Categories
Moje fanfiction

Rozdział 21

Słyszał pan, doktorze nowinę dnia?

– Zapytała Martyna Artura, który wraz z nią i Piotrkiem siedział zamyślony w bufecie, jedząc zupę.
– Nie, nic nie słyszałem.

Słyszał pan, doktorze nowinę dnia?

– Zapytała Martyna Artura, który wraz z nią i Piotrkiem siedział zamyślony w bufecie, jedząc zupę.
– Nie, nic nie słyszałem.

– Bąknął Góra.
– To lepiej niech pan słucha, bo potem może być pan mocno zdziwiony. W leśnej górze został zatrudniony nowy lekarz.
– No i? Po co mi to wiedzieć. To któryś z byłych prezydentów? Papierzy?
– Oj doktorze. Pan to zaraz z czarnym humorem wyskakuje. Wszystkie pielęgniarki o tym gadają. Podobno przystojny jak cholera!

– Piotrek znacząco chrząknął, przełykając porcję zupy.
– Co, ostra zupka Piotruś?
– Ziemniaczek stanął mi w gardle.

– Odrzekł trochę chłodno, niezadowolony z zachwytu narzeczonej, który przejawiała wobec nowego lekarza.
– Przykro mi Kubicka, ale uroda nowego lekarza z leśnej góry również nie jest dla mnie cenną informacją. Nie jestem gejem.
– Tak. Zauważyłam to. Woli pan długowłose blondynki.
– Kubicka! Co to za insynuacje jakieś!
– Pan się nie przejmuje doktorze. Ciąża jak widać wpływa na uszczypliwe poczucie humoru i na oglądanie się za innymi facetami.
– Jeeezuuu! Z wami to gorzej jak z dziećmi. Już się nie odzywam.
– Tak! Teraz wstań i nie zapomnij przewrócić krzesła, a potem wyjdź i trzaśnij drzwiami.
– Pozwolisz, że nie będę zniżać się do twojego poziomu!
– Ej! Kubicka! Strzelecki! Co jest z wami. Zupa wam zaszkodziła, czy jak? Spokój mi tu! Kubicka, to co z tym lekarzem?
– Przed chwilą się nim doktor nie interesował.
– Ale jednak się zainteresowałem. Skoro już zaczęłaś, to dokończ.
– Jakub Warner. Internista, tyle wiem. Ma dzisiaj dyżur na sorze.
– No, to świetnie. Jak będziemy zdawać dzisiaj pacjentów, Strzelecki, to się przekonamy, czy jest o kogo być zazdrosnym.
– Ten człowiek jest zazdrosny o każdego mężczyznę, na którym zawieszę na moment oko. Ale jak on ogląda się za młodszymi, albo za sportowymi autami, to …
– Dosyć! Koniec tych kłótni. Teraz zgodnie, jak do ślubu, za rączkę, wyszykować karetkę do wyjazdów, marsz! Polecenie służbowe! Bo z premi polecę!

– Ryknął Artur, zwracając na siebie uwagę większości bufetowych gości. Obrażeni narzeczeni, nie mając wyboru, wyszli szybko, nie próbując dyskótować, ani ze sobą, ani z szefem stacji. Artur natomiast udał się do swojego gabinetu, pod którym zastał oczekującą Lidkę.
– Chowaniec? Co ty tu robisz? Przecież nie masz dzisiaj dyżuru.
– Cześć. Tak, wiem. Ja tylko na chwilkę, nie chcę zabierać ci więcej czasu niż to potrzebne. Mogę wejść? Zajmie mi to nie więcej niż dwie minuty.
– Tak, ale … Lidka, coś się stało?
– Tak. Stało się. W sylwestrową noc. Doszłam do wniosku, że nie powinnam tu dłużej pracować. Nie mogę tu dłużej pracować. Nie! Nie chcę tu dłużej pracować.

– Artur zamarł w pół kroku do swojego biórka.
– Jak to nie chcesz? Jak to nie możesz … Co ty pieprzysz, Chowaniec? Zmysły postradałaś?

– Podszedł do niej, w żartobliwym geście sprawdzając, czy aby napewno nie ma gorączki. Ale odepchnęła go mocno, strząsając jego dłoń ze swojego czoła, jak uporczywą muchę.
– Zostaw. Nie dotykaj mnie! Nie zasługuję na to. Z resztą … Chyba ktoś inny bardziej by się z tego ucieszył. Co, nie możesz się zdecydować? Ja, a może ona? Ja ułatwię ci to zadanie.
– Lidka, co ty …
– Nic. Nieważne. To jest moje wypowiedzenie. Zapomnijmy o sobie. Przepraszam za to, co zrobiłam wtedy … W sylwestra. Zachowałam się jak idiotka. Już dawno powinnam była cię przeprosić. Maję też, a nie zachowywać się tak, jak by się nic nie stało. Na początku myślałam, że to będzie dobre rozwiązanie, udawać, że wszystko jest w porządku. Zemsta była słodka, ale…
– Lidka, do cholery! Co ty wygadujesz! Przeprosiny przyjęte, ale ja … Nie pozwolę ci nigdzie odejść. Jesteś zbyt świetną ratowniczką, żebym mógł ze spokojem przyjąć twoją rezygnację i tym samym osłabić mój zespół.
– No to nie wiem. Przykro mi Artur, ale nie dam rady pracować w takim stanie rzeczy. Zachowałam się bardzo nieprofesjonalnie. Nie jesteś mi obojętny. Ale widzę, że to ona ci się podoba. Nie pozostaje mi nic innego, jak zejść z pola walki.
– Lidka, nigdy nie dałem ci do zrozumienia, że ja i ty … Że między nami po tej nocy… Z resztą, ty sama mówiłaś mi, że to nie było nic wiążącego, że…
– Kłamałam. Przepraszam. Podobasz mi się od samego początku … Noc z tobą była moim największym marzeniem. Dlatego wtedy … Postanowiłam cię upić. Wiedziałam doskonale, że inaczej nigdy byś się na to nie zgodził. Widziałam jak cierpisz po stracie Renaty, miałam wrażenie, że potrzebujesz mocnego rozluźnienia, takiego jak dobry seks. Po wszystkim sądziłam, że się nie myliłam. Dopóki nie zobaczyłam jej, w twoim gabinecie. Ale wtedy już było za późno, nie umiałam odpuścić i targała mną rządza zemsty. Jak widzisz, jestem perfidną suką, wypraną z uczuć, która chciała mieć cię tylko dla siebie, bez względu na wszystko. A teraz przepraszam, muszę iść. Życzę wam powodzenia. Po swoje rzeczy przyjdę innym razem i … Pożegnaj ode mnie wszystkich … Nie mam na tyle odwagi i siły, by zrobić to sama. Maję oczywiście też przeproś, bo chyba nigdy nie będę miała tej okazji. No to cześć.

– Powiedziała rzucając wypowiedzenie na jego biórka i wybiegła ze łzami w oczach z gabinetu.

– Artur nie zrobił nic. Nic, by ją zatrzymać. Nic, by ją pocieszyć. Jej słowa kompletnie zbiły go z tropu i wbiły w ziemię. Stał dalej nieopodal swojego biórka, wpatrzony w drzwi, które przed chwilą zamknęła Lidka. Próbował na spokojnie zrozumieć co tak właściwie się stało.
– Jedna z moich najlepszych ratowniczek medycznych właśnie odeszła, bo, zakochała się we mnie? To niemożliwe! To nie jest wystarczająco dobry powód, żeby rzucić pracę. Lidka kocha te robotę! I w ogóle, jak śmie twierdzić, że coś jest między mną, a Mają? Jak mogła to zrobić? Upić mnie bez jakichkolwiek skrupułów i zaciągnąć do łóżka? Czy Chowaniec, którą znam, mogłaby być na tyle perfidna i wyrachowana? Czy tylko postarała się, aby pożegnanie mocno zraniło, tak jak w jej mniemaniu, ja zraniłem ją?

– Nagle odwrócił się i wybiegł z gabinetu mając nadzieję, że jeszcze zdoła zmienić bieg wydarzeń.
– Lidka! Chowaniec! Zaczekaj! Stój! To polecenie służbowe, słyszysz? W życiu niewarto inwestować w miłość! Przepraszam cię, Lidkaaaaa!
– Doktorze. Co pan tak krzyczy? Już jej nie ma. Jak wyszła od pana z gabinetu, to bardzo płakała, wsiadła do taksówki i odjechała.
– Jak to odjechała? Dokąt?

– Spytał zdziwiony Góra Piotra, który wyrósł przed nim niespodziewanie.
– Nie wiem. Nic nie powiedziała. Nawet mnie nie zauważyła, tak się spieszyła. Może pojechała do swojego domu?
– Nie wiem. Może.
– Coś się stało? Dziwnie doktor wygląda.
– Lidka się … Zwolniła.
– Co? Ale jak to.
– Nie wiem, Strzelecki. Baby są jakieś inne, długa historia.
– Lidka się w panu zakochała, pan w niej nie, to o to chodzi?
– Mniejwięcej.

– Chciał jeszcze coś dodać, ale ruda mu przerwała.
– 21 s! Bystrzańska 18. Dzwonił starszy mężczyzna. Kobieta upadła na oblodzonych schodach sklepu.
– Przyjąłem, jedziemy.

– Piotr i Góra, wzięli potrzebny sprzęt, zgarniając po drodze Martyne i 10 minut później byli na miejscu wezwania.
– Dzień dobry, Artur Góra, pogotowie ratunkowe, co się tutaj stało?
– Dzień dobry. Ignacy Barwiński, emerytowany nauczyciel.

– Siedemdziesięcio letni mężczyzna, uścisnął dłoń Artura, [rezętując w uśmiechu niezbyt dobrze dopasowaną protezę zębową.
– Bardzo mi miło, a gdzie poszkodowana?
– Że co proszę? Jaka poszkodowana?
– No jak to jaka? Dzwonił pan po pogotowie, podobno miała tu być kobieta, która spadła z oblodzonych schodów. Gdzie ona jest?
– yyyy … Aaaaa! Rzeczywiście, przypominam sobie. Jadzia jest w sklepie.
– Panie kochany! W jakim sklepie! Niewolno pozwolić wstać osobie, która upadła. Może mieć uszkodzony kręgosłup, urazy wewnętrzne, złamania z przemieszczeniem, czyś pan oszalał?

– Zagrzmiał Góra patrząc groźnie na starszego pana.
– Drogi panie. Proszę na mnie nie krzyczeć, bo cierpię na bardzo silne bóle głowy, od zbytecznego hałasu, czy krzyków. A Jadzi nic nie jest, bo okazało się, że ona tak naprawdę nie upadła.
– Słucham? Człowieku! Wyczerpuje pan moją cierpliwość! Wie pan co grozi za nieuzasadnione wezwanie pogotowia?
– Proszę pana! Kiedy wzywałem pogotowie, wezwanie było uzasadnione. Jadzia naprawdę upadła na tych schodach. Ale potem, kiedy podszedłem, taki wystraszony i zapytałem, czy nic jej nie jest, no to ona mi na to: Och Ignasiu! A już myślałam, że mnie nie kochasz. Że się w ogóle o mnie nie martwisz. No to udałam, że robi mi się słabo i łubudu! Na ziemię.
– Czy pan słyszy co pan wygaduje? Zdaje pan sobie sprawę, że w tym momencie, kiedy pan i pańska żona robicie sobie żarty wzywając pogotowie, które nie jest tu potrzebne, ktoś inny może naprawdę potrzebować karetki? Za takie żarty się płaci proszę pana! Bardzo wysokie mandaty! Nie omieszkam tego zgłosić, gdzie trzeba. Strzelecki? Kubicka? Jedziemy!

– Stwierdził Góra, nie dając szans na wytłumaczenie się starszemu panu i zgłaszając dyspozytorni incydęt.
– Mówiłem? Mówiłem do cholery! Nie warto inwestować w miłość!
– Wrzasnął, gdy Piotr już zawracał karetkę.
– Nie wiecie, gdzie mieszka Chowaniec?

– Zapytał po dłuższej chwili milczenia swoich współtowarzyszy.
– Nie. Jakoś nigdy nie było mi to do szczęścia potrzebne. Mam swoją Martynkę.
– No, widzę Strzelecki, że zmieniłeś front humorystyczny i w końcu zmądrzałeś.
– A po co to doktorowi?
– Bo obawiam się Kubicka, że może stać się coś niedobrego.
– eeee … Nie przesadza pan? Lidka jest zwyczajnie rozżalona. Jak każda kobieta w takiej sytuacji.
– Już ja swoje wiem. Może i nie mam doświadczenia z kobietami, ale czuję, że coś się święci.
– Ale co. Myśli pan, że ze złości wysadzi stacje w powietrze, albo podpali pana w środku nocy, bo wie, gdzie pan mieszka doktorze?
– Idź ty Strzelecki. Za dużo filmów się naoglądałeś! A nie przyszło ci do głowy, że może zaatakować samą siebie? Tak również postępują rozżalone kobiety, nie?
– No … Niby tak, ale … Lidka? Niee! To apsurd! Ma zbyt silny charakter, nie jest tak słaba, by coś takiego zrobić.
– Apsurd nie apsurd, wolę dmuchać na zimne. Zaraz zadzwonię do kadr, zdobędę jej adres i jedziemy prosto pod jej dom.
– No dobra, ale jeżeli ma pan nieuzasadnione podejrzenia, to najpierw zrobi pan z siebie wariata, a potem to pan będzie musiał zapłacić mandat.
– Już ty Strzelecki mi nie mów z łaski swojej, co ja muszę, a czego nie!

– Na taką odpowiedź Góry, ani Piotrek, ani Martyna nie potrafili znaleźć równie ciętej riposty. W gruncie rzeczy, mógł mieć on rację.
– Ile? 15? Dziękuję. Strzelecki, Mozzarta 15, przyciśnij trochę!
– Ale pana wzięło? Aż miło popatrzeć.

– Góra nie skomentował docinku Piotra, dzwonił do Lidki.
– Dzwonię już dwudziesty raz w ciągu kilku minut. Telefon wyłączony.
– Może poprostu się jej rozładował?
– To ma być pocieszenie? Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Ile jeszcze?
– 5 minut. Robię co mogę doktorze.

– Kiedy byli na miejscu, Góra wydawał polecenia jak zaprogramowany. Tym razem nawet nie przeszkadzało mu to, że sam dźwigał najcięższy sprzęt nie wiedząc, jakiej pomocy, o ile w ogóle będzie potrzebowała Lidka. Znaleźli odpowiednie drzwi mieszkania.
– Lidka? Lidka! Jesteś tam? Chowaniec! Otwieraj natychmiast!

– Krzyczał Góra, łomocząc w drzwi i szarpiąc za klamkę.
– Chowaniec! Liczę do trzech, jeżeli mi nie otworzysz, razem ze Strzeleckim wyważamy drzwi!

– Za drzwiami nadal panowała głucha cisza.
– Dobra, dosyć tej zabawy! Nie żartuję! Strzelecki, wyważamy, na trzy. Raz, dwa…
– Doktorze, ale jest pan tego …
– Żadnego ale! Trzy!

– Rzucili się na drzwi równocześnie, pozostawiając Martynie za zadanie ogarnięcie sprzętu, który postawili pod ścianą. Góra wbiegł do mieszkania pierwszy. Mała, czarno-biała kotka przywitała go donośnym syczeniem i prychaniem.
– Co to jest!
– Kot doktorze.

– Wyjaśnił z uprzejmością Piotr, nieco rozbawiony zachowaniem Góry, który delikatnie wystraszył się prychającej kotki.
– Chowaniec ma kota? Czy ona oszalała? Przecież mam na nie uczulenie! Zaraz z pewnością nabawię się …

– Urwał, wchodząc do pomieszczenia, które odwzorowane było na kobiecą sypialnię. Na łóżku leżała Lidka. Białą pościel pokrywały ogromne, czerwone plamy krwi, która ciurkiem leciała z jej nadgarstków. Piotr i Martyna, stali w drzwiach z otwartymi ustami. Z pierwszego szoku najszybciej otrząsnął się Artur.
– Chowaniec! Zdurniałaś do reszty! Niedość, że ten wstrętny kot w twoim domu, to jeszcze żyły sobie podcinasz? I to z mojego powodu? Strzelecki, Kubicka, bandaż, opatrunki! Prędzej do cholery mówię!

– Wszyscy działali jak w transie.
– Ciśnienie 90 na 70, spada

– Zakomunikowała skupiona na mierzeniu parametrów Martyna.
– Lidka! Przecież ja cię za chwile zabiję, rozumiesz? Zatłukę! Coś ty narobiła!
– Doktorze, nie może pan. Przepisy nie pozwalają, proszę o tym pamiętać.
– Zamknij się Strzelecki! Lidka. Miłość, to uczucie głupie, zaczyna się na ustach, kończy się na … Sama wiesz gdzie. Nie rób mi tego, jeżeli nie chcesz mnie więcej widzieć. Dobrze, przyjmę twoje wypowiedzenie, zniknę ci z oczu, pozwolę ci się odkochać, zapomnieć, ale nie umieraj! Szkoda takiej pięknej kobiety, którą jesteś. Ale zrozum to wreszcie, nie w moim typie. Czy to źle, że chcę być wobec ciebie szczery? Że nie chcę mamić cię pięknymi słówkami, obietnicami pięknego życia razem, w zdrowiu, szczęściu i chorobie? Odpowiedz sobie sama na pytanie, co byłoby gorsze!
– 50 na 40, wpada we wstrząs! Za dużo krwi straciła. Zatrzymała się!
– Choleraaaa! Defibrylujemy! Strzelecki, wydzwoń szpital, niech przygotują jak najwięcej krwi.
– 150, ładowanie, odsunąć się, strzelam!
– Doktorze, nic!
– 200! Ładuję, odsunąć się, strzelam!
– Jest! Wraca, ciśnienie wzrasta po podaniu leków.

– Artur odetchnął. Pot lał się z niego strumieniami, dłonie trochę mu drżały. Gdy wraz z dwojgiem pomocników biegli z noszami do karetki. Zdając ją na sor, doktorowi Jakubowi Warnerowi, nikt nie zdążył przyjrzeć się jego urodzie.
– Lidia Chowaniec, 36 lat, próba samobujcza. Duża utrata krwi, strzelana po jednokrotnym nzk.

– Wypalił Góra jak z procy.

– Jakub Warner, wysłuchał w skupieniu, po czym odebrał kartę pacjentki.
– Dziękuję. Wszystko jasne. Jeszcze tylko jedno pytanie. Brała coś? Czy tylko uszkodziła sobie ręce?

– Góra zdębiał, a wraz z nim Piotr z Martyną. Zdał sobie sprawę, że tego nie sprawdzili. Byli zbyt zaaferowani tamowaniem krwotoku i samobójstwem koleżanki, by sprawdzić, czy dodatkowo nie wzięła jakichś proszków, by uprawdopodobnić swoją rychłą śmierć.
– Nie … Nie wiem tego … Wiem jak to idiotycznie za brzmi, ale nie sprawdziliśmy, bo …
– Słucham? Jak to nie sprawdziliśm. Co znaczy nie sprawdziliśmy. Jeżeli kobieta wzięła dodatkowo jakieś leki, a pan nie dostaczył mi tak ważnj informacji, mam mniejsze szanse, by ją uratować!
– Tak, wiem, to moja win, ja … Dowiem się, sprawdzę to…
– Teraz? Teraz jest już za późno. Sam się tego dowiem, a panu radzę się modlić, by przeżyła i żeby okazało się, że tylko podcięła sobie żyły. Siostro, zabieramy panią szybciutko. Proszę prędko pobrać krew, zbadamy ją na obecność innych substancji.

– Doktor Warner oddalił się, nie obrzucając Góry nawet litościwym spojrzeniem, pozostawiając go w kompletnym osłupieniu, wraz z ratownikami.

10 replies on “Rozdział 21”

Najpierw umarłam ze śmiechu a potem… się przeraziłam… moja biedna Łódeczką…
A Koteł był zajebisty hahaha

Ciekawe, czy ten kot był miękki! 😀 Sorry, ale nie mogłem się powstrzymać. Jak zawsze mistrzowskie.

jaaa pierniczee. Nie moge, ratują życie Lidki, a ja zamiast płakać to się z tego śmiałam xd z Piotrka, z Góry, 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink