Categories
Moje fanfiction

Rozdział 34

– Śmierć Stanisława Potockiego wstrząsnęła szpitalem i stacją ratownictwa medycznego. Niewiele szczegółów ze sprawy ujawniała policja, więc tym bardziej sprawa ciekawiła wszystkich ze świata medycyny. W obecnym czasie, w każdej wolnej chwili nie rozmawiało się o niczym innym.
– Że co? Znalazł go w wannie, z suszarką do włosów podłączoną do prądu? Coś podobnego.

– Debatował Adam.
– No tak. I podobno zostawił list do Anny i policji, w którym przyznał się do wszystkiego i oczyścił Warnera z zarzutów.

– Śmierć Stanisława Potockiego wstrząsnęła szpitalem i stacją ratownictwa medycznego. Niewiele szczegółów ze sprawy ujawniała policja, więc tym bardziej sprawa ciekawiła wszystkich ze świata medycyny. W obecnym czasie, w każdej wolnej chwili nie rozmawiało się o niczym innym.
– Że co? Znalazł go w wannie, z suszarką do włosów podłączoną do prądu? Coś podobnego.

– Debatował Adam.
– No tak. I podobno zostawił list do Anny i policji, w którym przyznał się do wszystkiego i oczyścił Warnera z zarzutów.

– Odparła tym razem Martyna.
– Straszne. Zupełnie tego nie rozumiem. Mógł skończyć dużo łatwiej ze sobą. Jakieś prochy, podcięcie żył, ale coś takiego? To musiała być tragiczna i bolesna śmierć.

– Skomentował nowy.
– To zawsze był dziwny człowiek. Nic dziwnego, że dziwny sposób śmierci sobie wybrał.

– Dodał Piotrek, zalewając sobie kawę wrzątkiem.
– Co wy tu tak debatujecie. Aż was słyszę w gabinecie.

– Usłyszeli głos Góry, który zaszczycił kuchnię pełną ratowników swoją obecnością.
– A witamy doktorze. Tak tu sobie rozmawiamy, o Potockim.

– Powitał Artura Strzelecki.
– A to nie macie już innych tematów? Tyle złego na świecie się dzieje. Wojny, gwałty, rabunki, porwania, a wy na jednym Potockim wisicie.
– No, a doktora to nie ciekawi?

– Zapytał patrząc lekko zaintrygowanym wzrokiem na górę.
– Phi…Strzelecki…A co niby w tym ciekawego. Był człowiek, nie ma człowieka. Z resztą…Co tu dużo gadać. Od początku go nie lubiłem…Wszyscy o tym wiecie. Prawda jest taka, że skończył ze sobą, bo nigdy nie potrafiłby się żywcem przyznać, że był hamem, dupkiem, kretynem, idiotą i…
– 21 s

– Przerwała Górze potok wyzwisk dyspozytorka Ruda.
– 21 s, co tam znowu?
– Chłopiec spadł z huśtawki i rozbił głowę. Dzwonił zaniepokojony ojciec.
– Przyjąłem, jedziemy.
– Kubicki, Strzelecka. Do roboty, czekam w karocy.
– Chyba odwrotnie.

– Zwrócił Górze uwagę nowy, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Aaaaaaj, bo…Potrzebny wam był ten ślub, jak kwiatek przy korzuchu. Teraz to się ludziom tylko mylić będzie. Które to Kubicki, a które Strzelecka. Czy na odwrót. Niewaaażne! Do wozu! Wezwanie mamy!

– To mówiąc oddalił się szybko w stronę wyjścia ze stacji.
– A temu co. Gorączki się nabawił chyba.
– Skomentował Piotrek, biorąc cięższą część sprzętu i ruszając wraz z Martyną za Górą, śmiejąc się wesoło.

– Gdy karetka z całą trójką jechała już do wezwania, Piotr odezwał się do Martyny.
-otocki nie żyje. A w szpitalu zwolnił się etat ordynatora soru.
– No? Piotruś? Muszę ci powiedzieć…Zawsze byłeś spostrzegawczy.

– Odpowiedziała uśmiechając się figlarnie.
– I co zamierzasz, starać się o ten etat?

– Kontynuowała.
– Żarty się ciebie trzymają. A ja poważnie mówię.
– Strzelecki, ale z czym masz problem? To nie twój problem, tylko dyrekcji szpitala przecież. Skończ ten temat, skup się i na drogę patrz.

– Wtrącił się Góra.
– Patrzę doktorze. Ale widzę, że wy nic nie rozumiecie. Jedynym słusznym kandydatem na ordynatora soru jest Warner. Myślicie, że będzie się starał o awans?
– A skąd mnie to wiedzieć, Strzelecki! Wróżbitą nie jestem, tylko skromnym lekarzem.
– Z naciskiem na skromnym.

– Skfitowała Martyna.
– No, dokładnie Kubicka, dokładnie. Radio byś jakieś włączył Strzelecki. Bo smutno jakoś, ponuro i szaroburo.

– Piotr posłuchał polecenia Góry i włączył pierwszą lepszą stację radiową.
– Cześć tu Sławomir! Cześć kochani tu sławomir! Hahahahahahaaa!

– Poleciało po chwili z głośników.
– Co za idiota się tak przedstawia.

– Prychnął Góra.
– Nie słyszał pan o nim doktorze? To taki, rokopolowy amator. Napisał sobie jeden utworek i wszyscy go kochają.
– No wyobraź sobie Strzelecki, że nie słyszałem, bo mi trąbisz i bombisz w kółko i w kwadrat o Potockim. Weź lepiej wyłącz to radio, nie podobamisię ten cały pożal się Boże Sławomir. Nie daj Bóg trafi do mojej karetki, na moim dyżurze. Już ja mu pokażę miłość miłość w Zakopanem! Uczepili się wszyscy Góry…Znaczy, Gór. Jeden idiota śpiewa o miłości w Zakopanem, Grechuta o Górach śpiewał, Stare dobre małżeństwo. Uczepili się mnie…Znaczy, no…Gór. Niech zaśpiewają na przykład: Wysokie sitowie, we Władysławowie.

– Piotr i Martyna spojrzeli po sobie, z ledwością powstrzymując śmiech.
– Co dzisiaj doktora ugryzło, taki doktor do wszystkiego wrogo nastawiony.
– Daleko jeszcze?

– Zapytał omijając pytanie Piotra.
– Jak dla pana to minutka.

– Dojechali na miejsce wezwania i zabrawszy sprzęt, poszukiwali chłopca z rozbitą głową. Szybko im się to udało. Zanim jednak mogli zająć się pacjentem, musieli rozdzielić dwóch szarpiących się mężczyzn, którzy wrzeszczeli w niebogłosy awanturując się.
– Twój syn nie ma wstępu na plac zabaw! Jest niebezpieczny dla dzieci! Powinien być zamknięty w jakimś specjalnym ośrodku!
– Zamknij się, nic o nim nie wiesz. To twój syn jest rozpieszczony jak diabelskie nasienie, nic dziwnego, że Adaś poczuł się zagrożony, twój Nikodem ciągle mu dokucza.
– Panowie! Panooowie! Spokoojnie! Co tu się dzieje! Gdzie jest poszkodowane dziecko?

– Wszedł w dysputę Góra, rozdzielając ich.
– Pan z pogotowia? Wzywałem karetkę.

– Odezwal się jeden z mężczyzn.
– Tak, Artur Góra, jestem lekarzem. A to moi ratownicy, gdzie jest dziecko.
– Tam, proszę za mną.
– Państwo lepiej uważają, ten dzieciak jest nawiedzony. Bije, kopie, gryzie, jak coś mu się nie podoba!

– Stwierdził drugi z mężczyzn.
– Dziękujemy za ostrzeżenie, ale sami świetnie damy sobie radę. Proszę odejść i nie robić zamieszania.

– Odezwała się Martyna.

– Wszyscy poszli zająć się chłopcem z rozbitą głową. Siedział spokojnie pod drzewem. Nawet nie podniósł wzroku, gdy do niego podeszli. Nie poruszył się i nie zareagował.
– Cześć. Jestem Artur Góra, jestem lekarzem i przyjechałem, żeby ci pomóc.

– Oczy chłopca również nie zwróciły się w stronę Góry.
– Popatrz na mnie. Muszę cię zbadać.

– Mały był nie ugięty.
– Kubicka, parametry.

– Wydał polecenie Góra
– Jak masz na imię?

– Zapytał chłopca lekarz.

– W tym samym czasie Martyna podeszła do niego, by zmierzyć jego parametry życiowe, lecz gdy tylko zaczęła go dotykać, zerwał się zaczynając piszczeć i płakać.
– Hej! Mały! Nie chcę ci zrobić krzywdy. Razem z doktorem chcemy ci pomóc, uspokój się. Daj rączkę, muszę ci zmierzyć ciśnienie.

– Próbowała go uspokoić Martyna, lecz bez rezultatu. Udało się to dopiero jego ojcu.

– Przepraszam państwa. On nic wam nie powie. Adaś cierpi na zespół Kannera. Rozumieją państwo…On jest…Autystyczny.

– Artur pierwszy pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No to musi pan nam pomóc w przeprowadzaniu dalszych czynności medycznych. Muszę zobaczyć tę ranę na jego głowie, założyć powierzchowny opatrunek, a jeśli zajdzie taka potrzeba, w szpitalu chirurg założy mu szwy.
– Proszę powiedzieć, co tu się stało.

– Zapytała Martyna.

– Mężczyzna westchnął, trzymając mocno syna, gdy Artur, Piotr i Martyna opatrywali wspólnie ranę.
– Syn kocha dinozaury. Wszystko, co z nimi związane. Mówi o tym niemal przez całą dobę. Ze względu na to, że jest autystyczny, nie bawi się z żadnymi dziećmi. Rozumie pan, on ma swój świat. Ale dzisiaj, przyszedł tu tamten facet, ze swoim synem. No i tamten mały miał właśnie foremki do piasku, dinozaury. Adaś bardzo się zainteresował, a drugi chłopiec niebardzo chciał się podzielić zabawkami i najpierw był mocno agresywny co do tamtego dziecka, a potem spadł mi jeszcze z huśtawki. Ja przepraszam, muszę wykonać szybki telefon do żony. Poradzą sobie państwo?

– Zakończył roztrzęsiony.
– Tak, bez problemu. Ale będzie pan się musiał udać z nami i z dzieckiem do szpitala.
– Oczywiście. Za momencik wracam.

– Oddalił się pospiesznie z komórką w dłoni.
– To straszne. I naprawdę bardzo smutne, że ludzie, tacy jak tamten ojciec, drugiego dziecka, nie potrafią zrozumieć takich rzeczy.

– Powiedziała Cicho Martyna, odruchowo spoglądając na mocno zaokrąglony brzuszek.
– To prawda. Kilka razy w życiu spotkałem się z osobami chorymi na autyzm. Muszą mieć oni uporządkowany rytm dnia, bo w przeciwnym razie kończy się to atakiem lęku, który doprowadzić może do różnych, nieprzewidywalnych zachowań. No i wogóle…Takie dzieciaki nie reagują na ból, nie przejawiają chęci jakichkolwiek kontaktów. Długo mógłbym wymieniać.

– Odpowiedział smutno Góra, kończąc wśród pisków chłopca opatrywać jego ranną głowę.
– Widzisz Strzelecki. Jednak są na świecie większe ludzkie problemy, niż ten twój Potocki, czy Sławomir. Goń po nosze i do karetki z nim.

6 replies on “Rozdział 34”

Cześć, tu Sławomir, cześć, kochani, tu Sławomir. 😀 Biedne dziecko. I to prawda, że ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, jak jest.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink