Categories
Moje fanfiction

Rozdział 37

– Życie Anny i Wiktora powoli zdawało się wracać do normy. W prawdzie wiedzieli, że Wiktora czeka jeszcze intęsywny czas gojenia ran, a co za tym idzie, mnóstwo czasu poświęconego na nudę. Dla Wiktora nie istniało słowo nuda. Nie mógł długo obywaćsię bez pracy. Mogła być to jakakolwiek praca. Wysprzątanie całego domu, wielogodzinne porządkowanie papierów w stacji. Byle można było czymś zająć ręce i umysł. Banach, powoli wracający do życia, jak podejrzewała Anna, nie da się długo utrzymać w łóżku, czy też w domu. Czuła, że musi wymyśleć coś, co pozwoli jej na długo zatrzymać męża w domu i nie pozwoli mu zbyt szybko martwić się o powrót do pracy, choć wiedziała, że będzie to trudne, gdyż znudzony Wiktor, staje się zrzędliwy, marudny i nie do wytrzymania.

– Siedziała teraz w samochodzie, jadąc do nałęczowa, gdzie od kilku miesięcy przebywała jej mama. Od ich ostatniej rozmowy w szpitalu bardzo wiele się zmieniło, ale o tym córka musiała dopiero powiedzieć matce. Póki co, jadąc w samochodzie, patrzyła w skupieniu na drogę, dręczona kolejnymi wyrzutami dotyczącymi swojej matki. Ledwo udało im się na nowo odzyskać kontakt, a przez tych kilka miesięcy, w których tak wiele się działo, znów go straciły. Kiedy Agata Woźnicka, ówczesny lekarz Małgorzaty Reiter stwierdziła, że jej stan poprawił się na tyle, iż Anna może śmiało wysłać mamę gdzieś, do ośrodka rechabilitacyjnego, by tam pomogli kobiecie niemal w pełni przywrócić zdolność mówienia i poruszania się. Anna poszła za radą lekarki i w kilka tygodni później, szpitalną karetką odwieziono ją do Nałęczowa. Pożegnały się wtedy czule i Anna obiecała matce, że postara się ją jak najczęściej odwiedzać w ośrodku i wspierać w postępach rechabilitacji. Szybko jednak o tym zapomniała, tonąc w urokach i troskach niespodziewanego macieżyństwa. Jej głowa zaprzątnięta była również opłakanym stanem Banacha, którego życie przez tak długi czas wisiało na włosku.

– Zostawiwszy córeczkę z jej starszą siostrą pojechała do Nałęczowa, by przeprosić rodzicielkę za brak kontaktu i wszystko jej wyjaśnić. Pozwoliła się prowadzić nawigacji, gdyż nie umiała sobie dokładnie przypomnieć drogi do ośrodka, po jednorazowym jej przebyciu karetką, której w dodatku nie prowadziła sama.

– Życie Anny i Wiktora powoli zdawało się wracać do normy. W prawdzie wiedzieli, że Wiktora czeka jeszcze intęsywny czas gojenia ran, a co za tym idzie, mnóstwo czasu poświęconego na nudę. Dla Wiktora nie istniało słowo nuda. Nie mógł długo obywaćsię bez pracy. Mogła być to jakakolwiek praca. Wysprzątanie całego domu, wielogodzinne porządkowanie papierów w stacji. Byle można było czymś zająć ręce i umysł. Banach, powoli wracający do życia, jak podejrzewała Anna, nie da się długo utrzymać w łóżku, czy też w domu. Czuła, że musi wymyśleć coś, co pozwoli jej na długo zatrzymać męża w domu i nie pozwoli mu zbyt szybko martwić się o powrót do pracy, choć wiedziała, że będzie to trudne, gdyż znudzony Wiktor, staje się zrzędliwy, marudny i nie do wytrzymania.

– Siedziała teraz w samochodzie, jadąc do nałęczowa, gdzie od kilku miesięcy przebywała jej mama. Od ich ostatniej rozmowy w szpitalu bardzo wiele się zmieniło, ale o tym córka musiała dopiero powiedzieć matce. Póki co, jadąc w samochodzie, patrzyła w skupieniu na drogę, dręczona kolejnymi wyrzutami dotyczącymi swojej matki. Ledwo udało im się na nowo odzyskać kontakt, a przez tych kilka miesięcy, w których tak wiele się działo, znów go straciły. Kiedy Agata Woźnicka, ówczesny lekarz Małgorzaty Reiter stwierdziła, że jej stan poprawił się na tyle, iż Anna może śmiało wysłać mamę gdzieś, do ośrodka rechabilitacyjnego, by tam pomogli kobiecie niemal w pełni przywrócić zdolność mówienia i poruszania się. Anna poszła za radą lekarki i w kilka tygodni później, szpitalną karetką odwieziono ją do Nałęczowa. Pożegnały się wtedy czule i Anna obiecała matce, że postara się ją jak najczęściej odwiedzać w ośrodku i wspierać w postępach rechabilitacji. Szybko jednak o tym zapomniała, tonąc w urokach i troskach niespodziewanego macieżyństwa. Jej głowa zaprzątnięta była również opłakanym stanem Banacha, którego życie przez tak długi czas wisiało na włosku.

– Zostawiwszy córeczkę z jej starszą siostrą pojechała do Nałęczowa, by przeprosić rodzicielkę za brak kontaktu i wszystko jej wyjaśnić. Pozwoliła się prowadzić nawigacji, gdyż nie umiała sobie dokładnie przypomnieć drogi do ośrodka, po jednorazowym jej przebyciu karetką, której w dodatku nie prowadziła sama.
– Jesteś u celu.

– Zakomunikował radośnie głos w nawigacji.

– Anna zaparkowała więc prędko i wysiadła z auta, rozglądając się. Odtworzyła w głowie obraz swojej poprzedniej wizyty w Nałęczowie, jednak było to bardzo trudne, zważając na to, że wtedy była zima. Jednak tym razem postanowiła zaufać nawigacji i pójść do budynku, który roztaczał się kilkadziesiąt metrów przed nią. W miarę im bliżej do niego podchodziła upewniała się, że to w tym ośrodku rezyduje jej mama. Po chwili weszła do środka i skierowała się do drzwi z napisem sekretariat. Zastukała pewnie i weszła do środka nie czekając na zaproszenie.
– Dzień dobry. Nazywam się Anna Reiter, dzwoniłam wczoraj do państwa, by przygotowano moją mamę na mój przyjazd.

– Rzekła patrząc spokojnie na kobietę w średnim wieku, która siedziała ze znudzonym wyrazem twarzy.
– Zgadza się. Jednak za nim to, chciałabym panią zapytać…
– Tak, wiem o co. Dlaczego nikt nie odwiedza mamy…Może to gruboskórne z mojej strony, ale to mojej mamie uważam za stosowne się z tego wytłumaczyć. Do państwa obowiązków należy pilnowanie, czy koszty mające pokrywać terapię się zgadzają, a co do tego chyba nie ma zastrzeżeń.
– Droga pani. Jeżeli myśli pani, że wszystkie ośrodki funkcjonują tak, jak umysły wyrodnych dzieci starszych ludzi, bo nie mając czasu na życie, naturalnie nie ma się też czasu zaopiekować rodzicem…
– Przepraszam panią bardzo…Nie wiem do czego zmierza ta rozmowa, ale bardzo mi się to nie podoba. Wcale tak nie myślę i nie porzuciłam mamy tak, jak zabawkę, w kąt. Po prostu z jej wyjazdem, zbiegło mi się wiele problemów rodzinnych i…Z resztą, nie pani sprawa. Chcę się zobaczyć z mamą i zabrać ją stąd, jak najszybciej to możliwe.
– A czy wie pani, jak trudno było nam zmotywować panią Małgorzatę do współpracy z rechabilitantami, gdy innych kuracjuszy odwiedzały całe rodziny, a ona spędzała samotne godziny?
– Czy moja mama wie, że tu jestem? Zabiorę ją stąd choćby dzisiaj. Nic pani o nas nie wie, więc proszę nie oceniać, tylko mnie natychmiast do niej zaprowadzić!

– Krzyczała coraz bardziej wzburzona Anna, wycofując się do wyjścia i do tego samego nakłaniając kobietę.

– Tamta widząc, że nic nie ugra na czasie i biorąc ją za kolejną osobę, która o chorej, starszej osobie pamięta tylko, gdy sobie przypomni, nie powiedziała nic więcej i zaprowadziła ją do matki.

– Małgorzata siedziała w swoim pokoju, z książką w ręce. Na widok Anny, wciągnęła głęboko powietrze i upuściła książkę na podłogę.
– Aniu! Dziecko…Tak się…Się…Się bałam, że…Że oooo…Oooon, coś ci zrobił, gdy się o mnie…Mnie…Doo…Dooo…Wiedział.

– Rzekła starsza pani nieco jeszcze się jąkając i utuliła Annę, kropiąc jej bluzkę gorącymi łzami.
– Nic się nie martw mamo, przyjechałam po ciebie. Wszystkoci wyjaśnię, ze szczegułami, wtedy na pewno mi wybaczysz tą długą nieobecność. Będziemy musiały pomagać sobie nawzajem, przyy okazji nadrabiając stracone lata. Co ty na to?
– Kochanie, ale on…Stanisław…Już nam…Nam…Nieee…Zagraża?
– On nie żyje mamo, od kilku tygodni. Popełnił samobójstwo. Ja…Wszystko ci opowiem, tylko…Pójdę załatwić wszystkie formalności, bym mogła jeszcze dzisiaj cię stąd zabrać.
– Zabrać? Dzi…Dziiiisiaj? Aaale…Ale ja…Jaaaak to?
– Zwyczajnie, już niebawem mija termin twojego pobytu tutaj, a obiecaliśmy ci z Wiktorem, że gdy powrócisz do zdrowia, zaopiekujemy się tobą.
– Kieee…Kie…Dy poznam Wii…Wiiiicia?
– Wiktora mamo. Już niedługo. Mieliśmy ostatnio bardzo duże problemy…Nadal mamy, wszystko ci opowiem…Może wówczas poczujesz się lepiej wiedząc, dlaczego tyle czasu…
– Ooooch…Kochanie…Kooochanie…Ja nie mam…Nieee mam do ciebie żalu ja…
– Kobieta w sekretariacie mówiła, że było ci przykro. To zrozumiałe, zaraz wracam.

– Wyszła szybko podążając spowrotem do sekretariatu.

– Po kilkunastu minutach, posiadała już odpowiednie dokumenty, które zaświadczały, że jej mama może opuścić nałęczowski ośrodek. Anna inaczej wyobrażała sobie rozmowę z dyrektorką ośrodka, oraz moment, w którym będzie podpisywała szeregi papierów, by mogła zabrać mamę do domu. Nie zamierzała używać podniesionego tonu, czy zmagać się z pogardliwymi spojrzeniami ze strony dyrektorki i personelu ośrodka. Przełknęła to, jak gorzkie łzy i po wszystkim pomaszerowała do pokoju mamy, by ją spakować i o wszystkim powiedzieć.

– Kobieta nie była zdecydowana co do tego, iż powinna zamieszkać w domu Banachów, w obec ogromu ich teraźniejszych problemów, o których Anna zdążyła jej opowiedzieć z niemałymi łzami.
– I wiesz mamo…Przepraszam cię, że mówię ci o tym tak, jak byśmy znały się od wieków, bo przecież nie miałyśmy kontaktu tyle lat…Tyle miesięcy…Ale ja, czuję, że mogę ci zaufać, opowiedzieć…Muszę komuś…Po prostu muszę to zrobić, bo inaczej zwariuję, oszaleję…Nie wiem co będzie. Teraz i tak jestem już dużo silniejsza, gdy Wiktor wrócił do żywych, ale tyle bólu i cierpienia co on przeżywa, wiem, że mi o tym nie mówi. Silny, dzielny i uparty Banach…To go gubi, właśnie to. Boję się, że on zwariuje z braku zajęć w domu, nim wszystko się wygoi. Załamie się, i ani ja, ani Polcia, ani Zosia czy ktokolwiek inny nie będzie w stanie mu już wtedy pomóc.
– Rooo…Zuumiem twoje obawy…Z tego, co opowiadałaś o…O…O Witku…
– Wiktorze mamo.
– Przeee…Praszam…O Wiktorze, to tak być może…Coś wymyślimy…Damy mu siłę…..
– Znalazłam chyba sposób, dla którego byłby w stanie przetrwać, ale jest to trudne do zrealizowania, gdyż trzeba by było wejść głębiej w rodzinny konflikt jego i jego brata.
– Oooo…Zaaa…Zaaaa…Powiada się cieee…Ciekawie, coś więcej, kochanie?
– Bo widzisz, ja sama nie wiedziałam, że on ma brata. On nigdy nie mówił o tym nawet Zosi…Awięc wywnioskowałyśmy obie, że coś musi być tego przyczyną. Porządkując stryszek, znalazłyśmy jakieś stare zdjęcia, na których był Wiktor ze swoim bratem. Wyglądało na to, że ich relacja jest zażyła, ale skoro on o nim nie wspomina, musiało pójść o coś grubszego. A tym czymś, a raczej kimś, jest ojciec Wiktora. Jego również na dniach odbieramy z Zosią z domu opieki, po uprzedniej rozmowie z nim.
– A co dowiedziały…Ście się, apropo ich reee…Relacji?
– W skrócie, Wiktor nie mógł bratu darować, że zamiast pomóc mu w opiece nad chorym ojcem, którego w efekciekońcowym musiał oddać do domu opieki, bo nie starczało mu czasu na pracę i zajmowanie się tatą, ten wyjechał do pracy za granicę. Mocno sięwówczas poróżnili. Tyle się dowiedziałyśmy od pana Władysława.

– A ja…jjjaaa…Kim cudem Zooo…Zooosiaa nieee…Nieee pamięta…Wujkaaaa?
– Ma jakieś mgliste wspomnienia. Pamięta go z perspektywy małej dziewczynki. Nie wiemy co robi teraz, dzisiaj, czy jest sam, czy ma żonę…Nic nie wiemy. Ale może uda nam się tego dowiedzieć. Tylko…Tylko Wiktor…Chyba mnie zabije, jeśli zacznę grzebać w czymś, co on porzucił.
– Czy są…Sądzisz, że opieka nad ojcem…Pomoże mu na brak…Braaaak zajęcia?
– Poniekąt, ale bardzo bym chciała dowiedzieć się czegoś więcej, o jego bracie Jarosławie…Pogodzić ich, razem z ojcem, którym tamten narazie się nie inteesuje. A teraz pomogę ci przemieścić się do samochodu i w drodze opowiem o Polci i pokażę ci jej zdjęcia. , .

– .

3 replies on “Rozdział 37”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink