Wierzyła baba w gusła, aż jej dupa…Uschła.

– Dodał nie zdążając się pohamować.

– No to może…Oooo! Wiem! Majeczka, a co sądzisz o Tristanie i Izoldzie?

– Tak i co jeszcze, może Romeo i Julia? Powiedziałam ci daj sobie z tym spokój na razie.

– A co ty tam właściwie robisz tyle czasu na tym laptopie co? Prawie w ogóle mnie nie słuchasz. Rodzicami będziemy już za niedługo.

– Cztery miesiące to jeszcze kawał czasu.

– Nie prawda. Ani się obejrzymy jak to zleci, poza tym wiesz, że w przypadku bliźniąt i w twoim przypadku….Znaczy chciałem powiedzieć…

– Tak, wiem. Przez to, że jeżdżę na wózku, mam parę chorób współistniejących, muszę być pod stałą kontrolą lekarzy poród odbędzie się wcześniej. No i co z tego? To nie powód, żebym żyła i planowała wszystko szybciej niż przeciętna, zdrowa kobieta.

– Może masz rację. Chodzi tylko o to, że ja tak bardzo nie mogę się doczekać, że planuje już wszystko za dwoje. Z radości, trochę z nudów.

– Z nudów? Kochanie, ty się nudzisz? To nie podobne do ciebie. Zauważyłam ostatnio, że mniej pracujesz, pomagasz mi więcej w domu i jestem pełna podziwu.

– A no właśnie, właśnie. Mniej pracuję, pomagam więcej, a to wszystko dlaczego? No dlaczego? Bo kocham cię Maju jak wariat, a o dzieciach marzyłem od kiedy pamiętam, więc trzeba stanąć na wysokości zadania i się starać. Ja wieeem co wszyscy o mnie myśleli, doskonale wiem…Że doktor Góra, chodzący kodeks karny będzie żył pracą nawet, kiedy dojdzie do powiększenia się rodziny taak? A tu proszę, Artur Góra konsekwentnie pracuje na to, by udowodnić, że nie praca zdobi człowieka, a rodzina.

– Szata kochanie.

– Co?

– Nic, mówię tylko, że według przysłowia to nie szata zdobi człowieka.

– Mało ważne, a przekaz ten sam. Echhh, żeby tak Strzelecki na ten przykład myślał tak samo jak ja, to może Martyna taka smutna by nie chodziła?

– Artuniu, nie przesadzasz? Przecież Piotr też świetnie radzi sobie jako mąż i ojciec. Ja wiem, że to co mówię pewnie nieco rysuje twoje ego i oczywiście cieszę się, że mam takiego wspaniałego męża, który wbrew temu, co wszyscy o nim sądzą pokazał, że nad życie zawodowe przedkłada jednak rodzinę. A co do smutku Martyny, no chyba jej się nie dziwisz? Ja sama nie wiem jak bym się czuła, gdybym się dowiedziała, że moje dziecko…

– Dooobrze już dooobrze…Wiem co mi zaraz powiesz.

– No to nie dramatyzuj Artuniu, nie dramatyzuj. Poza tym wydawało mi się, że z Martyną w ostatnim czasie jest sporo lepiej. Więcej się uśmiecha, rozmawia, może już zaakceptowała ten fakt?

– No może może. Przyjrzę się temu w najbliższym czasie. Co ty tam tak intensywnie stukasz w te klawisze. Stukasz i stukasz.

– Maja uśmiechnęła się szeroko.

– A co, zazdrosny jesteś?

– A może i jestem, o pana apostoła.

– Mateusza.

– Syknęła zaciskając usta.

– Dla mnie to pan apostoł. Wysoko się nosi, garniturek, krawacik, buty mu się świecą jak psu…

– Artur, o co ci przez cały czas chodzi. Jak będzie chodził w podartych spodniach, brudnych koszulkach to choć trochę go polubisz?

– Nie, bo podrywa mi żonę.

– Ciekawe którą, bo na pewno nie mnie.

– Nie? Jak na to, że jesteście sobie zupełnie obojętni to często o nim wspominasz.

– Ja? To ty zawsze do niego nawiązujesz ilekroć nie mówię ci o swoich planach. Zawsze podejrzewasz mnie, że akurat z nim piszę, wychodzę na kawę i tak dalej.

– Dziwisz mi się? Za nim się pojawił mówiliśmy sobie o wszystkim.

– Za nim się pojawił nie byłeś taki zazdrosny, a z wieloma mężczyznami miałam do czynienia. A jak już mowa o Mateuszu, zaprosił nas w piątek na kolację.

– Nas?

– Tak, nas. Ciebie, mnie i nasz brzuch.

– Spróbowała rozluźnić atmosferę.

– A po co mi to do szczęścia potrzebne?

– A po to kochanie, że bardzo się lubimy z Mateuszem. Jako nieliczni w chórze mamy ze sobą świetny kontakt, pomagamy sobie na próbach i koncertach. Można powiedzieć, że zaczyna należeć do kręgu moich dobrych znajomych, a jako mój mąż chcę, żebyś go szanował i akceptował.

– Cóż…Skoro tak…Spróbuję.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Kochany, a zarazem męczący jesteś z tą swoją zazdrością, ale ślubowałam ci miłość i wierność nawet po śmierci, więc postaram się to dzielnie znosić.

– A ja postaram się to jakoś ograniczać. Może masz rację, że popadam w jakąś skrajną paranoję. Zwłaszcza, że ty wcale o mnie taka zazdrosna nie jesteś. Nic zresztą dziwnego. Ja to już jestem…Stary i…Co ja właściwie mogę kobietom młodszym zaoferować.

– No no no! Tylko bez takich głodnych kawałków, jak by przyszła potrzeba, to swoją zazdrość też bym umiała okazać, bez obaw. Musimy się wybrać z Kluskiem i Kseną do behawiorysty.

– Tak. Też o tym myślałem. To grzeczne i ułożone psy, ale kiedy w domu pojawią się nasze maleństwa to może się okazać nieco inaczej.

– Powiedział gładząc okrągły brzuch żony jedną ręką, a drugą łeb Kseny, leżącej u stóp Maji.

– Może byśmy zamówili już cokolwiek. Znamy płeć dzieci. Chociaż ubranka…Proszę. Ostatnio oglądałem w internecie takie cudeńka. Pójdźmy na kompromis. Ja nie będę taki zazdrosny o apostoła…Yyyy to znaczy o Mateusza, a ty wraz ze mną wybierzesz trochę rzeczy dla maluchów.

– Maja westchnęła ciężko.

– No dobrze, zgadzam się, bo nie dasz mi spokoju. Poza tym kompromisy to fajna rzecz i może masz racje, że w gusła nie warto wierzyć.

EltenLink