Categories
Moje fanfiction

Rozdział 29

– Od feralnego wypadku Wiktora minął ponad miesiąc czasu. Gdy został wyniesiony z płonącego budynku, natychmiast transportowano go do szpitala helikopterem. Jego stan był krytyczny. Miał poparzone pięćdziesiąt procent powierzchni całego ciała. Poparzenia drugiego i trzeciego stopnia, łącznie z drogami oddechowymi. Był czternasty lutego, sobota, dzień ślubu Piotra i Martyny. A mimo tego, nikt w stacji nie potrafił się z tego cieszyć, nawet sami nowożeńcy.
– Ślicznie wyglądasz Aniu. Gdyby tata mógłby cię teraz zobaczyć, pewnie pękałby z dumy i powiedziałby, że wyglądasz lepiej niż panna młoda.
– Zosia … Co ty mówisz … Dlaczego mówisz o Wiktorze w sposób, jak gdyby już nie żył!
– Przepraszam … Masz rację … Źle się wyraziłam, znaczy … Nie to miałam na myśli …

– Anna westchnęła ciężko.
– Nie, to ja przepraszam. Po prostu … Niepotrzebnie się zdenerwowałam. Wiem, że tobie brakuje go równie mocno jak mnie.
– Aniu. Staram się być silna, dla ciebie, Poli i taty. Nie daję rady się uczyć do matury … Boję się, że on nie przeżyje. Nie rozumiem! Nie rozumiem, dlaczego on to zrobił? Dlaczego wszedł do tego cholernego budynku! Sam, nie czekając na innych!
– Mnie też to nie mieści się w głowie. Jednak próbuję wytłumaczyć sobie, że to jego praca. Na jego miejscu równie dobrze mógłby być Artur, ja … Każdy…
– Nieprawda! Nie każdy z was jest zdolny tak ryzykować życię jak mój ojciec! Już raz przecież prawie go straciłam. Dwa razy! Przez te cholerne góry! Zabroniłam mu tam jeździć … Obiecał, że nigdy więcej nie pozwoli mi się o siebie bać! I co? I co?
– Zosiu. Uspokój się. Proszę … Wiem co czujesz. We mnie też pienią się fale uczuć. W jednej chwili jestem na niego wściekła, nie rozumiem tego … Mam ochotę krzyczeć, powiedzieć mu, że jest kretynem, idiotą! Zaryzykował życie i byćmoże nawet w tamtej chwili nie pomyślał o nas. O tym, że możemy go stracić.
– On nigdy o tym nie myśli, kiedy ratuje ludzkie życie, chociaż sam bywa w niebezpieczeństwie. Dla niego zawsze liczyła się tylko adrenalina, pod wpływem której działa!
– Kochanie, nie krzycz. Obudzisz Polcię. Mnie też jest z tym wszystkim potwornie ciężko. Zostawił mnie samą, z nowonarodzonym dzieckiem, które w dodatku nie należy do najspokojniejszych. Wie, jak bardzo go kocham. Nie potrafię zrozumieć powodów jego działania. Z drugiej strony wiem, że to jego praca, wiem, że pewnych odruchowych zachowań Wiktor nie jest w stanie powstrzymać. Pewnie było tak i tym razem. Ale on jest silny. Czuję, że nas nie zostawi. Z pewnością długo mu zajmie, zanim się wybudzi i dojdzie do siebie. Ale jeszcze wszyscy będziemy szczęśliwi.
– Aniu, ale czy on ma napewno dobrą opiekę w szpitalu? Chciałabym wierzyć w twoje słowa, ale tata tyle razy w życiu mnie zawiódł. Tyle razy, zanim pojawiłaś się w jego życiu, tak bardzo na niego liczyłam…
– Zosiu. Wiem co czujesz. Ale dziś, musimy przyodziać nasze twarze w uśmiech. Dzisiaj jest dzień Piotra i Martyny. Ich ślub. Wiesz sama, jak długo na to czekali. Nie możemy ich zawieźć.
– Masz rację. Pójdę się trochę doprowadzić do porządku. Ale zaraz po ceremonii w kościele chciałabym wrócić do domu, myślisz, że Piotrek i Martyna będą mieli coś przeciwko?
– Myślę, że nie. Wiele razy w ciągu tego miesiąca pytali mnie, czy nie powinni przekładać swojej uroczystości. Ale ja stanowczo się na to nie zgodziłam. Przecież Wiktor żyje. Jest w bardzo ciężkim stanie, ale żyje. To prawda, że nie możemy się zachowywać, jak by nic się nie stało. Ale przecież Wiktor nie pozwoliłby, żeby z jego powodu ślub się nie odbył. Piotra i Martynę traktuje jak swoje dzieci.
– No właśnie, Aniu … Piotrek to wszystko przeżywa chyba jeszcze bardziej jak my. Rozmawiałam z Martyną. Mało je, mało śpi … Ciągle pracuje. Podobno dla niej również nie stara się mieć czasu.
– Nie ma się co dziwić. Cała trójka poszłaby za sobą jak w dym. Przepraszam, mała chyba się obudziła. Pójdę do niej, a ty biegnij się wykąpać, zrób sobie makijaż, potem pomogę ci z fryzurą.

– Anna oderwała się od rozmowy z pasierbicą i pobiegła czym prędzej na górę, do sypialni jej i Wiktora, gdzie spała maleńka Pola. Odkąt Wiktor znajdował się w szpitalu, co noc tuliła maleńkie ciałko córeczki, obdarowując je nieskończonością miłości i bojąc się, by i jej przypadkowo nie stracić. Choć dziewczynka miała niecałe trzy miesiące, podświadomie czuła stres mamy i siostry i wówczas była dodatkowo mocno niespokojna i płaczliwa.
– Dzień dobry kwiatuszku. Już się obudziłaś? Pospałaś tylko półtorej godzinki.

– Mała Pola, gdy tylko otworzyła oczka, powitała mamę głośnym i donośnym płaczem.
– Heej … Co jest … Dopiero otworzyłaś swoje śliczne, niebieskie oczęta i już krzyczysz?

– Przewinęła córeczkę i przystawiła ją do piersi, dziękiczemu natychmiast się uspokoiła.
– Wiesz jaki mamy dzisiaj dzień? Twój ulubiony wójek, którego uwielbiasz ciągnąć za bródkę bierze dzisiaj ślub.

– Oznajmiła Ania, a dziewczynka posłała jej spojrzenie pełne wyrzutu, że zakłóca jej ciszę podczas jedzenia.
– Mam nadzieję, że będziesz dzisiaj grzeczna myszeczko. Proszę, nie chciej mieć kolki, ani złego humoru, chociaż ten jeden raz.

– W odpowiedzi, Pola oderwała się od piersi i ulała sobie zdrowo na bluzkę i spodnie Anny.
– Mam nadzieję, że to była twierdząca odpowiedź. Nie masz ty umiaru w jedzeniu … Jak Wiktor! Zwariuję z tobą …

– Po kilku godzinach, wszyscy pracownicy stacji zgromadzili się przed kościołem, w oczekiwaniu na państwa młodych.
– O, Aniu. Dobrze, że cię widzę …
– Rzekł Artur, podbiegając do Anny, trzymającej śpiącą w nosidełku Polę.
– Tak, też się cieszę Artur.
– Słuchaj, ja chciałbym z tobą porozmawiać, bo widzisz …
– Artur, musimy dzisiaj?
– tak, bo widzisz … Miejsce Wiktora od miesiąca czasu jest wolne … To znaczy … Nie mam lekarza … Nie mam znowu kim łatać dziór w grafiku, ja … Muszę kogoś zatrudnić … Rozumiesz, tymczasowo … Zanim Wiktor wróci …
– Artur, po co mi to mówisz? Pytasz mnie o pozwolenie, czy raczej podajesz fakt, bym to przyjęła do wiadomości? Akurat w tym momencie?
– Przepraszam, ale … Ciężko złapać z tobą kontakt ostatnio … Nie widuję cię w stacji …
– Ach tak. W takim razie wybacz, że nie wpadam na rosołki i ciasteczka, a zamiast tego zajmuję się domem i czuwam przy łóżku wybranka mojego serca!
– Nie, to nie o to chodzi… Chciałem tylko ci to powiedzieć, żebyś nie była zdziwiona … Wiktor jest w szpitalu, a stacja musi przecież jakoś funkcjonować…
– Dziękuję bardzo za tą wspaniałą wiadomość w tejże chwili. Wprost nie mogę się doczekać, aż poznam tego uroczego lekarza, który wszedł na miejsce Wiktora. Przecież nikt nie wierzy, że on z tego wyjdzie, a jeśli już, to nikt nie wierzy w to, że wróci jeszcze do pracy w karetce.
– Ale … Ale to nieprawda …

– Zaczął Artur, lecz wówczas oczom wszystkich ukazało się coś nieprawdopodobnie pięknego. Z oddali ujrzeli przystrojoną na biało dorożkę, zaprzęgniętą w dwa białe konie, w czerwonym osiodłaniu. Dorożka przystrojona była w maleńkie bukieciki czerwonych róż. Wszyscy byli tak oszołomieni tym widokiem, że stali z otwartymi ustami w milczeniu. Woźnica zaparkował dorożkę i konie posłusznie stanęły. Piotr i Martyna wyszli ostrożnie z powozu, a wówczas posypały się gromkie brawa i okrzyki powitalne. Anna rzuciła ukratkowe spojrzenie Martyny. Suknia ślubna maskowała jej duży brzuch, który w przeciwieństwie do ostatnich miesięcy rozrósł się teraz bardzo widocznie. Posłała jej uśmiech i pogrążyła się w myślach. W romantycznej atmosferze wszyscy weszli do kościoła, oczekując na księdza i na rozpoczęcie się ceremonii zaślubin. Wszyscy zasiedli w kościelnych ławkach, przyglądając się szczęśliwej i uśmiechniętej parze młodej. Starszy organista zaczął przygrywać na organach, a oprawą wokalną zajęła się siostra Basi, Maja. Gdy pojawił się ksiądz, państwo młodzi wstali z zajętych miejsc, wraz ze świadkami, Miśkiem i Rudą, którzy zaczęli prowadzić zakochanych do ołtarza. Wszyscy wstali, a wówczas odezwał się ksiądz:
– Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?

– Zapadła chwila ciszy.
– Nie! Strzelecki, powiedz nie! Małżeństwo to już jedna deska do twojego grobu!

– Szepnął Artur, ocierając łzę z oka, a Nowy trącił go mocno łokciem w żebra.
– Tak!

– Odpowiedzieli Piotr z Martyną.
– Czy chcecie wytrwać w tym związku, w zdrowiu i w chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
– Strzelecki, jak się ożenisz, to już niewiele tego życia ci zostanie. Nie wytrwacie w tym związku, co chwile robicie sobie jakieś scenki zazdrości!
– Ekhemmmm! Doktorze! Bo jeszcze pana usłyszą!

– Warknął nowy, a Góra ocierał coraz to częściej oczy.
– Chcemy!

– Odpowiedzieli znów zgodnym chórem.
– Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
– Jaki Bóg, Strzelecki już Martynę przecież obdarzył…
– Jezu, doktorze! Ciszej, błagam pana!
– Nie wytrzymał znów nowy.
– Chcemy!

– Odpowiedzieli.
– Podajcie sobie prawe dłonie i powtarzajcie za mną:

– Artur w szoku, podał swoją prawą, drżącą dłoń nowemu.

– Doktorze! Co pan wyprawia … Zaraz mi pan tu zemdleje chyba…
– Zamknij się nowy! Ja mocno przeżywam takie rzeczy!

– Odszeptał przez zęby Artur.
– Ja Piotr, biorę sobie ciebie Martyno, za żonę, i ślubuję ci miłość, wierność małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż po śmierci, tak mi dopomóż panie Boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.

– Góra mocno ściskał dłoń nowego, niemal wtulając zapłakaną twarz w jego marynarkę.
– Auaaaa! Doktorze, chyba krew mi powoli niedopływa!

– Syknął nowy, a Góra nieco rozluźnił uścisk.

– Gdy przyszła kolej na Martynę, była tak mocno zestresowana i zapłakana, że mocno drżącym głosem wypowiedziała słowa przysięgi:
– Ja Martyna, biorę sobie Piotrze, za węża … yyyyy, za męża! Za męża! Przepraszam, bardzo się stresuję…

– Wszyscy wybuchnęli tłumionym śmiechem.
– I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci, tak mi dopomóż panie Boże wszechmogący, w trójcy jedyny i wszyscy święci.

– W dalszej części ceremonii, nastąpił namiętny pocałunek i wzajemne nakładanie obrączek.

– Kiedy było już po wszystkim, zgromadzeni goście wytoczyli się z kościoła, obsypywani ryżem, monetami. Potem zaczęło się składanie życzeń, obdarowywanie nowożeńców prezentami i kwiatami. Ania podeszła do nich na końcu, gdy większość rozlokowała się w swoich samochodach, by udać się do restauracji na dalszą część uroczystości.
– Cześć wam, kochani! Z całego serca gratuluję. To było coś pięknego! Cudownie się na was patrzy! Dawno nie przeżyłam czegoś tak cudownego. Mam nadzieję, że ten ślub, który dzisiaj zawarliście, będzie waszym pierwszym i ostatnim w życiu. Życzę wam szczęścia. A teraz … Przepraszam, ale … Nie dam rady wam towarzyszyć w dalszej części zabawy.
– Jasne Aniu. Dziękujemy, że pomimo tego co stało się Wiktorowi, ty i Zosia … I maleńka, jesteście tu … Dziś…
– Anna uśmiechnęła się lekko, przytulając do piersi nosidełko z Polą, która nadal spała.
– Nie ma za co. to jest prezent dla was.

– Podała im opakowane w czerwony papier pudełko.
– A teraz zbieram się … Zosia też chciała wrócić do domu …

– Jeszcze raz czule pożegnała się, wzięła córeczkę do samochodu i przypięła nosidełko pasami i ruszyła. Jechała szybko, a w jej oczach nareszcie zaczęły zbierać się łzy, które jeszcze starała się powstrzymywać. Gdy znalazła się przed szpitalem, zabrała córeczkę i skierowała się na oddział intęsywnej terapii. Udało jej się przemknąć niezauważenie z nosidełkiem. W chwilę później siedziała przy łóżku Wiktora, pozwalając łzom na ucieczkę.
– Jesteś kompletnym kretynem! Idiotą! Samolubnym pajacem! Jesteś … Jesteś … Głupi jesteś, wiesz? Co ty najlepszego zrobiłeś! Po co to zrobiłeś! Jeżeli miałeś dość mnie, Poli, trzeba było powiedzieć, zniknęłabym! Ale nie, po co! Lepiej było nauczyć mnie takiej miłości, jakiej nie nauczył mnie nikt w życiu. Lepiej było pokazać mi szczęście, jakiego nie zaznałam nigdy! Nawet w szczęśliwych chwilach ze Stanisławem! Lepiej było obiecać złote góry, ślub, szczęśliwy dom, rodzinę, mnóstwo dzieci! I po co? Żeby jedną decyzją, na tym pieprzonym, cholernym wezwaniu mi to wszystko zabrać? Nie mam już siły być silna! Rozumiesz? Nie mam siły! Moją resztę sił, muszę dawać twojej córce, którą też poraz kolejny zawiodłeś! Bo twoje ambicje i cholerna potrzeba zbawiania świata były w tamtym momencie ważniejsze! Byćmoże dlatego wtedy straciłeś żonę … Ciągnąłeś ją w te góry niewiadomo po co! Gdybyś ją kochał, chroniłbyś ją od wszelkiego niebezpieczeństwa … Przecież musiałeś wiedzieć, że kiedyś jakaś wyprawa może skończyć się tragicznie! Kretynie! Sam wszystko i wszystkich niszczysz! Nie jesteś tym idealnym, nieskazitelnym Banachem, za którego wszyscy w stacji cię mają! Chciałabym cię nienawidzieć, po tym, co zrobiłeś miesiąc temu … Ale nie potrafię! Nie chcę! Wolę się łudzić, że wróci mój dawny Wiktor! A może lepszy? Może ten wypadek cię w końcu czegoś nauczy! Ja będę o ciebie walczyć … Nie wiem po co, ale będę … Jeśli tylko się obudzisz, to przysięgam, zabiję cię własnymi rękami! Uduszę cię! Skopie ci dupę, urwę ci jaja! Lepiej dla ciebie, żebyś słyszał moje słowa, bo drugi raz tego nie powtórzę. Zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą … Z naszą córką, która żeby się prawidłowo rozwijać, bardzo cię potrzebuje, z Zosią, która nie daje rady normalnie funkcjonować i ledwo już sobie z nią radzę … Z całą masą naszych załamanych przyjaciół, którzy pomagają mi jak mogą, byśmy nie zginęły z głodu, a dlaczego? Bo jaśnie pan Banach musiał skakać w ogień, za obcą babą i dzieckiem! W miesiąc przed ślubem swoich najdroższych przyjaciół. To ich najbardziej zawiodłeś, wiesz? Sądzę, że liczyli na ciebie dzisiaj! Ceremonia była piękna, ale to ty zamiast Miśka powinieneś prowadzić Piotra do ołtarza, a nie wylegiwać się tutaj! Skończony idioto, kretynie, nie wiem ile razy jeszcze to powtórzę! Ich ślub był piękny! Nie wiem jak to zrobisz, ale masz się obudzić, wstać! Nasz ślub ma się odbyć słyszysz? Ma być jeszcze piękniejszy!

– Krzyczała, niemal jąkając się od płaczu i nie zauważając, że obudziło to małą Polę. Jej kfilenie przywiodło do sali Jakuba Warnera, który opiekował się Wiktorem.
– Aniu, co ty tu robisz? Z dzieckiem? Już, ciii … Wszystko będzie dobrze … Chodźmy stąd…

– Anna nie odpowiedziała. Jej słowotok w końcu ustał. Zamiast tego, wtuliła się w Warnera, szlochając bezsilnie. Poraz pierwszy, wreszcie zdradzając swoje emocje i poddając się im.
2018-08-31 19:26:33

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 28

– Doktorze. Mam coś dla pana.

– Rzekł Piotrek do Wiktora, który właśnie wchodził do stacji.
– Zaraz, Piotrek, moment. Wiem, że jestem spóźniony, ale chciałbym się chociaż przebrać.
– Ale doktorze, to zabardzo nie może czekać, bo …
– Naprawdę, nie może zaczekać dziesięciu minut? Wiem, że mam niewypełnione, zaległe karty wyjazdów i dzisiaj to zrobię.
– Ale doktorze, to nie chodzi o zaległe karty wyjazdów i o pana spóźnienie…
– Tak, wiem, muszę jeszcze złożyć pare podpisów, ale to naprawdę zaraz!

– Piotrek westchnął ciężko i wyjął z kieszeni białą kopertę, którą następnie wręczył Wiktorowi.
– Co to jest?

– Zapytał zdziwiony lekarz, spoglądając na kopertę, jak na przybysza z innej planety.
– Zaproszenie na ślub.
– yyy … Zaraz, chwileczkę. Ale my, jeszcze nie ustalaliśmy dokładnego terminu ślubu, skąd masz to zaproszenie?
– Jak to nie ustalaliście? A dlaczego mielibyście to ustalać razem? Przecież ona ma zostać moją żoną…
– Piotrek, naprawdę bawi cię to?
– No właśnie nie, to doktor ma jakieś dziwne poczucie humoru. Daję panu zaproszenie, na ślub mój i Martyny, a pan mi tu wyjeżdża z tekstem, że niczego nie ustalaliście…

– Wiktor westchnął i podrapał się po głowie.
– Jezu, Piotrek, przepraszam … Chyba się nie zrozumieliśmy. Myślałem, że to zaproszenie na mój ślub z Anną. Nie wiemy jeszcze, w jakim to będzie dokładnie terminie, ale… Mocno się zdziwiłem.

– Piotrek roześmiał się radośnie.
– Serio? Pan też? Znaczy, wy też? Gratuluję!
– Jeszcze nie ma czego. A wracając do tematu, to kiedy się pobieracie?
– No właśnie. Wczoraj ustaliliśmy, że chcemy się pobrać w dzień zakochanych.
– W takim razie gratuluję. Napewno zjawimy się na ślubie, całą naszą skromną rodziną.
– A jak tam córeczka? Daje się we znaki?
– Bardzo. Od tygodnia jest z nami. Już zapomniałem jak to jest mieć malutkie niemowle w domu.
– Niech mnie doktor nie straszy, bo mnie też to czeka za kilka miesięcy.
– No to szykuj się szykuj Piotrek. Kupki, zupki, kolki, herbatki, koperki włoskie, nieprzespane noce. Sam widzisz, ledwo żyję i do pracy się spóźniam.
– Doktor to ma taki mały bonus. Wcześniej miał pan już doczynienia z dzieckiem.
– Piotrek, błagam cię! To było 18 lat temu. Zosia była inna. Spokojniutka, niemal cały czas spała, jadła, spała, jadła. Pola cały czas płacze, nonstop chce jeść, mało śpi, ciągle ma kolki. Na zmianę z Anką i Zośką masujemy jej brzuszek, uspokajamy ją, nosimy na rękach. Nie wspomnę już o tym, że prawie nie śpimy i nie jemy.
– Jezu … No to macie w domu kongo. Chyba trochę mnie pan wystraszył.
– To świetnie. Może spoważniejesz w końcu jak zaczniesz się mnie bać.
– No co pan, doktorze. Już bardziej poważny to chyba tylko w trumnie będę. Dawno wywietrzały mi z głowy przelotne romanse, zostanę ojcem, biorę ślub…
– tak, tak, wiem, żartuję przecież. A teraz, czy wreszcie mogę się przebrać? Bo jak mnie tak będziesz zagadywał, to wezwanie nam napłynie i nie zdążę.
– Jasne. Polecę szybko rozdać innym zaproszenia.

– Kiedy Wiktor się przebierał, zadzwonił jego telefon.
– No już, juuż! Idę! Biegnę! Moment, chwila, spodnie wkładam! No przecież idę, już odbieram!
– Mówił na głos, mając najwyraźniej nadzieję, że rozmówca dobijający się z drugiej strony go usłyszy i nie rozłączy się zanim Wiktor zdąży wziąć komórkę w dłoń.
– Halo?
– Wiktor?
– Tak, to ja. To ty Anka?
– A sądzisz, że twoja córka zawołałaby cię po imieniu?
– Anka, nie krzycz, dlaczego odrazu się tak denerwujesz?
– Dlaczego się tak denerwuję? Pomyślmy. Od tygodnia mam w domu wrzeszczącą córeczkę, która sprawia, że nie jestem w stanie spać, jeść, wziąć kąpieli. Cholernie bolą mnie cycki! Wiktor, nie daję rady! Ona ciągle chce jeść! Potwornie mnie gryzie! Dlaczego nie wziąłeś urlopu? Dlaczego zostałam z tym sama? Wiktor, trzeba zrobić zaproszenia ślubne, wybrać restaurację, ustalić menu, pojechać po sukienkę, garnitur …

– Wiktor stojąc w samej bieliźnie, gdyż nie był w stanie ubierać się dalej po słowotoku Anny, załamał ręce. Starał się nie krzyczeć, chociaż miał na to ogromną ochotę.
– Anka. Uspokój się, bardzo cię proszę uspokój się. Wyobraź sobie, że ja też jestem dokładnie w tej samej sytuacji, co ty. Jednak ktoś musi pracować na dom i jego utrzymanie, prawda?
– No oczywiście! Ty sobie będziesz spokojnie jeździł karetką do wezwań, a ja tu zwariuję! Niedługo ze ślubu zrezygnujemy, bo przestanę ci się podobać. Z tłustymi włosami, bez makijażu, nie będziesz chciał ze mną sypiać! Znajdziesz sobie młodszą!
– Anka! Ja cię nie poznaję! Co ty wygadujesz za bzdury! Ja rozumiem, wszyscy jesteśmy zmęczeni, ja, ty, Zosia … Ale zachowujmy jednak resztki zdrowego rozsądku. Czy tylko po to dzwonisz, kochanie? Chciałbym przypomnieć, że znajduję się w pracy i niedość, że jestem już spóźniony, to…
– Chciałam cię poprostu usłyszeć! Rano wybiegłeś z domu bez jakiegokolwiek pożegnania. Dawniej, to chociaż potrafiłeś mnie pocałować … A teraz? No tak! Kto by chciał się całować z taką fleją!
– Anka! Jeszcze chwila i naprawdę nie wytrzymam! Zaspałem dzisiaj do pracy! Ledwo zdążyłem się ubrać … Wiesz co to będzie jak Góra to odkryje? To naprawdę nie znaczy, że jesteś fleją i cię nie kocham! Wycałuję cię jak tylko wrócę do domu, zrobię co tylko chcesz, a teraz proszę … Pozwól mi pracować i nie dramatyzuj!
– Jasne! Jak sobie życzysz. A czy mogę mieć chociaż, ostatnią dramatyczną prośbę? Czy jak będziesz wracał z pracy, to możesz zrobić zakupy? Skończyły się kapsułki do zmywarki, kapsułki do ekspresu i do prania … Nie ma już prawie chleba i masła … Pampersy Poli się kończą … Mąka, ryż, makaron, cukier, mleko … Jak się domyślasz, nie mogę wyjść zrobić tych zakupów sama z nieustannie wrzeszczącym niemowlęciem!
– Anka … W porządku, zrobię zakupy, kupię wszystko co trzeba i jeszcze więcej! Wyślij mi całą listę smsm … Kocham cię bardzo, ale naprawdę muszę kończyć!

– Nie czekając na odpowiedź ukochanej. Rozłączył się załamany jeszcze bardziej, niż w chwili pojawienia się w pracy, próbując się zebrać, do dokończenia ubierania.

– Nagle Wiktor usłyszał za sobą dźwięk otwieranych się drzwi. Zanim zdążył dokończyć wkładać spodnie, stanęła przed nim szczupła, długowłosa, zdyszana blondynka.
– Halo? Halooo? Dzień dobry! Lekarza! Lekarza szybko!

– Zdziwienie i zawstydzenie Wiktora było tak wielkie, że stał w samych majtkach, z nagim torsem i otwartymi ustami.
– Halo czy pan mnie słyszy? Czy jest tu jakiś lekarz? Halo! Człowieku!

– Wiktor nieco się otrząsnął.
– yyyy … Ja bardzo przepraszam, ale … Kim pani jest i co pani tu robi?
– Starszy sierżant Monika Zawadzka, aresztantka zaczęła mi rodzić… Może mi ktoś pomóc?

– Wiktor w pośpiechu wkładał spodnie i strój lekarza.
– Proszę pani … Pomyliła pani wejścia … Tutaj znajduje się stacja ratownictwa medycznego! Szpital jest obok!
– Wszystko mi jedno, przecież tu też pracują lekarze! Niech się pan ubiera i mi pomoże!
– 21 S, jesteście?

– Odezwała się Ruda w krótkofalówce Wiktora.
– No przykro mi, ale ja pani nie pomogę. Właśnie mam wezwanie.
– Pan jest tutaj lekarzem?
– Jak widać.
– No właśnie nie widać … Wygląda pan raczej jak striptizer.
-Wybaczy pani, ale nie mam czasu na dyskusje i żarty!
– 21 s, co z wami jest?
– Jestem Ruda! Co mamy?
– Pożar w bloku, na ulicy Tuwima 84. Wysyłam tam wszystkie zespoły, jest bardzo dużo poszkodowanych.
– Czy straż jest na miejscu?
– Nie, jest w drodze.
– Przyjąłem. Jedziemy!

– Wiktor zbierał się do odejścia, wreszcie kompletnie ubrany.
– No chyba mnie pan tak tutaj nie zostawi? Aresztantka mi rodzi w radiowozie!
– Pani starszy sierżant! Powiedziałem, szpital jest obok! Jak pani słyszała, mam ważniejszy problem, muszę ratować sporo ludzkich istnień z płonącego bloku!

– To mówiąc, zostawił zaskoczoną Monikę i przez krótkofalówkę powiadomił Piotra i Martynę, po czym we troje znaleźli się w karetce z pełnym osprzętowaniem.

– W kilkanaście minut potem znaleźli się na miejscu. To, co ukazało się ich oczom, było przerażające. Budynek stał w płomieniach, przerażeni ludzie biegali wokół, krzycząc, krztusząc się od dymu i szukając pomocy w czekających tam już innych karetkach.
– Dobra, ruchy ruchy dzieciaki, bierzemy sprzęt i biegniemy się zoriętować w sytuacji. Ilu jest ludzi, którym trzeba pomóc, odtransportować do szpitala. Tym, którzy będą wymagać najmniej pomocy, udzielamy tej pomocy tu, na miejscu, jasne?

– Martyna i piotr potwierdzili ruchami głów.

– Wiktor wysiadł z karetki chcąc z kimś porozmawiać, gdy nagle zobaczył w jednym z okien płonącego budynku kobietę, trzymającą na rękach niemowlę. Kobieta była naga i błagalnym wzrokiem poszukiwała kogoś, kto uratuje jej dziecko. Dostrzegła Wiktora i wrzaskiem zaalarmowała:
– Niech mi pan pomoże! Rzucę panu moje dziecko! Ja umieram! Nie dam rady się stąd wydostać, niech je pan łapie! Błagam zróbcie coś, zabierzcie stąd Oliwierka!
– Proszę pani, proszę się uspokoić … Za chwile będzie tu straż pożarna, z odpowiednim sprzętem, pomożemy pani i pani synkowi! Nie dam rady go złapać, proszę zachować spokój!
– Piotr, Martyna, co z tą strażą!

– Wrzasnął do współtowarzyszy.
– Dwie minuty doktorze!
– Krzyknął Piotr, opatrując starszego pana.
– Dwie minuty? Zadługo! Ta ściana za chwile może runąć, a wtedy ta kobieta z dzieckiem nie będą mieli szans!
– Ale co pan chce zrobić, doktorze! To jest trzecie piętro! Pan ma rodzinę, którą dopiero budujecie! Jeżeli coś się panu stanie! Wiktoooor nie rób tegoooo!

– Wrzeszczał Piotr, widząc determinację na twarzy Banacha, który już biegł po odpowiedni sprzęt do karetki.
– Wiktor, rozum straciłeś? Nie masz odpowiedniego ubioru, nie dotrzesz tam! Udusisz się w najlepszym wypadku, albo spłoniesz, zanim zdążysz im pomóc! Wiktor nie rób tego słyszysz?
– Posłuchaj Piotr! Wiem co czuje ta kobieta! Nawet nie wiesz, jak bardzo to wiem. Niedawno sam walczyłem o życie swojej córki za wszelką cenę! Zanim dojedzie straż… Nie mówcie Annie! Zaraz z nimi wrócę!
– Idę z nim, Martyna idę z nim! Nie dam rady go powstrzymać!
– Piotr ani się waż! Nie wiem, może zastąp mu drogę! Dzwońmy na policję! Biegnij po Górę! Piotrek zrób coś!

– Gdy tak dyskutowali, Banach znikł im z pola widzenia. Nie zdążyli zareagować. Oboje byli przerażeni, martwiąc się, o swego ulubieńca. Minęło kilkanaście minut, w tym czasie straż pożarna zdążyła już dojechać i bez zbędnych pytań, zabrali się do gaszenia pożaru. Zdenerwowany Piotr, podbiegł do ich dowódcy!
– Panowie! Tam w środku jest nasz człowiek!
– Słucham? Poinformowano mnie, że wszyscy wydostali się na zewnątrz. Mieliśmy tylko ugasić ten pożar.

– Odpowiedział dowódca.
– Panie! Nie wiem kto przekazał taką informacje, ale jedna kobieta z dzieckiem nie zdążyła się wydostać. Nasz lekarz poszedł ją ratować!
– Wszedł w ogień na własną rękę, bez zabezpieczenia?
– Tak do cholery! Róbcie coś! Nie możemy go stracić! Nikogo nie możemy stracić!
– Czy pan wie, na jaką skalę rozprzestrzeniony jest ogień w tym budynku? Jeżeli wejdzie się tam, tak jak się stoi, nie jest możliwe…
– Zamknij się człowieku! Ratuj Wiktora!

– Wrzasnął rzucając się na dowódcę straży pożarnej.
– Tylko bez rękoczynów mi tutaj! Ja też jestem w pracy i robię co mogę!

– Dowódca przekazał swoim współpracownikom, którzy zdążyli wejść do środka wiadomość, o trzech osobach uwięzionych w płomieniach.
– Piotrek, ppppiotrek, ja muszę … Jjja … mmmuszę zadzwonić dddddo … Annnnny … jjjja …
– Uspokój się! Napewno nic mu nie jest, słyszysz? To jest Banach! Banach ma 9 żyć. Zawsze nam to powtarza!
– Przestań pieprzyć, Piotrek proszę, zróbmy coś, nie stójmy taaaak!
– Mamy lekarza, kobietę i dziecko! Ta dwójka nie żyje … Lekarz chyba długo nie pożyje … Jeszcze oddycha! Niech lekarze czekają, zaraz go wynosimy!

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 27

– Drzwi gabinetu Artura Góry trzasnęły złowieszczo, po czym dało się słyszeć stukot obcasów.
– Kubicka, tyle razy prosiłem, żebyś zmieniała obuwie, parkiet się rysuje…

– Zaczął, ale natychmiast urwał, gdy obrucił głowę w stronę gościa i zobaczył żonę Adama Wszołka. W mocno zaawansowanej ciąży.
– Basia? Coś się stało? Coś z Adamem?
– Ja do pana, doktorze. Prywatnie.

– Odpowiedziała, a w jej głosie słychać było nieprzenikniony chłód.
– Nadal nie rozumiem … O co chodzi?
– Ależ owszem. Bardzo dobrze pan rozumie.

– Artur podniósł głowę znad papierów i spojrzał odważnie w oczy Basi Wszołek.
– Ach tak. Adam mi mówił, że możesz być zła za to co stało się … Z mojej winy Maji.
– Zła? Raczy pan żartować. Moja siostra nieomal straciła przez pana życie!
– Chwileczkę … Nie wiedziałem, że jest uczulona na orzechy, to po pierwsze … Po drugie byłem na miejscu i …
– No właśnie, i co? Wezwał pan pogotowie!
– A co, miałem wezwać policję? Przepisy jasno mówią, że w każdej sytuacji zagrażającej życiu należy wezwać pogotowie…
– Czy myśli pan doktorze, że jest pan zabawny? Ja w tej chwili bynajmniej nie mam ochoty na żarty!
– Ależ ja jestem jak najbardziej poważny. Udzieliłem pomocy Maji, jak tylko potrafiłem to zrobić najlepiej w warunkach, w jakich się znajdowaliśmy.
– To znaczy?
– Z całym szacunkiem Basiu, ale nie popełniłem żadnego wykroczenia, abyś miała prawo podejrzewać mnie o zaniechanie jakichś czynności.
– Doktorze, dobrze. Powiem panu co ja o tym wszystkim myślę. Maja jest młodziutka. Całe życie przed nią. Odkąt pojawił się w nim pan, ciągle coś złego się jej przytrafia. Najpierw zaatakowała ją Lidka, przez pańskie romanse w pracy, teraz ta sytuacja z tortem orzechowym … Rządam, żeby dał pan święty spokój mojej siostrze i pozwolił jej się skupić na tym, co kocha najbardziej. Na pracy z dziećmi, na sobie … W końcu po to tu przyjechała Już dosyć w swoim życiu przeszła, a teraz pan, wciąga ją nieustannie w jakieś tarapaty..

– Artur słuchał z otwartymi ustami, które otwierały się jeszcze bardziej, z każdym kolejnym zdaniem wypowiadanym przez Basię.
– Słucham? To jest jakiś żart Basiu?
– Żaden żart. Maja przy panu bardzo się zmieniła. To nie jest ta dziewczyna, którą do tej pory znałam! Jest pan świetnym lekarzem i kierownikiem stacji, ale to wszystko! Pan nie nadaje się do jakiegokolwiek związku z kobietą … Proszę zostawić w spokoju Majkę i nie robić sobie nadziei. Nie pozwolę na to, by zawrócił jej pan w głowie! Nie daj Boże skończy jak Renata i prawie jak Lidka! No co! Co się pan tak na mnie patrzy? Zabolało? Prawda zawsze boli. Każda kobieta, którą próbuje pan usidlić traci życie, albo jest na granicy śmierci. Nie pozwolę, żeby to samo spotkało moją siostrę! Już raz prawie ją straciłam! Rozumie pan to? Jeżeli jeszcze raz się pan do niej zbliży, będę wiedziała co zrobić, żeby to zmienić…

– Zakończyła i nie patrząc na niego, odwróciła się i wybiegła, z jeszcze głośniejszym trzaskiem drzwi, niż tym, który obwieścił jej wejście.

– Artur był w ogromnym szoku, niezdolny choćby poruszyć się na krześle. Słowa Basi zabolały go bardzo. Niespodziewał się, że ta ciepła zazwyczaj kobieta, która często pomagała im również w stacji, kobieta, o której Adam nigdy nie wypowiedział choćby jednego złego słowa, ma w sobie tyle jadu i goryczy. Z pewnością kierowały nią emocje i siostrzana miłość, troska, jednak czy były to wystarczające uprawnienia, by wbić mu sztylet prosto w serce? Czy gdyby Maja byłaby świadkiem tej sytuacji, dopuściłaby do tego? Jest przecież dorosła i jej starsza siostra nie ma prawa decydować o tym, z kim może się spotykać. A z drugiej strony, coś w słowach Basi było prawdziwe. Żadna z kobiet, która mu zaufała, nie została przy nim na dłużej. Renata zginęła, Lidia prawie się zabiła… Byćmoże Basia miała rację. Być może nie powinien był sprawić, żeby oboje z Mają się do siebie przywiązali. Właściwie sam nie wiedział, w jaką stronę posuwa się ich relacja. Nigdy nie pozwolili sobie na zbyt wielką bliskość, jak trzymanie się za dłonie, czy choćby przelotne całusy w policzek. Mieli za sobą kilka spotkań, podczas których wspaniale im się gawędziło, oboje potrafili rozbawić się do łez. Maja była piękną kobietą. Arturowi wiele razy wydawało się, że nazbyt piękną, by mógł kiedykolwiek spróbować się w niej zakochać, czyteż pozwolić jej na to. Marzył o tym, bo w istocie nie przeszkadzała mu jej niepełnosprawność. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, że dzięki temu jest jakaś niezwykła. Inna niż wszystkie kobiety, które do tej pory znał w swoim życiu. Nie onieśmielała go aż tak bardzo, zachęcała do kontaktu ze sobą, a przede wszystkim, była bardzo samodzielna, szczera i otwarta.
– Nie do cholery! Nie tym razem! Nie mogę tego spartaczyć!

– Wrzasnął waląc pięściami w biórko.

– Wstał energicznie i wybiegł ze stacji. Wsiadł do auta i ruszył z piskiem opon. Już wiedział, gdzie musi pojechać i co pomoże mu ukoić rozedrgane nerwy. Kilkanaście minut później, znalazł się na cmentarzu. Zaparkował w bezpiecznym miejscu, a na stoisku nieopodal cmentarza kupił znicz i kwiaty. Szedł powoli, w skupieniu obserwując cmentarne alejki.
– Renata Nowakowska. Żyła lat 32.

– Odczytał na głos, po czym skierował się w stronę grobu. Uprzątnął uschnięte kwiaty i wypalone znicze. Włożył świerze kwiaty i zapalił znicz, a potem przysiadł na ławeczce zamyślając się głęboko.
– Czy ty też sądzisz tak jak Basia? Czy to wszystko, co zdarzyło się tobie, Lidce, to wszystko moja wina? Naprawdę jestem człowiekiem, który ściąga na ludzi same nieszczęścia? Renata, proszę, powiedz co mam zrobić. Tak dawno tu nie byłem … Boję się ciebie tu odwiedzać. Boję się, że wrócą te sny, w których byliśmy szczęśliwi. Gdy wracają, nie jestem w stanie skupić się na tym, co robię, nie umiem przestać myśleć o tobie. Nadal nie zawsze potrafię pogodzić się z tym, że umarłaś tak młodo. Przecież świetny był z ciebie ratownik … Co ja plotę, ratowniczka. Gdybym wtedy, namówił cię na te badania … Żyłabyś, może moglibyśmy być nawet szczęśliwi. Przepraszam, że brakło mi odwagi i że przychodzę dopiero teraz, gdy to ja potrzebuję pomocy, bo nie wiem co zrobić. Może to, coprzydarzyło się Maji i Lidce, to przez to, że nie byłem w stanie dokończyć niezałatwionych między mną, a tobą spraw? Może to były znaki od ciebie. Kazałaś mi przyjść tu, pożegnać tamtą miłość i siebie. Raz na zawsze? Nie wiem, czy dobrze myślę, ale jeśli tak … Jeśli tego chcesz … Zrobię to. Zapomnę o tej miłości. Zawsze będę pamiętał, jak wiele zrobiłaś dla ludzi. Byłaś świetna … Najlepsza w tym, co robiłaś. Pewnie teraz robisz to samo, tyle, że z nieba. Mam taką nadzieję i z całego serca wierzę w to. To, że tu jestem, to też nie jest przypadek. Myślisz, że powinienem o nią walczyć? Że ktoś taki jak ja, zasługuje na szczęście? Przecież ja … Co we mnie męzkiego. Nie jestem ani w połowie odważnym Banachem, czy porywczym w zazdrości i romantycznym Strzeleckim … Jestem dziwny, przecież wiesz. Wielu rzeczy się boję … Nazbyt wielu … Ukrywam się przed ludźmi, a przecież tak bardzo nie lubię być sam … Mam problem, żeby powiedzieć co tak naprawdę mi nieraz na sercu leży … Czy można mnie pokochać takiego jakim jestem? Czy ona … Maja … Napewno o niej wiesz. Byćmoże zesłałaś ją na moją drogę życia, nie wiem … Czy ona i ja … Mamy szansę? Wiem, że dzisiaj … Kiedy żona Wszołka wparowała do mojego gabinetu, powinienem był coś zrobić … Powiedzieć … Ale nie umiałem … Zatkało mnie. Powiedz, daj jakiś znak. Mam o nią walczyć? Czy pozwolić Baśce, żeby rządziła tą znajomością?

– Otarł rękawem kilka łez, które spłynęły mu z oczu na policzki. Patrzył w skupieniu na zdjęcie Renaty, widniejące na nagrobnej tablicy, gdy nagle usłyszał jakiś szmer. Zwrócił głowę w odpowiednim kierunku i zauważył maleńkiego wróbla, który usiłował ogrzać się przy wątłym płomieniu znicza. Uśmiechnął się do niego ciepło, a potem równie ciepłym uśmiechem obdarzył zdjęcie Renaty.
– Dziękuję ci. Z całego serca dziękuję za tego wróbla. To chyba twoja odpowiedź. Mam nadzieję, że pozytywna. Obiecuję, że jeśli wszystko mi się uda, to wrócę tu i oficjalnie pożegnam przeszłość.

– Ukląkł i pomodlił się, a po chwili złożył czuły pocałunek na zdjęciu zmarłej Renaty. Poczekał kilka chwil, a potem odszedł w stronę swego samochodu.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 26

Był wczesny poranek. Anna i Wiktor spali mocno wtuleni w siebie. W ostatnim czasie w ich życiu działo się tak wiele, że sen był ostatnią rzeczą, na którą mogli sobie pozwolić. Mała Pola dochodziła do siebie w szpitalu i niebawem mieli ją zabrać do domu. Póki co, skupiali się na przygotowaniu domu, na zamieszkanie w nim nowej, maleńkiej członkini. Piotr, Misiek, Adam i Nowy obiecali pomóc Wiktorowi wyremontować jeden z pokoi, który miał być przeznaczony dla małej. Dodatkową atrakcją dla mieszkańców domu, była Nala. Teraz dwumiesięczna suczka, którą Wiktor sprezentował Zosi. Dziewczyna nazwała ją tak, gdyż Nala była jedną z ulubionych postaci jej bajki, król lew. Nala była matką Kiary i żoną Simby. Zupełnie nie wiedzieć czemu, Zosi kojarzyło się to z Wiktorem i żyjącą wtedy Elą. Gdy dostała psiaka, przypomniała sobie o tym i nadała imię suczce. To właśnie Nala sprawiła, że tego ranka, robiąc dużo rumoru, obudziła Wiktora. Sunia usiłowała wspiąć się na szafeczkę nocną, gdzie leżał samotny, pozostawiony ślepemu losowi kawałek kanapki, jedzonej poprzedniego wieczoru przez Wiktora. Niestety, pies nie mógł podejrzewać, że lampka nocna, która miała służyć za mocną podporę i pomoc we wspinaniu się, zrobi psikusa, przewróci się na podłogę i zbijając narobi więcej hałasu, niż to wszystko warte. Wystraszona rzuciła okiem na śpiących pana i panią, a potem, z braku pomysłu, schowała się do jednego z kapci Wiktora.
– Co jest? Co tu się dzieje?

– Zapytał sam siebie, zdezoriętowany i rozbudzony Wiktor. Usiadł na łóżku i rozejrzał się nieprzytomnie. Zobaczył rozbitą lampkę nocną na podłodze. Nie podejrzewał o nic psotnej suczki, która z bijącym sercem, nadal siedziała w kapciu Wiktora. Ten wstał i chcąc zacząć sprzątać rozbite szkło, poszukał kapci. Gdy nagle jeden z nich, po omacku, zaczął się niebezpiecznie oddalać. Wiktor otworzył szerzej oczy nie rozumiejąc tego, co widzi. Jednak szybko do niego dotarło, że sprawczynią całego zamieszania jest Nala.
– Nala? Do cholery oddaj mój kapeć! Słyszysz? Oddaj go! Stój!

– Jednak kapeć z Nalą w środku nie chciał słuchać. Mimo ograniczonej ruchomości małych łapek, posuwał się niewiarygodnie szybko naprzód. Kapeć Wiktora, miał odkryte palce, dlatego łepek suczki wystawał dość sfobodnie, a jej oczka obserwowały drogę. Wysunęła się na korytaż i słysząc tóż tóż za sobą Wiktora, chciała zbiedz ze schodów. Jednak nie było to tak proste jak przypuszczała, będąc w dość ciasnym kapciu. Pies w kapciu, sturlał się po omacku ze schodów, na sam dół. Wystraszona Nala, popiskując, wyskoczyła z kryjówki i znalazła sobie nową, porzucając kapeć, skuliła się pod stołem.
– Cholera jasna co za pies! Ciągle tylko psoci i psoci. Oddawaj mój kapeć ty…

– W tym momencie pożałował swoich słów, gdyż poszukując uciekającego kapcia, wdepnął w coś śliskiego i mokrego tak niespodziewanie, że poszusował na jednej nodze, niczym narciaż w stronę schodów, wrzeszcząc jak zażynane zwierze. W ostatniej chwili przytrzymał się mocno ściany.
– Tato? Tato! Co ty wyprawiasz! Co tu się dzieje?

– Zapytała rozbudzona Zosia, wychodząc z pokoju.
– Co ja wyprawiam? Zośka! Nala się zsikała i właśnie prawie się zabiłem! To jest twój pies, czemu jej jeszcze nie wyprowadziłaś?
– Ale tato, to jest jeszcze szczeniak, pory załatwiania dopiero jej się normują…
– Nie! Zośka, musisz ją nauczyć posłuszeństwa i karać za to, gdy załatwi się w domu. Ukradła mi kapeć i cholera wie, co z nim zrobiła!
– Co? Jak to ukradła?
– Normalnie. Zbiła nam lampkę nocną, poczym uciekła w moim kapciu. Mam tylko jeden na nodze, patrz.
– Widzę. I to w dodatku nie swój, tylko Ani. Do twarzy ci w różowym.
– Przestań się nabijać! Musiałem się pomylić. Lepiej szukaj psa i mojego kapcia, bo o dziesiątej mam dyżur.
– Doobrze doobrze. Już biegnę, a ty wracaj do Ani i nie krzycz tak, bo się obudzi.

– Posłuchał córki i bez słowa wrócił do narzeczonej. Nie spała, jednak niebardzo wiedziała, co się dzieje.
– Czemu tak krzyczysz?
– Zapytała zaspana.
– Obudziłem cię? Przepraszam. Nala zwiała gdzieś w moim kapciu, narobiła na korytażu i …
– Co? Wiktor, dobrze się czujesz? Jak to Nala zwiała w twoim kapciu?
– Wiem, że dziwnie to brzmi, ale jakoś jej się to udało, nieważne… Jak się czujesz?
– Całkiem nieźle. W końcu zaczynam się wysypiać. Masz dzisiaj dyżur? Trzeba zrobić ci kanapki, kawę, śniadanie…
– Niczym się nie martw. Poradzę sobie.

– Położył się obok niej i mocno ją przytulił, obdarzając mnóstwem pocałunków i gładząc jej włosy.
– Wiktor, nawet nie wiesz na co mam ochotę…
– Wiem, ja też, ale nie możemy…
– Jak to, ja mogę.
– Ja teoretycznie też, ale samemu, to tak trochę brzydko i samolubnie.
– Mogę się z tobą podzielić.
– Co? O czym ty mówisz, nie rozumiem?
– O białej czekoladzie. Mam ochotę na białą czekoladę głuptasie.
– Aaaaa! To co innego. Możesz zjeść całą sama.
– Świntuch. Faceci to myślą tylko o jednym.
– Owszem, jak mają takie piękne przyszłe żony, jak ja.

– Powiedział przygryzając jej ucho.
– Wiktor, ale ty nie żartowałeś z tym ślubem, prawda? Naprawdę zostanę twoją żoną?
– Oczywiście. Będziesz mogła zaplanować tę uroczystość wedłóg własnego pomysłu, ja się na tym nie znam.
– Co? Zwariowałeś? Jak to się nie znasz? Chcesz zostawić mnie z tym wszystkim samą? Weselni goście, restauracja, suknia ślubna, twój garnitur, kolory serwetek, obrusów, potrawy, alkohole…
– Aniu, kochanie, powolutku, powolutku. Pomogę ci w czym tylko będziesz chciała, jak mi tylko powiesz, jak mam to zrobić, zgoda? Już się nie denerwuj. Naprawdę muszę zmykać, bo się spóźnię do pracy. W przerwie wpadnę do Polci i…
– No właśnie, Polcia! Wiktor, ona mnie już rozpoznaje, śmieje się do mnie…
– Wiem, do mnie też. Słuchaj, w przyszły weekend chciałbym wyskoczyć gdzieś z Zośką. Wynagrodzić jej to wszystko. Tyle się ostatnio dzieje, nie chce, żeby pomyślała, że jest mniej ważna, masz coś przeciwko?
– Nie, jasne, że nie. To świetny pomysł, ale wieczorem po twojej pracy, obgadamy szczegóły ślubu i wesela, dobrze?
– Dobrze kochanie, a teraz naprawdę, lecę, bo się spuźnię.

– Gdy wymienili między sobą niekończące się serie czułości, Wiktor zjadł i wyszykował się do pracy. W stacji zastał Lidkę i Miśka.
– Cześć dzieciaki. Wy dzisiaj ze mną jeździcie taaaak?
– Na to wychodzi.

– Odparł Misiek.
– Dobra, Karetka gotowa?
– Tak, sprawiliśmy się już ze wszystkim.

– Odpowiedziała tym razem Lidka.
– Świetnie, to…
– 21 s

– Przerwała Wiktorowi dyspozytorka.
– 21 s zgłaszam się.
– Miłoszewskiego 18, kobieta bardzo cierpi po odbyciu stosunku.
– Jaki adres?

– Zapytała Lidka, w której oczach pojawiło się niedowierzane, połączone z nutką ukrytego przerażenia.
– Miłoszewskiego 18.

– Powtórzyła grzecznie Ruda.
– Przyjąłem, jedziemy. Zbierajcie się dzieciaki. Wszystko w porządku Lidka?
– Tak … Tak doktorze.

– Odpowiedziała wyrywając się z zamyślenia.

– Gdy siedzieli już w karetce, pierwszy odezwał się Misiek.
– Nie chcę nic mówić, ale to chyba … Agęcja towarzyska jest pod tym adresem.

– Lidka spuściła wzrok, a na jej rękach pojawiła się gęsia skórka.
– Nie wiem Misiu. Nie odwiedzam takich lokali.
– Się wie … Doktor to porządny jest.
– A ty skąd wiesz, że tam jest agęcja towarzyska?
– Aaaa tam … Przejazdem kiedyś widziałem…
– Przejazdem, co? Ładne rzeczy. Lidka, co tak milczysz? Nie docinasz?
– Czasem przecież muszę gryźć się w język.
– Szkoda, że tak żadko o tym pamiętasz.

– Powiedział Wiktor, obdażając ją promiennym uśmiechem. Jednak Lidka nie odwzajemniła

– Gdy dojechali do Agęcji towarzyskiej, powitała ich recepcjonistka.
– Dzień dobry, Wiktor Banach pogotowie ratunkowe. Co się stało?
– Dokładnie nie wiem. Jedna z naszych pracownic ma jakiś problem.
– Rozumiem. Postaramy się jej pomóc, tylko proszę nas do niej zaprowadzić.

– Kobieta bez słowa wprowadziła ich do części hotelowej agęcji.
– To ten pokój.

– Rzekła i oddaliła się w powrotnym kierunku.

– Wiktor wraz z ratownikami weszli do wskazanego pokoju.
– Puka się, jak się przychodzi do kogoś w gości! Mama nie nauczyła?

– Zagrzmiał barczysty mężczyzna, który znajdował się w pomieszczeniu.
– Nie przychodzimy w gości, tylko udzielić pomocy, gdzie jest poszkodowana?

– Zapytał Wiktor, którego uwadze nie umknęło, że spojrzenia mężczyzny i Lidki krzyżują się w złowrogich iskrach.
– Nooo! Cóż za spotkanie … Witaj…
– Stul mordę i nie zbliżaj się do mnie!
– Lidka, co tu się dzieje?
– Nic doktorze. Gdzie jest ta dziewczyna, którą zapewne uszkodziłeś?
– Popatrz mała, jaka harda. Jeszcze jakieś pięć lat temu prosiła mnie na kolanach, żebym pozwolił jej tu pracować.

– Zwrócił się do przerażonej dziewczyny, leżącej na łóżku, pod ścianą, którą dopiero teraz wszyscy zauważyli. Leżała drżąc i pojękując z bólu. Wiktor z ratownikami podeszli do łóżka. Na pościeli zauważyli plamy, od krwi, moczu i kału, które roznosiły się także nieprzyjemnym fetorem po pokoju.
– Doktorze, ja…

– Zaczął blady, niemal zielony z obrzydzenia Misiek.
– Misiek, co jest z tobą do cholery!
– Sory, doktorze, ale ja …
– Bierz się w garść do jasnej cholery, bo złożę na ciebie skargę do Góry!
– Nie dam rady, ja …

– Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zwymiotował na podłogę.
– Cholera jasna chłopie! Te muskuły to tylko namalowane masz? Idź mi stąd! Idźże do karetki, zejdź mi z oczu! A pan? Niech załatwi kogoś kto tu posprząta, byle szybko.
– A co to ja … Chłopiec na posyłki?

– Odezwał się barczysty mężczyzna. To nieco rozsierdziło Lidkę, złapała go mocno za ramiona, wbijając paznokcie.
– Słyszałeś o co cię doktor prosił? Wypierdalaj!
– Lidka do jasnej cholery! Co się dzisiaj z wami dzieje! Rozumy postradaliście? W pracy jesteś!
– Przepraszam doktorze, już się uspokajam.

– Odrzekła próbując zapanować nad zdenerwowaniem, gdy mężczyzna opuścił pokój.
– Co się pani stało?

– Kobieta milczała, nadal płacząc i drżąc.
– Jesteś tu nowa?

– Podjęła Lidka.
– Daro cię testował tak? Czy nadajesz się dla klijętów?

– Poszkodowana pokiwała głową potakująco.
– Na sucho?

– Kolejne potakujące kiwnięcie głową powiedziało Lidce wszystko. Wiktor nie dyskutował, nie pytał i nie drążył. Czuł, że Lidka ma wiele wspólnego z tym miejscem. Domyślał się, jak wiele, ale dopóki sama nie zdecyduje się o tym mówić, nie zamierzał pytać.

– Badał pacjentkę jak najdelikatniej potrafił. Po czym stwierdził:
– Pęknięcie śluzówki odbytu. Musi pani z nami pojechać do szpitala. Leczenie nie jest łatwe i przyjemne, takie urazy długo się goją. Lidka, okryj jakoś panią i biegiem do karetki.

– Gdy wychodzili z budynku, natknęli się na barczystego mężczyznę. Spojrzał groźnie na Lidkę i powiedział:
– Jeszcze mnie popamiętasz szmato. Pożałujesz, że tu dzisiaj przyjechałaś.
– Eeeej co jeeest cooo jest! Grozi pan ratownikowi medycznemu na służbie, na to są paragrafy! Mam zadzwonić na policję?

– Stanął w jej obronie Wiktor.
– Paragrafy? Policja? Człowieku, ty nawet nie wiesz, jakich tutaj mamy dobrych prawników. Niczego mi nie udowodnisz. Z dobrego serca radzę ci, nie mieszaj się w nieswoje sprawy, bo i ciebie panna Lidka pociągnie na dno, za sobą.

– Wiktor nie skomentował obraźliwego zachowania jegomościa już więcej. Znaleźli się w karetce, gdzie Misiek, który już zdążył dojść do siebie, natychmiast ruszył do szpitala.
– Doktorze, sory, naprawdę ja…
– Nie ma o czym mówić. Zachowałeś się nagannie i skandalicznie. Takie zachowanie nie powinno mieć miejsca, gdy jest się dobrym ratownikiem Nie przy pacjencie!
– Ale doktorze, ja poprostu jestem wrażliwy na zapachy … Proszę pana, niech pan nie idzie z tym do Góry…
– Koniec tematu Misiek. Każdy w stacji ma lekkiego stracha przed tobą, tym czasem wystarczy brzydki zapach i twoje napakowane ciało dezerteruje! Zastanów się chłopie, co ty chcesz robić w życiu i czy aby napewno ratować życie innych.

– Reszta drogi do szpitala upłynęła im w kompletnym milczeniu. Gdy zdawali pacjentkę okazało się, że na sorze znów pełni dyżur Jakub Warner.
– Witam. Wiktor Banach, nie mieliśmy jeszcze przyjemności się poznać.
– Jakub Warner, to prawda nie mieliśmy, ale ja wiele o panu słyszałem.
– Tak? Mam tylko nadzieje, że same najlepsze rzeczy?
– Oczywiście. Tylko i wyłącznie superlatywy.

– Odpowiadał grzecznie Jakub, uśmiechając się do Lidki, która dziś nie zwracała uwagi, na zaczepne spojrzenia Warnera. Wyszła ze szpitala i poszukała w torebce papierosów. Drżały jej ręce, drżała cała wewnętrznie. Usiadła na ławce nieopodal stacji.
– Wszystko w porządku?

– Usłyszała głos Wiktora i poczuła jego ciepłą i miękką dłoń na ramieniu, gdy siadał obok niej.
– Myślałam, że dalej rozmawia pan z Warnerem, więc poszłam…
– Oboje dobrze wiemy, że nie chodzi o Warnera, ty palisz?
– Czasem … Żadko … Nie … Właściwie nie … Tak. Gdy wracają do mnie wspomnienia.

– Plątała się.
– Tak jak dziś?

– Zapytał rzeczowo.
– Tak. Tak jak dziś.
– Chcesz o tym pogadać?

– Wypuściła nerwowo kłąb dymu, zanim odpowiedziała.
– Nie ma o czym mówić. Kiedyś pracowałam w tym burdelu. Byłam jedną z nich.

– Wypaliła z taką bezpośredniością, że niemal zwaliła Wiktora z Nóg.
– Jak to się stało?

– Zapytał starając się zachować spokój.
– Zwyczajnie. Potrzebowałam pracy. Wcześniej zrobiłam ratownika medycznego, ale nie mogłam przyjąć się do pogotowia, bo moja mama bardzo chorowała. Za pęsje, którą otrzymuje ratownik, nie dałabym rady jej pomóc w leczeniu. Koleżanka mnie tam wkręciła. Powiedziała, że można zarobić niezłą kasę. Nie chciałam tego robić, ale zdecydowanie bardziej nie chciałam, żeby moja mama umarła. Miała nowotwór z przerzutami. Lekarz dawał nadzieję, że po agresywnej chemioterapi wróci do siebie, tylko potrzebowała na to wówczas pieniędzy.

– Zszokowany Wiktor, nie wiedząc jak się zachować, przytulił ją do siebie i pogładził po włosach. Zupełnie jak by była jego córką.
– To straszne co mówisz, ale dziękuję, że akurat mnie. Nie ujrzy to światła dziennego, możesz być pewna. Jednak nie zadręczaj się zbyt często wspomnieniami, które mogą ci odebrać obecną radość życia.
– To nie takie proste doktorze, kiedy widzi się tą parszywą gębę człowieka, który przyczynił się do moich największych upokorzeń, łez i bólu.
– Mówisz o tym facecie z pokoju?
– Tak. Jest bosem tego całego interesu. Miał nas kiedy chciał i ile chciał. Ten człowiek nie ma żadnych ograniczników. Dopuszcza się największych perwersji seksualnych, o których mało komu się śniło. Dlatego dobrze wiedziałam, co mogło być tej dziewczynie.
– Rozumiem.

– Stwierdził rzeczowo, jednak nie zwolnił uścisku ramion.
– Wyrzuć tą fajkę. Pamiętaj, że jak by coś się działo, zawsze możesz przyjść i pogadać.
– Tak, wiem. Dzięki. Jest pan …
– Nic nie mów. Nie myśl o tym, nie wracaj do tamtych dni. Mogę jeszcze zadać ci jedno pytanie? Co z twoją mamą?
– Nie uratowałam jej, jak się pan domyśla. Nie dostawałyśmy nic z pieniędzy zostawianych przez klijętów. Wszystko szło na nasze utrzymanie i kosmetyki. Ale od tamtej pory, gdy zmarła, postanowiłam zmienić swoje życie. Wykupiłam się od niego z trudem, ale mi się to udało i jestem tutaj.
– Bardzo dobrze. Lepiej nie mogłaś postąpić. A teraz weź coś na uspokojenie i do roboty. Silna z ciebie babka. Nie pasuje ci rozmazany makijaż.
– Tak jest doktorze.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 25

Artur już od dawna nosił się z zamiarem odwiedzenia Maji w jej domu. Nie rozmawiał z nią od czasu sylwestrowej imprezy. Miał z tego powodu małe wyrzuty sumienia, bo przecież powinien. Dogadywali się coraz lepiej, mogłoby z tego być coś naprawdę fajnego.
– Gdybym tylko w końcu zaczął być facetem i przestał się wszystkiego bać!

– Wykrzyczał do swojego odbicia w lustrze.

– Wstał energicznie z łóżka i pomaszerował do łazienki. Wziął długą kąpiel, z dodatkiem dużej ilości pachnącego płynu. Z namaszczeniem szorował nażelowaną gąbką swoje ciało, a po wyjściu z wanny, ogolił się staranniej niż kiedykolwiek w życiu, użył wody po goleniu. Dopiero co umyte włosy przeszły proces żelowania. Kiedy poraz setny przejrzał się w lustrze i w końcu był zadowolony z własnego wyglądu, pobiegł do swojej sypialni i wyciągnął z szafy odświętny garnitur.
– Jakie to szczęście, że niedawno robiąc pranie, wrzuciłem również ten garnitur.

– Rzekł znów do siebie uśmiechając się szeroko.

– Kiedy był już w zupełności gotowy i siedział w samochodzie, wyciągnął z maleńkiego schowka wizytówkę Maji. Przypomniał sobie, że dała mu ją, podczas pamiętnej, wspólnej herbaty w jego gabinecie, kiedy grypa rozbierała go na dobre.
– Maja Mazur.

– Przeczytał, a w jego głowie automatycznie pojawiło się wspomnienie ich pierwszego, nie do końca udanego spotkania, gdy się mu przedstawiła.
– Maja Mazur, niestety nie doktor, ani profesor.

– Uśmiechnął się do tego wspomnienia i jeszcze raz spojrzał na wizytówkę, kna której prócz numeru telefonu widniał jej adres.
– Staszica 15/3

– Odczytał i zapalił silnik. W połowie drogi, zatrzymał się przy kwiaciarni. Wszedł do środka rozglądając się.
– W czym mogę pomóc?

– Zapytała uprzejmie młoda pracownica.
– Szukam kwiatów.
– To znalazł się pan w odpowiednim miejscu.
– No, tak…

– Odparł, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy ze swojej poprzedniej, beznadziejnej odpowiedzi.
– A jakich kwiatów pan szuka?

– Drążyła kobieta, chcąc pomóc mężczyźnie, który wydawał się zagubiony.
– Dla kobiety … Nie, dla pięknej i wyjątkowej kobiety.
– Rozumiem. A jakie ona lubi kwiaty?
– No … Tego jeszcze nie wiem …
– Czy to państwa pierwsza randka?
– A sam nie wiem co to będzie. Może.

– Kobieta była trochę zdziwiona odpowiedziami Artura, gdyż nie wskazywały one na to, że szybko uda jej się mu pomóc wybrać odpowiedni bukiet.
– W takim razie, może lepiej kupić coś słodkiego?
– A co mogłaby mi pani polecić?
– No sama nie wiem. Może jakiś tort, albo ciasto?
– To proszę podać i ten tort, i to ciasto.

– Kobieta była zbita z tropu. Albo ten mężczyzna był wariatem, albo tak bardzo stresuje się spotkaniem ze swoją kobietą, że sam nie wie co plecie.
– Proszę pana … W kwiaciarni nie sprzedajemy ciasta. Miałam na myśli, by udał się pan do cukierni, skoro nie wie, jakie kwiaty lubi ukochana.
– Aaaa! No taak! Tak, bardzo przepraszam … Ma pani rację!

– Powiedział, śmiejąc się nerwowo i czerwieniąc, a potem czym prędzej opuścił kwiaciarnię i ruszył jak wariat.

– Wstąpił więc do cukierni i kupił tort orzechowy. Był to jego ulubiony smak i pokładał ogromną nadzieję, że i Maji zasmakuje.
– Właściwie, sam mogłem wpaść na to, żeby coś upiec.

– Pomyślał odbierając pakunek z ciastem i maszerując do auta.

– Po dwudziestu minutach, znalazł się pod adresem z wizytówki. Zaparkował nieopodal i wszedł do bloku o numerze 15. Jak się domyślał, mieszkanie numer trzy, musiało mieścić się na parterze zważając na to, że Maja jeździła na wózku. Nie pomylił się, były to ostatnie drzwi, na końcu korytarza. Stał chwilę z łomoczącym sercem w klatce piersiowej, zanim odważył się nacisnąć dzwonek do drzwi. Gdy w końcu to zrobił, odpowiedziało mu ujadanie Kseny, biszkoptowej labradorki Maji.
– Cholera? Może jej nie ma w domu? Mogłem wcześniej zadzwonić.

– Nacisnął dzwonek jeszcze raz, a gdy przez dłuższy czas drzwi nadal nie otwierały się, już miał odchodzić. Jednak powstrzymał się, kiedy usłyszał przekręcanie klucza w zamku, od wewnętrznej stronydrzwi, po czym ukazała się w nich Maja.
– Artur? Ojej … Co ty tu robisz?
– Witaj … Ja … Chciałem cię … Przeprosić …Uznałem, że powinniśmy porozmawiać, przepraszam, że dopiero teraz, ale … Miałem mnóstwo spraw: Chowaniec, mysz, Banach z dzieckiem i …
– Spokojnie, Artur, nie denerwuj się tak. Wejdź, proszę. Przepraszam, mam bałagan, nie zdążyłam posprzątać. Miałam tu ostatnio mały remont.

– Artur wszedł do środka, nieco się uspokajając i przywołując uśmiech na twarz.
– Nie przejmuj się bałaganem. Z resztą, nie jest tak źle. U mnie często bywa gorzej.
– To znaczy? Jak często?
– No … Najczęściej jak wracam do domu, żeby się w nim przespać i zjeść coś na szybko … Sterty brudnych garów, ubrań … Sama rozumiesz.
– U mnie aż tak źle nie bywa, ale powiedzmy, że mogę sobie to wyobrazić.

– Powiedziała śmiejąc się.
– Przyniosłem ciasto. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
– Ciasto? To wspaniale! Od rana chodzi za mną coś słodkiego! Pędzę zrobić coś do picia. Na co masz ochotę?
– Kawę poproszę.
– Rozpuszczalną? Czy sypaną? A może zbożową? Mam też kawę trzy w jednym i inkę.
– Noo! Prawdziwa smakoszka kawy z ciebie. Poproszę kawę rozpuszczalną, do niej dwie łyżeczki cukru i odrobinkę mleczka.
– Tak jest.

– Odrzekła i wprowadzając gościa do salonu, sama pojechała zająć się przygotowaniem kawy.

– Ksena dumnie wkroczyła do pokoju, obwąchując gościa swojej pani, po czym uznawszy, że nie ma w nim nic bynajmniej ciekawego, wycofała się za mają do kuchni. Po kilkunastu minutach, Maja wjechała z tacą, na której pysznił się pokrojony tort orzechowy, a przy nim dwie filiżanki parującej kawy.
– Proszę bardzo. Gotowe, częstuj się.

– Rzekła przesiadając się z wózka na kanapę, obok Artura.
– To może chwilę poczekać. Maju … Ja … Chciałbym cię serdecznie przeprosić, za tego sylwestra, bo widzisz … Ja zupełnie nie miałem pojęcia, że Chowaniec … To znaczy Lidka…
– Artur. W porządku, nie wracajmy już do tego. Fakt, nie było to przyjeme, gdy szklanka wódki rozbiła się na mojej twarzy, ale … Na szczęście blizn nie mam.
– Posłuchaj, ja … Nie wiem co sobie wtedy pomyślałaś, ale … To wszystko co mówiła Lidka, to kłamstwo. Nikogo nie wykorzystałem, nie uwiodłem … Mieliśmy ze sobą jednorazowy incydęt, który nie powinien się wydarzyć…
– Artur. Dość, proszę, przestań wracać do tamtej nocy. Nie chcę się w to mieszać, przeprosiłeś, nie wchodźmy w szczegóły.
– Lidka też by chciała to zrobić, bo widzisz … Po tym wszystkim, chciała popełnić samobójstwo…
– Przykro mi. A co do przeprosin, niewykluczone, że kiedyś jej się to uda…

– Skwitowała Maja upijając łyk kawy.
– aaa, masz rację, co będziemy sobie humory psuć przy tak pysznej kawie i cieście.
– No, właśnie. Wreszcie mądrze prawisz Artur.

– Odrzekła odzyskując uśmiech.
– No i co z tą pracą w przedszkolu? Wiadomo coś?

– Zmienił temat Góra.
– Noo! No właśnie! Bo widzisz, z tego wszystkiego, to zapomniałam ci powiedzieć, a Basi i Adamowi się już chwaliłam. Dostałam tę pracę! Udało się!
– Wspaniale! Gratuluję! Bardzo się cieszę. Wiedziałem, że ci się uda, to była tylko kwestia czasu.
– Dziękuję. To krzepiące słowa. Ty i Basia z Adamem jako jedyni nie wątpiliście w to, że mi się uda. Może to dlatego? Tak bardzo tęsknię za dzieciakami i za pracą z nimi. Takie maluchy chłoną wiedzę jak gąbka…

– Mówiła przejęta, biorąc duży kęs tortu orzechowego.

– Po kilku chwilach zamilkła nagle, w panice poszukując husteczki, gdyż dostała gwałtownego kataru.
– Maju? Wszystko w porządku?
– O Jezu … Artur … Zapomniałam zapytać, czy … Czy to było ciasto orzechowe?
– Tak … O do Trzech Strzeleckich i jednego Wszołka! Tylko mi nie mów, że masz uczulenie!
– Od dzieciństwa. Chyba jest coraz gorzej … Wargi mnie pieką, szczypią, mrowią …
– O matko jedyna! Powinienem był odrazu zapytać, albo powiedzieć, jakie to ciasto…
– Skąd mogłeś wiedzieć …

– Mówiła już ledwo słyszalnym głosem, gdyż powoli zaczął występować obrzęk dróg oddechowych.
– Jezus Maria! Dziewczyno, tylko mi tu nie umieraj! Czy masz w domu adrenalinę?

– Pokręciła przecząco głową.
– Cholera jasna i wszyscy święci! Siedź, siedź spokojnie! Już wzywam pogotowie.

– Krzyczał w panice szukając w kieszeniach telefonu komórkowego.
– Halo? Halo! Artur Góra, pogotowie ratunkowe … yyyy, co ja mówię, zboczenie zawodowe. Ruda? Przyślij mi tu podstawę … Jak to gdzie! No tutaj! … Znaczy, Staszica 15/3! Nagła reakcja alergiczna na orzechy u kobiety, jestem na miejscu, dawaj mi tu podstawę, byle szybko!

– 23 p pojawiło się w niecałe 8 minut od wezwania przez doktora Górę. Do mieszkania wbiegli Adam wszołek i Michał Oleśkiewicz zwany Miśkiem.
– Wszołek? Co ty tu robisz?
– Chciałbym o to samo spytać pana, doktorze.
– Nie ma czasu na gadanie, adrenalina, szybciej! Szybciej mówię! A ty Misiek, parametry.
– Się robi.

– Adam i Misiek zajęli się ratowaniem życia Maji, wykonując polecenia pod dyktando Góry.
– Jeszcze dwie jednostki. Mało brakowało, a byłbym zmuszony zrobić tracheotomię.
– Doktorze … Jak to się dzieje, że siostrze Basi dzieją się takie rzeczy przy panu?
– Skąd ja mam wiedzieć Wszołek, no skąd? Przecież gdybym wiedział, że ona ma uczulenie na te cholerne orzechy, to kupiłbym tort truskawkowy!
– To może trzeba było zapytać?
– Nie zdążyłem, nie było kiedy!
– A pomyślał pan o mnie? Co ja teraz powiem Basi?
– Nie rozumiem. A co chcesz powiedzieć?
– Muszę powiedzieć prawdę. Że pan tutaj był, jedliście ciasto, Basia pana nie lubi. Przepraszam, ale musiałem to panu powiedzieć. Kocha Maję nad życie i jest przeciwna temu, żeby pan zadawał się z Majką.
– Słucham? Zamieniłeś się z głupkiem na rozumy Wszołek?
– Ja tylko ostrzegam, żeby potem nie miał pan nieprzyjemności w szpitalu, albo kiedykolwiek. Basia twierdzi, że jej siostra nie jest z panem bezpieczna, za dużo jej się złego przytrafia.
– No, coś w tym jest, ściągam na nią same nieszczęścia, ale pani Wszołek nie będzie mi mówiła, z kim mogę się spotykać, a z kim nie! Jej siostra również jest już dużą dziewczynką i…
– Dobrze, doktorze. Powie pan to Basi jak będzie trzeba, a teraz jedźmy.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 24

Kilka dni później, Lidia Chowaniec, po uprzednich konsultacjach z psychiatrą została wypisana ze szpitala. Gdy wróciła do domu, odetchnęła z ulgą widząc, że przyjaciele dobrze zaopiekowali się Zulą. Spała w najlepsze, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. Ledwo przytomnym wzrokiem, spojrzała na wyświetlacz.
– Góra? No chyba cię zabiję!

– Wychrypiała zaspanym głosem.
– Halo?
– yyy … Chowaniec? To ty?
– Nie, to ja.
– Aaa, to w takim razie, bardzo przepraszam, chyba pomyliłem numer …
– Artur, czyś ty zdurniał do reszty? Przecież mówię, że to ja.
– Aaa, tak tak … Lidka, musisz natychmiast przyjechać do stacji.
– Coś się stało? Czemu tak szepczesz?
– Bo mogę ją wystraszyć.
– Uuuuu. Tak szybko wylądowaliście w łóżku?
– Jeszcze tego by brakowało … Ochyda, brzydzę się.
– Zaraz zaraz, nie rozumiem. Mówiłeś, że ją kochasz, teraz nie chcesz jej wystraszyć…
– Co ty pieprzysz Chowaniec, chyba jeszcze całkiem nie doszłaś do siebie.
– To ty nie masz na myśli Majki? To która cię zaatakowała … Ruda z dyspozytorni?
– Chowaniec! Przestań się wydurniać! Lidka, słuchaj, to nie jest śmieszne … Czy ten twój kot … Czy tam kotka, pal to licho … Żre myszy?

– Lidka zakrztusiła się łykiem wody, który wzięła, lecz nie zdążył on przemieścić się z przełyku do rzołądka.
– Jakie myszy? Artur czy ty się dobrze czujesz? To ciebie powinni badać psychiatrycznie zamiast mnie.
– Chowaniec. Siedzę w karetce … Zamknąłem swój gabinet i całą stację, pobiegłem najszybciej jak potrafiłem do karetki.
– A co ma z tym wspólnego jakaś mysz? I moja kotka?
– W moim gabinecie jest mysz. Cholera wie skąd i jeszcze większa cholera wie, czy aby tylko jedna.
– Doktorku, tylko spokojnie. Dopiero się obudziłam. Już się zgubiłam. Masz w gabinecie cholerę, czy mysz,
– Chowaniec, z tobą to gorzej jak z dzieckiem. Przecież mówię, że mysz! Tylko nie wiem, czy jedną! Nie wiem skąd się tam wzięła!
– No to nie wiem, kup jakąś pułapkę na myszy i myszka się złapię … Artur, nie rozumiem po co mnie budzisz?
– Bo ty masz kota! A koty jedzą myszy. Wpuści się go do stacji, zapoluje na to cholerstwo, i …
– Zaraz zaraz. Moment. Doktorku, czy ty … Każesz mi, o 6.30 zrywać się z łóżka, pakować Zulę do transportera i przyjechać z nią do stacji? Tylko po to, żeby złapała jakąś jedną, małą, nieszkodliwą myszkę?
– Ale tu jest właśnie problem, bo ja nie wiem czy jedną. Może ta cholera się rozmnożyła, z jakimś myszem.
– Z kim?
– Nooo … Nie wiem. Taki jestem zdenerwowany, nie wiem jak nazywa się mysz płci męzkiej.
– Ręce, nogi i rajstopy opadają. Artur! Tylko mi nie mów, że się boisz?
– No co ty! Chowaniec! Ja? Bać się myszy? Nigdy w życiu. Nie ma takiej rzeczy, której naprawdę się boję, tylko… Dzisiaj mamy kontrolę, o godzinie trzynastej. A tu, siedzę sobie spokojnie, wypełniam papiery i słyszę, że coś chroboce, turkoce, drapie i piszczy gdzieś za mną. No to myślę sobie, Strzelecki z Wszołkiem znowu jaja sobie ze mnie robią, albo chcą mnie przestraszyć. Strzelecki! Wszołek! Zajęty jestem, nie mam czasu na żarty! Mówię. A tu jak się nie odwrócę … Patrzę, a tu siedzi. Ona … Mysz! Na szafce gdzie trzymam teczki z papierami. Siedzi, patrzyła sie na mnie, o tak! O tak Chowaniec!

– Krzyczał Artur do słuchawki, a Lidka śmiała się zatykając sobie usta poduszką i wyobrażając sobie przerażonego doktora Górę, który usiłował zadziałać na jej wyobraźnię i przez słuchawkę pokazać groźny wzrok myszy.
– Wołałem Strzeleckiego i Wszołka, ale tych dzwońców jak zwykle nigdzie nie było! No nie było! Mysz się wystraszyła i niewiadomo, gdzie uciekła. No, więc złapałem co miałem pod ręką i dawaaaaaj, do karetki… Lidka, błagam, jeżeli ty coś z tą myszą nie zrobisz, to …
– Ja, czy moja kotka?
– Wszystko jedno, możecie działać razem, jak zespół ich troje, bo przecież jeżeli kontrola odkryje myszy w stacji, no to jesteśmy skończeni!
– No tak, w takich wypadkach używasz liczby mnogiej … Szkoda tylko, że nie wtedy, kiedy wspólnie ratujemy ludzkie życie…
– Co mówisz? Zasięg strasznie ucieka! Halo!
– Nic nic. Siedź i się nie ruszaj. Niedługo będę.

– Rozłączyła się, zanim Artur zdążył coś odpowiedzieć. Pospiesznie doprowadziła się do porządku, jedząc szybkie śniadanie, biorąc jeszcze szybszy prysznic. Wkładając na siebie stare, wytarte jeansy i bluzkę z plamami po soku pomidorowym, które jakimś cudem się nie sprały. Nie zastosowała się do prośby Artura i nie zabrała ze sobą kotki. W drodze do stacji, zatrzymała się przy sklepie i kupiła kilka pułapek na myszy i trochę sera. Kilkanaście minut potem, objuczona, wysiadła z samochodu i pomaszerowała w stronę parkingu dla karetek, szukając w każdej Artura Góry.
– Artur? Doktorze Góóraa! Halo! Gdzie jesteeś!

– Drzwi jednej z karetek otworzyły się. Ze środka wytoczyła się, na pierwszy rzut oka, bezkształtna masa, która potem zaczęła przypominać człowieka. Artur, obandażowany od stóp do głów, w kilku parach rękawiczek jednorazowych. Bandaże przyklejone były do siebie różnokolorowymi plastrami i plasterkami, których używali zazwyczaj do wezwań, gdzie poszkodowane były małe dzieci. Jego twarz osłonięta była kilkunastoma husteczkami jednorazowymi, przyklejonymi do siebie szczelnie, a na głowie pysznił się rondel. Lidka patrzyła najpierw z niedowierzaniem, a potem wypuściła torbę z zakupami z rąk, nie mogąc przestać się śmiać.
– Doktorku? Co ty z sobą zrobiłeś? Coś ci się stało? A może to jakiś kamuflaż, przed mafią pruszkowską? Zrobiłeś coś komuś, że się tak ukrywasz?
– Nie, no co ty Chowaniec. Musiałem się poprostu zabezpieczyć, na wypadek, gdyby tych gryzoni było więcej i gdyby postanowiły mnie zaatakować. Przecież nie mogę przez cały czas siedzieć w karetce, bo niedługo może być potrzebna do jakiegoś wyjazdu.

– Lidka nadal nie potrafiła przestać się śmiać z komicznego przebrania szefa stacji.
– Tak, oczywiście … To wszystko wyjaśnia doktorku. Ale czy naprawdę myślisz, że myszy, nieważne ile by ich było, są w stanie aż tak mocno gryźć?
– A skąd mam to wiedzieć? Z myszami nigdy nie wchodziłem w spory, dlatego lepiej się zabezpieczyć. Diabli wiedzą, jak mocno gryzie to paskudztwo i jakie zarazki przenosi. Ooo! Dobrze, że kupiłaś coś do jedzenia, strasznie zgłodniałem…
– Niee! Ale Artur, bo ten ser to …

– Próbowała protestować Lidka, ale było już za późno. Doktor Góra, w ekspresowym tępie, pomimo kilku par rękawiczek na dłoniach, rozerwał papierową paczuszkę i ugryzł spory kawałek sera, zakupionego do pułapek na myszy.
– Noo! Ty jedna Chowaniec wiesz, że jak się człowiek zdenerwuje, to zaraz powinien zjeść, bo nic tak człowieka nie wyczerpuje jak stres.

– Stwierdził z pełnymi ustami.
– mmm … Chyba gołda … Albo czedar … Albo… A kupiłaś coś do tych pułapek na myszy?

– Zapytał, biorąc ostatni kęs kawałka sera.
– Tak, właśnie zjadłeś myszkom obiadek. Nieważne. W kuchni napewno się coś znajdzie.
– Nieeee! Pod żadnym pozorem nie możesz tam wejść tak ubrana! A kto wie, czy i szczury się tam nie zalęgły?
– Doktorku. Dosyć tej farsy. Ile ty masz lat? Jesteś poważnym facetem, a zachowujesz się gorzej niż dziecko. Idziemy do stacji, poszukać tej pieprzonej myszy. Złapiemy ją do słoika i wypuścimy na wolność. Taki duży chłopiec, a boi się gryzoni, w przebieranki się bawi.
– Co ty Lidka … Zwariowałaś? Ja wiem, że komicznie wyglądam … Nawet trochę durnowato, ale … Ja musiałem w pierwszej kolejności zadbać o swoje bezpieczeństwo … Nie miałem pod ręką nic innego, tylko te bandaże, tylko te cholerne plastry, a rondel, no to … Znalazłem go, kiedy bunkrowałem przed mysimi złodziejami ciasteczka i rosołek!
– Dosyć tego! Zdejmuj to z siebie natychmiast. W każdej chwili możesz mieć wezwanie i dodatkowo, w stacji ma być kontrola … Pamiętasz o tym jeszcze?
– No tak … Tak, masz rację. Masz apsolutną rację! A … yyyy, co z tą myszą?
– Zaraz jej poszukam i wszystko będzie w porządku.
– yyyy, to tego. Pójdziesz przodem?
– Wracaj do karetki, przebierz się, a jak będzie po wszystkim to dam ci znać.

– Lidka oddaliła się i weszła do stacji. Chodziła szybko od pomieszczenia do pomieszczenia, gdy nagle, zamarła w pół kroku. W szatni, najspokojniej w świecie, siedziała mała, na oko siedmioletnia dziewczynka. Pulchniutka, z dołeczkami w policzkach, na widok których Lidia odrazu obdarzyła dziewczynkę uśmiechem.
– Cześć. Jestem Lidka, a ty?
– Kasia.

– Odpowiedziała grzecznie i wyciągnęła dłoń do kobiety.
– Szukam tatusia. Czy on już skończył pracę?
– yyyy … aaaa …

– Jąkała Lidka, której wyraz zdziwienia na twarzy nie miał granic. W pośpiechu przypominała sobie, czy któryś lekarz, bądź ratownik, nie wspominali przypadkiem, że wychowują siedmioletnią córeczkę.
– Jakiego tatusia?

– Zapytała w pierwszym odruchu zaszokowana Lidka.
– Mojego.

– Odparła zgodnie z prawdą, najprostszą odpowiedzią świata Kasia.
– Mój tatuś jest dzielny i ratuje życie ludziom.
– Tak? To świetnie. W takim razie, zaraz niedługo się tu pojawi.

– Odpowiedziała Lidka. Wiedziała, że dziewczynka nie jest córką Góry, Piotrka, ani Wiktora. Nowy był stanowczo za młody, by być ojcem.
– To napewno córka Miśka.

– Pomyślała.

– Misiek właśnie wszedł do stacji.
– O! Już jest twój tatuś. No cześć, zobacz, kto cię odwiedził.

– Misiek patrzył zdezoriętowany na dziewczynkę. Był równie, albo jeszcze bardziej zaszokowany niż Lidka, gdy zobaczyła ją poraz pierwszy.
– To jakieś żarty?
– No, ja nie wiem, ta mała szuka tatusia. Wiktor ma już dużą córeczkę, Piotr i Martyna jeszcze mają kilka miesięcy, Góra boi się małej myszy grasującej w stacji, a co dopiero miałby być ojcem Kasi, a nowy…
– To jest jakieś nieporozumienie! Dziecko nie jest moje!

– Obruszył się Misiek.
– Jak to nie twoje?

– Tym razem Lidka znowu mocno się zdziwiła.
– Normalnie. Sory, ale muszę się przebrać…

– Powiedział nie zrażony sytuacją i zamknął się w szatni.
– Ten pan nie jest moim tatusiem.

– Odpowiedziała z przejęciem dziewczynka.
– A jak ty się nazywasz kochanie?

– Zapytała Lidka, dumna z siebie, że zadała dziecku inteligętne pytanie, które w końcu rozwikła zagadkę.
– Kasia Warner.

– Rzekła grzecznie i ponownie wyciągnęła dłoń.

– Mina Lidki wskazywała jednak na to, że jest bliska śmierci, albo conajmniej omdlenia.
– Czy dobrze się pani czuje? Słabo pani?
– Tak … yyy, nie! Wszystko dobrze. Nazywasz się Kasia Warner, tak?
– Tak. Mam siedem lat. A dokładnie, siedem i dwa tygodnie. Chodzę do szkoły podstawowej numer 8…

– Recytowała, a Lidka próbowała się otrząsnąć z kolejnego szoku.
– Posłuchaj Kasiu. A co ty tu robisz sama? Gdzie jest twoja mamusia?

– Oczy dziewczynki przestały się śmiać. Spuściła główkę, a długie blond włoski rozsypały się zakrywając twarzyczkę.
– Nie żyję.

– Odpowiedziała smutno.
– Ach tak …

– Stwierdziła Lidka, która nie mogła opanować wiru swoich myśli.
– Przepraszam, nie wiedziałam. No, ale, takie małe dziewczynki jak ty…
– Tak, wiem. Nie mogą chodzić nigdzie same, bez kogoś dorosłego.
– Dokładnie, więc dlaczego jesteś tu sama?
– Bo, bo, bo … Ja … Dałam dziś tacie do pracy łobuza. Znaczy, moją ulubioną przytulankę … Bo mój tatuś pracuje w szpitalu i … To jego nowa praca, niedawno się tu wprowadziliśmy … Chciałam, żeby przyniósł mu szczęście i … Ale ja się bardzo stęskniłam za łobuzem. Bez niego nic mi się dzisiaj nie udaje. Kolorowanka mi nie wyszła, pokój nie chciał się posprzątać i … Czy pomoże mi pani znaleźć mojego tatę?
– Oczywiście kochanie!

– Odpowiedziała Lidka, którą wzruszyły słowa dziewczynki i mocno ją przytuliła.
– A tak na przyszłość … Obiecasz mi, że dopóki nie staniesz się większą dziewczynką, nie wyjdziesz sama z domu?
– Tak, obiecuję!
– Świetnie. To ja teraz zaprowadzę cię do taty.

– Lidka wyszła z Kasią ze stacji, całkowicie zapominając o mysiej przygodzie, która rankiem zerwała ją z łóżka. Dotarły do szpitala i przy recepcji Lidka próbowała zasięgnąć informacji:
– Dzień dobry. Przepraszam, czy doktor Warner jest w szpitalu?
– Tak. Niedawno skończył operację. Oo! Właśnie nadchodzi.

– Odparła recepcjonistka.

– Kuba szedł w ich stronę szybko, lecz gdy zobaczył swoją córkę, która pozwoliła się prowadzić niedoszłej samobójczyni, jego niedawnej pacjentce, zwolnił do żółwiego tępa. Jego źrenice coraz bardziej rozszeżały się z niedowierzania, a usta otwierały, chcąc coś powiedzieć, choć same nie wiedziały, co byłoby stosowne w tej sytuacji.
– Co pani tu…
– Dzień dobry. Córeczka pomyliła najwyraźniej wejścia do budynków. Szukała pana w naszej stacji ratowniczej.
– Słucham?

– Pytał dalej niedowierzając.
– Tak. Uległam takiemu samemu zdziwieniu, gdy ją zobaczyłam w stacji …
– Kasiu, kochanie … Czy masz mi coś do powiedzenia?
– Tatusiu, przepraszam, ja, ja … Nie chciałam, wiem, że niewolno mi samej wychodzić, ale tęskniłam za łobuzem i …
– Kasiu! Przecież mogło ci się coś stać! Kwiatuszku! Tyle razy ci mówiłem …
– Niechże pan nie krzyczy na Kasię. Już jej mówiłam, że takie małe dziewczynki nie mogą wychodzić same…

– Kuba zwrócił wzrok w stronę Lidki, jak by przypomniawszy sobie, że ona też jest częścią zamieszania.
– Dziękuję ci … yyy, znaczy pani … Kasiu, proszę, idź do samochodu. Na całe szczęście, skończyłem już dyżur. Porozmawiamy w domu kochanie. No, no idź.

– Wręczył córce kluczyki, a gdy odeszła, zwrócił się do Lidki.
– Naprawdę, z całego serca dziękuję … Gdyby nie ty … Przepraszam, gdyby nie pani…
– Proszę mi mówić po imieniu. Teraz już chyba pan może. Nie jestem już pana pacjentką … Lidka jestem.
– Jakub … To znaczy … Kuba… Bardzo mi miło.
– Mnie również.
– Gdyby nie ty, Kasi mogło się coś stać.
– Nie przesadzaj. Ja tu mam najmniej swojego udziału. Całe szczęście, że wiedziała mniej więcej jak tutaj trafić. Przepraszam, że zapytam, daleko mieszkacie?
– W Konstancinie … Całkiem niedaleko, ale…
– W takim razie to bardzo mądra dziewczynka. Cóż, trzymajcie się. Muszę już się zbierać. Mam jeszcze pare spraw do załatwienia w stacji…
– Jasne. Rozumiem, ja też biegnę do Kasi… Masz niewątpliwy dar, do ratowania życia. Dobrze, że nie udało ci się odebrać sobie własnego.

– Rzekł uśmiechając się rozbrajająco i zanim Lidka zdążyła coś odpowiedzieć, zniknął jej z oczu. Gdy już prawie wychodziła ze szpitala, natknęła się na Wiktora Banacha. Kierował się do wyjścia, trzymając Annę pod rękę.
– Lidka! Jak dobrze cię widzieć!

– Rzuciła się w jej ramiona Anna.
– Pani doktor! Panią też … Boże, słyszałam co się stało … Tak mi przykro … Jezu, co ja gadam, to przez tę mysz i dziecko Warnera …
– Jaką mysz? Jakie dziecko?

– Zdziwili się oboje z Wiktorem.
– Nic, nieważne. Chciałam powiedzieć, że gratuluję wam córeczki …
– Dziękujemy. Malutka i my, zostaliśmy przetransportowani śmigłowcem, z Zakopanego do leśnej góry, gdy tylko stan maleńkiej poprawił się na tyle, że można było to zrobić.
– To świetnie. Wszystko napewno się ułoży, a wy wkrótce przywykniecie do tego, że wasze życie zmieniło się o 300 stopni. Z tego co wiem, Góra z Piotrem zorganizowali jakąś zbiórkę pieniędzy i kupili mnóstwo rzeczy …
– Naprawdę? Kochani jesteście!

– Ucieszyła się Anna.
– Tak. Przepraszam, wpadnę potem zobaczyć waszą córeczkę, ale … Ale teraz muszę uciekać zgładzić mysz, bo inaczej, Góra zgładzi mnie.

– To mówiąc, pobiegła zostawiając zdziwionych Annę i Wiktora.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 23

Artur siedział przygnębiony w swoim gabinecie w stacji. Od kilku dni, niemal nie jadł i nie spał. Wyrzuty sumienia zżerały go do granic możliwości.Zastanawiał się, czy jednak nie dawał Lidce dwojakich znaków, które pozwalałyby jej się w nim rozkochać? Może, nie wystarczająco dosadnie powiedział jej wcześniej, że nigdy nie będą razem? Może gdyby był bardziej stanowczy, to Lidka teraz nie leżałaby w szpitalu? Usłyszał stukanie do drzwi.
– Proszę!
– Dzień dobry doktorze. Ja, przyszedłem, bo… Doktorze, to nie jest pana wina. To znaczy … Nie tylko pana wina. Wszyscy byliśmy w ogromnym szoku, że Lidka w ogóle zrobiła coś takiego i … W pierwszej kolejności zajęliśmy się ratowaniem jej życia, tamowaliśmy krwawienie.
– Już ty mnie nie pocieszaj Strzelecki. Takie coś w ogóle nie powinno mieć miejsca. I to komu się to przydarzyło? Mnie, Arturowi Górze, który kodeks to w jednym paluszku ma, i wszystkie procedury. Wypiję to piwo, którego naważyłem, jestem gotów ponieść pełną odpowiedzialność za to.

– Ale my nie możemy na to pozwolić doktorze. Jeżeli panu postawią jakiekolwiek zarzuty, my z Martyną idziemy za panem jak w dym. Jesteśmy tak samo winni tego zaniechania
– To szlachetne Strzelecki, nie powiem, szlachetne. Ale dziękuję, nie oczekuję od nikogo ofiarności i poświęcenia. Za wszelkie zaniechania podczas wezwań odpowiada lekarz!
– No i co zamierza pan zrobić doktorze? Nic nie jeść, nie pić, nie spać, przecież czasu pan nie cofnie. Wiadomo już, czy w jej krwi znaleźli jakieś prochy? Napewno nic nie wzięła.
– Wzięła. Właśnie dlatego osobiście odejdę i złożę wypowiedzenie. Mam tylko nadzieję, że mnie nie zawieszą i że znajdę uczciwą pracę gdzie indziej.
– Co pan, doktorze oszalał? Jaką pracę gdzie indziej! Co pan pieprzy! Co wzięła.

– Obruszył się Piotr.
– Heparyna. Mówi ci to coś?

– Piotr zamarł z otwartymi ustami.
– Pan żartuje, doktorze?
– A wyglądam?
– Ale … Ale jak to … Skąd?
– Nie wiem. Ale przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego krwotok był tak silny. Dlaczego do cholery nie przyszło mi to do głowy!
– Doktorze. Niech pan nie działa pochopnie. Poczekajmy, aż Lidka się wybudzi. Przecież żyje! Gdyby nie pan … Nie przeżyłaby. To pan nalegał, żeby pojechać do niej do domu doktorze. Nie posadzą pana, nie odbiorą prawa do wykonywania zawodu. Wszystko napewno da się wytłumaczyć. Każdy czasem popełnia błędy…
– Dziękuję za te krzepiące słowa. Może coś w tym jest.
– Aa. Doktorze, bo ja … Też tak właściwie to w innej sprawie…
– Nie ma mowy Strzelecki. Nie dam ci urlopu, nie mam już kim grafiku łatać.
– Ale ja … Nie w sprawie urlopu doktorze, bo … Chodzi o to … Słyszał pan o Wiktorze i Annie?
– No pewnie, kto by o tym nie słyszał.
– Naprawdę nic pan nie wie? Anna urodziła dziecko w Zakopanem.
– Jakie dziecko? Przecież ona w ciąży nie była. Zdurniałeś Strzelecki? Prima aprilis w styczniu mi urządzasz, żeby mi humor poprawić?
– Nie no, co pan. Jak mi pan nie wierzy, proszę dzwonić do Banacha. Takie malutkie, różowiutkie … Wcześniak, dziewczynka. Podobno ma na imię Pola
– A co to za imię … Pola. Z kosmosu chyba … Wszystkie dzieci będą się z niej śmiały. O, Pola coca cola.
– Mnie się tam podoba doktorze.
– A czy Poli się podoba?
– No … yyy … Teraz to chyba sama jeszcze tego nie wie, a za jakieś 18 lat gdyby co, będzie mogła to zmienić.
– Ja to się z wami mam. Chowaniec się zabija, Wiktor rodzi dzieci…
– Chyba Anna. I nie dzieci, tylko dziecko.
– Nie łap mnie za słówka Strzelecki. Zmęczony jestem. Głupoty gadam.
– No … To zanim doktor pójdzie się przespać… Pomyśleliśmy z Martynką, że… Trzeba by zrobić jakąś zrzutkę. Przecież oni zupełnie nie byli gotowi na to dziecko, nie wiedzieli o tej ciąży.
– No i ty mi Strzelecki wytłumacz, jak to możliwe? Że Wiktor nie wiedział, to właściwie nic dziwnego. Banach przeważnie nie wie, na jakim świecie żyje … Wszystkiego się boi …
– Banach? A my mówimy o tym samym Banachu?
– Oj Strzelecki, pożartować sobie nie mogę czy co?
– Dobrze, że humor panu wraca. A co do pytania, to … Nie wiem jak to możliwe, że Anna nic nie wiedziała, nie przeczuła. Nigdy jeszcze nie byłem w ciąży.
– A co, chciałbyś być?
– Chciałbym się dowiedzieć przez co przechodzą kobiety w tym stanie. Być może wtedy zrozumiałbym wszystkie humorki Martyny. No mówię panu, jednego dnia, nie wypuszcza mnie z łóżka i ciągle chce…
– No no no! Nie interesuje mnie to Strzelecki, a co z tym dzieckiem Banacha?
– Aaa … No tak … No, więc może … Jakaś zrzutka? Na najpotrzebniejsze rzeczy dla dzidziusia? Wie pan: wózek, łóżeczko, przewijak, wanienka, ubranka, butelki, smoczki.
– Może odrazu nowy dom, samochód dla Banacha, zoo i plac zabaw dla Polci? Strzelecki, skąd weźmiemy na to pieniądze? Rozbijemy bank?
– Nie no … Banku może nie, ale … Mam pewien pomysł …
– Pewien ktoś miał kiedyś pomysł, wcisnął enter i rozwalił waltrey center. Ty masz podobny charakter Strzelecki, aż się boję co ci się w tej głowie pali.
– Obraża mnie pan doktorze, a ja mówię poważnie. Zawsze nas pan tak straszy, że potrąci nam pan z premi, no to może …

– Góra zaczął się śmiać.
– Noooo Strzeleeeecki! Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Pomyślę nad tym, a tym czasem … zająłeś się tym pchlarzem Lidki?
– No, właśnie doktorze, to jest trzecia sprawa, z którą do pana przychodzę… Bo … Chciałbym zabrać gdzieś na weekend Martynę. Akurat tak się złożyło, że ani ja, ani ona mamy w tym czasie wolne i …
– O matko! Strzelecki! Nie! No niee! Tylko nie to! Błagam cię, nie rób mi tego. Ja? Mam jechać do jej domu? Zajmować się futrzastym, zapchlonym, śmierdzącym kocim moczem stworem?
– Doktorze. Ale on, a raczej ona wcale nie śmierdzi. Lidka o to dba … Ma w kuwecie taki specjalny żwirek niwelujący te zapachy. Poza tym, ta kotka chyba jest wykastrowana i nie ma pcheł.
– Ale ja mam alergie na koty! Rozumiesz Strzelecki? A, ler, gię!

– Sylabizując ostatnie słowo, walił pięścią w stół.
– Ale doktorze, to tylko dwa dni, no dobra … Trzy. A może do tego czasu Lidka już…
– Nie! Kategoryczne, nie! Z resztą, zaraz idę do szpitala … Dowiem się, jaki tak właściwie jest stan pani Chowaniec i skończy się to wszystko raz na zawsze! Najpierw Chowaniec, potem Banach i jego nowe dziecko, teraz ten kocór! Szlak mnie z wami wszystkimi trafi!

– Piotrek uśmiechnął się lekko.
– No, tak … To ja … Uciekam już… Karetki same się nie naprawią … Leki nie poukładają…
– Ty, Strzelecki, a od kiedy ty tak do roboty się garniesz?
– Od zawsze doktorze. A pan, niech jedzie do domu. Zje coś, odpocznie.

– Piotr szybko opuścił gabinet Góry, pozostawiając zmęczonego lekarza z problemami w samotności.
– Góra spakował swoje rzeczy. Szybko wyszedł ze stacji i skierował się w stronę szpitala. Był tak zmęczony, że przez chwilę nie mógł się zdecydować na jakim oddziale ma szukać Lidki. Przeszedł przez oddział intęsywnej terapi, chirurgię, aż w końcu uprzytomnił sobie, że Lidka została przeniesiona na internę. Odnalazł salę Lidki i ostrożnie wszedł do środka. Leżała na łóżku z zamkniętymi oczami. Jej nadgarstki wciąż pokrywały opatrunki. Artur usiadł przy jej łóżku. Nagle spostrzegł, że otwiera oczy i nieznacznie unosi głowę.
– Lidka? Lidka! Chowaniec? Słyszysz mnie? Halo! Halo, jest tu jakiś lekarz? Halo, siostro, proszę zawołać lekarza!

– Wrzeszczał zrywając się z krzesła i biegając wokół łóżka.

– Do sali szybkim tępem wbiegł doktor Warner.
– Co się dzieje?
– Wybudziła się. Otworzyła oczy, patrzyła na mnie, podniosła głowę.
– To powinien się pan cieszyć, że nie dała panu w twarz.
– Słucham?
– Krzyczy pan niemal na cały oddział. Pacjentkę pewnie jeszcze nieco boli głowa, więc spoliczkowanie byłoby pewnie adekwatne do sytuacji, aczkolwiek niezbyt kulturalne.
– Co pan sobie … Jaja robi doktorze Warner? Kpi pan z powagi sytuacji! Pacjentka się panu wybudziła. Proszę się nią zająć.

– Jakub popatrzył z pobłażaniem na Górę.
– Doktorze … Jak się pan nazywa?
– Artur Góra, pogotowie ratunkowe, bo co!
– Strasznie długie ma pan nazwisko. A więc … Doktorze Góra, pogotowie ratunkowe. Pani Lidia Chowaniec obudziła się już kilka godzin wcześniej. Dochodzi do siebie po bardzo dużej utracie krwi i konsultacji z psychiatrą. Aha, i z całym szacunkiem, jeżeli ktokolwiek robi sobie w tej chwili, jak pan to określił? Jaja, to napewno nie ja… Następnym razem, zanim pan zaalarmuje, to proszę się trzy razy zastanowić.

– Warner wyszedł, zostawiając Górę w kompletnym osłupieniu. Lidka niemal zwijała się ze śmiechu na swoim łóżku.
– Artur! Kocham cię! Ja naprawdę! Z całego serca cię kocham, wiesz? Szkoda, że nigdy nie wyznam ci tego przed ołtarzem.
– Bardzo śmieszne Chowaniec, baaaardzo śmieszne. Sama widzisz co zrobiła z tobą ta miłość. Leżysz obklejona opatrunkami, zamiast ratować ludzkie życie.
– A ty jako jedyny się o mnie martwisz. Jesteś kochany!
– Martwię się, nie z miłości, ale …
– Wiem, wiem. Lubisz mnie. Rozumiem i również za to ci dziękuję.
– Lidka. Do cholery! Co oni ci tu dają? Przed twoją próbą samobójczą prychałaś na mnie jak ten twój kocór, a teraz …
– Kotka doktorku. Wabi się Zula.
– Co za idiotyczne imię! To już nie ma ładniejszych imion dla kotów? Pchełka, Perełka, Mróczka … O, na przykład ja … Jak byłem mały, to miałem kotkę Childegardę. Znalazłem ją w krzakach, nad rzeką. Niestety prędko musieliśmy ją wywieźć do babci, bo okazało się, że mam alergię.
– Childegarda? Doktorku? Miałam jeszcze nadzieję, że jako mały chłopiec, miałeś więcej rozumu, niż szczęścia, ale…
– yyy … Chowaniec, bo … Skoro już tak sobie rozmawiamy to … Strzelecki, Kubicka … Oni nic o tym nie wiedzą, więc gdybyś mogła to … Zachować dla siebie… Wiedzą tylko, że nie nawidzę kotów, co jest z resztą prawdą i …
– Doktorku. Słuchaj, zmieńmy temat. Ja … Bardzo chciałabym cię przeprosić. A zarazem podziękować.
– No fakt. Nie zachowałaś się profesjonalnie podcinając sobie żyły z mojego i Maji powodu, ale … Zapomnijmy o tym. Nie wracajmy.
– Nie da się zapomnieć. Żałuję tego, ale blizny na moich rękach zawsze będą mi o tym przypominać.
– Chowaniec, powiedz mi jedno. Po cholerę wzięłaś te pieprzoną heparynę?
– Pytasz mnie o to, jako Artur, czy jako doktor Góra?
– A co to za różnica?
– Bo wydaje mi się, że doktor Góra wie jak działa heparyna. Zmniejsza krzepliwość krwi. Chciałam mieć pewność, że jeżeli ktokolwiek mnie znajdzie, będę już tylko wspomnieniem dobrego człowieka.
– A skąd wzięłaś heparynę?
– Nie martw się. Nie okradłam zapasów twojej stacji.
– No, mam nadzieję, ale … Coś mi się wydaje, że już niedługo będę kierownikiem stacji.
– Jak to? Co ty mówisz?
– Doprowadziłem do poważnego zaniechania Chowaniec. Coś mnie tknęło kiedy wybiegłaś ode mnie z gabinetu. Cały dzień nie mogłem się na niczym skupić … To dlatego cię znaleźliśmy. Ze Strzeleckim i Kubicką.
– No cóż. Może gdybyś mnie kochał … Byłoby to romantyczne … A tak to … Musiało być straszne. Niemniej, dziękuję. Gdyby nie ty, nie miałabym już szans.
– Przecież nie chciałaś ich mieć.
– Zmieniłam zdanie, gdy zobaczyłam jak o mnie walczysz.

– Roześmiała się ciepło.
– No przecież żartuję doktorku. Zmieniłam zdanie, kiedy tylko się obudziłam i zobaczyłam nad sobą tego anioła.
– Mówisz o doktorze Warnerze?
– No patrz … Nie przedstawił się … Chyba tak.
– Chowaniec, ale on jest za stary dla ciebie. Przecież on jest trochę starszy ode mnie.
– A ty co, zazdrosny jesteś? Przecież mnie nie chcesz doktorku, to co ci robi za różnicę kto mnie poślubi?
– A skąd wiesz, że on cię poślubi?
– Jezu, nie wiem! Wyglądasz na zmęczonego. Żartu nie odróżniasz od powagi.
– To możliwe. Strzelecki mi mówił dzisiaj coś podobnego.
– Doktorku, a tak poważnie … Nie bój się … Nie chcę się na tobie mścić. Twoje, jak to nazwałeś, niedopatrzenie nie dostanie się do izby lekarskiej. Nie będziesz miał sprawy przed sądem lekarskim. Jestem, żyję i … Chciałabym wrócić do karetki, czy…
– Noooo! Chowaniec! Wreszcie zaczynasz gadać jak człowiek! Doskonale wiedziałem, że to cholerne wypowiedzenie trzeba podrzeć na strzępy!
– Czy to znaczy doktorku, że mogę…
– Możesz Lidka! Oczywiście, że możesz! Nieee, ty musisz do nas wrócić! Nie mam kim luk w grafiku zapełniać, Anna i Wiktor urodzili dziecko, w Zakopanem …
– yyyy. Doktorku? Czy ty się dobrze czujesz? Jakie dziecko w Zakopanem?
– Lidka … Ale to prawda … Moje zmęczenie nie ma tu nic do rzeczy…
– Wyjdziesz sam i pojedziesz do domu się przespać? Czy mam poprosić doktora Warnera, żeby cię stąd wyprowadził? Albo zadzwonię, po tę twoją Majkę, odwiezie cię na wózku, odrazu do psychiatryka.
– ty ty, Chowaniec! Ty się tak nie zapędzaj, bo z premi ci polecę!
– Dobra, doktorku. Ale tak poważnie, jedź się przespać, odpocząć, o nic się nie martw, nikt ci stołka w stacji nie podsiądzie. A czy ktoś zajmuje się Zulą?
– Tak, Strzelecki … Ja będę zmuszony w weekend…
– O Boże! Mam nadzieję, że moja kotka to przeżyje.

– Po tych słowach, roześmieli się oboje jednocześnie. Śmieli się długo, zanosząc się i tuląc po przyjacielsku. A potem, doktor Góra, zgodnie z obietnicą, opuścił szpital i pojechał do domu wypocząć.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 22

Wymarzony wypoczynek Anny i Wiktora, zamienił się w dni i noce pełne potwornego lęku o zdrowie i życie kogoś, o kim nawet nie marzyli. Kogo nie spodziewali się jeszcze w najśmielszych snach. Anna powoli dochodziła do siebie, po niespodziewanym porodzie w przypadkowych warunkach restauracyjnej toalety. Jednak życie małej Poli wciąż było zagrożone.
– Wiktor! Ile to jeszcze potrwa. Jesteśmy tu już trzy doby i wciąż nic niewiadomo! Dlaczego nikt nic nie wie, nikt nie chce nam niczego powiedzieć! Nie wytrzymam tego, rozumiesz? Nie wytrzymam!

– Rzekła drżącym głosem, w którym powoli narastał płacz.
– Anka. Uspokój się. Nerwami niczego nie przyspieszysz. Lekarze robią co mogą, żeby ratować …
– Nieprawda! Oni nic nie robią! Czekają tylko, aż ona umrze! Nie chcą dać jej nawet maleńkiej szansy! Nie chcą dać nam, choćby jednej szansy, żebyśmy ją poznali! Wiktor, zrób coś! Nie możemy jej stracić!

– Wiktor czuł, że nagły poród wywołał w Annie bardzo wiele emocji. Zdawała się nadal być w szoku. Czasem odchodziła od zmysłów na myśl, o półtorakilogramowej córeczce zaplątanej w mnóstwo kabelków, podtrzymujących jej życie, a innym razem, pytała go, czy to zdarzyło się naprawdę i jak to możliwe. Szpitalny psycholog próbował z nią rozmawiać, jednak bez rezultatu. Broniła się strumieniami łez i otwierała tylko przed Wiktorem, który powoli nie radził sobię z jej zachowaniami.
– Aniu. Anka! Proszę cię, przestań wygadywać takie bzdury! Nikt nie czeka na śmierć Poli! Cały czas ją badają, podają specjalistyczne leki …
– Wiktor. To wszystko moja wina … Rozumiesz? Moja wina! Jak mogłam nie wiedzieć, że jestem w ciąży? Jak mogłam? Każda matka to wie, przeczuwa.
– Aniu, posłuchaj mnie. Zawsze miałaś bardzo nieregularne miesiączki … Prawda? W ostatnim czasie, przeżyłaś spory stres … Ta rozprawa, Potocki…
– Nie usprawiedliwiaj mnie! Nie będę dla niej dobrą matką … Nie zauważyłam objawów ciąży. Lekarz powiedział, to był dwudziesty szósty tydzień! Jakim cudem? Boże, jakim cudem!
– Przytyłaś nieznacznie. Skąd mogłaś wiedzieć, że nosisz pod sercem dziecko? Przecież nigdy się o nie nie staraliśmy, ba … Nie planowaliśmy.
– Paliłam, brałam mnóstwo leków, piłam dużo kawy. Jeżeli nasza córeczka umrze … Jeżeli wyjdzie z tego z poważnymi wadami rozwojowymi to … To będzie tylko i wyłącznie moja wina, słyszysz?
– Przestań do cholery!

– Wrzasnął tak, że sam nie poznał swojego głosu, trzymając ją za ramiona i mocno potrząsając.
– Sprawiasz wrażenie, jak by to było tylko twoje dziecko! Ale to jest również moje dziecko, ja też cierpię! Ja też się o nią boję! Bardzo, bardzo się boję! No co tak patrzysz? Tak, ja, Wiktor Banach przyznaję się bez bicia! Cholernie się boję! Powinniśmy wspierać się wzajemnie. Ta sytuacja jest trudna … Ta sytuacja to … Jest jak film, jak książka. Ogromnie trudno uwierzyć w to, co nas spotkało, ale musimy to przetrwać razem. Jeżeli zamkniemy się osobno, każde na swój ból, nie pomoże to w niczym, nasze maleństwo nie wyczuje tej potężnej siły miłości, która ma nadludzką moc.

– Anna patrzyła z otwartymi ustami na Wiktora. Nie myślała w ten sposób. Aż do teraz, gdy mężczyzna, z którego dzień w dzień ział nieopisany spokój, wreszcie wybuchł i pokazał jej, że gdzieś tam, w głębi duszy mocno cierpi, boi się. Ale czy on miał rację? Czy wystarczy, że ona przestanie płakać, zachowa spokój? Że przytulą się, pocałują? Czy to sprawi, że życie ich dziecka przestanie być zagrożone? Przecież to niedorzeczne. On mówi tak, by ją uspokoić. A może powinna w to uwierzyć? Od ponad roku ufała już tylko jemu, wierzyła w każde jego słowo.
– Masz rację. Przepraszam. Przepraszam, postaram się zmienić swoje zachowanie. Ja wariuję Wiktor … Naprawdę wariuję … Nie umiem nad tym panować.

– Wiktor nie odpowiedział, tylko wziął ją w ramiona i kołysał, gładząc po włosach.
– Chciałabym ją zobaczyć. Przecież nikt nie zagwarantuje nam tego, że będzie żyła. Widziałam ją jak przez mgłę, wtedy, w toalecie … Wiktor, jaka ona jest?
– Zabiorę cię do niej. Obiecuję, że ją zobaczysz, za kilka godzin. Teraz powinnaś dużo odpoczywać i przede wszystkim, nie denerwuj się tak. Straciłaś wtedy sporo krwi, jesteś jeszcze bardzo słaba. Musisz być silniejsza, żeby dać siłę Poli.
– Wiktor, nie dam rady zasnąć, zabardzo się martwię i boję…
– To jest polecenie lekarza. Jeżeli nie spróbujesz zasnąć, poproszę o jakieś środki nasenne.
– Wiktor, ty nic nie rozumiesz. Ja już raz przeżyłam śmierć własnego dziecka. Kolejny raz chyba nie dam rady się z tego podnieść.

– Tym razem, Wiktor zamarł z palcami wplecionymi w długie, blond włosy ukochanej.
– Co? Co ty mówisz? Anka!
– Tak. Przez kilka chwil, byłam szczęśliwą mamą. Nie zamieniłabym tych kilku chwil na najdroższe klejnoty świata.
– Boże. Jeszcze tylu rzeczy o tobie nie wiem.

– Rzucił zdziwiony Wiktor.
– Czuję się w obowiązku powiedzieć ci o tym. Przyznaję się … Gdyby nie to, co się teraz stało, nie pozwoliłabym obudzić się temu wspomnieniu, które jeszcze czasem powraca do mnie w sennych koszmarach.
– O czym ty mówisz? Aniu? Jeżeli to coś zbyt bolesnego, to może nie mów mi … Rozmawialiśmy już wiele razy o tym, że nie muszę znać złych tajników twojej przeszłości, żeby być z tobą szczęśliwym.
– Wiktor. Musisz się o tym dowiedzieć … Kiedyś to i tak wypłynie. Stanisław to mściwy i podły człowiek, zrobi wszystko, by mnie zniszczyć. Nie chcę, by moja przeszłość kiedykolwiek nas rozdzieliła.
– Cokolwiek się nie stanie, nigdy nie uwierzę w żadne złe słowo tego drania na twój temat.

– Uciszyła go, kładąc mu palec na ustach.
– Ja i Stanisław, przez jakiś czas, byliśmy naprawdę szczęśliwi. Zanim zaczął być potworem, ograniczać mi kontakty z ludźmi, z moją mamą. Tego, o czym chce ci powiedzieć, nie wie jeszcze nikt.
– Anka, ale ja … Nie wiem czy jestem na to gotowy …
– Proszę, wysłuchaj mnie. W obecnej sytuacji muszę ci o tym opowiedzieć. Niedługo po naszym ślubie, gdy wyjechaliśmy, zaszłam z nim w ciążę. Był dla mnie czuły, opiekuńczy. Urodziłam mu syna. Daliśmy mu na imię Igor. Nie chcieliśmy dawać synowi zagranicznego imienia tylko dlatego, że mieszkaliśmy w stanach. Kiedy Igor skończył miesiąc, wybraliśmy się z wizytą do naszych znajomych. Obchodzili oni rocznicę ślubu i z tej okazji organizowali małą imprezę. Stanisław wtedy wypił dość sporo, więc to mnie przypadło nocne prowadzenie auta, w drogę powrotną. Karmiłam synka, więc z wiadomych względów nie piłam. Jednak macieżyństwo to nie jest najłatwiejszy okres w życiu kobiety, z właszcza w pierwszych miesiącach życia niemowlęcia. Byłam potwornie zmęczona każdego dnia. Stanisław tylko czasem mi pomagał. Igorek był nadwyraz niespokojnym dzieckiem. Wciąż domagał się jedzenia, przytulania, noszenia na rękach, nękały go kolki. Jeżeli udało mi się uszczknąć kilka godzin na drzemkę, był to cud. Wtedy … Tamtej nocy … Ja … Prowadząc auto, czułam naprawdę ogromne zmęczenie. Jechaliśmy leśną drogą. W pewnym momencie poczułam, że zasypiam. Chciałam zjechać na pobocze. Ze zmęczenia zaczęło mi się kręcić w głowie, drzewa zlewały się w jedną całość, przestałam kontrolować ruchy kierownicy i uderzyłam w drzewo. Ja i Stanisław wyszliśmy z tego, bez większego szwanku, ale nasz Syn … Zginął na miejscu. Nie wiem, do prawdy nie wiem dlaczego nie przypięłam go pasami wsiadając do tego cholernego auta. Trzymałam go w nosidełku na moich kolanach prowadząc auto. Do tej pory, gdy zamknę oczy, widzę, jak spokojnie śpi i delikatnie się uśmiecha. Zabiłam mojego syna Wiktor! Zabiłam go!

– Wiktor był wstrząśnięty do granic możliwości. Anna odsłaniała przed nim największe bolączki swojego życia, a on, nie wiedział nawet jak ją pocieszyć. Mógł ją tylko tulić i głaskać uspokajająco, chociaż wiedział, że to nie przywróci życia małemu Igorowi.
– To nieprawda. Aniu, to nieprawda. To był wypadek. Byłaś zmęczona. Kochanie, znie katuj się więcej, proszę…
– Staram się, Wiktor, bardzo się staram. Każdego dnia walczę o to, by myśleć, że to był tylko wypadek. Tragiczny wypadek, widocznie tak musiało być. Mój synek jest teraz jednym z aniołów w tym przepięknym niebie, na które codziennie patrzę i przywołuję jego uśmiech, który tak krótko miałam przyjemność widzieć. Był taki podobny do Stanisława … Był całym naszym światem. Stanisław nigdy nie pogodził się z jego śmiercią. Gdy kilka tygodni później wyszliśmy oboje po wypadku ze szpitala … Zaczął mnie o wszystko obwiniać. Z dnia na dzień stawał się coraz gorszym tyranem. To przez to były moje próby samobójcze, które prowokowały go do najgorszych rzeczy. Jak podawanie mi leków, zamykanie tygodniami w domu, gwałty, bicie… Wiktor…
– Potrzebujesz psychologa. Twoja przeszłość nie może pozostać już tylko między tobą, a mną. Nie poradzisz sobie z tym sama. Potrzebna ci terapia.
– Jeżeli Polcia … Jeżeli ona dołączy do Igorka…
– Nie dołączy do Igorka. Zapewniam cię. Zrobię wszystko, żeby tak się nie stało, ale teraz … Teraz ja chciałbym ci o czymś powiedzieć. Zostanę z tobą na zawsze. Cokolwiek się nie stanie. Wtedy, w restauracji … Chciałem poprosić cię o rękę … Bardzo chcę, żebyś została moją żoną. Tylko ty możesz to zrobić, żadna inna kobieta. Bo żadna inna kobieta, nie była w stanie pomóc mi wygrzebać się, z grózowiska mojego życia, trwającego od śmierci Eli. Tylko ciebie Zosia akceptuje i szanuje. Zrobię wszystko, żeby twoja przeszłość nie kładła się już więcej cieniem na naszej przyszłości. Pomogę ci w terapi, w zapomnieniu, w opiece nad mamą, będę wspaniałym ojcem dla Poli, jeszcze wspanialszym mężem dla ciebie. Nie wiem, co mógłbym jeszcze powiedzieć, abyś się zgodziła.
– Wiktor … ty … Wiktor, mówisz … Poważnie? Ale ja … Ale ja … Nie wiem, czy po terrorze, jaki przeżyłam w małżeństwie ze Stanisławem, ja wiem, że ty nie jesteś taki jak on, jesteś najcudowniejszym człowiekiem, Wiktor, ale …
– Tak, czy nie?

– Przerwał delikatnie zamykając jej usta pocałunkiem.
– Zostaniesz moją żoną? Proszę?
– Tak! Ale obiecaj mi, że weźmiemy ślub, kiedy już wszystko będzie na dobrej drodze, kiedy wszystko się jakoś wyprostuje.
– Obiecuję. A teraz śpij. Śpij proszę cię, mam jeszcze pare spraw do załatwienia, ale zostawię cię t dopiero wtedy, gdy zaśniesz.

– Kiedy w końcu udało mu się uspokoić i utulić przyszłą żonę do snu, wyszedł z sali i skierował się w stronę oddziału noworodkowego. Gdy się tam znalazł, zobaczył lekarza, który kontrolował stan noworodków leżących w inkubatorach.
– Witam doktorze. Chciałem się do pana udać, ale skoro spotykam pana tutaj…

– Wciągnął powietrze nieco zakłopotany.
– Witam. A pan jest?
– Jestem ojcem Poli Banach. Dziewczynki, która urodziła się niespodziewanie. Nie wiedzieliśmy, że moja …

– Zawachał się, czy skłamać gładko jak w restauracji, by uzyskać więcej informacji. Doskonale wiedział, że udać się to może tylko członkom rodziny, ale postanowił zaryzykować.
– Że moja przyszła żona jest w ciąży.
– Cóż.

– Podjął lekarz.
– Pańska córeczka ma niewątpliwą wolę walki. Jak już wspominałem, urodziła się w dwudziestym szóstym tygodniu, z bardzo niziutką wagą urodzeniową, bo było to zaledwie 1500 gramów. Przez trzy dni, przybrała aż 300 gramów i ma już coraz mniejsze problemy z oddychaniem. Przypuszczam, że za kilka dni, byćmoże będzie w stanie samodzielnie oddychać. Badania, które zrobiliśmy Poli, narazie nie wykazują żadnych nieprawidłowości. Ale to i tak trzeba będzie obserwować przez kilka najbliższych miesięcy, może lat.
– Czy moja … Czy nasza córka może umrzeć?
– Wie pan. Nie mogę dać stuprocentowej gwarancji, że będzie żyć. Jej stan się polepsza, ale wszystko może się zdarzyć w wypadku wcześniaczków. Jednak proszę być dobrej myśli.
– Dziękuję. Bardzo panu dziękuję.
– Chciałby pan zobaczyć córeczkę?
– Och tak! Bardzo …
– Trzeci inkubator po lewej. Tylko proszę się pospieszyć … Zaraz kończy się czas wizyt tutaj …
– Oczywiście, dwie minuty.

– Lekarz zostawił Wiktora przy inkubatorze jego nowej, maleńkiej córeczki. Banach wpatrywał się w nią z coraz większym rozczuleniem. Miał wrażenie, że te kabelki i sprzęty, pod które była podłączona ją przytłaczają.
– Hej maleńka. Jestem twoim tatą wiesz? I bardzo chciałbym cię poznać. z resztą … Nietylko ja … Masz dużo starszą siostrę i cudowną, najcudowniejszą na świecie mamę. Twoja mama, Ania mówi, że my, Banachowie nigdy się nie poddajemy. Więc czy chcesz, czy nie chcesz musisz utrzymać tą tradycję. Bo Ania zawsze ma rację. Masz taki piękny uśmiech … Jak ja i Zosia. I masz oczy twojej mamy … Piękne oczy. W ogóle, cała jesteś piękna. Jesteś największą niespodzianką, jaka mogła nas w życiu spotkać. Dlatego proszę, kochanie … Nie odchodź. Zostań z nami na zawsze.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 21

Słyszał pan, doktorze nowinę dnia?

– Zapytała Martyna Artura, który wraz z nią i Piotrkiem siedział zamyślony w bufecie, jedząc zupę.
– Nie, nic nie słyszałem.

– Bąknął Góra.
– To lepiej niech pan słucha, bo potem może być pan mocno zdziwiony. W leśnej górze został zatrudniony nowy lekarz.
– No i? Po co mi to wiedzieć. To któryś z byłych prezydentów? Papierzy?
– Oj doktorze. Pan to zaraz z czarnym humorem wyskakuje. Wszystkie pielęgniarki o tym gadają. Podobno przystojny jak cholera!

– Piotrek znacząco chrząknął, przełykając porcję zupy.
– Co, ostra zupka Piotruś?
– Ziemniaczek stanął mi w gardle.

– Odrzekł trochę chłodno, niezadowolony z zachwytu narzeczonej, który przejawiała wobec nowego lekarza.
– Przykro mi Kubicka, ale uroda nowego lekarza z leśnej góry również nie jest dla mnie cenną informacją. Nie jestem gejem.
– Tak. Zauważyłam to. Woli pan długowłose blondynki.
– Kubicka! Co to za insynuacje jakieś!
– Pan się nie przejmuje doktorze. Ciąża jak widać wpływa na uszczypliwe poczucie humoru i na oglądanie się za innymi facetami.
– Jeeezuuu! Z wami to gorzej jak z dziećmi. Już się nie odzywam.
– Tak! Teraz wstań i nie zapomnij przewrócić krzesła, a potem wyjdź i trzaśnij drzwiami.
– Pozwolisz, że nie będę zniżać się do twojego poziomu!
– Ej! Kubicka! Strzelecki! Co jest z wami. Zupa wam zaszkodziła, czy jak? Spokój mi tu! Kubicka, to co z tym lekarzem?
– Przed chwilą się nim doktor nie interesował.
– Ale jednak się zainteresowałem. Skoro już zaczęłaś, to dokończ.
– Jakub Warner. Internista, tyle wiem. Ma dzisiaj dyżur na sorze.
– No, to świetnie. Jak będziemy zdawać dzisiaj pacjentów, Strzelecki, to się przekonamy, czy jest o kogo być zazdrosnym.
– Ten człowiek jest zazdrosny o każdego mężczyznę, na którym zawieszę na moment oko. Ale jak on ogląda się za młodszymi, albo za sportowymi autami, to …
– Dosyć! Koniec tych kłótni. Teraz zgodnie, jak do ślubu, za rączkę, wyszykować karetkę do wyjazdów, marsz! Polecenie służbowe! Bo z premi polecę!

– Ryknął Artur, zwracając na siebie uwagę większości bufetowych gości. Obrażeni narzeczeni, nie mając wyboru, wyszli szybko, nie próbując dyskótować, ani ze sobą, ani z szefem stacji. Artur natomiast udał się do swojego gabinetu, pod którym zastał oczekującą Lidkę.
– Chowaniec? Co ty tu robisz? Przecież nie masz dzisiaj dyżuru.
– Cześć. Tak, wiem. Ja tylko na chwilkę, nie chcę zabierać ci więcej czasu niż to potrzebne. Mogę wejść? Zajmie mi to nie więcej niż dwie minuty.
– Tak, ale … Lidka, coś się stało?
– Tak. Stało się. W sylwestrową noc. Doszłam do wniosku, że nie powinnam tu dłużej pracować. Nie mogę tu dłużej pracować. Nie! Nie chcę tu dłużej pracować.

– Artur zamarł w pół kroku do swojego biórka.
– Jak to nie chcesz? Jak to nie możesz … Co ty pieprzysz, Chowaniec? Zmysły postradałaś?

– Podszedł do niej, w żartobliwym geście sprawdzając, czy aby napewno nie ma gorączki. Ale odepchnęła go mocno, strząsając jego dłoń ze swojego czoła, jak uporczywą muchę.
– Zostaw. Nie dotykaj mnie! Nie zasługuję na to. Z resztą … Chyba ktoś inny bardziej by się z tego ucieszył. Co, nie możesz się zdecydować? Ja, a może ona? Ja ułatwię ci to zadanie.
– Lidka, co ty …
– Nic. Nieważne. To jest moje wypowiedzenie. Zapomnijmy o sobie. Przepraszam za to, co zrobiłam wtedy … W sylwestra. Zachowałam się jak idiotka. Już dawno powinnam była cię przeprosić. Maję też, a nie zachowywać się tak, jak by się nic nie stało. Na początku myślałam, że to będzie dobre rozwiązanie, udawać, że wszystko jest w porządku. Zemsta była słodka, ale…
– Lidka, do cholery! Co ty wygadujesz! Przeprosiny przyjęte, ale ja … Nie pozwolę ci nigdzie odejść. Jesteś zbyt świetną ratowniczką, żebym mógł ze spokojem przyjąć twoją rezygnację i tym samym osłabić mój zespół.
– No to nie wiem. Przykro mi Artur, ale nie dam rady pracować w takim stanie rzeczy. Zachowałam się bardzo nieprofesjonalnie. Nie jesteś mi obojętny. Ale widzę, że to ona ci się podoba. Nie pozostaje mi nic innego, jak zejść z pola walki.
– Lidka, nigdy nie dałem ci do zrozumienia, że ja i ty … Że między nami po tej nocy… Z resztą, ty sama mówiłaś mi, że to nie było nic wiążącego, że…
– Kłamałam. Przepraszam. Podobasz mi się od samego początku … Noc z tobą była moim największym marzeniem. Dlatego wtedy … Postanowiłam cię upić. Wiedziałam doskonale, że inaczej nigdy byś się na to nie zgodził. Widziałam jak cierpisz po stracie Renaty, miałam wrażenie, że potrzebujesz mocnego rozluźnienia, takiego jak dobry seks. Po wszystkim sądziłam, że się nie myliłam. Dopóki nie zobaczyłam jej, w twoim gabinecie. Ale wtedy już było za późno, nie umiałam odpuścić i targała mną rządza zemsty. Jak widzisz, jestem perfidną suką, wypraną z uczuć, która chciała mieć cię tylko dla siebie, bez względu na wszystko. A teraz przepraszam, muszę iść. Życzę wam powodzenia. Po swoje rzeczy przyjdę innym razem i … Pożegnaj ode mnie wszystkich … Nie mam na tyle odwagi i siły, by zrobić to sama. Maję oczywiście też przeproś, bo chyba nigdy nie będę miała tej okazji. No to cześć.

– Powiedziała rzucając wypowiedzenie na jego biórka i wybiegła ze łzami w oczach z gabinetu.

– Artur nie zrobił nic. Nic, by ją zatrzymać. Nic, by ją pocieszyć. Jej słowa kompletnie zbiły go z tropu i wbiły w ziemię. Stał dalej nieopodal swojego biórka, wpatrzony w drzwi, które przed chwilą zamknęła Lidka. Próbował na spokojnie zrozumieć co tak właściwie się stało.
– Jedna z moich najlepszych ratowniczek medycznych właśnie odeszła, bo, zakochała się we mnie? To niemożliwe! To nie jest wystarczająco dobry powód, żeby rzucić pracę. Lidka kocha te robotę! I w ogóle, jak śmie twierdzić, że coś jest między mną, a Mają? Jak mogła to zrobić? Upić mnie bez jakichkolwiek skrupułów i zaciągnąć do łóżka? Czy Chowaniec, którą znam, mogłaby być na tyle perfidna i wyrachowana? Czy tylko postarała się, aby pożegnanie mocno zraniło, tak jak w jej mniemaniu, ja zraniłem ją?

– Nagle odwrócił się i wybiegł z gabinetu mając nadzieję, że jeszcze zdoła zmienić bieg wydarzeń.
– Lidka! Chowaniec! Zaczekaj! Stój! To polecenie służbowe, słyszysz? W życiu niewarto inwestować w miłość! Przepraszam cię, Lidkaaaaa!
– Doktorze. Co pan tak krzyczy? Już jej nie ma. Jak wyszła od pana z gabinetu, to bardzo płakała, wsiadła do taksówki i odjechała.
– Jak to odjechała? Dokąt?

– Spytał zdziwiony Góra Piotra, który wyrósł przed nim niespodziewanie.
– Nie wiem. Nic nie powiedziała. Nawet mnie nie zauważyła, tak się spieszyła. Może pojechała do swojego domu?
– Nie wiem. Może.
– Coś się stało? Dziwnie doktor wygląda.
– Lidka się … Zwolniła.
– Co? Ale jak to.
– Nie wiem, Strzelecki. Baby są jakieś inne, długa historia.
– Lidka się w panu zakochała, pan w niej nie, to o to chodzi?
– Mniejwięcej.

– Chciał jeszcze coś dodać, ale ruda mu przerwała.
– 21 s! Bystrzańska 18. Dzwonił starszy mężczyzna. Kobieta upadła na oblodzonych schodach sklepu.
– Przyjąłem, jedziemy.

– Piotr i Góra, wzięli potrzebny sprzęt, zgarniając po drodze Martyne i 10 minut później byli na miejscu wezwania.
– Dzień dobry, Artur Góra, pogotowie ratunkowe, co się tutaj stało?
– Dzień dobry. Ignacy Barwiński, emerytowany nauczyciel.

– Siedemdziesięcio letni mężczyzna, uścisnął dłoń Artura, [rezętując w uśmiechu niezbyt dobrze dopasowaną protezę zębową.
– Bardzo mi miło, a gdzie poszkodowana?
– Że co proszę? Jaka poszkodowana?
– No jak to jaka? Dzwonił pan po pogotowie, podobno miała tu być kobieta, która spadła z oblodzonych schodów. Gdzie ona jest?
– yyyy … Aaaaa! Rzeczywiście, przypominam sobie. Jadzia jest w sklepie.
– Panie kochany! W jakim sklepie! Niewolno pozwolić wstać osobie, która upadła. Może mieć uszkodzony kręgosłup, urazy wewnętrzne, złamania z przemieszczeniem, czyś pan oszalał?

– Zagrzmiał Góra patrząc groźnie na starszego pana.
– Drogi panie. Proszę na mnie nie krzyczeć, bo cierpię na bardzo silne bóle głowy, od zbytecznego hałasu, czy krzyków. A Jadzi nic nie jest, bo okazało się, że ona tak naprawdę nie upadła.
– Słucham? Człowieku! Wyczerpuje pan moją cierpliwość! Wie pan co grozi za nieuzasadnione wezwanie pogotowia?
– Proszę pana! Kiedy wzywałem pogotowie, wezwanie było uzasadnione. Jadzia naprawdę upadła na tych schodach. Ale potem, kiedy podszedłem, taki wystraszony i zapytałem, czy nic jej nie jest, no to ona mi na to: Och Ignasiu! A już myślałam, że mnie nie kochasz. Że się w ogóle o mnie nie martwisz. No to udałam, że robi mi się słabo i łubudu! Na ziemię.
– Czy pan słyszy co pan wygaduje? Zdaje pan sobie sprawę, że w tym momencie, kiedy pan i pańska żona robicie sobie żarty wzywając pogotowie, które nie jest tu potrzebne, ktoś inny może naprawdę potrzebować karetki? Za takie żarty się płaci proszę pana! Bardzo wysokie mandaty! Nie omieszkam tego zgłosić, gdzie trzeba. Strzelecki? Kubicka? Jedziemy!

– Stwierdził Góra, nie dając szans na wytłumaczenie się starszemu panu i zgłaszając dyspozytorni incydęt.
– Mówiłem? Mówiłem do cholery! Nie warto inwestować w miłość!
– Wrzasnął, gdy Piotr już zawracał karetkę.
– Nie wiecie, gdzie mieszka Chowaniec?

– Zapytał po dłuższej chwili milczenia swoich współtowarzyszy.
– Nie. Jakoś nigdy nie było mi to do szczęścia potrzebne. Mam swoją Martynkę.
– No, widzę Strzelecki, że zmieniłeś front humorystyczny i w końcu zmądrzałeś.
– A po co to doktorowi?
– Bo obawiam się Kubicka, że może stać się coś niedobrego.
– eeee … Nie przesadza pan? Lidka jest zwyczajnie rozżalona. Jak każda kobieta w takiej sytuacji.
– Już ja swoje wiem. Może i nie mam doświadczenia z kobietami, ale czuję, że coś się święci.
– Ale co. Myśli pan, że ze złości wysadzi stacje w powietrze, albo podpali pana w środku nocy, bo wie, gdzie pan mieszka doktorze?
– Idź ty Strzelecki. Za dużo filmów się naoglądałeś! A nie przyszło ci do głowy, że może zaatakować samą siebie? Tak również postępują rozżalone kobiety, nie?
– No … Niby tak, ale … Lidka? Niee! To apsurd! Ma zbyt silny charakter, nie jest tak słaba, by coś takiego zrobić.
– Apsurd nie apsurd, wolę dmuchać na zimne. Zaraz zadzwonię do kadr, zdobędę jej adres i jedziemy prosto pod jej dom.
– No dobra, ale jeżeli ma pan nieuzasadnione podejrzenia, to najpierw zrobi pan z siebie wariata, a potem to pan będzie musiał zapłacić mandat.
– Już ty Strzelecki mi nie mów z łaski swojej, co ja muszę, a czego nie!

– Na taką odpowiedź Góry, ani Piotrek, ani Martyna nie potrafili znaleźć równie ciętej riposty. W gruncie rzeczy, mógł mieć on rację.
– Ile? 15? Dziękuję. Strzelecki, Mozzarta 15, przyciśnij trochę!
– Ale pana wzięło? Aż miło popatrzeć.

– Góra nie skomentował docinku Piotra, dzwonił do Lidki.
– Dzwonię już dwudziesty raz w ciągu kilku minut. Telefon wyłączony.
– Może poprostu się jej rozładował?
– To ma być pocieszenie? Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Ile jeszcze?
– 5 minut. Robię co mogę doktorze.

– Kiedy byli na miejscu, Góra wydawał polecenia jak zaprogramowany. Tym razem nawet nie przeszkadzało mu to, że sam dźwigał najcięższy sprzęt nie wiedząc, jakiej pomocy, o ile w ogóle będzie potrzebowała Lidka. Znaleźli odpowiednie drzwi mieszkania.
– Lidka? Lidka! Jesteś tam? Chowaniec! Otwieraj natychmiast!

– Krzyczał Góra, łomocząc w drzwi i szarpiąc za klamkę.
– Chowaniec! Liczę do trzech, jeżeli mi nie otworzysz, razem ze Strzeleckim wyważamy drzwi!

– Za drzwiami nadal panowała głucha cisza.
– Dobra, dosyć tej zabawy! Nie żartuję! Strzelecki, wyważamy, na trzy. Raz, dwa…
– Doktorze, ale jest pan tego …
– Żadnego ale! Trzy!

– Rzucili się na drzwi równocześnie, pozostawiając Martynie za zadanie ogarnięcie sprzętu, który postawili pod ścianą. Góra wbiegł do mieszkania pierwszy. Mała, czarno-biała kotka przywitała go donośnym syczeniem i prychaniem.
– Co to jest!
– Kot doktorze.

– Wyjaśnił z uprzejmością Piotr, nieco rozbawiony zachowaniem Góry, który delikatnie wystraszył się prychającej kotki.
– Chowaniec ma kota? Czy ona oszalała? Przecież mam na nie uczulenie! Zaraz z pewnością nabawię się …

– Urwał, wchodząc do pomieszczenia, które odwzorowane było na kobiecą sypialnię. Na łóżku leżała Lidka. Białą pościel pokrywały ogromne, czerwone plamy krwi, która ciurkiem leciała z jej nadgarstków. Piotr i Martyna, stali w drzwiach z otwartymi ustami. Z pierwszego szoku najszybciej otrząsnął się Artur.
– Chowaniec! Zdurniałaś do reszty! Niedość, że ten wstrętny kot w twoim domu, to jeszcze żyły sobie podcinasz? I to z mojego powodu? Strzelecki, Kubicka, bandaż, opatrunki! Prędzej do cholery mówię!

– Wszyscy działali jak w transie.
– Ciśnienie 90 na 70, spada

– Zakomunikowała skupiona na mierzeniu parametrów Martyna.
– Lidka! Przecież ja cię za chwile zabiję, rozumiesz? Zatłukę! Coś ty narobiła!
– Doktorze, nie może pan. Przepisy nie pozwalają, proszę o tym pamiętać.
– Zamknij się Strzelecki! Lidka. Miłość, to uczucie głupie, zaczyna się na ustach, kończy się na … Sama wiesz gdzie. Nie rób mi tego, jeżeli nie chcesz mnie więcej widzieć. Dobrze, przyjmę twoje wypowiedzenie, zniknę ci z oczu, pozwolę ci się odkochać, zapomnieć, ale nie umieraj! Szkoda takiej pięknej kobiety, którą jesteś. Ale zrozum to wreszcie, nie w moim typie. Czy to źle, że chcę być wobec ciebie szczery? Że nie chcę mamić cię pięknymi słówkami, obietnicami pięknego życia razem, w zdrowiu, szczęściu i chorobie? Odpowiedz sobie sama na pytanie, co byłoby gorsze!
– 50 na 40, wpada we wstrząs! Za dużo krwi straciła. Zatrzymała się!
– Choleraaaa! Defibrylujemy! Strzelecki, wydzwoń szpital, niech przygotują jak najwięcej krwi.
– 150, ładowanie, odsunąć się, strzelam!
– Doktorze, nic!
– 200! Ładuję, odsunąć się, strzelam!
– Jest! Wraca, ciśnienie wzrasta po podaniu leków.

– Artur odetchnął. Pot lał się z niego strumieniami, dłonie trochę mu drżały. Gdy wraz z dwojgiem pomocników biegli z noszami do karetki. Zdając ją na sor, doktorowi Jakubowi Warnerowi, nikt nie zdążył przyjrzeć się jego urodzie.
– Lidia Chowaniec, 36 lat, próba samobujcza. Duża utrata krwi, strzelana po jednokrotnym nzk.

– Wypalił Góra jak z procy.

– Jakub Warner, wysłuchał w skupieniu, po czym odebrał kartę pacjentki.
– Dziękuję. Wszystko jasne. Jeszcze tylko jedno pytanie. Brała coś? Czy tylko uszkodziła sobie ręce?

– Góra zdębiał, a wraz z nim Piotr z Martyną. Zdał sobie sprawę, że tego nie sprawdzili. Byli zbyt zaaferowani tamowaniem krwotoku i samobójstwem koleżanki, by sprawdzić, czy dodatkowo nie wzięła jakichś proszków, by uprawdopodobnić swoją rychłą śmierć.
– Nie … Nie wiem tego … Wiem jak to idiotycznie za brzmi, ale nie sprawdziliśmy, bo …
– Słucham? Jak to nie sprawdziliśm. Co znaczy nie sprawdziliśmy. Jeżeli kobieta wzięła dodatkowo jakieś leki, a pan nie dostaczył mi tak ważnj informacji, mam mniejsze szanse, by ją uratować!
– Tak, wiem, to moja win, ja … Dowiem się, sprawdzę to…
– Teraz? Teraz jest już za późno. Sam się tego dowiem, a panu radzę się modlić, by przeżyła i żeby okazało się, że tylko podcięła sobie żyły. Siostro, zabieramy panią szybciutko. Proszę prędko pobrać krew, zbadamy ją na obecność innych substancji.

– Doktor Warner oddalił się, nie obrzucając Góry nawet litościwym spojrzeniem, pozostawiając go w kompletnym osłupieniu, wraz z ratownikami.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 20

Kilka dni po feralnej imprezie sylwestrowej w stacji, Anna z Wiktorem postanowili wziąć urlop, by wyjechać gdzieś i odpocząć. Należało im się to bezwarunkowo po tym, co oboje przeszli. Wiktor postanowił też, że zabiorą z sobą Zosię. Od czasu, gdy zamieszkała z nimi po rozstaniu z Marcelem, była apatyczna, smutna, wycofana. Jedynymi punktami docelowymi, do których zmierzała, były dom i szkoła, sporadycznie stacja ratownictwa.
– No to nie wiem Anka, może mazury?

– Zapytał zrezygnowany Wiktor, gdy siedzieli przy wigilijnym stole.
– Zwariowałeś? Mazury? Latem mnóstwo kleszczy i komarów. A zimą nie ma tam z pewnością co robić.
– Nad morze nie, bo zimą nie można się kąpać. Na mazury nie, bo zimą nie ma co robić. Anka, zlituj się! Jeżeli będziemy myśleć takimi kategoriami, to w końcu nigdzie nie wyjedziemy!

– Anna westchnęła ciężko rozkładając dłonie w geście bezradności.
– W sumie racja. No to może zakopane? Przecież ty tak lubisz góry. Mógłbyś sobie pojeździć z Zośką na nartach.
– No, i widzisz? Jak chcesz, to potrafisz coś sensownego wykombinować.

– Rzekł uśmiechając się szeroko, a ona dała mu kuksańca w bok.
– Nie pozwalaj sobie! A pozatym, trzeba jeszcze zapytać Zosię, czy Zakopane jej odpowiada.
– Zośce teraz odpowiada nawet garnek zamiast czapki na głowie. Trzeba ją wyciągnąć z domu gdziekolwiek, bo jeszcze nie daj boże jej się pogorszy.

– Skwitował Wiktor, z wyrazem troski na twarzy.

– W gruncie rzeczy się nie mylił. Zosi rzeczywiście niemal we wszystkim było wszystko jedno. Tak więc, jak się spodziewał, nie stawiała ani oporu, ani nie skakała pod niebiosa, gdy zakomunikował jej, że razem z Anią wybierają się w przyszły weekend, po Sylwestrze do Zakopanego i zabierają ją ze sobą, na cały tydzień czasu.
– A od kiedy to nie przeszkadza ci, że przez cały tydzień nie będzie mnie w szkole?

– Zapytała chyba tylko po to, żeby nie pozostawić rewelacji przekazanej przez ojca bez komentarza.
– Odkąt przez ostatni miesiąc nie zrobiłaś sobie ani jednego dnia wagarów i ledwo wynużasz nos z książek, jak cię wołamy na kolację.

– Zosia wzruszyła ramionami, przywołała na usta wymuszony uśmiech, a potem zniknęła w swoim pokoju.

– Zgodnie z zapowiedzią, tydzień później, w piątkowe popołudnie, cała trójka, w obładowanym po dach samochodzie jechała na zasłużony wypoczynek.
– Wiktor, możesz się zatrzymać? Muszę do toalety.
– Anka, znowu? Niecałe 40 minut temu przecież stawaliśmy.
– No przepraszam cię, ale mówiłam ci, że mam okres. Bardzo boli mnie brzuch i ciągle muszę siku.

– Wiktor westchnął teatralnie i w chwilę potem, zjechał na pobocze zatrzymując auto.
– Dwie minuty! Bo jak tak co chwila będziemy się zatrzymywać, to do nocy nie dojedziemy do tego cholernego zakopanego!
– Zrobię co w mojej mocy doktorze!

– Odkrzyknęła z uśmiechem i pobiegła szukać toalety.

– W tym czasie Zosia, która jeszcze do niedawna spała, obudziła się przecierając oczy i próbując na miarę możliwości ciasnego auta rozprostować kości.
– Co się dzieje, czemu stoimy?

– Zapytała ziewając szeroko.
– anka poraz setny poszła do toalety. A ty nie potrzebujesz?
– Jakoś nie. Ale mógłbyś mi dać kanapkę. Zgłodniałam.

– Wyjął paczuszkę owiniętą brązowym papierem z torby, którą trzymał na kolanach i podał ją córce.
– Mniam! Z nutellą? Ty robiłeś?
– Tak, wiedziałem, że się ucieszysz.
– Myślisz, że Nala już za nami tęskni?
– Myślę, że nie tyle za nami, co za całym domem, którego przez tydzień nie będzie mogła demolować.
– To fakt. Może jeszcze nie zdążyła się przez tych kilkanaście dni aż tak do nas przywiązać. Tym lepiej dla niej. A ty jesteś pewien, że Martyna z Piotrkiem dobrze się nią zajmą?
– Jestem pewien, że nikt nie zająłby się nią lepiej Zośka. Możesz być spokojna.

– Nastała chwila milczenia, przerywana tylko odgłosami połykanej przez Zosię kanapki. Przerwał ją Wiktor.
– Zosiu, chciałbym mieć do ciebie pytanie i prośbę zarazem.

– Dziewczyna spojrzała na ojca pytająco.
– Widzisz … Ja naprawdę kocham Anię i … chciałbym się jej … Chciałbym z nią …
– No w końcu. Już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz, skoro zdecydowaliście się razem zamieszkać.

– Weszła w słowo Wiktorowi.
– Czyli zgadzasz się? Nie masz nic przeciwko, żebyśmy się pobrali?
– Tato. No jasne, że nie. Lubię Anię. Poza tym, po tym wszystkim … Z mamą i … W ogóle, zasługujesz na szczęście. Ania też nie mało przeszła. Ale jest jeden problem …

– Wiktor wciągnął ustami powietrze.
– No? Jaki?
– No przecież zanim zostanie twoją żoną, musisz poprosić ją o rękę, chyba, że coś się zmieniło?
– Aaaa!

– Wiktor roześmiał się z tego, że dał się lekko podejść jedynaczce.
– Co się zmieniło?

– Usłyszeli i po chwili Ania siedziała już na miejscu pasażera, obok kierowcy.
– Pogoda, klimat, no w ogóle wszystko. Wiesz …

– Ratowała sytuację Zosia.
– Dobrze się czujesz? Dziwnie blado wyglądasz.

– Zapytał Wiktor zgodnie z prawdą, choć bardzo chciał zmienić temat.
– Wiktor, nie znam kobiety, która czułaby się świerzo, rześko i bezboleśnie podczas miesiączki, wiesz? Jedźmy.

– Ruszyli. Jechali tak dobrych pare godzin, nim znaleźli się w Zakopanem. Dom, w którym byli zakwaterowani był właściwie zwyczajny. Drewniany, z dwoma piętrami i maleńkim poddaszem, przeznaczonymi dla gości. Zajęli dwa pokoje z łazienką na pierwszym piętrze. Kiedy tylko nieco się rozpakowali i odświerzyli po podróży, wiktor zaproponował:
– No to co? Może wyskoczymy na jakąś kolację?
– Szczerze? Okres mnie wykańcza. Naprawdę kiepsko się czuję i w dodatku mam straszne zaparcia.
– No rzeczywiście. Nie wyglądasz najlepiej. Może cię zbadam co?
– Daj spokój Wiktor, co tu badać. Mój organizm zawsze szybko wyczuwał zmianę klimatu. Wezmę coś przeciwbólowego i możemy iść.
– Ale anka, skoro się tak źle czujesz, to … Może zostaniemy w pokoju i coś zamówimy?
– Nie przyjechaliśmy tu siedzieć w pokoju, tylko łazić po górach, jeździć na nartach i zwiedzać. Wezmę tabletkę i możemy iść.

– Gdy zniknęła w toalecie, Wiktor z Zosią znów zostali sami, planując w szepczącej konspiracji.
– Tato, to co z tymi oświadczynami?
– Oświadczynami? No widzisz … To jest przecież oczywiste, a jakoś całkiem wyleciało mi z głowy, że muszę się jej oświadczyć. Nie jestem przygotowany teraz, tutaj …
– Tato. Czyś ty się z choinki urwał? Pierścionek to tylko taka formalność, najważniejsze, żebyś wyłożył jej serce na dłoni.
– yyyy … jakie serce? To jakaś nowa tradycja? Nowe trendy?
– Tato, proszę … Nie załamuj mnie … Tak się mówi. Poprostu chodzi o to, żebyś najzwyczajniej w świecie powiedział jej, że ci na niej zależy, że planujesz związać z nią przyszłość … To, co wszystkie chcemy usłyszeć.
– Aaa. No tak, tak … Tak tak, masz rację. Ale co, myślisz, że ona się zgodzi?
– Najwyżej ucieknie i dostaniesz kosza. Jak nie zaryzykujesz, to się nie dowie.
– Nie no … Co ty … Anka? Myślisz, że mogłaby tak zrobić?
– Oczywiście! Przecież ona takich jak ty, to ma na pęczki. Pięciu, baaa, dziesięciu Wiktoróu takich Banachów startuje do niej w konkury. Ale może akurat tobie się poszczęści.
– Zośka! Ty się zwyczajnie nabijasz ze swojego starego zgreda!
– Troszeczkę. Przebierz się jakoś stosownie, jeżeli chcesz jakoś się prezentować i zrobić to dziś, na kolacji.
– Świetny pomysł!

– Rzucił i przetrząsnął całą walizkę, by zrobić to jak najszybciej.
– Jezus Maria! Zgubionego życia szukasz? Wiktor! Coś ty tu nawyprawiał! Dopiero to niedawno układałam!

– Ryknęła Ania w chwili, gdy zapinał eleganckie, czarne spodnie.
– Przepraszam, potem osobiście ci pomogę to posprzątać. Chciałbym się poprostu dobrze prezentować.
– A to będziemy coś świętować?
– Można tak powiedzieć, chodźmy już, nie traćmy czasu. Ruchy ruchy.

– Gdy wszyscy byli w końcu gotowi, znaleźli się jakiś czas potem w jednej z wielu restauracyjek, gdzie planowali zjeść kolację. Usiedli przy stoliku wertując kartę dań.
– No, dziewczyny, to na co macię ochotę?
– Wszystko jedno. Zjedzmy cokolwiek, byle szybko. Nie wiem co jest grane, bo … Żadne leki przeciwbólowe mi nie pomagają. Jedzmy i wracajmy, czuję, że muszę poprostu się położyć i odpocząć.
– A mówiłem? Mówiłem, lepiej było zostać w pokoju i coś zamówić.
– Wiktor! Proszę, przestań. Nie przedłużaj już więcej mojego cierpienia.

– Po kilku minutach targowania, zdecydowali się wszyscy na lazanię. W oczekiwaniu na kelnera, który miał donieść zamówienie, Wiktor zebrał się w sobie na odwagę.
– Aniu, ja …
– Wiktor, nie zaczynaj, proszę. Wiem, że się martwisz, ale nie ma tragedii.
– Ale Anka, ja nie o tym chciałem … ja …
– Ekhhhemmm … To tego … Do toalety muszę … Zostawię was.

– Powiedziała Zosia i błyskawicznie zniknęła.
– Wiktor, co wy kombinujecie? Nie możemy tego przełożyć na jutrzejszy dzień? Chyba nie mam siły …
– Nie, Anka … Miłości nie da się odwlekać w czasie. Posłuchaj, ja …
– Jezu … Wiktor, przepraszam. Zaraz dokończysz, ale … Natychmiast, muszę do toalety …
– Anka? Anka! Co jest z tobą do cholery dzisiaj!

– Krzyknął zdenerwowany, będąc bez szans, by w końcu oświadczyć się ukochanej.

Anna wbiegła jak oparzona do toalety. Wiedziała, że jeszcze nigdy, miesiączkowe skórcze nie dały się jej tak we znaki. Wiedziała, że na rzeczy musi być coś poważniejszego, lecz nie chciała tym zamartwiać Wiktora?
– Może to wyrostek? Albo pękł mi wrzód rzołądka? Niee, co ja plotę, ból to raczej nie taki. Może to jednak okres?
– Myślała gorączkowo, gdy kolejna fala bólu rzuciła ją na kolana, nim zdążyła usiąść na sedesie. Czuła się bardzo dziwnie. Silne skórcze niemal zapierały jej dech w piersiach. Oddychała głośno i ciężko. Gdy nagle usłyszała stukanie do drzwi.
– Aniu? Wszystko dobrze? Halo! Dobrze się czujesz?

– Odezwała się Zosia zza drzwi łazienki.
– Chyba nie! Nic nie jest dobrze! Zawołaj proszę Wiktora ja … Coś niedobrego się ze mną dzieję!

– Odkrzyknęła czując silną potrzebę parcia.

– Była przerażona. Coś się z niej wydobywało, sprawiając jej niewyobrażalny ból. Resztką sił zdjęła spodnie i bieliznę. Podczołgała się do umywalki, by się jej przytrzymać podczas parcia.
– Anka! Anka! Choleeraaa jaasnaa Ankaa! Co się tam dzieję! Dlaczego tak krzyczysz!

– Usłyszała spanikowany głos Wiktora.
– Wiktor! Wiktor! Proszę, pomóż … Pomóż mi, nie wiem co się dzieje! Nigdy w życiu tak bardzo nie bolało! Nie dam rady! A jeśli to, to, góz … Góz macicy? Wiktor, on wychodzi.

– Spanikowany i spocony ze zdenerwowania Wiktor, stał pod drzwiami łazienki, próbując coś zrozumieć z paplaniny Anny.
– Jaki góz macicy! Co ty …

– Ostrożnie otworzył drzwi, podczas kolejnego rozdzierającego krzyku, lecz to, co ukazało się jego oczom, przeszło najśmielsze oczekiwania. Potarł z niedowierzaniem oczy. Nie miał czasu, by zastanawiać się jak to możliwe … W pierwszej kolejności uruchomił się instynkt lekarza. Na podłodze, w ogromnej kałóży krwi, siedziała drżąca z bólu i z zimna Anna. Zupełnie naga, od pasa w dół, a pomiędzy jej nogami, leżało maleńkie ciałko dziecka.
– Wiktor, wiktor, wi, wi, wwwwikkkk, torrrr!

– Powiedziała przez łzy, drżąc na całym ciele i sprawiała wrażenie, jak by nie wiedziała gdzie jest i że właśnie urodziła dziecko.
– Mój boże!

– Krzyknął Wiktor.
– Zośka! Dzwoń po pogotowie! Anka urodziła dziecko!

– Zosia stanęła w drzwiach łazienki i w jednej chwili zbladła, gdy zobaczyła co dzieję się w środku.
– Ale tato? … Ale … Ale jak to? Ania? W ciąży?
– Natychmiast dzwoń po pogotowie! Słyszysz?
– Tak, tak … Już … Ja … Boże, tato, chyba nie dam rady …

– Wiktor wyrwał córce telefon i machinalnie wybrał numer alarmowy, by połączyć się z pogotowiem ratunkowym.
– Halo? Pogotowie? Potrzebna karetka na ulicę Mickiewicza, do restauracji potkówka. Moja żona przed minutą urodziła dziecko! Co? Nie wiem który to tydzień ciąży! Nie wiedzieliśmy, że spodziewamy się dziecka … Tak, proszę pana, to jest możliwe, przyślij pan do cholery te karetkę! Bardzo mocno krwawi! W jakim stanie jest dziecko?

– Wiktor ukucnął pomiędzy nogami Anny, która patrzyła zaszokowana na dziecko, jak by przybyło z innej planety. Podniósł maleńkie ciałko, badając życiowe parametry.
– Nie oddycha! Na miłość boską, nie oddycha! To dziewczynka, jest taka maleńka!

– Zosia wpatrywała się w całą scenę z przerażeniem. Nie mogła uwierzyć, że zawsze najbardziej opanowany Wiktor Banach, wiedzący co zrobić w każdej sytuacji, potrafiący wykrzesać spokój nawet z rozbuchanego wulkanu, teraz zapomniał, że jest lekarzem, który nie raz i nie dwa udzielał pomocy w podobnych sytuacjach.
– Za ile? 20 minut? Nie można szybciej? Człowieku! To dziecko nie przeżyje! Dobrze! Czekamy.

– Gdy tylko Wiktor rozłączył połączenie, Zosia wzięła sprawy w swoje ręce.
– Tato! Życie tego maleństwa teraz leży w twoich rękach, rozumiesz? Weź się w garść! No dalej! Reanimuj ją!

– Wrzeszczała na ojca, co najwyraźniej pobudziło go do działania i na szczęście, pozwoliło mu to przypomnieć, jaki zawód na codzień wykonuje.

– Zosia w tym czasie okryła czymś drżącą Anię, która wciąż była jakby w innej rzeczywistości.
– Wiktor, Wiktor! Co się … Co się dzieje! Co się stało! Wiktor, czy ja umieram?

– Wiktor reanimował maleńką istotkę, o której nawet jeszcze wspólnie nie śnili, nie marzyli, ale podświadomie czuł, że nie mogą jej stracić. Zosia miała rację, jej życie leżało teraz w jego rękach.
– Tylko jak to się stało? Kiedy? Gdzie? W którym tygodniu ciąży była Anna? Czy o siebie dbała? Czy oszczędzała się? Brała antydepresanty, miała ostatnio dużo stresu. Paliła papierosy, piła dużo kawy. Zawsze miała nieregularne miesiączki, ale … Czy to możliwe, że przeoczyłaby tak ważny fakt, jak zajście w ciążę? Przytyła ostatnio nieco, ale … Oboje sądziliśmy, że to skótek niezdrowego jedzenia w ostatnim czasie … Boże …. Czy to dzieje się naprawdę? Czy to tylko sen, z którego zaraz się obudzę?

– nawałnica myśli i pytań bez odpowiedzi wirowały mu w głowie, gdy walczył z zaciętością o pierwszy oddech swojej drugiej córki. Po kilku minutach, udało się. Maleństwu oddychanie przychodziło z wielkim trudem, ale udało mu się słabiutko zakwilić.
– Anka! Anka! Nie zasypiaj mi tu teraz, słyszysz? Nie zasypiaj! Patrz na mnie! Patrz mi w oczy! Posłuchaj, mamy córkę! Urodziłaś nam piękną córkę! Ale, do choleeery nie zasypiaaaj!

– Wiktor był coraz bardziej przerażony. Wiedział, że maleńka dziewczynka, musi natychmiast przejść specjalistyczne badania, by ustalić, w którym tygodniu tak właściwie się urodziła, oraz musi być jak najszybciej zaintubowana. Z jej mamą było coraz gorzej. Macica najwyraźniej nie chciała się obkurczyć. Anna traciła bardzo dużo krwi w zastraszającym tępie. Do przyjazdu karetki, Wiktor musiał utrzymać je obie przy życiu.
– Zośka! Pomóż mi! Biegnij do samochodu! Mam tam apteczkę! Muszę przeciąć pempowinę, może mam tam leki, które pomogą macicy się obkurczyć.

– Zosia wybiegła z lokalu spełnić polecenie ojca, który dwoił się i troił, by nie stracić Anny i drugiej córeczki, której jeszcze nie zdążył poznać.
– Wiktor … Przepraszam cię … Ja … Naprawdę nie wiedziałam, ja … Słabo mi … Zimno … Chce mi się spać.
– Anka! Nie możesz spać, słyszysz? Nie możesz! Niewolno ci spać. Wiem, że o niczym nie wiedziałaś … To wszystko jest jak potwornie głupi film, los spłatał nam psikusa, ale … Anka! Aniu, kochanie! Sam nie dam sobie z tym rady! Słyszysz? Nie zostawiaj mnie!
– Wiktor, nie dam rady…
– Dasz! Dasz radę! Wychodziłaś już z większych opałów, pamiętasz? Potocki! Anka, proszę! Nie śpij! Jeszcze chwila, zaraz będzie pogotowie! Gdzie jest ta karetka do jasnej cholery!
– Ja, nie wiedziałam … Nie oszczędzałam się, Wiktor … To dziecko może być, chore …
– Nie myśl teraz o tym! Wszystko będzie dobrze! To dziewczynka, mamy córkę! Jak damy jej na imię? No? Mów do mnie! Nie! Nie zasypiaaaj!
– Pola… Po mojej prababci.
– Pola? Tak? Prześliczne imię! Co się stało z twoją prababcią, Anka, mów do mnie!
– Ona … Umarła

– Odpowiedziała i odpłynęła w chwili, gdy Zosia wbiegła z apteczką w ręce, a za nią ekipa pogotowia ratunkowego. Tłum ludzi nadal stał, z otwartymi ustami przypatrując się scenie. Nikt nie odważył się odezwać, odejść, pomóc. Do tej pory niezauważeni przez Wiktora, teraz rozganiani przez ratowników medycznych. Wiktor przekazał Annę i dziecko lekarzowi i ratownikom. Dopiero teraz był w stanie zrozumieć, co czują ludzie, do których codziennie jeździ on, ze swoimi kolegami, by nieść pomoc. Kompletną bezradność w działaniu, przedłużający się w nieskończoność czas.
– Panowie! Nie wiemy, któy to tydzień ciąży, w ogóle nie wiedzieliśmy, że spodziewamy się dziecka i … Macica nie chcę się obkurczyć i …
– Proszę zachować spokój. Zabieramy żonę do szpitala przy zakopiańskiej, państwo są stąd?
– Nie
– W takim razie, proszę jechać za karetką.

– Odrzekł lekarz i zabierając noszę z Anną i dzieckiem, pobiegli w stronę karetki.

EltenLink