Categories
Moje fanfiction

Rozdział 20

Kilka dni po feralnej imprezie sylwestrowej w stacji, Anna z Wiktorem postanowili wziąć urlop, by wyjechać gdzieś i odpocząć. Należało im się to bezwarunkowo po tym, co oboje przeszli. Wiktor postanowił też, że zabiorą z sobą Zosię. Od czasu, gdy zamieszkała z nimi po rozstaniu z Marcelem, była apatyczna, smutna, wycofana. Jedynymi punktami docelowymi, do których zmierzała, były dom i szkoła, sporadycznie stacja ratownictwa.
– No to nie wiem Anka, może mazury?

– Zapytał zrezygnowany Wiktor, gdy siedzieli przy wigilijnym stole.
– Zwariowałeś? Mazury? Latem mnóstwo kleszczy i komarów. A zimą nie ma tam z pewnością co robić.

Kilka dni po feralnej imprezie sylwestrowej w stacji, Anna z Wiktorem postanowili wziąć urlop, by wyjechać gdzieś i odpocząć. Należało im się to bezwarunkowo po tym, co oboje przeszli. Wiktor postanowił też, że zabiorą z sobą Zosię. Od czasu, gdy zamieszkała z nimi po rozstaniu z Marcelem, była apatyczna, smutna, wycofana. Jedynymi punktami docelowymi, do których zmierzała, były dom i szkoła, sporadycznie stacja ratownictwa.
– No to nie wiem Anka, może mazury?

– Zapytał zrezygnowany Wiktor, gdy siedzieli przy wigilijnym stole.
– Zwariowałeś? Mazury? Latem mnóstwo kleszczy i komarów. A zimą nie ma tam z pewnością co robić.
– Nad morze nie, bo zimą nie można się kąpać. Na mazury nie, bo zimą nie ma co robić. Anka, zlituj się! Jeżeli będziemy myśleć takimi kategoriami, to w końcu nigdzie nie wyjedziemy!

– Anna westchnęła ciężko rozkładając dłonie w geście bezradności.
– W sumie racja. No to może zakopane? Przecież ty tak lubisz góry. Mógłbyś sobie pojeździć z Zośką na nartach.
– No, i widzisz? Jak chcesz, to potrafisz coś sensownego wykombinować.

– Rzekł uśmiechając się szeroko, a ona dała mu kuksańca w bok.
– Nie pozwalaj sobie! A pozatym, trzeba jeszcze zapytać Zosię, czy Zakopane jej odpowiada.
– Zośce teraz odpowiada nawet garnek zamiast czapki na głowie. Trzeba ją wyciągnąć z domu gdziekolwiek, bo jeszcze nie daj boże jej się pogorszy.

– Skwitował Wiktor, z wyrazem troski na twarzy.

– W gruncie rzeczy się nie mylił. Zosi rzeczywiście niemal we wszystkim było wszystko jedno. Tak więc, jak się spodziewał, nie stawiała ani oporu, ani nie skakała pod niebiosa, gdy zakomunikował jej, że razem z Anią wybierają się w przyszły weekend, po Sylwestrze do Zakopanego i zabierają ją ze sobą, na cały tydzień czasu.
– A od kiedy to nie przeszkadza ci, że przez cały tydzień nie będzie mnie w szkole?

– Zapytała chyba tylko po to, żeby nie pozostawić rewelacji przekazanej przez ojca bez komentarza.
– Odkąt przez ostatni miesiąc nie zrobiłaś sobie ani jednego dnia wagarów i ledwo wynużasz nos z książek, jak cię wołamy na kolację.

– Zosia wzruszyła ramionami, przywołała na usta wymuszony uśmiech, a potem zniknęła w swoim pokoju.

– Zgodnie z zapowiedzią, tydzień później, w piątkowe popołudnie, cała trójka, w obładowanym po dach samochodzie jechała na zasłużony wypoczynek.
– Wiktor, możesz się zatrzymać? Muszę do toalety.
– Anka, znowu? Niecałe 40 minut temu przecież stawaliśmy.
– No przepraszam cię, ale mówiłam ci, że mam okres. Bardzo boli mnie brzuch i ciągle muszę siku.

– Wiktor westchnął teatralnie i w chwilę potem, zjechał na pobocze zatrzymując auto.
– Dwie minuty! Bo jak tak co chwila będziemy się zatrzymywać, to do nocy nie dojedziemy do tego cholernego zakopanego!
– Zrobię co w mojej mocy doktorze!

– Odkrzyknęła z uśmiechem i pobiegła szukać toalety.

– W tym czasie Zosia, która jeszcze do niedawna spała, obudziła się przecierając oczy i próbując na miarę możliwości ciasnego auta rozprostować kości.
– Co się dzieje, czemu stoimy?

– Zapytała ziewając szeroko.
– anka poraz setny poszła do toalety. A ty nie potrzebujesz?
– Jakoś nie. Ale mógłbyś mi dać kanapkę. Zgłodniałam.

– Wyjął paczuszkę owiniętą brązowym papierem z torby, którą trzymał na kolanach i podał ją córce.
– Mniam! Z nutellą? Ty robiłeś?
– Tak, wiedziałem, że się ucieszysz.
– Myślisz, że Nala już za nami tęskni?
– Myślę, że nie tyle za nami, co za całym domem, którego przez tydzień nie będzie mogła demolować.
– To fakt. Może jeszcze nie zdążyła się przez tych kilkanaście dni aż tak do nas przywiązać. Tym lepiej dla niej. A ty jesteś pewien, że Martyna z Piotrkiem dobrze się nią zajmą?
– Jestem pewien, że nikt nie zająłby się nią lepiej Zośka. Możesz być spokojna.

– Nastała chwila milczenia, przerywana tylko odgłosami połykanej przez Zosię kanapki. Przerwał ją Wiktor.
– Zosiu, chciałbym mieć do ciebie pytanie i prośbę zarazem.

– Dziewczyna spojrzała na ojca pytająco.
– Widzisz … Ja naprawdę kocham Anię i … chciałbym się jej … Chciałbym z nią …
– No w końcu. Już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz, skoro zdecydowaliście się razem zamieszkać.

– Weszła w słowo Wiktorowi.
– Czyli zgadzasz się? Nie masz nic przeciwko, żebyśmy się pobrali?
– Tato. No jasne, że nie. Lubię Anię. Poza tym, po tym wszystkim … Z mamą i … W ogóle, zasługujesz na szczęście. Ania też nie mało przeszła. Ale jest jeden problem …

– Wiktor wciągnął ustami powietrze.
– No? Jaki?
– No przecież zanim zostanie twoją żoną, musisz poprosić ją o rękę, chyba, że coś się zmieniło?
– Aaaa!

– Wiktor roześmiał się z tego, że dał się lekko podejść jedynaczce.
– Co się zmieniło?

– Usłyszeli i po chwili Ania siedziała już na miejscu pasażera, obok kierowcy.
– Pogoda, klimat, no w ogóle wszystko. Wiesz …

– Ratowała sytuację Zosia.
– Dobrze się czujesz? Dziwnie blado wyglądasz.

– Zapytał Wiktor zgodnie z prawdą, choć bardzo chciał zmienić temat.
– Wiktor, nie znam kobiety, która czułaby się świerzo, rześko i bezboleśnie podczas miesiączki, wiesz? Jedźmy.

– Ruszyli. Jechali tak dobrych pare godzin, nim znaleźli się w Zakopanem. Dom, w którym byli zakwaterowani był właściwie zwyczajny. Drewniany, z dwoma piętrami i maleńkim poddaszem, przeznaczonymi dla gości. Zajęli dwa pokoje z łazienką na pierwszym piętrze. Kiedy tylko nieco się rozpakowali i odświerzyli po podróży, wiktor zaproponował:
– No to co? Może wyskoczymy na jakąś kolację?
– Szczerze? Okres mnie wykańcza. Naprawdę kiepsko się czuję i w dodatku mam straszne zaparcia.
– No rzeczywiście. Nie wyglądasz najlepiej. Może cię zbadam co?
– Daj spokój Wiktor, co tu badać. Mój organizm zawsze szybko wyczuwał zmianę klimatu. Wezmę coś przeciwbólowego i możemy iść.
– Ale anka, skoro się tak źle czujesz, to … Może zostaniemy w pokoju i coś zamówimy?
– Nie przyjechaliśmy tu siedzieć w pokoju, tylko łazić po górach, jeździć na nartach i zwiedzać. Wezmę tabletkę i możemy iść.

– Gdy zniknęła w toalecie, Wiktor z Zosią znów zostali sami, planując w szepczącej konspiracji.
– Tato, to co z tymi oświadczynami?
– Oświadczynami? No widzisz … To jest przecież oczywiste, a jakoś całkiem wyleciało mi z głowy, że muszę się jej oświadczyć. Nie jestem przygotowany teraz, tutaj …
– Tato. Czyś ty się z choinki urwał? Pierścionek to tylko taka formalność, najważniejsze, żebyś wyłożył jej serce na dłoni.
– yyyy … jakie serce? To jakaś nowa tradycja? Nowe trendy?
– Tato, proszę … Nie załamuj mnie … Tak się mówi. Poprostu chodzi o to, żebyś najzwyczajniej w świecie powiedział jej, że ci na niej zależy, że planujesz związać z nią przyszłość … To, co wszystkie chcemy usłyszeć.
– Aaa. No tak, tak … Tak tak, masz rację. Ale co, myślisz, że ona się zgodzi?
– Najwyżej ucieknie i dostaniesz kosza. Jak nie zaryzykujesz, to się nie dowie.
– Nie no … Co ty … Anka? Myślisz, że mogłaby tak zrobić?
– Oczywiście! Przecież ona takich jak ty, to ma na pęczki. Pięciu, baaa, dziesięciu Wiktoróu takich Banachów startuje do niej w konkury. Ale może akurat tobie się poszczęści.
– Zośka! Ty się zwyczajnie nabijasz ze swojego starego zgreda!
– Troszeczkę. Przebierz się jakoś stosownie, jeżeli chcesz jakoś się prezentować i zrobić to dziś, na kolacji.
– Świetny pomysł!

– Rzucił i przetrząsnął całą walizkę, by zrobić to jak najszybciej.
– Jezus Maria! Zgubionego życia szukasz? Wiktor! Coś ty tu nawyprawiał! Dopiero to niedawno układałam!

– Ryknęła Ania w chwili, gdy zapinał eleganckie, czarne spodnie.
– Przepraszam, potem osobiście ci pomogę to posprzątać. Chciałbym się poprostu dobrze prezentować.
– A to będziemy coś świętować?
– Można tak powiedzieć, chodźmy już, nie traćmy czasu. Ruchy ruchy.

– Gdy wszyscy byli w końcu gotowi, znaleźli się jakiś czas potem w jednej z wielu restauracyjek, gdzie planowali zjeść kolację. Usiedli przy stoliku wertując kartę dań.
– No, dziewczyny, to na co macię ochotę?
– Wszystko jedno. Zjedzmy cokolwiek, byle szybko. Nie wiem co jest grane, bo … Żadne leki przeciwbólowe mi nie pomagają. Jedzmy i wracajmy, czuję, że muszę poprostu się położyć i odpocząć.
– A mówiłem? Mówiłem, lepiej było zostać w pokoju i coś zamówić.
– Wiktor! Proszę, przestań. Nie przedłużaj już więcej mojego cierpienia.

– Po kilku minutach targowania, zdecydowali się wszyscy na lazanię. W oczekiwaniu na kelnera, który miał donieść zamówienie, Wiktor zebrał się w sobie na odwagę.
– Aniu, ja …
– Wiktor, nie zaczynaj, proszę. Wiem, że się martwisz, ale nie ma tragedii.
– Ale Anka, ja nie o tym chciałem … ja …
– Ekhhhemmm … To tego … Do toalety muszę … Zostawię was.

– Powiedziała Zosia i błyskawicznie zniknęła.
– Wiktor, co wy kombinujecie? Nie możemy tego przełożyć na jutrzejszy dzień? Chyba nie mam siły …
– Nie, Anka … Miłości nie da się odwlekać w czasie. Posłuchaj, ja …
– Jezu … Wiktor, przepraszam. Zaraz dokończysz, ale … Natychmiast, muszę do toalety …
– Anka? Anka! Co jest z tobą do cholery dzisiaj!

– Krzyknął zdenerwowany, będąc bez szans, by w końcu oświadczyć się ukochanej.

Anna wbiegła jak oparzona do toalety. Wiedziała, że jeszcze nigdy, miesiączkowe skórcze nie dały się jej tak we znaki. Wiedziała, że na rzeczy musi być coś poważniejszego, lecz nie chciała tym zamartwiać Wiktora?
– Może to wyrostek? Albo pękł mi wrzód rzołądka? Niee, co ja plotę, ból to raczej nie taki. Może to jednak okres?
– Myślała gorączkowo, gdy kolejna fala bólu rzuciła ją na kolana, nim zdążyła usiąść na sedesie. Czuła się bardzo dziwnie. Silne skórcze niemal zapierały jej dech w piersiach. Oddychała głośno i ciężko. Gdy nagle usłyszała stukanie do drzwi.
– Aniu? Wszystko dobrze? Halo! Dobrze się czujesz?

– Odezwała się Zosia zza drzwi łazienki.
– Chyba nie! Nic nie jest dobrze! Zawołaj proszę Wiktora ja … Coś niedobrego się ze mną dzieję!

– Odkrzyknęła czując silną potrzebę parcia.

– Była przerażona. Coś się z niej wydobywało, sprawiając jej niewyobrażalny ból. Resztką sił zdjęła spodnie i bieliznę. Podczołgała się do umywalki, by się jej przytrzymać podczas parcia.
– Anka! Anka! Choleeraaa jaasnaa Ankaa! Co się tam dzieję! Dlaczego tak krzyczysz!

– Usłyszała spanikowany głos Wiktora.
– Wiktor! Wiktor! Proszę, pomóż … Pomóż mi, nie wiem co się dzieje! Nigdy w życiu tak bardzo nie bolało! Nie dam rady! A jeśli to, to, góz … Góz macicy? Wiktor, on wychodzi.

– Spanikowany i spocony ze zdenerwowania Wiktor, stał pod drzwiami łazienki, próbując coś zrozumieć z paplaniny Anny.
– Jaki góz macicy! Co ty …

– Ostrożnie otworzył drzwi, podczas kolejnego rozdzierającego krzyku, lecz to, co ukazało się jego oczom, przeszło najśmielsze oczekiwania. Potarł z niedowierzaniem oczy. Nie miał czasu, by zastanawiać się jak to możliwe … W pierwszej kolejności uruchomił się instynkt lekarza. Na podłodze, w ogromnej kałóży krwi, siedziała drżąca z bólu i z zimna Anna. Zupełnie naga, od pasa w dół, a pomiędzy jej nogami, leżało maleńkie ciałko dziecka.
– Wiktor, wiktor, wi, wi, wwwwikkkk, torrrr!

– Powiedziała przez łzy, drżąc na całym ciele i sprawiała wrażenie, jak by nie wiedziała gdzie jest i że właśnie urodziła dziecko.
– Mój boże!

– Krzyknął Wiktor.
– Zośka! Dzwoń po pogotowie! Anka urodziła dziecko!

– Zosia stanęła w drzwiach łazienki i w jednej chwili zbladła, gdy zobaczyła co dzieję się w środku.
– Ale tato? … Ale … Ale jak to? Ania? W ciąży?
– Natychmiast dzwoń po pogotowie! Słyszysz?
– Tak, tak … Już … Ja … Boże, tato, chyba nie dam rady …

– Wiktor wyrwał córce telefon i machinalnie wybrał numer alarmowy, by połączyć się z pogotowiem ratunkowym.
– Halo? Pogotowie? Potrzebna karetka na ulicę Mickiewicza, do restauracji potkówka. Moja żona przed minutą urodziła dziecko! Co? Nie wiem który to tydzień ciąży! Nie wiedzieliśmy, że spodziewamy się dziecka … Tak, proszę pana, to jest możliwe, przyślij pan do cholery te karetkę! Bardzo mocno krwawi! W jakim stanie jest dziecko?

– Wiktor ukucnął pomiędzy nogami Anny, która patrzyła zaszokowana na dziecko, jak by przybyło z innej planety. Podniósł maleńkie ciałko, badając życiowe parametry.
– Nie oddycha! Na miłość boską, nie oddycha! To dziewczynka, jest taka maleńka!

– Zosia wpatrywała się w całą scenę z przerażeniem. Nie mogła uwierzyć, że zawsze najbardziej opanowany Wiktor Banach, wiedzący co zrobić w każdej sytuacji, potrafiący wykrzesać spokój nawet z rozbuchanego wulkanu, teraz zapomniał, że jest lekarzem, który nie raz i nie dwa udzielał pomocy w podobnych sytuacjach.
– Za ile? 20 minut? Nie można szybciej? Człowieku! To dziecko nie przeżyje! Dobrze! Czekamy.

– Gdy tylko Wiktor rozłączył połączenie, Zosia wzięła sprawy w swoje ręce.
– Tato! Życie tego maleństwa teraz leży w twoich rękach, rozumiesz? Weź się w garść! No dalej! Reanimuj ją!

– Wrzeszczała na ojca, co najwyraźniej pobudziło go do działania i na szczęście, pozwoliło mu to przypomnieć, jaki zawód na codzień wykonuje.

– Zosia w tym czasie okryła czymś drżącą Anię, która wciąż była jakby w innej rzeczywistości.
– Wiktor, Wiktor! Co się … Co się dzieje! Co się stało! Wiktor, czy ja umieram?

– Wiktor reanimował maleńką istotkę, o której nawet jeszcze wspólnie nie śnili, nie marzyli, ale podświadomie czuł, że nie mogą jej stracić. Zosia miała rację, jej życie leżało teraz w jego rękach.
– Tylko jak to się stało? Kiedy? Gdzie? W którym tygodniu ciąży była Anna? Czy o siebie dbała? Czy oszczędzała się? Brała antydepresanty, miała ostatnio dużo stresu. Paliła papierosy, piła dużo kawy. Zawsze miała nieregularne miesiączki, ale … Czy to możliwe, że przeoczyłaby tak ważny fakt, jak zajście w ciążę? Przytyła ostatnio nieco, ale … Oboje sądziliśmy, że to skótek niezdrowego jedzenia w ostatnim czasie … Boże …. Czy to dzieje się naprawdę? Czy to tylko sen, z którego zaraz się obudzę?

– nawałnica myśli i pytań bez odpowiedzi wirowały mu w głowie, gdy walczył z zaciętością o pierwszy oddech swojej drugiej córki. Po kilku minutach, udało się. Maleństwu oddychanie przychodziło z wielkim trudem, ale udało mu się słabiutko zakwilić.
– Anka! Anka! Nie zasypiaj mi tu teraz, słyszysz? Nie zasypiaj! Patrz na mnie! Patrz mi w oczy! Posłuchaj, mamy córkę! Urodziłaś nam piękną córkę! Ale, do choleeery nie zasypiaaaj!

– Wiktor był coraz bardziej przerażony. Wiedział, że maleńka dziewczynka, musi natychmiast przejść specjalistyczne badania, by ustalić, w którym tygodniu tak właściwie się urodziła, oraz musi być jak najszybciej zaintubowana. Z jej mamą było coraz gorzej. Macica najwyraźniej nie chciała się obkurczyć. Anna traciła bardzo dużo krwi w zastraszającym tępie. Do przyjazdu karetki, Wiktor musiał utrzymać je obie przy życiu.
– Zośka! Pomóż mi! Biegnij do samochodu! Mam tam apteczkę! Muszę przeciąć pempowinę, może mam tam leki, które pomogą macicy się obkurczyć.

– Zosia wybiegła z lokalu spełnić polecenie ojca, który dwoił się i troił, by nie stracić Anny i drugiej córeczki, której jeszcze nie zdążył poznać.
– Wiktor … Przepraszam cię … Ja … Naprawdę nie wiedziałam, ja … Słabo mi … Zimno … Chce mi się spać.
– Anka! Nie możesz spać, słyszysz? Nie możesz! Niewolno ci spać. Wiem, że o niczym nie wiedziałaś … To wszystko jest jak potwornie głupi film, los spłatał nam psikusa, ale … Anka! Aniu, kochanie! Sam nie dam sobie z tym rady! Słyszysz? Nie zostawiaj mnie!
– Wiktor, nie dam rady…
– Dasz! Dasz radę! Wychodziłaś już z większych opałów, pamiętasz? Potocki! Anka, proszę! Nie śpij! Jeszcze chwila, zaraz będzie pogotowie! Gdzie jest ta karetka do jasnej cholery!
– Ja, nie wiedziałam … Nie oszczędzałam się, Wiktor … To dziecko może być, chore …
– Nie myśl teraz o tym! Wszystko będzie dobrze! To dziewczynka, mamy córkę! Jak damy jej na imię? No? Mów do mnie! Nie! Nie zasypiaaaj!
– Pola… Po mojej prababci.
– Pola? Tak? Prześliczne imię! Co się stało z twoją prababcią, Anka, mów do mnie!
– Ona … Umarła

– Odpowiedziała i odpłynęła w chwili, gdy Zosia wbiegła z apteczką w ręce, a za nią ekipa pogotowia ratunkowego. Tłum ludzi nadal stał, z otwartymi ustami przypatrując się scenie. Nikt nie odważył się odezwać, odejść, pomóc. Do tej pory niezauważeni przez Wiktora, teraz rozganiani przez ratowników medycznych. Wiktor przekazał Annę i dziecko lekarzowi i ratownikom. Dopiero teraz był w stanie zrozumieć, co czują ludzie, do których codziennie jeździ on, ze swoimi kolegami, by nieść pomoc. Kompletną bezradność w działaniu, przedłużający się w nieskończoność czas.
– Panowie! Nie wiemy, któy to tydzień ciąży, w ogóle nie wiedzieliśmy, że spodziewamy się dziecka i … Macica nie chcę się obkurczyć i …
– Proszę zachować spokój. Zabieramy żonę do szpitala przy zakopiańskiej, państwo są stąd?
– Nie
– W takim razie, proszę jechać za karetką.

– Odrzekł lekarz i zabierając noszę z Anną i dzieckiem, pobiegli w stronę karetki.

7 replies on “Rozdział 20”

o matko ryczę. Ale śmiałam się z Wiktora i Anka na początku tak, że masa, a teraz ryczę i nie mogę się opanować

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink