Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 2

– Pociąg relacji białystok Warszawa zatrzymał się z piskiem na stacji docelowej. Wśród wysiadających znalazła się również Lidka Chowaniec. Obładowana dwiema ciężkimi walizami na kółkach, oraz ciężkim plecakiem, niemal się uginając opuszczała dworzec kolejowy. Kiedy pięknego, majowego dnia poraz kolejny wpadła w sidła boskiego Daro i jego szajki wiedziała już, że od takich ludzi jak on, nie da rady się uwolnić. Nie zamierzała uledz, wykradać leków dla bezlitosnych bandziorów. Od czasu, gdy się od nich uwolniła stała się inną kobietą, dużo przeszła, teraz była twarda. A przynajmniej tak jej się wydawało. Wydawało jej się, że sobie poradzi, że nie ulegnie. Jednak strach był silniejszy od niej, a wspomnienia dawnej pracy prostytutki tylko go wzmagały.
– Co miałam zrobić? Pójść na policję? Opowiedzieć im o wszystkim? Że byłam prostytutką o kwalifikacjach ratownika medycznego? Były sutener nie chce dać o sobie zapomnieć i każe wykradać silnie uzależniające leki, a jeżeli mu odmówię, to on pokaże wszystkim zdjęcia, które ujawnią to, o czym tak bardzo chciałam zapomnieć? Wyśmieją mnie, nikt mi nie pomoże!

– Myślała idąc w stronę przystanku autobusowego.
– Moje zniknięcie było najodpowiedniejszym rozwiązaniem w tej sytuacji.
– Dodała sobie otuchy w myślach. Czekając na autobus postanowiła zadzwonić do Artura.
– Halo? Doktorku?
– Halo? Kto mówi?

– Zapytał zaspanym głosem.
– No tak. To dopiero piąta trzydzieści, obudziłam cię, przepraszam.
– Lidka? Lidka? To ty? Lidkaa?!

– Głos Góry z nagła się ożywił i mężczyzna roześmiał się radośnie do słuchawki.
– Tak doktorku, to ja. Nie masz omamów słuchowych.
– Lidka! Cudownie, że dzwonisz, czy to znaczy, że wracasz?
– Tak.

– Odpowiedziała po krótkiej chwili ciszy.
– Lidka, czemu tak nagle wzięłaś urlop, aż trzy miesiące?
– Sprawy rodzinne.
– Co ty tak mnie zbywasz, wszystko w porządku? Nie możesz rozmawiać?
– Nie chcę. Z resztą, mówiłam ci w dniu, w którym złożyłam ci na biórku wniosek urlopowy.
– Lidka. Trochę się znamy i nie wydaje mi się, żebyś…
– Trzymasz dla mnie nadal miejsce w karetce?

– Przerwała mu w połowie zdania.
– No jeszcze się pytasz! Oczywiście, że trzymam! Przecież wzięłaś urlop, nie zwolniłaś się.
– Taaa. Wolałam zapytać, kto na zimne dmucha, od gorącego się nie sparzy.
– No noo. Chowaniec! Kochanowska się z ciebie robi.

– Uśmiechnęła się i żałowała, że Artur nie może tego zobaczyć.
– Powiedz Artur, ludzie pytali o mnie? Jakoś tak wyszło, że z nikim nie zdążyłam się pożegnać.
– Echhhhh! Oj Chowaniec Chowaniec. Możesz sobie o mnie myśleć, że jestem przepisowy, regulaminowy, ale jeszcze z wariatem na rozumy to się nie pozamieniałem. Wiem, że coś się musiało wydarzyć, że pognało cię na trzy miesiące i to nie były sprawy rodzinne, prawda? Nawet nie zaprzeczaj, bo uciekałaś tak, jak by grunt palił ci się pod nogami. To pewnie przez Warnera co? Zranił cię?
– Artur, Artur! Stop! Nie! Kuby w to nie mieszaj. Kuba nie ma z tym nic wspólnego, z resztą zachowałam się wobec niego niesprawiedliwie, bo, nawet nie dałam mu znać, że wyjeżdżam i…Czuję się z tym podle.
– Powiedziałem wszystkim zgodnie z prawdą, że wyjechałaś w sprawach rodzinnych.
– Dziękuję ci, a Kuba? Czy on…Czy…
– Tak. Zapytał mnie raz, kiedy zdawałem mu pacjenta, czy wiem co się z tobą dzieję, więc odpowiedziałem zgodnie z tym, co już wiedziałem od ciebie.

– Lidka posmutniała. Już do tej pory zdawała sobie sprawę, jak musiał czuć się Jakub, kiedy nie dając znaku życia zniknęła na trzy, długie miesiące. Teraz, słysząc to, co przekazał jej Artur, niemal namacalnie wyczuła jego smutek i żal, którym go sama obdarzyła.
– Dzięki. Dzięki Artur za wszystko i…Może…Może kiedyś pogadamy, ja…

– Urwała widząc nadjeżdżający autobus pks.- Ja…Muszę kończyć, mój autobus właśnie nadjechał, to…Jutro zjawiam się w stacji i mogę od razu wrócić do pracy, paaa!

– Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Kierowca zatrzymał się na przystanku i pomógł jej załadować walizki do luku bagażowego. Lidka pospiesznie kupiła bilet w kierunku Leśnej Góry i zajęła miejsce obok starszej kobiety, która zdawała się drzemać. Wyjęła z plecaka książkę, otworzyła ją, ale nawet nie próbowała udawać, że czyta. Jej myśli biegły w zupełnie innym kierunku. Zastanawiała się, czy Daro spełnił swoją obietnicę? Przecież ostatecznie nie odezwała się do niego w terminie, który jej wyznaczył. Po prostu zniknęła. Czy szukał jej? Próbował się mścić? Czy Kuba, albo koledzy z pracy otrzymali jej kompromitujące zdjęcia? Odpowiedź na te pytania przyjdzie jej poznać zapewne następnego dnia.
– Trzyma pani książkę do góry nogami.

– Odezwała się starsza kobieta siedząca obok, aż Lidka wyrwana z zamyślenia nagle podskoczyła.
– Przepraszam. Przestraszyłam panią?
– A nie niee…Skąd, to nic nie szkodzi, ja…Chyba wcale nie zamierzałam czytać tej książki, teraz i tak bym się na niej nie skupiła. Jakoś tak…Odruchowo ją wyjęłam.
– Rozumiem. Nie chciałam być niemiła.
– Ależ wcale pani nie była. Może pani chciałaby poczytać tę książkę?
– Chętnie. Czy to jest "Ostatnia podróż" Anity Major?
– Tak, dokładnie tak.
– Och, cudownie! Koleżanka ostatnio polecała mi tę książkę, miałam nawet kupić, a tu proszę. Jadę do samego końca podróży, do córki. Urodziła mi się wnuczka, więc trzeba pomóc, wiadomo. A czas by mi do końca drogi zleciał, bardzo pani dziękuję.
– Ależ nie ma za co, może sobie pani książkę zatrzymać, bo…Właściwie to ja już ją dawno temu przeczytałam.
– Naprawdę? To niespotykane, jak dobrych i miłych ludzi można jeszcze w dzisiejszych czasach spotkać.
– Bez przesady, to nic takiego.- Uśmiechnęła się do starszej kobiety.
– W takim razie, może ja zaproponuję pani drożdżówkę? Chyba jeszcze ciepła, piekłam w nocy, bo nie mogłam spać, a moja córcia i zięć to nigdy tymi moimi drożdżówkami nie mogą się najeść.
– Nie chciałabym pani sprawiać kłopotu, no i objadać córki z zięciem.
– A jakiż to kłopot. Jak dwie drożdżówki ubędzie, to im w biodra mniej przybędzie, prawda? A ja też troszkę zgłodniałam, więc chętnie z panią zjem.

– Roześmiała się starsza kobieta. Lidka uświadomiła sobie, że odkąt wyruszyła w trasę powrotną, całkowicie zapomniała o tym, by kupić sobie coś do jedzenia i głośno zaburczało jej w brzuchu.
– Ojj, słyszę, że przyszłam jak najbardziej w porę z tą propozycją.
– Na to wygląda. Widzi pani, jakoś tak zapomniałam całkowicie kupić sobie coś do jedzenia.

– Znów się uśmiechnęła. Po chwili kobieta podała jej torebkę po brzeg wypchaną drożdżówkami i Lidka z ulgą i wdzięcznością poczęstowała się wielką, wypełnioną budyniem.
– Mam jeszcze termos z herbatą. Bardzo lubię pić herbatę, z sokiem malinowym, na wrzesień jak znalazł, choć ten tegoroczny coś wyjątkowo ciepły. O, gdzieś powinnam mieć plastikowe kubeczki. Noszę ze sobą, bo czasem muszę popić leki, a strrrasznie nie lubię pić z butelki…To takie niehigieniczne. To co, skusi się pani na herbatkę?
– No pewnie. Też lubię z sokiem malinowym.

– Kiedy tylko autobus zrobił mały przystanek, kobieta nalała im po solidnej porcji herbaty, korzystając z tego, że chwilowo pojazdem nie trzęsło.
– Wyśmienita jest ta drożdżówka. Nigdy w życiu nie jadłam lepszej, naprawdę. Ma pani talent, a i herbata pyszna. Czuć, że sok z malin roboty własnej, a nie tam jakiś kupny.
– Zgadza się w zupełności. Sama już jestem na tym świecie, prócz córki i jej rodziny rzecz jasna. Mieszkają oni sporo dalej, ja w swoim domu mieszkam sama, to i robię sok z malin, weki na zimę, szydełkuje, czasem coś na drutach zrobię.
– Czyli jednym słowem nie nudzi się pani we własnym towarzystwie?
– Na szczęście nie. Cieszę się, że pani tak smakuje. Może zje pani jeszcze jedną?

– Wskazała na drożdżówki.
– O nie nieee. Bardzo pyszne, ale byłam tak głodna, że ta herbata i jedna drożdżówka w zupełności mi wystarczyły.
– Dobrze, w takim razie nie zmuszam. A zdradzi mi pani swoje imię?
– Jasne. Jestem Lidka.
– Judyta, bardzo mi miło.

– Kobiety uścisnęły sobie dłonie.
– Co pani robi na codzień, pani Lidio?
– Pracuję w karetce pogotowia, jestem ratownikiem medycznym.
– Wspaniały zawód. Wielu ludzi nawet nie zdaje sobie zapewne sprawy, że wielokrotnie ich życie zależy właśnie od ratownika medycznego i lekarza.
– No, to niestety prawda.
– Czy ja pani nie przeszkadzam, kiedy tak panią ciągle zagaduję, pani Lidio?
– Nieee, skąd, umila mi pani czas podróży.
– Cieszę się. A nie będzie miała pani nic przeciwko, jeśli trochę się zdrzemnę?
-W żadnym razie, proszę drzemać spokojnie, ja wysiadam na stacji Leśna góra, także sporo stacji przed panią, popilnuję pani bagażu.- Och, dziękuję bardzo.

– Starsza kobieta schowała drożdżówki wraz z termosem i książką, którą wcześniej dostała od Lidki i niemal natychmiast zapadła w drzemkę, a Lidka znów zatopiła się w swoich rozmyślaniach. Jakiś czas później autobus zatrzymał się na stacji Lidki i kobieta już zbierała się do wyjścia wraz z plecakiem, lecz postanowiła pożegnać się z panią Judytą. Kobieta spała już od ponad godziny, Lidka zastanawiała się, czy powinna ją budzić, ale postanowiła podziękować za wspaniałą podróż i poczęstunek.
– Pani Judyto ja już wysiadam, chciałam pani podziękować za przyjemnie spędzony czas i poczęstunek…

– Urwała spoglądając na nieruchomą twarz kobiety.
– Pani Judyto, halo?

– Dotknęła ręki kobiety, lecz ta nadal ani drgnęła. Ujęła jej dłoń, a gdy ją puściła, opadła na kolano jak gdyby była częścią marionetki. Spojrzała jeszcze raz na jej nieruchomą twarz i otworzyła usta z przerażeniem wymalowanym w oczach.
– Niech pan zatrzyma autobus! Natychmiast! Niech ktoś z państwa dzwoni po karetkę szybko! Jestem ratownikiem medycznym, ta kobieta potrzebuje pomocy, o ile jeszcze nie jest za późno.

– Lidka bez namysłu zabrała się do udzielania pierwszej pomocy, lecz bez trudu szybko doszła do wniosku, że kobiecie już nie da się pomóc.
– Ta kobieta nie żyje.

– Stwierdziła ze łzami w oczach.
– Jak to nie żyje? Dlaczego? Co się stało?

– Ludzie pytali w popłochu.
– Wygląda mi to na nagłą śmierć sercową. Cholera! Dlaczego ja nic nie zauważyłam!

– Wyrzucała sobie.
– Czy wezwał ktoś karetkę pogotowia?
– Tak, już jadą!

– Krzyknął kierowca.
– Doskonale, to ja tu poczekam.

– Wszyscy zaczęli obdzwaniać bliskich i znajomych informując nie wiadomo po co o zdarzeniu w autobusie. Lidka zabrała swoje bagaże i ustawiła je w bezpiecznej odległości od autobusu i oczekiwała wraz z kierowcą na karetkę. Po kilku minutach przyjechał zespół Artura Góry, a wraz z samym zainteresowanym Misiek i Piotrek.
– Lidka?

– Zdziwili się wszyscy trzej.
– Tamta kobieta. Najprawdopodobniej nagła śmierć sercowa.
– Chodźcie!

– Ponaglił Góra swoich ratowników. Po chwili powiedział:
– Miałaś rację. Nagła śmierć sercowa. Ty ją znasz? Czemu płaczesz?
– Oszalałeś? Nie znam tej kobiety! Jechała ze mną od Warszawy, poczęstowała mnie herbatą, drożdżówką, porozmawiałyśmy i, poszła spać, znaczy…Tak myślałam. Boże! Jak mogłam być taka głupia! Gdybym zauważyła, że straciła przytomność, przecież ja pracuje w tej branży! Utrata przytomności to pierwszy objaw nagłej śmierci sercowej.
– Lidka. Przede wszystkim się uspokój. Nerwy tu nic nie pomogą. Przecież nie mogłaś się spodziewać, że ta kobieta zaraz umrze. Nie mogłaś wiedzieć, że chorowała na serce, no już, już!
– Ale mogłam zapytać, mogłam jakoś spróbować tego uniknąć, nawet nie wiesz jak się teraz czuję…Przecież nie zawsze umiera przy tobie osoba, z którą kilka minut wcześniej pijesz herbatę.
– Zgadza się. Spróbuj się uspokoić, nie możemy cię rzecz jasna zabrać z tymi bagażami, znaczy…W ogóle w tym wypadku nie możemy cię zabrać, musimy tu jeszcze poczekać na policję i…No sama wiesz…
– Tak, wiem, dziękuję, poradzę sobie.

– Z trudem dźwignęła wszystkie swoje bagaże i powoli wlokła się do swojego domu. Utrudniały jej to wciąż kapiące z oczu łzy i drżące nogi. W pewnym momencie usiadła na ławce i spojrzała wysoko w niebo.
– Do zobaczenia pani Judyto. Mam nadzieję, że to była dla pani najwspanialsza, ostatnia podróż.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 1

– Prognozy pogody na pierwszego września głosiły pogodę dżdżystą, mglistą i zupełnie nieprzystosowaną do tego, by rozpocząć nowy rok szkolny, czy pierwszy dzień w pracy, po długiej przerwie, jak było w przypadku Wiktora Banacha. Jednakże matka natura postanowiła wszystkim meteorologom spłatać figla i przywitała Wiktora ostrymi promieniami słonecznymi, które zbudziły go już z nazbyt czujnego snu. Kiedy owo słońce wdzierało się coraz mocniej do sypialni uświadomił sobie, że to właściwie dobrze, bo nie da rady dłużej wylegiwać się w łóżku.
– Szósta trzydzieści.

– Powiedział sam do siebie przeciągając się leniwie, a zaraz potem wyskoczył z łóżka i popędził do łazienki. Z dołu słyszał już donośny pisk śmiejącej się Poli, oraz tupot jej małych stupek zwiastujący to, że inni domownicy wsadzili ośmiomiesięczną Banachównę do chodzika, by mogła sobie sfobodnie hasać po domu. Kiedy Banach, gotowy do rozpoczęcia pierwszego dnia pracy zjawił się na parterze w przestronnej kuchni został praktycznie rozjechany przez rozpędzony chodzik. Jego córka za nic w świecie nie chciała pozwolić uciec Nali, która chociaż sporo większa, szczekała głośno i powarkiwała, nie zdołała przestraszyć dziewczynki.
– Polcia! Dzień dobry? A gdzie buzi dla tatka? Zostaw pieska, piesek nie chce się z tobą bawić.
– aaaaaaaaaaa!

– Pisnęła z niezadowoleniem, gdy ojciec próbował wyjąć ją z chodzika na chwilkę porannych czułości.
– Zostaw ją. Wiesz, że jak zacznie płakać, to ciężko mi potem będzie ją uspokoić.
– O co ci chodzi, chciałem się tylko przywitać z własną córką, która z resztą ma mnie w nosie, woli uganiać się za Nalą.

– Za jego plecami zjawiła się Anna z tacą, na której piętrzyły się rumiane tosty i kawa.
– Siadaj proszę i smacznego.
– Dziękuję, to dla mnie? Przecież aż tyle to nie zjem.
– Dasz radę! Musisz dzisiaj zjeść więcej, żeby nabrać siły na pierwszy dzień w pracy. W końcu nie wiesz co cię czeka prawda?
– Kochanie. Przez cały czerwiec, lipiec i sierpień solidnie ćwiczyłem na siłowni, więc…

– Nie pozwoliła mu dokończyć zamykając usta namiętnym pocałunkiem.
– Nooo, teraz to nabrałem siły na cały przyszły rok pracy.
– Wiktor…Pamiętaj, żebyś zanadto nie przejmował się wszystkim tym, co się dzisiaj wydarzy. Mam nadzieję, że to będzie udany pierwszy dzień pracy po długiej przerwie.
– Co masz na myśli?

– Zapytał zajadając podane wcześniej śniadanie.
– Nic, tylko wiesz, że…Trochę czasu minęło, może być różnie.
– Chcesz powiedzieć, że wypadłem z formy?
– Czy Góra przydzielił ci kogoś jeszcze na dzisiaj?

– Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Anka! O co ci chodzi! Jestem lekarzem z kilkunastoletnim starzem! Nie było mnie tylko kilka ładnych miesięcy w pracy! To nawet nie minął rok!
– Wiktor! Kilka miesięcy? Co ty mówisz, ty mówisz o tym tak, jak byś po prostu był kilka miesięcy na wakacjach! Tym czasem miałeś bardzo poważny wypadek, rehabilitacje i…
– I co! Mam cały czas żyć z tym piętnem? Ograniczać się? Miałem poważny wypadek, przeszedłem długi okres rehabilitacji, a teraz czuję się dobrze i zamierzam o tym zapomnieć i wrócić do pracy!
– Wiktor, czy ty nie rozumiesz, że ja się o ciebie martwię? Boję się…Obawiam, że coś pozapominałeś, że…
– Anka do jasnej cholery! No to przestań się martwić! Miesiąc temu miałem przecież egzamin, z którego jasno wynikało, że mogę z powodzeniem wracać do zawodu!
– Wiktor, błagam cię nie denerwuj się, ja tak tylko z troski. Jesteś pewien, że nie powinieneś zacząć od dyspozytorni? Czemu my na siebie krzyczymy, ja nie chcę się z tobą kłócić.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

– Kolejny ostry wrzask ich córeczki zwrócił uwagę rodziców.
– Nie zaczynaj! Błagam cię nie zaczynaj!
– Warknął Wiktor w stronę Anny, po czym poszedł wyjąć płaczącą córeczkę z chodzika.
-Nala czmychnęła na dwór, nie chciała bawić się z Polusią? Ojooj, co za niedobry piesek. Niedobry piesek taak? Zobacz, zobacz, tu na lodóweczce są takie śliczne kwiatki, motylki…

– Próbował uspokoić córeczkę. Anna zawijała w folię aluminiową kanapki, które po chwili mu podała odbierając Polę.
– Weź to ze sobą, tylko nie zapomnij zjeść. Zbieraj się, bo się spóźnisz.

– Lekko się uśmiechnęła i pocałowała w czoło.
– Masz rację. Dziękuję.
– No, gniewasz się jeszcze na mnie?
– Nie. Uciekam. Trzymajcie się. Zadzwonię.

– Ucałował je szybko, włożył kurtkę i popędził samochodem do stacji. Kiedy był na miejscu i wszedł do pokoju socjalnego, został mile zaskoczony. Pomieszczenie przystrojone było kolorowymi balonami i dekoracjami, na głowach wszystkich zgromadzonych znajdowały się kolorowe czapeczki z napisem: 21 S najlepsza załoga w mieście!
– A co wy tu wyprawiacie? Święto mamy, czy co?

– Zapytał zwyczajnym tonem, zerkając na wielki, czerwony napis: STACJA BEZ BANACHA JAK GIEŁDA BEZ KRACHA!
– Chyba krachu

– Powiedział patrząc na wszystkich siedzących przy stole.
– Aaa, to moja wina. Ale krachu z Banacha by się nie rymowało doktorze. Z resztą nigdy z Polskiego orłem nie byłem, musi mi doktor wybaczyć…
– Odezwał się Misiek.
– No tak. Dobrze. Bardzo miło, że tak na mnie czekaliście dzieciaki, ale imprezka to chyba kiedy indziej co? Dzisiaj mamy zwyczajny dzień pracy.
– Wiktor, Wiktor, to ja tutaj jestem od rygoru i regulaminu. Praca pracą, a ty tutaj sobie siadaj, kawki się napij, ciasteczko zjedz. No przecież nie po to pół nocy stałem i piekłem te ciastka.

– Wtrącił Góra.
– No dobrze. Dopóki nie będzie wezwania, mogę coś skubnąć. Dzięki Artur za poświęcenie.
– No wiesz Wiktor, chyba dobrze to nazwałeś, poświęcenie. Miłość to byłoby…Nazbyt wygórowane określenie.

– Wszyscy roześmiali się pogryzając ciastka, chipsy i paluszki rozłożone na stole. Po jakimś czasie w pokoju socjalnym zaczęło się rozluźniać, gdyż karetki musiały zacząć jeździć do wezwań. Kiedy zostało ich już tylko troje: Piotr, Nowy i Wiktor rozmowa zaczęła się kleić.
– To z wami dzisiaj jeżdżę?
– No, na to wygląda, tylko my tu zostaliśmy.
– W porządku. Sądziłem, że na pierwszy dzień Góra mi kogoś przydzieli. Wiecie, taki mały sprawdzianik, nadzór.
– No co doktor. Przecież tu nie ma lepszego od pana. Nawet jak by doktora wyłączyć z wykonywania zawodu na 20 lat, to i tak by sobie doktor poradził. Pan to ma we krwi po prostu i tyle.

– Stwierdził nowy.
– Miło, że tak mówisz. Mam tylko nadzieję, że bezinteresownie.
– Nie, no jasne!
– Piotruś, jak mały się chowa?
– Świetnie! Ostatnio daje nam już przesypiać prawie całe noce! Wie doktor, te upiorne kolki i ząbki.
– No…Tak się składa, że wiem. Nowy, śmigaj gotować karocę do wyjazdu.

– Bystremu ratownikowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie, żeby dowiedzieć się, że ci dwaj chcą zostać sami.
– Jasne! Już mnie nie ma!

– Wybiegł niemal przewracając krzesło.
– Tylko się nie zabij!

– Krzyknął za nim Wiktor.
– Znowu razem, co Banach? Nie ma doktor pojęcia, jak się cieszę!

– Piotrek rzucił się w objęcia Banacha, klepiąc go zamaszyście po plecach.
– Piotrek! Byku! Jakiś taki jesteś poważniejszy, wyrośnięty! Ale tak! Tak tak! Przyznaję to z niechęcią, tęskniłem jak jasna cholera!
– Mam tylko jedną prośbę Wiktor! Nigdy więcej takich akcji na własną rękę, bo przysięgam, następnym razem osobiście sam cię zabiję.
– Dobra dobra. Wierzę na słowo. Właściwie to…Już dawno powinniśmy przejść na ty.

– Wyciągnął do chłopaka dłoń.
– Wiktor.
– Piotrek!

– Wzięli po mocnym łyku herbaty dla przypieczętowania nowego przywileju.
– Obyśmy jak najczęściej jeździli razem.

– Stwierdził Piotr i głos rudej odezwał się w ich krótkofalówkach.
– Co tam Ruda? Jesteśmy.
– Bielska 18, dzwoniła matka kilkutygodniowego noworodka, podobno dziecko ma wysoką gorączkę, której nie da się zbić.
– Przyjąłem, jedziemy! Ruchy ruchy Piotrek, ruchy!
– Achhh, jak mi tego brakowało!

– Wykrzyknął wybiegając za Wiktorem do karetki. Gdy znaleźli się pod wskazanym adresem, obładowani sprzętem weszli do domu wpuszczeni przez ojca dziecka.
– Wiktor Banach, witam. Jestem lekarzem. Co się dzieje?

– Mężczyzna przez chwilę stał jak zamórowany wpatrując się w twarz Wiktora.
– Halo? Proszę pana!
– Nasz synek Maciuś…Coś z nim nie tak.
– To znaczy? Co się dzieje?
– Ja…Nie wiem, gorączkuje, ma kaszel, katar…Przepraszam bardzo, ale czy z panem wszystko w porządku?

– Zapytał nie spuszczając z Banacha wzroku.
– Ze mną? Bynajmniej, ale nie rozumiem, o co panu chodzi?

– Mężczyzna uporczywie wpatrywał się w blizny na twarzy i rękach Wiktora. Blizny, to jedyne wspomnienie, które póki co pozostawił sobie po wypadku. Do tej pory wydawało mu się, nie wiedzieć czemu, że są widoczne tylko dla niego i jego bliskich. Zdążył się nawet w pewien sposób zaprzyjaźnić, idąc za radą psychologa. Teraz reakcja tego mężczyzny, patrzącego z przestrachem na blizny mocno go zaskoczyła i zaniepokoiła.
– Czy wpuści mnie pan do dziecka?

– Spróbował wyminąć temat.
– A to…Nie jest zaraźliwe?

– Westchnął zirytowany.
– Nie! To blizny po oparzeniach! Wystarczy? Mogę zobaczyć dziecko?

– Mężczyzna ulitował się nad Wiktorem i nieufnie go obserwując, wpuścił go do pokoju, gdzie zdenerwowana młoda kobieta nosiła na rękach zanoszącego się od płaczu noworodka.
– Dzień dobry. Ile tygodni skończył chłopiec?

– Zapytał biorąc od kobiety dziecko.
– Pięć tygodni. Ma bardzo wysoką gorączkę, katar, nie wiem co robić, domowe sposoby nie pomagają.
– Piotr, Nowy, parametry. Zbadam dziecko i zaraz wszystkiego się dowiemy.
– Z całym szacunkiem doktorze, ale wolałbym wezwać do tego kogoś bardziej profesjonalniejszego.

– Odezwał się ojciec chłopca.
– A na jakiej podstawie sądzi pan, że ja jestem nieprofesjonalny? Mogę pokazać panu moją legitymację dla wiarygodności.
– Te pana blizny…To nie przyciąga, ani nie wygląda dobrze. Nie powinien pan się tak pokazywać ludziom. Kochanie, poproś pana, żeby oddał ci Maciusia i wezwiemy inny zespół.
– Kobieta bez słowa odebrała od Wiktora dziecko.
– Mają państwo takie prawo. Możemy chociaż zebrać sprzęt?
– Doktorze! Pan na to pozwala?
– Nic na to nie poradzę Piotrek, państwo mają prawo poprosić o innego lekarza. Ruda, przyślij inny zespół, rodzice odmawiają mojej pomocy. Zbieramy się. A ze swojej strony podpowiem państwu, że to zwykłe przeziębienie, ale oczywiście niewolno go bagatelizować, żeby nie skończyło się zapaleniem płuc. Idziemy!

– Wyszli pospiesznie i wsiedli do karetki w oczekiwaniu na kolejne wezwanie.- Sytuacja z pierwszego wezwania powtórzyła się również przy trzech następnych. Mina Wiktora rzedła z godziny na godzinę, a uśmiech, którym witał dzień i wszystkich w stacji nie zamierzał powrócić. Wracali w psim nastroju, pomimo pięknej pogody, po skończonym dyżurze do stacji.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że to aż tak bardzo razi ludzi w oczy. Na ulicę mało wychodzę…Ależ ja byłem głupi!
– Doktorze, to nie tak! Te blizny…
– Piotrek, masz mi jeszcze coś mądrego do powiedzenia? Masz? Wsadź sobie w kieszeń te pocieszanki. Ludzie się mnie brzydzą!
– Wiktor, ale te blizny nie wyglądają aż tak strasznie, no znaczy…Można się przyzwyczaić…
– Świetnie! To może powiesz to tym wszystkim ludziom, którzy dzisiaj wypraszali mnie ze swoich domów co?
– Te blizny w większości się już zagoiły, wkrótce nie będzie ich pewnie widać.

– Odezwał się milczący Nowy.
– Anka miała rację! Teraz wiem, co chciała mi przekazać rano. Miała rację! Powinienem zacząć od dyspozytorni, dopóki po moim wypadku nie będzie już śladu!
– Wiktor! Jeżeli nie przestaniesz się nad sobą użalać, to zatrzymam i wysadzę cię w środku drogi! Nie będzie mnie interesowało w jaki sposób wrócisz do stacji! Pieszo, autobusem, taksówką! Naprawdę tylko po to wróciłeś? Żeby poddać się po kilku kiepskich wezwaniach? Żeby się użalać nad sobą? Pierwsze razy będą ciężkie, dobra! Ale ty jesteś mądry, nie masz w głowie siana i mogłeś to przewidzieć, mylę się? A jeżeli tego nie przewidziałeś, to załóż tę swoją żółwią skorupę i walcz dalej! Włóż tą swoją maskę, niech raz w takich wypadkach ci się nada i lecz ludzi! To wychodzi ci lepiej niż zgrywanie pokrzywdzonego przez świat Banacha.

– Wrzeszczał Piotrek patrząc mu częściej w oczy, niż na drogę.
– Uważaj, bo zaraz nas zabijesz!

– Krzyknął przerażony Wiktor widząc, jak zdenerwowany Piotr wjeżdża między dwa auta na przejściu. Gdy dojechali Anna czekała już na Wiktora.
– Hej, gdzie mała?
– Artur wziął ją na mały spacer. Słyszałam co się…
– Dobrze, już, już. Tak, wiem, miałaś rację…
– Wiktor, nie nie. Ja chciałam powiedzieć, że…Naprawdę przykro mi z powodu tego, co dzisiaj cię spotkało. Niesłusznie z resztą, bo naprawdę aż tak źle nie wyglądasz, tylko…
– Piotr zrobił mi już pouczającą lekcję. Przemyślę to dzisiaj i zastanowię się, czy jednak nie pozostać w dyspozytorni przez jakiś czas. A teraz chodźmy już do domu..

Categories
Moje fanfiction

Koniec części pierwszej.

Pięćdziesiątym rozdziałem postanowiłam zakończyć pierwszą część fanfiction. Co wydarzy się w drugiej? Plany są już od dawna.

Piotr i Martyna.

Na tym wątku skupiałam się tylko z początku pierwszej części fanficka, zamierzam to uczynić bardziej w drugiej choćby dlatego, że jest to nadal bardzo lubiana para wśród widzów serialu. Poraz kolejny powiększy im się rodzina, lecz tym razem nie będzie to do końca proste, łatwe i przyjemne, gdyż będą musieli się zmierzyć z niepełnosprawnością córeczki.

Anna i Wiktor.

Na nich pierwsza część chyba skupiała się najbardziej. Trzeba więc będzie to pokontynuować i dowiedzieć się, jak zostanie przyjęty Wiktor po długiej nieobecności w pracy. Czy uda im się postarać o większe mieszkanie i wziąć huczny ślub? Jaka przyszłość czeka ich rodziców, córkę Wiktora? Czy będą mieli więcej potomstwa wspólnie z Anną? A przede wszystkim, jak dalej potoczy się relacja Wiktora z bratem. Na te wszystkie pytania, apropo tego wątku postaram się odpowiedzieć w drugiej części fanficka.

Lidka i Kuba.

Wątek tej pary jest jak dla mnie narazie najcieplejszy w tym fanficku i przyznam szczerze, że bardzo lubiłam pracę nad nim. Teraz myślę, że jego początek mogłabym zrealizować jeszcze nieco bardziej, żeby było jasne, dlaczego i skąd to się wzięło. Ale wszystko to tak na prawdę kwestia edycji. W drugiej części skupimy się nad tym, żeby w końcu stworzyli szczęśliwą rodzinę i obdarzyli Kasię licznym rodzeństwem, jednak nie będzie to takie proste z uwagi na mroczną przeszłość Lidki.

Maja i Artur.

W tym wątku zaczęło się szybko, jest sielankowo, wręcz idealnie. Jedno co mogę powiedzieć, że już niedługo się to zmieni. Ich szczęście rozpryśnie się, gdy Maja w zaawansowanej ciąży bliźniaczej ulegnie poważnemu wypadkowi i jedno z bliźniąt umrze. Jak bardzo potrafi oddalić wspólny dramat, chociaż powinien zbliżać i czy jeszcze będą potrafili odnaleźć się po tym wszystkim, tego dowiecie się czytając rozdziały kolejnych części.

Prócz tego będziemy dalej skupiać się na tym, by odwzorować ludzkie dramaty i krzywdy podczas opisywanych tu jak dawniej wezwań. Będzie ciekawie, śmiesznie, płaczliwie, czyli jak zawsze.

Zapraszam i dzięki, że czytaliście.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 50

– Poranek w domu rodziny Banachów nie zaczął się jakoś szczególnie. Siedzieli zgromadzeni przy stole, całą sześcioosobową rodziną spożywając śniadanie. Kilkumiesięczna Pola siedziała w swoim krzesełku radośnie plując kaszką wokół siebie.
– Pola! Co ty wyprawiasz! Przecież to twoja ulubiona kaszka. No i co jest w tym zabawnego?

– Zdenerwowała się Anna.
– Kochanie, dlaczego ty zaraz się na nią denerwujesz i krzyczysz. Ząbki jej idą. Jest marudna. Choodź babunia cię pokarmi, choodź słoneczko!

– Przyszła dziewczynce w sukurs babcia.

– Anna tylko westchnęła ciężko i uderzając dłońmi o uda usiadła ciężko przy stole.
– Przepraszam. Chyba powoli nie mam już cierpliwości. Praca ostatnio daje mi w kość, Pola ząbkuje…
– Dawno ci mówiłam, że musisz więcej odpoczywać. Dziecko, ile ty śpisz. Zaraz po pracy zajmujesz się małą, domem, prawie w ogóle nie pozwalasz sobie pomóc.
– Chciałabym być samowystarczalna. Ty masz swoje lata mamo, nie mogę ciebie też znowu tak obciążać, a Wiktor…
– No, co Wiktor, co Wiktor?

– Zapytał zwracając twarz ku żonie i pomagając ojcu uporać się z zupą mleczną.
– Echhh…Nie miałam na myśli nic złego. Wiem, że twoja rehabilitacja postępuje bardzo szybko i świetnie sobie już radzisz, ale…
– Nie ma najmniejszego ale Anka. Jutro idziesz do kosmetyczki, do fryzjera, na zakupy, relaksujesz się, a my się tu wszystkim zajmiemy. Domem, Polą, obiadem i wszystkim innym.
– Wiktor, zwariowałeś? Niby jak, kiedy. Jutro mam dyżur…
– Owszem. Miałaś mieć. Zadzwoniłem wczoraj wieczorem do Artura i bardzo uprzejmie poprosiłem o jeden dzień wolnego dla ciebie.
– Jesteś niepoważny! Nie powinieneś tego robić!
– Powinienem, czy nie, to już kwestia dyskusyjna. W każdym razie Artur sam zauważył, że ostatnio mnóstwo pracujesz i do tego zapewne dochodzą jeszcze obowiązki domowe, więc przystał na moją prośbę bez najmniejszego problemu. Jutro jest twój dzień!

– Wstał od stołu, odkładając naczynie po zjedzonej przez pana Władysława zupie, po czym na chwilę zniknął za drzwiami kuchni. Gdy wrócił podał jej różową, opieczętowaną kopertę.
– Co to jest?

– Chwyciła kopertę w dłoń z rozszeżonymi do granic możliwości źrenicami.
– Otwórz, to się przekonasz.

– Uśmiechnął się zagadkowo.
– Rozerwała kopertę drżącymi dłońmi i głośno wciągnęła oddech z zachwytu, a wypuszczając powietrze pisnęła tak głośno, że jej malutka córeczka z zaciekawieniem na nią spojrzała.
– Aaaaaaaa! Karnet do spa? Mówiłam ci, że cię kocham?
– Tak. Jakoś niedługo przed moim wypadkiem.
– Zaśmiał się.
– Wariat! Wariat! Dziękuję ci bardzo! Jesteś niesamowity! No skoro tak, to chyba muszę ci bardzo ładnie podziękować.
– To raczej mnie należą się podziękowania. Gdyby nie ja to ojciec pewnie kazałby ci przeleżeć cały dzień w łóżku i włączał jakieś nudne komedie romantyczne, a przecież to jasne, że prawdziwa kobieta relaksuje się tylko w spa i na zakupach.

– Wtrąciła wyraźnie z siebie zadowolona Zosia.
– Ej! Młoda! Czy ty się trochę nie zapominasz? Może jestem starym dinozaurem, ale bardzo szybko się uczę i niewarto o tym wspominać publicznie.
– Dobra dooobra! Nie musisz mi dziękować. Daj ją babciu, ja ją przewinę.

– Zmieniła temat szeroko się uśmiechając i odbierając siostrzyczkę od pani Małgorzaty.
– W przyszłym tygodniu masz już tylko matury ustne Zosiu. Co potem, masz jakieś plany?

– Podjął Wiktor popijając kawę.
– Pytasz o wakacje, czy o studia?
– O jedno i o drugie.
– Nie mam pojęcia co z wakacjami. Pewnie zostanę z wami i pomogę wam przy małej, w domu. Racja w tym jest, że Ania zbyt dużo robi. Ja w ostatnim czasie tyle się uczyłam, że niewiele mogłam niestety, ale się poprawię. Może gdzieś wyjadę z Piotrkiem, Pawłem, Moniką, Kasią i Natalią. Pod namioty, czy coś. Ale tak poza tym to…Aaaa, a co do studiów to. Chcę złożyć papiery na psychologię, fizykę i astronomię.
– Bardzo dobrze! Cieszę się, że nie na medycynę. A co do wakacji. Myślałem o wspólnym wyjeździe nad morze w połowie lipca, kiedy Ania będzie miała urlop.
– Jak dla mnie bomba!

– Odparła Zosia kończąc ubierać siostrę i sadowiąc ją na podłodze pełnej zabawek w przeciwległym pokoju.
– A co z psem?

– Wtrąciła Ania dyskretnie odciągając mleko laktatorem.
– Jak to co. Zajmiemy się z Władziem tą czorcicą. Wczoraj zeżarła mi moją pelargonię, co ją miałam na oknie w moim pokoju. Tak! Ty! O tobie się mówi!

– Starsza pani pogroziła młodej, ale nadto sporej suczce, która ze spokojem leżała pod stopami Banacha. Podniosła łeb i rozleniwionym, powłuczystym spojrzeniem obdarzyła starszą panią, poczym na powrót zajęła się wylegiwaniem się.
– Nieee. Mamo, ja myślałem o tym, żebyście ty i mój ojciec pojechali razem z nami nad morze. W końcu wszystkim nam przyda się odskocznia od codziennego życia.
– Wiktosiu kochany. Serce i duszę to ty masz ze złota, ale na co my starzy będziemy wam potrzebni na wakacjach. Władzio to się nawet w morzu nie wykąpie, a ja…Gdzież ja stara na takie uciechy się będę pakować.
– A jaka tam mama stara. Jeszcze młoda, w kwiecie wieku. Nie jeden kawaler by się za mamą obejrzał.
– Wiktooosiu! Jeżeli jest jeszcze jakiś kawaler w moim wieku, to z jakiegoś powodu jest tym kawalerem i to wcale nie jest dobry powód, a ja zdesperowana nie jestem i mnie jest dobrze tak jak jest.

– Uśmiechnęła się zabierając się do zmywania naczyń.
– Ja się z mamą nie zgadzam. Tacie przyda się zmiana klimatu, a i mamie. Lekarz to też mamie mówił, ja to mamie mówię i Ania też. Jedziemy wszyscy i bez dyskusji, Nalą zajmą się Strzeleccy.
– Pokaż no mi się Wiktosiu, pokaż pokaż!

– Na raz mama znalazła się przy Wiktorze bacznie przypatrując się jego twarzy.
– Co, coś ze mną nie tak?
– Nieee! Nieee! Właśnie bardzo tak! Taaak taaak!
– Ale co tak?
– Wiktosiu. Masz coraz mniejsze blizny na twarzy. Na rękach. Wyglądają już przyzwoicie, nic tylko oko nacieszyć, no znaczy…

– Urwała gryząc się w język.
– Cieszę się, że mama to mówi. Chciałbym od września wrócić do pracy.

– Wszystkie zgromadzone w kuchni kobiety spojrzały na Wiktora zdziwionym wzrokiem.
– Jak to od września.

– Zapytały niemal równocześnie.
– Zwyczajnie. Chyba nie myślałyście, że rehabilituję się tylko po to, żeby siedzieć w domu i gotować obiadki. Owszem, wychodzi mi to jakoś, ale praca w karetce to moje życie, adrenalina, doświadczenie, chęć niesienia pomocy. Sorry, ale nie umiem bez tego żyć. Jedyne co mogę obiecać to to, że będę na siebie bardziej wuważał. Bardziej, niż kiedykolwiek indziej.
– Wiedziałam, że mi to kiedyś powiesz i wiem, że nie ma siły, która zmieni to postanowienie, więc pozostaje mi się z tym pogodzić, przyjąć do wiadomości i wierzyć ci na słowo, że ten wypadek cię czegoś nauczył.

– Podszedł do niej i pocałował ją delikatnie w usta.
– Możesz być o to spokojna.

– Zapadła cisza przerywana tylko odgłosem elektrycznego czajnika.
– Bllleee! Mamo! Co to jest?

– Zapytała Anna, gdy mama zalała wrządkiem dziwnie wyglądający płyn w szklance.
– Herbatka z mniszka lekarskiego kochanie. Ty, lekarz i tego nie wiesz?
– Teraz już wiem…Znaczy, wiem, ale…Wytłumacz mi, po co ty to tak właściwie pijesz?
– Kochanie, nie wygłupiaj się. Mam kilka ładnych kilogramów nadwagi, mniszek lekarskireguluje przemianę materii i kontroluje proces trawienia. Ziołowe herbatki z mniszka lekarskiego mają pozytywny wpływ na wątrobę. Działają detoksykująco, co działa pozytywnie na walkę z cellulitem.
– Mamo. Czy ty trochę nie przesadzasz? W pewnym wieku po prostu nie da się z tym skótecznie walczyć. Poza tym, ty bierzesz całą gamę leków, które też mają wpływ na to wszystko.
– Córciu. mylisz się, to wszystko jak bardzo da się coś zrobić, albo nie siedzi tylko w naszej głowie. Ostatnio na jednym ze spotkań klubu szalonych szydełkowniczek…

– Anna wybuchnęła gromkim śmiechem za nim mama zdążyła dokończyć.
– Że co? Jakiego klubu? Ja nie miałam pojęcia, że ty należysz w ogóle do jakiegokolwiek klubu. To teraz się w końcu okazało, czemu znikałaś ostatnio na kilka godzin wieczorami.
– Córciu. W pewnym wieku już nie wypada chodzić na dyskoteki. W pewnym wieku po prostu trzeba się pogodzić z tym, że nie pozostało już nic, prócz telenowel brazylijskich, druty i szydełko. Osobiście nie lubię telewizji, na drutach robić też nie, ale szydełkować owszem. No więc z Alinką mrowińską, Helenką Malinowską, Stasieńką Małachowiczową i Janeczką Kownacką założyłyśmy sobie klub szalonych szydełkowiczek. Wymieniamy się tam doświadczeniem, szydełkujemy sobie przy herbatce z odrobiną prądu, pogadamy o tym, o tamtym, o siamtym. No i właśnie, właśnie dzieci moje kochane, słuchajcie!Aniu, przestań się śmiać, bo to w ogóle śmieszne nie jest. Janeczki wnóczka zawsze przy kości była. Ty Wiktosiu wiesz, o której mówię, prawda?
– Wydaje mi się, że mieszkam tu z was wszystkich razem z Zosią najdłużej i ona bawiła się z Julką Kownacką. Z resztą są w podobnym wieku.
– No mniejsza z tym. No więc Janeczka powiedziała mi, że ta jej wnusia Julcia, zawsze przy kości była. Pamiętasz Wiktosiu?
– Hmmm…No była, taka jej natura. Wszyscy w tej rodzinie są krępej budowy, no i co?
– Nieee. Janeczka mówiła, że Julcia to na potęgę słodycze kochała jeść. Zęby jej się psuły co chwila, miesiączki nie miała.
– No to wniosek z tego taki, że do lekarza powinni się z nią udać.
– Ale posłuchaj mnie Wiktosiu do końca. Gdzie to oni z nią nie byli. Od lekarza, do lekarza, już nawet ponoć na pielgrzymkę Janeczka miała iść, żeby za zdrowie dziewczyny się modlić. Bo taka słabowita, ciągle zmęczona, senna, apatyczna. Janeczka to już chciała egzorcyste wzywać.
– Mamo, nieee! No nie mogę tego słuchać. Ale pragnę usłyszeć koniec tej historii, żeby wysnuć wnioski.
– Wiktorku. Janeczka wpadła na pomysł, żeby się zgłosić do takiego zielarza, którego poleciła jej Alinka Mrowińska. Ponoć mężowi Alinki ziołami ten zielarz żylaki wyleczył.
– Ciekawa sprawa, dlaczego nie dalej jak dwa lata temu męża pani Mrowińskiej wieźliśmy z Piotrkiem na Banacha, bo kwalifikował się do natychmiastowej operacji żylaków przełyku.

– Mama nie zrażona kontynuowała dalej.
– Wiktorku, coś ci się musiało pomylić. No w każdym razie, Janeczka skonsultowała Julcię z tym słynnym zielarzem i on jej właśnie doradził, żeby piła herbatki z mniszka lekarskiego. Wówczas zrzuci zbędne kilogramy i jej stan ogólny się poprawi.
– A Janeczka nie powiedziała mamie, że ja z Martyną i Lidką zabierałyśmy Julcię do szpitala, ponieważ wpadła w śpiączkę cukrzycową? Ledwo ją odratowali. Lekarze na szczęście odpowiednio o nią zadbali, ma dostosowane leki, dietę i teraz wybiera się na studia do Gdańska. Wiem, bo rozmawiałam z jej mamą, córką pani Janeczki.

– Wtrąciła Ania.
– Kochanie, no oczywiście, że powiedziała. Gdyby nie piła wcześniej tych ziół, to lekarze nie wpadliby na to, że to cukrzyca, to chyba jasne, prawda?

– Anna z Wiktorem spojrzęli po sobie znacząco.
– No, także pijcie ziółka moje dzieci. Nie zaszkodzą wam na pewno, a pomogą bardzo mocno. Wiktosiu, na te twoje blizny też coś wynajdę. Tylko następne spotkanie z dziewczynkami mamy dopiero w czwartek, wtedy zapytam co będzie dobre, na te twoje blizny po oparzeniach. ojeeej! Która to godzina! Muszę się zbierać z Polusią na spacer.
– Niee. Weźmiemy ją zaraz z Wiktorem.

– Zaoponowała Ania.
– Ooo nie nie nie. Tak rzadko jesteś w domu, pobądźcie trochę we dwoje z Wiktorem.
– Zgadzam się z babcią. Ja też pójdę się pouczyć z dziewczynami. Spędźcie trochę czasu razem.

– Gdy Ania z Wiktorem zostali sami przenieśli się na wygodną sofę do salonu, gdzie tulili się do siebie niczym małe dzieci, spragnione rodzicielskiej miłości.
– Popatrz jak to jest. Jak ostatni rok zmienił życie wszystkich, którzy pracują w naszej stacji. Ile dobrego, ile złego się wydarzyło.
– A co cię teraz naszło na takie przemyślenia kochany? Chyba raczej warto pamiętać tylko te dobre, prawda?
– Oczywiście i dążyć do tego, żeby było jeszcze lepiej. Mam pewne plany, apropo nas.
– Tak? A jakie?

– Wymruczała zalotnie.
– Myślałem o tym, żebyśmy znaleźli większe mieszkanie. Tutaj ledwo co się mieścimy, a poza tym. Ja…Chciałbym z tobą wziąć ślub. Taki prawdziwy. Z tymi wszystkimi bajerami. Wieczór panieński, kawalerski, suknia ślubna…Wiesz o co mi chodzi.
– Wiktor…Ja…Ty mówisz poważnie?
– A wyglądam, jak bym żartował?
– Ty jesteś aniołem! Czytasz w moich myślach. Właściwie nie! Ty spełniasz moje marzenia, za nim zdążą się urodzić w mojej głowie!
– Cieszę się. W takim razie do dzięła. Trzeba te marzenia wspólnie spełnić.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 49

– Piętnasty maja. To już. Ale to zleciało, co?

– Stwierdziła Martyna starając się skorygować makijażem zmęczony wyraz twarzy Maji.
– Ile nocy nie przespałaś?
– W ciągu ostatniego tygodnia chyba w ogóle nie spałam. Stresuję się, że o czymś zapomnimy, że coś się stanie. Niby wiem, że wszystko jest dopracowane co do najmniejszego szczegółu, ale mimo tego nie mogę się wyzbyć tego paskudnego uczucia, że o czymś zapomniałam. Boże! Czy na pewno wszystko dobrze zrobiliśmy? Czy dobrze ustawiliśmy stoły? Serwetki miały być ułożone w odpowiedni sposób na stołach. Jezus Maria! Byle tylko pamiętał jak mają siedzieć nasi goście. Mówiłam mu to chyba z piętnaście razy. Artur właśnie pojechał tego dopilnować i niedługo ma tu przyjechać.

– Wypuściła głośno powietrze i kontynuowała.
– Sama wiesz jaki jest Artur. Ciągle ściąga na siebie pecha. Gdzie zjawia się Artur, natychmiast trzeba komuś udzielić pomocy.
– Nie przesadzaj, chyba nie jest aż tak źle. Kochasz go na zabuj, widać to jak na dłoni.
– Kocham, i co z tego? A jak zapomni obrączek? Albo ucieknie sprzed ołtarza? Albo zemdleje? Albo ze stresu dostanie zawału?

– Martyna uśmiechnęła się ciepło.
– Ze wszystkich wymienionych przez ciebie ewentualności, jego ucieczka sprzed ołtarza jest najmniej możliwa. Chyba, że wyniesiemy go na noszach. Co by o nim nie powiedzieć, ale jest naprawdę wrażliwy i to by mnie nawet nie zdziwiło.
– Lepiej nie kracz. Na początku się cieszyłam na ten cholerny ślub. Ale teraz…Teraz jakoś tylko się stresuję. Niby się cieszę, ale ślub to jednak ogromne zmiany w życiu. A jeśli się pospieszyliśmy?
– Zwariowałaś? Majka! No chyba nie chcesz się teraz wycofać. Nie dzisiaj. Nie ma już na to czasu. Za dwie godziny ceremonia.
– Ja już sama nie wiem czego chcę. Kocham go, ale tyle ostatnio tych przygotowań, do wesela, do ceremonii, ta suknia. A co jeśli mu się nie spodobam? A jeśli po ślubie się mną rozczaruje? Bańka miłości pryśnie? Nieee no do dupy to wszystko!

– Bijąc się rękoma w uda, strąciła na podłogę paletę cieni.
– Aaaaaaaa! Jezu! Martynka, przepraaszaam! Niezdara ze mnie. Ja już nie mam siły do tego wszystkiego. Niech to się wszystko w cholerę skończy, bo inaczej ja się wykończę.

– Rozpłakała się i próbowała nieporadnie pomóc Martynie w sprzątaniu rozsypanych cieni.
– Hej. No co ty. Nie płacz, te cienie są wodoodporne, ale bez przesady. Nie marnuj mojej pracy. Nic się nie stało. Zaraz to posprzątam. Całe szczęście, że na suknię nic nie spadło.

– Dodała spoglądając z uśmiechem na ubraną i ufryzowaną kobietę.
– Wiem co przeżywasz. My z Piotrkiem też to przechodziliśmy. W prawdzie to wszystko potoczyło się dużo wolniej niż w waszym przypadku, były inne okoliczności, z resztą wiesz…
– Dzięki Martynka. Próbujesz mnie pocieszyć, chyba niebardzo to na mnie działa.
– Ale chyba nie chcesz się pokazać w takim stanie panu młodemu, prawda?
– A jaki on tam młody.
– No nie przesadzaj. Aż taki stary to on nie jest. Skończyłam.

– Powiedziała odkładając kosmetyki do makijażu.
– Czy ja wyglądam na pewno dobrze w tym makeupie? W tej sukni? Jezu…Ja tak się denerwuję, muszę do toalety.
– Jak to. Teraz? Wiesz ile to będzie zachodu z tą kiecką?
– Wiem. Ale co mam zrobić? Przecież nie narobię w majtki, a o cewniku nikt nie pomyślał.
– Majeczkoo! Odwiozłem kluska do Banachów. Zaraz zabieram Ksenię i…Aaaaa, no i w sali wszystko jest w porządku, tak jak chciałaś.
– No nie! Co on tu robi! Przecież nie tak się umawialiśmy! Nie tak! Nie może mnie teraz zobaczyć. Nie może, nie może, no po prostu nie może. Jezu, zaraz się zesikam.

– Martyna gorączkowo zastanawiała się co zrobić, by uspokoić zestresowaną Maję.
– Doktorze, tu Martyna Strzelecka. Niech doktor pod rzadnym pozorem nie otwiera tych drzwi. Maja jest już w sukni ślubnej, w pełnym makijażu i fryzurze. Nie może doktor tu wejść, bo widok panny młodej w sukni przed ślubem przynosi pecha. Pozostaje nam tylko skorzystać z toalety i jedziemy do urzędu stanu cywilnego.
– Co ty mi tu Kubicka…Znaczy Strzelecka za cyrki wyprawiasz. Jakie nie wchodzić, z jakiej toalety, ty poradzisz sobie z Mają w toalecie?
– Z całym szacunkiem doktorze, ale jestem ratowniczką medyczną i nie z takimi pacjentami sobie radziłam podczas toalety.
– Aaaaa tam. Babskie zabobony. Koniec z tymi żartami.
– Artur nieeee!

– Wrzasnęła Maja, ale już było za późno. Artur wszedł do pomieszczenia, w którym się znajdowały. Rzucił okiem na całokształt wyglądu przyszłej żony, zagwizdał i rozpłynął się z zachwytu. A po chwili dodał zwyczajnym sobie tonem.
– No, i to rozumiem. Suknia, jak suknia, w jaki sposób tu niby miałoby przynieść pecha moje wejście?
– Jak to suknia jak suknia.

– Fuknęła Maja.
– No biała. Tak jak być powinno, czy się mylę.
– Jak to biała!

– Wykrzyknęła jeszcze głośniej.
– No przecież nie czarna. Na wzrok mi jeszcze nie padło.

– Wypalił bez zastanowienia.
– I tylko tyle masz do powiedzenia o sukni, którą z takim namaszczeniem wybierałam, dopasowywałam, mierzyłam, nanosiłam poprawki?
– No…Yyyy…

– Zastanowił się widząc wyraz rozpaczy na twarzy przyszłej żony.
– Nie no…Oczywiście, piękna jest. Biała, piękna. Yyyyy…Co tam jeszcze…Pięknie przylega do twojej talii.
– Kłamiesz! Łżesz! Wcale tak nie myślisz! Dopiero jak cię upomniałam to…
– Majeczko…No błagam cię, chyba się teraz nie rozpłaczesz. Twarda z ciebie babka, a my w dzień naszego ślubu będziemy się o kieckę kłócić?
– Tak! Właśnie, że się rozpłaczę i to chyba oczywiste, że wściekam się na ciebie przez to, że nie potrafisz docenić mojego gustu, nie potrafisz bez upomnienia się o to pochwalić tej suknii! Powinnam się zastanowić nad tym ślubem!

– Krzyczała gwałtownie gestykulując.
– Ale kochanie. Co ty wygadujesz. Jesteś prześliczna. Dla mnie nawet bez tej sukni możesz iść do ślubu.
– Zboczeniec! Wiedziałam, że tobie nie chodzi o ten ślub, tylko o seks!
– Co? O jaki seks, przecież do tego nie potrzeba ślubu, mamy to już za sobą.
– Ach więc to tak! Może w gazecie jeszcze tym się pochwalisz. Może zaraz się dowiem, że ten ślub, to w ogóle banał, niepotrzebny wymysł co?
– To może ja was zostawię samych?

– Wtrąciła się Martyna, która stała bezradnie obserwując i przysłuchując się kłótni.
– Tak, Kubicka, zostaw nas.
– Strzelecka doktorze, Strzelecka.
– Aaaaa, Kubicka, Strzelecka, co za różnica. Nie mogę się przyzwyczaić.

– Martyna uśmiechnęła się i wyszła.
– Maja. Skarbie, no co cię dzisiaj ugryzło. Dla mnie naprawdę jesteś piękna w sukni, bez, z zębami, bez, z włosami długimi, krótkimi, łysa, w perułce, naga, bosa, Boże Majeczkoooo!

– Podszedł do wózka i mocno przytulił przyszłą żonę, która zalewała się łzami.
– No już, juuuż. Denerwujesz się, co?

– Głaskał delikatne spięte w piękny, błyszczący od lakieru kok i pocałował ją w czoło.
– Nie denerwuję się, tylko ty mnie denerwujesz. Bo…No bo…Z resztą…Tak, denerwuję się i ty też mnie denerwujesz.
– Masło maślane Majuniu. Ja wiem, rozumiem. Ja też cholernie się stresuję. Nigdy w życiu nie brałem ślubu. Byłem tylko na ślubach naszych znajomych i już mnie to wzruszało, a na własnym ślubie to chyba zemdleję, umrę, zawału dostanę.
– No właśnie. Też się tego obawiam.
– Naprawdę? Kochana jesteś, że pomyślałaś o mnie. Mooje słoneczko, jak ty się o mnie martwisz. Ale nieee martw się, nic złego się nie stanie.

– Maja westchnęła ciężko wtulając się w pierś Artura.
– A ta suknia, tak bardzo jest beznadziejna?
– Nieee, no co ty. Oszalałaś? Jest przeeeepiękna. Te cekinki, o ten, ten, ten i ten. Te koraliki tutaj, ta kokarda na plecach. A ten materiał…
– Już bardziej się nie pogrążaj.

– Rzekła żałośnie.
– Ale co ja takiego…Eeeech no…To co miałbym powiedzieć, żebyś była zadowolona? Poza tym, chciałaś do toalety. Skoro tu jestem, a odprawiliśmy Kubicką, to…
– Tak, pomóż mi. Z tych nerwów całkiem zapomniałam o tym.

– Kiedy przyszli małżonkowie się w końcu pogodzili, wszystkie sprawy związane z toaletą, wyglądem panny młodej dobiegły ostatnim, końcowym przygotowaniom, pojechali pod urząd stanu cywilnego. Czekali tam już wszyscy zaproszeni goście. Życzeniom, oklaskom, pocałunkom i uściskom młodej pary jeszcze przed ceremonią nie było końca. W pewnym momencie, w tłumie gości Maja dojrzała swoją siostrę, nieśmiało zmierzającą ku niej. Ucieszyła się tak bardzo, że nie zdołała powstrzymać okrzyku radości. Wszyscy zamilkli nagle, stali bez ruchu jak posągi w muzeum widząc jak lody między siostrami lada chwila się przełamią. Odeszły na bok, by nikt nie mógł zbyt wiele usłyszeć z ich rozmowy.
– Jesteś! Przyszłaś! Tak bardzo się cieszę. Wiedziałam, że jednak nie wytrzymasz i pójdziesz po rozum do głowy.

– Mówiła wzruszona Maja.
– Jestem. Przepraszam cię. Przepraszam. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Co za diabeł, szatan, czort, wicher! Ja wiem, że może to nie czas na takie rozmowy…Że może to głupie…Byłam wam przeciwna z zazdrości.
– Z zazdrości? Przecież ty masz męża, dziecko…Czego ty możesz mi zazdrościć?
– To nie jest kwestia czego. Ja…Po prostu nie mogłam znieść myśli, że on mi ciebie zabierze. Że już nie będę mogła ci pomagać, opiekować się tobą. Zwyczajnie ktoś mnie zastąpi.
– Basiu…Co ty mówisz…Przecież to nie jest prawda! Dobrze o tym wiesz. Nikt mnie tobie nigdy nie zabierze. Zawsze będę cię kochać, potrzebować. A ja jestem już dorosłą dziewczynką, mam prawo do szczęścia i wolności, nie wykluczając z tego twojej pomocy siostrzyczko.
– Wiem, rozumiem. Zrozumiałam to bardzo późno, bo dopiero dzisiaj rano. Wiesz co…Pomyślałam sobie nawet, ze ten Góra to…Może nie jest taki zły. Wszystko co o nim mówiłam to…No znasz już powód dlaczego chciałam cię odwieźć od tego małżeństwa. Co nie zmienia faktu, że chyba trochę za szybko podjęliście decyzję o tym ślubie i…Obawiam się, czy coś niedobrego z tego nie wyjdzie.
– Cokolwiek człowiekowi jest pisane i tak się wydarzy. Daj szansę nam i temu związkowi. Jeżeli będzie coś nie tak, to po prostu mnie wspieraj.
– Tak będzie. Obiecuję. Jeszcze raz przepraszam. Bardzo cię kocham, najbardziej na świecie i chcę waszego szczęścia…Żeby w końcu twoje życie było takie, jakie sobie wymarzyłaś.
– Na życzenia przyjdzie jeszcze czas. A teraz chodź ze mną do urzędu na ten ślub. A potem baw się z gośćmi na weselu, które z taką pracowitością przygotowywałam z Arturem.

– Przytuliły się mocno śmiejąc się i płacząc na przemian. Gdy zjawił się urzędnik, który miał połączyć raz na zawsze Maję i Artura węzłem małżeńskim, wszyscy w cudownych humorach, otoczeni delikatną aurą patosu weszli do sali, gdzie odbyła się piękna ceremonia. Nie zabrakło w niej zdjęć i filmów uwieczniających ich piękny dzień. Po wszystkim, gdy świerzo upieczeni małżonkowie zbierali gratulacje, odbierali kwiaty i prezenty, podjechała bryczka, zaprzężona w dwa białe konie, które ciągnęły powóz. Łby koni przystrojone były w czerwone kokardy przyczepione na bujnych grzywach, powóz ustrojony był korowym kwieciem. Gdy Maja doszła do siebie widząc to nie mogła opanować wzruszenia.
– Artur! Artur! Jesteś…
– No co, podoba ci się? Wiedziałem, że oszalejesz ze szczęścia.
– Czy mi się podoba? To jest…To jest po prostu…Ty jesteś…Ja nie wiem co powiedzieć i…W najśmielszych snach o czymś takim nie marzyłam.
– Kochasz zwierzęta, więc wpadłem na taki pomysł, pojedziesz na swoje wesele jako królowa. Tylko moja królowa.
– Jesteś nieoceniony, wspaniały, najukochańszy. Nie mogłam sobie wymarzyć wspanialszego męża, co spełnia marzenia, które nawet nigdy nie zdążyły się ziścić w mojejj głowie.

– Śmiała się i piszczała jak mała dziewczynka, gdy ostrożnie wziął ją na ręce i sadowił w konnej bryczce, wyściełanej miękkimi poduchami obitymi czerwonym atłasem.
-Aaaa! Artur! Uważaj na suknię! Pobrudzi się! No proszę cię uważaj!
– Co mi tam pobrudzona suknia! Spierze się, jeśli się wybrudzi. Cenniejszy skarb kryje się pod nią i wprost nie mogę się doczekać, aż się tej sukienki pozbędziesz.
– Mówiłam, że zboczeniec!

– Syknęła ze śmiechem do jego ucha.
– Wygodnie ci księżniczko?
– Bardzo, bardzo wygodnie! Siadaj obok. Jedźmy już. To zapewne będzie najpiękniejszy dzień mojego życia.

– W chwilę potem, wszyscy ruszyli samochodami w ślad za konną bryczką, wiozącą najszczęśliwszą parę młodą na ziemi, która na tylnym siedzeniu powozu nie szczędziła sobie czułości aż do momentu, gdy zatrzymali się przed lokalem, w którym miało się odbyć wesele i poprawiny.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 48

– Lepszego sobotniego poranka Lidka nie mogła sobie wymarzyć. Obudziło ją ostre, słoneczne światło, zaglądające nieśmiało do jej namiotu. Stokroć wolałaby, żeby to Zula budziła ją teraz, nieco delikatniej i mniej natarczywie, swoim miękkim i mokrym nosem. Kiedy otworzyła i przetarła oczy przypominając sobie, gdzie tak właściwie się znajduje westchnęła ciężko i zamarzyła o gorącej, mocnej kawie. Kiedy wykaraskała się z warstw koców, którymi poprzedniego wieczora okrył ją Kuba i wyszła z namiotu, stwierdziła, że jest jej potwornie zimno i tym razem zapragnęła znaleźć się w swoim ciepłym łóżku. Biegała cicho nieopodal, wprawiała zziębnięte ciało w ruch na wszelkie sposoby, jakie tylko przychodziły jej do głowy, lecz bez większego rezultatu. Podeszła cicho do namiotu, w którym spali Kasia i Kuba. Cicho wsunęła się do środka i z lubością pomyślała, że jest w nim naprawdę ciepło. Jak najciszej umieściła się pomiędzy ojcem, a córką, co nie uszło uwadze Kasi. Mała podniosła główkę i otworzyła oczy, bystro orientując się w sytuacji.
– Ciociu? Co ty tu robisz?
– Ciii…Śpij skarbie. Trochę mi tam zimno samej, więc przyszłam się przytulić do was.
– Do nas? Czy do tatusia? On bardziej cię ogrzeje, niż ja…Jest większy.
– No tak…

– Odparła lekko speszona, lecz nie straciła uśmiechu.

– Kasia zrobiła Lidce nieco więcej miejsca, by ta mogła się wygodniej położyć. Wkrótce obie znów zasnęły.- Kilka godzin później, jako pierwszy obudził się Jakub. Rozciągając ciało po niezbyt wygodnie przespanej nocy otworzył oczy i zamarł z przerażeniem na ustach. Zwinięta w kłębek obok niego spała Lidka. Puls przyspieszył mu gwałtownie.
– Kasia? Kasiu! Córeczko, gdzie jesteś?

– Zawołał nerwowo, a po chwili zerwał się na równe nogi i wyszedł z namiotu szukać pierworodnej. Znalazł ją rozłożoną i śpiącą spokojnie w namiocie Lidki. Oddalił się cicho wracając do śpiącej ratowniczki medycznej. Patrzył na nią z ciepłym uśmiechem. Nie mógł się powstrzymać i pogładził ją po jedwabiście długich włosach, a wtedy ona obudziła się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
– Kuba?
– Lidka?

– Odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Jezu, strasznie cię przepraszam…Poprostu było mi bardzo zimno samej w namiocie. Próbowałam rozgrzać się na wszelkie możliwe sposoby, ale…
– Daj spokój, nie masz mnie za co przepraszać. Chociaż nie…Miałabyś, gdybyś została sama, w namiocie, a ja po przebudzeniu, znalazłbym cię zamarzniętą na kość.

– Roześmiali się ciepło oboje.
– Wyspałaś się?
– Tak, teraz czuję się zdecydowanie lepiej i wreszcie jest mi ciepło. A gdzie jest Kasia?

– Zapytała rozglądając się po namiocie.
– Kasia śpi w drugim namiocie.
– Jak to? Przecież samej będzie jej tam zimno, Kuba idź po nią.
– Lidziu, spokojnie. Ten mały czort wie co robi. Przecież o to przez cały czas jej chodziło, zapomniałaś? Chciała nas ulokować w jednym namiocie.

– Lidka speszyła się mocno, nieśmiało się uśmiechając.
– Przepraszam. Rzeczywiście o tym zapomniałam, to znaczy…W tamtej chwili nie pomyślałam bynajmniej o tym, że jak tylko zasnę obok was, to ona…
– Niczym się nie przejmuj. Powiedz mi, czy ja…Przez sen, w niczym ci nie uchybiłem?
– Nie, no co ty. Śpisz bardzo spokojnie i nawet zbytnio nie chrapiesz.

– Kuba zaśmiał się gromko, a w tym momencie do ich namiotu wbiegła Kasia.
– Zakochana para, zakochana para!

– Krzyknęła, ale widząc, że nie śpią wtuleni w siebie niczym małżonkowie, uśmiech dziewczynki uleciał gdzieś hen, daleko.
– Ty mała spryciulo. Nieźle to sobie wykombinowałaś, ale następnym razem, proszę cię, żebyś spała razem z nami, dobrze?
– Ja? Ja niczego sobie nie wykombinowałam. To cioci było zimno i przyszła spać do nas, a ja chciałam tylko, żebyście mieli więcej miejsca.

– Śmiech znów zawładnął Lidką i Kubą.
– Taka mała kruszynka jak ty Kasieńko tego miejsca zbyt dużo nam nie zabierze, zapewniam cię. Moja ty kochana łobuziaro!

– Rzekła Lidka wciąż się śmiejąc i utuliła dziewczynkę z całych sił.
– Obiecaliście mi zabawę w podchody, w chowanego, a wylegujecie się jak jaszczurki na kamieniach.
– A śniadanie to gdzie? A mycie zębów? Trzeba rozpalić ogień.
– O myciu zębów zapomnij tatusiu. W dziczy nie myje się ich. Na śniadanie zjedzmy te pyszne kanapki cioci Lidki i zabierajmy się za zabawę.
– Moja córka jak zwykle opracowała plan co do joty. No nie wytrzymam. To idź po te kanapki, my zajmiemy się resztą. Wstawaj księżniczko.

– Gdy oboje zbierali drewno by rozpalić ognisko, Lidka zamarła nagle w pół kroku, wpatrzona w jakiś punkt pomiędzy drzewami.
– Co się stało…

– Ciii!- Uciszyła go szybko.
– Ktoś tam jest, widzisz?

– Wyszeptała tak cicho, że z ledwością zrozumiał.
– Rzeczywiście. Pójdę to sprawdzić.

– Cicho zakradł się w stronę cienia postaci, rysującego się pomiędzy drzewami, lecz za nim zdążył się do niego zbliżyć, cień znikł.
– Co jest do cholery…

– Zaklęła wystraszona Lidka.
– Spokojnie, może nam się tylko wydawało?
– Jak wydawało! Co wydawało! Od wczoraj wydaje mi się, że ktoś mnie śledzi, teraz ten cień pomiędzy drzewami…
– Spokojnie, Lidka. Przecież te wszystkie wydarzenia nie muszą mieć ze sobą związku.
– Co jest z wami! Czekam na was. No dalej! Podchody czekają.

– Krzyknęła Kasia nadbiegając.
– Najpierw śniadanie, potem przyjemności.

– Zganił córkę Kuba.
– Zostawże tą biedną Kasię. Od rana tylko ją upominasz. Jesteśmy w końcu na takiej małej wycieczce, gdzie są nienormowane zasady, więc…No dobra, już nic nie mówię.

– Umilkła pod zabójczym spojrzeniem Kuby.

– Kiedy zjedli śniadanie grzejąc się przy ognisku doglądanym przez Kubę, Kasia była w raju. Rozpoczęła komenderowanie.
– Proponuję najpierw zabawę w chowanego. Jak spaliście, widziałam tu wiele fajnych miejsc, w których mogę się ukryć.
– Nie ma takich miejsc, gdzie bym ciebie nie znalazł.
– Jeszcze się zdziwisz tatuśku.
– A w ogóle Kasiu, dlaczego chodziłaś sama po lesie? Tak bez opieki?
– Ojej, tato! Bo spaliście, a ja się bardzo nudziłam i…
– A gdyby coś ci się stało
?- W lesie? Tato, żartujesz? Tu nie ma aut.
– Ale jest mnóstwo dzikich zwierząt, które mogą cię zaatakować. W lesie córeczko pomimo wszystko jest wiele niebezpieczeństw…
– Ale nic mi się nie stało. Nie gadaj już tyle, zaczynajmy zabawę!

– Ucięła temat, a Kuba westchnął ciężko uderzając się dłońmi o uda.
– No dobrze. To może niech ciocia Lidka schowa się pierwsza?

– Powiedział wyraźnie z siebie zadowolony, puszczając Lidce oko.
– Ja? Jestem za duża, nigdzie się nie zmieszczę. Poza tym, w przeciwieństwie do Kasi nie zrobiłam rozeznania w lesie.
– No, i bardzo mądrze.
– Cicho tato! A ty ciociu się chowaj, przegłosowane. No już, zmykaj.

– Zakomenderowała Kasia i Lidka śmiejąc się pobiegła w las, gdy Kuba i Kasia rozpoczęli odliczanie.

– Biegła przed siebie, zręcznie omijając wystające gałęzie i korzenie drzew. Na raz przystanęła nasłuchując uważnie. Zdawało jej się, że słyszy dziecięce kfilenie.
– Złudzenie? Noworodek w lesie? Skąd!

– Przebiegło jej przez myśl, jednak dźwięki się powtórzyły. Bez wahania ruszyła w kierunku, z którego dochodził dziecięcy płacz. Pochyliła się i z przerażeniem odkryła na leśnej ściółce noworodka.
– O mój Boże!

– Jęknęła przerażona biorąc maleństwo na ręce. Zdjęła swoją kurtkę i natychmiast szczelnie je owinęła.
– Kubaaa! Kubaaa! Pomóż mi Kubaaa!

– Wrzeszczała ile tchu w płucach. Ten natychmiast oderwał się od drzewa, przy którym liczenie dobiegało dwudziestu.
– Jezus Maria

– Krzyknął odbierając Lidce dziecko.
– Oddycha?
– Nie wiem, nie sprawdzałam.
– Jak to nie sprawdzałaś, jesteś ratownikiem.
– Ratowniczką!

– Poprawiła machinalnie.
– Jakie to ma znaczenie, dlaczego nie sprawdzałaś!
– Kuba, nie wiem, to był odruch, zobaczyłam na ziemi dziecko, po prostu wzięłam je na ręce i…

– Kasia stała w miejscu wpatrując się w sytuację przerażonymi oczami.
– Kasieńka, biegnij po koce do namiotu! Szybko! Trzeba ogrzać dziecko!

– Krzyknął Kuba, a mała pobiegła jak zahipnotyzowana.
– Oddycha, Bogu dzięki. Ale jest bardzo wyziębiony.
– To chłopiec?

– Zapytała Lidka z uśmiechem.
– Chłopiec. Musiał urodzić się kilka, najdalej kilkanaście godzin temu. Myślę, że w terminie.
– Gdzie? Tutaj? Słyszęlibyśmy coś!
– Najwidoczniej spaliśmy jak stuletnie głazy. Trzeba go ogrzewać, zdrowy jest, pytanie tylko gdzie matka.
– Dzwonię po karetkę!

– Pobiegła do namiotu po komórkę, potykając się raz po raz o wystające korzenie drzew. Kasia wróciła z kocami i podała je Kubie.
– Tatusiu. Skąd tutaj się wziął ten dzidziuś? Jest śliczny.
– Nie wiem kochanie. Musimy to ustalić i poszukać jego mamy. Ciocia Lidka poszła dzwonić po pogotowie.
– A dlaczego? Czy on jest chory?
– Nie. Ale jest maleńki i powinien go zbadać odpowiedni lekarz, bardzo dokładnie. Poza tym, musi mieć ciepło, bardzo ciepło.
– Rozumiem. To ja się nim zaopiekuję, a wy z ciocią poszukajcie jego mamy.
– Cholera jasna! Tu nie ma zasięgu! Psy dupami nie szczekają, jak ma tu dojechać pogotowie! W życiu się nie dodzwonię!

– Krzyczała przez zęby, niemal rzucając komórką o drzewo.
– Nie dojedzie tu karetka. Będzie bardzo ciężko wytłumaczyć im jak mają tu dojechać. Najbliższy szpital jest w Konstancinie.
– To jak chcesz pomóc temu dziecku?

– Pytała zdenerwowana i zniecierpliwiona.
– Coś wymyślimy. Spróbujemy znaleźć matkę tego malucha.
– Niby jak? Mogła urodzić w domu, oddać komuś dziecko żeby je tu porzucił, wariantów jest wiele.
– W porządku, masz rację, ale spróbujmy jednak rozpatrzeć się po okolicy. Chłopiec jest zdrowy, nic aż tak bardzo nie zagraża jego życiu. Natomiast z jego matką, jeżeli urodziła w warunkach do tego nieprzystosowanych może być bardzo źle, jeśli nie zgłosi się do szpitala, a nie zrobi tego, zważając na to, że porzuciła dziecko w lesie.
– Skąd wiesz, że ona? Może ktoś je porwał, może…
– Lidka…Zamiast czytać kryminał po godzinach pracy, lepiej przyucz się do jakiejś specjalizacji. Zabierajmy się do poszukiwań.

– Zganił ją.
– Leć w lewo, a ja w prawo! W razie co, nawołójmy się z całych sił.
– A dziecko?
– Przez chwilę zajmie się nim Kasia.
– Brawo! Wreszcie zaczynasz ufać swojej córce.

– Zakpiła i pobiegła we wskazanym wcześniej kierunku.
– Nie minęło pięć minut, kiedy usłyszała głos Jakuba. Puściła się pędem w tamtym kierunku i już po chwili ujrzała Kubę pochylonego nad młodą dziewczyną, wspartą o drzewo.
– Jezu…Ile ty masz lat dziewczyno, coś ty najlepszego narobiła.

– Skomentowała pojmując wlot, że właśnie znaleźli matkę noworodka.
– Nie gadaj tyle, macica nie obkurczyła się prawidłowo, nie mam tutaj nic, żadnych leków, nie pomogę jej. Jeżeli natychmiast nie trafi do szpitala… Ma atonię macicy. Muszę jej podać oksytocyne, bardzo silnie krwawi.
– Mam ze sobą apteczkę! Nie mam w niej oksytocyny, ale może…Może wykonamy masaż macicy…
– Leć! Szybko! Nie ma czasu! Spróbuj jednak wydzwonić te karetkę. Albo nie! Jedziemy z nią i dzieckiem do szpitala moim autem!
– Zwariowałeś? A nasze rzeczy? A Kasia?
– Rzeczy…To chyba nie jest dla ciebie ważniejsze od ratowania dwóch ludzkich istnień prawda?

– Nie odpowiedziała pędząc do namiotu po apteczkę.
– Nie śpij dziewczyno. Jak się nazywasz?
– Adrianna.

– Odpowiedziała słabo.
– Ada, posłuchaj mnie. Musisz ze mną rozmawiać. Nie możesz spać. Postaram się tobie pomóc, przetransportuję cię do szpitala, ale nie możesz spać. Urodziłaś zdrowego chłopca!
– Nie chcę go. Niech go pan zabierze, zabije, wszystko mi jedno.
– Ada, posłuchaj, oddychaj spokojnie i nie denerwuj się. Możesz tylko wzmożyć krwotok. Opowiesz mi jak to się stało?
– Byłam na imprezie. Mój chłopak mnie namówił na tą imprezę. Byliśmy pijani, naćpani. Graliśmy w słoneczko. Ja nie chciałam. Oni mnie zmusili, trzymali mnie.

– Mówiła lakonicznie coraz słabsza.
– Nie powiedziałaś o tym rodzicom? Jak udało ci się ukryć ciążę?
– Oni są zbyt zajęci sobą. Mama prowadzi własną firmę ubezpieczeniową, ojciec jest dyrektorem sieci banków w całej Polsce i…Słabo mi, zimno mi…
– Choleeraa! Lidka gdzie jeesteeś!

– Kuba w mgnieniu oka zdjął kurtkę i owinął nią dziewczynę.
– Jestem. Jestem, nadal nie mam zasięgu. Proszę, powinny być tu rękawiczki.
– Podała mu apteczkę, a on natychmiast zabrał się do udzielania pomocy.
– Nie ma rady. Musisz mi pomóc przenieść ją do auta! Albo nie, dam radę! Biegnij powiedzieć Kasi, niech się zbiera.
– Już to zrobiłam. Świetnie opiekuje się maleństwem.

– Do szpitala dojechali w godzinę potem. Kuba gnał łamiąc wszystkie możliwe przepisy, zostawiając utrzymanie przytomności dziewczyny Lidce i opiekę nad noworodkiem mocno zestresowanej Kasi. Kiedy było już po wszystkim, cała trójka pojechała do domu Kuby.
– To, że ta dziewczyna przeżyła, to cud.
– Skfitował Kuba nalewając sobie i Lidce po kieliszku czystej wódki.
– To, że my przeżyliśmy to jest cud. W życiu jeszcze nie jechałam tak szybko.
– Odpowiedziała Lidka wychylając kieliszek do dna.
– A ja?

– Zapytała Kasia patrząc oskarżycielsko na ich kieliszki.
– A ty moja droga byłaś dziś bardzo dzielna. Jak dorosła osoba. Dlatego…

– Wstał i podszedł do zlewu. Z szafki nad nim wyjął kieliszek i nalał do niego wody z butelki.
– Bo ja jestem dorosła tatusiu. Od dawna ci to mówię, ale ty nie chceszmi wierzyć. Czy ten dzidziuś będzie zdrowy? I jego mama też?
– Tak kochanie. A teraz zdrowie dzidziusia i jego mamy.

– Stuknęli się kieliszkami i poraz kolejny opróżnili je do dna. Kiedy po jakimś czasie Kasia poszła do swojego pokoju, a Lidka i Kuba zostali sami, zaczęli dawać upust emocjom. Padli sobie w objęcia i tulili się mocno. Dłonie Kuby powędrowały natychmiast ku jasnobrązowym włosom Lidki, niesfornie rozrzuconym, opadającym na twarz. Gładził je i odgarniał czule, aż w końcu odważył się i pocałował ją namiętnie. Nie protestowała, poddała się i oddawała pocałunek za pocałunkiem. Dłonie Kuby przesuwały się czule po plecach, ramionach i w końcu piersiach Lidki.
– To musieliście napić się tej ochydnej wódki, żeby się całować? To było naprawdę takie proste? Zakochana paaaraa!

– Odskoczyli od siebie jak oparzeni.
– Skubana. Ja wiedziałem, że ona jest nazbyt inteligętna jak na swój wiek. Mówiłem ci, że należy pukać, jak się wchodzi.
– Gdzie, do kuchni? Przecież tu nie ma drzwi.
-Kuba spłonął rumieńcem, nie mając już argumentów na swoją obronę.
– Tyle razy mówię! Niewolno podglądać, podsłuchiwać…
– Przecież mówiłam, że chce mi się pić. Nie słszeliście, byliście zbyt zajęci…
– Zmykaj do pokoju, musimy z ciocią porozmawiać.
– To może wy zmykajcie do twojego pokoju, jeśli będziecie rozmawiać tak jak przed chwilą…
– Kasiu! To nie jest zabawne.

– Mała natychmiast spuściła oczy i zniknęła w głębi korytarza.
– Przepraszam cię…Nie wiem jak to się stało, nie powinienem, gdyby nie Kasia to…
– Nie, no co ty…To ja przepraszam. Ja…Też tego chciałam.
– Naprawdę? Chcieliśmy tego? To nie była nagła reakcja na zbyt silne emocje dzisiejszego dnia?
– Nie, myślę, że z mojej strony nie…

– Odparła.
– W takim razie, może to powtórzymy?
– Kubuś, wybacz, ale powinnam się już zbierać. Jest już późno, a rano mam dyżur w stacji.
– Jasne. To może…Może chociaż cię podwiozę?
– Nie, przejdę się. Dobrze mi to zrobi.

– Nie nalegając, odprowadził ją za bramę, czule całując na pożegnanie.

– Gdy szła małym, zadrzewionym parkiem, naraz poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Krzyknęła i już zamachnęła się, by wymierzyć cios napastnikowi, ale zostało jej to uniemożliwione, ponieważ ten, zwinnym ruchem chwycił ją mocno za nadgarstki. Syknęła z bólu. Odepchnęła go lekko, zadając cios kolanem w brzuch, lecz nie zmniejszył uścisku na jej nadgarstkach. Spojrzała w twarz mężczyzny, który stał przed nią.
– Boski daro…To te oczy…Wiedziałam, że skądś znam te oczy…

– Śmignęło w jej głowie.
– Lidzia, Lidzia, Lidzia.

– Mężczyzna z wyraźną lubością wymówił jej imie, obleśnie oblizując wargi.
– Zabieraj łapy! Puść mnie!

– Warknęła ostro.
– Uuuuu! Zawsze byłaś ostra dziunia, nadal ci to nie przeszło? To widocznie minęłaś się z powołaniem w tej karetce kochanie. Ten twój doktorek, z którym tak się lizałaś przed jego domem, będzie z ciebie miał pożytek i uciechę.
– Ty wstrętny…Ty obleśny, ty…
– Miód na moje uszy, no dokończ.
– Czego ode mnie chcesz? Już dawno się spłaciłam! Nie masz prawa mnie nękać.
– O tym do czego mam prawo, a do czego nie, będę decydował ja sam. To, że się spłaciłaś, to jest jedna sprawa. A to, że mam super płytki z twoim cudownym udziałem, to druga sprawa.
– Ty świnio! Nie masz prawa mnie szantażować! Mogę pujść z tym na policję! Zrobią wam nalot i…
– I za nim to zrobisz, super filmiki z twoim udziałem polecą do sieci, do tej twojej śmierdzącej stacji ratunkowej, no i do tego doktorka, którego chyba kochasz, co?
– Czego chcesz! Ty parszywa, obleśna gnido, czego chcesz!
– Musisz zgodzić się na współpracę z nami. A wtedy będziesz bezpieczna, twoja reputacja także. Chyba nie było ci z nami tak źle, prawda? Klijenci nigdy na ciebie nie narzekali. Zarabiałaś więcej niż w tej karetce.
– Zamknij się! Czego chcesz, pytam ostatni raz!
– Widzisz maleńka. Nadal jesteś piękna, przydałabyś się nam w interesie.

– Nie wytrzymała. Wymierzyła mężczyźnie siarczysty policzek.
– Nie próbuj testować mojej cierpliwości!

– Ryknęła wprost nad jego uchem.
– Ty jednak wiesz co mnie podnieca, w każdym razie. Daruję ci to tylko dlatego, że nie masz innego wyjścia, jak skombinować nam morfinę. Duuużo morfiny. Nasz diler niestety zachorował, a sama wiesz jak to jest w tym biznesie.
– Zapomnij! Ani mi to w głowie! Jak mnie znalazłeś! Śledziłeś mnie! Myślałeś, że się nie zorientowałam?
– No nie…Wiem, że ty i doktorek zaczęliście coś kminić, w lesie…Ale spotkanie i tak uważam za spektakularne. Wiesz co masz do stracenia. Jutro rano masz do mnie zadzwonić i dać mi odpowiedź.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 47

– Przed wyjściem do pracy Anna zawsze zmieniała opatrunki Wiktorowi, dla którego nie było to przyjemne ze względów bólowych, ale także dlatego, że musiał się budzić wczesnym rankiem, a zasnąć potem nie było mu łatwo.
– Wiktor. Jeszcze chwila. Posłuchaj, przyślę ci kogoś do pomocy przy Poli. Mama dopiero jutro wraca z pielgrzymki, więc…

– Banach westchnął i zaspanym głosem odpowiedział:
– Aniu. Naprawdę, wiem jak się o mnie troszczysz, ale z tymi opatrunkami powoli już kończymy, tak? Coraz lepiej sobie ze wszystkim radzę. Dam radę zająć się również Polą i tatą.
– Ja wiem. Ja wcale w to nie wątpię, ale nie chcę cię jeszcze przeciążać. To za wcześnie, żeby zostawiać cię z takim natłokiem obowiązków.
– Anka, nie chcę o tym słuchać!
– Wiktor, ledwie uszedłeś z życiem! Masz na ciele bardzo rozległe i trudnogojące się oparzenia! Jeszcze coś?
– Może jedynie odrobinę zaufania w moją stronę? Jeśli z czymś sobie nie będę radził, zadzwonię po kogoś, ale przestań roztaczać nade mną parasol ochronny. Nikogo nie zabiję, potrafię podać ojcu leki, nakarmić i przewinąć własną córkę do cholery!

– Krzyknął uderzając się dłońmi o uda.
– No dobrze, dobrze, uspokój się. Może masz rację. Ale ja tak bardzo cię kocham, że…Wiktor, zrozum.
– Rozumiem, a teraz zmykaj już do pracy, bo jeszcze kilka godzin snu przede mną.
– No dobrze. Śniadanie zostawię ci w kuchni, mleko dla małej będzie czekało w podgrzewaczu…Aaa, pieluchy są na dolnej półce przy pralce w łazience. Aaaa i słuchaj…Smoczek najlepiej będzie jak…
– Wiem wszystko, idź już proszę cię.
– Wyprowadzę Nalę, z tym możesz nie dać rady.
– Świetnie, bylebyś teraz dała mi spać! Jest czwarta trzydzieści!

– Anna wyszła pogwizdując na czteromiesięczną suczkę, która skamląc radośnie i merdając ogonem, dała się wyprowadzić na spacer. Kiedy została odprowadzona do domu, a Anna pojechała do pracy, w mgnieniu oka opróżniła swoje miski myśląc, co mogłaby zrobić, by się nie nudzić. Ta myśl nie pozostała zbyt długo w psiej głowie, gdyż odezwał się dzwonek do drzwi. Jako jedynej obrończyni domu, nie pozostało jej nic innego, jak szczekać na całe gardło, a także pobiedz na górę, by obudzić pana, którego jeszcze znała najkrócej spośród wszystkich domowników.
– Nala! Co ci się dzieje? Kto tam znowu się dobija cholera jasnaa!

– Rzekł znów rozbudzony Wiktor wstając i drepcząc niespiesznie do drzwi, wraz z zaciekawioną Nalą.
– Kiedy otworzył, przetarł dla pewności oczy, by się upewnić, że już nie śpi. Za każdym razem obraz był taki sam. Przed drzwiami stał jego brat. Ubrany w sportowy dres i trampki.
– Cześć. Wpuścisz mnie do środka?

– Zapytał Jarek, jak gdyby nigdy nic.
– Co tu robisz i czego szukasz?
– Myślałem, że już ci przeszło i jakoś ładniej mnie przywitasz.
– Słuchaj, jest siódma rano. Czego szukasz w moim domu, odpowiadaj, bo tracę cierpliwość!
– Najpierw wpuść mnie do domu, potem pogadamy.

– Rozzłoszczony Wiktor wypuścił nieprzyjaźnie powietrze, a potem odsunął się, by zrobić bratu miejsce.

– Jarek rozgościł się sam. Zdjął i ułożył buty pośród innych, a potem bez zaproszenia powędrował do kuchni.
– Herbaty?

– Zapytał tak, jak by to on był gospodarzem domu.
– Jaja sobie robisz czy co?
– Jeszcze nic nie robię. Widzę, że Ania przygotowała ci śniadanie, więc zrobię ci herbatę, to…
– Wiktor doskoczył do brata łapiąc go mocno za ramiona.
– Co ty wyprawiasz! U siebie jesteś? Ania? Tak zwracasz się do mojej żony? Posłuchaj! Nie wiem po co wróciłeś, ale rozpieprzyć na nowo mojej rodziny ci nie pozwolę, rozumiesz? Nie pozwolę! Od mojej żony łapy i oczy zdala! Czy to jest jasne?

– Jarosław z pokorą i spokojem zniósł atak złości Wiktora, po czym grzecznie odpowiedział, delikatnie zdejmując ręce z jego ramion.
– To pozwól mi chociaż naprawić to, co spieprzyłem. To po pierwsze, a po drugie uspokój się. Nie mam zamiaru uwodzić twojej żony. Chciałem zobaczyć się z tatą.
– Jasne! A święty Mikołaj rozdaje prezenty cały rok. Biegałeś tak sobie w pobliskim parku i postanowiłeś zajrzeć taak?
– Nie. Nie będę cię okłamywał, wiem, że w to byś nie uwierzył.
– To po jaką cholerę zwalasz mi się na głowę o siódmej rano? Mało tego! Panoszysz się jak by to był twój dom!
– Bo to trochę nadal jest mój dom, nie sądzisz? Mieszkaliśmy tu od zawsze z ojcem, po śmierci mamy.
– Czas przeszły, świetnie zauważyłeś, mieszkaliśmy. Ty już tu nie mieszkasz!
– Trafne spostrzeżenie. Ale nadal nas coś łączy. Więzy krwi i ojciec, dla którego musimy spróbować to wszystko poskładać. On robi się coraz starszy, powoli musimy godzić się z tym, że go stracimy. Więc zróbmy wszystko, żeby jego ostatnie lata były jak najpiękniejsze.
– Nie wierzę. Patrzę na tą twoją gębę, łudząco podobną do mojej, tyle, że bez blizn i nie wierzę. Jak zwykle pieprzysz od rzeczy braciszku. Tylko zastanawiam się, co tym razem chcesz osiągnąć.

– Jarosław wlał wrzątek do dwóch filiżanek z herbatą, a potem lekko posłodził ich zawartość.
– Rozumiem twoje rozżalenie Wiktor. Będąc na twoim miejscu, pewnie sam bym się tak zachował i nie wierzył w szczere intęcje, ale…Ale ja…Dzięki Annie i Zosi. Dzięki temu, że się do mnie odezwały, bardzo wiele zrozumiałem, przemyślałem i…Z resztą, ostatnie lata mego życia pokazały mi, że jestem przegrany.
– Do prawdy, wzruszyłem się. Nie wiem co robiłeś przez te wszystkie lata, ale aktorem jesteś świetnym.
– Wiktor, proszę. Zniosę wszystko, ale wysłuchaj mnie. Jeśli nie zechcesz dać mi drugiej szansy, zrozumiem. Nie musimy rzucać się sobie w ramiona, dzielić ze sobą opłatkiem, czy składać sobie życzeń urodzinowych. Ale spróbujmy…Ty spróbuj mi wybaczyć, tolerować mnie w życiu swojej rodziny i ojca.
– Ja chyba śnię. Po dziesięciu latach od naszego ostatniego, burzliwego spotkania ty wracasz, jak gdyby nigdy nic i co! I chcesz odkupić swoje winy? Naprzykrzanie mi się, wykorzystywanie ojca w każdy możliwy sposób? Robienie sobie ze mnie wiecznego alibi dla swoich przewinień? To ciebie ojciec miał zawsze za tego mądrzejszego! To tobie chciał przepisać dom! Ja byłem ten zły, niedobry, ten, który nic w życiu nie osiągnie bez znajomości. A tobie to odpowiadało! Zawsze!
– Masz rację. Odpowiadał mi taki stan rzeczy. Odpowiadało mi to, że wszystko, co zrobiłem źle w szkole, na imprezach, bierzesz na siebie, bo rodzice nigdy nie uwierzyliby, że to mogą być moje sprawki. Uwielbiałem grać przed nimi, a zwłaszcza przed ojcem aniołka, którym nie byłem. I uwielbiałem bawić się twoim kosztem. Kiedy zostaliśmy sami z ojcem, kiedy przyszły problemy z jego zdrowiem…Również było mi na rękę, że wziąłeś wszystko na siebie i że niczym nie muszę sobie zaprzątać głowy, o nic się martwić. Nie poczułem się w obowiązku pomocy tobie nawet wtedy, kiedy twoja żona…Kiedy ty i Zosia…Przepraszam, ale uwierz mi. Naprawdę zrozumiałem, jak bardzo byłem podły i jak wiele w życiu spieprzyłem i straciłem. Lecz mówią, że nigdy nie jest za późno, by naprawiać błędy. Wiktor! Wybacz! Ja tak bardzo cierpię!- Głos Jarka uwiązł w gardle, aż w konsekwęcji z jego oczu popłynęły łzy, a on ukrył twarz w dłoniach. Po chwili bezgłośne fale szlochu zaczęły wstrząsać jego ciałem. Wiktor siedział bez ruchu naprzeciw brata.
– Miałeś jedną, jedyną szansę uzyskać moje przebaczenie. Na chwilę obecną mam ochotę wbić ci nóż prosto w serce. Powstrzymuje mnie tylko ojciec, o którego tak bardzo walczyłem i rodzina, którą cudem zyskałem.

– Mówił przez zęby. Na jego udach spoczywały pięści tak mocno zaciśnięte, że aż pobielały mu kostki.
– Pamiętasz kolonię nad jeziorem w Brońsku? Pamiętasz? Pamiętasz ją? Miałem wtedy 16 lat.

– Zbliżył się do Jarka i ujął w dłonie jego twarz.
– Wiktor przestań, proszę, zapomnijmy o tym.
– Nie Jarek! Nigdy, przenigdy o tym nie zapomnę, rozumiesz?
– Błagam, nie wracajmy do tego.

– Płakał jak dziecko, gdy rozemocjonowany Wiktor potrząsał jego głową.
– Do czego mamy nie wracać. Do tego, że mój naćpany, pijany braciszek wraz ze swoimi koleżkami kazali mi patrzeć na to, jak gwałcą piętnastoletnią dziewczynkę?
– Przestań! Błagam! Przestań!
– Zamknij się! Jeszcze nie skończyłem! Teraz, dopiero teraz cię to boli? Chciałem stanąć w jej obronie! Próbowałem! Ale skutecznie mi to uniemożliwiliście! Sukinsyny! A potem wlaliście we mnie na siłę dwie butelki piwa i jeden z nich…Jeden z tych młodych skurwieli zrobił mi dokładnie to samo, co wy wszyscy pokolei tej biednej dziewczynie. Patrzyłeś na to! Patrzyłeś i nic nie zrobiłeś śmieciu!A pamiętasz co było potem? Powiedzieliście mi, żebym nikomu nie mówił, żebym potraktował to jako żart. Zostawiliście mnie samego, w lesie. Bałem się! Tak potwornie się bałem i postanowiłem sobie, że ostatni raz tak bardzo się boję! A na drugi dzień, wszyscy perfidnie śmialiście mi się w oczy! Wszyscy! I tak aż do końca kolonii! Pamiętasz to sukinsynu czy nie!
– Wiktor, ja…

– Wiktor drżał na całym ciele. Tylko fizycznie zdawał się być obecny w kuchni. Myślami znajdował się conajmniej dwadzieścia lat wstecz.
– Wiktor. Gdybym mógł to zmienić, cofnąć czas…Uwierz mi, zrobiłbym to…Byłem młody i głupi.
– Ten argument ma skłonić mnie ku wybaczeniu braciszku? Wiesz, że szantażowałeś mnie tak skutecznie zdjęciami, które przedstawiały, jak jeden z tych bydlaków mnie gwałci, że do dzisiaj nie potrafię okazywać emocji, ani uczuć. Nie potrafię o nic walczyć. I wiesz, że nikt o tym nie wie? Nawet moja żona, ani nasz ojciec. Obiecałem sobie, że nikt, nigdy się o tym nie dowie. Nie dlatego, że bałem się, że pokażesz komukolwiek te obrzydliwe zdjęcia. Nie! Tylko dlatego, że wstydziłem się tego, co mi zrobiono! Nigdy, przenigdy ci tego nie wybaczę! Wynoś się z mojego domu! Wynoś się!
– Jeśli ci to pomoże, uderz! Wal! Dawaj! Jest mi wszystko jedno. Wiem, że to co zrobiłem jest niewybaczalne, ale Wiktor…Minęło tyle lat…
– Tak jest. Minęło tyle lat. Prawie o tym zapomniałem, tylko pojawienie się twojej osoby sprawiło, że zabliźniona rana wewnątrz mojego serca otworzyła się i pali bardziej, niż te obecne na moim ciele. Zniknij stąd! Daj nam wszystkim spokój! Wynoś się z mojego domu!

– Roztrzęsiony Wiktor puścił głowę Jarka. Ten wstał i patrząc smutno na Wiktora powoli oddalał się w stronę drzwi wyjściowych.
– Nigdy nie przestanę mieć nadziei, że kiedyś mi wybaczysz. Ale rozumiem cię. Może kiedyś zrozumiesz, że każdy zasługuje na drugą szansę.

– Z tymi słowami wyszedł, zostawiając zapłakanego Wiktora, który słysząc płacz córeczki, desperacko próbował się uspokoić, by się nią zająć.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 46

– Życie Artura Góry w ostatnich tygodniach wyraźnie nabrało tępa. Jego relacja z mają, dzięki jego odwadze nareszcie poszła o wymarzony krok do przodu. A może i dwa? Kiedy sytuacja pomiędzy tym dwojgiem została jasno określona, spotkań, wspólnych wyjść do kina i teatru, opery nie było końca. Podczas dyżurów w stacji ratownictwa medycznego, w każdej wolnej minucie, Artur starał się znaleźć czas na choćby króciutki telefon do Maji, bądź treściwego smsa. Trwało to wszystko zaledwie kilka tygodni, lecz oni mieli wrażenie, jak by znali się co najmniej od kilkudziesięciu lat i snuli wobec swojego związku bardzo poważne plany, o których zamierzali poinformować Basię oraz jej męża na uroczystej kolacji, którą szykowali wspólnie tego dnia.

– Artur, ja już nie wiem czy to wszystko to jest dobry pomysł.

– No oczywiście, że to jest dobry pomysł. To wszystko to jest wspaniały pomysł, to wszystko to są bardzo smaczne rzeczy Majeczko.

– Stwierdził mlaszcząc i przeżuwając kęs kanapki, jednej z wielu, leżących w równym stosiku na stole.

– Przecież nie mówię o jedzeniu wariacie. Chodzi o nasz plan. Może to za szybko? Przecież oni się na to nie zgodzą, będzie awantura.

– Majeczko. Już setki razy to przerabialiśmy. Dążąc do własnego szczęścia, nie możemy sugerować się zdaniem innych. Liczą się nasze potrzeby i liczymy się my.

– Tak, wiem, ale ja nie jestem człowiekiem, który lubi toczyć spory. Chciałabym to jakoś obejść. Chciałabym, żeby wszyscy byli zadowoleni.

– Kochana! Ja to wiem. Ale jak mówi słynne przysłowie, jeszcze się taki nie narodził, co by każdemu dogodził.

– Maja westchnęła, biorąc kolejny talerz z mini kanapkami, podjechała do stołu i ustawiła go ostrożnie.

– Rozleniwiona Ksena, podeszła do stołu węsząc w powietrzu smakowite zapachy.

– Cio mordo! Głoodna jeśtem taak? Głoodna jeśtem! Cio ja tu wyciuwam? Kanapećki pańciowie źlobili!

– Rozczulił się Artur, wycierając ręce w fartuch i tarmosząc pieszczotliwie psi łeb.

– Artur! O nie! Nie próbuj jej podkarmiać! Ona musi znać granice.

– No, ale zioobać, jak ona patsi na mnie tymi śwoiiimi ślepkaami!

– Nie! Ani się waż! Ksena! Odejdź! To nie jest twoja pora karmienia.

– Suka stuliła uszy po sobie i wycofała się grzecznie.

– No już nie przesadzaj. Chciałem jej dać tylko kawałeczek szyneczki. Nie przytyłaby od tego.

– Artur. Ona musi znać mores kochanie. Mamy ustalone zasady, których Ksenie niewolno zmieniać. Kluskowi też by się coś takiego przydało. W przeciwnym razie roztyje się tak jak jego właściciel.

– Słucham? Jaki właściciel? Jakie roztyje? Przecież ja jestem w sam raz. No…Może mam tam…Dziesięć kilogramów nadwagi, ale…

– Ale to właśnie zrzucisz i ja ci w tym pomogę. Od dziś kończymy z zajadaniem smutków, trudnych pacjentów i kluska też tego nauczymy.

– Artur już chciał coś odpowiedzieć, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi.

– Maja podskoczyła na wózku i zamarła na kilka sekund.

– Ty tu jesteś panią domu. Biegnij otworzyć…Znaczy…Jedź.

– Maja lekko uśmiechnęła się do Artura i wraz z Kseną u boku po chwili była już przy drzwiach. Kiedy je otworzyła, stała tam Basia z Adamem. Basia trzymała na rękach nosidełko ze śpiącym maluchem, który jakiś czas wcześniej przyszedł na świat.

– Maja! Siostrzyczko! Jak dobrze cię widzieć!- Ucałowała serdecznie Maję, podając nosidełko mężowi.

– Cześć wam. Cudownie, że jesteście. Zapraszam, rozgośćcie się w salonie. Kolacja już kończy się szykować.

– Prawdę mówiąc obawiam się Majuś, co ty mi chcesz powiedzieć, skoro już zaprosiłaś nas na kolację.

– Powiem ci Basiu, ja też mam małego cykora, ale liczę na to, że wszyscy jakoś się dogadamy. Zaraz do was wracam. Małe prace wykończeniowe w kuchni.

– Może jakoś pomożemy? Tylko odłożymy Szymka.

– Nie, dzięki Adaś, mam pomocnika.

– Oboje z Basią spojrzeli na Maję nic nierozumiejącym wzrokiem, a ona prędko oddaliła się do kuchni.

– Artur, przebieraj się! Już są! Wcześniej niż mieli być!

– Rzekła pół szeptem, wjeżdżając do kuchni i cicho zamykając drzwi.

– Co się przebieraj! Jakie się przebieraj! Gdzie się przebieraj! Tu? W kuchni? Przecież garnitur został w twojej sypialni.

– Wycedził Góra przez zęby.

– Nie panikuj. Zaraz ci go dostarczę, ty się w tym czasie rozbierz.

– Maja znów zniknęła po drugiej stronie drzwi. W tym czasie Góra, lekko spanikowany, podekscytowany zdejmował fartuch i domowe ubranie klnąc na wszystkie świętości.

– Wszołek cholera jasna. Żebyś ty taki prędki był w robocie. Do czego to dochodzi, żeby szef stacji musiał się w kuchni rozbierać, jak nie przymierzając…Kurtyzana jakaś…Przecież to jest niesmaczne.

– Mówił sam do siebie, pochylony składając zdjęte ubranie. Wtem drzwi się otworzyły i stanął w nich Adam Wszołek, z dziecięcą butelką w dłoniach. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie.

– Masz już ten garnitur kochanie? Zaczyna mi być zimno.

– Zapytał Artur i uniósł się odwracając głowę w stronę przybysza.

– Oo! Wszołek. Dzień dobry!- Doktor? Tutaj?

– A no tutaj, tutaj. Nie spodziewałeś się mnie co?

– Zaśmiał się gromko Góra.

– Nie, nie spodziewałem. A na pewno nie spodziewałem się zobaczyć doktora w samych majtkach na gołą klatę.

– Wszołek, jak się wchodzi do czyjejś kuchni, to puka się, mamusia nie nauczyła?

– A skąd wiedziałem, że doktor tu będzie stał w negliżu?

– Nieważne! To mogła być Maja i pomyślałeś jak by się poczuła Basia? Co ja mówię, sama Maja jak by się poczuła?

– Doktorze, wybaczy pan, ale wątpię, by kobieta paradowała nago po kuchni. To miejsce do tego nie służy.

– Wszołek! Ty nie bądź taki hop do przodu, bo ci tył przejadą! Skąd ty wiesz do czego kuchnia służy, jak u ciebie tylko Basia gotuje?

– Wtem do kuchni weszła Maja z garniturem Artura na wieszaku.

– Jestem. Przepraszam kochanie, nie mogłam go wydobyć z szafy…- Zobaczyła Adama, który stał nadal trzymając butelkę dziecka w dłoniach.

– Oo, widzę, że już się poznaliście…Znaczy…O Boże, co ja plotę…- Cała trójka roześmiała się nerwowo.

– Nie będę przeszkadzał, Maju, czy mogłabyś podgrzać mleko Szymkowi? Zbliża się powoli pora karmienia.

– Jasne- Rzekła odbierając butelkę Adamowi, a ten wyszedł szybko.

– Jesteś pewien, że…- Nigdy, niczego bardziej nie byłem pewien. Wszystko jest gotowe. Zajmij się gośćmi, ja podam rosół i danie główne. Weź tylko te kanapeczki…Mmm, wyszły po mistrzowsku. Będzie na przystawkę, zagrychę do kielicha. No co? Przecież trzeba będzie to opić…Bynajmniej ja z Wszołkiem, jako głowy rodzin.

– Przestań gadać tylko o jedzeniu i o piciu! Ty w ogóle się nie boisz?

– Ale czego! Majeczko! Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Koniec tych pogaduszek. Idziemy tam i załatwimy to raz na zawsze.

– Maja poprawiła szybko włosy w lustrze wiszącym w korytarzyku prowadzącym do przestronnego salonu w jej domu. Wjechała tam po chwili ostrożnie, a za nią wszedł z tacą wypełnioną po brzegi jedzeniem Artur. Basia na widok Artura otworzyła usta tak szeroko, jak by chciała go zjeść.

– Co tu jest grane? Co się tutaj dzieję! Maju? Możesz mi wytłumaczyć? Co pan tu robi?

– Chwileczkę. Panno Basiu…Po co ta agresja, jesteśmy tu właśnie po to, aby zawiązać pakt pokojowy…Wszyscy.

– Z całym szacunkiem dla pana doktora, ale panną byłam ponad siedem lat temu.

– Ach tak…Przepraszam, moje zapomnienie.

– Proszę, uspokójcie się! Nie spotkaliśmy się tutaj po to, żeby się kłócić.

– Próbowała opanować sytuację Maja.

– Majka! Wyjaśnij mi proszę, co doktor Góra robi w twoim domu?

– Basiu, nie denerwuj się. Jest moim gościem tak jak ty, Adam i Szymek.

– W garniturze? Co, zamierza się pan przy nas oświadczyć Maji?

– Owszem, zamierzam. A właściwie nie…Nie zamierzam, bo już to zrobiłem i Maja się zgodziła.

– Basia poczerwieniała na twarzy i w pierwszym odruchu walnęła z całej siły pięścią w stół, aż zadrżała taca z jedzeniem, postawiona tam wcześniej przez Artura.

– Słucham? Co pan zrobił? Pan oświadczył się Maji? To jest jakieś nieporozumienie, mezalians! Nigdy w życiu się na to nie zgodzę! Do żadnego ślubu nie dojdzie!

– Baśka! Uspokój się! Po co rozkręcasz niepotrzebne awantury? Zjedzmy obiad i porozmawiajmy na spokojnie. Bez nerwów.

– Stanął w obronie Maji Adam.

– Adam ma rację Basiu. Weź kilka głębokich oddechów i…Posłuchaj.

– Basia zacisnęła z najwyższym trudem zęby, ledwo powstrzymując się od kolejnego komentarza, którym chciała odpowiedzieć siostrze. Artur nalał wszystkim sporą porcję rosołu. Jedli w gęstej atmosferze milczenia, przerywanej od czasu do czasu rozmowami o niczym prowadzonymi przez Adama i Artura.

– Majka! Ile ty znasz tego człowieka! Co ty właściwie o nim wiesz! Co wiesz o instytucji małżeństwa! Zwariowałaś? Taka decyzja po kilku tygodniach znajomości?

– Nie wytrzymała Basia i znów rozpoczęła dyskusję.

– Basiu. Może i nie znam Artura zbyt długo, ale wiem na pewno, że nikt, nigdy w ten sposób na mnie nie patrzył i nigdy w tak czuły sposób do mnie nie mówił. Nikt nie był w stosunku do mnie taki troskliwy i opiekuńczy. To jedyny mężczyzna, który traktuje mnie tak, jak bym była całkowicie sprawna. Mój wózek się dla niego nie liczy, nie jest przeszkodą w tym, żeby mógł obdarzyć mnie uczuciem, zostać moim mężem i ojcem moich dzieci.

– Majka! Ty naprawdę zwariowałaś! Oszalałaś! Nie wierzę w to co słyszę! Taka rozsądna kobieta jak ty! Po studiach!

– Twoim zdaniem nie mam prawa do szczęścia? Tylko dla tego, że masz problem z tym kto jest moim partnerem?

– Mam powody, by mieć z tym problem. Tobą trzeba się opiekować. Pracuję trochę przy stacji ratownictwa medycznego i wiem jaki jest doktor Góra. Nikt nigdy się dla niego nie liczył! Rozumiesz? Ten człowiek jest przepisowy i regulaminowy aż do bólu! Będzie cię zostawiał na całe dnie i noce, bo liczy się dla niego praca, praca, praca i jeszcze raz praca.

– Tym razem nie wytrzymał Artur. Jego łyżka z impetem upadła do talerza, gdy podłączył się do rozmowy sióstr.

– Przepraszam bardzo, pozwolę sobie powiedzieć po imieniu, Basiu! Ja również tu jestem i bardzo nie lubię, kiedy mówi się o mnie, przy mnie! Chciałem o tym wszystkim porozmawiać na spokojnie, ale widzę, że się nie da. Tyle przykrych słów słyszę tu pod swoim adresem, że również nie poskąpię ich tobie. Jesteś siostrą Maji. Jest w was podobieństwo fizyczne. Podobne figury, włosy…Ale to wszystko, bo w środku jesteście zupełnie inne. Dziwię się Adamowi, że daje radę z tobą wytrzymać. Przepraszam Wszołek, że to mówię…Ale…Nie pozwolę, by Basia traktowała w ten sposób Majkę. Jeśli chodzi o moją osobę, pal sześć. Ma trochę racji. Może nie jestem ideałem. Jednym z moich największych życiowych celów jest walka o ludzkie życie. Jestem sknerą, jestem zrzędą, jestem surowym człowiekiem pilnującym regulaminu i przepisów. Ale przede wszystkim jestem człowiekiem, który ma uczucia. Nie potrafię ich okazywać, przynajmniej nie wszystkim i nie zawsze. Ale Maja sprawiła, że powoli staram się tego uczyć. Dzięki niej podnoszę się po utracie Renaty, kocham na nowo, rodzę się na nowo! Pozwól mi pokazać, że nie jest tak jak myślisz. A nawet jeśli masz rację, jeśli nasz związek miałby się nie udać, pozwól nam utonąć, zachłysnąć się szczęściem. Ślub już zaplanowaliśmy. Piętnastego maja! Skromny, cywilny, tylko dla przyjaciół i znajomych.

– Dalej nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Mam nadzieję, że to mi się śni. Zamieszkaliście już razem?

– Jeszcze nie. Stanie się to ostatecznie w dzień ślubu.

– Jak wy to sobie wyobrażacie. Nie dacie rady funkcjonować jak normalna rodzina. Oboje pracujecie, Maja czasami ma ciężkie dni, kiedy trzeba jej pomagać po rehabilitacji! Chcecie mieć dzieci?

– Wszystko wiem. Ze wszystkim się liczę. Nic nie poradzę na to, że kocham twoją siostrę jak nikogo na świecie. Jest przecudowna i nie zmienię tego, nawet jeśli będziesz bardzo starała się stanąć nam na drodze do szczęścia. Poślubię ją i zostanie moją żoną, będę ją kochał i pomagał jej jak umiem. Będę lepszym człowiekiem.

– Dosyć tego! Nie zamierzam dłużej brać udziału w tej farsie! Mam wrażenie, że czytam jakieś kiepskie romansidło. Adam, bierz Szymka i wychodzimy.

– Baśka! Uspokój się proszę cię. Sądzę, że trzeba dać szansę temu związkowi i…

– W takim razie ja wychodzę, a ty, rób co chcesz!

– Z oczu Maji płynęły łzy powodowane ostrą reakcją siostry, która nie reagowała na próby zatrzymania jej na dalszą część obiadu. Po dziesięciu minutach z szynkiem w nosidełku wybiegła mocno trzaskając drzwiami.

– Przepraszam cię za Basię Maju. Chcę, żebyś wiedziała…Ja…Ja tak nie myślę. Ja uważam, że jesteście świetną parą. Nie płacz…Ona po prostu potrzebuje czasu. Dążcie do celu, życzę wam z całego serca powodzenia! Panu doktorze! Naprawdę pana lubię!

– Noo! Widzisz Wszołek! Ja ciebie też lubię. Wiedziałem, że ty to mnie zrozumiesz. To może dokończymy wspólnie obiad i napijemy się po kieliszeczku?

– Chętnie, z panem wszystko!

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 45

– Noc zdawała się nie mieć końca. Anna układała właśnie w łóżeczku Polę, która nie pozwoliła jej, ani Wiktorowi zbyt długo zmróżyć oczu. Miała swój czas ząbkowania, tak ukochany i znienawidzony przez wszystkich rodziców. Odłożywszy córeczkę, którą dopiero co udało jej się uspać, spojrzała na Wiktora. Miała wrażenie, że spał. Ostrożnie wsunęła się pod kołdrę, by go nie obudzić. Kiedy sama przytulała głowę do poduszki, by uszczknąć choć chwilę snu, z innej części domu dobiegł ją przeraźliwy krzyk. Zerwała się na równe nogi i wybiegła z sypialni na korytaż próbując ocenić, gdzie i co się dzieje. Szybko zorientowała się, że krzyki dochodzą z pokoju ojca Wiktora. Pospieszyła tam czym prędzej, chcąc uniknąć pobudki wszystkich domowników.
– Tato? Wszystko w porządku? Co się dzieje?

– Zapytała wystraszona.

– Patrzyła na twarz teścia. Ale ona, zarówno jak i jego oczy były nieobecne, gdzieś daleko.
– Marysiu! Jestem ranny!

– Wychrypiał jęcząc i trzymając się za brzuch.
– Jezus Maria…Gdzie? Co tata sobie zrobił?

– Kontynuowała śmiertelnie przestraszona, lecz nagle zorientowała się, że to kolejny atak choroby alz himmera.
– Marysiu, moje dziecko! Natychmiast wezwij lekarza. Była łapanka! Trafili mnie! Ledwo udało mi się uciec.
– Dobrze. Zaraz to zrobię, a tymczasem podam ci odpowiednie leki, po których z pewnością poczujesz się lepiej.

– Rzekła Anna, chcąc nieco uspokoić starszego pana.
– Już już, spokojnie. Oddychaj spokojnie. Niemcy już sobie poszli. Weź tę tabletkę, a ja zaraz przyniosę ci wody, żebyś mógł popić. I kropelki na uspokojenie. Tylko spokojnie, dobrze? Nigdzie teraz nie wychodź, nie ruszaj się.

– Pobiegła do kuchni po wodę i krople na uspokojenie. Kiedy wróciła, pan Władysław zdawał się prowadzić z kimś rozmowę.
– Już jestem. Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale musisz wziąć to.

– Wskazała na tabletkę, naparstek z kroplami uspokajającymi, oraz szklankę wody.
– Tak jest, moja luba skowroneczko. Pan Ziółkowski już sobie poszedł. Uważaj na niego. Jemu nie wiara. Pracuje dla tych szubrawców. To Folksdojcz.
– Oczywiście. Będę uważać, a teraz połknij leki i połóż się spać, dobrze? Jesteś bardzo zmęczony.
– O tak…Bardzo, bardzo zmęczony.

– Władysław z pomocą Anny przyjął dawkę leków, a ona dopilnowała, by wrócił do łóżka i spokojnie zasnął. Gdy tak się stało, ona sama znów znalazła się u boku Wiktora. Nie zastała go jednak śpiącego. Siedział na łóżku z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. Nawet nie zauważył jak weszła. Popijał dawkę leków przeciwbólowych, gdy do niego podeszła.
– Wiktor? Nie śpisz? Aż tak bardzo cię boli? Wiesz, że musisz powoli odstawiać leki.

– Lekko zakrztusił się wodą, gdy z nienacka usłyszał jej głos.
– Po prostu nie chciałem cię martwić. Widzę i słyszę ile masz dzisiaj roboty przy małej, a ja nawet nie mogę ci zbytnio pomóc.
– Wiktor, co ty pleciesz. Jeżeli się źle czujesz, masz obowiązek mi o tym powiedzieć. Będę smarować twoje rany specjalną maścią, którą przepisał ci Warner.
– Co za różnica, maść czy leki. Organizm jednakowo się truję!
– Nie prawda! Jesteś lekarzem i dobrze wiesz, że nie. Leki szybciej niszczą wontrobę, maść…
– Przestań już…Dobrze! Dobrze! Następnym razem posmarujesz mnie maścią, nakarmisz przez sądę i zrobisz ze mną co tylko będziesz chciała.
– Dlaczego ty do cholery jesteś dla mnie taki nieuprzejmy? Nie widzisz, jak bardzo się staram? Jak bardzo martwię o ciebie? O cały dom? Twój tata przed chwilą miał atak alz himmera. A ty siedzisz i użalasz się tylko nad sobą, wrzeszczysz na mnie bez przerwy!
– Przepraszam. Może masz rację. Ale teraz to ty krzyczysz i zaraz obudzisz Polę.
– Słuchaj, powiedz o co ci chodzi. Dalej jesteś na mnie zły o Jarka, tak?
– Nie!
– No to o co chodzi! Masz dalej żal do całego świata po tym, co ci się przytrafiło?
– Do całego świata nie, stało się to tylko i wyłącznie przeze mnie.
– Więc jeśli tak, to zacznij żyć normalnie. Bądź dla mnie milszy, zacznij dostrzegać to ile poświęcenia wkładam, żeby to wszystko uciągnąć i zacznij mi w końcu pomagać!
– Jak! No powiedz jak! Z opatrunkami na połowie mojego ciała? Z fizycznym bólem nie do zniesienia?
– To wszystko siedzi w twojej głowie! Jeżeli sobie wmówisz, że nie dasz rady, to nie dasz. Te bóle powoli będą znikać, a ty musisz normalnie żyć z nami, bo masz dla kogo. Rehabilitacja pozwala ci robić większe postępy. A jeżeli będziesz zachowywał się w ten sposób jak do tej pory, to niedługo ja wyląduję w szpitalu. Z niedospania, niedożywienia i jeden bóg wie jeszcze czego.

– Wiktor westchnął ciężko.
– Jak tata?

– Zapytał, gdy oboje milczeli dość długo.
– Uspokoił się. Dałam mu leki i zasnął.
– Te ataki miały być mniejsze, w ośrodku tak często go nie męczyły. Tak twierdził lekarz, bo ma dobrze dobrane leki.
– Może to jest na tle nerwowym?
– A czym on twoim zdaniem może się denerwować?
– Może sytuacją skłóconych synów? Zauważ, że dzieje się tak zazwyczaj nocą.
– Czyli to wszystko moja wina tak?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale tak pomyślałaś! Jareczek dobry, wspaniały, bo się namyślił, przyjechał i teraz będzie zgrywał cudownego brata i syna taak?
– Wiktor, przestań!
– Ale co! Taka jest prawda. Tylko ja ciągle się uginam i nie chcę mu podać ręki na zgodę! I nie wiem czy kiedykolwiek to zrobię! Bo nie wierzę w szczerą przemianę tego człowieka! Zostawił mnie, ojca i Zosię w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowaliśmy! Wypiął się na nas tyłkiem, rozumiesz? Nie radziłęm sobie z opieką nad ojcem, Zośką, a on tak po prostu pieprznął to wszystko i wyjechał! Nie odzywał się.
– Wiktor, rozumiem cię. Na prawdę bardzo dobrze rozumiem, jak ogromny żywisz do niego żal, ale…
– Gdyby mi pomógł, nie musiałbym oddawać ojca do ośrodka! Nawet nie masz pojęcia, jak mi wstyd, że to zrobiłem. Jacyś obcy ludzie opiekowali się moim ojcem, który mnie przebierał, karmił, był przy mnie, gdy dorastałem, bo mój własny brat miał to w…
– Wiktor, już dobrze. Uspokój się. Moim zdaniem powinniście o tym porozmawiać. Masz prawo powiedzieć mu o tym, jak wielki żal wobec niego czujesz. Jeśli to przegadacie, może dojdziecie do jakiegoś porozumienia. To jest ważne dla waszego ojca. Dla jego zdrowia. Sam widzisz, co się z nim dzieje.
– Dlaczego go tu teraz nie ma! Dlaczego! Ponoć się zmienił! Powinien tu być, pomagać ci przy ojcu, skoro ja nie mogę!
– Wiktor, nie ma go, bo on po prostu nie chce się narzucać. Chce dać ci trochę czasu.
– No taak! Pewnie! Jeszcze zacznij go bronić. A może ty się w nim zakochałaś co?
– Oczywiście! I przespałam się z nim już dziesięć razy odkąt zdążył przyjechać wiesz?
– Oooo, no i świetnie! Bo ja nie wiem, kiedy będziesz miała okazję to zrobić ze swoim poparzonym, do niczego niezdatnym, kochanym, Wiktorem!
– Zamknij się! Nie wiem, czy jesteś bardziej głupi, czy zazdrosny.
– Zazdrosny? Ja tylko mówię prawdę. On jest w pełni sprawny, pomoże ci przy ojcu i przy dziecku.

– Dla Anny miarka się przebrała. Wymierzyła mu siarczysty policzek zapominając, że tkwi na nim spora dogajająca się rana. Umilkł zszokowany jej gestem. A wtedy ona oprzytomniała.
– Jezu, Wiktor! Przepraszam! Przepraszam, po prostu tak mnie wkurzyłeś! Boże przepraszam!
– Nic się nie stało. Zasłużyłem. Po prostu szlak mnie trafia z tym wszystkim i nie wiem czy kiedykolwiek przestanie.

– Mała Pola została rozbudzona przez krzyki rodziców, co oznajmiła głośnym płaczem.
– No pięknie. Oboje ją obudziliśmy. Teraz ty się nią zajmujesz.

– Rzekła Anna podając dziewczynkę Wiktorowi.
– Ale…Ale ona…Nie wiem czy dam radę ją tak długo utrzymać…
– Jestem tu w razie czego.

– Wiktor trzymał na rękach płaczącą Polę, starając się na wszelkie możliwe sposoby ją uspokoić. Robił różne, dziwne miny, mówił sepleniąc, jednak to nie pomagało. Zaczął jej śpiewać. Choć jego gardło potrzebowało jeszcze długiego czasu, by dojść całkowicie do siebie, śpiewał czysto, delikatnie i czule. Anna otworzyła usta ze zdziwienia. Maleńka Pola wydawała się być równie zaskoczona i przestała płakać. Śpiewał, śpiewał, kołysząc ją w miarę możliwości, aż w końcu usnęła.
– Wiktor…Ja…Ty…Nigdy nie mówiłeś, że tak pięknie śpiewasz.
– Nigdy nie pytałaś, poza tym…Pięknie śpiewałem dwadzieścia lat temu. A teraz, moja krtań…
– Wiktor, co ty pleciesz, to było coś cudownego…Dawno nic mnie tak nie poruszyło.
– Cieszę się. Możesz ją odłożyć do łóżeczka?

– Anna odebrała śpiącego malucha i napowrót ułożyła w ciepłym, dziecinnym łóżeczku.
– My też się kładźmy. Dochodzi piąta, powinniśmy się wyspać. Ciężka noc za nami.

– Stwierdziła Anna przytulając się do Wiktora i wsuwając się pod miękką kołdrę.
– Co fakt, to fakt. Jeszcze raz cię przepraszam za moje zachowanie. Nie mogę dojść do ładu ze sobą czasami. A jeszcze Jarek…
– Wiktor…
– Tak, wiem. Postaram się jakoś sobie z tym poradzić i przejść nad tym do porządku dziennego.
– Jeśli sam nie dasz rady, może być ci potrzebny psycholog.
– Może tak, a może nie. Chodźmy już spać.
– Poczekaj. Chciałam cię o coś zapytać.
– Aniu, nie może to poczekać do jutra? Powinnaś odpocząć, bo to głównie ty czuwasz nad wszystkim w domu nocą.
– Nie, nie może. Czy możesz mnie pocałować, jeśli to prawda co mówisz, że mnie kochasz? Nie robiłeś tego od wieków.

– Wiktor uśmiechnął się szeroko i Anna dałaby sobie głowę uciąć, że po raz pierwszy naprawdę szczerze. Pochylił się nad nią i zatopił swoje usta w jej ustach. Całowali się długo, na tyle długo, że Anna całkowicie zapomniała o gojących się ranach na ciele Wiktora i przytuliła się mocno, próbując wdrapać się na jego kolana. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jego oczy, by się opamiętała.
– Kochanie, przepraszam. Zapominam, że ciągle muszę uważać na to co robię.
– Nie musisz. Wytrzymam.
– Nie, Wiktor. Wiele już wycierpiałeś, poczekamy jeszcze trochę. Nie gniewaj się, nie umiesz ukrywać bólu, twoje oczy mówią wszystko. Chodźmy spać.

– Westchnął układając się obok niej, lecz jego dłonie nie przestały gładzić jej włosów i pleców, dopóki nie zasnęła.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 44

– Dochodziła ósma rano, kiedy Zula, kotka Lidki postanowiła ją obudzić głośnym miałczeniem, domagając się porannej porcji jedzenia, odrobiny pieszczot i posprzątania kuwety. Lidka z ociąganiem zwlekła się wreszcie z łóżka, ziewając i psiocząc na kotkę, która nie miała zamiaru pozwolić jej porządnie odespać nocnego dyżuru.
– Powinnam cię nazwać Pobudka, bo robisz się coraz bardziej nieznośna Zula. Niedługo może w ogóle nie będę kładła się spać, albo będziesz sama sobie ustalała pory karmienia. Echhhh ty futrzasta, mała wstręciulo!
– Powiedziała, tarmosząc lekko grzbiet zwierzęcia.

– Zula podniosła łeb, robiąc maślane oczy i jeszcze bardziej wyciągając ciało, ku pieszczącym dłoniom właścicielki, zaczynając rozkosznie mróczeć.
– Kochana, nie za dobrze ci? Trzeba ci znaleźć jakiegoś kocóra, ja już mam za dużo etatów wokół ciebie. Karmicielka, kuwety czyścicielka, pańcia do pieszczenia.

– Lidka wstała i podreptała do kuchni, by napełnić miski kotki. Odruchowo wyjrzała przez okno i nagle stanęła jak wryta, bojąc się poruszyć choćby o milimetr. Stała patrząc przez okno, a jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem pary ciemnych, przenikliwych oczu. Znała już to spojrzenie…I te oczy. Dobrze to wiedziała.
– Co jest…Do cholery…

– Zapytała siebie w myślach. Odwróciła wzrok od okna, by spojrzeć na kotkę, która właśnie zabierała się za jedzenie, a potem znów spojrzała w okno. Lecz przenikliwych oczu już niedostrzegła. Niedostrzegła także niczego podejrzanego przed blokiem co mogłoby wskazywać na to, że jeszcze przed kilkoma sekundami ktoś tam był. Pomyślała więc, że to złudzenie, że tylko jej się wydawało. Zajęła się robieniem sobie śniadania i kawy. Usłyszała dzwonek swojej komórki z sypialni i wolnym krokiem poszła, by odebrać połączenie. Zerknęła na wyświetlacz.
– Kuba

– Przeczytała i szybko nacisnęła zieloną słuchawkę.
– Halo?
– Ciociu, ciociu, czy ty pojedziesz z nami do Zalesic?

– Usłyszała w słuchawce pytanie zadane głosem Kasi i od razu szeroko się uśmiechnęła, całkowicie zapominając o tym, co przed chwilą ją trapiło.
– Kasiu? To ty?
– No pewnie, że to ja. Przecież mój tatuś nie ma drugiej córeczki, prawda?

– Odpowiedziała raźno, pewna swego Kasia.
– Kochanie, a gdzie jest twój tatuś? I dlaczego dzwonisz z jego komórki do mnie?
– Tata teraz w łazience bierze prysznic i się goli, bo przez cały weekend nie będzie mógł tego zrobić.
– Co? Jak to? Nic nie rozumiem.
– Ciociu. Bo ja i tatuś, jedziemy dzisiaj do Zalesic. To jest taka malutka miejscowość, kawałek od Warszawy. Tam są lasy, jezioro, jest nawet łączka i polanka poziomkowa. I rosną tam jerzyny i…Jeździmy tam z tatą jak robi się ciepło pod namiot.
– Ach, rozumiem! Kasieńko, a czy tatuś wie, że ty teraz do mnie dzwonisz?
– Nie, a jak się dowie, to mogę mieć kłopoty. Ja prosiłam go, żebyś mogła z nami tam pojechać, bo ja cię bardzo lubię ciociu, ale…Tatuś chyba się boi.

– Lidka zaśmiała się radośnie.
– A może tata wolałby po prostu spędzić ten weekend tylko z tobą?
– Na pewno nie. Ja myślę, że on bardzo by tego chciał, żebyś z nami pojechała, bo się w tobie zakochał, tylko nigdy ci o tym nie powie, bo…

– Kasia urwała, a Lidka roześmiała się jeszcze bardziej czując, jak mimowolnie po jej sercu rozlewa się błogie ciepło.
– Tatuś!

– Szepnęła dziewczynka i połączenie z nagła się urwało.
– Echhh ty mała łobuzico.

– Rzekła Lidka wracając do kuchni i biorąc się za pałaszowanie śniadania. Ledwo zdążyła wziąć pierwszy kęs kanapki, a znów usłyszała jak rozdzwoniła się jej komórka. Ruszyła w powrotną stronę i widząc tą samą nazwę nadawcy połączenia, równie szybko odebrała.
– Halo? Kuba?
– Cześć Lidka. Słuchaj…yyyyy…
– Tak?

– odpowiedziała nie mogąc już w ogóle powstrzymać śmiechu.
– Kasia przed chwilą dzwoniła, prawda?
– Nie, no co ty. Kasia? Przecież ona nie poradziłaby sobie z takim zaawansowanym urządzeniem jak telefon komórkowy.

– Brnęła rozbawiona Lidka.
– Przestań się ze mnie nabijać. Z telefonem komórkowym to może trochę nie radzę sobie ja, ale Kasia? Ona zna mój telefon lepiej ode mnie, a czytanie już naprawdę płynnie jej idzie. No więc dzwoniła, czy nie?
– Tak, ale proszę cię, nie złość się na nią. Za każdym razem jak słyszę jej głosik, to mam ochotę ją przytulić.
– A ja wprost przeciwnie, chciałbym urwać jej ten piękny długi warkocz, który dzisiaj kazała sobie zapleść.
– Nic się nie stało Kubuś. Ja uwielbiam rozmawiać z twoją córką. Te rozmowy niekiedy są bardziej kreatywne, niż z niektórymi moimi znajomymi z pracy.
– No cóż…Szkoda, że ze mną równie kreatywnie ci się nie rozmawia.

– Powiedział głosem pełnym uśmiechu, starając się nadać mu ton zazdrości.
– Ja? To ty się mnie boisz. To też wiem od twojej córki.
– Co takiego?
– Nie wiem. Podobno bardzo byś chciał, żebym pojechała z wami do Zalesic, ale boisz się mi o tym powiedzieć. Czy to prawda?

– Kuba roześmiał się, a Lidka oczami wyobraźni widziała jego zmieszanie, rysujące się na lekko zaczerwienionych od wstydu policzkach.
– Nie, no co ty, to nie tak…
– A Jak?
– Zwyczajnie nie chciałbym ci przeszkadzać. I tak mam wrażenie, że zbyt często gościmy w twoim życiu. Zarówno ja w pracy, jak my z Kasią poza nią. Nie chciałbym ci się narzucać.
– No to najwyżej bym odmówiła. Nic byś nie stracił, jeśli tak bardzo by ci na tym nie zależało.
– Nieee, to nie tak, że mi nie zależy. Zależy mi, bo marzę o tym, żeby ci pokazać to miejsce, a Kasia jeszcze bardziej…Znaczy nie bardziej ode mnie…

– Plątał się, a Lidka wyciągnęła się na łóżku z trudem łapiąc oddech od śmiechu.
– Słuchaj. To umówmy się, że następnym razem po prostu, najzwyczajniej w świecie, kilka dni wcześniej mnie zapytasz, a ja odpowiem tak, albo nie. W zależności od tego, czy będę miała jakieś plany. Myślę, że wówczas zapobiegniemy wykradaniu twojego telefonu komórkowego przez Kasię, zgadzasz się na to?
– Chyba nie mam wyjścia. AA słuchaj…Bo…Yyyyy…Może…
– Tak?
– Może jednak wybrałabyś się z nami już dzisiaj, co? Oczywiście jeśli nie masz żadnych planów.
– No, powiem ci Kubuś, szybko się uczysz. To mi się podoba. Nie, nie mam żadnych planów na ten weekend, ale…Zaplanowaliście ten weekend we dwoje, teraz to ja nie chciałabym się wtryniać.
– Ale co ty mówisz, jakie wteryniać. Będzie nam z Kasią naprawdę miło, jeśli z nami pojedziesz. Będziemy łowić ryby, może uda nam się znaleźć coś pożywnego w lesie. To taka surwiwalowa wycieczka, gdzie jesteśmy zdani praktycznie na siebie, jeśli chodzi o zdobywanie pożywienia, czy ciepła w postaci ogniska.
– Kuba, ale to dopiero koniec kwietnia, nie jest jeszcze najcieplej. Możecie się bardzo łatwo poprzeziębiać.
– Nie przesadzaj, ludzie i zimą żyją w takich, albo gorszych warunkach w różnych zakątkach świata i nic złego im się nie dzieje. To tylko weekend. Weźmiemy oczywiście jakieś koce, będzie fajnie! To co, piszesz się na to?
-Nie mam namiotu.
– I to jest jedyna przeszkoda? My mamy dwa, chociaż wystarcza nam jeden, więc jak?
– Hmmm…Nooo…Nie wiem…Nie wiem…
– Zaraz padnę na kolana z słuchawką w ręce. Muszę naprawić to, że wcześniej o to nie zapytałem.
– No skoro będzie tak fajnie, to może jednak się skuszę.

– Powiedziała przypominając sobie o napoczętym śniadaniu, wracając do kuchni, by je dokończyć.
– Naprawdę? No to świetnie! To kiedy możemy po ciebie przyjechać? Bo my jesteśmy już spakowani i gotowi.
– Dajcie mi godzinkę. Wezmę wszystko, czego będę potrzebować i będę gotowa. Muszę jeszcze zatrudnić kogoś do opieki nad Zulą przez ten weekend.
– Dobrze. W takim razie ja kończę i będę się szykować. Do zobaczenia za niebawem.

– Rozłączyła się prędko jakoś dziwnie uskrzydlona. Gdy skończyła śniadanie i kawę, pędem znalazła się pod prysznicem. Następnie wyciągnęła z szafy plecak i zaczęła go pakować. Włożyła kilka ciepłych, polarowych kocy, trochę ubrań, bandaży, opatrunków i wszystkiego, co powinno znajdować się w apteczce na wypadek, gdyby to wszystko postanowiło się jednak przydać. Nawet się nie spostrzegła, gdy umówiona godzina już minęła i usłyszała dzwonek do drzwi. Zdziwiona poszła szybkim krokiem, by je otworzyć.
– Niespodzianka! Jesteśmy!

– Wykrzyknęła Kasia rzucając się Lidce w ramiona.
– Cześć moja kochana łobuziaro!

– Lidka porwała małą na ręce i długo ją przytulała, co sprawiało dziewczynce ogromną radość.
– Super, że się zgodziłaś ciociu. Zobaczysz, że będzie fajnie. Będziemy grać w podchody i bawić się w berka, chowanego. Tata będzie łowił ryby, a my poszukamy w lesie jakichś fajnych rzeczy, może znajdziemy skarb?
– No pewnie! Będzie cudownie, już nie mogę się doczekać.
– Zulaaa!

– Pisnęła Kasia zeskakując na ziemię i przypadając do kotki, która rozleniwiona postanowiła sprawdzić, jakich to gości przyniosło do jej domu.
– Jaka jesteś śliczna! Jaka mięciutka. Ojeeej, jak ty słodko mróczysz!
– Kasieńko, tylko nie męcz jej za bardzo.

– Strofował córkę Kuba.
– Tatusiu. Czy ty nie widzisz, że ona to lubi? Ty sięw ogóle nie znasz na kobietach. Ciocia też cię bardzo lubi, a ty boisz się jej pytać, czy z nami pojedzie do Zalesic, albo czy wpadnie do nas na herbatę…
– Nie bądź taka mądralińska.

– Odparował Kuba łaskocząc małą pod brodą.
– No proszę proszę. Czego ja się tu dowiaduję. To może lepiej jedźmy już do tych waszych Zalesic, za nim dowiem się czegoś więcej.
– Też tak myślę.

– Roześmieli się oboje wychodząc z domu. Po drodze do samochodu, Lidka zadzwoniła do Martyny prosząc ją o opiekę nad Zulą podczas jej nieobecności. Kiedy jechali, a Kasia zajęta była grą na tablecie, Lidka odruchowo zerknęła w lusterko wsteczne i znów zamarła z lekkim przerażeniem na twarzy.
– Kuba, widzisz ten samochód za nami?
– Ten, to znaczy który? Bo jedzie ich conajmniej kilkadziesiąt.
– Nie wygłupiaj się. Mówię o tym białym audi.
– No widzę i co?
– Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi.
– Niby kto? I po co?
– Nie wiem. Boję się, bo dziś rano miałam wrażenie, że ktoś był pod moim domem i patrzył w moje okna, a teraz wydawało mi się, że znowu widziałam te oczy. Oczy tego mężczyzny z audi. To ten sam, który patrzył rano w moje okna.
– A niby dlaczego ktoś miałby cię śledzić. Masz jakichś wrogów? Naraziłaś się komuś?
– Kuba, to długa historia. Nie chciałabym o tym mówić, z resztą może mi się tylko wydaje, ale jeśli nie, to…
– To co?

– Nic, nieważne. Niepotrzebnie ci o tym mówiłam. Pewnie jestem przewrażliwiona. Wszystko przez tą strzelaninę, której ofiarą była Morawska.
– Przestań kręcić, jeśli już zaczęłaś, to powiedz.
– Nie mogę. Mam zbyt wiele do stracenia. Moja przeszłość jest zbyt ciemna, abym ci mogła o niej opowiedzieć tak pod wpływem chwili strachu.
– Kusisz, kusisz i przyciągasz, zamiast odpychać takimi słowami. Jesteś bardzo tajemnicza.

– Rzekł z szelmowskim uśmiechem.
– A tak poważnie. Jeśli czujesz się zagrożona, wiesz dlaczego tak może być, to zgłoś to na policję. A jeszcze poważniej, nie będę cię naciskał. Jeśli zechcesz, to mi kiedyś powiesz.
– Za dużo bym zaryzykowała. Wówczas już nigdy nie zechciałbyś się ze mną spotkać.
– Nie wiesz tego.
– Tak czuję. Nieważne, proszę, zapomnijmy o tym. Przez ten weekend nie wracajmy do tego tematu. Mamy się przecież dobrze bawić.
– Racja. Jak sobie życzysz.

– Odrzekł nieco zawiedziony, że nie pozwoliła sobie pomóc, lecz już wiedział, że cokolwiek złego ma mu do przekazania i jeśli kiedykolwiek to zrobi, będzie przy niej trwał za wszelką cenę.

– Do Zalesic dojechali w dwie godziny później. Lidka wprost nie mogła przestać zachwycać się tym pięknym miejscem.
– To chyba jest raj na ziemi. Jak tu pięknie. Kawał pięknego lasu, tyle ptaków mimo tak wczesnej pory roku, wszystko tak pięknie zaczyna kwitnąć, żyć. Jak tu cicho, jak tu wspaniale!
– A nie mówiłam? Nie mówiłam, że cioci się tu spodoba? Że bardzo by chciała tu z nami przyjechać? Ale ty nie i nie, nie i nie, napewno jest zajęta, nie ma czasu, nie będziemy jej przeszkadzać…
– Dobrze już dobrze ty mała paskudko. Miałaś rację, następnym razem zapytam ciocię, pasuje?
– Pasuje. Ciociu, idziemy, chodź! Muszę ci pokazać moje ulubione miejsca.
– Ej! Chwila chwila. Może najpierw byśmy coś zjedli?
– Oj tato. Ty to tylko o jedzeniu, lepiej zacznij łowić te swoje ryby, a my przy okazji nazbieramy trochę patyków na ognisko.
– Kasiu, a może zapytałabyś o zdanie ciocię?
– Ciociu? Czy zbudujemy szałas?
– Jasne.
– A nauczysz mnie wchodzić na drzewo? Bo tata nigdy mi chyba nie pozwoli.
– Pomyślimy, a tym czasem, może najpierw jednak pozbieramy trochę opału do ogniska, a ty zajmiesz się łowieniem?
– Widzę, że moja Kasia kompletnie zawładnęła twoim sercem i nie potrafisz powiedzieć jej nie?
– Spokojnie, jeśli uznam to za stosowne to z pewnością powiem nie. Chodź maluchu, prowadź!

– Krzyknęła do Kasi i po chwili zniknęły wśród drzew śmiejąc się i biegnąc w las.

– Tutaj latem rosną poziomki i jerzyny wiesz? A tam, w takim małym zagajniku zawsze jest najwięcej grzybów. Tata czasem gotuję zupę z grzybów na ognisku.

– Opowiadała uszczęśliwiona Kasia biegając to tu, to tam i starając się pokazać Lidce wszystkie cuda owego miejsca. Gdy uzbierały dużą ilość patyków, wróciły do miejsca, gdzie Kuba czekał na nie z maleńką osadą w tle. Rozłożył namioty i przygotowałmiejsce, by móc rozpalić ognisko. Reszta dnia upłynęła im na wspaniałej zabawie pełnej śmiechu i radości. Grze w podchody, zabawie w chowanego, berka, ciuciubabkę i diabła niemal nie było końca. Wreszcie przyszedł czas na kolację, złożoną z kanapek, które zabrali z domu, oraz ryb, które wspólnie złowili w jeziorze.
– Jeżeli ktoś jeszcze wczoraj by mi powiedział, że w taki sposób spędzę dzisiejszy dzień i w dodatku będę łowić ryby, to chyba dałabym mu coś na uspokojenie, a potem popukała w czoło.
– No widzisz? Dlatego nigdy nie można zakładać, że coś jest niemożliwe i że czegoś nie zrobimy.
– Mniam! Ta ryba jest przepyszna! A ja jestem już straaasznie zmęczona.

– Stwierdziła Kasia z pełnymi ustami.
– Kochanie, tyle razy powtarzam, że z pełnymi ustami się nie mówi.
– Wiem, ale to jest naprawdę pycha. No i wy jesteście super, bombowo się z wami dzisiaj bawiłam.
– No to wspaniale. W takim razie jutro urządzimy sobie poszukiwanie skarbów. Co ty na to?

– Zapytał Kuba, a oczy dziewczynki roziskrzyły się ze szczęścia.
– Supeer! Już nie mogę się doczekać!
– Ja też. A skoro już zjadłaś, to chyba dobrze by było, żebyś poszła spać. Już dosyć późno.
– Wiem, wiem. Chcecie zostać sami i pogadać, to ja lepiej pójdę spać, ale najpierw chcę po buziaku.
– No proszę, jakie wymagania.

– Zażartował Kuba, biorąc córkę w ramiona i mocno całując w czoło i policzki.
– Śpij dobrze myszko.
– Ty też, a właściwie…Wy też
– No no no. Nie zapędzaj się, ciocia Lidka będzie spała z tobą, a ja sam, w drugim namiocie.
– A może ciocia wolałąby spać z tobą, zapytałeś ją o zdanie?
– Ty mały potworze, szybko się uczysz, za szybko. Zmykaj już spać.

– Roześmieli się wszyscy troje, a Lidka serdecznie uściskała Kasię idąc z nią do namiotu i układając ją do snu. Kilkanaście minut później, wróciła do Kuby, który powoli gasił ognisko.
– Niech zgadnę, namówiła cię jeszcze, żebyś przeczytała jej bajkę?
– Też. Ale rozmawiałyśmy jeszcze o tym, czy zostaniemy parą, małżeństwem i czy będziemy mieć dzieci.

– Kuba zmieszał się mocno co nie uszło uwadze Lidki.
– Przepraszam cię. Przepraszam cię za Kasię. Jej po prostu bardzo brakuje kobiecej ręki. Darii w ogóle nie pamięta, wszystkie jej koleżanki mają mamy, a ona swojej nie pamięta. Lgnie do kobiet. Roją jej się w głowie pewne marzenia. Chciałaby, żebym jeszcze kiedyś miał żonę.
– Kuba, ale przecież ja się w ogóle, apsolutnie na nią nie gniewam. Rozumiem to i schlebia mi to, że tak mnie lubi, że lubi ze mną przebywać, bawić się, rozmawiać.
– Na pewno? Na pewno nie jest to dla ciebie problem? Czy coś w tym stylu?
– Nie. W najmniejszym razie. Zawsze możesz na mnie liczyć jeśli chodzi o opiekę nad Kasią i nie tylko oczywiście.

– Kuba usiadł bliżej Lidki i objął ją ramieniem.
– Nawet nie wiesz jakie to dla mnie ważne. Kiedyś wydawało mi się, że daję sobie radę z zastępowaniem jej ojca i matki, ale widzę, że to fizycznie jest niemożliwe.
– To prawda. Dzisiaj powiedziała mi, że się we mnie zakochałeś. Mam wrażenie, że ona coraz częściej próbuje nas sfatać.
– Ma racje.

– Odpowiedział z ręką na sercu, a Lidkę zamórowało kompletnie.
– Jak widzisz, ja też miałem wiele do stracenia wyznając ci to. Ale teraz chyba niebardzo masz jak stąd uciec.
– To dlatego się zdecydowałeś?
– Międzyinnymi. I skoro rozmawiamy szczerze, to dlatego też boję się trochę prosić cię o częstrze spotkania. Zdaję sobie sprawę, że to co czuję jest…Trochę nie na miejscu, bo…Właściwie niewiele spotkań mamy za sobą. Bardzo pomagasz mi przy Kasi, a gdyby nie to, że ty wylądowałaś wtedy w szpitalu, a niedługo po tobie Wiktor, to nie wiem czy nasza relacja zdołałaby się tak rozwinąć. Nie wiem, czy w ogóle miałbym szansę, by patrzeć w te twoje piękne oczy i podziwiać twoje włosy. Cieszę się, że Kasia tak bardzo cię lubi, bo jeśli kiedyś coś mogłoby między nami zaistnieć, to…
– Kuba, jestem w ogromnym szoku, ale pozytywnym. Wydaje mi się, że ja też czuję do ciebie coś więcej niż przyjaźń, ale chciałabym się o tym bardziej przekonać. Uwielbiam Kasię, ciebie też uwielbiam, nie wiem, Kuba…
– Stop! Ok! Zrozumiałem. Czekamy, a ja nie naciskam, nie nalegam. Ale wiedz, że cokolwiek się okaże, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć i w najgorszym razie zostańmy przyjaciółmi, możesz mi to obiecać? Chciałbym, byś czuła się przy mnie bezpiecznie. Na zawsze.
– Dobrze. Obiecuję. A co do czucia się bezpiecznie…Już tak jest. Nawet nie wiesz jak bardzo.
– Chodź, pokażę ci coś.

– Kuba wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Biegli tak dłuższą chwilę śmiejąc się, aż dotarli nad jeziorko, w którym wcześniej łowił ryby. Spójrz w niebo! Spójrz w tą wodę!

– Lidka wykonała polecenie i była gotowa umrzeć z zachwytu. Miała wrażenie, że kręci jej się w głowie. Gwiazdy zdawały się wpadać wprost w przejrzystą taflę wody.
– Prześlicznie tu. Wspaniale to wygląda. Jeszcze raz dziękuję ci, że mnie tu zabrałeś.

– Podbiegła do niego i ucałowała jego policzek.
– Zostańmy tu przez chwilę i popatrzmy w to piękne niebo. W gwiazdy, które lecą nam niemal pod stopy. Pomyślmy życzenie, a może się spełni.

– Powiedziała Lidka przytulając się do Kuby, a on uśmiechał się ciepło patrząc na jej szczęśliwą twarz.
– Robi się zimno, zmarzły ci dłonie. Wracajmy, powinniśmy pójść już spać.
– Masz rację, trochę mi zimno, ale dzięki tobie na pewno dużo mniej.

– Śmiejąc się wrócili do swojego małego obozowiska, gdzie Lidka otulona przez Kubę w grubą warstwę kocy, zasypiała w błogim poczuciu bezpieczeństwa i malującego się wokół nich powoli szczęścia.

EltenLink