Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 2

– Pociąg relacji białystok Warszawa zatrzymał się z piskiem na stacji docelowej. Wśród wysiadających znalazła się również Lidka Chowaniec. Obładowana dwiema ciężkimi walizami na kółkach, oraz ciężkim plecakiem, niemal się uginając opuszczała dworzec kolejowy. Kiedy pięknego, majowego dnia poraz kolejny wpadła w sidła boskiego Daro i jego szajki wiedziała już, że od takich ludzi jak on, nie da rady się uwolnić. Nie zamierzała uledz, wykradać leków dla bezlitosnych bandziorów. Od czasu, gdy się od nich uwolniła stała się inną kobietą, dużo przeszła, teraz była twarda. A przynajmniej tak jej się wydawało. Wydawało jej się, że sobie poradzi, że nie ulegnie. Jednak strach był silniejszy od niej, a wspomnienia dawnej pracy prostytutki tylko go wzmagały.
– Co miałam zrobić? Pójść na policję? Opowiedzieć im o wszystkim? Że byłam prostytutką o kwalifikacjach ratownika medycznego? Były sutener nie chce dać o sobie zapomnieć i każe wykradać silnie uzależniające leki, a jeżeli mu odmówię, to on pokaże wszystkim zdjęcia, które ujawnią to, o czym tak bardzo chciałam zapomnieć? Wyśmieją mnie, nikt mi nie pomoże!

– Myślała idąc w stronę przystanku autobusowego.
– Moje zniknięcie było najodpowiedniejszym rozwiązaniem w tej sytuacji.
– Dodała sobie otuchy w myślach. Czekając na autobus postanowiła zadzwonić do Artura.
– Halo? Doktorku?
– Halo? Kto mówi?

– Zapytał zaspanym głosem.
– No tak. To dopiero piąta trzydzieści, obudziłam cię, przepraszam.
– Lidka? Lidka? To ty? Lidkaa?!

– Głos Góry z nagła się ożywił i mężczyzna roześmiał się radośnie do słuchawki.
– Tak doktorku, to ja. Nie masz omamów słuchowych.
– Lidka! Cudownie, że dzwonisz, czy to znaczy, że wracasz?
– Tak.

– Odpowiedziała po krótkiej chwili ciszy.
– Lidka, czemu tak nagle wzięłaś urlop, aż trzy miesiące?
– Sprawy rodzinne.
– Co ty tak mnie zbywasz, wszystko w porządku? Nie możesz rozmawiać?
– Nie chcę. Z resztą, mówiłam ci w dniu, w którym złożyłam ci na biórku wniosek urlopowy.
– Lidka. Trochę się znamy i nie wydaje mi się, żebyś…
– Trzymasz dla mnie nadal miejsce w karetce?

– Przerwała mu w połowie zdania.
– No jeszcze się pytasz! Oczywiście, że trzymam! Przecież wzięłaś urlop, nie zwolniłaś się.
– Taaa. Wolałam zapytać, kto na zimne dmucha, od gorącego się nie sparzy.
– No noo. Chowaniec! Kochanowska się z ciebie robi.

– Uśmiechnęła się i żałowała, że Artur nie może tego zobaczyć.
– Powiedz Artur, ludzie pytali o mnie? Jakoś tak wyszło, że z nikim nie zdążyłam się pożegnać.
– Echhhhh! Oj Chowaniec Chowaniec. Możesz sobie o mnie myśleć, że jestem przepisowy, regulaminowy, ale jeszcze z wariatem na rozumy to się nie pozamieniałem. Wiem, że coś się musiało wydarzyć, że pognało cię na trzy miesiące i to nie były sprawy rodzinne, prawda? Nawet nie zaprzeczaj, bo uciekałaś tak, jak by grunt palił ci się pod nogami. To pewnie przez Warnera co? Zranił cię?
– Artur, Artur! Stop! Nie! Kuby w to nie mieszaj. Kuba nie ma z tym nic wspólnego, z resztą zachowałam się wobec niego niesprawiedliwie, bo, nawet nie dałam mu znać, że wyjeżdżam i…Czuję się z tym podle.
– Powiedziałem wszystkim zgodnie z prawdą, że wyjechałaś w sprawach rodzinnych.
– Dziękuję ci, a Kuba? Czy on…Czy…
– Tak. Zapytał mnie raz, kiedy zdawałem mu pacjenta, czy wiem co się z tobą dzieję, więc odpowiedziałem zgodnie z tym, co już wiedziałem od ciebie.

– Lidka posmutniała. Już do tej pory zdawała sobie sprawę, jak musiał czuć się Jakub, kiedy nie dając znaku życia zniknęła na trzy, długie miesiące. Teraz, słysząc to, co przekazał jej Artur, niemal namacalnie wyczuła jego smutek i żal, którym go sama obdarzyła.
– Dzięki. Dzięki Artur za wszystko i…Może…Może kiedyś pogadamy, ja…

– Urwała widząc nadjeżdżający autobus pks.- Ja…Muszę kończyć, mój autobus właśnie nadjechał, to…Jutro zjawiam się w stacji i mogę od razu wrócić do pracy, paaa!

– Rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. Kierowca zatrzymał się na przystanku i pomógł jej załadować walizki do luku bagażowego. Lidka pospiesznie kupiła bilet w kierunku Leśnej Góry i zajęła miejsce obok starszej kobiety, która zdawała się drzemać. Wyjęła z plecaka książkę, otworzyła ją, ale nawet nie próbowała udawać, że czyta. Jej myśli biegły w zupełnie innym kierunku. Zastanawiała się, czy Daro spełnił swoją obietnicę? Przecież ostatecznie nie odezwała się do niego w terminie, który jej wyznaczył. Po prostu zniknęła. Czy szukał jej? Próbował się mścić? Czy Kuba, albo koledzy z pracy otrzymali jej kompromitujące zdjęcia? Odpowiedź na te pytania przyjdzie jej poznać zapewne następnego dnia.
– Trzyma pani książkę do góry nogami.

– Odezwała się starsza kobieta siedząca obok, aż Lidka wyrwana z zamyślenia nagle podskoczyła.
– Przepraszam. Przestraszyłam panią?
– A nie niee…Skąd, to nic nie szkodzi, ja…Chyba wcale nie zamierzałam czytać tej książki, teraz i tak bym się na niej nie skupiła. Jakoś tak…Odruchowo ją wyjęłam.
– Rozumiem. Nie chciałam być niemiła.
– Ależ wcale pani nie była. Może pani chciałaby poczytać tę książkę?
– Chętnie. Czy to jest "Ostatnia podróż" Anity Major?
– Tak, dokładnie tak.
– Och, cudownie! Koleżanka ostatnio polecała mi tę książkę, miałam nawet kupić, a tu proszę. Jadę do samego końca podróży, do córki. Urodziła mi się wnuczka, więc trzeba pomóc, wiadomo. A czas by mi do końca drogi zleciał, bardzo pani dziękuję.
– Ależ nie ma za co, może sobie pani książkę zatrzymać, bo…Właściwie to ja już ją dawno temu przeczytałam.
– Naprawdę? To niespotykane, jak dobrych i miłych ludzi można jeszcze w dzisiejszych czasach spotkać.
– Bez przesady, to nic takiego.- Uśmiechnęła się do starszej kobiety.
– W takim razie, może ja zaproponuję pani drożdżówkę? Chyba jeszcze ciepła, piekłam w nocy, bo nie mogłam spać, a moja córcia i zięć to nigdy tymi moimi drożdżówkami nie mogą się najeść.
– Nie chciałabym pani sprawiać kłopotu, no i objadać córki z zięciem.
– A jakiż to kłopot. Jak dwie drożdżówki ubędzie, to im w biodra mniej przybędzie, prawda? A ja też troszkę zgłodniałam, więc chętnie z panią zjem.

– Roześmiała się starsza kobieta. Lidka uświadomiła sobie, że odkąt wyruszyła w trasę powrotną, całkowicie zapomniała o tym, by kupić sobie coś do jedzenia i głośno zaburczało jej w brzuchu.
– Ojj, słyszę, że przyszłam jak najbardziej w porę z tą propozycją.
– Na to wygląda. Widzi pani, jakoś tak zapomniałam całkowicie kupić sobie coś do jedzenia.

– Znów się uśmiechnęła. Po chwili kobieta podała jej torebkę po brzeg wypchaną drożdżówkami i Lidka z ulgą i wdzięcznością poczęstowała się wielką, wypełnioną budyniem.
– Mam jeszcze termos z herbatą. Bardzo lubię pić herbatę, z sokiem malinowym, na wrzesień jak znalazł, choć ten tegoroczny coś wyjątkowo ciepły. O, gdzieś powinnam mieć plastikowe kubeczki. Noszę ze sobą, bo czasem muszę popić leki, a strrrasznie nie lubię pić z butelki…To takie niehigieniczne. To co, skusi się pani na herbatkę?
– No pewnie. Też lubię z sokiem malinowym.

– Kiedy tylko autobus zrobił mały przystanek, kobieta nalała im po solidnej porcji herbaty, korzystając z tego, że chwilowo pojazdem nie trzęsło.
– Wyśmienita jest ta drożdżówka. Nigdy w życiu nie jadłam lepszej, naprawdę. Ma pani talent, a i herbata pyszna. Czuć, że sok z malin roboty własnej, a nie tam jakiś kupny.
– Zgadza się w zupełności. Sama już jestem na tym świecie, prócz córki i jej rodziny rzecz jasna. Mieszkają oni sporo dalej, ja w swoim domu mieszkam sama, to i robię sok z malin, weki na zimę, szydełkuje, czasem coś na drutach zrobię.
– Czyli jednym słowem nie nudzi się pani we własnym towarzystwie?
– Na szczęście nie. Cieszę się, że pani tak smakuje. Może zje pani jeszcze jedną?

– Wskazała na drożdżówki.
– O nie nieee. Bardzo pyszne, ale byłam tak głodna, że ta herbata i jedna drożdżówka w zupełności mi wystarczyły.
– Dobrze, w takim razie nie zmuszam. A zdradzi mi pani swoje imię?
– Jasne. Jestem Lidka.
– Judyta, bardzo mi miło.

– Kobiety uścisnęły sobie dłonie.
– Co pani robi na codzień, pani Lidio?
– Pracuję w karetce pogotowia, jestem ratownikiem medycznym.
– Wspaniały zawód. Wielu ludzi nawet nie zdaje sobie zapewne sprawy, że wielokrotnie ich życie zależy właśnie od ratownika medycznego i lekarza.
– No, to niestety prawda.
– Czy ja pani nie przeszkadzam, kiedy tak panią ciągle zagaduję, pani Lidio?
– Nieee, skąd, umila mi pani czas podróży.
– Cieszę się. A nie będzie miała pani nic przeciwko, jeśli trochę się zdrzemnę?
-W żadnym razie, proszę drzemać spokojnie, ja wysiadam na stacji Leśna góra, także sporo stacji przed panią, popilnuję pani bagażu.- Och, dziękuję bardzo.

– Starsza kobieta schowała drożdżówki wraz z termosem i książką, którą wcześniej dostała od Lidki i niemal natychmiast zapadła w drzemkę, a Lidka znów zatopiła się w swoich rozmyślaniach. Jakiś czas później autobus zatrzymał się na stacji Lidki i kobieta już zbierała się do wyjścia wraz z plecakiem, lecz postanowiła pożegnać się z panią Judytą. Kobieta spała już od ponad godziny, Lidka zastanawiała się, czy powinna ją budzić, ale postanowiła podziękować za wspaniałą podróż i poczęstunek.
– Pani Judyto ja już wysiadam, chciałam pani podziękować za przyjemnie spędzony czas i poczęstunek…

– Urwała spoglądając na nieruchomą twarz kobiety.
– Pani Judyto, halo?

– Dotknęła ręki kobiety, lecz ta nadal ani drgnęła. Ujęła jej dłoń, a gdy ją puściła, opadła na kolano jak gdyby była częścią marionetki. Spojrzała jeszcze raz na jej nieruchomą twarz i otworzyła usta z przerażeniem wymalowanym w oczach.
– Niech pan zatrzyma autobus! Natychmiast! Niech ktoś z państwa dzwoni po karetkę szybko! Jestem ratownikiem medycznym, ta kobieta potrzebuje pomocy, o ile jeszcze nie jest za późno.

– Lidka bez namysłu zabrała się do udzielania pierwszej pomocy, lecz bez trudu szybko doszła do wniosku, że kobiecie już nie da się pomóc.
– Ta kobieta nie żyje.

– Stwierdziła ze łzami w oczach.
– Jak to nie żyje? Dlaczego? Co się stało?

– Ludzie pytali w popłochu.
– Wygląda mi to na nagłą śmierć sercową. Cholera! Dlaczego ja nic nie zauważyłam!

– Wyrzucała sobie.
– Czy wezwał ktoś karetkę pogotowia?
– Tak, już jadą!

– Krzyknął kierowca.
– Doskonale, to ja tu poczekam.

– Wszyscy zaczęli obdzwaniać bliskich i znajomych informując nie wiadomo po co o zdarzeniu w autobusie. Lidka zabrała swoje bagaże i ustawiła je w bezpiecznej odległości od autobusu i oczekiwała wraz z kierowcą na karetkę. Po kilku minutach przyjechał zespół Artura Góry, a wraz z samym zainteresowanym Misiek i Piotrek.
– Lidka?

– Zdziwili się wszyscy trzej.
– Tamta kobieta. Najprawdopodobniej nagła śmierć sercowa.
– Chodźcie!

– Ponaglił Góra swoich ratowników. Po chwili powiedział:
– Miałaś rację. Nagła śmierć sercowa. Ty ją znasz? Czemu płaczesz?
– Oszalałeś? Nie znam tej kobiety! Jechała ze mną od Warszawy, poczęstowała mnie herbatą, drożdżówką, porozmawiałyśmy i, poszła spać, znaczy…Tak myślałam. Boże! Jak mogłam być taka głupia! Gdybym zauważyła, że straciła przytomność, przecież ja pracuje w tej branży! Utrata przytomności to pierwszy objaw nagłej śmierci sercowej.
– Lidka. Przede wszystkim się uspokój. Nerwy tu nic nie pomogą. Przecież nie mogłaś się spodziewać, że ta kobieta zaraz umrze. Nie mogłaś wiedzieć, że chorowała na serce, no już, już!
– Ale mogłam zapytać, mogłam jakoś spróbować tego uniknąć, nawet nie wiesz jak się teraz czuję…Przecież nie zawsze umiera przy tobie osoba, z którą kilka minut wcześniej pijesz herbatę.
– Zgadza się. Spróbuj się uspokoić, nie możemy cię rzecz jasna zabrać z tymi bagażami, znaczy…W ogóle w tym wypadku nie możemy cię zabrać, musimy tu jeszcze poczekać na policję i…No sama wiesz…
– Tak, wiem, dziękuję, poradzę sobie.

– Z trudem dźwignęła wszystkie swoje bagaże i powoli wlokła się do swojego domu. Utrudniały jej to wciąż kapiące z oczu łzy i drżące nogi. W pewnym momencie usiadła na ławce i spojrzała wysoko w niebo.
– Do zobaczenia pani Judyto. Mam nadzieję, że to była dla pani najwspanialsza, ostatnia podróż.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 1

– Prognozy pogody na pierwszego września głosiły pogodę dżdżystą, mglistą i zupełnie nieprzystosowaną do tego, by rozpocząć nowy rok szkolny, czy pierwszy dzień w pracy, po długiej przerwie, jak było w przypadku Wiktora Banacha. Jednakże matka natura postanowiła wszystkim meteorologom spłatać figla i przywitała Wiktora ostrymi promieniami słonecznymi, które zbudziły go już z nazbyt czujnego snu. Kiedy owo słońce wdzierało się coraz mocniej do sypialni uświadomił sobie, że to właściwie dobrze, bo nie da rady dłużej wylegiwać się w łóżku.
– Szósta trzydzieści.

– Powiedział sam do siebie przeciągając się leniwie, a zaraz potem wyskoczył z łóżka i popędził do łazienki. Z dołu słyszał już donośny pisk śmiejącej się Poli, oraz tupot jej małych stupek zwiastujący to, że inni domownicy wsadzili ośmiomiesięczną Banachównę do chodzika, by mogła sobie sfobodnie hasać po domu. Kiedy Banach, gotowy do rozpoczęcia pierwszego dnia pracy zjawił się na parterze w przestronnej kuchni został praktycznie rozjechany przez rozpędzony chodzik. Jego córka za nic w świecie nie chciała pozwolić uciec Nali, która chociaż sporo większa, szczekała głośno i powarkiwała, nie zdołała przestraszyć dziewczynki.
– Polcia! Dzień dobry? A gdzie buzi dla tatka? Zostaw pieska, piesek nie chce się z tobą bawić.
– aaaaaaaaaaa!

– Pisnęła z niezadowoleniem, gdy ojciec próbował wyjąć ją z chodzika na chwilkę porannych czułości.
– Zostaw ją. Wiesz, że jak zacznie płakać, to ciężko mi potem będzie ją uspokoić.
– O co ci chodzi, chciałem się tylko przywitać z własną córką, która z resztą ma mnie w nosie, woli uganiać się za Nalą.

– Za jego plecami zjawiła się Anna z tacą, na której piętrzyły się rumiane tosty i kawa.
– Siadaj proszę i smacznego.
– Dziękuję, to dla mnie? Przecież aż tyle to nie zjem.
– Dasz radę! Musisz dzisiaj zjeść więcej, żeby nabrać siły na pierwszy dzień w pracy. W końcu nie wiesz co cię czeka prawda?
– Kochanie. Przez cały czerwiec, lipiec i sierpień solidnie ćwiczyłem na siłowni, więc…

– Nie pozwoliła mu dokończyć zamykając usta namiętnym pocałunkiem.
– Nooo, teraz to nabrałem siły na cały przyszły rok pracy.
– Wiktor…Pamiętaj, żebyś zanadto nie przejmował się wszystkim tym, co się dzisiaj wydarzy. Mam nadzieję, że to będzie udany pierwszy dzień pracy po długiej przerwie.
– Co masz na myśli?

– Zapytał zajadając podane wcześniej śniadanie.
– Nic, tylko wiesz, że…Trochę czasu minęło, może być różnie.
– Chcesz powiedzieć, że wypadłem z formy?
– Czy Góra przydzielił ci kogoś jeszcze na dzisiaj?

– Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Anka! O co ci chodzi! Jestem lekarzem z kilkunastoletnim starzem! Nie było mnie tylko kilka ładnych miesięcy w pracy! To nawet nie minął rok!
– Wiktor! Kilka miesięcy? Co ty mówisz, ty mówisz o tym tak, jak byś po prostu był kilka miesięcy na wakacjach! Tym czasem miałeś bardzo poważny wypadek, rehabilitacje i…
– I co! Mam cały czas żyć z tym piętnem? Ograniczać się? Miałem poważny wypadek, przeszedłem długi okres rehabilitacji, a teraz czuję się dobrze i zamierzam o tym zapomnieć i wrócić do pracy!
– Wiktor, czy ty nie rozumiesz, że ja się o ciebie martwię? Boję się…Obawiam, że coś pozapominałeś, że…
– Anka do jasnej cholery! No to przestań się martwić! Miesiąc temu miałem przecież egzamin, z którego jasno wynikało, że mogę z powodzeniem wracać do zawodu!
– Wiktor, błagam cię nie denerwuj się, ja tak tylko z troski. Jesteś pewien, że nie powinieneś zacząć od dyspozytorni? Czemu my na siebie krzyczymy, ja nie chcę się z tobą kłócić.
– Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!

– Kolejny ostry wrzask ich córeczki zwrócił uwagę rodziców.
– Nie zaczynaj! Błagam cię nie zaczynaj!
– Warknął Wiktor w stronę Anny, po czym poszedł wyjąć płaczącą córeczkę z chodzika.
-Nala czmychnęła na dwór, nie chciała bawić się z Polusią? Ojooj, co za niedobry piesek. Niedobry piesek taak? Zobacz, zobacz, tu na lodóweczce są takie śliczne kwiatki, motylki…

– Próbował uspokoić córeczkę. Anna zawijała w folię aluminiową kanapki, które po chwili mu podała odbierając Polę.
– Weź to ze sobą, tylko nie zapomnij zjeść. Zbieraj się, bo się spóźnisz.

– Lekko się uśmiechnęła i pocałowała w czoło.
– Masz rację. Dziękuję.
– No, gniewasz się jeszcze na mnie?
– Nie. Uciekam. Trzymajcie się. Zadzwonię.

– Ucałował je szybko, włożył kurtkę i popędził samochodem do stacji. Kiedy był na miejscu i wszedł do pokoju socjalnego, został mile zaskoczony. Pomieszczenie przystrojone było kolorowymi balonami i dekoracjami, na głowach wszystkich zgromadzonych znajdowały się kolorowe czapeczki z napisem: 21 S najlepsza załoga w mieście!
– A co wy tu wyprawiacie? Święto mamy, czy co?

– Zapytał zwyczajnym tonem, zerkając na wielki, czerwony napis: STACJA BEZ BANACHA JAK GIEŁDA BEZ KRACHA!
– Chyba krachu

– Powiedział patrząc na wszystkich siedzących przy stole.
– Aaa, to moja wina. Ale krachu z Banacha by się nie rymowało doktorze. Z resztą nigdy z Polskiego orłem nie byłem, musi mi doktor wybaczyć…
– Odezwał się Misiek.
– No tak. Dobrze. Bardzo miło, że tak na mnie czekaliście dzieciaki, ale imprezka to chyba kiedy indziej co? Dzisiaj mamy zwyczajny dzień pracy.
– Wiktor, Wiktor, to ja tutaj jestem od rygoru i regulaminu. Praca pracą, a ty tutaj sobie siadaj, kawki się napij, ciasteczko zjedz. No przecież nie po to pół nocy stałem i piekłem te ciastka.

– Wtrącił Góra.
– No dobrze. Dopóki nie będzie wezwania, mogę coś skubnąć. Dzięki Artur za poświęcenie.
– No wiesz Wiktor, chyba dobrze to nazwałeś, poświęcenie. Miłość to byłoby…Nazbyt wygórowane określenie.

– Wszyscy roześmiali się pogryzając ciastka, chipsy i paluszki rozłożone na stole. Po jakimś czasie w pokoju socjalnym zaczęło się rozluźniać, gdyż karetki musiały zacząć jeździć do wezwań. Kiedy zostało ich już tylko troje: Piotr, Nowy i Wiktor rozmowa zaczęła się kleić.
– To z wami dzisiaj jeżdżę?
– No, na to wygląda, tylko my tu zostaliśmy.
– W porządku. Sądziłem, że na pierwszy dzień Góra mi kogoś przydzieli. Wiecie, taki mały sprawdzianik, nadzór.
– No co doktor. Przecież tu nie ma lepszego od pana. Nawet jak by doktora wyłączyć z wykonywania zawodu na 20 lat, to i tak by sobie doktor poradził. Pan to ma we krwi po prostu i tyle.

– Stwierdził nowy.
– Miło, że tak mówisz. Mam tylko nadzieję, że bezinteresownie.
– Nie, no jasne!
– Piotruś, jak mały się chowa?
– Świetnie! Ostatnio daje nam już przesypiać prawie całe noce! Wie doktor, te upiorne kolki i ząbki.
– No…Tak się składa, że wiem. Nowy, śmigaj gotować karocę do wyjazdu.

– Bystremu ratownikowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie, żeby dowiedzieć się, że ci dwaj chcą zostać sami.
– Jasne! Już mnie nie ma!

– Wybiegł niemal przewracając krzesło.
– Tylko się nie zabij!

– Krzyknął za nim Wiktor.
– Znowu razem, co Banach? Nie ma doktor pojęcia, jak się cieszę!

– Piotrek rzucił się w objęcia Banacha, klepiąc go zamaszyście po plecach.
– Piotrek! Byku! Jakiś taki jesteś poważniejszy, wyrośnięty! Ale tak! Tak tak! Przyznaję to z niechęcią, tęskniłem jak jasna cholera!
– Mam tylko jedną prośbę Wiktor! Nigdy więcej takich akcji na własną rękę, bo przysięgam, następnym razem osobiście sam cię zabiję.
– Dobra dobra. Wierzę na słowo. Właściwie to…Już dawno powinniśmy przejść na ty.

– Wyciągnął do chłopaka dłoń.
– Wiktor.
– Piotrek!

– Wzięli po mocnym łyku herbaty dla przypieczętowania nowego przywileju.
– Obyśmy jak najczęściej jeździli razem.

– Stwierdził Piotr i głos rudej odezwał się w ich krótkofalówkach.
– Co tam Ruda? Jesteśmy.
– Bielska 18, dzwoniła matka kilkutygodniowego noworodka, podobno dziecko ma wysoką gorączkę, której nie da się zbić.
– Przyjąłem, jedziemy! Ruchy ruchy Piotrek, ruchy!
– Achhh, jak mi tego brakowało!

– Wykrzyknął wybiegając za Wiktorem do karetki. Gdy znaleźli się pod wskazanym adresem, obładowani sprzętem weszli do domu wpuszczeni przez ojca dziecka.
– Wiktor Banach, witam. Jestem lekarzem. Co się dzieje?

– Mężczyzna przez chwilę stał jak zamórowany wpatrując się w twarz Wiktora.
– Halo? Proszę pana!
– Nasz synek Maciuś…Coś z nim nie tak.
– To znaczy? Co się dzieje?
– Ja…Nie wiem, gorączkuje, ma kaszel, katar…Przepraszam bardzo, ale czy z panem wszystko w porządku?

– Zapytał nie spuszczając z Banacha wzroku.
– Ze mną? Bynajmniej, ale nie rozumiem, o co panu chodzi?

– Mężczyzna uporczywie wpatrywał się w blizny na twarzy i rękach Wiktora. Blizny, to jedyne wspomnienie, które póki co pozostawił sobie po wypadku. Do tej pory wydawało mu się, nie wiedzieć czemu, że są widoczne tylko dla niego i jego bliskich. Zdążył się nawet w pewien sposób zaprzyjaźnić, idąc za radą psychologa. Teraz reakcja tego mężczyzny, patrzącego z przestrachem na blizny mocno go zaskoczyła i zaniepokoiła.
– Czy wpuści mnie pan do dziecka?

– Spróbował wyminąć temat.
– A to…Nie jest zaraźliwe?

– Westchnął zirytowany.
– Nie! To blizny po oparzeniach! Wystarczy? Mogę zobaczyć dziecko?

– Mężczyzna ulitował się nad Wiktorem i nieufnie go obserwując, wpuścił go do pokoju, gdzie zdenerwowana młoda kobieta nosiła na rękach zanoszącego się od płaczu noworodka.
– Dzień dobry. Ile tygodni skończył chłopiec?

– Zapytał biorąc od kobiety dziecko.
– Pięć tygodni. Ma bardzo wysoką gorączkę, katar, nie wiem co robić, domowe sposoby nie pomagają.
– Piotr, Nowy, parametry. Zbadam dziecko i zaraz wszystkiego się dowiemy.
– Z całym szacunkiem doktorze, ale wolałbym wezwać do tego kogoś bardziej profesjonalniejszego.

– Odezwał się ojciec chłopca.
– A na jakiej podstawie sądzi pan, że ja jestem nieprofesjonalny? Mogę pokazać panu moją legitymację dla wiarygodności.
– Te pana blizny…To nie przyciąga, ani nie wygląda dobrze. Nie powinien pan się tak pokazywać ludziom. Kochanie, poproś pana, żeby oddał ci Maciusia i wezwiemy inny zespół.
– Kobieta bez słowa odebrała od Wiktora dziecko.
– Mają państwo takie prawo. Możemy chociaż zebrać sprzęt?
– Doktorze! Pan na to pozwala?
– Nic na to nie poradzę Piotrek, państwo mają prawo poprosić o innego lekarza. Ruda, przyślij inny zespół, rodzice odmawiają mojej pomocy. Zbieramy się. A ze swojej strony podpowiem państwu, że to zwykłe przeziębienie, ale oczywiście niewolno go bagatelizować, żeby nie skończyło się zapaleniem płuc. Idziemy!

– Wyszli pospiesznie i wsiedli do karetki w oczekiwaniu na kolejne wezwanie.- Sytuacja z pierwszego wezwania powtórzyła się również przy trzech następnych. Mina Wiktora rzedła z godziny na godzinę, a uśmiech, którym witał dzień i wszystkich w stacji nie zamierzał powrócić. Wracali w psim nastroju, pomimo pięknej pogody, po skończonym dyżurze do stacji.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że to aż tak bardzo razi ludzi w oczy. Na ulicę mało wychodzę…Ależ ja byłem głupi!
– Doktorze, to nie tak! Te blizny…
– Piotrek, masz mi jeszcze coś mądrego do powiedzenia? Masz? Wsadź sobie w kieszeń te pocieszanki. Ludzie się mnie brzydzą!
– Wiktor, ale te blizny nie wyglądają aż tak strasznie, no znaczy…Można się przyzwyczaić…
– Świetnie! To może powiesz to tym wszystkim ludziom, którzy dzisiaj wypraszali mnie ze swoich domów co?
– Te blizny w większości się już zagoiły, wkrótce nie będzie ich pewnie widać.

– Odezwał się milczący Nowy.
– Anka miała rację! Teraz wiem, co chciała mi przekazać rano. Miała rację! Powinienem zacząć od dyspozytorni, dopóki po moim wypadku nie będzie już śladu!
– Wiktor! Jeżeli nie przestaniesz się nad sobą użalać, to zatrzymam i wysadzę cię w środku drogi! Nie będzie mnie interesowało w jaki sposób wrócisz do stacji! Pieszo, autobusem, taksówką! Naprawdę tylko po to wróciłeś? Żeby poddać się po kilku kiepskich wezwaniach? Żeby się użalać nad sobą? Pierwsze razy będą ciężkie, dobra! Ale ty jesteś mądry, nie masz w głowie siana i mogłeś to przewidzieć, mylę się? A jeżeli tego nie przewidziałeś, to załóż tę swoją żółwią skorupę i walcz dalej! Włóż tą swoją maskę, niech raz w takich wypadkach ci się nada i lecz ludzi! To wychodzi ci lepiej niż zgrywanie pokrzywdzonego przez świat Banacha.

– Wrzeszczał Piotrek patrząc mu częściej w oczy, niż na drogę.
– Uważaj, bo zaraz nas zabijesz!

– Krzyknął przerażony Wiktor widząc, jak zdenerwowany Piotr wjeżdża między dwa auta na przejściu. Gdy dojechali Anna czekała już na Wiktora.
– Hej, gdzie mała?
– Artur wziął ją na mały spacer. Słyszałam co się…
– Dobrze, już, już. Tak, wiem, miałaś rację…
– Wiktor, nie nie. Ja chciałam powiedzieć, że…Naprawdę przykro mi z powodu tego, co dzisiaj cię spotkało. Niesłusznie z resztą, bo naprawdę aż tak źle nie wyglądasz, tylko…
– Piotr zrobił mi już pouczającą lekcję. Przemyślę to dzisiaj i zastanowię się, czy jednak nie pozostać w dyspozytorni przez jakiś czas. A teraz chodźmy już do domu..

EltenLink