Categories
Na sygnale

Koncertowo na planie serialu

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 7

Po kilku tygodniach rekonwalescęcji i ciężkiej pracy w dyspozytorni, Artur Góra doszedł do siebie i wreszcie mógł wrócić do pracy w karetce. Gips nie krępował już ręki i nogi, toteż żwawiej i energiczniej niż ostatnio wybrał się na spacer z kluskiem.
-No, Klusek. Dzisiaj zostaniesz w stacji, bo pańcio ma dyżur. Cieszysz się? Nie będziesz musiał spędzić tych ośmiu godzin sam na sam, ze swoimi miskami, zabawkami i legowiskiem w domu. W stacji to chociaż masz z kim poszczekać niee? Morrrdo ty moja kochhanna!

-Mówiąc ostatnie słowa, energicznie pogłaskał miękki łeb psa i poklepał go po karku. Spacerowali jeszcze chwilę po terenie wokół stacji. Artur gotów był wracać, gdy nagle poczuł, jak trzymana w ręce smycz gwałtownie się napręża, a Klusek zmieniając zupełnie kierunek, zaczął radośnie skamleć i rwał do przodu, przy okazji ciągnąc pana za sobą.
-Klusek! Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz! Co tam zobaczyłeś, kota? Gołębia? I to jest taki wielki powód do radości? Choć, wracamy! Wracamy mówię! Słyszysz?

-Pokrzykiwał na psa Artur, jednocześnie biegnąc w kierunku wskazanym przez zwierze. Po chwili szaleńczego biegu za kundelkiem, Artur wreszcie ujrzał to, na co tak cieszył się Klusek. Maja powoli jechała na wózku, a tuż przyniej, kroczył brązowy labrador. Artur stanął jak wryty na ten widok, starając się jak najszybciej uspokoić swój oddech, po szaleńczym pędzie. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że wypuścił z dłoni smycz, dziękiczemu Klusek wdał się w przyjazne sfawole z ślicznym labradorem. Stał z otwartymi ustami i patrzył jak zahipnotyzowany na Maję. Otrząsnął się jednak dość szybko, zobaczywszy, że Maja pochyla się nieznacznie, głaszcząc oba psy.
-Klusek! Choć tu! Zostaw tego psa! Niech pani go nie dotyka, może być chory. Nie wiem skąd się tu wziął, wcześniej go tu nie spotkałem.

-Maja roześmiała się perliście.
-Oj doktorze, doktorze. Czy sądzi pan, że dotykałabym psa, którego nie znam narażając się na niebezpieczeństwo?
-A zna go pani? Bo jakoś mi się nie wydaje, żeby to był pies Wszołków. No chyba, że o czymś nie wiem.
-To nie jest pies Basi i Adama. Jest mój, a właściwie moja. Wabi się Xena.
-Coś podobnego. A skąd on … To znaczy ona się tu wzięła? Nie widziałem jej tu wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania kiedy pani przyjechała.
-Od tamtej pory już potem też mnie pan nie widział, prawda? Wtedy przyjechałam tylko na kilka dni i nie mieliśmy tej niewątpliwej okazji się ponownie spotkać. Natomiast wczoraj wróciłam spowrotem, ponieważ zamierzam tu zostać na stałe i wynająć za jakiś czas mieszkanie.
-Rozumiem. A ten … pies?
-Suka. Xena. Jest bardzo łagodna i odrazu polubiła Kluska. Z resztą, z wzajemnością jak widać. Często pan go tu zostawiał, gdy byłam tu poprzednim razem, więc mieliśmy okazję się zapoznać. A z Xeną spotkali się wczoraj, zdaje się, że ktoś inny go wyprowadzał.
-Tak! Córka jednego z tutejszych lekarzy. Prosiłem ją oto, nieważne. Klusek! Zostaw Xenie! Ej! Gdzie ty ją wąchasz! Choleeraa jaasnaa! Dać ci troche luzu. Do mnie! Natychmiast!
-Spokojnie doktorze! Żadnych małych piesków z tego nie będzie. Ona jest wysterylizowana.
-No i chwała najwyższemu. A jeśli mogę zapytać panią … to … Ten pies … Znaczy ta suka … W czymś pomaga?
-Oczywiście. Przez kilka lat przechodziłyśmy wspólnie specjalne szkolenia i Xena wyręcza mnie w większości czynności, z którymi sobie nie zawsze radzę. Podaje mi różne przedmioty, czasem otwiera szafki i szuflady. A czasem nawet musi przyciągnąć gdzieś wózek, jeśli danego dnia nie czuję się najlepiej.
-Wow! To niesamowite. Zawsze mówiłem, że psy to mądre zwierzęta. Tylko ten dzwoniec nie chce się nauczyć podać mi chociaż łapy, jak mam zły dzień.

-Roześmieli się wesoło. Artur miał ochotę tak stać i pytać o wszystko, bez końca. A w szczególności o to, w jaki sposób ta młoda dziewczyna znalazła się na wózku. Lub ile tak właściwie ma lat. Wyglądała bardzo młodo i sam nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić wieku. Ale doskonale wiedział, że co nagle, to podiable. Żywił wielką nadzieję, że jeszcze dowie się tego wszystkiego innym razem.
-No cóż pani Maju. Świetnie się tak rozmawia, ale my już musimy wracać. Choć Klusek, pobawisz się kiedy indziej z koleżanką. Za chwile pewnie będę miał wezwanie. No choć!
-Jasne! My też uciekamy. Też wyszłyśmy tylko na poranny spacerek.

-Rozstali się z uśmiechami na twarzach, czego nie można było powiedzieć o psach. Ich pyski nie wyrażały takiego zadowolenia, gdy je rozdzielono. Artur wszedł do budynku stacji, gdzie w wesołej atmoswerze popijali kawę Lidka Chowaniec i Adam Wszołek.
-O, dobrze, że was widzę. Wszołek, idź wymyj karetkę, a pani Chowaniec zrobi porządek w torbie z lekami.
-Chwileczkę doktorku. Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech. Nie poganiaj mnie, bo gubię rytm

-Zanuciła śpiewnie Lidka śmiejąc się.
-Zupełnie nie rozumiem, czemu ci tak wesoło, chowaniec. Powinienem ci wpisać naganę za to, jak się zachowałaś podczas naszego wspólnego ostatniego wezwania.
-Doktorku. Proszę cię, nie przesadzaj i wrzuć trochę na luz. Zestresowałam się, bo nie mogłam znaleźć tej cholernej adrenaliny.
-Oczywiście, i to był powód, żeby wybebeszyć zawartość torby na chodnik, a potem wrzucić to wszystko bez ładu i składu spowrotem, tak?
-No nie, ale
-No właśnie! Dlatego proszę wszystko poukładać, jak było. Milimetr do milimetra, bo jak mi sie nie będzie zgadzać, to z premi potrącę. A ty co tak się patrzysz Wszołek?
-Doktoorze, niech jej pan odpuści. Dopiero zaczyna, takie rzeczy mogą się jej jeszcze zdarzać.
-Nie! Takie rzeczy już nie mają się prawa zdarzać. Dlatego nie odpuszczę, aż pani Chowaniec nauczy się brać odpowiedzialność za swoje czyny i emocje. Do obowiązków, szorować mi. Za chwilę możemy mieć wezwanie i dopiero będziecie płakać.

-Oboje nic nie odpowiedzieli, tylko z teatralnie nadąsanymi minami, poszli wykonać prośbę Góry. W czasie, gdy ten zajmował się napełnianiem misek Kluska, w krótkofalówce rozległo się znajome:
-23 s?
-Cholera jasna! Nawet sobie człowiek krzyżówek spokojnie nie zdąży porozwiązywać, bo zawsze coś.
-23 s, co tam znowu?
-Udajcie się na ulicę Czarneckiego 8. Dzwoniła jakaś kobieta i twierdziła, że jej czternastoletni brat coś sobie zrobił.
-Coś, to znaczy co?
-Nie wiem, powiedziała tylko tyle i urwało połąćzenie.
-Mam nadzieję Ruda, że to nie jakieś szczeniackie wybryki.Chowaniec! Wszołek! Skończyliście? Mam nadzieję, że tak, bo wezwanie mamy.

-Dojechali stosunkowo szybko na miejsce i udali się pod wskazany adres. Przed domem czekała na nich spanikowana, około dwudziesto jednoletnia dziewczyna
-Dzień dobry! Artur Góra pogotowie ratunkowe, wezwanie było.
-Wreszcie jesteście, nie wiem co mam robić. Ten gówniaż, smarkacz pieprzony, zaszantażował mnie.
-Czy może pani powiedzieć co się dokładnie stało?

-Zapytała Lidka.
-Same problemy mam z tym chłystkiem, rozumiecie? Nie radzę sobie z nim. Studiuję zaocznie, a wieczorami dorabiam jako barmanka, żeby nas jakoś utrzymać. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a on tak mi się odwdzięcza. Prowadza się z jakimś podejrzanym towarzystwem. Kradną, piją, palą. Jak tak dalej pujdzie, to mi go zabiorą.
-Dobrze, ale co się stało pytam.
-Smarkacz połknął baterię od zegarka i zamknął się w łazienkę.
-Co zrobił? Niech to szlak czy pani wie jakie to niebezpieczne?

-Ożywił się nagle Artur
-Doktorze, życie z moim bratem jest bardzo niebezpieczne. Wciąż eksperymentuje nad bombami domowego wyrobu, w dodatku te kradzieże, palenie i picie. Nadzór kuratora mamy, może być coś gorszego?
-Owszem, może proszę pani. Pani brat natychmiast musi się znaleźć w szpitalu, w przeciwnym wypadku, może dojść do poważnych obrażeń układu pokarmowego i nietylko, gdy bateria rozszczelni się i substancja zacznie wyciekać.
-Jezus Maria! Co pan mówi. Ja się na tym nie znam. On zamknął się w łazience! Co mam zroobiić!
-Wszołek, idziemy. Nie ma ani sekundy do stracenia. Będziemy wyważać!
-Tak jest doktorze!
-Chwileczkę doktorku, a ja?
-Pani uspokoi tę panią, bo za chwilę będziemy mieć dwoje pacjentów do przewiezienia, a w razie potrzeby proszę być w gotowości. Wszołek, szybciej!

-Panowie wbiegli do domu, a wraz z nimi powoli wkroczyły Lidka z siostrą czternastolatka.
-Jak pani brat ma na imię?
-Konrad
-A gdzie jest łazienka?
-Prosto, ostatnie drzwi po prawo.

-Obaj pobiegli we wskazanym kierunku.
-Panie doktorze, a może by tak najpierw po dobroci co? Może nakłonimy go do wyjścia z tej łazienki.
-Z takimi to nie da się po dobroci Wszołek. Nie mamy na to czasu, bo ta bateria w każdej chwili może zacząć się rozszczelniać, a wtedy to już umarł w butach. No dalej, pomóż mi!

-Rzucili się na drzwi, z całej siły próbując je wyważyć. Udało się za drugim razem.
-Kim jesteściee? Co wy zrobiliście, rozwaliliście nasze drzwi! I tak nigdzie z wami nie jadę. Nie chcę iść do poprawczaka.
-Co my zrobiliśmy? Chłopie, ty pomyśl lepiej co ty nawyrabiałeś. Jesteśmy z pogotowia ratunkowego, wezwała nas twoja siostra. Powiedz mi, kiedy połknąłeś tą baterię?
-Nie wierzę panu, pokażcie mi legitymacje.
-Na rozumy się z głupkiem zamieniłeś chłopcze? Pytam poraz ostatni, kiedy połknąłeś tę baterie.

-Kontynuował Artur
-Dwadzieścia minut temu. Trochę boli jak przełykam, ciężko mi oddychać i boli mnie tu, w klatce piersiowej.
-No, nic dziwnego, jak się ma takie durnowate pomysły.
-To wszystko po to, żeby Ilona nie oddała mnie do poprawczaka.
-A nie pomyślałeś, że ona nie chce cię oddać do tego poprawczaka, którego się tak boisz? Tylko nie pozostawiasz jej wyboru swoim zachowaniem.
-Ja się poprawię, przyrzekam. Nie chcę tam iść, połknąłem te baterię, żeby pojechała ze mną do szpitala. Zwróciła w końcu na mnie uwagę. A nie ciągle te studia, praca, jej chłopak. A ja się nie liczę?
-Słuchaj młody, nie ma czasu na gorzkie żale. Teraz liczy się każda sekunda dla twojego zdrowia. Musimy natychmiast zabrać cię do szpitala, bo inaczej będzie bardzo bardzo źle.
-Co mi grozi?
-Wolisz nawet tego nie wiedzieć, jakie badania cię czekają po przybyciu do szpitala.

-Adam i Artur pomogli dojść chłopcu do karetki. W trakcie jazdy Lidka wykonała przy nim podstawowe czynności, a Artur kazał Rudej powiadomić szpital o powadze przypadku pacjenta, którego wieźli.
-Ilona. No proszę cię. Nie rób mi tego. Przysięgam, że się poprawię. Tylko mnie nie oddawaj.
-Zamilcz wreszcie, nie mogę tego słuchać. Tyle razy mi to obiecywałeś. Czy ty sobie zdajesz sprawę ile razy ręczyłam za ciebie głową? Ile mnie kosztuje to wszystko?
-No wiem, sorry. Ja się zmienię. Tylko nie mów o tym tej wrednej kuratorce.
-Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Powiedzieć muszę. Obiecałam naszym rodzicom, że wychowam cię na porządnego człowieka, a ja sobie zwyczajnie z tobą nie radzę. Potrzebujesz pomocy.

-Gdy dojechali na miejsce i przekazali młodego pacjenta w ręce lekarzy, wrócili do stacji wraz z jego siostrą.
-Zaparzyć pani herbaty? Lub melisy?

-Spytała Lidka siadając obok skulonej i zmartwionej dziewczyny.
-Dziękuję. Nie chciałabym robić kłopotu.
-Żaden kłopot. Chce się pani wygadać, co? Jak z bratem, wiadomo już coś?
-Tak. Bateria nieznacznie uszkodziła śluzówkę przełyku i doszło, do jakiegoś tam, zwężenia. Zupełnie tego nie rozumiem, ale lekarz powiedział mi, że będzie dobrze za jakiś czas.
-No to może to dobry znak?
-Może. Mam nadzieję, że on w końcu coś zrozumie.
-Życzę pani tego. On potrzebuje pani uwagi, jest młody, narwany. Proszę poświęcać mu poprostu więcej czasu.
-Postaram się, choć i tak dwoje się i troję, żeby było tak jak jest.

-Piły herbatę rozmawiając spokojnie, a gdy Ilona poczuła się lepiej, wróciła do brata, zostawiając Lidkę w oczekiwaniu na nawał pracy, który zaniebawem spodziewała się dostać od Artura

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 6.

Pierwszy dzień pracy dla Wiktora Banacha zaczął się niezwykle intęsywnie. Poraz kolejny okazało się, że należało by w końcu kupić nowy budzik. Do tego, który od conajmniej dekady stał na szafce nocnej w sypialni, Wiktor miał dozgonne zaufanie. Niestety coraz częściej stary, kochany budzik go nadużywał. Mimo wymiany baterii, uwielbiał dzwonić o sobie tylko znanych porach. Tak było i tego dnia. Obudziło go głośne szczekanie psa, na klatce schodowej. Z ledwością otworzył oczy i siadając powoli na łóżku, odruchowo spojrzał na zegarek.
-Co? Już dziewiąta? Jasna cholera! Za pół godziny powinienem być w stacji. Przeklęty budzik, Ania ma rację. Czas kupić nowy.

-Powiedział głośno zastanawiając się co zrobić. Wysunął stopy spod kołdry i po omacku szukał swoich kapci. Ale te, również dzisiaj postanowiły zrobić swojemu właścicielowi na złość i podziały się niewiadomo gdzie. Nie zwlekając ani chwili, zrzucił w pośpiechu piżamę i w samych bokserkach pobiegł do łazienki. Wskoczył do kabiny prysznicowej i odkręcił kurek z ciepłą wodą. Niestety, ku jego zdziwieniu z kranu popłynęła lodowato zimna woda. Z jego ust najpierw wypadło iście kocie prychnięcie, które w sekundę potem przerodziło się nie mal w ryk tygrysa gotowego do walki.
-Choleraa jasnaa! Czy dzisiaj wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie? Co jest grane w tym domu!

-Nie mając wyjścia, wziął szybką i zimną kąpiel, trzęsąc się jak galareta. Aż po chwili, wycierając się pospiesznie, owinął się ręcznikiem w biodrach i popędził do kuchni, by wypić prędką kawę. Odrazu w oczy rzuciła mu się czerwona, samoprzylepna karteczka, która miała oznaczać pozostawienie jakiejś ważnej wiadomości dla domowników.
-Nie ma ciepłej wody. Chyba jest jakaś awaria, zadzwoń w wolnej chwili i to wyjaśnij. Kocham i całuję! Ania.

-Wiktor westchnął ciężko i zabrał się do przygotowywania kawy. Włączył radio i przyrządził sobie kilka kanapek do pracy. W czterdzieści minut później, gdy udało mu się dodatkowo ogolić i wyszczotkować zęby, wsiadł do auta i łamiąc wszelkie ograniczenia prędkości zjawił się w stacji ratowniczej.
-Co pan taki zmachany doktorze. Ktoś pana gonił czy jak?
-Długa historia Piotrek. Rozumiem, że dzisiaj jeździmy razem?
-No raczej doktorze. Już nam pana brakowało.
-Nam? A gdzie Martyna?
-Martynka? Noo … W łazience … jest.
-W łazience? Źle się czuje?
-Nie. Narazie nie mogę nic powiedzieć.
-Piotrek, coś się dzieje?
-Nic złego doktorze. Obiecałem zachować milczenie.

-Rozmowę ku ucieszę Piotrka przerwała ruda.
-21 s? Jedźcie na osiedle Michałowskiego. W szkółce jazdy konnej zdarzył się wypadek, szesnastolatka spadła z konia.
-Przyjąłem, jedziemy. Piotrek, idź pospiesz Martynę. Upadek z konia to nie przelewki.
-Się robi doktorze.

-Piotrek wszedł do łazienki i zapukał do drzwi jednej z kabin.
-Martynka? Jesteś tam?
-Tak, jestem. Boję się.

-Odpowiedziała drżącym głosem dziewczyna.
-Czego! Przecież już o tym rozmawialiśmy. Poradzimy sobie.
-Wiem Piotruś. Ale i tak się boję.
-Zrobiłaś test?
-Zrobiłam.
-No i co wyszło?
-Nie wiem. Nie mam odwagi sprawdzić.
-Otworzysz drzwi? Mogę wejść?

-Martyna otworzyła drzwi, lecz zamiast wpuścić go do środka, wyszła szybko z toalety i przytuliła się mocno do Piotrka. Rozmazany makijaż i mocno podpuchnięte oczy pokazały Piotrkowi, jak bardzo jest jej teraz potrzebny.
-Hej! Jestem przy tobie. Jakikolwiek będzie wynik tego testu, słyszysz? Nie płacz, nie pozwalam. Wiesz, że nie lubię kiedy jesteś smutna. Wezwanie mamy, musimy jechać. Umyj się szybko.
-Wezwanie? Cholera jasna. A test? Piotruś. Nie wiem czy dam radę teraz skupić się na pracy. Może lepiej pujdę do góry i dzisiaj się zwolnie, co?
-Nie ma mowy. Będziesz się tylko zadręczać, a i tak wiem, że nie sprawdzisz co wyszło. Sprawdzimy razem, po dyżurze. Zajmiesz się robotą, to nie będziesz myślała. Choć tu do mnie! Dostaniesz buziaka na pokrzepienie i odrazu ci się polepszy.

-Padli sobie w ramiona, całując się porządliwie, gdy za ich plecami rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Odskoczyli od siebie jak oparzeni i spojrzeli w stronę drzwi. Do pomieszczenia wszedł Artur Góra. Pod pachą dzierżył naręcze rolek papieru toaletowego, a w drugiej, zagipsowanej ręce, z ledwością trzymał wiadro, w którym znajdował się mop, miotła, oraz środki czyszczące. Wszyscy zdawali się być niezwykle zaskoczeni swoim wzajemnym widokiem.
-Strzelecki? Kubicka? A co wy tutaj … wyprawiacie? Co wy, w toalecie się migdalicie? To już nie ma porządniejszych miejsc w tej stacji na takie rzeczy?
-Doktorze, już nas tu nie ma, a pan? Zmienił profesje?
-No no no. Nie pozwalaj sobie Strzelecki.
-Ja? Nigdy w życiu, doktorze. Ja tak tylko … Z troski. Poradzi pan sobie z tym sprzątaniem? W tym gipsie?
-A co! Masz jakieś wątpliwości? A z resztą, ktoś to musi robić, skoro to wykracza poza kompetęcje pielęgniarek. Muszę w przyszłości pomyśleć o zatrudnieniu kogoś … Kompetętnego w tych sprawach.
-No dobra. To my już nie przeszkadzamy doktorowi w myśleniu, w sprzątaniu i uciekamy. Wezwanie mamy.

-Wyszli trzymając się za ręce, a gdy zamknęli za sobą drzwi, wybuchnęli śmiechem, biegnąc do karetki.
-Co tak długo dzieciaki? Musimy jechać, nie ma czasu. Macie plecak? Monitor?
-Przepraszamy za te obsuwę doktorze, wszystko mamy. Już biegnę za ster i jedziemy. Gdzie to było?
-Osiedle Michałowskiego, stadnina koni. A właściwie szkółka jazdy konnej.

-Jechali dość szybko, każde pogrążone we własnych myślach.
-Wszystko tam u was w porządku dzieciaki? Oboje zachowujecie się jakoś dziwnie. Martwię się.
-Tak, w porządku. Nie musi się pan martwić.
-No, właśnie nie jestem tego do końca pewien. źle wyglądasz Martyna. Myślę, że dobrze zrobisz, jeśli weźmiesz kilka dni wolnego.
-Dziękuję za troskę doktorze. Pomyślę o tym.
-Przepraszam, że wam przerywam, ale to chyba tutaj.
-Racja Piotrek. Plecak, monitor i inne gadżety. Lecimy.

-Ledwo jednak zdążyli wyjść z karetki z całym osprzętowaniem, zobaczyli młodą kobietę biegającą w popłochu. Zdawała się być przerażona.
-Dzień dobry! Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe. Gdzie jest poszkodowana?
-Tam leży, jest z nią mój kolega. Nie widzieli państwo gdzieś po drodze konia?

-Pytała zdyszana patrząc na ratowników.
-Konia? Nie … Raczej nie. Piotrek, Martyna, idziemy.
-Jezu słodki! Nie wiem jak to się stało. Rebus jest bardzo spokojnym koniem. Przyjeżdżają tu do nas różne niepełnosprawne dzieci. Rebus jest najspokojniejszy ze wszystkich koni w stadninie. Najczęściej to on uczestniczy w hipoterapi. Nie wiem! Nie mam pojęcia co tu się stało!
-Proszę pani. Proszę się uspokoić. Rozkładamy zabawki dzieciaki.

-Wiktor pierwszy podbiegł i przykucnął przy leżącej na ziemi nastolatce.
-Dzień dobry. Jestem lekarzem z pogotowia ratunkowego słyszysz mnie?
-Tak! Chyba tak. Pogotowie? Jakie pogotowie? Gdzie ja jestem? Co się stało?
-Popatrz na mnie. Jak masz na imię?
-Zuzia. Nazywam się Zusia Milewska.
-Bardzo dobrze. Jaki jest dziś dzień tygodnia?
-Środa, ósmy listopada.
-Świetnie! Powiedz mi, co cię boli?
-Głowa. Bardzo kręci mi się w głowie, szumi mi w uszach. Iboli, potwornie boli kiedy oddycham.
-Głowa, tak? Dobrze Zuziu. Zbadam cię teraz, by ocenić jakich urazów dokładnie doznałaś. Postaram się być bardzo delikatny. Dzieciaki. Parametry, ciśnienie, cukier. Ruchy ruchy.
-Zuziu, chwyć moje dłonie i ściśnij je z całej siły, dobrze?

-Dziewczyna starała się wykonać polecenie lekarza, jednak jej uścisk niezadowolił Wiktora.
-Mocniej nie mogę. Coś dzieje się z moimi rękami. Panie doktorze czy ja umieram?
-Nie Zuziu. Nie umierasz, spokojnie. Jak ciśnienie?
-W porządku. Cukier 100.
-Zuziu, skup się teraz i popatrz na mnie.
-Niebardzo mogę doktorze. Wszystko jest strasznie rozmazane. Potwornie boli mnie głowa.
-Rozumiem, leż spokojnie.

-Wiktor ostrożnie badał dziewczynę, ale z każdą chwilą sytuacja wydawała mu się być bardzo poważna.
-Piotrek, leć po deskę i kołnież. Ma uszkodzony kręgosłup szyjny,silny ból w okolicy międzyłopatkowej i sztywny kark. Dwa żebra są złamane, miednica i kończyny na szczęście całe. Brzuch miękki. Zabieramy dziewczynę do szpitala. Proszę mi powiedzieć, jak to się stało?

-Zapytał stojącego obok i jak dotąd milczącego instruktora konnej jazdy.
-Rebus przestraszył się psa. Nie zdążyłem nic zrobić, nigdy się nie płoszył tak łatwo. A dziś? Wierzgnąłsię i zanim zdążyłem podbiedz, ona leżała już na ziemi. Czy ona z tego wyjdzie?
-Nie wiem. Mam taką nadzieję, ale to, jak bardzo rozległych uszkodzeń doznała ocenią lekarze, w szpitalu. Czy ma pan jakiś kontakt z rodzicami dziewczyny?
-Tak, koleżanka już dzwoniła. Zaraz powinni tu być.

-W czasie, gdy Piotrek, Wiktor i Martyna zajmowali się bezpiecznym transportemdziewczyny do karetki, na horyzoncie znów pojawiła się młoda kobieta, którą widzieli wysiadając z karetki.
-Jezu, Chryste! Maciek! Nigdzie go nie ma. Nie mam pojęcia gdzie mógł uciec. Jak to się stało?
-Uspokuj się. Wystraszył się psa. Sam nie wiem jak to możliwe.
-Psa? Oszalałeś? Jakiego psa. On nie płoszy się tak łatwo.
-Skąd mam wiedzieć jakiego psa do jasnej cholery. Cztery łapy miał, i ogon.
-Ale skąd tu pies?
-Daj mi spokój! I przestań zajmować się pierdołami. Nie widzisz, że Zuzia jest w poważnym stanie? Dzwoniłaś do jej rodziców?
-Tak, są w drodze. Ale Maciej, Rebusa nie ma rozumiesz? Komuś jeszcze może stać się krzywda. Nigdy nie widziałam go tak wystraszonego, nie wiemy jak się zachowa.
-Jedź za karetką do szpitala, ja zaczekam tu na jej rodziców i pokieruję ich, do którego szpitala powinni pojechać. Dalej będę szukał Rebusa.

-Gdy karetka ruszyła, Zuzia odezwała się z trudem.
-Wie pan, doktorze? Cieszę się, że przytrafił mi się ten wypadek.
-Cieszysz się? Jak narazie to nie ma z czego, możesz mieć poważnie uszkodzony kręgosłup szyjny.
-No i dobrze. Przynajmniej nie będę musiała więcej jeździć na tych śmierdzących koniach.
-Nie rozumiem. To ty nie lubisz jeździć konno?

-Wtrąciła pytanie Martyna.
-Nienawidzę! To wymysł moich rodziców. Ja nade wszystko kocham malować. Chciałabym pujść do liceum plastycznego, gdy skończę gimnazjum. Ale oni twierdzą, że swoją przyszłość powinnam związać z końmi, bo w naszej rodzinie niemal wszyscy biorą udział w wyścigach konnych. Taka tradycja, rozumie pani. Rodzice powiedzieli, że złamałabyym tą wielopokoleniową tradycję, biorąc się za malowanie. Bo malarstwo nie ma przyszłości, i z niego się nie wyżyje.
-Spokojnie Zuzia. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Myślę, że musisz walczyć o swoje marzenia i robić to, do czego czujesz powołanie, a nie to, co zdaniem innych jest dla ciebie dobre. Mój tata też bardzo nie chciał, żebym została ratowniczką medyczną.
-Naprawdę? I co pani zrobiła?
-Na początku było mi bardzo trudno zawalczyć o siebie. Ale wiedziałam, że jeśli się nie postaram, to do końca życia pozwolę mu dłużej decydować za siebie. No i jak widzisz, nie dałam się i jestem tu, przy tobie.
-A ja? W jaki sposób mam zawalczyć o siebie?
-Na początek z nimi porozmawiaj, szczerze i spokojnie. Myślę, że ten wypadek da do myślenia twoim rodzicom. Napewno uświadomią sobie, że nawet tradycja rodzinna pielęgnowana od pokoleń nie jest warta twojego zdrowia.
-Panie doktorze, a czy ja będę mogła malować po tym wypadku? Bardzo słabo czuję moje ręce, czuję mrowienie i drętwienie.
-Nie wiem Zuziu. To powiedzą ci lekarze, gdy zrobią ci dokładniejsze badania, ale ja tak jak Martyna, również wierzę, że wszystko będzie dobrze.

-Wiktor już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle wszyscy usłyszęli wrzask Piotra i poczuli, jak karetka zbyt gwałtownie zahamowała. Banach już miał spytać co się dzieje, lecz nie zdążył, bo do uszu wszystkich dotarło głośne, końskie rżenie, któremu wtórował równie głośny tętent końskich kopyt. Cała trójka ratowników medycznych wrzasnęła co sił w płucach, zobaczywszy przez okno, że oszalały i zestresowany koń, w popłochu pędzi wprost na karetkę! Wiktor chwycił w dłoń krótkofalówkę i czym prędzej zaalarmował stację.
-21 s! Ruda, znajdujemy się w bezpośrednim zagrożeniu życia. Koń, z którego spadła poszkodowana pędzi wprost na naszą karetkę chyba nie mamy szans.
-21 s, powtórz? Co się tam u was dzieje? Jak mam wam pomóc?
-Ruda, słyszysz mnie? Wezwij weterynaża, straż miejską, cholera, nie wiem. Pędzi na nas rozszalały koń, jeżeli zdecyduje się stratować karetkę, to już po nas!
-Zrozumiałam, robię co w mojej mocy. Czy jest z wami poszkodowana?

-Niestety, nikt już tego nie słyszał. Wszyscy myśleli gorączkowo jak ocalić życie swoje i pacjentki. Pędzący koń był coraz bliżej. Próbę wyjścia z opresji, bez chwili namysłu podjął Piotrek. W jednej chwili wyskoczył z karetki, nie zważając na protesty Wiktora i Martyny. Sam nie wiedział co chce zrobić dokładnie. Wiedział jedynie, że jego celem jest zmusić konia albo, żeby się zatrzymał, albo by pobiegł w inną stronę i nie stratował karetki. Zdecydował się na ba bardzo ryzykowne rozwiązanie. Ruszył pędem koniowi na przeciw. Przed oczami stanęło mu życie i niemal czuł jak koń miażdży jego sylwetkę. Lecz w jednej sekundzie dostrzegł coś, co z pewnością uratowało życie jego, oraz pozostałych w karetce. Koń był osiodłany. Po obu jego bokach luźno zwisały lejce. Koń najwidoczniej niespodziewał się spotkać na swej drodze człowieka i mocno się zdziwił, nieświadomie zwalniając galop. Piotrek wykorzystał chwilową nieuwagę konia, chwycił sprawnym ruchem za lejce ustawiając się w bezpiecznej odległości od końskich kopyt, które znów miały ochotę ponieść Rebusa w nieznane. Zaczął niespokojnie wierzgać i rżeć, a Piotrek najłagodniej jak umiał przemawiał do zwierzęcia.
-Spokojnie! Rebusik. No już, jesteś bezpieczny. Nie bój się, nic ci nie zrobię. Zaraz przywiążę cię do tego drzewa, poskubiesz sobie trawki to z pewnością poczujesz się lepiej. Tylko mnie nie kop, zgoda?

-W odpowiedzi koń donośnie parsknął i zarżał.
-Śliczny jesteś Rebusik. Stój spokojnie. Zaraz przyjdzie tu po ciebie pani, albo pan. Wszystko wróci do normy, niedługo znowu będziesz w stajni. Zaufaj mi.

-Mówiąc to, drżącymi jeszcze ze strachu dłońmi mocował lejce do drzewa tak, by zwierze nie miało możliwości się zerwać. Położył dłonie na pysku rebusa, pozwalając mu badawczo je obwąchiwać. Nagle pysk konia rozwarł się i Piotr przez chwile pomyślał, że ten chce go ugryźć, jednak zamiast tego, poczuł jak szorstki język przesuwa się od dłoni do dłoni.
-No! Cieszę się, że mnie polubiłeś stary. Możemy zostać przyjaciółmi jeśli tylko chcesz. Pewnie bardziej byś chciał, gdybym miał trochę cukru, co? Albo jabłko. No! Właśnie! Jabłko!

-Piotrek odszedł nieco dalej i wyjął z kieszeni krótkofalówkę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przez cały czas słychać w niej nawoływania Martyny i Wiktora.
-Halo doktorze, słyszy mnie pan?
-No nareszcie cholera jasna! Piotrek, żyjesz? Gdzie jesteś, nie widzę cię.
-Żyje żyje i mam się nawet całkiem dobrze. Niech sobie pan wyobrazi, że tak się bałem, że nawet w portki nie zdążyłem narobić.
-Przestań gadać głupoty. Gdzie jest ten koń.
-Tu, ze mną. Stoi sobie przy drzewie i właśnie na mnie patrzy.
-Jak to, stoi przy drzewie. Nic ci nie zrobił?
-Złego konie nie biorą, doktorze. Mamy w karetce trochę cukru?
-Cukru, zwariowałeś Piotrek?
-No, dobrze pan słyszał. Muszę zawrzeć pakt pokojowy z Rebusem, no i zjeść cukrzanego brudzia. Niech pan przyśle do mnie Martynę z tym cukrem, odwoła tę straż i policję. No i niech tu przyjdzie po tego konia, a my jedziemy do szpitala z naszą malarką.
-Oj, Piotrek Piotrek. Ty to się kiedyś doigrasz. Ale uratowałeś nam życie stary.

-W pół godziny później, wszyscy bezpiecznie dojechali do leśnej góry. Martyna i Piotrek kolejny raz cieszyli się sobą i z tego, że poraz kolejny udało im się wyjść cało z poważnych tarapatów.
-Martynka, gdzie masz ten test? Sprawdzamy.
-Jesteś pewien, że
-Jestem pewien. Dawaj, pokaż.

-W tym momencie drzwi stacji otworzyły się wpuszczając do środka Wiktora.
-No, dzieciaki. To była świetna robota. A ty Piotrek byki powinieneś ujażmiać, a nie ratować ludzi.
-Bez przesady, doktorze. Nawet pan nie wie jakiego miałem cykora przed tym koniem. Niby taki spokojny, ale gdyby nie to, że był osiodłany i miał te lejce, to było by po nas.
-Nie żartuj Piotrek, wykazałeś się naprawdę wielką odwagą. Ja jeszcze nigdy nie byłem tak spanikowany.
-A co z tą dziewczyną doktorze?
-A, no właśnie, dobrze, że pytasz Martyna. Chciała z tobą porozmawiać. Zdaje się, że jej rodzice chyba wreszcie zrozumieli czego pragnie jej córka. Kręgosłup jest poturbowany, ale ona wróci do pełnej sprawności, za jakiś czas. Oczywiście skótki tego wypadku mogą być potem odczuwalne. Ale tak właśnie kończą się wygórowane ambicje rodziców, w stosunku do dzieci. Jak będziecie mieć swoje, to unikajcie tego jak ognia.
-Dzięki za radę doktorze. Chyba niedługo się przyda. Prawda Martynka?

-Wiktor stanął jak wryty popatrując raz na Piotra, raz na Martynę.
-Prawda Piotruś. Z testu wynika, że jestem w ciąży.

-Rzekła łamiącym się głosem.
-A, to o to chodziło rano, w tej łazience, dobrze rozumiem dzieciaki?
-Tak doktorze. Wiedziałeem! Wieedziaałeem! Tak się ciesze doktorze, że kocham cały świat. Chyba nawet Potockiego.
-Naprawdę Piotrek? To może ciesz się trochę mniej intęsywnie w takim razie. A do kochania niedługo przybędzie ci ktoś jeszcze. Gratuluję dzieciaki, dacie radę.

-Cała trujka padła sobie w objęcia, a młodzi śmiejąc się i płacząc na przemian obdarowywali się pocałunkami.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 5.

Martyna i Piotrek, korzystając z krótkiej przerwy, postanowili zjeść razem obiad w restauracji nieopodal stacji. Krótkofalówki mieli cały czas włączone, na wypadek jakiegoś pilnego wyjazdu do pacjenta.
-To co Piotruś? Co zjemy?
-Ja nie wiem jak ty, ale ja zżarł bym konia z kopytami.
-No nie wiem czy serwują tu coś takiego, ale mogę zapytać.
-No, a tak poważnie, to na co masz ochotę Martynka?
-Nie mam pojęcia. Wszystko w tej karcie brzmi apetycznie. O, posłuchaj tylko. Krem z pomidorów, z dodatkiem parmezanu i grzankami, co o tym sądzisz?
-Może być. Ale na drugie weźmy jakieś mięso co?
-Dobra. Proponuję roladki z indyka ze śliwkami, surówką z jabłka i marchewki, do wyboru ziemniaki, lub frytki.
-A ja bym zjadł tą golonkę, a do tego wypił kufel piwa.
-Fu! Golonka? Ochyda! A o piwie zapomnij, jesteśmy w pracy.
No tak. Zapomniałem. W każdym razie, ja biorę golonkę i sok pomarańczowy.
-No dobra, jak sobie chcesz. Ale pamiętaj, że o cholesterol trzeba dbać. Te roladki były by zdrowsze.
-Dobra dobra. Na coś trzeba umrzeć.

-Przekomarzali się tak dłuższą chwilę, a potem złożyli zamówienie.
-Martynka, skoro nareszcie mamy chwilę dla siebie, to może pogadamy co?
-Jasne, a coś się stało?
-No stało się, stało. Ostatnio prawie się nie widujemy, chyba, że w karetce. Albo w łóżku.

-Dodał Piotr z szerokim uśmiechem, wywołując u Martyny silny rumieniec.
-Do czego zmierzasz Piotruś? Chcesz mi coś powiedzieć?
-Myślę, że oboje mamy sobie wiele do powiedzenia.
-Skoro tak sądzisz, to zacznij pierwszy.
-Zgoda. Czy nadal sądzisz, że ze ślubem powinniśmy jeszcze poczekać?

-Martyna przybrała poważny wyraz twarzy i spojrzała Piotrkowi w oczy.
-Nie wiem Piotruś. Myślę, że ostatnio wiele razem przeszliśmy i to nas bardzo zbliżyło. Bardzo cię kocham i oczywiście chciałabym zostać twoją żoną, ale czy jesteśmy gotowi do zawarcia małżeństwa?
-A dlaczego nie? Co stoi nam na przeszkodzie? Chciałbym sformalizować to co nas łączy. Chciałbym mieć z tobą dzieci. Dużo dzieci.
-Czekaj, czekaj. Powoli. Chcesz mi powiedzieć, że bez ślubu nie uda nam się stworzyć szczęśliwego związku? Nie możemy mieć dzieci? Wstydzisz się mówić o mnie moja dziewczyna, tak?
-Nie! Martyna, źle mnie zrozumiałaś. Niczego się nie wstydzę, a już z pewnością nie mojej ślicznej dziewczyny. Chciałbym się z tobą ożenić po to, żebyś wiedziała, że ja myślę o tobie tak na serio. Nie chcę żadnej innej i nie chcę, żeby za jakiś czas spodobał ci się jakiś inny facet.
-Aaa, rozumiem. Chcesz mnie usidlić i za wszelką cenę zatrzymać tylko dla siebie? No, powiem ci, że nawet nawet mi się to podoba i przemawia do mnie ten argument. A co z tymi dziećmi? Dopiero dzisiaj powiedziałeś mi, że chcesz mieć ze mną dzieci.
-Bo dopiero dzisiaj zrozumiałem, że naprawdę tego chcę. Że jestem w pełni gotów na bycie ojcem. Prawdziwym ojcem. Kochającym, czułym i opiekuńczym. Zawsze mi się wydawało, że nigdy nie będę potrafił takim być.
-Naprawdę tak myślałeś Piotruś? Mogłeś zapytać mnie o zdanie, powiedziałabym ci, jak bardzo się mylisz. Ty jesteś czuły, kochający i opiekuńczy. Z całą pewnością, na całej kuli ziemskiej nie będzie lepszego ojca od ciebie.
-Teraz to zrozumiałem. Wcześniej sądziłem, że będę taki jak on. Chociaż przez całe życie walczyłem o to, by być innym człowiekiem nigdy nie byłem pewien, czy gdyby przyszło mi stanąć przed obowiązkiem rodzicielstwa, to czy bym temu podołał. Może tak jak mój ojciec wpadł bym w alkoholizm. Znienawidził to niewinne maleństwo, które przyszło na świat za moim pośrednictwem. Może jedyne co potrafił bym mu dać, to wyzwiska, przekleństwa. Z czasem siarczyste klapsy i policzki, a potem mocne kopniaki, połamane ręce, nogi.
-Przestań! Nawet tak nie mów. Niewolno ci tak mówić, słyszysz? Nie chcę tego słuchać! Napewno by tak nie było. Nie będzie tak!

-Milczeli wpatrując się w siebie ze łzami w oczach, pogrążeni każde we własnych myślach. Nie zauważyli nawet, jak kelner podaje im zamówione jedzenie. Prędko jednak ocknęli się z letargu i jedli nadal w milczeniu. Pierwsza odezwała się Martyna.
-Piotrek, właściwie dobrze, że zeszło na temat dzieci. Bo jest coś, o czym ja muszę ci powiedzieć.
-Słucham cię Martynka.
-A smakuje ci ta wstrętna, ociekająca tłuszczem golonka?
-Tak, bardzo. A co, boisz się, że po tym co chcesz mi powiedzieć przestanie mi smakować?
-Nie, próbuję odwlec temat, bo nie wiem jak się za to zabrać.
-Zwyczajnie. Od początku do końca, powiedz co ci tam na serduchu leży.
-Spóźnia mi się okres. Czwarty miesiąc nie mam okresu.

-Sok pomarańczowy, którym Piotrek właśnie popijał spory kęs golonki niestety wykonał salto w jego przełyku, nie chcąc jak na złość znaleźć się bezpośrednio w rzołądku. Piotrek z wrażenia najpierw wypluł większą jego część, opluwając się aż po spodnie, przy okazji obrus po swojej części stolika, a potem zaczął się niesamowicie głośno krztusić i charczeć, zwracając przy tym uwagę większości ludzi siedzących w restauracji. Przerażona Martyna zbyt gwałtownie wstała z krzesła, które niebezpiecznie się zachybotało, a potem z rumorem przewróciło. Jednak nie zwróciła na to uwagi, podeszła szybko do Piotrka, ułożyła swoją dłoń w łódeczkę na jego plecach i uderzyła pięć razy w przestrzeń między łopatkową.
-Kasłaj Piotruś!Słyszysz? Staraj się kasłać.

-Jednak to zdawało się nie pomagać, choć powtarzała te czynność kilka razy. Piotrkowi coraz ciężej szło chwytanie powietrza..
-Martyna krzyknęła do kelnera, który zwabiony odgłosami podszedł do ich stolika.
-Halo! Niech mi pan pomoże, muszę pomóc narzeczonemu, zaraz się udusi.
-Niech go pani mocniej walnie, ma pani za mało siły, wałek do ciasta przyniosę!
-Człowieku zwariowałeś? Jaki wałek do ciasta, muszę mu natychmiast spróbować pomóc, ale potrzebuje pana pomocy.
-Ale proszę pani, ja nie wiem. Nie mam kursu pierwszej pomocy, co mam robić.
-Niech mi pan pomoże go przytrzymać, będę teraz uciskać.

-Martyna objęła Piotrka, ułożyła dłonie w piąstki i zaczęła uciskać w okolicy między żebrami, a pępkiem, również pięć razy. Kelner zbladł i wydawało się, że jest przerażony bardziej, niż Piotrek z Martyną razem wzięci. Po dłuższej chwili udało się przywrócić Piotrkowi oddech. Kolory zaczęły powracać na jego twarz.
-Jezus Maria! Piotrek, nie rób mi tego nigdy więcej. Oddychaj sobie, głęboko sobie oddychaj. A pan niech otwiera okno.

-Piotrek spojrzał przytomnie na ukochaną. Zachrypniętym głosem zapytał:
– Dopiero teraz mi o tym mówisz? Mówiłem ci ostatnio, że trochę przytyłaś, ale jeżeli na prawdę jesteś w ciąży to…To jakoś mało widać. Ale to możliwe? Naprawdę … Jesteś … w ciąży? Będziemy mieli … Dziecko?
-Boże Piotruś. Nie wiem tego napewno. Jesteś na mnie zły? Wiem, że to dziwne, że ja tak dopiero teraz, zawsze miałam nieregularny okres, myślałam, że to stres, że…Mało przeze mnie nie umarłeś.
-Przestań, Martynka. Poprostu … Mnie to zszokowało. Nie twoja wina, że akurat piłem sok. Ale obiecaj mi, że zaraz po dyżurze idziemy do lekarza. Albo chociaż wspólnie zrobimy test ciążowy.
-Dobrze, obiecuje. Ale teraz jeszcze chwilę sobie odpocznij, póki nikt nas nie wzywa..
-Odpocznę, jeśli mnie pocałujesz. Wtedy oddech całkiem wróci mi do normy.

-Martyna uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go wkładając w to całą namiętność, jaką przysporzył jej niedawny strach, że niemal go straciła.
-No! Dla takich chwil, to mógł bym się dusić co chwilę, a nawet umrzeć. Jeszcze raz.
-Przestań, nawet tak nie żartuj. Potwornie się przestraszyłam.
-Wiem, wiem. Przestanę, jeśli się zgodzisz za mnie wyjść.
-Co? To jest szantaż. Nie zgadzam się na to.

-Piotrek wyprostował się i zaczął udawać zakrztuszenie kasłając równie głośno.
-Echu! Echu! Echu!
-Przestań natychmiast, to nie jest śmieszne!
-To wyjdziesz za mnie? Echu! Echu!
-Tak, wyjdę za ciebie, mój idioto! Tylko przestań.

-To zdanie pozwoliło na powrót odzyskać Piotrkowi siły. Podniósł się z krzesła, z całej siły przytulił Martynę i podniusł ją do góry. Zrobił obrót, nieszczęśliwie zachaczając nogą, o przewrócone wcześniej przez Martynę krzesło. Wrzasnął jak opentany, padając na plecy jak długi, mocniej przycisnąwszy do siebie piszczącą Martynę. Upadli z takim rumorem, że wszyscy zgromadzeni wybuchnęli śmiechem, łącznie z Piotrem i Martyną, którzy nie mieli już siły wstać, tylko całowali się namiętnie pomiędzy wybuchami śmiechu.
-Kocham cię! Wariacie, chociaż mało co nie zabiłeś najpierw siebie, a potem nas. Ale z tobą mogę umrzeć nawet śmiercią tragiczną.
-Ja z tobą też kochanie. Ludziee! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! Zgodziła się! Wyjdzie za mnie! I chyba będziemy mieli dziecko! Słyszycie! Jestem szczęśliwy!
-Piotreek! Waariaaciee przeestaań!

-W sali rozległy się wrzaski i gromkie brawa, a zakochana para, powoli podniosła się z podłogi, gdyż w ich
krótkofalówkach rozległ się głos Artura Góry.

2017-08-21 16:53:03

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 4.

Artur Góra, po feralnym upadku ze schodów, chwilowo nie był zdatny do pełnienia obowiązków lekarza w karetce. Nie chciał też za nic w świecie wziąć na ten czas zwolnienia, bo ponad wszystkimi jego lękami, górował lęk przed samotnością. Zwiększył się on po śmierci Renaty. W prawdzie klusek zamieszkał w jego domu, jednak choć bardzo się starał, nie był w stanie w stu procentach zastąpić mu Renaty. Artur nie mógł się uwolnić od wspomnień. Wciąż rozpamiętywał wszystkie dni, a nawet noce spędzone z ukochaną. Nie spodziewał się, że stanie mu się tak bliska i zacznie koić jego samotność. Niestety los chciał inaczej, odebrał mu ją bez najmniejszego ostrzeżenia. Z braku zajęć, Artur brał teraz dyżury w dyspozytorni. Jednak o dziwo, nikt nie potrzebował pomocy. Włożył przenośny telefon stacjonarny do kieszeni marynarki.
Z większym niż zazwyzaj trudem, bo nie byłoto łatwe, mając nogę w gipsię, aż do połowy uda, wyszedł na chłodne, listopadowe powietrze. Usiadł na ławce przed stacją i patrząc w niebo, zapalił papierosa. Zazwyczaj tego nie robił, ba, nawet twierdził, że nic tak jak papierosy nie szkodzi zdrowiu, ale w jego przypadku, papieros pomagał mu się uspokoić. Wrócić do rzeczywistości, po bolesnym seansie wspomnień. Niestety działo się tak coraz częściej, a on już niebardzo wiedział jak z tym skończyć. Zgasił niedopałek i wrzucił go do kosza na śmieci. Już miał wracać na stacji, gdy na podjeździe dla karetek stanęła mała, czerwona skoda. Natychmiast wstał i pobiegł w tamtym kierunku.
-Cholerne baby za kierownicą!
-Halo! Proszę Pani! Czy nie widzi pani, że to jest podjazd dla karetek? A nie parking dla nierozgarniętych blondynek? Proszę wycofać, bo za chwile może tu podjechać karetka z pacjentem.

-Kobieta wyglądała na zawstydzoną, ale nie straciła hardu ducha i również podjęła utarczkę słowną z mężczyzną, który staną przed maską jej samochodu i groźnie gestykulował.
-Najmocniej pana przepraszam, rzeczywiście nie zauważyłam, że źle parkuję. Ale to się zdarza, czyż nie? Już cofam. Czy byłby pan łaskaw nie nazywać mnie nierozgarniętą blondynką
I nie machać mi przed maską tym gipsem? Jeszcze mi pan szybę rozbije!? Drogi panie w gipsowej zaprawie?

-Coś podobnego! Niedość, że nie rozgarnięta, to jeszcze pyskata. No już już, niech cofa. Pokaże gdzie stanąć.

-Artur kilka minut instruował kobietę co do parkowania, a gdy skończył i samochód stał już bezpiecznie, mało nie zemdlał, gdy z samochodu najpierw wynużyła się platforma dla wózków inwalidzkich, po której powoli i ostrożnie wózkiem zjechała, owa nierozgarnięta blondynka.
-Najmocniej przepraszam szanowną panią. Ja … Nie wiedziałem, to znaczy … nie zauważyłem … Czy ja … Mogę jakoś.
-Dziękuję! Nie potrzebuję litości. Poradzę sobie sama. Chociaż nie, czy może mi pan powiedzieć, gdzie mieszka Basia Wszołek z mężem?

-Artur nie był pewny czy może jej to powiedzieć. Nie był pewny, czy chce jej to powiedzieć. Kiedy tak siedziała przed nim na wózku, coraz bardziej żałował, że nie ugryzł się w język zanim tak na nią nakrzyczał. Patrzył się na nią, jak zahipnotyzowany i zastanawiał, jak to możliwe, że taka młoda dziewczyna musi zmagać się z takim kalectwem. Długie blond włosy, spływały falami na plecy, delikatny makijaż podkreślał równie delikatne rysy kobiety. Czerwona, puchowa kurtka, niebieskie jeansy i czarne sportowe adidasy, jakoś niepasowały arturowi do tej kruchej dziewczyny. Wolał by ją zobaczyć w sukience.
-Halo! Czy dobrze się pan czuje? Coś jest ze mną nie tak? Wpatruje się pan we mnie jak sroka w gnat. To jak, pomoże mi pan gdzie mieszka moja siostra z mężem?
-Jaka siostra? Z jakim mężem?
-Boże! Na pana miejscu zaczęłabym się poważnie zastanawiać, które z nas jest bardziej nie rozgarnięte. Basia Wszołek to moja siostra, Adam Wszołek to jej mąż. Jestem tu pierwszy raz, a nie chciałabym kłopotać Basi. Może mi pan pomóc tam dotrzeć?

-Do Artura słowa kobiety docierały jak spod wody. Cały czas był pod jej ogromnym wrażeniem.
-Ach tak! Siostra, mąż. No jasne! Ale zaraz. Ja się chyba nie przedstawiłem pani. Doktor Artur Góra. To znaczy … Artur Góra.
-Maja Mazur. Niestety nie doktor, ani profesor.

-Artur roześmiał się, choć sam nie wiedział czy po to, by rozładować atmoswerę, czy śmieje się z własnej głupoty. Podprowadził kobietę pod drzwi mieszkania wszołków. Basia wyszła już po pierwszym dzwonku.
-Majeczka! Nareszcie jesteś! Już miałam do ciebie dzwonić, czy napewno dasz sobie radę z dojazdem. No, ale widzę, że nasz sympatyczny doktor Góra ci pomógł?
-Cześć Basiu! Tak, miałam te niewątpliwą przyjemność poznania pana doktora. Dziękuję panu za pomoc.
-Ależ … Nie ma za co … to … to dla mnie sama przyjemność.

-Siostry długą chwile ściskały się i witały, a Artur stał, jak by go wmurowało obserwując tę rodzinną scenę.
-Doktorze! Telefon dzwoni w pana kieszeni!

-Powiedziała Basia patrząc z zadziwieniem na Artura.
-Co? Jaki telefon? Ach! Cholera jasna, że też nie mają kiedy dzwonić. No to ja … Uciekam, obowiązki wzywają. Miło było panią spotkać … Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. Do widzenia!

Categories
Moje fanfiction

Rozdział3.

Zbliżał się ostatni dzień urlopu Wiktora Banacha. Urlopu, którego tak bardzo oczekiwał, o którym co roku marzył ponownie, w pierwszym dniu pracy zaraz po nim. Tego roku Wiktor żałował, że owego urlopu nie udało mu się spędzić tak jak sobie to zaplanował. Z dwiema najbliższymi mu osobami: Zosią i Anną.
-Bo z kobietami tak to właśnie jest! Mężczyzna planuje, kobieta rujnuje

-Pomyślał któregoś dnia, gdy jego plany poraz kolejny wzięły w łeb. Postanowił się tym jednak nie zamartwiać. Zdecydował, że nareszcie zainwestuje w siebie. Że w końcu zacznie się wysypiać, jeść do syta, oraz spędzać długie, relaksujące godziny w wannie, jeśli tylko będzie miał ku temu sposobność. Nie było to zbyt łatwe, gdy w domu mieszkały dwie kobiety, które często walczyły z sobą o cennych kilka minut przed lustrem, lub pod prysznicem. Nade wszystko pragnął poświęcić czas Zosi, ponieważ czuł, że nieszczęsna wyprawa w himalaje oddaliła ich znacznie od siebie. Wiedział, że jego praca od zawsze miała zgubny wpływ na ich kontakt. Tych ostatnich kilka dni, postanowił wykorzystać na polepszenie tej relacji. Niespodziewał się jednak, że będzie to tak łatwe do zorganizowania. Wieczorem, zaraz po wiadomościach, zjedli z Zosią wspólną kolację. Niestety nie przebiegała ona tak jak zwykle. Pełna rozmów, żartów i dowcipów. Ograniczyła się jedynie do krótkich, właściwie nic nie znaczących dialogów i Wiktor mocniej utwierdził się w przeświadczeniu, że jeśli natychmiast nic z tym nie zrobi, staną się sobie zupełnie obcy.
-Zosiu! Kochanie. Chciałbym z tobą porozmawiać. Czuję, że …

-Zosia spojrzała na ojca zmęczonym wzrokiem, przerywając mu w pół słowa.
-Tato! Nie teraz! Proszę cię. Miałam dzisiaj naprawdę ciężki dzień. Praca klasowa z Matmy i z Biologii, do tego kartkówka z Fizyki. Ta szkoła mnie wykończy. Możemy to odłożyć do jutra? Jest sobota.
-No skoro tak, to oczywiście. To idź i połóż się, a ja posprzątam po kolacji. Potem wezmę kąpiel i też się chyba położę. Jutro wracam do pracy, ale dopiero na nocną zmianę.
-Jesteś pewien, że dasz sobie radę z tym sprzątaniem? Tak dawno cię w domu nie było, że
-Że co? Że zdążyłem zapomnieć jak się zmywa brudne gary tak?
-No, coś w tym stylu. A gdzie Ania?
-Ma dziś kolejny nocny dyżur.
-Nie uważasz, że zbyt często ma te dyżury?
-Nie, dlaczego. Taka jest praca ratownika, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć?
-Nie, no jasne! Z kim ja rozmawiam. Chyba lepiej pujdę się położyć.

-Z tymi słowami wyszła szybko z kuchni, a Wiktor usłyszał tylko mocniejsze, niż być powinno trzaśnięcie drzwiami. Westchnął ciężko i zabrał się do zmywania. Po czym wziął długą i relaksującą kąpiel, dzięki której udało mu się na chwilę zapomnieć o przykrej rozmowie z kuchni. Po pół godzinie, czując się dostatecznie odprężony, wyszedł z wanny i otulił się szczelnie szlafrokiem z miękkiej froty. Wyszedł na korytaż i przez chwilę stał nasłuchując odgłosów z pokoju córki. Nie usłyszał warkotu komputera stacjonarnego, ani rozgłośnionej do granic wierzy stereo, więc domyślił się, że Zosia naprawdę była zmęczona i poszła spać. Najciszej jak tylko potrafił poszedł do sypialni. Wyjął czystą piżamę z szafy stojącej nieopodal łóżka i pospiesznie ją wkładając, wsunął się pod kołdrę i ułożył wygodnie. Zapalił lampkę nocną, próbując czytać jedno z romansideł Danielle Steel, pozostawionego przez Anię na szafce nocnej. Przeczytał kilka stron, po czym zamknął książkę mówiąc do siebie:
Boże! Co to za dyrdymały! Co ta Anka czyta. Strasznie to usypiające.

-To mówiąc, zgasił lampkę i odwrócił się na drugi bok. Zanim zasnął, rozmyślał jeszcze o Zosi i o minionym, przykrym wieczorze. A potem nie wiedzieć kiedy zasnął głębokim snem. Zdawało mu się, że od chwili, gdy mocno zasnął, minęło może pięć minut, gdy poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń, szarpiącą go natarczywie. Nie wiedział, czy to jawa, czy tylko mu się to śni. Potem do jego uszu wdarł się rozpaczliwy głos Zosi:
-Tato! Tato obudź się! Tato, słyszysz? Obudź się.

-Przed oczami stanęła mu Zosia, około czteroletnia. W kolorowej kwiecistej sukieneczce, którą kupił jej, za pierwsze solidnie zarobione pieniądze. Widział ją, taką maleńką i drobniutką, jak się nad nim pochyla, ma przerażone i zapłakane oczy i prosi go, by się obudził i nalał jej soku. Nie wiedzieć czemu właśnie ten obraz stanął mu przed oczami, ale zerwał się na równe nogi. Siedziała przy nim jego niemal osiemnastoletnia córka, jej twarz była zapłakana i niczym nie różniła się od tej, którą pamiętał z jej dzieciństwa.
-Zosiu, kochanie. Co się dzieje? Czemu płaczesz, źle się czujesz? Boli cię coś?

-Zarzucił córkę kaskadą pytań.
-Tato, wiem jak to zabrzmi, przestraszyłam się. Miałam okropny sen. Jechaliśmy samochodem, ty, ja i Ania. Wpadliśmy w poślizk i … i w żaden sposób nie mogliśmy się z niego wydostać. Potem zaczęliśmy spadać w przepaść. Chciałam ci dać rękę, ale nie mogłam cię dosięgnąć i, tato …

-Wiktor przytulił Zosię najmocniej jak umiał.
-Zosiu, spokojnie. To tylko sen. Wszystko jest dobrze, słyszysz? Jestem tu z tobą. To był tylko sen, córeczko.
-Wiem tato. Wiem, ale ja poprostu myślę, że … Że to był jakiś znak. Że powinnam ci zaufać, nie powinnam być taka chłodna. Mogę dzisiaj z tobą spać? Proszę, tato.

-Wiktor roześmiał się szeroko.
-Spać? Ze mną? Zośka, oszalałaś? Ty masz prawie 18 lat.
-Oj tato, proszę cię! Przecież zawsze mi mówiłeś, że bez względu na wiek będę twoją małą dziewczynką. Pozwól, proszę!
-A myślisz, że Ani by się to spodobało?
-Ania jest teraz na dyżurze. Tato, posłuchaj. Ja mam tylko ciebie. Wiem, że może czasem nie spełniam twoich kryteriów i wymagań. Że nie jestem taką córką, o jakiej marzysz, ale
-Zosiu, Zosiu Zosiu. Poczekaj! Chwileczkę. Jakich kryteriów, o czym ty mówisz?
-Jestem zazdrosna o Anię. O to jak ją przytulasz, jak do niej mówisz. Wolałam, gdy byliśmy w naszym domu tylko we dwoje. Chociaż bardzo ją lubię.
-Zosiu, skarbie. Posłuchaj. Bez względu na to, jakie żywię uczucia do Ani, ty jesteś dla mnie najważniejsza, rozumiesz? Wiem, że jest to dla ciebie trudne, że w moim sercu zagościł ktoś jeszcze, bo dotychczas nasze życie dzieliliśmy tylko i wyłącznie między siebie.
-Tak tato. Masz rację. Jest to dla mnie bardzo trudne. Staram się z tym walczyć, ale czasem jest to silniejsze ode mnie, wiesz? Zwłaszcza wtedy, gdy nie liczysz się z moim zdaniem. Gdy nie ma cię całymi dniami w domu, a jak już jesteś, to poświęcasz swój czas tylko Ani.
-Och Boże! Naprawdę tak to postrzegasz? Czy naprawdę jestem aż takim złym ojcem Zosiu?
-Nie, nie jesteś. Ale bądź też dla mnie. Ja tak bardzo cię kocham i boli mnie to, że teraz już prawie mnie nie dostrzegasz. Nie tak jak kiedyś.
-Tak, wiem. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio wiele rzeczy w naszej relacji schrzaniłem i bardzo chcę to naprawić, ale ty wiesz, że czasem mi tego nie ułatwiasz?
-Wiem, przepraszam. Wiesz jaka jestem uparta, chciałam już wcześniej z tobą pogadać. Ale mój upór mówił mi, że to do ciebie należy pierwszy krok. Tato, jest coś jeszcze.
-Tak? O co chodzi?
-Poprostu dla mnie to wszystko dzieje się za szybko. Ania mieszka z nami, nie wiem, może planujecie ślób. Dlaczego nie daliście mi trochę czasu, na zastanowienie się, czy ja także tego chcę?
-Za to również cię przepraszam. Za wszystko co zrobiłem źle, ale przecież nie mogę wystawić Ani walizki za drzwi. Może spróbujesz ją zaakceptować? Nasz związek? A ja obiecuję poprawę, o ile mi pomożesz i spróbujecie się jakoś dogadać?
-Postaram się.
-Zrobię ci szklankę gorącego mleka, a potem posiedzę przy tobie w twoim pokoju, dopóki nie zaśniesz, dobrze?
-Nie ma mowy! Śpię z tobą.
-Ech! Widzę, że cię nie przegadam. A pamiętasz, jak byłaś małą dziewczynką? Wciąż powtarzałaś, że wyjdziesz za mnie za mąż.
-No cóż, pewnie bym to zrobiła, ale ty wybrałeś Anię.

-Roześmieli się oboje, popijając gorące mleko. Potem oboje położyli się w sypialni, a Zosia wtuliła się w ojca, pragnąc poczuć jego ciepło, poczuć się bezpiecznie, co nie udawało się jej w ostatnim czasie.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 2.

Noc nie zdawała się być im już tak przychylna, jak na początku. Za nim wybrali się na upragnioną kawę z Anną, usłyszeli
-21s, zgłoś się!
-Oj, chyba nici z tej kawy

-odpowiedzieli zgodnym chórem panowie
-co się odwlecze, to nie uciecze

-Stwierdziła Anna z figlarnym uśmieszkiem.
-21.s zgłaszam się.
-Jećcie na ulicę polnom 12. Złamanie ręki i nogi, podczas upadku ze schodów.
-No, a nie możecie wysłać do tego podstawy, a nie zawracać nam głowę?

-No, ale dzwoniący bardzo nalegał, na eskę
-Dobra, przyjełam, jedziemy. Bez odbioru.
-Słyszeliście panowie? Zbierajcie się i do karetki.

-Powiedziała Pani doktor, w pospiechu równocześnie zakładając kurtkę, buty, poprawiając makijarz i szczotkując włosy.
-Polna 12? Ja skądś znam ten adres. Mam to cholera styłu głowy, prawie na języku.

-Zastanawiał się intęsywnie pocierając skronie Piotrek.
-Adaś! No jasne! Już wiem! Przecież to mieszkanie Góry

-Powiedział Piotr po dłuższej analizie, podczas oczekiwania w karetce na Doktor Raiter
-No, ja zawsze wiedziałem, że z niego taki sportowiec na schodach, przekonał mnie o tym na tamtym wezwaniu. u chrabiny, ale nie przypuszczałem, że aż do tego stopnia. Wtedy tylko trochę się potłukł, a teraz najwyraźniej troszeczkę połamał. Ciekawe tylko, dlaczego nie chce podstawy.

-Śmiał się Wszołek
-Panowie, dosyć już tych pogawędek, jedziemy!

-Rzekła hardo jak lew szukający czegoś do upolowaniaAnka.
-Już ruszamy Pani doktor.

– Odparł jej Strzelecki zapalając karetkę, która jak na złość nie chciała ruszyć.
-No! Co jest! Maleńka! Co cię znowu boli? Tatuś cię opatrzy, ale teraz mamy wezwanie! noo! Proszę cię, zaskocz!
-Piotrek, ty rozmawiasz z rzeczami martwymi? Oj, niedobrze z tobą.
-No jasne pani doktor. Naszej esce to czasem pomaga. A czasami nie. Nieraz muszę huknąć, łupnąć i gruchnąć. Mój anielski głos działa raczej na kobiety, niż na stare rozgruchotane karetki. Gdyby Góra zakupił nam jakieś nowe autko, pewnie nie musiał bym się uciekać do takich sposobów.
-Aha, no to będziesz miał okazję mu to powiedzieć. Bo nie wiem czy wiecie, ale to do niego to wezwanie.
-Tak, zorjętowaliśmy się, dziwna sprawa.

-W końcu za niezliczonym razem, kochana eska odpaliła i można było jechać. Po dłuższym milczeniu Adam postanowił je przerwać mówiąc
-Pani doktor to nie żartowała z tym jedzeniem na komendę. Ogarnęła się pani szybciej, niż my z Piotrkiem dotarliśmy do karetki.
-Ja w takich sprawach nigdy nie żartuję Adaś. Jak trochę poćwiczycie, to dojdziecię do wprawy.
-No i jesteśmy na miejscu, weźcie sprzęt, a no i defibrylator też, bo nie wiadomo co tam Góra wymyśli.
-Ee! pan doktor ma serce jak dzwon. Z resztą ruda mówiła tylko o złamanej ręce i nodze, nie wspominała o podejrzeniu zawału

-Stwierdził Piotrek, podążając za pozostałą dwujką do mieszkania Artura. Zastukali i zadzwonili kilka razy, aż z głębi mieszkania usłyszęli.
-Wchodźcie! Drzwi są otwarte!

-Weszli prędko do środka i tóż w korytażu, zastali istną kupę nieszczęścia. Artur siedział pod ścianą, z nienaturalnie wykrzywioną prawą ręką i nogą. Dzielny klusek siedział obok niego, dysząc ciężko i popiskując.
-No wreszcie jesteście! Ile można na was czekać. Mało się nie zabiłem! Oj, jak dobrze, że to wy. Ktoś inny mógł by sobie ze mnie kiepsko zażartować, a dowas mam zaufanie.

-Powiedział Artur, ciężko oddychając i popatrując na całą trujkę. Anna nie mogła powstrzymać śmiechu.
-Artur, możesz mi wytłumaczyć, co ty do ciężkiej cholery wyprawiasz? Dlaczego wzywasz nas, wystarczyłaby podstawa.
-Przecież właśnie powiedziałem, że tylko do was mam zaufanie. Na podstawie ma dzisiaj dyżur pani Chowaniec. Z nią jak wiecie, nie dogadujemy się, jak narazie. Mogłaby wykorzystać ten mój wypadek przeciwko mnie.
-Dobra dobra, Artur. Bez numerów. Powiedz nam, jak to się stało.
-No jak, jak. Jak, to takie zwierze, cholera jasna.
-Artur, zadałam ci pytanie, rządam odpowiedzi na nie.
-Właśnie, podobno ma pan doktor do nas zaufanie

-Zawtórował wszołek.
-A wy co, w Mickiewicza się bawicie? Wierszem do mnie mówicie?

-Ale sam pan doktor teraz zrymował.
-No, bo się denerwuje, to i rymuje. Choleeraa jaasnaa!
-Dobrze, panowie, przestańcie żartować. Artur, jak to się stało. Ty opowiadaj, a ja zaraz obejrzę rękę, nogę i dokonam rekonesansu, czy przypadkiem nie ma innych urazów. Wy panowie natomiast podajcie doktorowi coś na uspokojenie, środki przeciwbólowe, no i może na wszelki wypadek zmierzcie ciśnienie.
-Nie ma takiej potrzeby. Bo moje ciśnienie jest tak wysokie, że nie ma nawet takiej skali, pani doktor.
-Dobra dobra. Nie wymigasz się. Co jest grane?

-Oj tam, zaraz grane. Zwyczajna nieuwaga i tyle. Wszedłem na strych, żeby zrobić porządek ze swoimi rzeczami i
-Czekaj czekaj, Artur. Podnieś głowę do góry? No i podczas tych porządków podbiłeś sobie także oko?

-Aaaj cholera jasna! No nic się przed wami nie ukryje. No dobra, miałem nieprzyjemną rozmowę z sąsiadem z drugiego piętra.
-Znaczy … Bił się pan doktor?

-Zapytał Piotrek podając Arturowi leki.
-Ech, Strzelecki, ty jak coś powiesz … To czasami dobrze powiesz. Stanąłem w obronie kobiety. Ten sąsiad, to zwykła szuja, pijak i damski bokser. Na moich oczach kobiecie działa się krzywda, to co, miałem przejść obojętnie?

-Nie! No oczywiście, że nie. Ale powinieneś zgłosić to na policję i poddać się obdukcji. Faceta przymkną. Tylko w ten sposób pomożesz na dłuższą metę tej kobiecie. No chyba, że poraz kolejny wolisz nadstawić karku.
-Ooo nie nie nie! Co to to nie! Nigdy więcej. Jak mnie chwycił za kurtkę, podniósł do góry, a potem popchnął z tych schodów, to … Życie mi stanęło przed oczami. Myślałem, a właściwie byłem pewien, że nigdy więcej was nie zobaczę! Rozumiecie to?

-Spokojnie! Doktorze, bo jeszcze się nam pan tu rozpłacze. A ja jestem podatny na łzy, że gotów będę pana przytulić.

-Roześmiał się Piotrek.
-Strzelecki! To nie są żarty. Też byś płakał, gdybyś przeżył to co ja. Ale macie rację. Na policję pujdę.
-Świetnie Artur. Ale teraz zabierzemy cię do szpitala, na konsultacje z ortopedą.
-Żadnego szpitala! Wiem doskonale co mi jest. Nieskomplikowane złamanie ręki i nogi. Gips mam w kredęsie, więc do roboty.
-Gdzie? W kredęsie? No nieźle! To widzę, że pan doktor jest przygotowany na wszystko!
-No oczywiście, że tak. I wam radzę tak samo. Nigdy niewiadomo, co się komu zdarzyć może.
-Święte słowa, oj, święte słowa.

-Dodał Adam i wszyscy parsknęli śmiechem.
-Nie stwierdziłam poważniejszych uszkodzeń, ale do szpitala i tak cię zabierzemy. Niech cię tam wnikliwiej obejrzą. I bardzo cię proszę, nie dyskutuj.
-No dobra. I tak jest was więcej, więc macie przewagę. Strzelecki! Czy ty napewno podałeś mi środki przeciwbólowe? Bo boli jak jasna cholera!
-Tak jest, niech się doktor nie boi. Zaraz przestanie.
-Tak? No mam nadzieję. To jedźmy już, bo chcę przed południem wrócić do domu!

-W kilka chwil potem, załadowali Artura do karetki, wśród narzekań i utyskiwań na życie i złych ludzi. A gdy dotarli do szpitala i oddali go w ręce lekarzy z soru, znalazłszy się spowrotem w stacji. Mieli niekontrolowane napady śmiechu popijając kawę i przedrzeźniając ukochanego szefa stacji.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 1.

Była zimna, listopadowa noc. Jedna z takich nocy, podczas których zbrodnią jest wygonić psa z budy, a co dopiero posłać ekipę pogotowia ratunkowego do wezwania. Na dworze panował przeraźliwy ziąb, który przenikał człowieka aż do szpiku kości, a deszcz lał się niemiłosiernie dużymi strumieniami. W stacji panował względny spokój, ponieważ póki co, nikt niepotrzebował pomocy ratowników. Tej nocy dyżur pełniła załoga 21s, pod przewodnictwem Anny Raiter, której towarzyszyć mieli Piotr Strzelecki i Adam Wszołek. Ania drzemała spokojnie, korzystając z kilku chwil przerwy w wyjazdach do ciężkich i mniej ciężkich wezwań. Adam z Piotrkiem siedzieli nad kubkami parującej herbaty rozmawiając dość cicho, by nie obudzić Anny.

-Ech! Co za pogoda. Już drugi dzień tak leje. Czym żeś tak nagrzeszył Piotruś, że nas tak bozia kara?
-Ja? Nagrzeszył? Nie przypominam sobie. Trzeba by Martynki zapytać, chociaż nieskromnie mówiąc, ostatnio układa nam się nawet całkiem dobrze. Może ty Basi dosoliłeś, co?
-Nie! No coś ty! U nas w małrzeństwie to nigdy nie było lepiej, niż teraz, odkąt Basia zaszła w ciążę.

-Roześmieli się dość głośno i natychmiast obaj, jak na komendę zerknęli w stronę śpiącej pani doktor. Ona jednak zdawała się tego nie słyszeć, nie poruszyła się ani o milimetr na kozetce.

-Ty, Piotruś, ona śpi jak kamień. Może ja lepiej sprawdzę czy oddycha co? Bo to nigdy niewiadomo.
-Nie przesadzaj Adaś, co ty taki strachliwy się zrobiłeś? Zupełnie jak Góra.
-Oj tam! Zaraz jak Góra. Strzeżonego pan Bóg Strzeże, nie słyszałeś o tym? Banach by nam głowy pourywał jak by coś jej się stało.
-Nic jej nie jest, ma poprostu mocny sen. Jeżeli chcesz coś dla niej zrobić to przykryj ją tym brązowym kocykiem, żeby jej cieplej było.

-Piotrek wskazał Adamowi koc wiszący na oparciu jedynego pustego krzesła, które znajdowało się w pomieszczeniu. Zaledwie jednak trochę nadal spanikowany Adam zdążył delikatnie przykryć Annę, w ich krótkofalówkach rozbrzmiał dźwięczny, donośny głos rudej.

-21s, zgłoś się.

-Dotychczas śpiąca mocno Anna, poderwała się pod wpływem tego komunikatu i wcale nie wyglądała na rozespaną. Chwyciła w dłoń krótkofalówkę i natychmiast, bez najmniejszych oznak snu w głosie odpowiedziała.

-Zgłaszam się 21s.
-Jedźcie na ulicę Norwida 14. Mężczyzna 26 lat, złamanie proncia.
-Że co proszę? Powtórz?
-Najprawdopodobniej złamanie proncia.
-No ładnie! Ciekawe jak to się stało, chociaż mogę się domyślać. Przyjęłam, bez odbioru. Jedziemy tam.

-Piotrek i Adam patrzyli na Anię, która w pośpiechu przeczesywała włosy i wkładała strój ratownika.

-No co z wami? Co w tym śmiesznego? Zbierajcie się, bierzcie sprzęt i do wozu. Czekam w karetce.
-Tak jest pani doktor, jedziemy ratować penisa z tarapatów.

-Rzekł Piotrek, a Wszołek ryknął głośnym niekontrolowanym śmiechem biorąc pleecak i podając Piotrkowi resztę sprzętu.
-Nie śmiej się Adaś nie śmiej, bo i tobie to się przydarzyć może.
-No! Tobie też. Choć już, bo Anka czeka.

-Popędzili do karetki i w minutę później jechali prędko do wezwania. By przerwać milczenie Adam zagadnął.

-Muszę przyznać, pani doktor, że pani to śpi czujnie jak zwierz. A to wygląda bardzo dziwnie, jak się na to z boku patrzy.
-Nie rozumiem? Co znaczy dziwnie?
-No! Zanim ruda poinformowała nas o wezwaniu, spała pani jak kamień, a my z Piotrkiem nie zachowywaliśmy się jakoś najciszej. A kiedy ruda nas wywołała, to już była pani na nogach.
-Bo widzisz Adaś. To są już lata praktyki. Nauczyłam się spać na komendę, jeść na komendę, tak już mam. Z jednej strony jest to przydatne, bo w ten sposób zawsze jestem gotowa do działania w nieoczekiwanych sytuacjach. Nie sztuką jest przesspać osiem godzin bez kontaktu z rzeczywistością, a potem obudzić się i być jeszcze bardziej zmęczonym.
-Widzisz Adaś? Słuchaj pani doktor, może się jeszcze czegoś nauczysz.
-Sam lepiej słuchaj. Ciebie to dobudzić nie można, nawet jak by wpuścić czołg pancerny. Ja tam problemu z budzeniem się nie mam. Wystarczy, że dostanę całuska, od Basi, i już.
-No wybacz przyjacielu. Ale jeśli kiedyś zaśniesz w stacji, a Basi w pobliżu nie będzie, to ja cię całował nie będę. Więc wymyśl sobie inny sposób pobódki.

-Roześmieli się wszyscy troje. A po chwili, Piotrek oznajmił, że są na miejscu i zatrzymał karetkę.
-Panowie! Bierzcie sprzęt, no może poza respiratorem. Sądzę, że raczej się nie przyda i lecimy.

-Po chwili wszyscy troje odnaleźli adres podany przez dyspozytorkę. Piotrek zadzwonił do drzwi. Otworzyła młoda kobieta. Na oko dwudziestotrzy letnia. Piotrka i Adama aż zamurowało. Była niemal zupełnie naga. Zoriętowali się, że najpewniej przed otwarciem drzwi, desperacko próbowała coś na siebie włożyć. Jednak w ręce na szybko wpadł jej kusy, różowy szlafroczek z atłasu, który mimo starań jego właścicielki, nie potrafił ochronić jej przed obnażeniem wielkich, sylikonowych piersi. Adam ukratkiem zlustrował kobietę od stóp aż do głów i gdyby w tym momencie mocniej nie oparł się o ścianę, to najpewniej osunął by się z wrażenia na ziemię. Od pasa w dół kobieta była zupełnie naga, a na jej wzgórku łonowym prezentował się tatuaż, przedstawiający napis, obcym wstęp wzbroniony. Szybko odwrócił wzrok, z największym trudem powstrzymując dławiący go powoli śmiech.
-Dzień dobry? Anna Raiter, pogotowie ratunkowe, tu było wezwanie, zgadza się?
-Och tak!, tak! Pomóżcie mi, proszę. Nie wiem co robić, o boże! Ja tego nie chciałam. Nie chciałam mu tego zrobić.
-Spokojnie! Możemy wejść? Proszę nam powiedzieć co się stało.

-Przerażona kobieta zdawała się bez końca szukać odpowiednich słów przepuszczając całą trójkę w drzwiach. Płakała, a z jej oczu wyzierała ogromna panika. Wkrótce do uszu całej czwórki dobiegł wrzask, przerywany tylko na kilka sekund. Wszyscy skierowali się w jego stronę. Weszli do niewielkiej łazienki, w której wnętrzu zobaczyli wannę pełną wody. A w niej mężczyznę, który kurczowo trzymał w ręce swoją męzkość, wrzeszcząc, sycząc i jęcząc niemiłosiernie.
-Witam, Anna Raiter pogotowie ratunkowe. Co się panu stało?
-Żaneta! Zwariowałaś? Babę tu wpuściłaś? Krępuję się. Mogłaś mówić, żeby weszło tylko tych dwóch!

-Obruszył się mężczyzna nieco już zachrypniętym głosem.

-Proszę pana. Jestem lekarzem, zapewniam pana, że nieraz widziałam męzkiego penisa.
-Co mnie to obchodzi! Mojego nie będzie pani oglądać. Wstydzę się do cholery, nie rozumie pani?
-Bardzo dobrze rozumiem, ale jeśli nie pozwoli mi pan obejrzeć członka, to w jaki sposób mam panu pomóc?
-A oni nie mogą? Są facetami.
-Nie! Nie mogą, bo to ja jestem lekarzem i to ja tutaj dowodzę. To jak! Da się pan zbadać i powie co się stało? Czy nie?
-No dobra, tylko szybko, bo tak boli, że za chwilę chyba wykituję.
-Jasne, ale na początek proszę wyjść z wanny. Piotrek, Adaś, pomóżcie panu.

-Panowie bez słowa, ale nie bez trudu wykaraskali mężczyzne z wanny i przeszli z nim do pokoju, gdzie pomogli mu się położyć. Anna podeszła szybko do mężczyzny ostrożnie badając jego członek, co objawiało się jeszcze głośniejszym wrzaskiem.

-Spokojnie, jeszcze chwileczkę. Proszę chwilę wytrzymać. Wygląda na to, że członek jest złamany, musimy bezzwłocznie zabrać pana do szpitala.
-Złamany? Czy pani oszalała? Jak chu … to znaczy, członka, można złamać?
-Na swoim własnym przykładzie widzi pan, że można. Piotrek, zmierz panu ciśnienie, złap parametry, a ty Adaś podaj dożylnie mikortyzol i leć do karetki po opatrunki chłodzące.
-O boże! Co teraz będzie z moim misiem? Czy trzeba mu uciąć penisa? Bo wie pani, na chwile zgubiliśmy rytm, jak się … No wie pani.
-Zamknij się durna babo! Co kogo obchodzi co robiliśmy. A tak w ogóle to uważaj, żebym tobie cycków zaraz nie obciął za to co mi zrobiłaś.
-Misiu, błagam cię, nie gniewaj się na mnie, ja tego nie chciałam. Misiu, wiesz, że cię kocham!
-Proszę państwa o spokój. Zaraz podamy panu antybiotyk, unieruchomimy członek i założymy opatrunki chłodzące. Następnie zawieziemy pana do szpitala, ponieważ natychmiast musi być pan poddany zabiegowi chirurgicznemu. Zabieg odbywa się w znieczuleniu miejscowym i polega on na usunięciu krwiaka i zszyciu błony białawej, która w pańskim przypadku właśnie uległa rozerwaniu kiedy się państwo … Kochaliście.
-Że co? Nic z tego nie rozumiem, boli mnie jak jasny gwint, kobietoo! Zlitujcie się.
-Piotruś, podaj panu dwie jednostki relanium i środki przeciwbólowe, które mamy przy sobie.
-Tak jest! Ciśnienie 120 na 90, parametry jak narazie w porządku.
-Świetnie! O, Adaś, nareszcie jesteś. Pomożesz mi w usztywnieniu członka, założymy opatrunek a potem do karetki, i jedziemy.
-A ja? Czy mogę pojechać z państwem? Z moim misiem?
-Niestety nie, przepisy tego zabraniają, ale może pani pojechać za nami. Tylko przedtem proszę się trochę ubrać może.

-Żaneta spojrzała zszokowana na Annę, która uświadomiła jej właśnie, że świeci golizną przed dwoma obcymi mężczyznami i podziękowała Bogu za to, że Misio najwyraźniej tego nie zauważył. Na jej twarzy pojawiło się bezgraniczne zażenowanie i natychmiast wybiegła do drugiego pokoju. Gdy cała trójka uporała się z pacjentem i załadowała go do karetki, pojawiając się jak najszybciej się dało w szpitalu, w stacji rozgorzała dyskusja.
-Ty, Piotruś, jak myślisz? W jakiej pozycji to robili?
-Bo ja wiem? Może na pieska, albo na jeźdźca. Zapewne ona dominowała. Ale nieźle się skończyło, co? Ja dziękuję za taki seks. Od teraz to ja w związku będę dominował.
-O tak! Ja też! Stary, a widziałeś jaki miała tatuaż? Na … No! Wiesz … Tam?
-Adaś, nie poznaję cię, gdzie ty patrzyłeś?
-Jakoś tak wyszło, tylko nie mów Basi, dobra?

-Piotrek zwijał się ze śmiechu, gdy Adam opowiedział mu o szczegółach tatuażu.

-Panowie, a co tu tak wesoło? Wszystko słyszałam, musicie mi zrobić bardzo dobrą kawę jeśli chcecie, żebym nie powiedziała o tej rozmowie waszym partnerkom, które z pewnością to zainteresuje.

-Rzekła Ania wchodząc do pomieszczenia.

Categories
Na sygnale

Burza

Categories
Na sygnale

Wyrostek robaczkowy.

EltenLink