Categories
Moje fanfiction

rozdział 9

Grudzień zaatakował, zdawałoby się z nienacka. Ratownicy pracowali niemal bez wytchnienia, przy poważniejszych, bądź mniej skomplikowanych ludzkich wypadkach. Lidka, Artur i Martyna, przyjechali do stacji po skończonym dyrzurze wykończeni całodniową pracą.
-Uff! Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć dzisiejszego dnia. Ci ludzie są naprawdę nieodpowiedzialni. Mrozy takie, ślizgawica, a gamonie nadal na letnich oponach jeżdżą. No i nie dziwota, że potem tyle wypadków przed świętami.

-Powiedziała Lidka sadowiąc się przy ciepłym kaloryferze.
-Pani Chowaniec. Co pani się tak denerwuje. Ludzie zawsze są mądrzejsi, choćbyśmy nie wiem ile tłukli im do głów, że o każdej porze roku, a szczególnie zimą trzeba dbać o bezpieczeństwo swoje i innych.

Grudzień zaatakował, zdawałoby się z nienacka. Ratownicy pracowali niemal bez wytchnienia, przy poważniejszych, bądź mniej skomplikowanych ludzkich wypadkach. Lidka, Artur i Martyna, przyjechali do stacji po skończonym dyrzurze wykończeni całodniową pracą.
-Uff! Nie wiem jak wy, ale ja mam dosyć dzisiejszego dnia. Ci ludzie są naprawdę nieodpowiedzialni. Mrozy takie, ślizgawica, a gamonie nadal na letnich oponach jeżdżą. No i nie dziwota, że potem tyle wypadków przed świętami.

-Powiedziała Lidka sadowiąc się przy ciepłym kaloryferze.
-Pani Chowaniec. Co pani się tak denerwuje. Ludzie zawsze są mądrzejsi, choćbyśmy nie wiem ile tłukli im do głów, że o każdej porze roku, a szczególnie zimą trzeba dbać o bezpieczeństwo swoje i innych.
-Właśnie, niestety doktor ma rację. Ja pracuję tu już trochę dłużej od ciebie Lidka i co roku jest to samo. Wypadki samochodowe, upadki na oblodzonych chodnikach, schodach i tak dalej. Najwidoczniej pewnych rzeczy nie da się zmienić, a my przynajmniej nie możemy narzekać na brak zajęć, prawda?

-Odezwała się Martyna przebierając się za parawanem.
-Może i tak. Ale za każdym razem, jak widzę taką bezmyślność na drogach to i tak szlak mnie trafia.
-Przyzwyczaisz się, zobaczysz. Chyba nie będę wam już do niczego potrzebna? Obiecałam Piotrkowi, że wrócę najwcześniej jak to tylko możliwe.
-Nie no, się rozumie, co nie? Doktorku? Piotrek to pewnie najchętniej zatrzymałby cię w domu do porodu.
-Skąd wiedziałaś? Rozważał w zaciszu własnego sumienia taką możliwość, ale skótecznie wybiłam mu ją z głowy. Obiecałam w prawdzie, że nie będę za wiele nosić, przemęczać się, ale od karetki odpocznę już w znacznie zaawansowanej ciąży.
-No i bardzo dobrze. Tak trzymaj. Ja też bym się nie dała zamknąć w domu, za żadną cenę, bo przecież facetom o to tylko chodzi, nie?
-Chowaniec, nie bądź taka hop do przodu, bo ci tył przejadą, dobrze? Herbatę idź … Mi zrób.

-Wtrącił się do rozmowy Góra.
-Herbatę? O nie nie nie nie nie. To już znacznie wykracza po za zakres moich obowiązków.
-Pani Lidio, to jest polecenie służbowe.

-Lidka uśmiechnęła się szelmowsko mówiąc:
Służbowe? No to troszeczkę się spóźniłeś, doktorku. Jak byś zapomniał, od kilku minut jesteśmy po dyżurze. A po drugie, nie przypominam sobie, żeby …
-Dobra dobra. Nie marudź mi tu, Chowaniec. Idź mi zrób te herbatę, bo zimno jak jasna cholera. Ogrzewanie chyba znowu nie działa, będę musiał to zgłosić.
-Koniecznie doktorku, bo jak tak dalej pujdzie, to zacznę sobie naliczać dodatkową pęsję za robienie herbatek dla ciebie.

-Martyna wkładając kurtkę i wyglądając przez okno śmiała się serdecznie, przysłuchując się rozmowie dwojga pozostałych.
-Kto się czubi, ten się lubi. Nie przeszkadzam wam, uciekam, bo Piotrek pewnie już czeka na zewnątrz. Do jutra.
-Paa!

-Odpowiedzieli zgodnym chórem Lidka z Arturem, żegnając oddalającą się szybko Martynę.
-Na nas też już czas doktorku. Ile można tkwić w robocie, nawet nic nie robiąc.
-Mnie tam do domu się nie spieszy pani Lidko.
-Oo! A można wiedzieć dlaczego? Co to, pewnie sterta brudnych garów w zlewie, chroniczny brak chęci gotowania dla samego siebie, dodatkowo trzeba wyprowadzić i nakarmić kluska, co, doktorze? Zgadłam?
-Pani Lidio. No pani to jak coś powie, to naprawdę … Ma pani trochę racji.
-Wiedziałam, czytam to poprostu w twoich oczach doktorku. Aaaa … Apropo doktorka. Może czas z tym coś wreszcie zrobić?
-Niestety będę musiał coś z tym zrobić. Bo przecież nikt za mnie nie posprząta, nie ugotuje, nie nakarmi i nie wyprowadzi Kluska.
-Mówiłam raczej o tym, że … Tak właściwie to. Dziwnie się do siebie zwracamy. Pan albo po imieniu i nazwisku, albo jedno, lub drugie. Nie ma pan dość tych formalności?
-W żadnym razie. Trzeba umieć zachować jakąś przestrzeń w relacjach między kierownikiem stacji, a podwładnymi.
-Oj doktorku, no proszę cię. Mnie to cholernie męczy. Lidka jestem.
-Eeech! No dobrze już … dobrze. Artur. Zrobię dla pani … znaczy, chciałem powiedzieć, dla ciebie ten malutki wyjąteczek. Nie wiem dlaczego to robię, bo nawet Strzelecki i Kubicka nie mają takiego przywileju.
-Jak to dlaczego. Dlatego, że ani Kubicka, ani Strzelecki, nie zostają po dyrzuże tylko po to, żeby zrobić ci herbatkę.
-Barrrdzo śmieszne, naprawdę, uśmiałem się jak koń w Boże narodzenie.
-Dlaczego jak koń?
-A musi być konkretny powód?
-A dlaczego w Boże Narodzenie?
-Choowaanieec! Przeginasz. Przyuważ z kim fruwasz, dobrze? Tak mi się powiedziało. Wystarczy?
-Dobra dobra, nie denerwuj się tak. Apropo Bożego Narodzenia. Co ty robisz w tym czasie?
-No masz. Sam pułapki na siebie zastawiam. Droga Lidko, nie za dużo pytań na raz? Do domu chciałaś iść … chyba.
-Aaaaa! Tuu cie maaam doktorku, a co powiesz na
-Dosyć tego Chowaniec. Już cię tu nie widzę. Do domu! To jest polecenie służbowe!

-Artur wyciągnął zaciśniętą pięść w stronę Lidki grożąc jej teatralnie. Był zły, że pozwolił sobie na takie spoufalenie, na które w prawdzie nie był do końca gotowy. Zdał sobie sprawę, że prócz Wiktora i Anny, po imieniu dawniej mówiła mu tylko Renata. Renata, którą lubił bardzo, od samego początku, czego nie mógł stwierdzić o Lidce. A jednak. Nie powstrzymał jej, za późno. Stało się. Denerwowało go to, że była bardzo narwana i miała milion pomysłów na minutę, które zaskakiwały go chwilami tak bardzo, że dłuższą chwilę musiał zastanowić się jak zareagować. Tak było i w przypadku mówienia sobie po imieniu. Całodniowy dyżur sprawił, że postawiła na swoim, nie zdążył się sprzeciwić.
-Człowiek zmęczony najpierw robi, potem myśli.

-Skarcił się w duchu. Denerwowała go też jej potworna domyślność apropo rzeczy, do których za nic w świecie nikomu by się nie przyznał. Przede wszystkim do tego, że na tym świecie, już prawie od roku czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej. Samotność zawsze była nieodłączną towarzyszką jego życia, nie przeszkadzała mu dotąd, kiedy zrozumiał, że życie bez niej, z ważną dla serca drugą osobą może być piękniejsze. Bardzo krótko dane mu było doświadczyć czegoś takiego, jednak na tyle długo, że nie mógł przestać tęsknić za tym uczuciem, i Renatą.
-Halo! Ziemia do doktorka! Produkuję się od minuty, a ty jesteś w jakimś hipnotycznym transie. Wszystko dobrze? Może jeszcze herbatki?
-Co? Nie, dziękuję. Jeszcze tu jesteś?
-Już wychodzę, tylko się zbiorę. Co ci się stało, dziwnie wyglądasz.
-Nic, daj spokój. Zmęczony jestem po dyżurze.
-Bujać to ja, a nie mnie. No wyduś to wreszcie z siebie.
-Niby co, nie rozumiem.
-Chcesz żebym pojechała z tobą, do twojego domu i pomogła ci posprzątać?
-Słucham!
-No co. Przecież widzę jak cię trapi to, że musisz tam wracać. Normalny człowiek nie odwleka powrotu z pracy w nieskończ!oność.
-Przestań! Do głowy mi to nie przyszło. Jeżeli któreś z nas bardzo nie chce wracać do domu to właśnie ty, bo stoisz mi ciągle nad głową.
-Oho? Ja mam w to niby uwierzyć? Zbieraj się doktorku, jestem samochodem to chociaż cię podwiozę. No co tak na mnie patrzysz, jest już tak późno, że nie złapiesz z pewnością żadnego autobusu.
-Lidka, ja, nie!
-Choć choć. Nie gadaj już tyle, bo cię zjedzą motyle.

-Rzekła i chwytając torbę z rzeczami, wyszła podśpiewując wesoło. Artur czuł się osaczony. Coraz bardziej zaczynał żałować, że pozwolił Lidce na taką drobnostkę, jak mówienie po imieniu. Ale kto mógłby przypuszczać, że dzięki temu Lidka poczuje się w obowiązku zgłębiać relacje ze swoim pracodawcą. Ale najgorsze jednak było to, że Lidka z pewnością się nie myliła. Było już grubo po dwudziestej trzeciej i nie miał co liczyć na jakikolwiek autobus zatrzymujący się w okolicy jego mieszkania.
-Cholera jasna! Nie ma rady. Na pieszo za daleko, więc czy chcę, czy nie, muszę skorzystać z uprzejmości cholernie narwanej pani Chowaniec.

-Wycedził niemal przez zęby i ociągając się niemożliwie, znalazł się wreszcie przy jej samochodzie. Temperatura dobiła już minus piętnastu, więc Lidka chwilę się gimnastykowała, zanim udało jej się odpalić i ruszyć spod stacji.
-Więc dokąt mam cię zawieźć, doktorku?
-Na polną, dalej już sobie poradzę, jeśli łaska.
-Łaska łaska, spokoojnie. Trochę nam to zajmie, bo ja w przeciwieństwie do tych wszystkich ludzi, którzy w te mrozy przysparzają nam pracy jeżdżę spokojnie.
-W porządku.

-Odpowiadał zdawkowo Artur czując, jak intęsywność dnia daje mu się we znaki. Usiadł wygodniej na siedzeniu obok lidki, opierając głowę na zagłówku i zamknął oczy. Starał się o niczym nie myśleć, dziękiczemu wkrótce zasnął. Po upływie pół godziny, Lidka zatrzymała samochód na polnej i starała się obudzić Artura.
-Halo! Doktorku, żyjesz? Jesteśmy na miejscu. Który to twój dom? Obudź się. Mówię, że na miejscu jesteśmy. Słyszysz mnie?

-Artur z ledwością otworzył oczy i spojrzał na Lidkę, jak by ją widział poraz pierwszy w życiu.
-O cholercia. Ale mi się zdrzemnęło.

-Odrzekł odchrząkując głośno.
-No, zupełnie jak byś zapadł w zimowy sen. Miałam wrażenie, że się nie obudzisz do rana. Pod który dom podjechać?
-Nie ma takiej potrzeby, to pierwszy dom, o, tu, zaraz po lewej. Sam pujdę.
-Ooo, co to to nie. Nie mam pewności, czy już całkowicie się wybudziłeś. Ja odjadę, a ty padniesz mi tu na drodze, zakopiesz się w śniegu i rano przyjadę tu z doktor Raiter identyfikować twoje zwłoki, nieee nie nie. Odprowadzę cię!
-Lidka, nie kombinuj jak Strzelecki pod górę dobrze? Poradzę sobie.
-Słuchaj doktoreczku. Porozmawiajmy poważnie. Widzę, że dzieje się z tobą coś niedobrego od jakiegoś czasu. Nawet wiem co, ty poprostu nikogo nie masz. Ale bardzo byś chciał mieć. Jesteś tak cholernie samotny, że do bólu uszczypliwy. Ale nie przeszkadza mi to, wiesz? Ale nie odjadę stąd, dopóki nie nabiorę pewności, że nic sobie nie zrobisz i bezpiecznie, na moich oczach dotrzesz do domu.
-Lidka. Czy ty trochę nie przesadzasz? Co niby miał bym sobie zrobić, co?
-No nie wiem. Nie jestem tobą. Ale wszyscy wspólnie wydedukowaliśmy ostatnio, że masz coś w rodzaju depresji, z którą sobie nie radzisz.
-No pięęęknie! Zamiast zajmować się pracą, to wy głupotami się zajmujecie. Ciekawe co jeszcze wymyślicie. Nie życzę sobie być tematem i przedmiotem waszego zainteresowania, jasne?

-Lidka uśmiechnęła się na widok oburzonego doktora Góry. Wysiadła z samochodu i otworzyła drzwi po jego stronie nie odpowiadając na wcześniejsze pytanie. Grzecznie odczekała, aż Góra wykaraska się z auta, poczym zaczęła podąrzać w kierunku przez niego wskazanym. Stała cicho zanim, kiedy otwierał drzwi domu. Gdy ustąpiły, oboje weszli do środka. Natychmiast z głębi domu wynużył się oszalały ze szczęścia na widok pana Klusek i witali się przez bardzo długi czas. W tym czasie Lidka ostrożnie i szybko rozglądała się po domu. Stan jego wnętrz, które zdążyła zobaczyć już z niewielkiego przedpokoju powiedziały jej wszystko.
-Z tobą jest naprawdę kiepsko, doktorku. Ale nie martw się. Postawię cię na nogi.

-Powiedziała cicho siadając w kuchni. Niedługo potem dołączył do niej Artur.
-Artur, kiedy ty ostatnio sprzątałeś w domu, co?
-Lidka, kiedy ty ostatnio milczałaś trochę dłużej, co? Pozatym, chyba jest już późno. Jestem cały, zdrów, we własnym domu i.
-Twój dom wygląda tak, jak by przeszedł po nim conajmniej churagan. Brudne gary są wszędzie, kurze nie scierane były chyba od roku, pralka wypluwa już niemal twoje ciuchy. Co zamierzasz z tym zrobić? I jaką bajeczkę znowu wykombinujesz na swoje usprawiedliwienie?

-Artur westchnął ciężko i usiadł obok niej.
-Dobra. Chowaniec. Daj już spokój. Rozumiem, że się o mnie martwisz. Ty i reszta naszej stacji. Rzeczywiście, mam ostatnio trochę gorszy czas. Zawsze mam tak zimą. Ta pora roku ogromnie mnie przytłacza. Mam swoje powody i dlatego nie lubię siedzieć w domu, bo.
-Bo jak na kawalera, posiadasz zadziwiająco duży dom, w którym samotność otacza cię coraz częściej, prawda? W nocy pewnie snujesz się po tym domu bez celu. A może coś tutaj straszy i dlatego tak bardzo nie chcesz tu wracać. Niee martw się, ja wieem, że człowiek z braku towarzystwa może naprawdę zbzikować. Nikomu nie powiem. Ale dość tego. Czy nie mogłeś mi tego powiedzieć odrazu. Uniknęlibyśmy tej całej tyrady z podchodami, jak cię zawieźć do domu i tak dalej.
-Czy tobie, droga Lidio, buzia nie zamyka się ani na chwilę? Żebyś ty jeszcze coś madrego powiedziała. Klepiesz same dyrdymały.
-Jasne, a Święty Mikołaj przychodzi w wakacje. Skoro tu już jestem, to pomogę ci ogarnąć bałagan, na tyle na ile można to zrobić o północy. Mnie też nie spieszy się do domu. Można powiedzieć, że jestem w podobnej sytuacji. No chyba mnie nie wyrzucisz?
-Szczerze? Mam na to wielką ochotę. I mam też ochotę potrącić ci za tą twoją przemądrzałość z pęsji, ale niestety nie mam takich uprawnień. No dobrze! Ewentualnie zgadzam się, żebyś odrobinkę pomogła mi w sprzątaniu. Trzeba było odrazu wprosić się na herbatę, a nie wymuszać to maleńkimi kroczkami.
-Gdybym wypaliła prosto z mostu o co mi chodzi, nie byłoby nas tutaj. A z tobą doktorku, to trzeba jak z dzieckiem. Powoli, powoli, do celu.
-Uważaj co mówisz, bo jeszcze się rozmyślę. Ja teraz wyjdę z Kluskiem, a po powrocie zrobię nam herbaty no i coś do jedzenia. Po dzisiejszym dniu należy się nam jak psu buda.
-Ja ci pomogę. W końcu ostatnio stałam się mistrzynią parzenia herbaty. Tylko mi pokaż, gdzie co jest.
-Czy ty nie pozwalasz sobie, na zbyt wiele, chowaniec?
-Ależ skąd! Zobaczę co masz w lodówce i przygotuję coś ciepłego.
-Widzę, że tak jak ja lubisz gotować?
-Powiedzmy poprostu, że nie najgorzej mi to wychodzi.

-Po chwili rozmowy Artur pokazał Lidce wszystko to, o co prosiła, a sam zajął się psem. Ratowniczka dość szybko poczuła się swojsko w domu Góry, toteż niedługo zajęło jej przyrządzenie lazanii z produktów, które znalazła w jego lodówce. W międzyczasie, gdy lazania wylądowała w piekarniku, wysprzątała kuchnię i wstawiła pranie. Artur wrócił najszybciej jak się dało i widząc jakie zmiany zaszły pod jego nieobecność, stanął w progu kuchni otwierając szeroko usta i oczy.
-Co jest? Masz zawał doktorku? Ciśnienie ci skoczyło?
-Chyba trochę tak. Dziękuję, ale naprawdę, do jasnej cholery, nie trzeba było.
-Znowu zaczynasz zabawę w kotka i myszkę? Myj ręce i siadaj do stołu. Podziękujesz jak się najesz.

-Przekomarzali się dłuższą chwilę, a potem Artur pomógł Lidce przy nakryciu do stołu i wkrótce oboje pałaszowali zrobioną na szybko lazanię, gawędząc jak para starych przyjaciół.
-Wiesz, chyba źle cię oceniłem. Do tej pory wydawało mi się, że jesteś cholernie narwana i zapatrzona w siebie. Niezdolna współczuć drugiemu człowiekowi.
-Miło słyszeć takie rzeczy doktorze, niemniej, cieszę się, że wystarczyło ci posprzątać kuchnię i zrobić kolację, żebyś przestał oceniać ludzi własną miarą.

-Roześmieli się, a Artur odruchowo spojrzał na zegar wiszący na ścianie.
-O cholllerrra! Już pierwsza? Jesteś pewna, że chcesz wracać sama do domu, po nocy?
-Nie, nie chcę. Ale chyba muszę.
-Właściwie to … Nie musisz. Możesz spać w salonie. Pościelę ci na kanapie. I tak naprawdę dużo dla mnie zrobiłaś. Mimo wszystko dziękuję.
-Nie ma za co. No dobra, z tego co wiem, jutro nie idziesz do pracy, prawda?
-Prawda, ale ty jeździsz jutro z doktor anną.
-eeee! Dam radę. Możemy się czegoś napić? W końcu mamy co świętować, nie? Przestaliśmy z sobą walczyć, jak pies z kotem i zawarliśmy coś w rodzaju przyjaźni? Masz w domu wino, szampana?
-Coś się znajdzie. Może masz rację? Trzeba to oblać. Zaraz wrócę.

-Artur zniknął w głębi domu, najpierw szykując kanapę dla Lidki, a potem zatracił się w poszukiwaniach czegoś procentowego. Znalazł butelkę whisky, którą jak mu się zdawało dostał od jakiegoś pacjenta, chcącego podziękować za fachową pomoc, a ponieważ doktor Góra zazwyczaj nieskłonny i niezdolny był odmawiać, butelka stała sobie bezpiecznie w barku, czekając na dobrą okazję, aby się otworzyć. Okazja właśnie nadeszła. Sytuacja przybrała tak diametralną zmianę, że przestał mieć nawet wyrzuty sumienia, które dopadły go w stacji. Już nie wątpił, że Lidka jest świetną ratowniczką medyczną, ale również dobrym człowiekiem. Postanowił sobie solennie, być dla niej milszy, od ich kolejnego wspólnego wezwania. Następną godzinę siedzieli nad drinkami, whisky połączonego z lodem i colą. Artur rozluźniony alkoholem, opowiedział Lidce historię miłości jego i Renaty. Ona również odwdzięczyła mu się tkliwą opowieścią o swoich kilku nieudanych związkach. A gdy butelka wreszcie ukazała dno, oboje byli już mocno wstawieni.
-Nie bęziesz miała nis przesiwcho, jeśli położę się spaś?
-Poczekhhaj. Możesz jeszsze chwilę ze mną porozmawiaćś?Chsiałam si powiedzzzieś, że naprawdę jestsss mi przykhhhro z powodu Rrrennnaty. Wiem jakhh musiałło ćsię zabolećśś jak władowałam się do stacsssji na jej miejssscsse, prrrawda?
-Nie, nie, skądhhh! To nie tak, to.

-Lidka raptownie zbliżyła twarz do twarzy Artura i pocałowała go. Nie spieszyła się z pocałunkiem, a on był tak oszołomiony i zaskoczony, że poczuł, jak szok wbija go w kanape i nie pozwala się poruszyć.
-Jesteśś csssudowny. Na swój spossób naprrrawdę ćssię lubię. Wrażżżliwy jessstseś, dokhhhtorkhhhu! Podobasz mi się. Jako facsset! Od tamtej chwili, kiedy spotkhhaliśśśmmmmy sssię na wezwaniu. Pammmiętaszsz to?
-Lidka, przessstań, proszę!
-No csso! Csośś nie takhh? Przecież oboje tego chcsssemmmy. Sehhhss to norrrmalllna ludzkhhha potrzeba. Nie wwwynikhhha z miłośćsi. Proszę, pozwól mi. Takhh chhholerrrnie mmmi sssię ppppoddddobbbaszsz!
-Ale ja, nie!

-Próbował protestować, choć wiedział, że nie ma szans na wygraną. Alkohol zbyt mocno szumiał mu w uszach. A Lidka w swej porządliwości była bardzo delikatna. W gruncie rzeczy miała racje. Potrzebował się do kogoś przytulić. Potrzebował kobiety. Ta myśl uderzyła go znienacka. Jego ciało nie było w stanie protestować, kiedy Lidka wprawnymi ruchami zdejmowała z niego ubranie. Jego ciało poddawało się z przyjemnym dreszczem wszystkim pieszczotom, prędkim pocałunkom, które mu oddawała.
-Proszę! Pozwól, pozwól mi.

-Szepnęła cichym, zdyszanym głosem, oplatając go szczupłymi nogami i napierając na jego męzkość!

6 replies on “rozdział 9”

Jezzussss Marrria nieee! Góra? Z Lidką? W wyrze? Kooobieeetooo cośśśś ty zrrrobiłaaa. xD xD. Alufm, że
wiesz, co robisz. Chociaż osobiście tego nie widzę 😀 Ale uśmiałam się, jak to było? Koń w Boże narodzenie

hahahhhahahaaaa Św Mikołaj w wakacjeeee taaaaak xd. Holera jasna dziewczyno wiiiiidzęęęęęę to widzę ich
tak razem, tak na ty a no i w łżku xdddddddd hhhahaaa ubawiłam się jak żadko xdd

chórrraaa! Ale trzeba im to wybaczyć. Tzn no ja wybaczę Górze, bo próbował się opierać. A nasz doktorek
cholerra, taki samotny, a ta żmija taka przebiegła, xdd. Dobrym człowieeekiem jest taaak? Noono no, taak
tak tak

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink