Categories
Moje fanfiction

Rozdział 13

Anna i Wiktor jechali samochodem do szpitala. Śnieg sypał gęsto zasypując
ulice, rodziła się prawdziwa zima, co w tych czasach, w ostatnich latach
było niezmierną żadkością. W normalnych okolicznościach, byłby to jeden z
tych błachych powodów do radości. Do tego, by uśmiechać się do
nieznajomych przechodniów, do siebie na wzajem. By się przytulić,
pocałować. Powiedzieć, że jest pięknie. Ale teraz, oboje jechali, każde
zatopione w swoich myślach. Anna czuła, jak leki uspokajające, podane
jakiś czas wcześniej przez Wiktora, zaczynają działać. Jednak jej organizm
dość skótecznie umiał się bronić przed działaniem leków. W prawdzie, nie
zawsze dobrze jej to wychodziło, ale będąc żoną Stanisława, doszła w tym
niemal do perfekcji. Przymknęła oczy, dając się opleść złym mackom
wspomnień.
-Aniu. Znowu próbowałaś to zrobić? Znowu, próbowałaś, uciec?
-Stanisław. Dlaczego ty mi to robisz. Dlaczego mnie więzisz? Przecież nie
zrobiłam ci nic złego.
-Dobrze wiesz dlaczego Aniu. Ile razy mam ci to powtarzać. Kocham cię, to
wszystko dla twojego dobra.
-Dla mojego dobra? Czy ty słyszysz co ty mówisz? Jak możesz mnie więzić
dla mojego dobra.
-Zwyczajnie. Bo nie chcę cię stracić. Nie chcę, żebyś sobie coś zrobiła.
-Stanisław. I myślisz, że zamykając mnie na cztery spusty zatrzymasz mnie
przy sobie? Jesteś nieczuły, zmieniłeś się. Nie pozwalasz mi się z nikim
kontaktować. Nie mogę używać komputera. Czego się boisz?
-Boję się, że zostawisz mnie kiedyś, dla kogoś innego. Mam coraz większe
powody ku takim zmartwieniom. Zwłaszcza, po ostatnim razie, kiedy
próbowałaś podciąć sobie żyły.
-Bo to wszystko mnie przerasta. Zmieniłeś się Stanisław. Tak strasznie,
potwornie się zmieniłeś.
-To nie ja się zmieniłem Aniu. To ludzie się zmieniają. Chcą nas
rozdzielić. Nie widzisz tego? Dlatego powinnaś się trzymać od nich z
daleka. Być już zawsze tylko moja.
-Co ty pleciesz! Co ty za bzdury wygadujesz.
-No już, już. Nie denerwuj się tak kochanie. Zaraz wszystko będzie dobrze.
Zrobię ci zastrzyk, a potem wezmę cię w ramiona, mocno przytulę, ukołyszę.
Będziemy się kochać, starać o dziecko, jak dawniej. Jeszcze mamy szansę.
Wciąż ją mamy.
-Nie! Nie dotykaj mnie! Żadnych zastrzyków, rozumiesz? Po tym, co się stało rok temu, nie chcę mieć już więcej dzieci. Tłumaczyłam ci to. Dopóki nie spróbujesz się leczyć … Potrzebujesz psychiatry, psychologa, terapełty, nie wiem … Inaczej nie będziemy ich
mieli. I nigdy nie będzie jak dawniej.
– Bzdura. Wierutna bzdura. Ranisz mnie Aniu. A może ty mnie już nie kochasz?
– Ja? Ja? Kocham cię, ale…
– nagle poczuła silne uderzenie w twarz. Aż osunęła się na klęczki, nie
zdążając krzyknąć, uchylić się od ciosu.
-Milcz suko. Nie pozwolę, żeby z twoich ust padały takie raniące mnie
słowa. Ale nie martw się. Zapłacisz mi za to wszystko. Jeszcze mi
zapłacisz. I to nie jeden raz.

– Poczuła jak Stanisław zdejmuje z niej spodnie i robi zastrzyk w
pośladek. Zaczęła krzyczeć z całych sił, kopać, drapać, gryźć i wierzgać,
co tylko go rozjuszyło. Kopnął ją w podbrzusze. Raz, drugi, trzeci.
Uderzył pięścią w rzołądek tak mocno, że na chwile nie była w stanie
złapać oddechu, a potem zwymiotowała, kuląc się jak mała dziewczynka.
Dawka zastrzyku musiała być porażająco duża, bo nagle przestała czuć ból.
Przestawała czuć cokolwiek. Ogarnęła ją przemożna chęć drzemki. Zobaczyła
jak ubranie Stanisława ląduje gdzieś, na podłodze. A on sam, wali się na
nią jak drzewo po wichórze, wpychając siebie, do jej kobiecości. Chciała
krzyknąć, zaprotestować. Lecz była w stanie tylko wydać coś na kształt
westchnienia. W jej sercu rodziła się potworna nienawiść dla człowieka,
który robił jej coś takiego niemal codziennie, którego tak kochała, a on
okazał się psychopatą. W dodatku wtedy, nie miała pomysłu, jak się od tego
uwolnić. Znosiła to wszystko, bo nie miała wyjścia. Jedyną pociechą, którą
musiała wypracować w tej sytuacji, była walka z jej własnym organizmem pod
wpływem leków. Choć działa się jej krzywda, niewyobrażalna, jej własny mąż
zmuszał ją do seksu, traktował jak worek treningowy. Chciała to wszystko
widzieć, pamiętać. Czuła, że kiedyś zrobi z tego użytek. I z czasem jej
się to udało.
-Anka. No już, już. Rozumiem, że bardzo się tym wszystkim denerwujesz.
Wszystko będzie dobrze, już jesteśmy, zaraz się dowiemy co z twoją mamą.

-Powiedział Wiktor wyrywając ją z zamyślenia, pod wpływem którego zaczęła
płakać, nawet o tym nie wiedząc.
-Wiktor, ja … Poprostu coś mi się … Przypomniało … Stanisław i …
To jak mnie bił … ja, przepraszam cię.
-Spokojnie. No już, kochanie. Cichutko. Stanisław nigdy więcej cię nie
skrzywdzi. Zaopiekuję się tobą i twoją mamą, słyszysz? Proszę, przestań
wciąż przywoływać te katorżnicze wspomnienia.
-Tak, tak … Masz rację, ale one … Ciągle wracają, ciągle ze mną są …
Dopóki ten sukinsyn żyje, ja … Niespoczne. Muszę wsadzić go do więzienia
… Tylko tak odejdzie moja przeszłość.
-Obiecuję ci, że ci w tym pomogę, ale teraz już, już. Choć, idziemy do
szpitala, do twojej mamy.

-Wziął płaczącą i drżącą Annę pod rękę i poprowadził do szpitala. Weszli
na oddział intęsywnej terapi i odszukali Małgorzatę Raiter, przy której
akurat była Dr Agata Woźnicka. Gdy Anna spojrzała w kierunku leżącej na
łóżku matki, nieomal zemdlała poraz kolejny tego dnia.
-Anka! Cholera jasnaa Anka! Dobrze się czujesz? Jesteś pewna, że jesteś na
to gotowa? Chcesz tu być?

-Anna sprawiała wrażenie, jak by tylko ciałem znajdowała się w szpitalnej
sali. Nie zwracała uwagi na słowa Wiktora. Podeszła szybko do Agaty.
-Jakie są rokowania?

-Spytała głosem wypranym z emocji.
-Cześć Aniu. To jest ktoś z twojej rodziny tak?
-Gdyby było inaczej, przecież bym nie pytała prawda? Co jej jest? Jakie są
rokowania.
-Spokojnie. Wiesz, że musiałam o to zapytać, takie są procedury.
-Tak, wiem. Więc jak jest?
-Jest źle. Udar objął całą lewą stronę. Ognisko udaru jest duże.
Pacjentka wybudziła się ze śpiączki, ale musimy podawać jej leki
uspokajajaące. Bardzo denerwuje się, bo chce nam coś powiedzieć, a my nie
jesteśmy w stanie jej zrozumieć. Będzie wymagała intęsywnej
rechabilitacji.
-Dobrze. Bardzo ci dziękuję Agata. Możesz nas zostawić?
-Jasne. Tylko proszę cię, niedługo, nie męcz jej.
-Wiem co robię.

-Agata wyszła, a za nią Wiktor. Stał jednak nieopodal drzwi, przyglądając
się temu, co miało się tam za chwilę rozegrać. Anna usiadła przy łóżku
matki i chwyciła jej bezwładną rękę. Łzy płynęły niekontrolowanie z jej
oczu.
-Mamo. Mamo … Słyszysz mnie? Mamusiu … To ty … To naprawdę ty. Ty
żyjesz. Boże … Mamo, myślałam, że … Że cię straciłam … Stanisław …
To wszystko przez niego … Mamo, ty nic nie wiesz … Tak chciałabym ci
to wszystko wytłumaczyć, wynagrodzić. Mam nadzieję, że rozumiesz … Że
słyszysz. Proszę, daj mi jakiś znak.

-Monitory na chwilę zaczęły szaleć, pokazując duży skok ciśnienia i
przyspieszoną akcję serca.
-Mamo … Tylko spokojnie. Uspokój się … Jestem tu, słyszysz? Jestem!
Już nigdy, nigdy cię nie zostawię. Przysięgam. Stanisław już nigdy nas nie
rozdzieli.

-Pani Małgorzata próbowała coś powiedzieć, układając usta w poszczególne
słowa, jednak na twarzy pojawiały się tylko dziwne nieczytelne grymasy.
-Mamusiu. Co chcesz mi powiedzieć? Nie jestem w stanie cię zrozumieć …
Przeszłaś poważny udar niedokrwienny, potrzebujesz intęsywnej
rechabilitacji, musisz przyjmować specjalistyczne leki i … Wszystko mi
powiesz … Wyjaśnisz … Ja też jestem ci winna wytłumaczenia. Dlaczego
tak nagle zniknęłam, przestałam się odzywać. Zapewne masz do mnie o to
żal. Masz z resztą całkowite prawo, ale … Widzisz … To wszystko, to
… Nie do końca była moja wina. Pamiętasz mamo … Ty nigdy nie lubiłaś
Stanisława. Twierdziłaś, że pod maską anioła kryją się w nim diabelskie
pokłady zła. I miałaś rację. A ja … Głupia … Byłam taka zakochana. Tak
szaleńczo pragnęłam miłości mężczyzny. Zawsze wychowywałaś mnie sama. Bez
taty. Mogłam go sobie tylko wyobrażać, snuć o nim różne historie. Ale tak
naprawdę, bardzo brakowało mi taty. Wszystkie moje koleżanki i
przyjaciółki go miały. A ja nie. Gdy w moim życiu pojawił się Stanisław
… Taki męzki, czuły, kochający i opiekuńczy. Patrzył na mnie w taki
sposób, w jaki nie patrzył nikt. Zakochałam się bez pamięci. Nigdy nie
potrafiłam ci się przyznać, dlaczego aż tak bardzo do niego lgnęłam.
Dlaczego nasz kontakt wtedy skurczył się do granic możliwości. Dlaczego
zaczęłyśmy żyć z sobą jak pies z kotem. Ty, zazdrosna o moje uczucia do
innego mężczyzny, chcąca mnie chronić. A ja, szczęśliwa, że moje marzenia
wreszcie, w jakiś sposób się spełniają, odsuwałam się od ciebie. Boże …
Mamo … Tak strasznie cię za to przepraszam. Miałaś rację. Ten człowiek … Nie jest człowiekiem, a w każdym razie, nie zasługuje na miano człowieczeństwa. On … On jest potworem … Ja … Kiedyś ci to wszystko opowiem, ale jeszcze nie teraz. Teraz musisz wiedzieć tylko to, co powinnaś. Co pomoże ci odzyskać siły i motywację do walki z chorobą. Widzisz … Pamiętasz ten dzień, w którym tak strasznie się pokłóciłyśmy? Oczywiście o Stanisława. Ty prosiłaś, bym od niego odeszła, zostawiła go. A ja, nie mogłam zrozumieć i ciągle miałam ci za złe, że go nie akceptujesz. Zaraz … O co my się wtedy pokłóciłyśmy? Ach tak … Już pamiętam. Przyjechałam wtedy do ciebie, robiąc ci piekielną awanturę po tym, czego kilka godzin wcześniej dowiedziałam się od Stanisława. Powiedział mi, że usiłowałaś go przekupić pieniędzmi, żeby zostawił mnie raz na zawsze i odszedł bez słowa. Och, mamo! Kipiałam wściekłością, pamiętam to. A jeszcze bardziej rozjuszyło mnie to, kiedy powiedziałaś, że to nieprawda. Wiedziałam jak bardzo go nie znosisz, twoje zaprzeczenie nie było dla mnie wiarygodne. Wtedy powiedziałam ci coś strasznego … Coś, czego nie wybaczę sobie nigdy w życiu. Że nie jesteś godna nazywać się moją matką … Bo ranisz mnie i mojego męża. Próbujesz nas rozdzielić, i że nigdy więcej mnie nie zobaczysz. A jakiś czas potem, Stanisław przekonał mnie do tego, byśmy wylecieli do stanów. Byłam tak rozżalona, nie mogąc ci wybaczyć … Mamo, ja … Zgodziłam się. Tak, chciałam się odizolować, świadomie, przyznaję. Ale … Nie na zawsze. W stanach, na samym początku było … Było cudownie. Ale to miało być tylko złudzenie. On … Potem … Zaczął mnie zamykać, izolować od ludzi. Bredzić różne rzeczy wszystkim ludziom, których ja obdarzyłam jakimś zaufaniem. Na przykład, że jestem niepoczytalna i rozchwiana emocjonalnie. A w końcu dochodziło do tego, że faszerował mnie lekami uspokajającymi i nasennymi, a w efekcie długotrwałości tego procesu, naprawdę zaczęłam się dziwnie zachowywać. Chociaż bardzo, bardzo starałam się z tym walczyć. Pod koniec byłam już bezsilna i zamknął mnie … W zakładzie psychiatrycznym. A tam, każdy dzień był gorszy, niż razy, które od niego dostawałam. Gorszy, niż niemoc wywołana lekami, które mi podawał. Byłam zdrowa. Na duchu i ciele, a przebywałam z ludźmi, których stany były zupełnie odwrotne od mojego, a mało tego, w żaden sposób nie byłam w stanie tego udowodnić. W końcu, dzięki mojej wytrwałości i pracy nad sobą, udało mi się udowodnić tym ludziom, psychiatrom, psychologom, psychoterapełtą, że to, gdzie się znajduję, to pomyłka. To pomysł mojego chorego męża, którego trzeba w takim szpitalu zamknąć. A kiedy mnie wypuścili, nie zdołałam już złożyć zawiadomienia, o przestępstwie, które wobec mnie popełnił. Byłam tam pół roku, a po wyjściu odszukałam go. Chciałam zabić, gołymi rękami. A wtedy on … On powiedział mi coś … Po czym moje życie zmieniło się i przestało mieć sens. Walka o siebie tam, w zakładzie psychiatrycznym okazała się bezcelowa. Dowiedziałam się wtedy że … Że ty … Umarłaś podczas, gdy ja byłam w psychiatryku. Rozumiesz? Powiedział, że zginęłaś w jakimś wypadku samochodowym, on … Był bardzo wiarygodny … Pokazywał mi nekrolog, zdjęcia z pogrzebu, tablicę zamieszczoną na twoim grobie i ja

-Parametry, które wcześniej się uspokoiły, na powrót wzrosły, a z oczu kobiety zaczęły płynąć łzy. Zamiast normalnego łkania, towarzyszącego zwykle płaczu, pani Małgorzata wydawała potworne, nieludzkie jęki, i okrzyki, po części powodowane paraliżem.
-Przepraszam cię mamo. Tak bardzo cię przepraszam. Myślałam, że … Że nie żyjesz. Obwiniałam się potem za to wszystko, co było przed wyjazdem do stanów … Obwiniam się do dziś, bo miałaś rację. A ja nigdy … Nigdy nie powiedziałam ci, jak bardzo cię kocham. I jak bardzo nie myliłaś się w stosunku do niego. Ale teraz … Zaopiekuję się tobą … Ja, i mój przyszły mąż. Który jest tak ciepłym i cudownym człowiekiem, jakiego w życiu nie poznałam.

-Do sali weszła Agata.
-Przepraszam cię, dość tego. Pacjentka musi się uspokoić i odpoczywać.
-Agata, zostaw nas. Mam wszystko pod kontrolą.

-W tym momencie wszedł też Wiktor, który do tej pory stał, patrząc i wsłuchując się w rozmowę. A z minuty na minutę, zszokowany coraz bardziej, dowiadywał się o tym, o czym ona nigdy nie potrafiła mu powiedzieć. Wszedł do sali i delikatnie ją obejmując, poprowadził do wyjścia, pozostawiając w sali Agatę i pielęgniarkę z pacjętką. Szeptał jej coś do ucha, pod wpływem czego nieco się uspokajała, a on prowadził ją do auta.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 12

Dobrze się czujesz? Kochanie?

-Zapytał Stanisław siedząc obok Anny i trzymając w jej dłoni swoją dłoń. Uśmiechał się do niej ciepło, a z jego oczu biło pogodne i ciepłe spojrzenie. Spojrzenie, które kochała. Pełne bezgranicznej miłości i czułości. Uczuć, zarezerwowanych tylko i wyłącznie dla niej.
-Tak, dziękuję ci bardzo. Jestem trochę zmęczona. Sam wiesz, ile ostatnio pracujemy. Prawie nie mamy czasu dla siebie.

-Odpowiedziała z równie pogodnym uśmiechem i lekkością w głosie. Rozejrzała się wokół siebie. Znajdowali się w ich domu. W salonie, na wielkiej, skórzanej, czerwonej kanapie, o której od zawsze marzyła. Stanisław spełnił to marzenie zaraz po ich ślubie, a ona cieszyła się wtedy jak dziecko z podarków w dzień bożego narodzenia.
-Napijesz się wina? Jesteś taka blada. A może coś zjesz? A może … Wiem! Przygotuję ci aromatyczną kąpiel? Co ty na to?
-Jesteś kochany, Stasiu. Czym sobie na to zasłużyłam, że tak o mnie dbasz?
-Aniu, kochanie. Tyle razy ci powtarzałem. Niczym sobie nie zasłużyłaś na moją miłość. To ja jestem ci wdzięczny, że pokochałaś mnie takiego, jakim jestem. Z nikim nie byłem w życiu bardziej szczęśliwy.

-Powiedział i objął ją czule ramieniem. Poczuła, jak w jej sercu poraz kolejny rozlewa się błogie ciepło. Przytuliła się mocniej do jego klatki piersiowej. Wciągnęła do płuc powietrze, przesycone zapachem jego perfum, wody po goleniu, którą tak bardzo lubiła. Pod policzkiem wyczuła miękkość materiału jego koszuli. Sięgnęła dłonią do jego włosów, mierzwiąc je delikatnie. Stanisław roześmiał się ciepłym, perlistym głosem i pocałował Annę w usta. Najpierw delikatnie, a potem pocałunki zaczęły nabierać coraz większej namiętności. Sunął ustami coraz niżej, po brodzie, szyi, dekolcie, zatrzymując się dłużej, na krągłych i kształtnych piersiach. Nie opierała się. Kochała, kiedy to robił. A w szczególności, kochała swoistego rodzaju delikatność, którą w to wkładał. Jęknęła cicho i zmysłowo, pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie w jego ramionach. Gdy oboje byli już zupełnie nadzy, a ich oddechy przyspieszyły, Anna, kierowana jakimś przeczuciem, spojrzała w stronę drzwi do salonu. Były otwarte. Zobaczyła w progu jakąś znajomą postać. Był to mężczyzna. Jego oczy patrzyły na nią z bezgranicznym smutkiem. Ze złością i rozczarowaniem. A po chwili, zaczęły mu lecieć łzy.
-Wiktor!

-Wrzasnęła ile tchu w piersi, jednocześnie próbując się wyrwać z uścisku roznamiętnionego Stanisława. Lecz on stawał się coraz silniejszy. Tak silny, że już po chwili zaczynała się dusić. Nie mogąc się poruszyć. Wiktor nadal stał w progu, płacząc.
-Aniu, kocham cię. Tak bardzo cię kocham. Bardzo chciałbym mieć z tobą dziecko. Nie patrz na niego! Nie przejmuj się nim! Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię!

-Szeptał Stanisław wprost do jej ucha. A ona, nie mogła nic powiedzieć. Coraz bardziej brakowało jej powietrza. Przestronny salon z nagła stał się dużo mniejszy i zaczął jej wirować w oczach. Ściany się pochylały. Miała wrażenie, że lada moment przestanie oddychać. Patrzyła błagalnym wzrokiem na Wiktora, prosząc, by jej pomógł. Ale on, nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr.

-W tym momencie, z ust Anny wydobył się chrapliwy, przerażający krzyk, i obudziła się, gwałtownie siadając na łóżku i otwierając oczy. Rozpaczliwie walczyła o każdy oddech, zanim zoriętowała się, że to był potwornie zły sen. Po chwili zerwała się z łóżka i pobiegła do toalety. Wymiotowała długo i gwałtownie. W głowie wciąż rozbrzmiewały echem słowa Stanisława.
-Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię! Nie patrz na niego, nie przejmuj się nim!

Gdy skończyła, usiadła na podłodze, obejmując się ramionami i rozpłakała się gorzko.
-Ty pieprzony sukinsynu! Nawet we śnie nie możesz dać mi spokoju? Naprawdę nie mam szans od ciebie się uwolnić?

-Powiedziała cicho patrząc w swoje zmęczone odbicie w lustrze. Była bardzo blada, miała podkrążone oczy. Wszystko to składało się na serię niemal nieprzespanych nocy i zbyt wielu przepracowanych godzin. Na zajutrz miała się odbyć rozprawa, która miała rozwiązać to, co tak bardzo nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Siląc się na jakotaki spokój, umyła zęby i poszła do kuchni. W pierwszym odruchu chwyciła papierosa i zaciągając się łapczywie dymem, Spojrzała na zegar. Dochodziła czternasta.
-Cholera. Wiktor zaraz kończy dyżur.

-Pomyślała i ciężko opadła na krzesło, nie mając sił, by doprowadzić się do jakotakiego stanu wyglądalności, czy co więcej, przygotować mu coś do jedzenia. Nie wiedziała jak długi czas spędziła w zamyśleniu, z którego wyrwało ją przekręcanie klucza w zamku.
-Anka? Anka! Już jestem! Halo! Wróciłem!

-Krzyczał Wiktor od progu. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż w chwilę potem wszedł do kuchni. Spojrzała na niego szybko. Odrazu się zoriętowała, że miał równie ciężki dzień, jak ona koszmarny sen.
-Co się dzieje? Dobrze się czujesz? Jeszcze w piżamie? Jesteś chora? Masz gorączkę?
-Nie, Wiktor, ja…
-No to o co chodzi. Pewnie znowu handra?
-Nie. Od pewnego czasu mam spore problemy ze snem. Dziś na ten przykład zasnęłam dopiero o czwartej nad ranem, a kiedy wyszedłeś, zaaplikowałam sobie coś na sen i dopiero się obudziłam.
-Zwariowałaś? Jak długo zamierzasz żyć na prochach? Chcesz się od nich uzależnić?
-Wiktor. Nie mam dzisiaj siły na kolejną kłótnię z tobą. Rozumiesz?
-No, wyobraź sobie, że chyba rozumiem. Bo ja też nie chcę się z tobą kłócić. Ani dzisiaj, ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani miesiąc temu. Tylko ja poprostu za tobą nie nadążam. Jednego dnia, do rany można cię przyłożyć, skolei innego lepiej do ciebie nie podchodzić. Nie odzywać się.
-Wiesz z czego to wynika Wiktor.
-Wiem. Ale sądzisz, że to cię usprawiedliwia? Żeby ganić mnie za najmniejsze przewinienie? To jest powód, żebym musiał ważyć przy tobie każde słowo, żeby broń Boże cię nie urazić??
-Nie, wiktor, przepraszam. Masz rację. Mam w życiu takie okresy, w których przeszłość zabardzo chce mi o sobie przypomnieć i nie pozwala się od siebie uwolnić. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Dzisiaj też miałam koszmarny sen, po którym nie mogę dojść do siebie. Przepraszam cię.

-Wiktor westchnął ciężko i usiadł obok Anny patrząc na nią z troską.
-Może powinnaś jednak pozwolić sobie pomóc? Udać się z tym wszystkim do jakiegoś specjalisty? Ja też … Po śmierci Eli sądziłem, że tak po prostu uda mi się przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Tymczasem, zwyczajnie nie byłem w stanie przyznać się przed samym sobą, że z każdym dniem, coraz bardziej sobie z tym wszystkim nie radzę. W szczegulności ze swoimi emocjami.
-I co? Poszedłeś z tym do psychologa? Psychoterapełty?
-Tak. Poszedłem. Zaraz po tym, jak niemal zmarła mi pacjentka na stole operacyjnym. Uszkodziłem jej tętnicę udową i mało brakowało, a wykrwawiłaby się na śmierć. Wtedy postanowiłem, że nie pozwolę na to, by ktokolwiek oprócz mnie, ucierpiał przez moje problemy. No i udałem się z tym do psychologa. Chodziłem tam przez dobrych kilka miesięcy, prawie rok. To wtedy podjąłem decyzję o przejściu do karetki. Miało to być tymczasowe i … Jakoś tak zostało.

-Urwał milknąc na dłuższą chwilę. Spróbował ją przytulić. Na moment zesztywniała, lecz po chwili uległa chwytowi jego ciepłych i silnych ramion. A on, z nosem zagłębionym w jej szyi, kontynuował.
-Nie chcę, żeby coś takiego przydarzyło się tobie. Kochanie, słyszysz? Kocham cię i naprawdę tego nie chcę.
-Zapóźno Wiktor. Już zapóźno. Moja przeszłość już wielu ludziom dała o sobie znać. Ostatnio partnerowi mojej pacjentki, przez co jutro spotkam się z nimi w sądzie.
-Przestań! Nie mów tak, słyszysz? Niewolno ci tak mówić. Zareagowałaś tak, jak zrobiłby to każdy normalny człowiek. Ja też mam ochotę nieraz uciec się do przemocy fizycznej, kiedy jeżdżę do wezwań, gdzie ofiarami są kobiety.
-Ale jednak tego nie robisz.
-Aniu, proszę. Stało się, zrobiłaś to. I już. I tyle. Czasu nie cofniesz. Poniesiesz jakąś małą karę, a potem normalnie wrócisz do pracy, jak gdyby nigdy nic. Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to sądzę, że praca jest ostatnią rzeczą, której teraz ci trzeba. Jesteś swoim własnym cieniem.
-Może masz rację. Z pewnością ją masz. Obiecuję, że postaram się, żebyś nigdy więcej nie cierpiał przez moje problemy.
-Co ty mówisz. Co ty za głupoty wygadujesz. Ostatnio dość często się kłócimy, nie możemy się dotrzeć, ale to chwilowe. Bardzo chciałbym ci pomóc, ale póki ty sama nie będziesz chciała, nikt nie będzie w stanie tego zrobić.
-Wiem. Dlatego od dzisiaj chcę pozwolić sobie pomóc. Czuję, że jak tak dalej pujdzie, to ja sama skończę w szpitalu, w najlepszym razie na intęsywnej terapi, a w najgorszym, w pokoju bez klamek.

-Wiktor pozostawił to bez komentarza, uśmiechając się do niej szeroko i delikatnie całując w usta.
-A, widzisz, Aniu. Bo jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć, lecz całkiem zapomniałem.
-Poczekaj. To może poczekać. Jesteś głodny? Jak minął ci dzień.
-Anka, to potem. Słuchaj. Dzisiaj do naszego szpitala przywieźli kobietę. Napewno była po pięćdziesiątce. Miała udar niedokrwienny. Nazywa się Małgorzata Raiter.

-W chwili, gdy Wiktor wypowiedział nazwisko pacjentki, która trafiła do szpitala, Anna momentalnie napięła się jak struna od gitary. Jej twarz z sekundy na sekundę zmieniała kolory, a ona sama sprawiała wrażenie, jak by miała za chwilę zemdleć.
-Co ci jest? Wszystko w porządku? Halo! To ktoś z twojej rodziny, tak?

-Wiktor wstał i nalał do szklanki zimną wodę, poczym ponownie usiadł obok ukochanej i podtrzymując ją, podał jej szklankę. Ręce Ani drżały tak mocno, że szklanka po kilku sekundach, z głośnym trzaskiem rozbiła się w drobny mak.
-Anka, cholera jasna, co się dzieje. Spokojnie, oddychaj głęboko. Kim jest dla ciebie ta kobieta?

-Anna w szoku pochyliła się chcąc pozbierać stłuczone szkło.
-Zostaw to! Zostaw, siedź. Siedź spokojnie.
-Powiedziałeś, Małgorzata Raiter?
-Tak, ale…
-O Boże! O mój boże! Ona żyje! Ona żyje! Rozumiesz? Ona żyje!
-Tak, żyje. Żyje, Aniu, żyje, ale kim ona dla ciebie jest?
-Wiktor, to jest moja… To jest… To… Moja matka. Przez tyle lat myślałam, że … Że ona. Umarła. Stanisław… Powiedział… Że wypadek, że…

-Cedziła słowa nie mogąc opanować łez i drżenia na całym ciele, a Wiktor starał się zrozumieć, o co chodzi i wyłapać sens tej nieskładnej opowieści.
-Anka. Spokojnie. Jaki wypadek, co ci powiedział Stanisław?
-Nie… Proszę, nie teraz. Nie dam rady… Później. Ja… Muszę do niej … Musze się z nią zobaczyć … A jeśli umrze? Tymrazem naprawdę? Jeśli już … Nigdy jej nie powiem, jak bardzo ją…
-Uspokój się. Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Chcesz do niej jechać w tym stanie? Mowy nie ma. Zaraz podam ci coś na uspokojenie.
-Wiktor, proszę. Pojedź tam ze mną. Inaczej ja … Ja zabiję tego sukinsyna gołymi rękami. Do tej pory myślałam, że … Że on zniszczył tylko moje życie. A dzisiaj okazało się, że … Nietylko. Wiedziałam … Wiedziałam, ten sen … Ten sen nie mógł oznaczać nic dobrego.

-Mówiła, gdy wiktor podawał jej coś na uspokojenie w zastrzyku. A po krótkiej chwili rozmowy, nieco otumanionej lekami, pomógł się ubrać i zgodził się zawieźć ją do szpitala.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 11

Artur siedzial w swoim gabinecie, uzupelniajac i porzadkujac papiery. Tego
dnia czul sie zle, juz od samego rana. Przeziebienie próbowalo go dopasc
ze zdwojona sila. Przed pujsciem do pracy, nafaszerowal sie
nieprawdopodobna iloscia witamin, oraz leków zbijajacych teperature. W tym
dniu nie mial dyzuru, jednak jako kierownik stacji, mial duzo wiecej
obowiazków, którym musial podolac w przerwach pomiedzy wyjazdami do
pacjentów. W ostatnim czasie jego psychicznych rozterek, mial tak malo
checi do papierkowej roboty, ze uzbieralo mu sie sporo pracy. Konczyl
pisac jedno z zaleglych sprawozdan, corusz pokaslujac, siakajac w
husteczke, glosno kichajac, gdy rozleglo sie pukanie do drzwi.
-Prosze!
-Czesc doktorku.

-Powiedziala Lidka podchodzac szybko i calujac go w usta.
-To twoje kaslanie i kichanie slychac w calej stacji, dobrze sie czujesz?
-Nie! Lidka, ja.
-Tak wlasnie myslalam. Ledwo stoisz na nogach. To znaczy, ja wiem, ze
teraz siedzisz, ale… Moze herbatki sie napijesz?
-Lidka, posluchaj. To co zrobilas przed chwila nie moze sie wiecej
zdarzyc.
-Ale o co ci chodzi?
-O ten pocalunek. To co sie stalo … U mnie w domu … Wtedy, kilka dni
wczesniej … Ja. To znaczy my … Bylismy pijani. Rozumiesz, ja…
-Jezu, doktorku! Ty naprawde, masz, goraczke!
-Nie mam zadnej goraczki, slyszysz? Nie powinnismy byli tego robic.
Przechodzic na ty, pic tego cholernego wina.
-Ojeej! Mooje biedaactwo. Wyrzuty sumienia cie dopadly? Prawiczkiem nie
byles. Ja dziewica tez nie. Przestan mi tu biadolic. Oboje tego
chcielismy.
-Nie! To ty tego chcialas!
-Taak? Ja? Jakos specjalnie sie nie opierales.
-Bo bylem pijany.
-Oho? I moze mi jeszcze powiesz, ze nie bylo ci przyjemnie. Padne ze
smiechu chyba. Zachowywales sie dosyc glosno jak na kogos, kto tego nie
chcial.
-Przestan, nie przypominaj mi tego, bo … Przekroczylismy pewne granice,
których niewolno nam bylo przekroczyc. Ja jestem twoim pracodawca, a ty
moja pracownica i.
-Aaaaa! To oooto ci chodzi. Juz rozuumiem. Boisz sie, ze sypne komus co
zrobilismy tak? Ze wyciagna z tego wobec ciebie jakies konsekwecje? Bez
obaw! Nie wyobrazam sobie tej stacji bez ciebie. Pozatym, mnie sie
podobalo i chetnie to powtórze. Jesli tylko bedziesz mial jeszcze kiedys
ochote na seks.
-Chowaniec do jasnej cholery! Czy ja mówie nie po Polsku? Nigdy wiecej to
sie nie zdarzy. Im szybciej oboje o tym zapomnimy, tym dla nas lepiej.
-Doobra doobra. Uspookuj sie Artur. O co ci chodzi? Powiedzialam ci, ze
nie musisz sie bac o swoja skóre.
-Nie chodzi o moja skóre. Nie chce, zebys sie we mnie zadluzyla. Wybacz,
ze to powiem. Fajna z ciebie dziewczyna, ale.
-Nie w twoim typie! Wiem, wiem. Ale ja niczego od ciebie nie chce. Nie
rzadam od ciebie milosci, az po grób. Powiedzialam ci, ze dla mnie seks,
nie równa sie milosc. Potraktuj te nasza blizsza znajomosc tak jak ja, bez
zobowiazan.
-Nie bede sie powtarzal. To nie moze sie wiecej powtórzyc. Nic nie mów
Lidka! Przepraszam cie za to, co sie wtedy stalo. Koniec tematu.
Zapomnijmy o tym. A teraz, czy moglabys wracac do swoich obowiazków? Ja na
brak roboty, jak widzisz, tez narzekac nie moge. W dodatku równie kiepsko
sie czuje, wiec, jesli laska, wyjdz i zostaw mnie samego.
-W porzadku. Jak chcesz. Ale jak by co, to pamietaj, ze jestem.

-Odrzekla usmiechajac sie szeroko i wyszla. Artur rozzloscil sie nie na
zarty. Gdy drzwi zamknely sie za Lidka, lupna piescia w biórko tak
energicznie, ze wszystkie papiery, uporzadkowane i nietylko, znalazly sie
na podlodze. Wscieklosc wezbrala w nim jeszcze bardziej. Ponownie kichajac
i kaslajac, schwycil plik nieokrzesanych kartek, i wepchnal je do
pierwszej lepszej szuflady, powstrzymujac sie resztkami dobrej woli, by
nie wyladowaly za oknem i odkladajac ponowne ich uporzadkowanie, na
moment, w którym grypa przestanie mu to utrudniac. Postanowil pojechac do
domu, solidnie sie wygrzac i wylezec te paskudne zarazki. Ledwo jednak
zdazyl pozbierac swoje rzeczy, uslyszal kobiecy spiew, polaczony z gra na
pianinie. W pospiechu dotknal dlonia czola sprawdzajac, czy goraczka
przypadkiem nienabrala niebotycznych rozmiarów, gdyz nie byl w stanie
stwierdzic, skad dochodzi owy spiew. Glos kobiety byl wysoki, brzmial
pieknie i przejmujaco. Melodia, która nucila byla mu zupelnie nieznana,
ale domyslal sie, ze musiala to byc jakas aria operowa.
-Co to, do jasnej cholery! Strzelecki upodobania muzyczne zmienil, czy
jak?

-Otworzyl okno i wychylajac sie do polowy wrzasnal.
-Strzeleeckii! Kubiickaa! Nudzi sie wam? Karetki wymyte?

-W odpowiedzi uslyszal cisze. Na podjezdzie dla karetek i w poblizu stacji
nie bylo nikogo. Przechodzacy po drugiej stronie ulicy ludzie spojrzeli
na niego jak na wariata.
-Co tu sie … do chhholeery dziejee? Ja chyba naprawde zwariowalem?

-Rzekl jeszcze raz upewniajac sie, czy aby napewno nie trawi go zbyt
wysoka goraczka. Lekko poddenerwowany, zamknal okno i wyszedl z gabinetu,
postanawiajac dokladnie sprawdzic skad dochodzi muzyka. Stanal posrodku
korytaza i poczal nasluchiwac. Chwile mu zajelo zanim zorietowal sie, ze
spiew i gra na pianinie dochodzi z pomieszczenia, które w stacji nazywane
bylo szatnia. Stal opierajac sie o sciane i rozmyslajac, do której z jego
wspólpracownic nalezal ten piekny, anielski glos? W szatni stalo stare,
liczace z pewnoscia kilkadziesiat lat, pianino. Znalazlo sie tam, za
posrednictwem ojca Wiktora Banacha. Starszy pan dawniej bardzo lubil
przesiadywac w stacji, czekajac na syna, lub wnóczke. Zazwyczaj, by zabic
nude, stawial pasjanse z kart, gral w szachy i warcaby, jesli tylko któres
z mlodszych ratowników nie bylo akurat na wyjezdzie. Niestety zdarzalo sie
to bardzo zadko, wiec dziadzius, jak zwykli go nazywac mlodzi pracownicy
stacji, postanowil, ze w czasie oczekiwania na Wiktora i Zosie, bedzie
gral na pianinie. Rzecz jasna, owo pianino, stalo w domu Banachów, a wiec
trzeba bylo je niezwlocznie odtransportowac do stacji. Wszyscy, prócz
Wiktora Banacha uznali, ze to swietny pomysl twierdzac, ze umuzykalnianie
ratowników medycznych, wyjdzie wszystkim na zdrowie. Wiktor staral sie
zmodyfikowac pomysl ojca twierdzac, ze owszem, nie ma nic przeciwko muzyce
klasycznej, a co za tym idzie, ksztalceniu sie w tym kierunku jego
wspólpracowników, jednak pianino to przedmiot, który zabiera stanowczo za
duzo miejsca, szczególnie w stacji ratownictwa medycznego. Zaproponowal
kupno mini wierzy stereo, na której dziadzius móglby odtwarzac plyty z
muzyka najwybitniejszych kompozytorów muzyki klasycznej. Jednak pan
Wladyslaw pozostal nieugiety i w koncu pianino stanelo, w ówczesnym
gabinecie Wiktora Banacha. Niestety stan zdrowia ojca Wiktora, w szybkim
stanie zaczal sie pogarszac. Potrzebowal on niemal stalej opieki, gdyz
choroba Alzhimmera znacznie bardziej dawala sie we znaki, zaczely sie dosc
powazne problemy z chodzeniem, po operacji prawego biodra. Nasilila sie
choroba nadcisnieniowa oraz cukrzyca, co bylo dosc powaznym wyzwaniem dla
doktora Banacha, który prócz nieustannego zajmowania sie ojcem, naprzemian
z córka, musial jeszcze pracowac. Nawet rezygnacja ze stanowiska
kierownika stacji niewiele ulatwily mu to zadanie. W karetce spedzal wcale
nie mniej czasu. Przyjaciele pomagali jak mogli, jednak Wiktor wraz Zosia,
oraz za zgoda pana Wladyslawa, postanowili umiescic go w specjalistycznym
osrodku. Dziekiczemu wszyscy mieli pewnosc, ze dziadzius otrzyma
odpowiednia opieke, bedzie tam bezpieczny i nie dojdzie do sytuacji, ze
zapomni o przyjmowaniu leków, badz wyjdzie sam z domu i zgubi sie, jak
zdarzylo sie to kilka razy. To wszystko przypomnialo sie Arturowi, gdy z
zamknietymi oczami, stal wciaz przy scianie, wsluchany w kolejne piekne
dzwieki plynace z szatni. W koncu ocknal sie na dobre i szybkim krokiem
podszedl do drzwi, otwierajac je najciszej jak sie dalo. Niestety, pomimo
tego, drzwi zaskrzypialy tak glosno i zalosnie, poraz niewiadomo który, od
niewiadomo kiedy, bolesnie proszac o nasmarowanie. Artur juz mial
przeklnac na wszystkie swietosci Piotra, którego jakis czas wczesniej
poprosil o nasmarowanie zawiasów w drzwiach, gdy poczul, jak kolejne, w
dodatku potezne kichniecie, próbuje zwalic go z nóg. Z calej sily staral
sie je powstrzymac, lecz mu sie to nie udalo. Apsik, bardzo glosne,
zawturowalo skrzypieniu drzwi. Spojrzawszy w glab w szatni, zasznurowal
sobie usta. To, co zobaczyl przed soba, niemal zbilo go z nóg na ziemie i
poraz kolejny musial oprzec sie o sciane, by nie upasc. Zobaczyl Maje,
siedzaca na swoim wózku, wpatrzona w nuty, które jak sie domyslal plynely
dziekitemu, z tego wielgachnego instrumentu. Chwile po tym, muzyka i glos
Maji nagle ucichly, a ona sama odwrócila sie raptownie, czerwieniejac az
po czubki wlosów.
-Dzien dobry doktorze. Bardzo przepraszam, ja … to znaczy … Myslalam,
ze tu nikogo nie ma.
-Alez nic nie szkodzi, naprawde. Nic zlego sie nie stalo.
-Wie pan … Mam dzisiaj koncert, a poniewaz w swoim domu nie mam jeszcze
pianina, ani nie znam kogos, kto by mial, to pomyslalam, ze moge pocwiczyc
tutaj. Basia powiedziala, ze o tej porze wszyscy lekarze raczej sa w
terenie, wiec.
-Rozumiem, naprawde nie musi sie mnie pani bac. To raczej ja powinienem
przeprosic, ze smialem przerwac pani te urocza próbe. Jednak ciekawosc …
Wie pani, wziela góre. Bylem pewien, ze to Strzelecki … znaczy Piotr,
robi sobie jaja … Cholerny Strzelecki! Tyle juz razy prosilem go, zeby
nasmarowal te cholerne drzwi. A tak? Nie nasmarowal, otworzylem, no i
pania przestraszylem!
-Szczerze mówiac, nie zwrócilam uwagi na otwierajace sie drzwi. Strasznie
glosno pan kichnal, to dlatego przestalam grac i odwrócilam sie, zeby
zobaczyc o co chodzi.
Nie mialem pojecia, ze pani potrafi spiewac. Dlaczego nigdy pani o tym
niewspomniala?
-Bo nigdy pan o to nie zapytal, doktorze.
-A mam jeszcze szanse to nadrobic?
-Znaczy, co?
-No … Znaczy … Czy moge nadrobic zaleglosci i o to zapytac. Bo jesli
mam byc szczery, to wiele pytan co do pani mnie nurtuje.
-W porzadku. Ja mam jeszcze godzinke do momentu, w którym bede musiala sie
juz stad zbierac. Prawde mówiac, chcialabym jeszcze pocwiczyc, ale, wie
pan? Z drugiej strony, ilez mozna cwiczyc. Chetnie poswiece ten czas panu.
Czy dobrze sie pan czuje? Rozmawiamy tu od jakichs dziesieciu minut, a pan
bardzo zle wyglada.
-Nic mi nie bedzie. To tylko paskudna grypa próbuje mnie zbic z nóg.
Mialem juz jechac do domu, wygrzac sie i wylezec. Ale to moze zaczekac.
-O nie! Nie, jesli pan sie zle czuje, nie mam prawa go zatrzymywac,
doktorze. Moze porozmawiamy innym razem?
-Pani Maju. Naprawde. Czuje sie swietnie, a napewno nie tak zle, zebym nie
mógl wypic z pania herbatki … czy tam … No … Kawki.

-Na dowód swoich slów kichnal tak glosno i zamaszyscie, ze Maja poraz
kolejny podskoczyla na wózku. A Artur w panice szukal w kieszeniach
husteczek, gdyz owo, tak niespodziewane kichniecie sprawilo, ze zawartosc
nosa doktora Góry, znalazla sie na jego marynarce.
-Z calego serca … Goraco pania przepraszam, ja … Ja zaraz to …
-Prosze, doktorze.

-Powiedziala smiejac sie serdecznie i wyciagajac do niego dlon z paczka
husteczek.
-Dziekuje, nie trzeba, ja.
-Prosze sie nie krepowac. Mnie tez zdarzaja sie takie rzeczy. Nic nie
szkodzi, naprawde. To co? Pijemy te herbate, kawe? Bo jeszcze sie
rozmysle.
-Aaa, niee … To znaczy taak, taak! Zapraszam, do mnie … Do gabinetu.

-Odruchowo chwycil za wózek i pomógl Maji dostac sie do srodka jego
gabinetu. Co bylo nieslychanie trudne, bo otwierajac drzwi jednoczesnie
próbowal trzymac w mocnym uscisku torbe ze swoimi rzeczami, oraz zaslonic
nos, az dwiema husteczkami przed kolejnym silnym kichnieciem. A gdy bylo
juz po wszystkim, rozkaslal sie na dobre.
-Jest pan pewien doktorze, ze da pan rade wytrzymac tu jeszcze
przynajmniej pól godzinki?
-Oczywiscie pani Maju. Co to w ogóle za pytanie.
-Bardzo przepraszam, nie chcialam doktora urazic.
-No, ja mysle. Prosze sobie wygodnie usiasc … O cholera, co tez ja
plote. Przeciez pani caly czas … Siedzi … Ja Przepraszam.

-Maja znowu rozesmiala sie perliscie.
-Doktorze, jest pan naprawde, przezabawny i uroczy. Nie musi mnie pan
przepraszac. To bylo wspaniale. Jest pan jedna z nielicznych osób, która
rozmawiajac ze mna tak poprostu, po ludzku sie zapomina, i nie wazy
kazdego slowa, zanim je wypowie.
-To mile. Dziekuje, jednak mimo wszystko, troche mi … No.
-Niewazne. Prosze sobie nie miec tego za zle. Moze pan sie zapominac
czesciej?
-Nic nie obiecuje. A tymczasem, czego sie pani napije?
-Poprosze jednak te herbate. Ale sobie prosze zrobic z podwujna iloscia
cytryny.
-A wie pani, ze to nie taki zly pomysl?
-A wiem, wiem. Nie trzeba byc lekarzem, zeby wiedziec, cytryna to same
witaminy.
-Pani Maju

-Zaczal Artur, siadajac naprzeciwko kobiety, gdy woda na herbate wrzala w
czajniku.
-Nurtuje mnie to od pierwszego dnia, w którym sie poznalismy. Dlaczego tak
wlasciwie jezdzi pani na wózku inwalidzkim?
-To prawda, co o panu mówia. Uderza pan celnie, ale spodziewalam sie tego
pytania, predzej czy pózniej.
-Alez nie! Zle mnie pani zrozumiala. Nie musi pani odpowiadac na to
pytanie, jesli nie chce.
-A kto powiedzial, ze nie chce. Wie pan, ile razy ludzie mi je zadawali?
Cóz mi robi za róznice odpowiedziec na nie jeszcze jeden raz?

-Westchnela sadowiac sie wygodniej na swoim wózku, a potem zaczela mówic.
-Jako nastolatka, bylam bardzo, bardzo zbuntowana.
-No, wie pani. Nic dziwnego. Wszyscy nastolatkowie tacy sa.

-Maja nie uslyszala krótkiego komentarza, wtraconego przez Artura, w
przerwie w jej wypowiedzi. Przymknela lekko oczy, uniosla wyzej glowe i
kontynuowala.
-Od malenkiego mialam wrazenie, ze rodzice bardziej kochali Basie. Bo
ladniejsza. Bo zdolniejsza. Bo to za nia chlopaki uganiali sie i wystawali
pod oknami. Basia miala zawsze swiadectwa z czerwonym paskiem. A mnie, no
cóz … Najogólniej mówiac, duzo do takich swiadectw brakowalo. Rodzice na
kazdym kroku kontrolowali moje postepy w nauce. Czy aby praca domowa
odrobiona. Zero wyjsc z kolezankami, o kolegach juz nie wspominajac. To
Basi przypadl w udziale ten bonus. Ja mialam prawo tylko do ksiazek, a w
przerwie od nich, moglam pomagac w gospodarstwie domowym. W liceum bylam
posmiewiskiem calej szkoly. Zahukana myszka. Na dodatek niezbyt
rozgarnieta i inteligentna. Na widok jakiegos ladnego chlopaka rumienilam
sie i nie potrafilam ukryc tego, ze mi sie podobal. Pewnego dnia, to
wszystko zwyczajnie mnie przeroslo. W domu nie dalam niczego po sobie
poznac, jak codzien zjadlam w milczeniu sniadanie, sluchajac przy tym
utyskiwan i narzekan rodziców – Jak mozna tak sie ociagac. Znowu kolejna
pala z Matmy. Nic nie wchodzi do tej twojej pustej glowy, dziecko! Zyly
sobie wyprówamy! Masz najlepszych korepetytorów w miescie! Daj cos z
siebie. Grzecznie potaknelam, chwycilam plecak i wyszlam. Rodzice mysleli,
ze do szkoly. Tymczasem ja, bieglam niemal bez tchu, w zupelnie innym
kierunku. Bieglam nad rzeke. Byl pazdziernik. Nie bylo juz za cieplo.
Rzucilam plecak w najblizsze krzaki i skoczylam, na glówke. Tak jak
stalam. W szkolnym mundurku.

-Artur wlasnie zalewal wrzatkiem herbate. W ostatnim czasie zauwazyl, ze
stal sie bardzo wrazliwy na ludzka krzywde i nie potrafil przejsc obok
takiej obojetnie. Teraz, gdy sluchal historii Maji, lzy same cisnely mu
sie do oczu. Chwycil kolejna husteczke, szybko je ocierajac i przy okazji
wysiakujac nos.
-I co bylo dalej?

-Spytal wyciskajac sobie sok z cytryny do kubka z herbata.
-Dalej? Znalazl mnie jakis rybak, który tego dnia zawedrowal nad rzeke.
Wtedy myslalam, ze mialam straszny niefart. Tak bardzo chcialam skonczyc
ze soba, nie nawidzilam siebie i swiata. Nie ma pan pojecia, jak bardzo.
Ale najgorsze bylo to, ze przezylam. Nie czulam nic od pasa w dól, ale
zylam. Z tamtych chwil pamietam tylko tyle, ze wezwal policje i pogotowie.
A potem … Nic … W glowie mam dzióre.
-Pani Maju. W zasadzie nie wiem co mam pani powiedziec. Nie jestem w
stanie okazac tego, jak bardzo mnie to dotknelo. Moze po naszym pierwszym
spotkaniu, mysli pani o mnie, ze jestem gruboskórnym, zimnym draniem.
Ale… Ja … Sadze.
-Wcale tak o panu nie mysle. To prawda, nasze pierwsze spotkanie nie
nalezalo chyba do udanych. Ale jak na nie spojrzec z perspektywy chocby,
dzisiejszego, przynajmniej dla mnie mile spedzonego dnia, to … To bylo
nawet smieszne.
-Chwileczke, pani Maju. Chcialbym pani podziekowac, ze zdecydowala sie
pani opowiedziec mi te historie. Ja musze powiedziec, ze gdybym to ja byl
na pani miejscu. Tu, na tym wózku, to … Za cholere bym sie na to nie
odwazyl. Moze i lekarzem jestem dobrym … Ale odwaga, to ostatnia rzecz,
która niekiedy potrafie sie wykazac. Mówie to pani, szczerze. Jak na
spowiedzi. Do tego tez malo komu potrafie sie przyznac. Wie pani.
-Milo to slyszec doktorze. Postaram sie zatrzymac to dla siebie. Choc nie
wiem, czy to tak bardzo konieczne. W stacji chodza sluchy, ze do króla
lwa,to panu bardzo daleko.
-Ze co? Do jakiego króla lwa? I w ogóle, kto tak twierdzi?
-Doktorze, król lew to ulubiona bajka prawie wszystkich dzieci. On jest
bardzo odwazny i dzielny, naprawde nigdy pan tego nie ogladal?
-Nigdy! Bo wie pani … Jakos nie przepadam za durnymi bajkami, które w
dodatku nic madrego nie wnosza do zycia.
-O nie! Doktorze! Tu smiem sie z panem nie zgodzic. Ta bajka ma bardzo
mocny przekaz. Przede wszystkim opowiada o milosci i o tym, ze w zyciu
najwazniejsze jest wlasnie, wsparcie bliskich i wspólne dzialanie, w
przypadku problemów.
-Aaaaa tam … Takie gadanie. Pani Maju, tak czy siak. Jeszcze raz
dziekuje za to, ze sie pani przede mna otworzyla.
-No, to teraz chyba kolej na pana?
-Jak to teraz? A co by pani chciala o mnie wiedziec?

-Maja znów rozesmiala sie szeroko.
-Nie, niekoniecznie w tej chwili, bo musze sie juz zbierac na ten mój
koncert. Ale prosze przeanalizowac cale panskie zycie i wybrac co
ciekawsze jego szczeguly. Opowie mi pan, przy kolejnej okazji naszego
spotkania.

-Artur az zakrztusil sie przelykana wlasnie herbata.
-W porzadku doktorze? Powiedzialam cos nie tak?
-Nie! Wrecz przeciwnie, to znaczy … Chodzi o, to spotkanie … Co miala
pani na mysli?

-Spytal, gdy doszedl do siebie.
-Aaa. No… Szczerze mówiac, to tak tylko mi sie … Powiedzialo Chociaz,
wie pan? W przyszly piatek tez mam koncert. Moze zechcialby mi pan
towarzyszyc. Spotkalibysmy sie wczesniej, porozmawiali, napili sie kawy, a
potem … no … Wiec co pan na to?

-Artur w pospiechu szukal grafiku na przyszly tydzien, który rano skonczyl
rozpisywac.
-Choleera! W przyszly piatek, niestety … Mam dyzur. Ale … Ale to …
Nic. Król lew Wiktor Banach z pewnoscia chetnie mnie zastapi.
-Slucham?

-Zapytala usmiechajac sie.
-No co. Skoro mnie do króla lwa daleko, to Wiktorowi najblizej. Niewazne!
O której moge sie tu pani spodziewac w przyszly piatek?
-Czyli co, zgadza sie pan pujsc na mój koncert?
-Owszem, czemu nie? O ile Wiktor wezmie za mnie tego dnia dyzur.
-To moze jak bedzie pan to wiedzial na sto procent, to prosze do mnie
zadzwonic.

-Maja siegnela po torebke, zawieszona na raczce jej wózka i juz po chwili,
wyciagnela kolorowa wizytówke, ze swoim numerem telefonu, podajac ja
Arturowi.
-Dziekuje! Oczywiscie, zadzwonie. Jak najszybciej sie da.
-Ciesze sie, bede czekala z niecierpliwoscia. A teraz prosze juz dluzej
nie zawracac mna sobie glowy, doktorze. Niech pan jedzie w koncu do domu i
porzadnie sie wykuruje.
-No co tez pani opowiada! Wcale mi pani nie zawraca glowy. Ale
rzeczywiscie, musze sie troche polozyc, bo temperatura znowu mi rosnie, a
tez nie chcialbym pani dluzej narazac na kontakt ze mna, bo póki co,
jestem w fazie pradkowania.
-Nie szkodzi. Mnie tak latwo choroby nie biora. Moze gdzies pana podwiezc?
Jestem samochodem.
-Ooo nie nie nie! Moje przygody z podworzeniem koncza sie dosc …
Niefrasobliwie. Przejde sie, na autobus.
-Nie rozumiem. Jak to niefrasobliwie? Boi sie pan kaleki? Na wózku? Moze
byc pan spokojny. Nic panu z mojej strony nie grozi.
-Wcale sie pani nie boje. Nie chodzi o to, bron Boze, ze jest pani
kaleka… Znaczy … Ach, czasem powinienem ugryzc sie w jezyk! Ze jest
pani na wózku … Niepelnosprawna. Rozumie mnie pani, pani Maju?
-No to prosze sie nie wyglupiac. Dzisiaj mróz straszliwy, jeszcze sie pan
bardziej zaprawi. Naprawde, podwioze pana, doktorze!
-Ech! No niech juz pani bedzie! Zgadzam sie. Ale nie chcialbym sprawiac
klopotu.
-Zaden klopot. Musze sie jakos odwdzieczyc za te pyszna herbate w tak
mrozny dzien.

-Rozmawiali tak jeszcze chwile, zbierajac sie do wyjscia, gdy do gabinetu,
bez pukania, jak wicher wpadla Lidka, wnoszac za soba zapach mroznego
powietrza.
-Jestem doktorku, pomyslalam ze …

-Urwala konstatujac, ze Artur nie jest sam w gabinecie. Zmierzyla blond
wlosa Maje przenikliwym spojrzeniem i dodala:
-Ze odwioze cie do domu, tak dzisiaj kichasz i prychasz. Ale widze, ze
wcale ci sie tam nie spieszy. Mogles rano byc ze mna przynajmniej szczery
i powiedziec mi, ze o nia ci chodzi.

-Wrzasnela mu prosto w twarz i wycofala sie, trzaskajac drzwiami tak, ze
nieomal wylecialy z futryny.
-Lidkaa! Chowaanieec! Too niee taak! Aaaa, w cholere jasna z babami!

-Rzekl przypominajac sobie o Maji, która skonsternowana wpatrywala sie w
drzwi.
-Pana partnerka jest bardzo zazdrosna. Moze powinien pan z nia porozmawiac
i powiedziec, ze ja tylko tak, przelotnie wpadlam na herbate? Ze nie musi
czuc sie zagrozona?
-To nie jest moja partnerka … Z reszta. Przepraszam, nie chce o tym
rozmawiac. Potem jej wszystko wyjasnie, jedzmy juz.

-W milczeniu wyszli z gabinetu przed stacje, kierowani przez Maje w strone
jej samochodu. Artur katem oka spostrzegl Lidke, która zlowrogim
spojrzeniem mierzyla jego i Maje. Czul sie dziwnie. Nigdy nie mozna bylo
odznaczyc go mianem flirciaza, ani tez powiedziec, zeby kobiety o niego
zabiegaly. Teraz natomiast mial powazny klopot. Maja na tyle dobrze czula
sie w jego towarzystwie, ze zaproponowala kolejne spotkanie. Ucieszylo go
to, bo dziewczyna, choc sporo mlodsza, odrazu mu sie spodobala. Nie mial
pojecia, czy na tyle, by byl w stanie stworzyc z nia cos na ksztalt
szczesliwego zwiazku. Sytuacja z Lidka byla bardziej skomplikowana, bo
relacja miedzy nimi, potoczyla sie zbyt szybko, i nie w ta strone. Byl
tego zupelnie swiadom, ale nie mial pomyslu jak temu zaradzic. Z jednej
strony wiedzial, ze jego sumienie jest czyste. W koncu nic nie obiecywal
Lidce, przeprosil ja i zastrzegl, iz taka sytuacja nie ma prawa sie wiecej
powtórzyc. Lecz po tym, co wlasnie obserwowal wiedzial, ze moga byc z tego
problemy, i to powazne. Zabiegaly o niego dwie kobiety, a on, najchetniej
ucieklby na koniec swiata i pozostawil rozwuj wydarzen w rekach slepego
losu. Wsiedli do samochodu, odprowadzani nienawistnym spojrzeniem Lidii i
odjechali. Z zamyslenia wyrwal Artura miekki glos Maji:
-Dokat mam pana zawiezc?
-yyy… Co? Aaa! Na polna, jesli to nie problem.
-Nie, skadze! Opera, w której koncertuje, oraz pracuje na cwierc etatu
jest dokladnie w tamta strone.
-Pani pracuje w tej operze na Kamiennej? Imienia Stanislawa Moniuszki?
-Tak, dokladnie w tej. Prowadze tam od czasu do czasu warsztaty muzyczne,
dla studentów. Ale od pewnego czasu ubiegam sie tez o prace w przedszkolu.
Wie pan, bardzo lubie dzieci i uwazam, ze muzyka to jest to, na co powinno
sie klasc wielki nacisk, w przypadku rozwoju intelektualnego u maluchów.
-Ale przeciez nie wszystkie dzieci lubia spiewac. No i nie wszystkie
umieja to robic.

-Usmiechnela sie do niego cieplo, spogladajac we wsteczne lusterko.
-Panie doktorze. Sa tez dzieci, które nie lubia jesc owoców, wazyw, czy
przyjmowac witamin w kroplach, tabletkach. A jednak musza to robic, zeby
byly zdrowe, prawda? Tak samo jest z muzyka. Muzyka to szeroko rozumiane
pojecie. Sklada sie na nia gra na instrumentach, spiew, taniec. Wszystko
to jest z nia zwiazane. Nie spotkalam sie jeszcze z maluszkami, które
stawialyby opór, przed spiewaniem, czy tanczeniem w kóleczku, badz graniem
na zrobionych wspólnie instrumentach, takich jak butelka wypelniona
grochem, czy kolorowymi koralikami. Po prostu uwazam, ze to ma wieksza
wartosc, niz sadzanie maluszków przed komputerem, tabletem czy telefonem.
-A wie pani, chyba ma pani racje. Nigdy w ten sposób nie myslalem. Ja
osobiscie tez lubie dzieci. No, wiec co z tym przedszkolem?
-Aaa. Niestety, jeszcze nic nie wiem. Czekam na odpowiedz, choc watpie, ze
bedzie pozytywna, badz jakakolwiek.
-Dlaczego? Sadze, ze ma pani odpowiednie kwalifikacje, wiec niby co stoi
na przeszkodzie?
-Wózek?
-Zartuje pani? Niby dlaczego wózek?
-Doktorze. Zycia pan nie zna? Pracodawcy nie przepadaja za osobami
niepelnosprawnymi. Szczególnie, jesli po zatrudnieniu takiej osoby, w
placówce musza przeprowadzic jakies remonty, zeby takiej osobie latwiej
sie pracowalo. Pozatym, rodzice takich maluszków, tez bywaja dziwni.
Spotkalam sie nawet ze stwierdzeniem – Nie chcemy, zeby naszego syna
uczyla pokraka na wózku.
-Co tez pani opowiada! Gdybym cos takiego uslyszal, to odrazu bym takiej,
jednej z druga i trzecia …

-Zacisnal piesci, groznie nimi wymachujac i dodal:
-Pokazal gdzie ich miejsce. No, i przedstawil pare paragrafów, które
skutecznie zamknelyby im usta.
-To mile, doktorze. Dziekuje. Ale niewielu jest takich, którzy mysla jak
pan. Dodatkowo, Xena. To tez jest problem. Czasem potrzebuje jej takze w
miejscu pracy i …

-Artur na chwile wylaczyl sie ze slowotoku Maji. Jego uwage przyciagnelo
jakiesnazbyt duze zbiegowisko, na przystanku autobusowym.
-Przepraszam, pani Maju, moze sie pani tu zatrzymac? Cos tam sie chyba
stalo, wolalbym to sprawdzic. Takie, zboczenie zawodowe.
-Jasne!

-Odrzekla i zaparkowala samochód mozliwie jak najblizej. Artur wysiadl z
auta i ruszyl szybkim krokiem w strone malego tlumku, zebranego na
przystanku autobusowym.
-Halo! Dzien dobry panstwu, co tu sie stalo?
-Panie, a kto by to wiedzial. Kobita sie napila, zachlala. Zeby to jeszcze
facet, ale to baba, no i padla, jak kloda.

-Odpowiedzial wysoki i barczysty mezczyzna, wychylajac sie sposród ludzi.
-A mozecie sie panstwo przesunac? Zobacze co sie dzieje. Jestem lekarzem.
-No jak co sie dzieje! Napewno pijana. Bo i jakas taka … Nie specjalnie
zadbana.
-Dobrze, dziekuje za panska ocene sytuacji, ale pozwoli pan, ze jednak
sprawdze dobrze?

-Ludzie rozsuneli sie robiac Arturowi nieco miejsca.
-Halo? Prosze pani! Halo! Slyszy mnie pani? Artur Góra, jestem lekarzem.
Co sie pani stalo? Cos pania boli?

-Pytal klepiac kobiete po policzku. Badal kobiete najdokladniej jak tylko
potrafil w obecnych warunkach i bez sprzetu i glosno powiedzial:
-Choleera jaaasnaaa! Ta kobieta nie jest pijana! Najprawdopodobniej to
udar niedokrwienny mózgu! Dlaczego nikt z panstwa nie zadzwonil po
karetke?
-Panie! Po jaka karetke! Przecie ten pan mówil, ze pijana. To po karetke
dla pijaczki bedziem dzwonic? Lepi odrazu po milicje, albo straz pozarno,
czy miejsko. Bo nie wim.
-Odezwala sie starsza kobieta, w kraciastej huscie na glowie.
-Czy pani slyszala co powiedzialem? Ta kobieta jest powaznie chora!
Natychmiast musi trafic do szpitala, bo w przypadku takiego udaru liczy
sie kazda minuta. Prosze natychmiast wezwac karetke, popilnowac tej pani,
a ja zaraz wracam.
-Artur pobiegl do samochodu Maji tlumaczac jej po krótce wszystko i karzac
jej odjechac, by nie spóznila sie na swój koncert, po czym wrócil do
pacjentki.
-Znalazlam jej torebke. Moze sie panu przyda, niechze pan powiadomi jej
bliskich, czy cos.

-Rzekla tym razem jakas mloda dziewczyna.
-Dziekuje. Czy wezwaliscie panstwo pogotowie?
-tak!

-Wrzasneli wszyscy na raz!
-Skad pan wie, ze nie jest pijana? I ze ma ten … No, udar?
-Po pierwsze dlatego, ze jak mi wiadomo jestem lekarzem. Po drugie
dlatego, ze opada jej lewy kacik ust, nikogo z was to nie zaniepokoilo?
Warto czasem bardziej sie przyjrzec czyjemus nieszczesciu, a nieoceniac na
podstawie wlasnych doswiadczen! Do tego, kobieta jest nieprzytomna. Byc
moze w jej mózgu wlasnie zachodza bardzo powazne i nieodwracalne zmiany
przez to, ze panstwo nie zareagowaliscie wczesniej, a mogliscie!

-Wszyscy patrzeli z przestrachem na Góre, nie wazac sie odezwac ani
slowem. Artur siegnal po torebke i znalazl w niej dokumenty poszkodowanej.
Kiedy przeczytal jej nazwisko, az zmrozilo mu krew w zylach i wbilo w
ziemie.
-Malgorzata Raiter? Co? Jak to Raiter!

-Powiedzial glosno patrzac na kobiete. W jego glowie natychmiast pojawila
sie szalencza galopada mysli.
-Anna ma matke? Moze to siostra? Nie, zwazajac na wiek, matka. Jak jej o
tym powiedziec?

-Nadjechalo pogotowie. W krótce oczom Artura ukazali sie Wiktor, Lidka i
Adam.
-O, Wiktor, jak to dobrze, ze to ty!
-Czesc Artur. Tez sie ciesze, ze cie widze, co jest?
-Najprawdopodobniej udar niedokrwienny mózgu. Sztywny kark, lewa strona
sparalizowana, pacjentka nieprzytomna. Aha. Wiktor, sluchaj, bo … Nie
wiem jak ci to … Wiktor, tu sa jej dokumenty. Spójrz sam.
-O Jezu!

-Rzucil Wiktor z przestrachem.
-No wlasnie, i to slodki Jezu. Jak powiemy o tym Annie?
-Spokojnie! Spokoojnie Artur, moze to zbierznosc nazwisk?
-Ty chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. Ale dlaczego ta kobieta mieszka
w Krakowie? I dlaczego Anna nigdy o niej nie mówila?
-Nie wiem Artur. Jesli jeszcze tego nie zauwazyles, ona bardzo nie lubi
rozprawiac o przeszlosci, a tymbardziej wywalac swojego zycia prywatnego
na wierzch!
-Wiktor, ale matka? Matka, to rzecz swieta. Dlaczego nie chciala miec z
nia kontaktu?
-Artur, nie wiem! Nie wiemy tez czy to jest w ogóle jej rodzina.
Powiadomie ja jak tylko dojedziemy. A teraz, jak wiesz, musze juz leciec.

-Powiedzial i pobiegl do karetki, gdzie Adam i Lidka dwoili sie i troili
przy Malgorzacie Raiter.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 10.

Noc okazała się być potwornie męcząca dla Wiktora Banacha, który w prawdzie nie miał dyżuru i znajdował się we własnym łóżku, lecz już od jakiegoś czasu miał spore problemy z zasypianiem. Pomimo ostatniej poważnej rozmowy z Zosią, nie był pewien, czy wniosła wiele więcej do ich nadszarpniętych relacji. Rozmawiali właściwie normalnie, jednak w żaden sposób nie odzwierciedlało to tego, co było dawniej. Wspólne posiłki jadane w pośpiechu, pomiędzy dyżurami ojca, a kolejnymi zajęciami przygotowującymi do matury córki, to wszystko, co narazie mogli sobie dać. Dodatkowo Zosia coraz częściej znikała z domu w weekendowe wieczory, co stało się kolejnym zmartwieniem jej taty. Wracała dość późno i nie przyjmowała jakiejkolwiek krytyki, czy nagany twierdząc, że Wiktor przesadza i wszystko wyolbrzymia, nie biorąc pod uwagę tego, że ona ma już 18 lat. Relacje z Anną też znacznie oziębły. Kobieta z nagła bardzo zamknęła się w sobie. Coraz żadziej się uśmiechała, raczej nie wdawała się z nikim w pogawędki. Wiktor doskonale wiedział, że wynikało to z ostatnich przykrych wydarzeń, których głuwną bohaterką była ona. Sam już nie wiedział co było w tym wszystkim najgorsze. Czy to, że od kilku tygodni zachowywała się tak dziwnie? A może to, że z nikim nie chciała o tym rozmawiać i pozwolić sobie pomóc? Z domu wymykała się jak mogła najwcześniej, unikając próby nawiązania rozmowy przez Wiktora, wracała dość puźno, co skótkowało tym, że zaraz po zjedzeniu kolacji i wzięciu szybkiego prysznica, zasypiała niemal natychmiast. Tak więc ogrom kłopotów przytłaczał głowę Wiktora Banacha, spędzając mu sen z powiek. Leżał dość długo, niemal bez ruchu, rozmyślając i wsłuchując się w spokojny i miarowy oddech Ani, leżącej u jego boku.
-Śpi? Czy tylko udaje?

-Zapytał siebie w myślach. Wyciągnął rękę i gładząc ją czule po plecach, okrył ją szczelniej kołdrą. Nie poruszyła się, ani powieki jej nie drgnęły. Wiktor westchnął smutno i wygrzebując się z pościeli postanowił wstać. Spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta nad ranem. W związku z czym, miał do wypełnienia ponad 3 puste godziny, zanim przyjdzie mu pojechać do stacji. Krzątał się chwilę po domu, sprawdzając właściwie niewiadomo po co, czy aby napewno wszystkie okna są dobrze zamknięte, światła pogaszone. W końcu zdecydował się wziąć prysznic i zejść na dół, do kuchni, w celu wypicia kawy i zjedzenia czegoś, co zazwyczaj nazywał śniadaniem, i co z braku czasu było przeważnie jedynym posiłkiem w ciągu dnia, nie wliczając kilku kaw i czegoś słodkiego. Kilkanaście minut potem, siedział przy stole, zajadając kanapki i popijając je ciepłą kawą. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i w tej samej chwili zobaczył Anię, która zmaterializowała się u jego boku. Jej dotyk był tak delikatny, niespodziewany i od dawna wyczekiwany, że odruchowo się wzdrygnął.
-Hej! Wystraszyłam cię?

-Zanim odpowiedział, chrząknął wciągając powietrze.
-Trochę. Jeszcze przed chwilą spałaś jak kamień.

-Uśmiechnęła się wahając się przez moment, czy zając miejsce obok, w końcu zrobiła to.
-Anka. Czy możemy wreszcie porozmawiać? Sytuacja między nami od jakiegoś czasu jest dla mnie nie do przyjęcia.
-Wiktor, proszę, naprawdę musimy teraz?
-Tak! Musimy. Jeśli nie teraz, to kiedy? Zamierzasz w nieskończoność odkładać tę rozmowę?
-Nie, obiecuje ci, że porozmawiamy, ale narazie nie jestem na to gotowa. Nie wiem co mam ci powiedzieć.
-W porządku. Nie musisz nic mówić, ale pozwól, że ja ci coś powiem, dobrze?
-Wiktor

-Próbowała go powstrzymać.
-Powiedz mi, co się z tobą do cholery dzieje, co? Co jest grane, Anka! Nie rozmawiamy już nawet o pogodzie. Nie mówisz mi co się dzieje, dlaczego wciąż chodzisz w podłym nastroju. Dowiedziałem się od Artura, że zdecydowałaś się jeździć tylko do najlżejszych wezwań. Mało tego, to cud, że w ogóle widujemy się w domu, sypiamy w jednym łóżku, a zachowujesz się tak, jak bym był dla ciebie obcym człowiekiem. Aniu, o co tutaj chodzi!

-Mówił coraz bardziej wzburzony Wiktor.
-Nie krzycz, obudzisz Zosię.
-No właśnie. Zośka to jest kolejna sprawa, z którą muszę powalczyć. Odpowiesz na moje pytania?
-Dobrze, przepraszam. Masz całkowitą rację, źle się dzieje, a ja nad tym nie panuję. Poprostu nie jestem w stanie.
-Więc może czas o wszystkim mi powiedzieć i poprosić mnie o pomoc?
-Może.

-Zaczerpnęła powietrza bawiąc się włosami i nawlekając je sobie na palce..
-Ten cholerny dupek podał mnie do sądu.
-Zaraz zaraz, mówisz o tym mężczyźnie, któremu dałaś w nos?
-Tak. Wczoraj dostałam wezwanie, na rozprawę. Odbędzie się 19 grudnia.
-No dobrze, ale to cię tak bardzo stresuje Aniu? Zrobiłaś źle. Jeśli przyznasz się do winy i tak nie grozi ci żaden poważny wyrok. Ten facet nie był na służbie.
-Boże Wiktor. Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Ten facet jest szanowanym policjantem specjalizującym się w sprawach przemocy. Czy myślisz, że wobec takiego faktu mam jakiekolwiek szanse? Przecież to jasne, że z góry on ma wszystkich po swojej stronie. Prokuratorów, mecenasów, sędziów, kolegów z pracy. Nawet jego żona nie jest w stanie mi pomóc, bo za bardzo się go boi.
-Aniu, przede wszystkim się uspokój. Posłuchaj mnie. Sama wiele razy powtarzasz, że jest gdzieś na tym świecie sprawiedliwość, tylko trzeba o nią umiejętnie walczyć. Źle się stało, że wówczas nie zapanowałaś nad swoimi emocjami, to prawda. Ale sądzę, że dziękitemu jest szansa, żeby wszyscy poznali się na tym draniu. Jego żona w końcu zmięknie. Twój czyn nie pozostanie bezkarny. Może dostaniesz jakąś karę grzywny, to wszystko. W tym wypadku, nikt nie będzie patrzył na tego człowieka jak na funkcjonariusza policji, ponieważ wtedy, w szpitalu był u swojej żony. A ty również byłaś po dyrzurze. I bez względu na wszystko, do końca musisz zachować zimną krew i spokój. Tylko tak z nim wygrasz. Nie dając się zastraszyć.
-Nie Wiktor. To wszystko nie jest takie proste jak ci się wydaje. Owszem, masz trochę racji, ale nie masz pojęcia do czego zdolni są tacy dranie. Co za problem przekupić świadków, mecenasów, tych wszystkich ludzi? Wyciągną coś z mojej przeszłości, kto wie, może Stanisław jakimś cudem im pomoże. Zniszczą moją reputację! A to wszystko przez to, że ja chyba nigdy nie nauczę się panować nad emocjami. Ten drań! Dupek i psychol wyniszczył mnie psychicznie! Nigdy nie przestanę się go bać! Rozumiesz? Nigdy!

-Wiktor już chciał coś powiedzieć, lecz zanim zdążył otworzyć usta, zwarta i gotowa wypadła z domu jak wicher, trzaskając drzwiami. Miał małe szanse, żeby ją dogonić zważając na to, że na dworze był ostry mróz i nie zwariował na tyle, by gonić ukochaną w samych papciach i szlafroku. Chwilę potem usłyszał jak spod domu odjeżdża jej samochód. Westchnął ciężko, nazbyt energicznie wrzucając brudne naczynia do zmywarki.
-Co się tutaj dzieje? Znowu się kłócicie? Oboje powariowaliście, czy jak? Jest piąta dwadzieścia. Normalni ludzie o tej porze śpią!

-Usłyszał z nagła za sobą głos córki.
-Oczywiście, że normalni ludzie śpią o tej porze. Zwłaszcza tacy, którzy do domu wracają po trzeciej nad ranem co?
-O co ci znowu chodzi. Uczyłyśmy się z Gośką do pracy klasowej z Fizyki, z całego półrocza.
-Tak? Przez całą noc?
-Wiesz tato, może to dziwne, ale wyobraź sobie, że materiał z całego półrocza, w dodatku z Fizyki nie jest przyswajalny w godzinę.
-W porządku. A czy ta Gośka nie jest czasami szczupłym i przystojnym blondynem i nie ma jednak na imię Marcel?
-Dosyć tego! Mam cię już serdecznie dosyć, rozumiesz tato? Co się z tobą ostatnio dzieje? Przez to, że nie możesz się dogadać z Anką, mnie się obrywa. Marcela, to ty zostaw w spokoju, on nie ma z tym nic wspólnego i nie, naprawdę uczyłam się u Gośki. Nie mam już obowiązku ci się z niczego tłumaczyć.
-Nie pozwalaj sobie Zośka, dobrze? Osiemnaście lat masz chyba tylko na papierze, bo w głowie ostatnio mocno ci się poprzewracało. Nie Zachowujesz się jak Zosia, którą znam. Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażasz, co? Skończyłaś osiemnaście lat i wydaje ci się, że świat należy do ciebie? Imprezujesz już nietylko w weekendy, ale i w tygodniu ci się zdarza. A matura? Obchodzi cię jeszcze w ogóle? Co z twoimi wymarzonymi studiami? Chciałaś dostać się na astronomię, i co? Już nie chcesz? Co, Marcel przysłonił ci cały świat?
-Jesteś potworem w ludzkiej skórze! Nie wytrzymam tu z tobą ani chwili dłużej. I powiem ci, że nie dziwię się Ani, że tak od ciebie ucieka. Kota też można zagłaskać na śmierć. Cześć!

-Ryknęła i poraz kolejny tego dnia, Wiktor poczuł się znokałtowany. Próbował jeszcze coś powiedzieć, coś wskórać, lecz jej kroki ciężko zadudniły na schodach. A po godzinie znów pojawiła się na dole z dwiema wypełnionymi walizkami. Wiktor zamarł na ten widok i przez chwile, nie wiedział co powiedzieć. Widząc jednak, że to nie żarty i pierworodna zmierza ku drzwiom, poderwał się z krzesła i zagrodził jej drogę.
-Zośka, co ty odstawiasz, przestań się wygłupiać!
-Ja się wygłupiam? Ja? To z tobą jest coś nie tak. Im prędzej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. Dobrze nam zrobi odpoczynek od siebie, skoro tak bardzo wedłóg ciebie przeginam.
-Zośka, proszę cię! Uspokuj się. Dokąt ty się tak właściwie wybierasz, co?
-Do mojego chłopaka. Marcela. Mam prawo. Nie zatrzymuj mnie. Poprostu zadzwoń, jak napowrót staniesz się ojcem, którego znałam i kochałam!

-Po tych słowach, chwyciła mocniej swoje walizki, trzasnęła drzwiami, a Wiktor nie miał odwagi patrzeć w ślad za nią przez okno. Siedział przy stole nie mogąc uwierzyć, jak w niecałe pół godziny, udało mu się pokłócić z dwiema najbliższymi sobie osobami. Dzień na dobre się nie zaczął, ale on miał go już dość. Słowa Zosi huczały mu w głowie niczym olbrzymie maszyny, pracujące przy naprawach dróg. Z zamyślenia wyrwał go spory, ścienny zegar, który wybijał siódmą trzydzieści. Podniósł się i zdecydował, że tego dnia w stacji pojawi się wcześniej, bo tylko praca pozwalała mu na jakiś czas oderwać się od wszystkich problemów i ponurych myśli. Chwilę zajęło mu wyszukanie odpowiednio ciepłych ubrań, lecz w końcu udało mu się wyruszyć w drogę. Jadąc myślał o tym, że święta zbliżają się w ekspresowym tępie.
-Niedługo znowu trzeba będzie wybrać się na zakupy, to jest, pobawić się w świętego Mikołaja. O ile do świąt to wszystko jakoś się rozwiąże i będę miał komu zrobić te cholerne prezenty!

-Powiedział do siebie, akcentując ostatnie zdanie mocnym uderzeniem pięścią w kierownicę. Kiedy zaparkował przed stacją, zobaczył zaparkowany motor Piotrka i przyspieszył kroku. Chciał go poszukać w stacji, jednak rozejrzawszy się zauważył, jak Strzelecki przygotowywał ambulans na ich dzisiejszy dyżur.
-Ooo! Witam doktorze. Nie za wcześnie trochę doktor przyjechał? Jeszcze pół godziny mamy. Zegarek się panu przestawił, czy jak?
-Piotrek, już ty się o mój zegarek nie martw. Lepiej wcześniej niż wcale. A tak pozatym, to co ty za partyzantkę w grudniu uprawiasz co?
-Ja? O co doktorowi chodzi?

-Spytał przestając skrobać szyby karetki i spoglądając na Wiktora.
-No ty, ty. Kto normalny przyjeżdża motorem w prawie dwudziestostopniowy mróz? Życie ci niemiłe Piotrek? Ojcem za chwile będziesz.
-Aaaa! To ooto doktorowi chodzi. Spokoojnie! Jeżdżę ostrożnie. Narazie musi mi wystarczyć motor. Auto nam się trochę posypało. Wczoraj zawiozłem do mechanika i z pewnością postoi dwa tygodnie. Ale to miłe, że doktor się tak o mnie martwi.
-Jutro nie widzę przed stacją tego sprzętu, rozumiesz? Autobusy jeżdżą, są bezpieczniejsze.
-No co doktor!
-Czy wyraziłem się jasno? Nie mam zamiaru zerwać przez ciebie jakiejś nocki i zbierać cię z jakiegoś chodnika spod tego żelaztwa. Albo będziesz przyjeżdżał autobusem, albo ja będę cię osobiście tu przywoził.
-No to i tak będzie doktor musiał zrywać nocki. Jestem tu od szóstej i szoruje na skrobaku, 26 P ledwo dzisiaj zapaliła.
-Piotrek, bez dyskusji. Wolę zarywać noce w szczytnym celu.
-Doobra już doobra. Będę przyjeżdżał autobusem. Swoją drogą, doktor Anna chyba dzisiaj pana ugryzła co? Taki pan złośliwy, kąśliwy. Zupełnie jak baba w okres.
-Skończyłeś już?
-Jeszcze nie. Zostało 26 S.
-Pytam, czy pieprzyć bez ładu i składu skończyłeś.
-Aaaaa! Sie rozuuumie. Doktor idzie do stacji, herbatki tam panu zrobią, uspokoją, wyciszą.

-Wiktor nie mógł się powstrzymać i odwracając się do Piotrka uśmiechnął się lekko, pukając się znacząco w czoło.
-Jest … Anna?
-Czyli jednak ugryzła taak? Nie, nie ma. Pojechali już, z Lidką i Adamem. Aaa, właśnie właaśnie, doktorze, niech pan poczeka. Lidka przyjechała dzisiaj z Górą.
-Co?
-Naprawdę, nie żartuję. Wysiedli z jednego samochodu. Trajkotali jak para najlepszych przyjaciół. Ja nie wiem, ale sądzę, że … coś tego, wie doktor.
-Ty już nie myśl Piotrek nie myśl, bo myśliwym zostaniesz i stracę najlepszego kierowcę w mieście. Nawet jeżeli jest, jak mówisz, to ich sprawa chyba, nie?
-Taa! Z panem naprawdę coś nie tak dzisiaj. Najpierw mnie pan ochrzania, teraz mi pan słodzi.
-24 S?
-Usłyszeli w krótkofalówkach i przerwali rozmowę.
-Zgłaszam się, ruda co jest?
-Dzwoniła jakaś kobieta. Twierdzi, że jej osiemdziesięcio-siedmio letni sąsiad od trzech dni jest zamknięty, sam w domu. Kobieta mówiła też, że starszy pan porusza się na wózku i jest bardzo schorowany.
-Dobra, przyjąłem. Jedziemy tam. Podaj adres?
-Asnyka 47
-Ale wyślij na wszelki wypadek patrol policji. Człowiek może rzeczywiście potrzebować naszej pomocy
-Zrozumiałam.
-Słyszałeś Piotrek? Kończ tę zabawę, jedziemy. Gdzie Martyna?
-Jestem jestem doktorze. Jak zawsze

-Powiedziała biegnąc do karetki.
-Świetnie! Plecak, monitor, jest?
-Jeest jeest, wszystko maamy.
-No to ruchy ruchy Piotrek. Nie ma czasu.

-W 20 minut później byli na miejscu, nie wdając się po drodze w zbędne dyskusje. Na miejscu zastali kurpulętną, na oko sześćdziesięcioletnią kobietę, która odśnieżała obejście.
-Halo! Dzień dobry! Pogotowie ratunkowe, Wiktor Banach. Jestem lekarzem, to pani nas wzywała?
-Boziu kochana. Tosz oczywiście, że ja was wzywałam. A niby kto, duch święty? Tam, w tym domu człowiek potrzebuje pomocy, lekarza.
-Spokojnie, spokojnie. Powolutku, dobrzee? Czy ten człowiek mieszka sam?

-Kontynuował Wiktor.
-A gdzież tam sam. Ze swoją córką, lafirynda taka, co świat nie słyszał i nie widział.
-Chwileczke, skupmy się na pacjencie, może mi pani coś więcej powiedzieć?
-A jakże, toć przecie mówię. Lafirynda, znaczy, córka jego, za chłopami się ugania. Ojca samego dniami i nocami zostawia. Panie, a czy to wypada? Ona bliska pięćdziesiątki będzie. Ojca ma stareńkiego, schorowanego, życie jej poświęcił, bo sam ją chował. A ona tak mu się odwdzięcza? Wszyscy tu wiedzą, że za pieniądze się prostytuuje. Jak by to innej pracy na świecie nie było. Tylko dupe chłopom pokazywać, i do hałupy ich sprowadzać. A ojciec, to jak jej się przypomni, to zadba. A jak nie, to nie. Tosz mnie kiedy serce pęknie i to po mnie przyjedziecie.
-A gdzie jest teraz ta kobieta? Córka tego pana?
-A kto ją tam wie. Pewnie się gździ gdzie po kontach. Zostawia staruszka samego, bozieńku, w taki mróz. Ze 3 dni jej tu już nie było. A on na wózku, ani sam jeść nie zrobi, niewiadomo czy żyje
-Dobra, dosyć tego. Który to dom?

-Zapytał zdegustowany Piotrek.
-A tam, zaraz na przeciwko.
-Ma pani może klucze?
-Panie! Czyś pan na głowe upadł, czy co? Jak bym klucze miała, to bym was nie wzywała, tylko sama pomogła panu Władysławowi. Tyle razy jej mówię. Dajże mnie kobieto klucze, ja się zajmę i pomogę. Bo od ciebie w godzinę śmierci szklanki wody nie uświadczy. A to ona, wiecie państwo? Nawyzywała, w gębę mi napluła i o! Tyle.
-Dzieciaki, bierzemy zabawki i biegiem.
-Obiegli dom dookoła, stukając i nawołując starszego pana. Niestety, bez rezultatów. Wiktor miał złe przeczucia, chwycił krótkofalówkę i powiedział.
-Ruda, co z tym patrolem? Wygląda na to, że człowiek naprawdę może potrzebować pomocy, a dom jest zamknięty na cztery spusty.
-Będą za 15 minut.
-To niech się pospieszą, w tej sytuacji każda minuta jest cenna.
-Nie ma sensu czekać doktorze. Może okno?
-Piotrek, bardzo cię proszę, nie kombinuj. Zaraz tu będzie policja i pomogą nam wejść do tego domu.
-Ale przecież sam pan powiedział, że liczy się tu każda minuta. Jeżeli sytuacja wygląda tak źle jak mówiła ta kobieta, to.
-Piotreek!

-Wrzasnęli Wiktor z Martyną równocześnie, próbując powstrzymać Piotrka. On nie posłuchał. Dziarsko podszedł do jednego z okien i znalazłszy jakiś zmarznięty na kość kamień, wycelował w szybę, która pękła z trzaskiem. Pozostała dwujka znalazła się przy Strzeleckim w mgnieniu oka.
-Piotrek, zwariowałeś? Przecież nie możemy nic robić na własną rękę, jeśli ta kobieta tu wróci i oskarży nas o włam?
-Martynka, wiele już było takich sytuacji, w których nie mogliśmy nic robić na własną rękę.
-Piotrek piotrek, ty kiedyś słono pożałujesz tej swojej niezłomnej odwagi. Dajcie mi sprzęt, wchodzę tam.

-Wtrącił Wiktor.
-No nie. Następny. Oboje jesteście niepoważni doktorze.
-Martyna, spokojnie. Skoro nie zdołaliśmy powstrzymać Piotrka, wytłukł już tą szybę to trzeba iść za ciosem. No co, mam tu tak stać i czekać?
-Idę z panem doktorze.
-nie nie nie nie nie. Zostań tu z Martyną.
-Ale

-Wiktor westchnął przeciągle spoglądając na nich znacząco. Poczym wziął sprzęt i wdrapując się powiedział.
-Wejdę tam i otworzę drzwi od środka, a wtedy weźmiecie nosze i wiecie co robić. Tymczasem czekajcie tu na policje i wyjaśnijcie sprawę.
-Tak jest. Nieustraszony Wiktorze Banachu

-Ryknął tubalnym głosem Piotrek, przykładając sobie do ust dłoń zwiniętą w trąbkę.

-Z niemałym wysiłkiem, udało się Wiktorowi wejść do owego domu przez wybite okno. Gdy znalazł się na wewnętrznej stronie parapetu, zeskoczył prędko i rozglądając się badawczo nawoływał.
-Halo? Jest tu kto? Pogotowie ratunkowe, haloo!

-Biegał po domu, zaglądając do wszystkich pomieszczeń, a z każdą chwilą to co widział, przestawało mu się podobać. Dom z zewnątrz nie wyglądał tak źle jak wewnątrz. Pomieszczenia i meble w nich nie były w prawdzie stare, lecz z pewnością bardzo zaniedbane. Dom ewidentnie potrzebował kobiecej ręki. Wszędzie unosił się zapach kórzu,a ponadto w domu było potwornie zimno. Nagle do jego uszu dobiegł dziwny dźwięk. Chrapliwy, charkoczący, przejmujący ludzki jęk. Natychmiast skierował się w tamtą stronę. Wbiegł do małego i dusznego pomieszczenia. W pierwszym odruchu zasłonił twarz rękami, gdyż zapach niemytego ludzkiego ciała, niemal odrzucił go spowrotem na korytaż. Opamiętał się jednak szybko i raźno wkroczył do środka.
-Halo? Dzień dobry? Doktor Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe. Słyszy mnie pan? Halo! Czy pan mnie słyszy?

-Pytał pochylając się nad starszym człowiekiem. Widok, który się przed nim rozciągał zmroził mu krew w żyłach. Mężczyzna leżał na podłodze, obok swojego wózka. Piżama, którą miał na sobie nie mogła go ochronić przed mrozem, który wdzierał się do tego wielkiego domu wszelkimi możliwymi drogami. Treść pampersa wylewała się, a nadomiar złego starszy pan oddychał z trudem, już na pierwszy rzut oka Wiktor wiedział, że musi być wyziębiony. Wyjął krótkofalówkę i rzekł.
-Piotrek, zaraz otworzę drzwi. Niech Martyna zostanie w karetce. Tak będzie lepiej.

-W odpowiedzi zabrzmiało.
-A co, trupa pan tam ma? Doktorze?
-Przestań sobie żartować. Bierz nosze i do mnie. Jest bardzo źle.
-Tak jest doktorze.
Proszę pana! Jak się pan nazywa. Co tu się stało?

-W odpowiedzi usłyszał kilka bardzo silnych kaszlnięć, po nich krótkie charczenie, oraz prawie niemożliwe do zrozumienia: – Władysław!
-Świetnie! Panie Władysławie. Za chwileczke panu pomożemy, dobrze? Musi mi pan powiedzieć, gdzie są klucze do drzwi mieszkania. Muszę otworzyć ratownikowi medycznemu i obaj spróbujemy panu pomóc.
-Niee … Niee … Córkaa.
-Córka ma klucze, taak? Ale jej tu nie ma, a pan natychmiast musi otrzymać pomoc.
-Teeeleeefooon.

-Wycharczał z ledwością starszy pan, nieporadnie wskazując szafkę nocną, na której już niemal piętrzyły się stosy naczyń z resztkami jedzenia. Wiktor odetchnął głęboko podchodząc do szafki. Chwilę mu zajęło, nim znalazł odpowiedni numer w komórce pana Władysława. Niestety, wzywany abonent miał wyłączony telefon.
-Szlak!

-Zaklął soczyście i ponownie odezwał się do krótkofalówki.
-Dzieciaki, co z tą policją? Nie mogę otworzyć drzwi. Z tego co zrozumiałem, klucze do mieszkania posiada tylko córka pana Władysława. Próbowałem się z nią skontaktować, bez rezultatu.
-Jakby pan wiedział kiedy zapytać, doktorze. Właśnie przyjechali.
-Dobra, Piotrek. To uporajcie się z tymi cholernymi drzwiami i dawaj tu do mnie. Ja tymczasem zbadam pana.

-Schował krótkofalówkę do kieszeni i pośpiesznie zaczął wyciągać z plecaka potrzebne sprzęty, oraz leki.
-Panie Władysławie. Kiedy pan coś jadł ostatnio co?
-Ja … nie wiemmm … Przeepraszszammm … pannna … zzza. Kłopoooottt …
-Proszę się nie denerwować. Proszę leżeć spokooojnie, zaaraz pana zbaadam, ocenimy pana staaan. Czyli nie wie pan, kiedy jadł, taak? Czy córka pierwszy raz zostawiła pana na tak długo?

-Pytał zbierając parametry.
-Choleeeraa jaaasnaa. Niedobrze z panem. No więc jak z tą córką?
-Ja … Chciałemmm … Zimmmmnnnooo … Kkkommminnnnekkkk.
-Chciał pan rozpalić w kominku, tak? Rozumiem. Wtedy spadł pan z wózka? Całe szczęście, że nic pan sobie nie połamał.
-Ona przyjdziee … Krzyczy …
-Spokojnie, spokojnie. Wszystko będzie dobrze.

-Na raz, obaj usłyszeli huk, dochodzący z drugiej części domu. Wiktor już wiedział, że policji udało się wywarzyć drzwi.
-Panie Władysławie. Przyjmuje pan jakieś leki?
-Lllekkki … Ona przyjdzie … Dać.
-W porządku, spokojnie. Gdzie są te leki, pokaże mi pan?
-Doktorze, gdzie pan jest? Wszedłem do środka.

-Odezwał się głos Piotrka w krótkofalówce.
-Ostatnie drzwi po prawo, szybciej Piotrek.

-Minutę potem, Piotrek, w asyście młodego funkcjonariusza policji, wpadł do pokoju jak wicher. Ich odruch zaraz po wejściu był dokładnie taki sam, jak w wypadku doktora Banacha. Policjant grzecznie przeprosił, i wybiegł mało nie potykając się o próg.
-Wrażliwy nosek coo? Ciekawe czy znajdzie toaletę.

-Skomentował Piotrek rzucając okiem na całokształt sytuacji.
-Jezu! Przecież to trzeba być potworem, żeby w taki mróz zostawić tak schorowanego człowieka zamkniętego w domu. Na tak długo!
-Piootrek Piootrek! Nie lamentuj mi tutaj. Pan Władysław ma bardzo kiepskie parametry, ciśnienie 140 na 100, saturacja 60, głęboka anemia, cukier 50, temperatura 35 i 5. Wkłucie, płyny i kroplówy, przepływ na maksa.
-Pan doktor to niedługo wcale nas nie będzie potrzebował. Wykonał za nas całą robotę i wystarczy tylko odtransportować starszego pana do karetki.

-Stwierdził Piotrek uśmiechając się do pana Władysława.
-Przeestań. Nie możemy odwieźć go w takim stanie. Musimy go umyć i przebrać.
-To może ja się na coś przydam?

-Usłyszeli za plecami głos Martyny.
-Martyna, miałaś czekać w karetce.
-Tak. Miałam czekać aż zamarznę na kość, ale widzę, że tu wcale nie jest lepiej. Rozumiem, że chciał mnie pan ochronić, bo jestem w ciąży doktorze, ale naprawdę, nie trzeba.
– Kobiety w ciąży bardzo źle reagują na zapachy, chciałem …
-Proszę na drugi raz nie decydować za mnie, okej?

-Przerwała mu w pół słowa. On nie odpowiedział, tylko starał się kontynuować badanie i rozmowę z pacjentem.
-Proszę teraz głęboko oddychać. Głębooko głęboko głęboko. Ooo tak! Świetnie! Uuuuuu! No niestety nie mam dla pana dobrych wiadomości. Ma pan zapalenie płóc, a z pewnością zdaje pan sobie sprawę, jak bardzo to jest niebezpieczne w pana wieku. Dodatkowo, jest pan odwodniony, niedożywiony i bardzo wyziębiony, ma pan bardzo niski cukier, wysokie ciśnienie. Panie Władysławie. Muszę powiadomić opiekę społeczną o tym, co dzisiaj tu zastaliśmy. Pan potrzebuje całodobowej opieki. Córka często pana zostawia, prawda?
-Takkkk.
-Wie pan, że gdyby nie czujność sąsiadki, byćmoże jutro już nie byłoby pana wśród nas? Pański organizm jest na granicy. Nie ma siły walczyć z chorobą. Regularnie przyjmuje pan leki?
-Sssstarrrrammm ssssię!
-Dlaczego pana córka nie wynajmie pielęgniarki? Przecież jest taka możliwość!
-Zossstawćssie ją … Ja i tak, nnniedłłługgggo! Już, odeeejdę.
-Jeżeli będzie pan pod stałą opieką lekarską, pielęgniarską, to jeszcze nas wszystkich przeżyje.
-Pannn raczy żżarrrtować doktoooorzeee.
-Niech mi pan wierzy, lub nie. Żart to ostatnia dziś rzecz, na którą dam radę się zdobyć. Opiekę społeczną i tak muszę powiadomić. Dobra. Ja poszukam tych leków, które pan przyjmuje.

-Zakończył Wiktor otwierając wszystkie szafki pokolei.
-A ja z koleżanką, znajdziemy panu jakieś czyste ubranka, troszkę umyjemy i będzie się pan czuł jak nowonarodzony. Wtedy zabierzemy pana do karetki i odwieziemy do szpitala. A tam, to dopiero postawią pana na nogi.

-Piotrek i Martyna w mig uporali się z podstawową pielęgnacją pana Władysława. Wiktor po znalezieniu potrzebnych leków, zajął się powiadomieniem opieki społecznej o stanie rzeczy. Kiedy cała trujka, z pacjentem na noszach oddalała się w stronę karetki, z nadjeżdżającego prędko auta, które zatrzymało się pospiesznie, wyskoczyła kobieta. Wszyscy popatrzyli na nią ze zgrozą, gdy pędziła w ich stronę przez oblodzony chodnik, w wysokich na conajmniej 10 centymetrów szpilkach, skórkowym płaszczyku i spudnicy, która nie sięgała jej nawet do kolan.
-Na miłość boską, co się tutaj wyrabia! Kim państwo jesteście? Proszę zostawić mojego ojca w spokoju!
-Nie za ciepło się pani ubrała?

-Wypalił ostro Piotrek, wbijając w kobietę lodowate spojrzenie.
-Słuchaam?
-Musi być pani wręcz gorąco, skoro mamy piętnasto stopniowy mróz, a pani ubrana jak na pokazie mody letniej.
-Przepraszam bardzo, czy pan mnie obraża?
-Nie, ale twój ojciec nie jest tak gruboskórny jak ty. Nie pomyślałaś, że zostawiając go w taki mróz samego w domu skazujesz go na pewną śmierć idiotkoo?
-Proszę nie mówić mi po imieniu, drogi panie.
-W takim razie to imie bardzo do ciebie pasuje. Kobieto. Prawie zabiłaś swojego ojca rozumiesz to? Gdyby nie my, to …
-Piotrek Piotrek Piotrek. Dosyć! Zabierzcie pana do karetki, podłącznie mu tlen, żeby się lepiej oddychało i włącz ogrzewanie na maksa. Ja porozmawiam z panią.
-No, wreszcie, jakaś kompetętna osoba. O co tutaj chodzi. Co się tutaj dzieje. Wypieprzyliście drzwi do mojego domu, oo! Okno teeż? Nieee no ja was do sądu podam poprostu. Cholerna służba zdrowia.
-Chwileczkę, może mnie pani wysłucha co? Oczywiście, ma pani prawo złożyć na nas skargę. Ale ja również nie pozostanę pani niczego dłużny i powiadomiłem opiekę społeczną o tym, co zastałem na miejscu wezwania.
-A kto pana wezwał, cholerny lekarzyno? Mój ojciec? Przecież on nawet jeść sam nie potrafi. Skądżeście się tu wzięli, szlak mnie jasny zaraz trafi.
-Wezwała nas sąsiadka. Na całe szczęście, jeszcze nie było za późno. Zdaje sobie pani sprawę, co pani grozi za pozostawienie tak schorowanego człowieka na tyle dni? Samego? Bez jedzenia, wody, bez pomocy?
-A kim pan jest, żeby mnie oceniać. Co ty o mnie wieesz człowieeku. Dniami i nocami charuję, żeby on miał co zjeść, żeby pampersy miał. Myślisz, że mnie stać na jakąś pożal się Boże pielęgniarkę? Dostają takie pieniądze, a i tak nic przy starszych ludziach nie robią. Tyle się tego słyszy w telewizji? Myślisz, że ten wielki dom, to tak, o, z ojcowskiej ręciny da się utrzymać? Opalić, ogrzać? A jeszcze on, zajmować się nim, nakarmić.
-Skoro sobie pani nie radzi, to należałoby pomyśleć o specjalistycznym ośrodku, gdzie się nim odpowiednio zajmą, a nie zostawiać go na pewną śmierć. Ale tym już zajmie się opieka społeczna, a w przyszłości pewnie i sąd.

-Kobieta prychnęła potrząsając rzęsami.
-Dokąt go zabieracie?
-Do szpitala w leśnej górze. O, tam czeka na panią policja. Może im powie pani wszystko, to co mnie.

-Policja zajęła się kobietą, a Wiktor wrócił do karetki i ruszyli pędem do karetki. Przez całą drogę czuwał nad panem Władysławem, któremu udało się zasnąć.
-Nie sądziłem Piotrek, że tak cię ruszy ta sytuacja. Sam byłeś w podobnej, i.
-Doktorze. Może mi pan tego nie przypominać? Pozatym, nie wydaje się doktorowi, że to jednak była troszeczkę inna sytuacja? Mój ojciec nie chciał się leczyć na własne życzenie.
-Dooobra, doobra. Już. Przepraszam. Masz rację.
-Mówię panu. Jeszcze chwila, a coś bym jej zrobił. Jak tak można. To serca trzeba nie mieć.
-Nie słyszałem jeszcze o człowieku, który byłby w stanie żyć bez takiego narządu, ale zaczynam wierzyć, że jest to jednak możliwe. Na przykładzie tej kobiety.
-Ja też mam nadzieję, że opieka społeczna zareaguje i że pan Władysław zostanie umieszczony w jakimś ośrodku.

-Przyłączyła się Martyna.
-Powie mi pan, doktorze, co to się dzisiaj stało u was w domu? Ania była rano dziwna. Jak od jakiegoś czasu z resztą. Pokłóciliście się?
-Od jakiegoś czasu, dobrze powiedziane. Nie dogadujemy się. Ten dzień już mogę spisać na straty. Tak, macie rację. Pokłóciliśmy się rano. Najpierw z Anną, a potem rozmowa z Zosią też okazała się jedną wielką awanturą i wyniosła się … Do Marcela.
-Przykro mi, doktorze. Ale wszystko się ułoży. Zobaczy pan.

-Kontynuowała Martyna, obejmując Wiktora jedną ręką. Rozmawiali jeszcze chwilę, dojeżdżając do szpitala. A gdy przekazali pacjenta na sor, odpoczywali w stacji, nabierając sił, na kolejne wezwania, które z pewnością czekały ich jeszcze tego dnia.

Categories
Moje fanfiction

rozdział 9

Grudzień zaatakował, zdawałoby się z nienacka. Ratownicy pracowali niemal bez wytchnienia, przy poważniejszych, bądź mniej skomplikowanych ludzkich wypadkach. Lidka, Artur i Martyna, przyjechali do stacji po skończonym dyrzurze wykończeni całodniową pracą.
-Uff! Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć dzisiejszego dnia. Ci ludzie są naprawdę nieodpowiedzialni. Mrozy takie, ślizgawica, a gamonie nadal na letnich oponach jeżdżą. No i nie dziwota, że potem tyle wypadków przed świętami.

-Powiedziała Lidka sadowiąc się przy ciepłym kaloryferze.
-Pani Chowaniec. Co pani się tak denerwuje. Ludzie zawsze są mądrzejsi, choćbyśmy nie wiem ile tłukli im do głów, że o każdej porze roku, a szczególnie zimą trzeba dbać o bezpieczeństwo swoje i innych.
-Właśnie, niestety doktor ma rację. Ja pracuję tu już trochę dłużej od ciebie Lidka i co roku jest to samo. Wypadki samochodowe, upadki na oblodzonych chodnikach, schodach i tak dalej. Najwidoczniej pewnych rzeczy nie da się zmienić, a my przynajmniej nie możemy narzekać na brak zajęć, prawda?

-Odezwała się Martyna przebierając się za parawanem.
-Może i tak. Ale za każdym razem, jak widzę taką bezmyślność na drogach to i tak szlak mnie trafia.
-Przyzwyczaisz się, zobaczysz. Chyba nie będę wam już do niczego potrzebna? Obiecałam Piotrkowi, że wrócę najwcześniej jak to tylko możliwe.
-Nie no, się rozumie, co nie? Doktorku? Piotrek to pewnie najchętniej zatrzymałby cię w domu do porodu.
-Skąd wiedziałaś? Rozważał w zaciszu własnego sumienia taką możliwość, ale skótecznie wybiłam mu ją z głowy. Obiecałam w prawdzie, że nie będę za wiele nosić, przemęczać się, ale od karetki odpocznę już w znacznie zaawansowanej ciąży.
-No i bardzo dobrze. Tak trzymaj. Ja też bym się nie dała zamknąć w domu, za żadną cenę, bo przecież facetom o to tylko chodzi, nie?
-Chowaniec, nie bądź taka hop do przodu, bo ci tył przejadą, dobrze? Herbatę idź … Mi zrób.

-Wtrącił się do rozmowy Góra.
-Herbatę? O nie nie nie nie nie. To już znacznie wykracza po za zakres moich obowiązków.
-Pani Lidio, to jest polecenie służbowe.

-Lidka uśmiechnęła się szelmowsko mówiąc:
Służbowe? No to troszeczkę się spóźniłeś, doktorku. Jak byś zapomniał, od kilku minut jesteśmy po dyżurze. A po drugie, nie przypominam sobie, żeby …
-Dobra dobra. Nie marudź mi tu, Chowaniec. Idź mi zrób te herbatę, bo zimno jak jasna cholera. Ogrzewanie chyba znowu nie działa, będę musiał to zgłosić.
-Koniecznie doktorku, bo jak tak dalej pujdzie, to zacznę sobie naliczać dodatkową pęsję za robienie herbatek dla ciebie.

-Martyna wkładając kurtkę i wyglądając przez okno śmiała się serdecznie, przysłuchując się rozmowie dwojga pozostałych.
-Kto się czubi, ten się lubi. Nie przeszkadzam wam, uciekam, bo Piotrek pewnie już czeka na zewnątrz. Do jutra.
-Paa!

-Odpowiedzieli zgodnym chórem Lidka z Arturem, żegnając oddalającą się szybko Martynę.
-Na nas też już czas doktorku. Ile można tkwić w robocie, nawet nic nie robiąc.
-Mnie tam do domu się nie spieszy pani Lidko.
-Oo! A można wiedzieć dlaczego? Co to, pewnie sterta brudnych garów w zlewie, chroniczny brak chęci gotowania dla samego siebie, dodatkowo trzeba wyprowadzić i nakarmić kluska, co, doktorze? Zgadłam?
-Pani Lidio. No pani to jak coś powie, to naprawdę … Ma pani trochę racji.
-Wiedziałam, czytam to poprostu w twoich oczach doktorku. Aaaa … Apropo doktorka. Może czas z tym coś wreszcie zrobić?
-Niestety będę musiał coś z tym zrobić. Bo przecież nikt za mnie nie posprząta, nie ugotuje, nie nakarmi i nie wyprowadzi Kluska.
-Mówiłam raczej o tym, że … Tak właściwie to. Dziwnie się do siebie zwracamy. Pan albo po imieniu i nazwisku, albo jedno, lub drugie. Nie ma pan dość tych formalności?
-W żadnym razie. Trzeba umieć zachować jakąś przestrzeń w relacjach między kierownikiem stacji, a podwładnymi.
-Oj doktorku, no proszę cię. Mnie to cholernie męczy. Lidka jestem.
-Eeech! No dobrze już … dobrze. Artur. Zrobię dla pani … znaczy, chciałem powiedzieć, dla ciebie ten malutki wyjąteczek. Nie wiem dlaczego to robię, bo nawet Strzelecki i Kubicka nie mają takiego przywileju.
-Jak to dlaczego. Dlatego, że ani Kubicka, ani Strzelecki, nie zostają po dyrzuże tylko po to, żeby zrobić ci herbatkę.
-Barrrdzo śmieszne, naprawdę, uśmiałem się jak koń w Boże narodzenie.
-Dlaczego jak koń?
-A musi być konkretny powód?
-A dlaczego w Boże Narodzenie?
-Choowaanieec! Przeginasz. Przyuważ z kim fruwasz, dobrze? Tak mi się powiedziało. Wystarczy?
-Dobra dobra, nie denerwuj się tak. Apropo Bożego Narodzenia. Co ty robisz w tym czasie?
-No masz. Sam pułapki na siebie zastawiam. Droga Lidko, nie za dużo pytań na raz? Do domu chciałaś iść … chyba.
-Aaaaa! Tuu cie maaam doktorku, a co powiesz na
-Dosyć tego Chowaniec. Już cię tu nie widzę. Do domu! To jest polecenie służbowe!

-Artur wyciągnął zaciśniętą pięść w stronę Lidki grożąc jej teatralnie. Był zły, że pozwolił sobie na takie spoufalenie, na które w prawdzie nie był do końca gotowy. Zdał sobie sprawę, że prócz Wiktora i Anny, po imieniu dawniej mówiła mu tylko Renata. Renata, którą lubił bardzo, od samego początku, czego nie mógł stwierdzić o Lidce. A jednak. Nie powstrzymał jej, za późno. Stało się. Denerwowało go to, że była bardzo narwana i miała milion pomysłów na minutę, które zaskakiwały go chwilami tak bardzo, że dłuższą chwilę musiał zastanowić się jak zareagować. Tak było i w przypadku mówienia sobie po imieniu. Całodniowy dyżur sprawił, że postawiła na swoim, nie zdążył się sprzeciwić.
-Człowiek zmęczony najpierw robi, potem myśli.

-Skarcił się w duchu. Denerwowała go też jej potworna domyślność apropo rzeczy, do których za nic w świecie nikomu by się nie przyznał. Przede wszystkim do tego, że na tym świecie, już prawie od roku czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. Samotność zawsze była nieodłączną towarzyszką jego życia, nie przeszkadzała mu dotąd, kiedy zrozumiał, że życie bez niej, z ważną dla serca drugą osobą może być piękniejsze. Bardzo krótko dane mu było doświadczyć czegoś takiego, jednak na tyle długo, że nie mógł przestać tęsknić za tym uczuciem, i Renatą.
-Halo! Ziemia do doktorka! Produkuję się od minuty, a ty jesteś w jakimś hipnotycznym transie. Wszystko dobrze? Może jeszcze herbatki?
-Co? Nie, dziękuję. Jeszcze tu jesteś?
-Już wychodzę, tylko się zbiorę. Co ci się stało, dziwnie wyglądasz.
-Nic, daj spokój. Zmęczony jestem po dyżurze.
-Bujać to ja, a nie mnie. No wyduś to wreszcie z siebie.
-Niby co, nie rozumiem.
-Chcesz żebym pojechała z tobą, do twojego domu i pomogła ci posprzątać?
-Słucham!
-No co. Przecież widzę jak cię trapi to, że musisz tam wracać. Normalny człowiek nie odwleka powrotu z pracy w nieskończ!oność.
-Przestań! Do głowy mi to nie przyszło. Jeżeli któreś z nas bardzo nie chce wracać do domu to właśnie ty, bo stoisz mi ciągle nad głową.
-Oho? Ja mam w to niby uwierzyć? Zbieraj się doktorku, jestem samochodem to chociaż cię podwiozę. No co tak na mnie patrzysz, jest już tak późno, że nie złapiesz z pewnością żadnego autobusu.
-Lidka, ja, nie!
-Choć choć. Nie gadaj już tyle, bo cię zjedzą motyle.

-Rzekła i chwytając torbę z rzeczami, wyszła podśpiewując wesoło. Artur czuł się osaczony. Coraz bardziej zaczynał żałować, że pozwolił Lidce na taką drobnostkę, jak mówienie po imieniu. Ale kto mógłby przypuszczać, że dzięki temu Lidka poczuje się w obowiązku zgłębiać relacje ze swoim pracodawcą. Ale najgorsze jednak było to, że Lidka z pewnością się nie myliła. Było już grubo po dwudziestej trzeciej i nie miał co liczyć na jakikolwiek autobus zatrzymujący się w okolicy jego mieszkania.
-Cholera jasna! Nie ma rady. Na pieszo za daleko, więc czy chcę, czy nie, muszę skorzystać z uprzejmości cholernie narwanej pani Chowaniec.

-Wycedził niemal przez zęby i ociągając się niemożliwie, znalazł się wreszcie przy jej samochodzie. Temperatura dobiła już minus piętnastu, więc Lidka chwilę się gimnastykowała, zanim udało jej się odpalić i ruszyć spod stacji.
-Więc dokąt mam cię zawieźć, doktorku?
-Na polną, dalej już sobie poradzę, jeśli łaska.
-Łaska łaska, spokoojnie. Trochę nam to zajmie, bo ja w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, którzy w te mrozy przysparzają nam pracy jeżdżę spokojnie.
-W porządku.

-Odpowiadał zdawkowo Artur czując, jak intęsywność dnia daje mu się we znaki. Usiadł wygodniej na siedzeniu obok lidki, opierając głowę na zagłówku i zamknął oczy. Starał się o niczym nie myśleć, dziękiczemu wkrótce zasnął. Po upływie pół godziny, Lidka zatrzymała samochód na polnej i starała się obudzić Artura.
-Halo! Doktorku, żyjesz? Jesteśmy na miejscu. Który to twój dom? Obudź się. Mówię, że na miejscu jesteśmy. Słyszysz mnie?

-Artur z ledwością otworzył oczy i spojrzał na Lidkę, jak by ją widział poraz pierwszy w życiu.
-O cholercia. Ale mi się zdrzemnęło.

-Odrzekł odchrząkując głośno.
-No, zupełnie jak byś zapadł w zimowy sen. Miałam wrażenie, że się nie obudzisz do rana. Pod który dom podjechać?
-Nie ma takiej potrzeby, to pierwszy dom, o, tu, zaraz po lewej. Sam pujdę.
-Ooo, co to to nie. Nie mam pewności, czy już całkowicie się wybudziłeś. Ja odjadę, a ty padniesz mi tu na drodze, zakopiesz się w śniegu i rano przyjadę tu z doktor Raiter identyfikować twoje zwłoki, nieee nie nie. Odprowadzę cię!
-Lidka, nie kombinuj jak Strzelecki pod górę dobrze? Poradzę sobie.
-Słuchaj doktoreczku. Porozmawiajmy poważnie. Widzę, że dzieje się z tobą coś niedobrego od jakiegoś czasu. Nawet wiem co, ty poprostu nikogo nie masz. Ale bardzo byś chciał mieć. Jesteś tak cholernie samotny, że do bólu uszczypliwy. Ale nie przeszkadza mi to, wiesz? Ale nie odjadę stąd, dopóki nie nabiorę pewności, że nic sobie nie zrobisz i bezpiecznie, na moich oczach dotrzesz do domu.
-Lidka. Czy ty trochę nie przesadzasz? Co niby miał bym sobie zrobić, co?
-No nie wiem. Nie jestem tobą. Ale wszyscy wspólnie wydedukowaliśmy ostatnio, że masz coś w rodzaju depresji, z którą sobie nie radzisz.
-No pięęęknie! Zamiast zajmować się pracą, to wy głupotami się zajmujecie. Ciekawe co jeszcze wymyślicie. Nie życzę sobie być tematem i przedmiotem waszego zainteresowania, jasne?

-Lidka uśmiechnęła się na widok oburzonego doktora Góry. Wysiadła z samochodu i otworzyła drzwi po jego stronie nie odpowiadając na wcześniejsze pytanie. Grzecznie odczekała, aż Góra wykaraska się z auta, poczym zaczęła podąrzać w kierunku przez niego wskazanym. Stała cicho zanim, kiedy otwierał drzwi domu. Gdy ustąpiły, oboje weszli do środka. Natychmiast z głębi domu wynużył się oszalały ze szczęścia na widok pana Klusek i witali się przez bardzo długi czas. W tym czasie Lidka ostrożnie i szybko rozglądała się po domu. Stan jego wnętrz, które zdążyła zobaczyć już z niewielkiego przedpokoju powiedziały jej wszystko.
-Z tobą jest naprawdę kiepsko, doktorku. Ale nie martw się. Postawię cię na nogi.

-Powiedziała cicho siadając w kuchni. Niedługo potem dołączył do niej Artur.
-Artur, kiedy ty ostatnio sprzątałeś w domu, co?
-Lidka, kiedy ty ostatnio milczałaś trochę dłużej, co? Pozatym, chyba jest już późno. Jestem cały, zdrów, we własnym domu i.
-Twój dom wygląda tak, jak by przeszedł po nim conajmniej churagan. Brudne gary są wszędzie, kurze nie scierane były chyba od roku, pralka wypluwa już niemal twoje ciuchy. Co zamierzasz z tym zrobić? I jaką bajeczkę znowu wykombinujesz na swoje usprawiedliwienie?

-Artur westchnął ciężko i usiadł obok niej.
-Dobra. Chowaniec. Daj już spokój. Rozumiem, że się o mnie martwisz. Ty i reszta naszej stacji. Rzeczywiście, mam ostatnio trochę gorszy czas. Zawsze mam tak zimą. Ta pora roku ogromnie mnie przytłacza. Mam swoje powody i dlatego nie lubię siedzieć w domu, bo.
-Bo jak na kawalera, posiadasz zadziwiająco duży dom, w którym samotność otacza cię coraz częściej, prawda? W nocy pewnie snujesz się po tym domu bez celu. A może coś tutaj straszy i dlatego tak bardzo nie chcesz tu wracać. Niee martw się, ja wieem, że człowiek z braku towarzystwa może naprawdę zbzikować. Nikomu nie powiem. Ale dość tego. Czy nie mogłeś mi tego powiedzieć odrazu. Uniknęlibyśmy tej całej tyrady z podchodami, jak cię zawieźć do domu i tak dalej.
-Czy tobie, droga Lidio, buzia nie zamyka się ani na chwilę? Żebyś ty jeszcze coś madrego powiedziała. Klepiesz same dyrdymały.
-Jasne, a Święty Mikołaj przychodzi w wakacje. Skoro tu już jestem, to pomogę ci ogarnąć bałagan, na tyle na ile można to zrobić o północy. Mnie też nie spieszy się do domu. Można powiedzieć, że jestem w podobnej sytuacji. No chyba mnie nie wyrzucisz?
-Szczerze? Mam na to wielką ochotę. I mam też ochotę potrącić ci za tą twoją przemądrzałość z pęsji, ale niestety nie mam takich uprawnień. No dobrze! Ewentualnie zgadzam się, żebyś odrobinkę pomogła mi w sprzątaniu. Trzeba było odrazu wprosić się na herbatę, a nie wymuszać to maleńkimi kroczkami.
-Gdybym wypaliła prosto z mostu o co mi chodzi, nie byłoby nas tutaj. A z tobą doktorku, to trzeba jak z dzieckiem. Powoli, powoli, do celu.
-Uważaj co mówisz, bo jeszcze się rozmyślę. Ja teraz wyjdę z Kluskiem, a po powrocie zrobię nam herbaty no i coś do jedzenia. Po dzisiejszym dniu należy się nam jak psu buda.
-Ja ci pomogę. W końcu ostatnio stałam się mistrzynią parzenia herbaty. Tylko mi pokaż, gdzie co jest.
-Czy ty nie pozwalasz sobie, na zbyt wiele, chowaniec?
-Ależ skąd! Zobaczę co masz w lodówce i przygotuję coś ciepłego.
-Widzę, że tak jak ja lubisz gotować?
-Powiedzmy poprostu, że nie najgorzej mi to wychodzi.

-Po chwili rozmowy Artur pokazał Lidce wszystko to, o co prosiła, a sam zajął się psem. Ratowniczka dość szybko poczuła się swojsko w domu Góry, toteż niedługo zajęło jej przyrządzenie lazanii z produktów, które znalazła w jego lodówce. W międzyczasie, gdy lazania wylądowała w piekarniku, wysprzątała kuchnię i wstawiła pranie. Artur wrócił najszybciej jak się dało i widząc jakie zmiany zaszły pod jego nieobecność, stanął w progu kuchni otwierając szeroko usta i oczy.
-Co jest? Masz zawał doktorku? Ciśnienie ci skoczyło?
-Chyba trochę tak. Dziękuję, ale naprawdę, do jasnej cholery, nie trzeba było.
-Znowu zaczynasz zabawę w kotka i myszkę? Myj ręce i siadaj do stołu. Podziękujesz jak się najesz.

-Przekomarzali się dłuższą chwilę, a potem Artur pomógł Lidce przy nakryciu do stołu i wkrótce oboje pałaszowali zrobioną na szybko lazanię, gawędząc jak para starych przyjaciół.
-Wiesz, chyba źle cię oceniłem. Do tej pory wydawało mi się, że jesteś cholernie narwana i zapatrzona w siebie. Niezdolna współczuć drugiemu człowiekowi.
-Miło słyszeć takie rzeczy doktorze, niemniej, cieszę się, że wystarczyło ci posprzątać kuchnię i zrobić kolację, żebyś przestał oceniać ludzi własną miarą.

-Roześmieli się, a Artur odruchowo spojrzał na zegar wiszący na ścianie.
-O cholllerrra! Już pierwsza? Jesteś pewna, że chcesz wracać sama do domu, po nocy?
-Nie, nie chcę. Ale chyba muszę.
-Właściwie to … Nie musisz. Możesz spać w salonie. Pościelę ci na kanapie. I tak naprawdę dużo dla mnie zrobiłaś. Mimo wszystko dziękuję.
-Nie ma za co. No dobra, z tego co wiem, jutro nie idziesz do pracy, prawda?
-Prawda, ale ty jeździsz jutro z doktor anną.
-eeee! Dam radę. Możemy się czegoś napić? W końcu mamy co świętować, nie? Przestaliśmy z sobą walczyć, jak pies z kotem i zawarliśmy coś w rodzaju przyjaźni? Masz w domu wino, szampana?
-Coś się znajdzie. Może masz rację? Trzeba to oblać. Zaraz wrócę.

-Artur zniknął w głębi domu, najpierw szykując kanapę dla Lidki, a potem zatracił się w poszukiwaniach czegoś procentowego. Znalazł butelkę whisky, którą jak mu się zdawało dostał od jakiegoś pacjenta, chcącego podziękować za fachową pomoc, a ponieważ doktor Góra zazwyczaj nieskłonny i niezdolny był odmawiać, butelka stała sobie bezpiecznie w barku, czekając na dobrą okazję, aby się otworzyć. Okazja właśnie nadeszła. Sytuacja przybrała tak diametralną zmianę, że przestał mieć nawet wyrzuty sumienia, które dopadły go w stacji. Już nie wątpił, że Lidka jest świetną ratowniczką medyczną, ale również dobrym człowiekiem. Postanowił sobie solennie, być dla niej milszy, od ich kolejnego wspólnego wezwania. Następną godzinę siedzieli nad drinkami, whisky połączonego z lodem i colą. Artur rozluźniony alkoholem, opowiedział Lidce historię miłości jego i Renaty. Ona również odwdzięczyła mu się tkliwą opowieścią o swoich kilku nieudanych związkach. A gdy butelka wreszcie ukazała dno, oboje byli już mocno wstawieni.
-Nie bęziesz miała nis przesiwcho, jeśli położę się spaś?
-Poczekhhaj. Możesz jeszsze chwilę ze mną porozmawiaćś?Chsiałam si powiedzzzieś, że naprawdę jestsss mi przykhhhro z powodu Rrrennnaty. Wiem jakhh musiałło ćsię zabolećśś jak władowałam się do stacsssji na jej miejssscsse, prrrawda?
-Nie, nie, skądhhh! To nie tak, to.

-Lidka raptownie zbliżyła twarz do twarzy Artura i pocałowała go. Nie spieszyła się z pocałunkiem, a on był tak oszołomiony i zaskoczony, że poczuł, jak szok wbija go w kanape i nie pozwala się poruszyć.
-Jesteśś csssudowny. Na swój spossób naprrrawdę ćssię lubię. Wrażżżliwy jessstseś, dokhhhtorkhhhu! Podobasz mi się. Jako facsset! Od tamtej chwili, kiedy spotkhhaliśśśmmmmy sssię na wezwaniu. Pammmiętaszsz to?
-Lidka, przessstań, proszę!
-No csso! Csośś nie takhh? Przecież oboje tego chcsssemmmy. Sehhhss to norrrmalllna ludzkhhha potrzeba. Nie wwwynikhhha z miłośćsi. Proszę, pozwól mi. Takhh chhholerrrnie mmmi sssię ppppoddddobbbaszsz!
-Ale ja, nie!

-Próbował protestować, choć wiedział, że nie ma szans na wygraną. Alkohol zbyt mocno szumiał mu w uszach. A Lidka w swej porządliwości była bardzo delikatna. W gruncie rzeczy miała racje. Potrzebował się do kogoś przytulić. Potrzebował kobiety. Ta myśl uderzyła go znienacka. Jego ciało nie było w stanie protestować, kiedy Lidka wprawnymi ruchami zdejmowała z niego ubranie. Jego ciało poddawało się z przyjemnym dreszczem wszystkim pieszczotom, prędkim pocałunkom, które mu oddawała.
-Proszę! Pozwól, pozwól mi.

-Szepnęła cichym, zdyszanym głosem, oplatając go szczupłymi nogami i napierając na jego męzkość!

Categories
Wpisy poboczne.

Zmiana planów.

Hej. Jestem wściekła. Pootwooorniee wściekła. Spędziłam wczorraj pół dnia ściągając wszystko co się dało,
związane z naszym serialem, a tu większość nie nadaje się, żeby to tu publikować, bo są bezsensowne fragmenty,
a jak już coś się nadaje, to to cholernie długo trwa. Więc chyba się poddaję i wolę wam wrzucić wszystkie
odcinki po kolei. A wtedy będzie to miało ręce i nogi. W komentarzach pod odcinkami możecie zamieszczać,
które fragmenty mam wyciąć i wkleić.

Dodatkowo jeśli macie jakieś propozycje co do rozwijania funficka, to możecie je podsyłać na mojego maila

agnieszka.soltysik@o2.pl

co ciekawsze postaram się prowadzić w życie.

Większość wpisów wyrzucę, zostawiając tylko poradniki i ciekawe rzeczy, mające sens, a niebawem wrzucę
sporo odcinków. Dzisiaj zajmiemy się w takim razie funfickiem

Pozdrawiam!

Categories
Wpisy poboczne.

Zabieram się do roboty

Hej wszystkim czytelnikom mojego funfiction i wszystkim słuchaczom rzeczy związanych z serialem. Mimo
moich usilnych starań, nie dam rady tu zaglądać, choć pomysłów w głowie co nie miara. Ale teraz mam luźniejzy
tydzień w sprawach prywatnych i zawodowych, więc zabieram się za robotę. Na początek uzupełnię sprawy
medialne, bo widzę na blogu jednej użytkowniczki, pojwiają się ciekawe rzeczy, a potem dom kilka rozdziałów
funficka. Cóż, postanawiam poprawę, choć raz w tygodniu tu do was wpadnę.

Categories
Moje fanfiction

Rozdział 8.

Listopad chylił się ku końcowi, co objawiało się dość silnymi przymrozkami o poranku i sporadycznymi opadami śniegu z deszczem w dzień. Anna, Piotrek i Martyna, wracali właśnie do bazy gawędząc w najlepsze.
-Jeżeli ta pogoda będzie się utrzymywać, albo pogarszać, to znowu będzie to samo co rok temu. Będę musiał wstawać conajmniej dwie godziny wcześniej, żeby rozgrzać i rozruszać te nasze stare poczciwe karetki.
-No, powiem ci Piotrek, że chyba są marne szansę na dwudziestostopniową pogodę przy początku grudnia.
-Pani to wie jak mnie pocieszyć, pani doktor
-Prawda? Ale niee martw się. Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Góra ostatnio coś wspominał, że stara się o dofinansowanie z miasta na dwa nowe ambulanse.
-Tylko dwa? Potrzebujemy ich znacznie więcej.
-No wiesz. Jak to mawiają, z pustego i salomon nienaleje. Jeśli uda się zdobyć chociaż dwie nowe karetki, to i tak będzie sukces.
-Eetam sukces. Trwonią tą kasę w tym naszym mieście na pierdoły. Bezmózgowce jedne. Mc donaldy to chyba mamy ze dwa, dyskotek od zatrzęsienia, a my niedługo pacjentów będziemy taczkami wozić, albo cholera wie czym.
-O! Widzisz Piotrek. Święte słowa, może powinieneś sobie to gdzieś napisać i publicznie z tym wystąpić.
-A żeby pani wiedziała, że się nad tym zastanowie. Martynka, a ty co tak milczysz?
-Słucham cię poprostu i nie mam śmiałości się odezwać.
-Ha ha ha. Nieładnie tak się ze mnie nabijać, lepiej nam tu powiedz, jak się czujesz.
-No właśnie, właśnie, Martynka? Nie zdążyłam ci jeszcze pogratulować kochana.
-Dzięki. Czuję się całkiem dobrze. Byłam już na swoim pierwszym usg, jestem w piętnastym tygodniu ciąży. Wiem, że to może nierozważne z mojej strony, że dopiero teraz pomyślałam, że brak okresu to ciąża, kiedy to już prawie połowa. Nie wymiotowałam tak często jak wymiotują kobiety, pracowałam dużo, ale na szczęście odrzywiałam się dobrze. Czuję się na prawdę dobrze.
– Nie masz sobie czego wyrzucać Martyna, czasem tak się po prostu zdarza.
– Może i tak. Staram się bardzo pielęgnować moje ciało w tym stanie i dużo czasu spędzam w łazience.
– Dokładnie. Żeby pani doktor wiedziała, u nas w domu co rano kolejka jest do łazienki, jak by mieszkało tam conajmniej troje ludzi, a to jedna Mar?tynka wyjść stamtąd nie może.
-Świnia, kompletny baran i kretyn.
-O, sama pani widzi. To wszystko te hormony
-Dobra dobra, spokuj mi tu. Ale tak poważnie, Martyna nie wyglądasz najlepiej. Może powinnaś wziąć kilka dni wolnego co?
-Dzięki Ania, nie trzeba. Mój ginekolog powiedział, że dzidziuś rozwija się prawidłowo i nie ma potrzeby, żebym leżała w domu. Biorę żelazo i wszystkie inne witaminy. Będzie dobrze.
-Tak? No mam nadzieję. Ale gdyby coś, to natychmiast bierzesz wolne i odpoczywasz, jasne?
-Jak słońce!
-26 S, jesteście wolni, prawda?

-Anna z rozleniwieniem wzięła do ręki krótkofalówkę i odpowiedziała.
-Tak, właśnie zjeżdżamy do bazy, coś się stało?
-Wypadek na Rumiankowej 14. Kobieta w zaawansowanej ciąży poślizgnęła się i upadła na brzuch.
-O cholera! Przyjęłam, jedziemy. Piotrek, weź trochę przygazuj.
-Tak jest pani doktor. Wygląda na to, że w złą godzinę rozmawialiśmy o ciąży, co?
-Ty mi tu nie mędrkuj, bo jakieś kolejne nieszczęście będzie. Rozkraczymy się po drodze i dopiero będziemyy mieli problem.

-Jechali na tyle szybko, na ile pozwalał im obecny stan pogodowy. Stare wycieraczki, które już dawno powinny być wymienione nienadążały zbierać wody, a wierzchnia ulic stawała się już nieco oblodzona, na skótek stopniowego spadku temperatury. Kiedy dojechali, rozbiegli się w poszukiwaniu odpowiedniego adresu, wśród domków jednorodzinnych. Nie zajęło im to zbyt długo, gdyż poszukiwany adres pierwsza znalazła Ania i zawołała do siebie pozostałą dwujkę. Zastukała do drzwi kilkukrotnie, lecz nikt nie odpowiadał. Piotrek postanowił obiedz wokół dom i zaglądając do wszystkich okien nagle krzyknął.
-Tu ktoś chyba leży! Musimy jakoś wejść do domu. Drzwi są otwarte?

-Martyna szarpnęła za klamkę i drzwi odziwo ustąpiły.
-Tak! Choć tu Piotrek!
-Lecę!

-Anna wbiegła zdecydowanie do domu, a za nią Piotrek z Martyną.
-Halo! Pogotowie ratunkowe, jest tu kto? Ktoś nas wzywał.

-Nie musieli czekać długo na odpowiedź, gdyż z odległej części domu dobiegły ich głośne jęki, które dawały jasno do zrozumienia, że kobieta, do której było wezwanie naprawdę potrzebuje pomocy. Przebiegli długi korytaż i dostrzegli ją siedzącą pod ścianą nieopodal schodów. Anna rzuciła okiem na całokształt sytuacji i już wiedziała, że to wezwanie nie będzie należało do prostych i takich, po których potrafi spokojnie zasnąć. Kilka stopni wyżej leżało przewrócone wiadro, z którego zdążyła już się wylać cała woda. Nie opodal leżała ścierka i Anna skinęła na Piotrka wskazując palcem pobojowisko.
-Co! Ja mam podłogę myć?
-Nie myć, zetrzyj to, bo za chwile może być tu więcej poległych.
-Się robi.
-Martyna, podłącz monitor, zbierz parametry. Halo, słyszy mnie pani? Jak się pani nazywa?
-Izabela Marzec.
-Anna Raiter, pogotowie ratunkowe, coś panią boli?

-Kobieta nie reagowała. Siedziała pod ścianą trzymając się za brzuch, histerycznie płacząc i pojękując. Anna obserwowała ją chwilę w napięciu i nagle zoriętowała się, że przeczucia ją nie myliły. Coś było naprawdę nie tak. Twarz kobiety była cała posiniaczona. Sińce Wyglądały na świerze, bądź blakły pod nieudolnie nałożoną warstwą pudru.
-To napewno nie stało się podczas upadku ze schodów.

-Myślała gorączkowo.
-Pani doktor! Krew!

-Wyrwał ją z zamyślenia Piotrek!
-Krew?
-Na schodach!

-Anna otrząsnęła się i przystąpiła do próby kontynuacji rozmowy z poszkodowaną.
-Proszę mi powiedzieć, jak to się stało? Upadła pani na brzuch, tak?
-Tak! Niech pani ratuje dziecko. Boli.
-W porządku, proszę się uspokoić i przestać płakać. Muszę sprawdzić, czy podczas upadku nie uszkodziła sobie pani niczego więcej. Proszę wodzić za moim palcem.
-Poślizgnęłam się przy zmywaniu podłogi na schodach i wylądowałam tutaj. Chciałam obrócić się na plecy, żeby dziecku … Dziecku nic się … Ale nie dałam rady. Brzuch, ta krew … Na schodach. Jak szłam po telefon, żeby wezwać … Aaaauuuu! … Karetkę. Bardzo boli.
-W porządku, rozumiem. Wygląda na to, że głowa i kręgosłup w porządku. Muszę panią rozebrać od pasa w dół, żeby spróbować ocenić stan dziecka. Który to tydzień?
-Trzydziesty … Czwarty. Ja nie mogę do szpitala … Troje dzieci … W szkole i … Przedszkolu, ja …
-Ciśnienie 160 na 100, cukier w normie.
-Wysokie. Proszę spróbować się uspokoić dobrze? Leczy się pani na coś?
-Nie, dzieci … Muszę odebrać dzieci.
-Martynka, pomóż mi rozebrać panią. Piotrek, do karetki po nosze.

-Kiedy Anna starała się ocenić stan dziecka, zwróciła uwagę na inne ślady razów na ciele Izabeli. Liczne wyblakłe zasinienia, ślady po oparzeniach. W jednej chwili zrozumiała, że kobiecie w tym domu dzieje się krzywda, z którą ta nie umie sobie radzić, ani się bronić. Jakże dobrze to znała z własnego doświadczenia. Kiedyś była tak samo przerażona i wolałaby się zapaść pod ziemię, niż opowiedzieć komuś o dramacie, który rozgrywał się w czterech ścianach domu jej, i Stanisława Potockiego. Lecz od kiedy zrozumiała, że z przemocą należy walczyć, a nie pozwalać, by była nieodłączną częścią życia we śnie i na jawie, przy każdym wezwaniu do podobnych przypadku, do głosu dochodziły silne emocje, nad którymi nie umiała panować. Zwłaszcza wtedy, gdy ofiary nie dopuszczały do siebie możliwości pomocy sobie samym.
-Cholera! Tętno dziecka jest słabe, mamy krwawienie z dróg rodnych. Podejrzewam, że łożysko zaczęło się odklejać. Natychmiast zabieramy panią do szpitala. Trzeba będzie wykonać cesarskie cięcie.
-Przecież to … To za wcześnie. Dziecko jest.
-Nie mamy czasu! Inaczej dziecko umrze.
-Ale … Dzieci. Mąż nie … nie
-Czy dzieje się pani krzywda? Pani i pani dzieciom w tym domu? Mąż was bije?
-Nie, proszę. Nie mogę jechać. Dzieci.
-Musi pani. Proszę zawiadomić męża, żeby je odebrał.
-Ale on … aaa! … Aaaaaaaaaa!
-Zajmiemy się tym potem. Piotrek, szybciej z tymi noszami, naprawdę nie ma czasu.

-W kilka chwil potem, Anna i Martyna pomogły zabrać pacjentce najpotrzebniejsze rzeczy, międzyinnymi telefon komórkowy, dziękiktóremu można było skontaktować się z mężem kobiety. Anna czuła, że to on jest sprawcą wszystkich siniaków, dlategoteż na myśl o rozmowie z nim, przeszywał ją lodowaty dreszcz. Nie mogła tego stwierdzić napewno i postanowiła, że dopóki nie zdobędzie dowodów, nie będzie działała pochopnie. Piotrek jechał na pełnym gazie. Temperatura dawno przekroczyła już minus, lecz starał się nie myśleć o tym, co może się stać w każdej chwili ze starą rozgruchotaną karetką. Anna i Martyna nieustannie czuwały przy pacjentce. W końcu Ania rzekła.
-Proszę pani. Widziałam całe mnóstwo blizn i siniaków na pani ciele. Chce pani ze mną o tym porozmawiać? Jeżeli dzieje się pani w domu krzywda, powinna to pani zgłosić na policję.
-Niech mi pani da spokuj. Ja poprostu jestem niezdarna. Ciągle coś mi się przydarza przy trujce dzieci.
-Aha! Ja mam w to uwierzyć tak? Dzieci są sprawcami tych śladów po przypalaniu papierosami? Tych krwiaków i siniaków na rękach, nogach, podejrzewam ramionach, plecach też.
-Proszę się w to nie wtrącać! Jeśli nie chce mieć pani kłopotów.
-Kłopotów? A jakież ja mogę mieć kłopoty zawiadamiając policję.
-Oni tu nic nie pomogą, proszę przestać, błagam. Pani nic nie wie, nie rozumie.
-Wiem i rozumiem więcej niż się pani zdaje. Sama byłam w podobnej, jeśli nie takiej samej sytuacji.
-Nic mnie to nie obchodzi. Proszę przestać do mnie mówić. Nic z tym pani nie zrobi. Proszę się zająć swoimi obowiązkami.

-Ania była wstrząśnięta. Zawsze spotykała się z oporem ofiar przemocy domowej, ale ta kobieta była bardzo dziwna. Instynktownie czuła, że nie bezprzyczyny jest wobec niej tak opryskliwa i nie chce nic powiedzieć. Zwykle zastraszone kobiety, kiedy tylko okaże się im trochę zrozumienia same zaczynają mówić. W trakcie jazdy do szpitala, Anna powiadomiła męża Izabeli o tym co się stało, a podczas rozmowy bacznie obserwowała pacjentkę. Nie myliła się. Jej źrenice naprzemian to rozszeżały się, to zwężały, a gdy Anna się rozłączyła, zobaczyła w jej oczach kompletną panikę. Mogłaby przysiądz, że w rzucanych ukratkiem spojrzeniach widzi pytanie:
-I co ty zrobiłaś? Co teraz ze mną będzie?
-Uspokajająco dotknęła ręki kobiety, a ta strząsnęła ją jak niewidzialny pyłek. Gdy dojechali do szpitala, natychmiast przekazano poszkodowaną na blok operacyjny. Cała trujka zasiadła nad kubkami parującej herbaty.
-Co się dzieje Ania? Myślisz o tej pacjentce, prawda?

-Zapytała Martyna przysuwając się bliżej.
-Naprawdę to widać?
-Nie. Naprawdę bardzo dobrze cię znam i wiem jak ruszają cię takie przypadki.
-Masz rację. Coś poprostu nie daje mi spokoju. Ona była jakaś dziwna kiedy pytałam ją o te siniaki. Coś próbowała mi przekazać, tylko co.
-Naprawdę tak myślisz? Moim zdaniem nie jest jeszcze gotowa na to, żeby sobie pomóc i uwolnić się od męża.
-No właśnie. Widziałaś jej reakcje kiedy rozmawiałam z nim przez telefon?
-Tak! Zachowywała się tak, jak zachowują się przerażone i zastraszone kobiety. A jakie odniosłaś wrażenie po rozmowie z tym facetem?
-Normalne. Nie brzmiał jak alkoholik. Z resztą w tym domu też nie wyglądało na to, że to jakaś patologia.
-No to o co tu chodzi? Co on ci właściwie powiedział?
-Nic takiego. Podziękował za telefon i powiedział, że jak tylko będzie mógł to urwie się z pracy i do niej przyjedzie.
-A jak ona się czuje? Co z dzieckiem?
-Nie wiem. Ale też mnie to ciekawi i wiesz co? Pujdę to sprawdzić, przy okazji spróbuję jeszcze raz z nią porozmawiać.
-Anka! Zwariowałaś? Właśnie skończyłaś dyżur. Nie zbawiaj świata na siłę.
-Dzięki za radę. Zaraz wracam.

-Anna czuła, jak by przeżywała swój koszmar od nowa. Personalizowała się z każdym takim przypadkiem, a mało tego, nie wiedziała jak to zmienić. Poszła prędko na oddział ginekologiczno-położniczy i spytała o nazwisko niedawno przywiezionej pacjentki po cesarskim cięciu. Recepcjonistka wskazała jej drogę, a ona natychmiast się tam udała. Stanęła cicho w progu zaglądając do środka. Zobaczyła wyczerpaną i zmęczoną życiem Izabelę, którą sporo wcześniej wieźli do szpitala. Po jej policzkach ciekły łzy, a przy jej łóżku siedział wysoki i barczysty mężczyzna. Oboje byli tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli jak stojąca w progu Doktor Raiter bacznie przysłuchuje się ich rozmowie.
-Ty głupia ściero. Nawet podłogi nie umiesz porządnie umyć, potrafisz się wypieprzyć na prostej drodze. Na cholere ci było to pogotowie co?
-Przepraszam … Ja … Bardzo mnie bolało. Nic im nie powiedziałam.
-Milcz suko. Nie pogrążaj się już bardziej. Pomyśleć, że gdyby nie ten dzisiejszy wypadek, nie wiedziałbym nadal, że jesteś w ciąży. Jak udało ci się to tak długo ukrywać, co?
-Gdybyś się dowiedział, zabiłbyś mnie. Sam powiedziałeś, że nie chcesz mieć więcej niż troje dzieci.
-Nie jest powiedziane, że cię nie zabije jak tylko stąd wyjdziesz. Głupia dziwko. Trzeba było odrazu usunąć tego bahora, i tak niewiadomo czy przeżyje.
-Ta doktórka, z pogotowia. Ona coś przeczuwa, czegoś się domyśla. Sam jesteś nieostrożny. Mam tyle siniaków i blizn, że gdybym tylko chciała, odrazu bym się z tobą rozwiodła, zaskarżyła o znęcanie się nad rodziną i zabrała dzieci.

-Mężczyzna roześmiał się tubalnym głosem.
-W takim razie dlaczego nie zrobiłaś tego do tej pory? No? Słucham! Milczysz? To ja ci powiem dlaczego. A no dlatego, że ładnych pare lat temu, leczyłaś się psychiatrycznie. I doskonale wiesz, że każdego tego siniaka, bliznę, bardzo łatwo wytłumaczą odpowiednie opinie od odpowiednich osób. Nietrudno mi będzie zdobyć takie papiery, jeśli tylko spróbujesz zrobić coś przeciwko mnie. Po drugie, nikt nie uwierzy zwykłej wsiowej babie, co to tylko w garach mieszać umie, a nawet i tego nie, że szanowany mąż, w dodatku jeden z najlepszych policjantów w tym mieście, specjalizujących się w sprawach przemocy w rodzinie jest w stanie podnieść rękę na swoją żonę, prawda?

-Ania stała, a z każdym zasłyszanym zdaniem tej rozmowy czuła, jak wzbiera w niej potężna wściekłość, która gromadziła się już od samego przyjazdu do wezwania. W jednej chwili zrozumiała w końcu zaszyfrowane sygnały, które dawała jej pokrzywdzona kobieta. Postanowiła dać upust kipiącej w niej złości w chwili, gdy tknięty jakimś nagłym przeczuciem mężczyzna odwrócił się i spojrzeli sobie w oczy.
-A pani czego tu? Kim pani jest? Długo tu tak pani sterczy i słucha cudzych rozmów?
-A może wypadało by powiedzieć dzień dobry, szanowany funkcjonariuszu policji, co?

-Annie puściły nerwy. Z całej siły zamachnęła się i trafiła mężczyznę w nos. Uderzenie było tak silne, że sekundę puźniej usłyszeli trzask łamanej kości, do którego doszedł wrzask brzmiący niczym rozszalałe zranione zwierze.
-Nadal jesteś taki ważny? Sukinsynu? Myślisz, że jak masz ciepłą posadkę to wszystko ci wolno? A w szczególności robić sobie worek treningowy z własnej żony? Wiesz ilu takich jak ty dzięki mnie trafiło i mam nadzieję jeszcze trafi do więzienia?
-Straszysz mnie? Podła suka. Jak wszystkie baby na tym świecie. Zobaczymy, kto komu zrobi koło pióra. Bez względu na to, co słyszałaś, wszystkiego się wypre, jeśli coś z tym zrobisz. Ta szmata, co tu leży, niczego nie potwierdzi.
-Jesteś pewien? No to jeszcze zobaczymy, czyje będzie na wierzchu. Takim jak ty, nigdy nie odpuszczam.
-Co pani najlepszego narobiła. Ostrzegałam panią, prosiłam, żeby się pani nie mieszała. Teraz obie będziemy miały kłopoty, bardzo poważne kłopoty.
-Słuchaj jej paniusiu, bo dobrze gada. Już ona zna mores.

-Anna posłała Izabeli najbardziej uspokajające spojrzenie, na jakie było ją stać w gotującej się w niej wściekłości, poczym podeszła do policjanta i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała.
-Słuchaj sobie. Jesteś zwykłą, wynędzniałą kupą gnoju. Takich jak ty, powinno się trzymać w pokojach bez klamek. Możesz próbować mnie zniszczyć, ale wiedz, że najpierw ja zniszczę ciebie.

-Po tych słowach, splunęła mu w twarz i ze łzami w oczach, pędem skierowała się do stacji.

Categories
Wpisy poboczne.

Dzięki!

Cześć!

Na wstępie pragnę wam podziękować za te wspaniałe komentarze do rozdziałów mojego funfiction i nietylko.
Postaram się w miarę regularnie dodawać tu albo nowe rozdziały, albo jakieś fajne rzeczy: Fragmenty odcinków
i tak dalej. Od kilku lat sukcesywnie zbieram odcinki tego serialu w formacie avi, bo jeszcze troszeczkę
widzę, ale nie jest to dla mnie problem przerobić je w pliki mp3 i wrzucić na bloga. W ten sposób moglibyście
powracać do ulubionych odcinków, atakże śledzić serial nabierząco. Czekam na odpowiedzi w komentarzu do tego
wpisu. Dziś mam w planach dodać przynajmniej jeden nowy rozdział.

Pozdrawiam

Categories
Na sygnale

Tak powstaje najlepszy serial na świecie.

EltenLink