Categories
Moje fanfiction

Rozdział 29

– Od feralnego wypadku Wiktora minął ponad miesiąc czasu. Gdy został wyniesiony z płonącego budynku, natychmiast transportowano go do szpitala helikopterem. Jego stan był krytyczny. Miał poparzone pięćdziesiąt procent powierzchni całego ciała. Poparzenia drugiego i trzeciego stopnia, łącznie z drogami oddechowymi. Był czternasty lutego, sobota, dzień ślubu Piotra i Martyny. A mimo tego, nikt w stacji nie potrafił się z tego cieszyć, nawet sami nowożeńcy.
– Ślicznie wyglądasz Aniu. Gdyby tata mógłby cię teraz zobaczyć, pewnie pękałby z dumy i powiedziałby, że wyglądasz lepiej niż panna młoda.
– Zosia … Co ty mówisz … Dlaczego mówisz o Wiktorze w sposób, jak gdyby już nie żył!
– Przepraszam … Masz rację … Źle się wyraziłam, znaczy … Nie to miałam na myśli …

– Od feralnego wypadku Wiktora minął ponad miesiąc czasu. Gdy został wyniesiony z płonącego budynku, natychmiast transportowano go do szpitala helikopterem. Jego stan był krytyczny. Miał poparzone pięćdziesiąt procent powierzchni całego ciała. Poparzenia drugiego i trzeciego stopnia, łącznie z drogami oddechowymi. Był czternasty lutego, sobota, dzień ślubu Piotra i Martyny. A mimo tego, nikt w stacji nie potrafił się z tego cieszyć, nawet sami nowożeńcy.
– Ślicznie wyglądasz Aniu. Gdyby tata mógłby cię teraz zobaczyć, pewnie pękałby z dumy i powiedziałby, że wyglądasz lepiej niż panna młoda.
– Zosia … Co ty mówisz … Dlaczego mówisz o Wiktorze w sposób, jak gdyby już nie żył!
– Przepraszam … Masz rację … Źle się wyraziłam, znaczy … Nie to miałam na myśli …

– Anna westchnęła ciężko.
– Nie, to ja przepraszam. Po prostu … Niepotrzebnie się zdenerwowałam. Wiem, że tobie brakuje go równie mocno jak mnie.
– Aniu. Staram się być silna, dla ciebie, Poli i taty. Nie daję rady się uczyć do matury … Boję się, że on nie przeżyje. Nie rozumiem! Nie rozumiem, dlaczego on to zrobił? Dlaczego wszedł do tego cholernego budynku! Sam, nie czekając na innych!
– Mnie też to nie mieści się w głowie. Jednak próbuję wytłumaczyć sobie, że to jego praca. Na jego miejscu równie dobrze mógłby być Artur, ja … Każdy…
– Nieprawda! Nie każdy z was jest zdolny tak ryzykować życię jak mój ojciec! Już raz przecież prawie go straciłam. Dwa razy! Przez te cholerne góry! Zabroniłam mu tam jeździć … Obiecał, że nigdy więcej nie pozwoli mi się o siebie bać! I co? I co?
– Zosiu. Uspokój się. Proszę … Wiem co czujesz. We mnie też pienią się fale uczuć. W jednej chwili jestem na niego wściekła, nie rozumiem tego … Mam ochotę krzyczeć, powiedzieć mu, że jest kretynem, idiotą! Zaryzykował życie i byćmoże nawet w tamtej chwili nie pomyślał o nas. O tym, że możemy go stracić.
– On nigdy o tym nie myśli, kiedy ratuje ludzkie życie, chociaż sam bywa w niebezpieczeństwie. Dla niego zawsze liczyła się tylko adrenalina, pod wpływem której działa!
– Kochanie, nie krzycz. Obudzisz Polcię. Mnie też jest z tym wszystkim potwornie ciężko. Zostawił mnie samą, z nowonarodzonym dzieckiem, które w dodatku nie należy do najspokojniejszych. Wie, jak bardzo go kocham. Nie potrafię zrozumieć powodów jego działania. Z drugiej strony wiem, że to jego praca, wiem, że pewnych odruchowych zachowań Wiktor nie jest w stanie powstrzymać. Pewnie było tak i tym razem. Ale on jest silny. Czuję, że nas nie zostawi. Z pewnością długo mu zajmie, zanim się wybudzi i dojdzie do siebie. Ale jeszcze wszyscy będziemy szczęśliwi.
– Aniu, ale czy on ma napewno dobrą opiekę w szpitalu? Chciałabym wierzyć w twoje słowa, ale tata tyle razy w życiu mnie zawiódł. Tyle razy, zanim pojawiłaś się w jego życiu, tak bardzo na niego liczyłam…
– Zosiu. Wiem co czujesz. Ale dziś, musimy przyodziać nasze twarze w uśmiech. Dzisiaj jest dzień Piotra i Martyny. Ich ślub. Wiesz sama, jak długo na to czekali. Nie możemy ich zawieźć.
– Masz rację. Pójdę się trochę doprowadzić do porządku. Ale zaraz po ceremonii w kościele chciałabym wrócić do domu, myślisz, że Piotrek i Martyna będą mieli coś przeciwko?
– Myślę, że nie. Wiele razy w ciągu tego miesiąca pytali mnie, czy nie powinni przekładać swojej uroczystości. Ale ja stanowczo się na to nie zgodziłam. Przecież Wiktor żyje. Jest w bardzo ciężkim stanie, ale żyje. To prawda, że nie możemy się zachowywać, jak by nic się nie stało. Ale przecież Wiktor nie pozwoliłby, żeby z jego powodu ślub się nie odbył. Piotra i Martynę traktuje jak swoje dzieci.
– No właśnie, Aniu … Piotrek to wszystko przeżywa chyba jeszcze bardziej jak my. Rozmawiałam z Martyną. Mało je, mało śpi … Ciągle pracuje. Podobno dla niej również nie stara się mieć czasu.
– Nie ma się co dziwić. Cała trójka poszłaby za sobą jak w dym. Przepraszam, mała chyba się obudziła. Pójdę do niej, a ty biegnij się wykąpać, zrób sobie makijaż, potem pomogę ci z fryzurą.

– Anna oderwała się od rozmowy z pasierbicą i pobiegła czym prędzej na górę, do sypialni jej i Wiktora, gdzie spała maleńka Pola. Odkąt Wiktor znajdował się w szpitalu, co noc tuliła maleńkie ciałko córeczki, obdarowując je nieskończonością miłości i bojąc się, by i jej przypadkowo nie stracić. Choć dziewczynka miała niecałe trzy miesiące, podświadomie czuła stres mamy i siostry i wówczas była dodatkowo mocno niespokojna i płaczliwa.
– Dzień dobry kwiatuszku. Już się obudziłaś? Pospałaś tylko półtorej godzinki.

– Mała Pola, gdy tylko otworzyła oczka, powitała mamę głośnym i donośnym płaczem.
– Heej … Co jest … Dopiero otworzyłaś swoje śliczne, niebieskie oczęta i już krzyczysz?

– Przewinęła córeczkę i przystawiła ją do piersi, dziękiczemu natychmiast się uspokoiła.
– Wiesz jaki mamy dzisiaj dzień? Twój ulubiony wójek, którego uwielbiasz ciągnąć za bródkę bierze dzisiaj ślub.

– Oznajmiła Ania, a dziewczynka posłała jej spojrzenie pełne wyrzutu, że zakłóca jej ciszę podczas jedzenia.
– Mam nadzieję, że będziesz dzisiaj grzeczna myszeczko. Proszę, nie chciej mieć kolki, ani złego humoru, chociaż ten jeden raz.

– W odpowiedzi, Pola oderwała się od piersi i ulała sobie zdrowo na bluzkę i spodnie Anny.
– Mam nadzieję, że to była twierdząca odpowiedź. Nie masz ty umiaru w jedzeniu … Jak Wiktor! Zwariuję z tobą …

– Po kilku godzinach, wszyscy pracownicy stacji zgromadzili się przed kościołem, w oczekiwaniu na państwa młodych.
– O, Aniu. Dobrze, że cię widzę …
– Rzekł Artur, podbiegając do Anny, trzymającej śpiącą w nosidełku Polę.
– Tak, też się cieszę Artur.
– Słuchaj, ja chciałbym z tobą porozmawiać, bo widzisz …
– Artur, musimy dzisiaj?
– tak, bo widzisz … Miejsce Wiktora od miesiąca czasu jest wolne … To znaczy … Nie mam lekarza … Nie mam znowu kim łatać dziór w grafiku, ja … Muszę kogoś zatrudnić … Rozumiesz, tymczasowo … Zanim Wiktor wróci …
– Artur, po co mi to mówisz? Pytasz mnie o pozwolenie, czy raczej podajesz fakt, bym to przyjęła do wiadomości? Akurat w tym momencie?
– Przepraszam, ale … Ciężko złapać z tobą kontakt ostatnio … Nie widuję cię w stacji …
– Ach tak. W takim razie wybacz, że nie wpadam na rosołki i ciasteczka, a zamiast tego zajmuję się domem i czuwam przy łóżku wybranka mojego serca!
– Nie, to nie o to chodzi… Chciałem tylko ci to powiedzieć, żebyś nie była zdziwiona … Wiktor jest w szpitalu, a stacja musi przecież jakoś funkcjonować…
– Dziękuję bardzo za tą wspaniałą wiadomość w tejże chwili. Wprost nie mogę się doczekać, aż poznam tego uroczego lekarza, który wszedł na miejsce Wiktora. Przecież nikt nie wierzy, że on z tego wyjdzie, a jeśli już, to nikt nie wierzy w to, że wróci jeszcze do pracy w karetce.
– Ale … Ale to nieprawda …

– Zaczął Artur, lecz wówczas oczom wszystkich ukazało się coś nieprawdopodobnie pięknego. Z oddali ujrzeli przystrojoną na biało dorożkę, zaprzęgniętą w dwa białe konie, w czerwonym osiodłaniu. Dorożka przystrojona była w maleńkie bukieciki czerwonych róż. Wszyscy byli tak oszołomieni tym widokiem, że stali z otwartymi ustami w milczeniu. Woźnica zaparkował dorożkę i konie posłusznie stanęły. Piotr i Martyna wyszli ostrożnie z powozu, a wówczas posypały się gromkie brawa i okrzyki powitalne. Anna rzuciła ukratkowe spojrzenie Martyny. Suknia ślubna maskowała jej duży brzuch, który w przeciwieństwie do ostatnich miesięcy rozrósł się teraz bardzo widocznie. Posłała jej uśmiech i pogrążyła się w myślach. W romantycznej atmosferze wszyscy weszli do kościoła, oczekując na księdza i na rozpoczęcie się ceremonii zaślubin. Wszyscy zasiedli w kościelnych ławkach, przyglądając się szczęśliwej i uśmiechniętej parze młodej. Starszy organista zaczął przygrywać na organach, a oprawą wokalną zajęła się siostra Basi, Maja. Gdy pojawił się ksiądz, państwo młodzi wstali z zajętych miejsc, wraz ze świadkami, Miśkiem i Rudą, którzy zaczęli prowadzić zakochanych do ołtarza. Wszyscy wstali, a wówczas odezwał się ksiądz:
– Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?

– Zapadła chwila ciszy.
– Nie! Strzelecki, powiedz nie! Małżeństwo to już jedna deska do twojego grobu!

– Szepnął Artur, ocierając łzę z oka, a Nowy trącił go mocno łokciem w żebra.
– Tak!

– Odpowiedzieli Piotr z Martyną.
– Czy chcecie wytrwać w tym związku, w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
– Strzelecki, jak się ożenisz, to już niewiele tego życia ci zostanie. Nie wytrwacie w tym związku, co chwile robicie sobie jakieś scenki zazdrości!
– Ekhemmmm! Doktorze! Bo jeszcze pana usłyszą!

– Warknął nowy, a Góra ocierał coraz to częściej oczy.
– Chcemy!

– Odpowiedzieli znów zgodnym chórem.
– Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
– Jaki Bóg, Strzelecki już Martynę przecież obdarzył…
– Jezu, doktorze! Ciszej, błagam pana!
– Nie wytrzymał znów nowy.
– Chcemy!

– Odpowiedzieli.
– Podajcie sobie prawe dłonie i powtarzajcie za mną:

– Artur w szoku, podał swoją prawą, drżącą dłoń nowemu.

– Doktorze! Co pan wyprawia … Zaraz mi pan tu zemdleje chyba…
– Zamknij się nowy! Ja mocno przeżywam takie rzeczy!

– Odszeptał przez zęby Artur.
– Ja Piotr, biorę sobie ciebie Martyno, za żonę, i ślubuję ci miłość, wierność małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż po śmierci, tak mi dopomóż panie Boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.

– Góra mocno ściskał dłoń nowego, niemal wtulając zapłakaną twarz w jego marynarkę.
– Auaaaa! Doktorze, chyba krew mi powoli niedopływa!

– Syknął nowy, a Góra nieco rozluźnił uścisk.

– Gdy przyszła kolej na Martynę, była tak mocno zestresowana i zapłakana, że mocno drżącym głosem wypowiedziała słowa przysięgi:
– Ja Martyna, biorę sobie Piotrze, za węża … yyyyy, za męża! Za męża! Przepraszam, bardzo się stresuję…

– Wszyscy wybuchnęli tłumionym śmiechem.
– I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci, tak mi dopomóż panie Boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.

– W dalszej części ceremonii, nastąpił namiętny pocałunek i wzajemne nakładanie obrączek.

– Kiedy było już po wszystkim, zgromadzeni goście wytoczyli się z kościoła, obsypywani ryżem, monetami. Potem zaczęło się składanie życzeń, obdarowywanie nowożeńców prezentami i kwiatami. Ania podeszła do nich na końcu, gdy większość rozlokowała się w swoich samochodach, by udać się do restauracji na dalszą część uroczystości.
– Cześć wam, kochani! Z całego serca gratuluję. To było coś pięknego! Cudownie się na was patrzy! Dawno nie przeżyłam czegoś tak cudownego. Mam nadzieję, że ten ślub, który dzisiaj zawarliście, będzie waszym pierwszym i ostatnim w życiu. Życzę wam szczęścia. A teraz … Przepraszam, ale … Nie dam rady wam towarzyszyć w dalszej części zabawy.
– Jasne Aniu. Dziękujemy, że pomimo tego co stało się Wiktorowi, ty i Zosia … I maleńka, jesteście tu … Dziś…
– Anna uśmiechnęła się lekko, przytulając do piersi nosidełko z Polą, która nadal spała.
– Nie ma za co. to jest prezent dla was.

– Podała im opakowane w czerwony papier pudełko.
– A teraz zbieram się … Zosia też chciała wrócić do domu …

– Jeszcze raz czule pożegnała się, wzięła córeczkę do samochodu i przypięła nosidełko pasami i ruszyła. Jechała szybko, a w jej oczach nareszcie zaczęły zbierać się łzy, które jeszcze starała się powstrzymywać. Gdy znalazła się przed szpitalem, zabrała córeczkę i skierowała się na oddział intęsywnej terapii. Udało jej się przemknąć niezauważenie z nosidełkiem. W chwilę później siedziała przy łóżku Wiktora, pozwalając łzom na ucieczkę.
– Jesteś kompletnym kretynem! Idiotą! Samolubnym pajacem! Jesteś … Jesteś … Głupi jesteś, wiesz? Co ty najlepszego zrobiłeś! Po co to zrobiłeś! Jeżeli miałeś dość mnie, Poli, trzeba było powiedzieć, zniknęłabym! Ale nie, po co! Lepiej było nauczyć mnie takiej miłości, jakiej nie nauczył mnie nikt w życiu. Lepiej było pokazać mi szczęście, jakiego nie zaznałam nigdy! Nawet w szczęśliwych chwilach ze Stanisławem! Lepiej było obiecać złote góry, ślub, szczęśliwy dom, rodzinę, mnóstwo dzieci! I po co? Żeby jedną decyzją, na tym pieprzonym, cholernym wezwaniu mi to wszystko zabrać? Nie mam już siły być silna! Rozumiesz? Nie mam siły! Moją resztę sił, muszę dawać twojej córce, którą też poraz kolejny zawiodłeś! Bo twoje ambicje i cholerna potrzeba zbawiania świata były w tamtym momencie ważniejsze! Byćmoże dlatego wtedy straciłeś żonę … Ciągnąłeś ją w te góry niewiadomo po co! Gdybyś ją kochał, chroniłbyś ją od wszelkiego niebezpieczeństwa … Przecież musiałeś wiedzieć, że kiedyś jakaś wyprawa może skończyć się tragicznie! Kretynie! Sam wszystko i wszystkich niszczysz! Nie jesteś tym idealnym, nieskazitelnym Banachem, za którego wszyscy w stacji cię mają! Chciałabym cię nienawidzieć, po tym, co zrobiłeś miesiąc temu … Ale nie potrafię! Nie chcę! Wolę się łudzić, że wróci mój dawny Wiktor! A może lepszy? Może ten wypadek cię w końcu czegoś nauczy! Ja będę o ciebie walczyć … Nie wiem po co, ale będę … Jeśli tylko się obudzisz, to przysięgam, zabiję cię własnymi rękami! Uduszę cię! Skopie ci dupę, urwę ci jaja! Lepiej dla ciebie, żebyś słyszał moje słowa, bo drugi raz tego nie powtórzę. Zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą … Z naszą córką, która żeby się prawidłowo rozwijać, bardzo cię potrzebuje, z Zosią, która nie daje rady normalnie funkcjonować i ledwo już sobie z nią radzę … Z całą masą naszych załamanych przyjaciół, którzy pomagają mi jak mogą, byśmy nie zginęły z głodu, a dlaczego? Bo jaśnie pan Banach musiał skakać w ogień, za obcą babą i dzieckiem! W miesiąc przed ślubem swoich najdroższych przyjaciół. To ich najbardziej zawiodłeś, wiesz? Sądzę, że liczyli na ciebie dzisiaj! Ceremonia była piękna, ale to ty zamiast Miśka powinieneś prowadzić Piotra do ołtarza, a nie wylegiwać się tutaj! Skończony idioto, kretynie, nie wiem ile razy jeszcze to powtórzę! Ich ślub był piękny! Nie wiem jak to zrobisz, ale masz się obudzić, wstać! Nasz ślub ma się odbyć słyszysz? Ma być jeszcze piękniejszy!

– Krzyczała, niemal jąkając się od płaczu i nie zauważając, że obudziło to małą Polę. Jej kfilenie przywiodło do sali Jakuba Warnera, który opiekował się Wiktorem.
– Aniu, co ty tu robisz? Z dzieckiem? Już, ciii … Wszystko będzie dobrze … Chodźmy stąd…

– Anna nie odpowiedziała. Jej słowotok w końcu ustał. Zamiast tego, wtuliła się w Warnera, szlochając bezsilnie. Poraz pierwszy, wreszcie zdradzając swoje emocje i poddając się im.
2018-08-31 19:26:33

5 replies on “Rozdział 29”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink