Categories
Moje fanfiction

Rozdział 2.

Noc nie zdawała się być im już tak przychylna, jak na początku. Za nim wybrali się na upragnioną kawę z Anną, usłyszeli
-21s, zgłoś się!
-Oj, chyba nici z tej kawy

-odpowiedzieli zgodnym chórem panowie

Noc nie zdawała się być im już tak przychylna, jak na początku. Za nim wybrali się na upragnioną kawę z Anną, usłyszeli
-21s, zgłoś się!
-Oj, chyba nici z tej kawy

-odpowiedzieli zgodnym chórem panowie
-co się odwlecze, to nie uciecze

-Stwierdziła Anna z figlarnym uśmieszkiem.
-21.s zgłaszam się.
-Jećcie na ulicę polnom 12. Złamanie ręki i nogi, podczas upadku ze schodów.
-No, a nie możecie wysłać do tego podstawy, a nie zawracać nam głowę?

-No, ale dzwoniący bardzo nalegał, na eskę
-Dobra, przyjełam, jedziemy. Bez odbioru.
-Słyszeliście panowie? Zbierajcie się i do karetki.

-Powiedziała Pani doktor, w pospiechu równocześnie zakładając kurtkę, buty, poprawiając makijarz i szczotkując włosy.
-Polna 12? Ja skądś znam ten adres. Mam to cholera styłu głowy, prawie na języku.

-Zastanawiał się intęsywnie pocierając skronie Piotrek.
-Adaś! No jasne! Już wiem! Przecież to mieszkanie Góry

-Powiedział Piotr po dłuższej analizie, podczas oczekiwania w karetce na Doktor Raiter
-No, ja zawsze wiedziałem, że z niego taki sportowiec na schodach, przekonał mnie o tym na tamtym wezwaniu. u chrabiny, ale nie przypuszczałem, że aż do tego stopnia. Wtedy tylko trochę się potłukł, a teraz najwyraźniej troszeczkę połamał. Ciekawe tylko, dlaczego nie chce podstawy.

-Śmiał się Wszołek
-Panowie, dosyć już tych pogawędek, jedziemy!

-Rzekła hardo jak lew szukający czegoś do upolowaniaAnka.
-Już ruszamy Pani doktor.

– Odparł jej Strzelecki zapalając karetkę, która jak na złość nie chciała ruszyć.
-No! Co jest! Maleńka! Co cię znowu boli? Tatuś cię opatrzy, ale teraz mamy wezwanie! noo! Proszę cię, zaskocz!
-Piotrek, ty rozmawiasz z rzeczami martwymi? Oj, niedobrze z tobą.
-No jasne pani doktor. Naszej esce to czasem pomaga. A czasami nie. Nieraz muszę huknąć, łupnąć i gruchnąć. Mój anielski głos działa raczej na kobiety, niż na stare rozgruchotane karetki. Gdyby Góra zakupił nam jakieś nowe autko, pewnie nie musiał bym się uciekać do takich sposobów.
-Aha, no to będziesz miał okazję mu to powiedzieć. Bo nie wiem czy wiecie, ale to do niego to wezwanie.
-Tak, zorjętowaliśmy się, dziwna sprawa.

-W końcu za niezliczonym razem, kochana eska odpaliła i można było jechać. Po dłuższym milczeniu Adam postanowił je przerwać mówiąc
-Pani doktor to nie żartowała z tym jedzeniem na komendę. Ogarnęła się pani szybciej, niż my z Piotrkiem dotarliśmy do karetki.
-Ja w takich sprawach nigdy nie żartuję Adaś. Jak trochę poćwiczycie, to dojdziecię do wprawy.
-No i jesteśmy na miejscu, weźcie sprzęt, a no i defibrylator też, bo nie wiadomo co tam Góra wymyśli.
-Ee! pan doktor ma serce jak dzwon. Z resztą ruda mówiła tylko o złamanej ręce i nodze, nie wspominała o podejrzeniu zawału

-Stwierdził Piotrek, podążając za pozostałą dwujką do mieszkania Artura. Zastukali i zadzwonili kilka razy, aż z głębi mieszkania usłyszęli.
-Wchodźcie! Drzwi są otwarte!

-Weszli prędko do środka i tóż w korytażu, zastali istną kupę nieszczęścia. Artur siedział pod ścianą, z nienaturalnie wykrzywioną prawą ręką i nogą. Dzielny klusek siedział obok niego, dysząc ciężko i popiskując.
-No wreszcie jesteście! Ile można na was czekać. Mało się nie zabiłem! Oj, jak dobrze, że to wy. Ktoś inny mógł by sobie ze mnie kiepsko zażartować, a dowas mam zaufanie.

-Powiedział Artur, ciężko oddychając i popatrując na całą trujkę. Anna nie mogła powstrzymać śmiechu.
-Artur, możesz mi wytłumaczyć, co ty do ciężkiej cholery wyprawiasz? Dlaczego wzywasz nas, wystarczyłaby podstawa.
-Przecież właśnie powiedziałem, że tylko do was mam zaufanie. Na podstawie ma dzisiaj dyżur pani Chowaniec. Z nią jak wiecie, nie dogadujemy się, jak narazie. Mogłaby wykorzystać ten mój wypadek przeciwko mnie.
-Dobra dobra, Artur. Bez numerów. Powiedz nam, jak to się stało.
-No jak, jak. Jak, to takie zwierze, cholera jasna.
-Artur, zadałam ci pytanie, rządam odpowiedzi na nie.
-Właśnie, podobno ma pan doktor do nas zaufanie

-Zawtórował wszołek.
-A wy co, w Mickiewicza się bawicie? Wierszem do mnie mówicie?

-Ale sam pan doktor teraz zrymował.
-No, bo się denerwuje, to i rymuje. Choleeraa jaasnaa!
-Dobrze, panowie, przestańcie żartować. Artur, jak to się stało. Ty opowiadaj, a ja zaraz obejrzę rękę, nogę i dokonam rekonesansu, czy przypadkiem nie ma innych urazów. Wy panowie natomiast podajcie doktorowi coś na uspokojenie, środki przeciwbólowe, no i może na wszelki wypadek zmierzcie ciśnienie.
-Nie ma takiej potrzeby. Bo moje ciśnienie jest tak wysokie, że nie ma nawet takiej skali, pani doktor.
-Dobra dobra. Nie wymigasz się. Co jest grane?

-Oj tam, zaraz grane. Zwyczajna nieuwaga i tyle. Wszedłem na strych, żeby zrobić porządek ze swoimi rzeczami i
-Czekaj czekaj, Artur. Podnieś głowę do góry? No i podczas tych porządków podbiłeś sobie także oko?

-Aaaj cholera jasna! No nic się przed wami nie ukryje. No dobra, miałem nieprzyjemną rozmowę z sąsiadem z drugiego piętra.
-Znaczy … Bił się pan doktor?

-Zapytał Piotrek podając Arturowi leki.
-Ech, Strzelecki, ty jak coś powiesz … To czasami dobrze powiesz. Stanąłem w obronie kobiety. Ten sąsiad, to zwykła szuja, pijak i damski bokser. Na moich oczach kobiecie działa się krzywda, to co, miałem przejść obojętnie?

-Nie! No oczywiście, że nie. Ale powinieneś zgłosić to na policję i poddać się obdukcji. Faceta przymkną. Tylko w ten sposób pomożesz na dłuższą metę tej kobiecie. No chyba, że poraz kolejny wolisz nadstawić karku.
-Ooo nie nie nie! Co to to nie! Nigdy więcej. Jak mnie chwycił za kurtkę, podniósł do góry, a potem popchnął z tych schodów, to … Życie mi stanęło przed oczami. Myślałem, a właściwie byłem pewien, że nigdy więcej was nie zobaczę! Rozumiecie to?

-Spokojnie! Doktorze, bo jeszcze się nam pan tu rozpłacze. A ja jestem podatny na łzy, że gotów będę pana przytulić.

-Roześmiał się Piotrek.
-Strzelecki! To nie są żarty. Też byś płakał, gdybyś przeżył to co ja. Ale macie rację. Na policję pujdę.
-Świetnie Artur. Ale teraz zabierzemy cię do szpitala, na konsultacje z ortopedą.
-Żadnego szpitala! Wiem doskonale co mi jest. Nieskomplikowane złamanie ręki i nogi. Gips mam w kredęsie, więc do roboty.
-Gdzie? W kredęsie? No nieźle! To widzę, że pan doktor jest przygotowany na wszystko!
-No oczywiście, że tak. I wam radzę tak samo. Nigdy niewiadomo, co się komu zdarzyć może.
-Święte słowa, oj, święte słowa.

-Dodał Adam i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Nie stwierdziłam poważniejszych uszkodzeń, ale do szpitala i tak cię zabierzemy. Niech cię tam wnikliwiej obejrzą. I bardzo cię proszę, nie dyskutuj.
-No dobra. I tak jest was więcej, więc macie przewagę. Strzelecki! Czy ty napewno podałeś mi środki przeciwbólowe? Bo boli jak jasna cholera!
-Tak jest, niech się doktor nie boi. Zaraz przestanie.
-Tak? No mam nadzieję. To jedźmy już, bo chcę przed południem wrócić do domu!

-W kilka chwil potem, załadowali Artura do karetki, wśród narzekań i utyskiwań na życie i złych ludzi. A gdy dotarli do szpitala i oddali go w ręce lekarzy z soru, znalazłszy się spowrotem w stacji. Mieli niekontrolowane napady śmiechu popijając kawę i przedrzeźniając ukochanego szefa stacji.

3 replies on “Rozdział 2.”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink