Categories
Moje fanfiction

Rozdział 19

31 Grudnia. Czy istnieje bardziej znienawidzony dzień w ciągu roku dla ratownika medycznego?

– Zapytał nowy, popijając kawę ze znudzoną miną.
– To pytanie, czy stwierdzenie? Jeżeli pytanie, to dla mnie najgorszym dniem w roku były walentynki. Zanim poznałem Martynę.
– Uważaj Piotruś, bo uwierzę. Jesteś takim przystojniakiem, że napewno zawsze miałeś duże branie.
– Branie, to mają grzyby w lesie kochanie. Miałem w swoim życiu pare dziewczyn ale … Tylko ty jedna, zawładnęłaś moim sercem do końca … Na zawsze!
– Piotruś? Dobrze się czujesz? Co cię tak na wyznania wzięło? Koniec roku i mocne postanowienie poprawy w następnym?
– Ty to jak nikt potrafisz zepsuć romantyczny nastruj, bardziej nawet niż nowy.

– Obruszył się Strzelecki i oddalił swoją twarz od twarzy Martyny, którą zamierzał właśnie pocałować.
– Że ja? Co znowu ja? Przecież teraz siedzę cicho. Nic mi nie upadło, nic nie stłukłem, ani nie palnąłem nic głupiego.
– Nie przejmuj się Gabryś, on już tak ma. To jest cały mój Piotruś. No, już, nie denerwuj się kochanie.
– Gabryś? Widzę, że już jesteście po imieniu? Świetnie.
– Jezu! Piotrek, czy ty bardzo chcesz się jeszcze w starym roku pokłócić, czy jak?
– Nie! Ja kłócić się nie mam zamiaru. Poprostu pan Gabryś nikomu innemu nie przedstawił się z imienia! Tylko tobie!
– Przepraszam … Ja … No jakoś tak … Sory! To nie tak jak myślisz, wcale nie chciałem odbić ci dziewczyny.
– Jeżeli tylko spróbujesz, to najpierw obije ci mordę, a potem wyczyścisz całą karetkę szczoteczką do zębów!
– Piotrek! Daj spokój! Taki z ciebie maczo? Wyluzuj, jeśli nie chcesz mnie zdenerwować.
– No, to co z tymi walentynkami?

– Wypalił nowy, jak by nie zauważając kłótni narzeczonych.
– Z jakimi walentynkami?

– Tym razem zapytał czerwony ze złości Piotr, który najwyraźniej zapomniał, że przyczyną kłótni poniekąt były walentynki.
– No, czemu były najgorszym dniem w twoim życiu?
– Bo nie miałem komu wystrzelić szampana, podarować kwiatów, czy seksownej bielizny.

– Odpowiedział najbardziej chłodnym i opryskliwym tonem, na jaki tylko było go stać.
– A teraz masz komu wystrzelać szampana, puszczać fajerwerki pod słońce, masz kogo nosić na rękach i komu kupować seksowną bieliznę. A i tak tego nie robisz!
– Kąśnięcie ukochanej było bolesne, ale niestety głównie dlatego, że pewnie miała racje.
– W takim razie przepraszam, że nieustannie cię rozczarowuje, że będziesz musiała znosić mnie przez resztę życia. Nie będę wam przeszkadzał, skoro tak dobrze się wam rozmawia!

– Wstał wściekle od stołu i wybiegł niemal przewracając krzesło.
– Jezu! Martyna … Ja, przepraszam … Może rzeczywiście będzie lepiej, jak przez cały czas będę milczał? Przeze mnie się pokłóciliście.
– Daj spokój. Nie przez ciebie. Piotr już czasem taki jest. Porywczy i cholernie zazdrosny, nawet jak nie ma powodów. Z resztą, sam widziałeś.
– Taaa. Mam nadzieję, że się pogodzicie. Nie chciałbym kwasów w pracy.
– Damy radę. Nie przejmuj się. A co do twojego imienia, jest piękne. Serio, podoba mi się. Jeśli będzie chłopiec, to może tak go nazwiemy z Piotrkiem.
– Lepiej nie. Wtedy Piotrek zabije nas oboje. Rodzice dali mi na imię Gabriel, mając nadzieję, że będę jak ten anioł, tym czasem ja ciągle wszystko gubię, wpadam w tarapaty … No, sama wiesz.
– Można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteś aniołem. W końcu ratujesz ludzkie życie, anioły też nad nim czuwają, co nie?
– Eeeetam… To tylko takie głupie gadanie, zabobony. Nie wierzę w coś takiego.

– Rozmowę przerwała rozradowana Lidka, która wpadła jak wicher i z impetem zatrzasnęła drzwi.
– Uuuuffff! Ale dzisiaj ślizgawica? Myślałam, że nie dojadę do pracy. Spóźniłam się całe 5 minut, jest Góra?
– Jest, ale cię nie szukał.

– Grzecznie odpowiedziała Martyna.
– Świetnie. Dzisiaj i tak jeżdżę z Banachem, może to i dobrze, bo na Arturze zamierzam zrobić piorunujące wrażenie tej nocy.

– Relacjonowała, a Nowy widząc, że zanosi się na babskie pogaduchy ulotnił się cicho.
– Wow, czyli jednak? Ty naprawdę się w nim podkochujesz?
– Może tak? Może nie … Może poprostu wiem, co to znaczy żyć samotnie w tłumie? Ja też sporo w życiu przeszłam, wycierpiałam … Wiem jak mu trudno i ciężko się otworzyć, po śmierci tej całej … Renaty. On nigdy nie mówi o tym, co czuje, co go boli … Stara się nam pokazać, że jest twardy i nieugięty, a w rzeczywistości … To tylko maska.

– Rozczulała się Lidka.
– Może i coś w tym jest. A jesteś pewna, że on potrzebuje teraz czegoś w rodzaju związku? Że coś do ciebie czuje?
– Jedyne czego jestem pewna to tego, że nie zostawię go samego. Może z czasem coś z tego wyjdzie. A teraz patrz! Patrz, jaki kostium wytrzasnęłam! Może to trochę dziecinne, infantylne, ale … Nie miałam pomysłu na nic innego. Tą kieckę sama sobie uszyłam, ten szal wygrzebałam gdzieś z szafy.

– Zachwycała się, rozkładając przed Martyną bardzo długą i mocno połyskującą, czerwoną, satynową suknię, która mieniła się przy każdym ruchu, mnóstwem cekinów i koralików. Oraz długi szal, z powłuczystego materiału, obszyty złotym brokatem.
– Jakie to śliczne! Będziesz królową balu! A gdzie korona?
– Aaa, korona. Zapomniałabym, tutaj jest. Nie miałam czasu biegać po sklepach. Zrobiłam to ze zwykłej tektury, oblepiłam złotym papierem samoprzylepnym, złotym brokatem i proszę! Korona jak się patrzy, nie?
– Booże, Lidka, to wszystko jest śliczne. Jak byłam małą dziewczynką, zawsze marzyłam żeby mieć coś takiego. Góra chyba rzeczywiście oszaleje. Przebierz się w te cudeńka zaraz, muszę cię w tym zobaczyć …

– Lidka wbiegła do przylegającej w pokoju toalety i przebrała się prędko. Poprawiła włosy i z gracją królowej, wytoczyła się starannie uważając by nie podeptać sukni. Oczy Martyny rozszerzyły się do maksimum z podziwu, w parze z ustami.
– Jej, Lidka! Jaką ty jesteś piękną kobietą! Masz taką szczupłą figurę. Musisz częściej nosić dopasowane sukienki.
– Eee, daj spokój. Najlepiej czuję się w dresach, luźnych jeansach, bez makijażu. No i w stroju ratownika oczywiście.
– Ale w takich ubraniach żaden facet, nawet Góra nie ma szans zobaczyć twojego prawdziwego piękna.
– Moje prawdziwe piękno ukryte jest wewnątrz mnie. Jeżeli żaden mężczyzna tego nie sprawdzi, to już jego problem.

– Rzekła spowrotem przebierając się w strój ratownika, by być w gotowości do ewentualnego wyjazdu.
– W sumie? Masz rację. Słuchaj, Jeździsz dzisiaj z Banachem to … Może byś poobserwowała tego … No … Miśka, co? Ciekawe, czy te muskuły, to tylko na pokaz? Czy jednak na coś się przydają.
– Jasne! A co, piotrek ci się znudził?
– No co ty wygadujesz, tak, poprostu…
– 26 S! Dzwonił jakiś bardzo zdenerwowany mężczyzna. W jego domu, dziecko wylało na siebie garnek z gorącą wodą. Podaję adres: Bielańska 33 mieszkania 5.

– Krótko po tych słowach, gdy Lidka zbierała się do biegu wraz ze sprzętem, drzwi otworzyły się i usłyszały głos Wiktora:
– No, co jest z tobą Lidka! Ruchy Ruchy, słyszałaś? Wezwanie mamy!
– Biegnę, lecę, pędzę, doktorze!

– Odkrzyknęła i wypadła, żegnając się z Martyną, a minutę później, wraz z Miśkiem i Wiktorem siedziała w karetce.
– Misiu, pamiętaj, że to nie jest hulajnoga. Jedziemy na bombach i przyciśnij troszeczkę.

– Zastrofował nowego kierowcę Wiktor
– Tak jest, doktorze. Się robi!
– A ty prowadziłeś kiedyś karetkę?

– Zapytała Lidka, chcąc podtrzymać rozmowę.
– A co, jest jakiś problem?
– Nie. Żaden, tylko … Drogi takie oblodzone … Napewno nas nie zabijesz?
– Spokojna twoja rozczochrana, księżniczko.

– Odparł najspokojniej w świecie, ledwo wyhamowując przed starszą panią, która nie zważając na czerwone światło, szła wolniej, niż najszybszy żółw. Wiktor i Lidka wrzasnęli:
– Uważaaaaaaaj!
– Przepraszam szefie. Sam szef widział, miałem pierwszeństwo! Pozatym ta Karetka niezbyt nadaje się do jeżdżenia i nagłego hamowania.

– Zanim Wiktor zdążył odpowiedzieć, Misiek otworzył okno i wykrzyczał:
– Co pani robi! Życie pani niemiłe? Nie widzi pani, że jadę na sygnale? Że jest czerwone światło?
– Misiu, spokój! Nie mamy czasu na urządzanie awantur. Ile jeszcze?

– Krzyknął Wiktor, a Misiek wściekle zatrzasnął okno.
– Sory szefie, ale takie babcie podnoszą mi ciśnienie. Za dwie minuty będziemy.

– Skwitował i do końca jazdy milczeli we troje. Gdy znaleźli się pod wskazanym adresem, wbiegając na klatkę schodową, odrazu usłyszęli rozdzierający krzyk dziecka, który zaprowadził ich, pod odpowiednie drzwi. Wbiegli bez pukania.
– Halo! Halo, Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe! Gdzie jest ziecko?

– Odezwał się, biegając wraz z Lidką i Miśkiem w poszukiwaniu poparzonego malucha. Wpadli do łazienki, która była tak wązka i ciasna, że ledwo pomieścili się z całym sprzętem. Zastali tam młodego ojca, który ślęczał nad około trzy letnim chłopczykiem. Dziecko wyrywało się nieporadnemu ojcu, polewane zimną wodą w wannie, a jego krzyki zagłuszały niemal wszystkich.
– Może mi pan powiedzieć co tu się stało?
– Kacperek wy … wy, wy, wy, wy, wy …
– Wylał, tak?

– Pytał lekarz, próbując przyspieszyć tok rozmowy z ojcem, który jąkał się niemożliwie ze zdenerwowania.
– Tak. Gotowałem parówki i kiedy wy, wy, wy, łączy, czy, czy łem, ga, ga, ga, gaz, to … Mały po, po, po, po, podszedł, nie wiem kie, kie, kie! Kacperku! Sy, sy, sy, syneczku!
– Czy chłopiec miał w chwili wylania na siebie wrządku coś na sobie?
– Ta, ta, ta, ta, tak, blu, blu, blu, blu
– Bluzeczkę? Zdjął pan?
– Ja, ja, ja, ja, nie wiedziałem co, co, co, co, co… Ja, ja
– Proszę pana! Na drugi raz proszę pamiętać! Nigdy nie ściągamy ubrań z osoby poparzonej. W ten sposób pogłębił pan tylko problem i przysporzył pan więcej bólu i cierpienia synowi! Dzieciaki, parametry, płyny i przeciwbólowe dożylnie. Hydrokortyzon i paracetamol, przepływ na maksa.
– Nie, nie, nie, nie niech mi pan pmoże ja, ja, ja, ja. Ja rozwodzę się z żo, żo, żo, żoną, ona mi go zabierze, pra, pra, pra, pra, prawa do niego ja … Jeżeli ona się dowie … Dowie … Bo, bo, bo, bo, że.
– Proszę pana. Proszę zadzwonić do matki dziecka i poinformować ją o zdarzeniu, my zabieramy chłopca do szpitala w leśnej górze. Poparzenia wyglądają na drugi i trzeci stopień, to bardzo poważne proszę pana. Musi pan pojechać z nami.

– Mężczyzna spanikowany, biegał w popłochu, pakując rzeczy synka, przy pomocy Lidki. W końcu zadzwonił do matki chłopca, jednak to Wiktorowi przypadło w udziale dokładne poinformowanie o zdarzeniu, gdyż jego tata był zbyt zdenerwowany. W końcu Misiek, uporczywie rzując gumę, sprawiał wrażenie, jak by ta sytuacja nie była dla niego niczym strasznym. Wśród wrzasków, zdenerwowania, udali się wszyscy do szpitala klinicznego w leśnej górze, gdzie na oddziale dziecięcym, chłopiec pozostał pod opieką Tomasza Rzepeckiego.

– Dochodziła już jedenasta wieczór. Karetki jeździły jak oszalałe, do lekkich poparzeń zimnymi ogniami, urwanych za sprawą petard palców, czy innych kończyn. Wkońcu i ratownicy znaleźli wytchnienie i mogli rozpocząć swój sylwestrowy bal. Rzecz działa się w szatni, która na czas imprezy została uprzątnięta i udekorowana kolorowymi serpętynami i balonami. Pod ścianą stały głośniki, z których płynęła różnoraka muzyka. Na środku stanął pokaźny stół, a na nim jeszcze pokaźniejsza ilość półmisków z jedzeniem. Przy stole i pod ścianami, siedzieli wszyscy, rozmawiając, żartując i śmiejąc się. Artur Góra, zdawał się być najbardziej radosny spośród wszystkich. Uśmiechając się od ucha do ucha, rozmawiał, ochoczo gestykulował z prześliczną śpiewaczką na wózku. Z głośników popłynęła lambada. Góra bez najmniejszego zakłopotania, wziął Maję na ręce, nie zważając na jej piszczące, acz rozciągające się w białym uśmiechu protestu i zaczął z nią zabawnie tańczyć, wraz z innymi śmiałkami, którzy zechcieli się podjąć tego zadania. Taką właśnie scenerię ujrzała piękna Lidka, wchodząc jako ostatnia, niczym kopciuszek do balowej sali. Tyle, że ktoś pożyczył sobie księcia, który miał tańczyć tylko z nią przez całą noc, a na drugi dzień, miast szukać panny, na którą pasowałby zgubiony pantofelek, miał czekać u jej drzwi z tym pysznym rosołkiem, który kochała chyba tylko ona. Uśmiech, którym emanowała od wejścia natychmiast znikł, gdy stanęła, zamknąwszy za sobą drzwi i rozejrzała się dyskretnie. Wszyscy byli czymś zajęci, nikt nawet nie zauważył królowej balu, która sfrunęła z niebios, niczym motyl. Poczuła się tak, jak by długowłosa blondynka zabrała jej wszystko. Nadzieję, na nowe, lepsze życie. Mężczyznę, który nic jej nie obiecywał, a jednak pragnęła zrobić wszystko, by zapałał do niej uczuciem. Odnalazła wzrokiem Martynę i poszła szybko w jej stronę. Przywitała ją z wściekłością w oczach, nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości.
– Co ona tu robi?

– Martyna odwróciła się zdezoriętowana, czując mocny uścisk dłoni na swoim ramieniu.
– Yyyy, cześć … Kto?

– Powiodła wzrokiem za palcem Lidki. Gdyby był pistoletem, z pewnością wystrzeliłby kule i to nie jedną, w roztańczoną parę.
– O matko… Lidka … Ja … Tak mi przykro …

– Wydusiła Martyna zdając sobie sprawę z dramatu, który rozgrywał się w sercu Lidki.
– Tylko proszę cię … Nie rób nic głupiego … Błagam!

– Kobieta uśmiechnęła się kwaśno. Podeszła do prowizorycznego barku i nalała sobie sporą szklankę wódki. Po czym wróciła do Martyny.
– Co ty wyprawiasz? Lidka … To nie jest dobry pomysł, zapijać smutki. Chodź, potańczymy, pogadamy …
– A masz lepszy pomysł? Piję za twoje zdrowie. Twoje, Piotrka, waszego maleństwa.
– Lidka, ale …

– Ale Lidka nie słuchała. Po jednej szklaneczce wódki, nadeszła kolej na drugą i trzecią, czwartą, piątą… Pomiędzy drinkami, tańczyła z kim popadło, mając odrobinę nadziei wywołania zazdrości u Artura, który w końcu zoriętował się o obecności Lidki na balu i spoglądał na nią od czasu do czasu. Ona ignorowała go totalnie, gdy kątem oka łapała jego spojrzenia, natychmiast uciekała wzrokiem.
– Piotrek … Musimy stąd ewakułować Lidkę … Jest już kompletnie wstawiona, a Góra i Majka …
– Co mówisz kochanie? Nic nie słyszę! Za głośno tutaj!
– Mówię, że trzeba z tąd ewakuować lidkę, bo zaraz może stać się coś niedobrego, jest wściekła na Górę! Nawet nie masz pojęcia jak cieszyła się i szykowała na tą imprezę, dla niego!
– No ale, twoim zdaniem co mam zrobić? Wyprowadzić ją siłą i odwieźć do domu?
– Nie wiem! Nie chcę, żeby coś złego się stało…

– Nie bez przyczyny mówi się, że pewne słowa wypowiadane są w złą godzinę. Lidka siedziała spokojnie na jednym z krzeseł pod ścianą, uważnie obserwując Artura i Maję. W pewnym momencie, nie wytrzymała i podeszła do nich, z ledwo napoczętą szklaneczką wódki.
– Dobry wieszór? Szy ja państwu nie przeszkhhhhadzzzammm? Mohę się dosiąśśśćć?

– Maja omiotła ją zdezoriętowanym wzrokiem.
– Chowaniec? Popatrz na mnie?

– Zabrzmiał nieco groźnie Góra. Jednak nie na tyle, by mocno pijana Lidka mogła się tego przestraszyć.
– No! No, patrzrzę, i so? So wizisz? Dohtorkhhhu?
– Lidka, ty jesteś kompletnie pijana! A czy ja nie mówiłem nic apropo picia alkoholu dzisiaj? Nie mówiłem? Mówiłem!

– Lidka zaśmiała się dziko i nerwowo. Po chwili ten śmiech przerodził się w istny atak pijackiego śmiechu, a po kolejnej chwili, śmiech połączył się z atakiem histerycznego płaczu.
– Mmmmówiłeśśś! Owszszszemmmm! Mówiłeś teżżż, wtedy w łóżkhhhhhu, żżżże ćsssi ze mmmnnną dobrzrzrze! Pammmiętaszsz? Pammmmiętaszszsz?

– Krzyczała, a oczy i uszy wszystkich uważnie obserwowały i słuchały. Muzyka ucichła.
– Chowaniec! Natychmiast się uspokój! Przywołuję cię do porządku!
– To ja, ćssssię przywołuję, dddo, porzrzrządkhhhhu! Ty dddupkhhhu! Ty idiiioto! Krrrretynie ty! Ze mną się przrzessspałłeśśś, a ją zwodziszszsz? Podoba ci siee? Nooo, no pooowieeedz! Wszyssscsy na nas patrzą teraz! Możże się jej w khhhońcsssu oświadszysz? A ty? A ty? Sssssukhhho? Wiem, że chsssesz od niego tyllkhho jednnnegggo! Lesisz na niego, bo ma wysssokie sstanowissskhhho, nnnieee? Parszywa sukoo! Zabrałaś mi wszystkoo! Zabije cię! Zabije!

– Lidka rzuciła szklanką wódki prosto w twarz Maji. Szkło rozprysło się, raniąc ją boleśnie, wódka rozlała się po twarzy i dekoldzie. Maja pisnęła tak przejmująco, że szyby zadrżały. Piotrek, Misiek i Góra, którzy byli w pobliżu, już już prawie obezwładnili pijaną kobietę, jednak zanim to, ta zdążyła mocnym kopnięciem przewrócić wózek z Mają, co obwieścił tym razem głośny, gardłowy wrzask spadającej dziewczyny. Lidka złapała ją za włosy i kilka razy uderzyła jej głową o ziemię. Ale wtedy Misiek, stanowczym ruchem oderwał ją od leżącej Maji i wziął na ręce. Lidka szlochała. Z jej krtani wydobywały się dźwięki zranionego zwierzęcia, które nie było już w stanie dokończyć walki o swoje terytorium. Biła, kopała i gryzła na oślep, w swoim pijackim amoku. Piotrek przyszedł koledze w sukurs i razem wynieśli ją poza teren stacji, odwożąc do domu. Impreza z nagła się skończyła. Wiktor opatrywał Maję, Artur przepraszał ją i wszystkich za zajście, które nie powinno mieć miejsca. Ktoś sprzątał, ktoś rozmawiał. Każdy był w szoku, ale nikt nie chciał takiego zakończenia imprezy.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 18

Po świętach Bożego narodzenia, ratownicy i lekarze wrócili do pracy z nową energią i mnóstwem chęci niesienia pomocy innym. Młodsza część ratownictwa medycznego stacji, raczyła się herbatą i kawą, w oczekiwaniu na kierownika – Artura Górę, który dzień wcześniej zapowiedział, że pragnie wszystkim coś zakomunikować i poprosił, by zebrali się możliwie jak najszybciej następnego dnia. Byli już wszyscy, oczekując z niecierpliwością i niemałym zaciekawieniem, co też tak ważnego, ma im do przekazania Góra. Kilka minut później, wszedł do pomieszczenia i natychmiast oczy wszystkich skierowały się na niego, próbując wyczytać to, co ma im do powiedzenia z wyrazu jego twarzy. Góra zajął miejsce przy stole, pośród zgromadzonych, a następnie chcąc uciszyć jeszcze nieco rozgadany tłumek, stuknął łyżeczką o kubek ze swoją kawą. Zapanowała cisza, niemal idealna, można było usłyszeć rozbudzoną przypadkiem muchę, która błąkała się gdzieś pod sufitem.
– Kochani!

– Zaczął, poprzedzając monolog delikatnym chrząknięciem.
– Mam wam do powiedzenia kilka ważnych rzeczy.

– Na moment przerwał, omiatając wzrokiem twarze zgromadzonych.
– Spokojnie! Nikogo … Jeszcze nie zwalniam! Ale być może niedługo będę do tego zmuszony…
– Urwał spoglądając, jakie wrażenie zrobiło ostatnie zdanie. Uśmiechnął się szelmowsko, widząc przestrach na niektórych twarzach.
– Co tak patrzycie? Nie powiedziałem nic niezgodnego z prawdą. W przyszłym tygodniu, spodziewamy się kontroli. Jeżeli wykryją u nas jakieś nieprawidłowości …
– Zawiesił głos i zrobił kilkusekundową przerwę.
– Jeżeli w papierach znajdą jakieś braki …

– Znowu zawiesił głos.
– Na przykład … Jeżeli ktoś z was, jakimś oczywiście przypadkiem, zapomniał złożyć stosowny podpisik, na grafiku dyżurów, albo na zestawieniu leków z kilku miesięcy wstecz …

– Znowu uśmiechnął się złośliwie widząc, jak wszyscy gorączkowo usiłowali przywołać w swoich głowach obraz dokumentów, na których ostatnio składali podpis.
– Albo jeżeli okaże się, że jakaś karetka. Dajmy na to, 26 s, niezabardzo nadaje się do tego, by jeździć nią ratować ludzkie życie, bo … hmmm … Na przykład siadają w niej hamulce i … Silnik coś chyba nie zawsze chce zaskoczyć?

– Kontynuował, wymownie patrząc na Adama i Piotrka.
– No, ale zaraz, moment. Doktorze. Przecież za to chyba nie możemy polecieć, co? To prawda, 26 s ma pewne problemy, ale w wodzie i w przyrodzie wszystko ma swoją żywotność. Nie damy rady w nieskończoność tego reperować!

– Bronił ich Piotrek.
– Owszem Strzelecki, owszem. Trochę racji masz. Dlatego też będę usiłował przekonać o tym tych, którzy przyjdą to skontrolować. Nowe ambulanse z pewnością się przydadzą, wzamian za te stare wyżeracze paliwa, ale żebym mógł to sukcesywnie zrobić, wszystko inne musi być bez zarzutu. Czy to jasne?
– A co doktor ma na myśli mówiąc: Wszystko inne?
– A to Kubicka, że stacja musi być wysprzątana na błysk. Zgodnie ze standardami uni europejskiej.
– Co takiego?

– Zapytała Basia.
– Znaczy to ni mniej ni więcej … Koniec miłosnych …

– Urwał szukając odpowiedniego słowa na określenie myśli, która rysowała mu się w głowie.
– Ekscesów w karetkach i po kątach, w stacji.
– Ale że … O co doktorowi chodzi?

– Próbował ratować sytuację Piotrek.
– Już ty Strzelecki akurat najlepiej wiesz o co mi chodzi. Co wy sobie myślicie, że ja nie wiem co się tu wyprawia? Ja wszystko widzę, tylko przymykam oko bo … Bo tak właściwie was lubię … Wszystkich.
– Plątał się niezdarnie Góra.
– Aha! I definitywny koniec z walającymi się po stacji kurtkami i butami, które rzucacie gdzie wam się żywnie podoba. A przecież macie od tego szatnie!
– Oj doktorku. Już ty się tak nie czepiaj, jak ta mucha lepu. Czasem się zdarzy, ale to tylko w pośpiechu, kiedy biegniemy ratować ludzkie życie.
– No właśnie! Chowaniec, biegniemy! A tyle razy mówię, nie biegać! Ratując ludzkie życie, nie biegamy, a dlaczego?
– Bo przepisy takie są!

– Wyrecytowali wszyscy zgodnym chórem!
– Bardzo dobrze! I tak ma być! Yyyy … No, co tam jeszcze. W kuchni proszę o utrzymanie w kuchni porządku i czystości. Zlew wiecznie zawalony kubkami po kawie, odpływ zapchany fusami, ludzie! Szanujmy nasze miejsce pracy jak własne domy! Poza tym, kawa to … Niezdrowa jest, na serce szkodzi.
– A ciasteczka to doktor zawsze przecukrzy. Też niezdrowe są, odrazu cukier rośnie od samego patrzenia.

– Odezwał się tym razem Adam.
– A idź ty Wszołek! Jak coś powiesz to już powiesz. Moje ciasteczka? Zasłodkie? Przecukrzone? W ogóle, co to za słowo jest … Przecukrzone, jak już, to zbyt pocukrowane, o!
– Ja tam się zgadzam z Adamem. A i rosół doktor robi też przetłuszczony. Na holesterol działa. Obje się doktor tych ciastek, rosołu, a potem nie nadąża doktor za nami, trochę pan przybrał na wadze ostatnio, co?

– Wszyscy starali się tłumić śmiech i zasłaniać husteczkami, udając kaszel, czy ostry atak kataru.
– Strzeleckii! Ty się skup! Na drogę patrz! Yyyy … Zaraz, co też ja … Strzelecki, nie bądź taki hyc, do przodu, bo ci tyłu zabraknie!

– To był gwóźdź do trumny. Ryk śmiechu nie pozwolił dłużej bronić się Arturowi. W pewnym momencie sam nawet się uśmiechnął.
– Dobra! Cisza! Spokój! Jeszcze nie skończyłem. W obecnej sytuacji … To jest … W sytuacji tego, że niedługo będziemy mieli dziecko.

– Oczy wszystkich znów skierowały się z intrygą na Artura, szukając drugiej połowy, która mogłaby być potęcjalną matką jego dziecka.
– yyyy … Nie nie nie, spokojnie … Nie ja, to znaczy … Ja nikogo nie mam, ja … Źle mnie zrozumieliście. Strzelecki i Kubicka będą mieli dziecko … Ja tylko tak … No, tak mi się powiedziało, będziemy, w znaczeniu my, wszyscy będziemy niekiedy niańkami, prawda?

– Kolejny atak śmiechu kotłował się i lada chwila wylał się strumieniami.
– No więc, z powodu tego dziecka, młodzi rodzice, z pewnością będą chcieli być częściej w domu. Kubicka pójdzie na macierzyńskie i … Strzelecki, to wiadomo, Strzelecki … Nie zostawi jej samej z dzieckiem. Postanowiłem, że poszukam kilku nowych osób … Które zapełnią mi ewentualne luki w grafiku, a powiew świerzości w stacji, chyba się przyda …
– Zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, co myśleć o ostatnich słowach Góry. Czy to napewno nie oznacza zwolnień? Malowało się na ich twarzach.
– Możecie być spokojni. Mam kilka wolnych etatów i potrzebuję jak najwięcej rąk do pracy. Wstępnie, wybrałem już dwóch kandydatów. Narazie będą jeździć z wami w ramach sprawdzenia, ale … Papiery, które przedstawili wygląda na to, że nie będę żałował wyboru. Zaraz dokonam prezętacji, ale zanim to, chciałbym wam o czymś jeszcze powiedzieć. Zbliża się sylwester, a więc … Pomyślałem sobie, że … Moglibyście … To znaczy moglibyśmy … Spędzić go tu, w stacji? Zrobiłoby się coś do jedzenia … Strzelecki włączyłby jakąś sensowną muzykę … Nawet niechby było to łupu cupu. Potańczymy, zjemy, wypijemy … Wypuścimy pare fajerwerków do nieba i … No? Co wy na to? Możemy to też połączyć w bal karnawałowy. Każdy się za coś przebierze … No?
– Świetny pomysł! Jestem za! Doktorku, w końcu otwierasz się na ludzi. No, hej! Co wy na to?

– Krzyknęła radośnie Lidka.
– No? Właściwie? Fajny pomysł. Tylko kiedy miałoby to być?

– Zapytała Martyna.
– W Sylwestra, rzecz jasna. Jak się trochę uspokoją z wyjazdami do wezwań. Może z alkoholem nie poszalejemy, bo wiadomo, że w każdej chwili będziemy mogli być potrzebni, ale …

– Wszyscy zaczęli rozmawiać. Już ustalali, kto się za kogo przebierze, kto przygotuje ciasto, sałatki.
– Moi drodzy! Czas kończyć to targowisko i wracać do pracy. Na zakończenie chciałbym wam przedstawić nowych kolegów. Misiek! Nowy! Zapraszam!

– Kilkanaście par oczu zwróciło się ku drzwiom wejściowym, w których zaprezętowali się. Najzwyczajniejszy, niewysoki, ale też niezbyt niski, szczupły chłopak.
– Cześć! Jestem nowy, człowiek ze mnie mega pechowy.

– Przedstawił się i zadowolony z siebie, obnażył rząd śnieżnobiałych zębów przed zgromadzonymi.
– Trochę kiepska autoreklama.

– Stwierdził rzeczowo Piotrek. Ale Nowy nic nie odpowiedział. Większe wrażenie, szczególnie na dziewczynach, wywarł mężczyzna, który zapewne tytułowany był ksywką – Misiek. Wysoki, postawny i muskularny. Bez tatuaży i kolczyków.
– Siema! Misiek jestem.

– Bąknął wyluzowanym tonem. Jego głos był dość gruby i niski, a w ustach międlił gumę. Piotrek widząc, z jakim podziwem wpatruje się w niego Martyna, spojrzał w jej stronę ciskając oczami gromy.
– No co? Też byś mógł trochę przypakować.

– Skomentowała dziewczyna. Po chwili wszyscy witali się z nowymi pracownikami stacji.
– No! Wiedziałem, że się wszyscy dogadamy! No to co? Do roboty, panie i panowie! Karetki się same nie wymyją … Leki się nie uporządkują … A nowi koledzy wszystkiego muszą się nauczyć … Po stacji ich trzeba oprowadzić.

– Po tych słowach Góry, wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, wdrażając w nie Miśka i nowego.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 17

Nadszedł dzień Bożego Narodzenia. W stacji ratownictwa medycznego panowała
sielska atmosfera. Wszyscy uwielbiali ten czas, gdyż nikt się z nikim nie
kłócił, a tego roku, nawet doktor Góra przestał być kodeksem karnym, na
poczet bycia człowiekiem. Z niemałym trudem wszystkim pracownikom stacji
udało się go namówić, by zrobić Wigilię w stacji. Po wielokrotnych
targowaniach, marudzeniach, setkach argumentów na nie, najpierw wszyscy
musieli obiecać, że ten dzień, jakkolwiek ważny w kalendarzu, tak samo
ważny wobec ratowania ludzkiego życia, spędzą na wyjazdach do wezwań, a po
skończonym dyżurze, byćmoże znajdą czas na wspólne świętowanie. Lidka,
Piotrek, Adam i Martyna, siedzieli w kuchni, przygotowując jedzenie na
wigilijny wieczór w stacji.

– No, powiem wam, nieźle to wszystko wygląda. Jak na skromne możliwości
naszej kuchni w stacji, mamy się czym chwalić.

– Rzekł Piotrek z podziwem patrząc na stół z pełnymi półmiskami.
– Uważaj, żebyś tego nie powiedział w złą godzinę. Nasz doktorek jest
zmienny bardziej niż kobieta, coś o tym wiem.
– To znaczy? Co masz na myśli Lidka?

– Wtrąciła się Martyna.
– Nic konkretnego. Przecież wszyscy wiemy jaki jest Góra, jak chorągiewka
na wietrze.
– Nie przesadzaj. Przecież obiecaliśmy mu, że jeśli dzisiaj nikt nie
wykręci się od dyżuru, pozwoli nam zrobić Wigilię w stacji, więc czemu
miałby nie dotrzymać słowa? Nie rób z niego aż takiego potwora.

– Rzekł Piotrek bawiąc się włosami Martyny.
– Co ty robisz wariacie. Dobrze wiesz ile czasu rano spędzam, żeby te
włosy do ładu doprowadzić.
– Wiem Martynka, ale wiesz jak lubię, kiedy rozpuszczasz włosy. Wprost nie
mogę się powstrzymać.
– Jeżeli zaczniecie się całować, to oświadczam, że wyjdę z siebie i stanę
obok. Tacy jesteście słodcy, że już patrzeć na to się nie da.

– powiedziała Lidka spoglądając z nieukrywanym obrzydzeniem na
zakochanych.
– Widzisz Piotruś? Kota można zagłaskać na śmierć, a Lidkę rozdrażnić
zwykłym przytulaniem, czy całowaniem. Ciekawe czemu, nie?
– Jak to czemu. To ty nie wiesz? Lidka też by chciała się do mnie
przytulić i ze mną całować.
– Ja? Całować się z tobą? To już chyba wolę zjeść worek soli wiesz?

– Milczący jak dotąd Adam roześmiał się i powiedział:
– Nie, żeby coś Piotrek, ale wszyscy wiedzą, że Lidka to wolałaby pod
jemiołą obcałowywać doktora Górę.
– Adaś, ty uważaj, bo się postaram, żeby twoja głowa zdobiła czubek tej
jemioły. Co ty za głupoty wygadujesz!
– Aaaaa! Czyli jednak. Patrzcie jak ruszyło.

– Żartował dalej Wszołek. Po tych słowach, Lidka z wściekłością cisnęła
deską do krojenia do zlewu, która mało brakowało, a trafiłaby w głowę
Martyny.
– Ej! Lidka, co jest z tobą. Pożartować nie można?
– Jak potrzebujesz rozrywki, to może warto pomyśleć o wstąpieniu do
kabaretu, zamiast wozić się karetką, co?

– Żachnęła się Lidka i obrażona wybiegła z kuchni trzaskając drzwiami.
– A ją co ugryzło?

– Spytała Martyna patrząc nic nierozumiejącym wzrokiem na Adama i Piotra.
– Jak to co, naprawdę nic nie zauważyłaś? Przecież ona smali do niego
cholewki jak … Jak cholera.

– Odpowiedział Adam w sposób, jak by objaśniał dziewczynie coś najbardziej
oczywistego w świecie.
– Lidka? Do Góry? Powariowaliście? To są dwa przeciwstawne bieguny, to
niemożliwe! Coś wam się przywidziało!
– No to jeżeli faktycznie nam się przywidziało, to czemu ją ruszają takie
niewinne żarty? Oj Martynka Martynka, jeszcze brzucha nie widać, a ty już
świata poza mną nie widzisz.
– To było troche niesmaczne Piotruś.

– Obruszyła się Martyna.
– Nie wiecie dlaczego? To ja wam powiem dlaczego. Bo do Góry startuje
siostra mojej żony! Albo Góra do niej. Właśnie tego z Basią nie jesteśmy
jeszcze w stanie stwierdzić.
– Coooo?

– Zapytali niemal jednocześnie Piotrek z Martyną.
– Co co co, no co się tak patrzycie. Nie wiem co. Maja mówiła Basi, kilka
dni temu na obiedzie, że poznała kierownika naszej stacji. Ponoć
rozmawiali z sobą kilka razy … Spotkali się, czy coś …
– Aaa, to dlatego Lidka chodzi zła jak osa. Pewnie wie, może była
świadkiem tego, co może być na rzeczy.
– Stwierdziła jednoznacznie Martyna.
– Ale to, że Góra się z nią spotkał, że oboje rozmawiali pare razy ze sobą
przecież o niczym nie świadczy. Nie sądzicie chłopaki?
– To pytanie powinnaś chyba skierować do Lidki kochanie.
– Spokojnie Piotruś. Pogadam z nią i postaram się to jakoś załagodzić i
delikatnie wywiedzieć, co w trawie piszczy.
– A może mi się to uda? Jeżdżę z nią dzisiaj podstawą.

-Rzekł luźno Piotrek. Ruda jak by słysząc ostatnie słowa odezwała się w
jego krótkofalówce:
– 19 P?
– 19 p, zgłaszam się.
– Ogródki działkowe przy Kasprowicza. Dzwoniła jakaś kobieta. Twierdzi, że
jest tam mocno wyziębiony mężczyzna, podobno jest z nim coraz gorzej.
– Przyjąłem. Jedziemy.

– Odpowiedział niezwłocznie Piotrek, chowając krótkofalówkę do kieszeni
marynarki i zbierając się do odejścia.
– Poczekaj jeszcze minutkę … Chciałam ci powiedzieć, że … Bardzo
zazdroszczę Lidce, że jeździ dziś z tobą. To dla nas taki wyjątkowy dzień
… Pierwsze święta, które mogłyby być takie rodzinne. Cholerny Góra, dla
którego nie liczy się nikt i nic! Odkąt odeszła Renata! I jeszcze tak
pokręcił grafik, że albo mamy dyżury osobno, a jak pracujemy razem, to nie
jeździmy jedną podstawą!
– Martynka. Uspokój się. Ja też bardzo za tobą tęsknię. Ale przecież nikt
nie powiedział, że te święta nie będą nasze. Piękne i wyjątkowe, takie
jakie sobie wymarzyliśmy. Niedługo kończymy dyżur, potem tylko mała
uroczystość w stacji, a potem …

– Zrobił przerwę na to, by wziąć ukochaną mocno w ramiona i namiętnie
pocałować, co odrazu odwzajemniła.
– A potem, nareszcie tylko ty i ja … I nasz dzidziuś, przy choince.
Będziemy zajadać się przysmakami, leniwie gapić się w telewizor, patrzeć
na śnieg, który pruszy za oknem. Całe 3 dni. A teraz uciekam, ktoś
potrzebuje mojej pomocy, zanim wciągnie mnie ta rajska sielanka.

– Jeszcze raz mocno ucałował Martynę, odkrzyknął na pożegnanie – Kocham
cię! Zanim zdążyła coś odpowiedzieć i już go nie było. Lidka siedziała w
karetce, z miną dziecka, które dostało lizaka, zamiast upragnionych lodów
waniliowych.
– Zakochany klaun długo każe na siebie czekać.

– Przywitała go.
– A księżniczka, zamiast na ziarnku, to spała dzisiaj na worku grochu, co?
Daruj sobie te docinki Lidka. Musimy dzisiaj razem pracować, też nie
skaczę z tego powodu do gwiazd, ale nie utrudniajmy sobie nawzajem pracy.
– To może zamiast wiecznie się migdalić w pracy, zacząłbyś pracować?
Rozumiem, że nie macie dla siebie ostatnio czasu, ale jeżeli jesteśmy w
pracy, a wezwanie brzmiało na niecierpiące zwłoki …
– Okeeeeej, okeeeeej! Rozumiem, że koniecznie potrzebujesz sobie zrobić ze
mnie worek treningowy. Wrzucam gaz do dechy, ile fabryka dała, a ty w tym
czasie uspokój nerwy … Leki uspokajające są tam, w torbie po prawej
stronie.
– Idiota!

– jechali dłuższy czas, w kompletnym milczeniu, by nie wywołać większej
awantury. Gdy znaleźli się na miejscu wezwania, czekała tam na nich około
sześćdziesięcio letnia kobieta. Odziana w gruby, brązowy korzuch i ciepłe
kozaki. Na głowie miała czarną, wełnianą opaskę, która chroniła kobietę od
mrozu. W chwili, gdy Piotrek z Lidką biegli w jej stronę ze sprzętem,
zdążyła zdjąć z siebie brązowy korzuch i okrywała nim mężczyznę, który
spokojnie leżał pod wysokim drzewem.
– Dzień dobry! Piotr Strzelecki pogotowie ratunkowe. Co pani wyprawia?
– A co pan, ślepy? Człowieka ogrzać próbuję … Przecież mróz taki, że
mózg staje. Pomyślałam, że zanim dojedziecie w te haszcze, przy tej
pogodzie, to zamarznie mi tu biedak.
– Rozumiem, w porządku, jednak dobrze by było, żeby przy tej okazji, sama
się pani nie nabawiła ostrego zapalenia płuc, dobrze? Proszę zabrać
kurteczkę, my z koleżanką już zajmiemy się panem.
– Panie! Coś pan! Z choinki się urwał? Jaką kurteczkę! Przecież to jest
korzuch z Kazia
– yyyyyy … Niebardzo rozumiem, z jakiego Kazia? To jakieś zwierze, o
którym nie słyszałem?

– Pytał zdezoriętowany Piotr, mierząc z Lidką parametry.
– Jezu kochanieńki! Kazio to był baran! Ale jaki baran, panie. Tak go
nazwałam, po mężu, zanim zdechł.
– Kto, mąż, czy baran?

– Zapytała tym razem mocno rozbawiona Lidka.
– Nie, no oczywiście, że Baran. Jak zdechł, to zdjęłam z biedaka skórę i
dawaaaaaj, do kaletnika! No i patrzy panienka, korzuszek jak się patrzy.
– Wybaczy pani, że przerwę tę uroczą dysputę, ale … Czy pani zna tego
mężczyznę?

– Zapytał Piotrek, wchodząc w słowo kobiecie.
– A jakże nie znam, jak znam. Pan Jeremi mieszka tu, na mojej działce,
cztery pory roku. Pomagam mu jak umiem. Tyle razy mówiłam, żeby poszedł
gdzie, do jakiego przytułku, tam są dobrzy ludzie, co mu pomogą. Ale on
nie, i nie. Mówi, że tu mu ze mną dobrze. Nawet mu pare razy wspólne
zamieszkanie proponowałam … Dałabym mu ciuchy, po Kaziu rzecz jasna …
Yyyyy, znaczy się … Po mężu, nie po baranie, proszę ja was. Ale on nie,
i nie. Że kłopotu nie chce robić, a to mi na działce co zrobi, a to co
naprawi i pieniędzy nie chce. Nie pije, nie szkodliwy człowiek. No to co
się będę sprzeczać, czy narzucać. Chciałam go dzisiaj zabrać do siebie …
Bo w Wigilie to nie odmawia … I tak sobie razem siedzimy, przy choince,
przy barszczyku. Jak dawniej z Kaziem … Znaczy się, z mężem, nie
baranem.
– Dobrze, dziękuję bardzo za informacje, naprawdę bardzo nam pani pomogła.

– Przerwał już lekko poddenerwowany trajkoczącą starszą panią Piotrek.
– Tęperatura 33,5, spada. Podaję płyny do kroplówki, przepływ na maksa,
leć rozgrzać karetkę.

– Zwróciła się do Piotra Lidka.
– Jasne, przyniosę koc termiczny i jedziemy z panem.
– Kooooooofiiiiiii! Kooofuuulaaa! Kooooofciaaaaa!

– Usłyszęli nagle wszyscy, z ust pana Jeremiego, który zdawał się
odzyskiwać przytomność.
– Panie Jeremi? Słyszy mnie pan? Panie Jeremi!
– Czy … Znalazła pani … Kofeinkę?
– Kim jest Kofeinka?

– Spytała spokojnie Lidka, chwytając uspokajająco mężczyznę za dłoń.
– Moja suka. Mój pies! Owczarek niemiecki. Proszę mi pomóc ją znaleźć …
Kooooofiiiiii!
– Panie Jeremi! Nieee! Nie! Proszę leżeć spokojnie, proszę nie wstawać.
Jest pan bardzo mocno wyziębiony, każdy niepotrzebny ruch sprawi, że może
się to niebezpiecznie pogłębić! Bardzo pana proszę, niech pan leży.

– Mówiła spokojnie, mocniej chwytając dłoń starszego pana.
– Ja to nic … Nic moje dziecko … Muszę znaleźć Kofi. Ona jest
wszystkim,co mi w życiu zostało!

– W tym momencie przybiegł Piotr z potrzebnym sprzętem.
– Piotrek, podajmy jeszcze coś na uspokojenie. Pan szuka psa i nie da
sobie nic przetłumaczyć. Panie Jeremi, znajdę pana sunię i przyprowadzę ją
osobiście do pana szpitalnej sali, ale teraz, proszę pozwolić sobie pomóc.

– Zwróciła się Lidka do mężczyzny, któremu Piotr robił kolejne zastrzyki i
owijał kocem termicznym.
– Och! Jakaż straszna zima tego roku. Boże, jak mi zimno, ona też pewnie
gdzieś zamarza, moja bidula! Moja malutka! Czy pani wie, ile ona dobrego w
życiu zrobiła? Ponad 10 lat pracowała w policji. Tropiła groźnych
przestępców, wynajdywała narkotyki … No wszystko! Była największą pomocą
dla mojego syna, policjanta. Ale kiedy podczas jednej z takich akcji,
została postrzelona, syn oddał mi ją. Miała u mnie spędzić zasłużoną
emeryturę. Potem, jakoś tak się stało, że podczas pewnej ulewy latem,
kilka lat temu, żywioł porwał mi cały dobytek. A jakiś czas to syn mi
pomagał, a potem zginął w jednej akcji rozwiązania gangu. Życie tylko mnie
i ją oszczędziło, och, boże ja … Nie mogę już … Ja … Kofi … Proszę
ją …
– Lidka zatrzymał sieeeee!

– Wrzasnął Piotr, aż starsza pani, która o dziwo do tej pory stała
milcząca pod drzewem podskoczyła i uderzyła w szloch, błagając wzrokiem
Lidkę i Piotra, którzy robili co mogli, by tak łatwo nie pozwolić poddać
się panu Jeremiemu.
– Panie Jereemii! Booże dlaczeego mi wczeeśniej pan teego nie
powieedziaał! Jakież miał pan trudne żyyciee! Prooszee mii teeraaaz teegoo
nieee rooobiiić! Paaniee Jeereemiii! Ja już nie pozwolę paanuu zoostaać
naa teej dziaałcee! Zabioorę paanaa! Do sieebiee! Ja jestem saamaa, paan
saam! Razem będziee, nam raźźźniejjj! Paaniee Jeereeemiiii!
– Na miłość boską niechże się pani uspokoi! Nie pomaga pani! Proszę się
uciszyć!

– Ryknęła Lidka.
– 27, 28, 29, 30, zmień mnie!
– Daj spokój, defibrylujmy!
– To w ostateczności, zmieniaj mnie na trzy, jeszcze jedna próba! raz,
dwa, trzy!

– Dziewczyna przejęła masaż serca z taką werwą, że z pewnością postawiłoby
to na nogi umarłego.
– 29, 30! Jest! Jest! Wrócił. Jedziemy do szpitala, prędko biegnij z nim
do karetki!
– A ty?
– Nie mogę jechać z wami. Muszę znaleźć psa. Obiecałam mu to.
– Lidka, pogieło cię? Jesteś w pracy.
– Co z tego! Czasem są ważniejsze rzeczy niż praca. Przekaż to Górze,
gdyby chciał mnie zwolnić. A jeśli to zrobi, trudno! Jego strata!
– Lidka, ale …
– Jedź!

– Krzyknęła i pobiegła w las, wołając raz po raz imię suki, zostawiając
kobietę, która oddaliła się wraz z Piotrem w stronę karetki i ubłagawszy
go, pojechała z panem Jeremim. Lidka biegała po lesie, wciąż nawołując i
rozglądając się na wszystkie strony. Nagle, własnym oczom niedowierzając
spostrzegła coś w jamie, po między dwoma rosłymi drzewami kasztanowca.
Pochyliła się i spostrzegła psa. Dość mocno wychudzonego, ale nie zdziwiło
to jej, gdyż wiedziała, w jakich warunkach żyje wraz ze swoim panem. Mimo
tego, jej sierść była czarna i nadal lśniła w słabych promieniach
słonecznych. Wielkie brązowe oczy, patrzyły na nią z nutką przerażenia,
ale przede wszystkim, w jej spojrzeniu była gotowość do ataku na wroga,
który zbliżył się do jej bezpiecznej kryjówki.
– Hej! Kofi! Nie bój się mnie! Jestem tu, żeby ci pomóc! Malutka! No, no
chodź!

– Pocmokała na zalęknione zwierze, które powarkiwało ostrzegawczo.
– Nic złego ci nie zrobię, słyszysz? Zabiorę cię do pana. No chodź, nie
daj się prosić.

– Lidka nie ustępowała, co bardzo nie spodobało się Kofi i z miejsca
skoczyła na dziewczynę. Jednak ta, zdążyła uskoczyć w bok, potem w tył, a
pazury suki wczepiły się mocno w drzewo, przy którym wcześniej stała
Lidka. Ratowniczka spojrzała w głąb nory, z której wyłoniła się Kofi i
zdumiała się jeszcze bardziej, gdyż po chwili, dobyło się z niej
cichusieńkie, zalęknione popiskiwanie.
– To dlatego opuściłaś swojego pana! Masz młode! Głuptasko, on cię
wszędzie szukał. Prawie życie dla ciebie stracił.

– Lidka pogrzebała w swojej torbie i wyjęła krótkofalówkę.
– Piotrek? Mam psa, znalazłam ją! Ale jest problem … Nie jest sama …
Musiała niedawno się oszczenić. Nie wiem w jakim stanie są psiaki, ale nie
dam sobie z tym rady sama. Jeżeli się do nich zbliże, stracę w najlepszym
razie palec, a w najgorszym rękę.
– Nie sądzisz chyba, że zawrócę karetkę? Jestem już prawie pod sorem.
– Odwieź prędko pana Jeremiego i przyjedź tu na tym swoim motorze. Weź
jakąś kiełbasę, czy coś. Nie możemy tu tak zostawić tych psów. Trzeba je
przewieźć w jakieś bezpieczne miejsce i musi je zobaczyć weterynaż.
– Dobra, możemy się tak umówić. Będę najdalej za 20 minut.
– A jak pan Jeremi?
– Nie zatrzymał się więcej, ale nie jest dobrze. Ma głęboką hipotermię,
mam nadzieję, że z tego wyjdzie bez większego szwanku.

– Porozmawiali jeszcze chwile, a potem Lidka czekała na Piotra. Kofi
niespokojnie dreptała w kółko, nie spuszczając z Lidki oczu. Kilkanaście
minut potem, zza drzew Lidka usłyszała dźwięk motoru i już wiedziała, że
pomoc nadeszła.
– Jeszcze chwilka i was uratujemy!

– Powiedziała patrząc z miłością na psy.
– Jestem. To co robimy?
– Masz kiełbasę?
– Mam.
– Świetnie. Zajmij się mamą, a ja sprawdzę co z maluchami.
– Ok. Masz, pudełko po butach, może się przydać na potomstwo Kofi.

– Stwierdził luźno Piotr i zabrał się do przekupiania kiełbasą suki. Udało
mu się to po dłuższej chwili. Suka była głodna. Wiedziała, że musi
wykarmić swoje dzieci, wyczuła najwyraźniej w Piotrze dobrego człowieka i
nie odmówiła przysmaku.
– Piotrek! Są cztery pieski, ale 3 zamarzły na kość! Żyje tylko jeden.
Chyba suczka!
– O cholera.

– Syknął
– Bierz ją do pudełka, ja okryję kurtką Kofi i jedziemy do stacji.
– Zwariowałeś? Góra nas zabije!
– Trudno. W imie dwóch uratowanych istnień, mogą stracić się dwa, które
już wiele przeżyły.

– Zażartował i po niemałych trudach, udało im się dojechać z psami,
motorem Piotrka do stacji.
– ładnie razem wyglądacie!

– Wycedziła Martyna, widząc to zajście odpowiednio wcześniej przez okno, a
teraz wychodziła im naprzeciw. Zacięta mina jednak powoli znikała, gdy
zobaczyła, co oboje trzymają na rękach.
– Jaakiee śliiiicznee! Skąd je macie? Co wy kombinujecie?
– Martynka, potem ci to wszystko wytłumaczę. Te psy musi obejrzeć jakiś
weterynaż.
– Wiktor znał jakąś babkę, pamiętasz Piotruś?
– Aaa, no tak. Zadzwonię do niego.
– Nie musisz. Jest w stacji. Zaraz zaczynamy Wigilię, zapomniałeś?
– Tak … To znaczy, co … Już? Teraz? A psy? A Góra?
– Jakoś mu to wytłumaczymy. Na pierwszy rzut oka, wyglądają na zdrowe.
Zabierzemy je do stacji, ugrzeją się w szatni.
– Moment, zaraz. Kofi musi najpierw pujść ze mną, zobaczyć się ze swoim
panem.

– Wtrąciła się Lidka.
– Z jakim panem? Przecież psa do szpitala wziąć niewolno …
– Tak, wiem, tylko szybko. Zaraz wracamy. Piotrek ci wszystko wytłumaczy.

– Lidka odeszła szybko, z niemałym trudem uprosiwszy Kofi, by robiła to
samo. Suka była już ufniejsza w stosunku do kobiety, gdy tylko przekonała
się, że nie chce ona zrobić krzywdy jej, ani jej psiej córce. Weszły
jakimś cudem niezauważone przez nikogo do sali pana Jeremiego. Przy jego
łóżku wiernie czuwała starsza pani, która wezwała karetkę.
– Panie Jeremi. Tak się cieszę, że oni tam … Na tej działce pana
wyratowali. Boże! Ja jakoś się tak do pana przyzwyczaiłam. Moja działka
bez pana … Byłaby taka pusta, a z resztą, co ja gadam. Jak tylko pan
wydobrzeje, musi pan ze mną zamieszkać. Jako mój przyjaciel … Mam duży
dom … I ten pana pies, czy suka … Też. Nie będziecie więcej cierpieć
zimna i głodu.
– Och! Pani Leokadio. Pani jest dla mnie taka dobra. Nie wiem … Może to
i dobry pomysł, ale … Ja, nie mogę się na to zgodzić, ja …
– Żadnej odmowy nie przyjmuje! Panie Jeremi!

– Rozmowę przerwał skowyt uszczęśliwionej Kofi, która tylko usłyszawszy
głos swego pana, wyrwała się Lidce i natychmiast legła całym psim ciałem
na właścicielu, pozbawiając go niemal tchu i liżąc z zachłannością
pocałunków najdroższej żony po twarzy.
– Koooofcia! Mooooja kochaaana! Jeesteś! Żyyyjesz! Och Boże! Jakże ja się
pani wywdzięcze! Ja … nic nie mam … Ja … Dziękuję!
– Nie ma za co. Naprawdę. Proszę się tym nie martwić i nie kłopotać. Suka
najprawdopodobniej jest cała i zdrowa. Wieczorem obejrzy ją weterynaż, aaa
… Ale zapomniałabym. Niedawno się oszczeniła. Dlatego gdzieś panu
uciekła. Niestety trzy ze szczeniąt zamarzły, ale jedno żyje i też ma się
całkiem nieźle.
– Ochhh ty łobuzico ty! Zrobiłaś to! Pewnie z tym burym wilczurem, co to
przyłaził na działkę co? Jak mogłaś mi tego nie powiedzieć! Tak się
martwiłem kiedy zniknęłaś!

– Suka spuściła łeb i pisnęła przepraszająco, a jej pan, natychmiast
potarmosił kudłacza.
– To ja już nie będę państwu przeszkadzać. Zabiorę psa i zaopiekuję się
nim, dopóki pan nie wydobrzeje, panie Jeremi.
– Naprawdę? Naprawdę zrobi to pani? Jakże ja się odwdzięcze…
– Naprawdę, to nic takiego, a teraz znikam. Kofi, idziemy!

– Suka niechętnie rozstała się z właścicielem i poczłapała w ślad za
Lidką. Gdy weszły do stacji, wszyscy zbierali się do rozpoczęcia
uroczystości. Piotrek zdążył już poinformować wszystkich o tym, czego
dokonali z Lidką i zbierał już pierwszegratulacje. Nadszedł czas uroczystego dzielenia się opłatkiem i wspólnego ucztowania. Psia córeczka Kofi, znalazła ciepły dom u doktora Banacha, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Wraz z Anną stwierdzili, że będzie ona najwspanialszym prezentem gwiazdkowym dla Zosi, w której życiu działo się ostatnio tyle niedobrego.

EltenLink