– Doktor Jakub Warner od kilku godzin przebywał na posterunku policji, przesłuchiwany pod czujnym okiem starszej sierżant Moniki Zawadzkiej. Pomimo upływu czasu, ślectwo w sprawie usiłowania zabójstwa Wiktora Banacha nie posunęło się nawet o milimetr. Zabrakło świadków, którzy potwierdzili by wersję Warnera, iż to Stanisław Potocki powinien być teraz przesłuchiwany, nie Jakub.
– Panie Warner. Jeszcze raz. Od początku, powoli i spokojnie. Niepotrzebnie się pan tak denerwuje.
– Rzekła Monika Zawadzka patrząc znacząco na Jakuba.
– Z całym szacunkiem pani sierżant, ale…
– Starszy sierżant
– Wtrąciła.
– Dobrze! Przepraszam, pani starszy sierżant. Wobec tego jeszcze raz. Z całym szacunkiem, ale ja bynajmniej nie jestem kasetą magnetofonową, którą może sobie pani włączać, przewijać, od początku do końca, nieskończoną ilość razy. Siedzę tu z panią conajmniej pięć godzin, a chciałbym zastrzedz, że samotnie wychowuję siedmioletnią córkę, która ma tylko mnie, nie przygotuje sobie samodzielnie obiadu, potrzebuje mnie.
– Panie Warner. Proszę się uspokoić. Mój kolega odbierze pańską córkę ze szkoły, zajmiemy się nią.
– Raczy pani żartować? Moja córka nigdzie nie pójdzie z obcym mężczyzną. Poza tym, nic złego nie zrobiłem. To nie ja jestem przestępcą! Rozumie pani? Nie ja! Ja tylko uratowałem życie doktora Banacha! A prawdziwy sprawca dalej chodzi wolno i potęcjalnie zagraża jego życiu!
– Wykrzyczał waląc pięściami w stół przed sobą.
– Ostatni raz proszę pana o spokój. Niechże pan siedzi spokojnie, nie wymachuje rękami i tak głośno nie krzyczy, bo jeśli poczuję się zagrożona, będę zmuszona użyć kajdanek.
– Nooo i może kagańca? Proszę bardzo! Ale ja nie zamierzam siedzieć z założonymi rękami, bo prawda nie obroni się sama, jak mawiają.
– Zgadza się. Ale krzykiem również nic się nie załatwi. Muszę wszystko dokładnie zaprotokołować, więc prosiłabym, żeby jeszcze raz, z dokładnością powiedział pan wszystko co się wydarzyło.
– Na miłość boską! Czy pani sądzi, że ja mam w głowie dyktafon, czy co? Nie pamiętam tego, o czym rozmawiałem z nim przed próbą zabójstwa Wiktora, a także w trakcie niej!
– Lepiej by dla pana było, aby przypomniał sobie jak najwięcej szczegułów, które Wiktor Banach, gdy tylko dojdzie do siebie potwierdzi, jeśli to co pan nam powie będzie prawdą.
– Słucham? Żartuje pani? Ja nie wiem…Ja do prawdy nie wiem, skąd was biorą do tej pracy w policji. Człowiek leży kilka miesięcy w śpiączce, ledwo uszedł z życiem pożaru, ma pięćdziesiąt procent szans na przeżycie, a wy chcecie go przesłuchiwać? Ma być świadkiem?
– Owszem. Osobiście sądzę, że istnieje duża szansa, że w trakcie, gdy doktor Banach wybudzał się ze śpiączki, mógł wychwycić jakiś szczegół, słowo, cokolwiek, co potwierdzi pańską wersję wydarzeń.
– Naprawdę nie macie innego pomysłu jak mnie z tego wyplątać? Bo to najdurniejszy z najdurniejszych pomysłów o jakim w życiu słyszałem.
– Dobrze, nie wchodźmy sobie w kompetęcje, a wszystko skończy się pomyślnie.
– Czy pani mi grozi?
– Nie. Próbuję pana nakłonić do tego, aby zaczął ze mną współpracować, a szybciej się to skończy i jeśli pana adwokat się o to postara, to wyjdzie pan przed rozprawą na wolność.
– Słucham? Co pani mówi? Przed jaką rozprawą! Jestem niewinny! Mój adwokat postara się napewno o to, żeby to pani straciła tę ciepłą posadkę. Nic pani nie robi, aby usidlić prawdziwe zło! Nic!
– Nie będę wchodzić z panem w te bezsensowne dysputy, proszę przestać się mi odgrażać. Zaczniemy jeszcze raz. Był pan lekarzem prowadzącym Wiktora Banacha, czy tak?
– Nadal jestem. Jak by pani jeszcze nie zauważyła, nie straciłem praw do wykonywania zawodu i nie straciłem posady w szpitalu. Proszę mówić o tej sprawie w czasie teraźniejszym.
– To ja tu jestem od pouczania, nie pan. Czy znał pan wcześniej Wiktora Banacha?
– Nie. Nie znałem, wiedziałem tylko tyle, że pracuje w stacji ratownictwa medycznego przy szpitalu.
– Rozumiem.
– Wreszcie.
– Rzekł patrząc jadowicie na blondynkę, której włosy rozsypały się po twarzy.
– Czy Wiktor Banach miał jakichś wrogów?
– No oczywiście. Z tego co wiem, ale to już dzisiaj mówiłem, największym z nich jest Stanisław Potocki.
– A dlaczego pan tak sądzi? Rywalizują z sobą zawodowo?
– Prywatnie. Obecna kobieta Wiktora Banacha również pracuje w stacji przy szpitalu i jest byłą żoną Stanisława.
– Bardzo dużo pan wie biorąc pod uwagę, że nie zna pan Banacha.
– Jeżeli mówię, że nie wiem nic, źle. Okazuje się, że wiem trochę więcej, też źle. A w ogóle to nadąża pani notować? Bo jeżeli będę musiał to wszystko powtórzyć jeszcze raz, to bez adwokata nie wypowiem nawet słowa.
– Ciekawe, czy dla swoich pacjentów jest pan równie miły i kąśliwy.
– Owszem, dla tak nierozgarniętych jak pani bywam równie nieprzyjemny.
– Monika uśmiechnęła się kwaśno i spojrzała w swoje notatki, pragnąc kontynuować przesłuchanie.
– Czy ma pan jakieś większe podstawy, by sądzić, że to właśnie Stanisław Potocki chciał zabić Wiktora Banacha?
– A czy walka o dawną miłość to jest mały powód wedłóg pani?
– Walka o miłość, to jest motyw raczej w powieściach kryminalnych proszę pana.
– Kuba roześmiał się nerwowo.
– Skoro pani tak twierdzi, to widocznie nigdy nie czytała pani dobrych kryminałów, tylko jakieś buble z niższej półki.
– Czy to prawda, że w szpitalu w sporych ilościach ginęły leki?
– Tak, to prawda.
– A więc co ma z tym wspólnego wedłóg pana Potocki? Nie znaleziono ich ani u niego w mieszkaniu, ani w jego gabinecie.
– A skąd ja mam wiedzieć, proszę pani, na cholerę kradł te leki? I przede wszystkim, co z nimi robił? Może je sprzedawał, może sam zażywał, nie wiem tego!
– Nie próbował ich podać poszkodowanemu Banachowi.
– Nie. Nie próbował. Ale doskonale orjentował się w sytuacji, że życie Wiktora wisi na włosku i nie potrzebował tych leków, żeby mu je zabrać. Wiedział także, że Wiktor może w każdej chwili umrzeć, każdy to wiedział, więc dzięki temu wykluczył się z kręgu podejrzanych.
– W takim razie, skoro wszystko potrafi pan wyjaśnić, to proszę mi powiedzieć. Jakim cudem, pielęgniarka, która wbiegła do sali, a którą również przesłuchiwałam zaświadczyła, że to pana zastała nad łóżkiem Wiktora Banacha, nie doktora Potockiego.
– Odpowiedź jest bardzo prosta. Ale pewnie pani i tak nie usatysfakcjonuje. Kilka chwil wcześniej, osobiście zmieniałem opatrunki pacjentowi. Natomiast jakiś czas później, przyszedł Potocki i kazał mi wyjść.
– Dlaczego? Czy robi tak zawsze, wobec każdego pacjenta?
– Nie, oczywiście, że nie. Zdarzyło mu się to poraz pierwszy. Ten człowiek jest bardzo dziwny, wszyscy w szpitalu trzęsą przed nimi portkami. Ze mną jednak zazwyczaj ma pod górkę, bo mu nie ulegam.
– Ale wyszedł pan na jego prośbę?
– Tak. Ale nie dla tego, że się go przestraszyłem. Po prostu, nie chciałem dać mu się sprowokować, bo czułem, że było blisko. Zajrzałem do innych pacjentów, a potem wróciłem, w ostatniej chwili.
– No i co pan zobaczył, usłyszał.
– Zobaczyłem Potockiego, który…W skrócie, usiłuje zabić Banacha. Rozintubował go i patrzył spokojnie na to, jak się dusi.
– A co mówił?
– A skąd mam to wiedzieć. Nie wsłuchiwałem się. Byłem w zbyt wielkim szoku. W tamtej chwili myślałem tylko o tym, by ratować życie Wiktora.
– No i co pan zrobił?
– Odciągnąłem tego psychopatę od łóżka i zacząłem ponownie go intubować. Od i odpowiedź na pani pytanie, dlaczego pielęgniarka zastała mnie przy łóżku Banacha, kiedy Stanisław darł się na cały szpital twierdząc, że to właśnie ja próbowałem chwilę wcześniej zabić Wiktora. Nie zamierzam odpowiadać już na żadne pani pytanie, czekam na adwokata.
– Jak sobie pan życzy. Postępuje pan wedłóg własnego sumienia. Jeżeli pan kłamie, nic panu nie da to, że wyjdzie na tych kilka dni, przed rozprawą. A ja dowiodę prawdy.
– Stanisława też twardo przesłuchiwałaś?
– Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na ty. Żegnam!
– Rzekła i wyszła zostawiając go rozwścieczonego w pokoju przesłuchań.
– Po upływie kolejnych kilku godzin, adwokatowi Jakuba, udało się wystarać o zwolnienie go z aresztu do czasu rozprawy. Uradowany, opuścił budynek komendy policji, patrząc na niego najbardziej nienawistnym wzrokiem, jaki tylko był w stanie z siebie w tym momencie wykrzesać. W samochodzie wyjął komórkę i nim ruszył, wybrał numer Lidki, który zdobył od niej pewnej nocy, gdy zmieniając Annę siedziała przy łóżku Wiktora.
– Halo? Lidka?
– Halo? Kto mówi?
– Zapytał jej głos niepewnie.
– Cześć, tu Kuba. Przepraszam, że dzwonię, pewnie jesteś zajęta, ale…
– Jezu, Kuba. Wypuścili cię? Uniewinnili? Co z tobą, cały szpital huczy! Martwiłam się! Masz z kim zostawić Kasię?
– Nie…To znaczy tak…Właściwie…To właśnie o Kasię chodzi.
– Co? Nic nie rozumiem.
– Posłuchaj. Czy mogłabyś ją dzisiaj odebrać ze szkoły? Zabrać do siebie? Ja po nią przyjadę, tylko muszę jeszcze coś załatwić.
– To znaczy, że cię wypuścili?
– Nie do końca, wszystko ci wyjaśnię…Jak przyjadę do siebie po córkę.
– Jasne. Wyślij mi smsm adres szkoły Kasi. Za piętnaście minut kończę robotę, wsiądę w auto i ją odbiorę.
– Dzięki. Jesteś wielka. Masz u mnie kawę, wszystko co będziesz chciała.
– Rozłączył się pospiesznie odkładając telefon.
– W gruncie rzeczy, był wdzięczny trochę Wiktorowi, a trochę Annie, gdyż dzięki temu, że Banach leżał w szpitalu, złapał dobry kontakt z Lidką, która na zmianę z Anną, najczęściej czuwała przy łóżku. Lidka podobała mu się bezgranicznie, jednak nie był z tych, którzy okazują to bezpośrednio. Starał się tylko jej nie odstraszyć i pozostawić sprawy własnemu biegowi. Sprawy, w której był głównym podejrzanym zostawić nie mógł. Musiał działać zgodnie ze swoją naturą. Po wielogodzinnych rozmowach z Anną przy łóżku Wiktora wiedział, gdzie dawniej mieszkali ze Stanisławem. To właśnie tam postanowił w pierwszej kolejności się udać, przycisnąć go i nagrać wszystko potajemnie. Długo błądził wśród dzielnic i ich zawiłych uliczek, ale w końcu udało mu się znaleźć ulicę kamienną. Willa z czerwonej cegły, mocno oświetlona była widoczna już z daleka. Zaparkował i wysiadł z auta. Zbliżając się do bramy, miał tylko nadzieję, że nie jest pod napięciem.
– Zniszczę cię psychopato. Będziesz przepraszał wszystkich tych, których skrzywdiłeś, ze łzami w oczach zza krat więzienia.
– Podszedł do bramy i lekko ją popchnął. Był niemało zdziwiony, kiedy bez oporu ustąpiła, wpuszczając go na posesję Potockiego. Rozejrzał się nim postąpił kilka kroków dalej, na wypadek gdyby Stanisław trzymał na posesji groźne psy. Nic nie zaszczekało. Szedł powoli i ostrożnie w stronę domu. Gdy znalazł się przy drzwiach wejściowych i pociągnął za klamkę, drzwi również ustąpiły.
– Co tu jest do cholery grane!
– Syknął przez zęby, wyczuwając jakieś licho w powietrzu.
– Gdzie jesteś! Wyłaź z tej nory! Pokaż się! Przyszedłem pogadać!
– Krzyknął głośno w głąb domu, lecz odpowiedziała mu cisza.
– Halo! W co ty się bawisz! Gdzie jesteś!
– Nieco przestraszony zaczął biegać po domu i otwierać wszystkie drzwi po kolei. Wbiegł na piętro i otworzył pierwsze drzwi od lewej. Była to przestronna łazienka z dużą wanną. Wbiegając, już już miał coś powiedzieć, gdy widok, który roztoczył się przed jego oczami wmórował go w ziemię. W wannie leżał Stanisław. Jego ciało zanużone w wodzie, wykrzywione było w dziwnym, nieludzkim kształcie. Obok ciała pływała suszarka do włosów, podłączona do gniazdka w ścianie przy wannie.
– Jasna cholera.
– Wydusił Warner w ogromnym szoku. Już wybierał numer na policję, gdy zauważył białą kopertę zaadresowaną do Anny i policji.
– Sukinsynu. Wiedziałeś, że prędzej czy później zdechniesz w więzieniu. Tacy jak ty nie mają tam lekko. Jak zwykle stchórzyłeś. Poszedłeś po najniższej lini oporu. Mam nadzieję, że chociaż w tym liście, raz w życiu zrobiłeś coś dobrego i oczyściłeś mnie z zarzutów.