Categories
Moje fanfiction

Rozdział 26

Był wczesny poranek. Anna i Wiktor spali mocno wtuleni w siebie. W ostatnim czasie w ich życiu działo się tak wiele, że sen był ostatnią rzeczą, na którą mogli sobie pozwolić. Mała Pola dochodziła do siebie w szpitalu i niebawem mieli ją zabrać do domu. Póki co, skupiali się na przygotowaniu domu, na zamieszkanie w nim nowej, maleńkiej członkini. Piotr, Misiek, Adam i Nowy obiecali pomóc Wiktorowi wyremontować jeden z pokoi, który miał być przeznaczony dla małej. Dodatkową atrakcją dla mieszkańców domu, była Nala. Teraz dwumiesięczna suczka, którą Wiktor sprezentował Zosi. Dziewczyna nazwała ją tak, gdyż Nala była jedną z ulubionych postaci jej bajki, król lew. Nala była matką Kiary i żoną Simby. Zupełnie nie wiedzieć czemu, Zosi kojarzyło się to z Wiktorem i żyjącą wtedy Elą. Gdy dostała psiaka, przypomniała sobie o tym i nadała imię suczce. To właśnie Nala sprawiła, że tego ranka, robiąc dużo rumoru, obudziła Wiktora. Sunia usiłowała wspiąć się na szafeczkę nocną, gdzie leżał samotny, pozostawiony ślepemu losowi kawałek kanapki, jedzonej poprzedniego wieczoru przez Wiktora. Niestety, pies nie mógł podejrzewać, że lampka nocna, która miała służyć za mocną podporę i pomoc we wspinaniu się, zrobi psikusa, przewróci się na podłogę i zbijając narobi więcej hałasu, niż to wszystko warte. Wystraszona rzuciła okiem na śpiących pana i panią, a potem, z braku pomysłu, schowała się do jednego z kapci Wiktora.
– Co jest? Co tu się dzieje?

– Zapytał sam siebie, zdezoriętowany i rozbudzony Wiktor. Usiadł na łóżku i rozejrzał się nieprzytomnie. Zobaczył rozbitą lampkę nocną na podłodze. Nie podejrzewał o nic psotnej suczki, która z bijącym sercem, nadal siedziała w kapciu Wiktora. Ten wstał i chcąc zacząć sprzątać rozbite szkło, poszukał kapci. Gdy nagle jeden z nich, po omacku, zaczął się niebezpiecznie oddalać. Wiktor otworzył szerzej oczy nie rozumiejąc tego, co widzi. Jednak szybko do niego dotarło, że sprawczynią całego zamieszania jest Nala.
– Nala? Do cholery oddaj mój kapeć! Słyszysz? Oddaj go! Stój!

Był wczesny poranek. Anna i Wiktor spali mocno wtuleni w siebie. W ostatnim czasie w ich życiu działo się tak wiele, że sen był ostatnią rzeczą, na którą mogli sobie pozwolić. Mała Pola dochodziła do siebie w szpitalu i niebawem mieli ją zabrać do domu. Póki co, skupiali się na przygotowaniu domu, na zamieszkanie w nim nowej, maleńkiej członkini. Piotr, Misiek, Adam i Nowy obiecali pomóc Wiktorowi wyremontować jeden z pokoi, który miał być przeznaczony dla małej. Dodatkową atrakcją dla mieszkańców domu, była Nala. Teraz dwumiesięczna suczka, którą Wiktor sprezentował Zosi. Dziewczyna nazwała ją tak, gdyż Nala była jedną z ulubionych postaci jej bajki, król lew. Nala była matką Kiary i żoną Simby. Zupełnie nie wiedzieć czemu, Zosi kojarzyło się to z Wiktorem i żyjącą wtedy Elą. Gdy dostała psiaka, przypomniała sobie o tym i nadała imię suczce. To właśnie Nala sprawiła, że tego ranka, robiąc dużo rumoru, obudziła Wiktora. Sunia usiłowała wspiąć się na szafeczkę nocną, gdzie leżał samotny, pozostawiony ślepemu losowi kawałek kanapki, jedzonej poprzedniego wieczoru przez Wiktora. Niestety, pies nie mógł podejrzewać, że lampka nocna, która miała służyć za mocną podporę i pomoc we wspinaniu się, zrobi psikusa, przewróci się na podłogę i zbijając narobi więcej hałasu, niż to wszystko warte. Wystraszona rzuciła okiem na śpiących pana i panią, a potem, z braku pomysłu, schowała się do jednego z kapci Wiktora.
– Co jest? Co tu się dzieje?

– Zapytał sam siebie, zdezoriętowany i rozbudzony Wiktor. Usiadł na łóżku i rozejrzał się nieprzytomnie. Zobaczył rozbitą lampkę nocną na podłodze. Nie podejrzewał o nic psotnej suczki, która z bijącym sercem, nadal siedziała w kapciu Wiktora. Ten wstał i chcąc zacząć sprzątać rozbite szkło, poszukał kapci. Gdy nagle jeden z nich, po omacku, zaczął się niebezpiecznie oddalać. Wiktor otworzył szerzej oczy nie rozumiejąc tego, co widzi. Jednak szybko do niego dotarło, że sprawczynią całego zamieszania jest Nala.
– Nala? Do cholery oddaj mój kapeć! Słyszysz? Oddaj go! Stój!

– Jednak kapeć z Nalą w środku nie chciał słuchać. Mimo ograniczonej ruchomości małych łapek, posuwał się niewiarygodnie szybko naprzód. Kapeć Wiktora, miał odkryte palce, dlatego łepek suczki wystawał dość sfobodnie, a jej oczka obserwowały drogę. Wysunęła się na korytaż i słysząc tóż tóż za sobą Wiktora, chciała zbiedz ze schodów. Jednak nie było to tak proste jak przypuszczała, będąc w dość ciasnym kapciu. Pies w kapciu, sturlał się po omacku ze schodów, na sam dół. Wystraszona Nala, popiskując, wyskoczyła z kryjówki i znalazła sobie nową, porzucając kapeć, skuliła się pod stołem.
– Cholera jasna co za pies! Ciągle tylko psoci i psoci. Oddawaj mój kapeć ty…

– W tym momencie pożałował swoich słów, gdyż poszukując uciekającego kapcia, wdepnął w coś śliskiego i mokrego tak niespodziewanie, że poszusował na jednej nodze, niczym narciaż w stronę schodów, wrzeszcząc jak zażynane zwierze. W ostatniej chwili przytrzymał się mocno ściany.
– Tato? Tato! Co ty wyprawiasz! Co tu się dzieje?

– Zapytała rozbudzona Zosia, wychodząc z pokoju.
– Co ja wyprawiam? Zośka! Nala się zsikała i właśnie prawie się zabiłem! To jest twój pies, czemu jej jeszcze nie wyprowadziłaś?
– Ale tato, to jest jeszcze szczeniak, pory załatwiania dopiero jej się normują…
– Nie! Zośka, musisz ją nauczyć posłuszeństwa i karać za to, gdy załatwi się w domu. Ukradła mi kapeć i cholera wie, co z nim zrobiła!
– Co? Jak to ukradła?
– Normalnie. Zbiła nam lampkę nocną, poczym uciekła w moim kapciu. Mam tylko jeden na nodze, patrz.
– Widzę. I to w dodatku nie swój, tylko Ani. Do twarzy ci w różowym.
– Przestań się nabijać! Musiałem się pomylić. Lepiej szukaj psa i mojego kapcia, bo o dziesiątej mam dyżur.
– Doobrze doobrze. Już biegnę, a ty wracaj do Ani i nie krzycz tak, bo się obudzi.

– Posłuchał córki i bez słowa wrócił do narzeczonej. Nie spała, jednak niebardzo wiedziała, co się dzieje.
– Czemu tak krzyczysz?
– Zapytała zaspana.
– Obudziłem cię? Przepraszam. Nala zwiała gdzieś w moim kapciu, narobiła na korytażu i …
– Co? Wiktor, dobrze się czujesz? Jak to Nala zwiała w twoim kapciu?
– Wiem, że dziwnie to brzmi, ale jakoś jej się to udało, nieważne… Jak się czujesz?
– Całkiem nieźle. W końcu zaczynam się wysypiać. Masz dzisiaj dyżur? Trzeba zrobić ci kanapki, kawę, śniadanie…
– Niczym się nie martw. Poradzę sobie.

– Położył się obok niej i mocno ją przytulił, obdarzając mnóstwem pocałunków i gładząc jej włosy.
– Wiktor, nawet nie wiesz na co mam ochotę…
– Wiem, ja też, ale nie możemy…
– Jak to, ja mogę.
– Ja teoretycznie też, ale samemu, to tak trochę brzydko i samolubnie.
– Mogę się z tobą podzielić.
– Co? O czym ty mówisz, nie rozumiem?
– O białej czekoladzie. Mam ochotę na białą czekoladę głuptasie.
– Aaaaa! To co innego. Możesz zjeść całą sama.
– Świntuch. Faceci to myślą tylko o jednym.
– Owszem, jak mają takie piękne przyszłe żony, jak ja.

– Powiedział przygryzając jej ucho.
– Wiktor, ale ty nie żartowałeś z tym ślubem, prawda? Naprawdę zostanę twoją żoną?
– Oczywiście. Będziesz mogła zaplanować tę uroczystość wedłóg własnego pomysłu, ja się na tym nie znam.
– Co? Zwariowałeś? Jak to się nie znasz? Chcesz zostawić mnie z tym wszystkim samą? Weselni goście, restauracja, suknia ślubna, twój garnitur, kolory serwetek, obrusów, potrawy, alkohole…
– Aniu, kochanie, powolutku, powolutku. Pomogę ci w czym tylko będziesz chciała, jak mi tylko powiesz, jak mam to zrobić, zgoda? Już się nie denerwuj. Naprawdę muszę zmykać, bo się spóźnię do pracy. W przerwie wpadnę do Polci i…
– No właśnie, Polcia! Wiktor, ona mnie już rozpoznaje, śmieje się do mnie…
– Wiem, do mnie też. Słuchaj, w przyszły weekend chciałbym wyskoczyć gdzieś z Zośką. Wynagrodzić jej to wszystko. Tyle się ostatnio dzieje, nie chce, żeby pomyślała, że jest mniej ważna, masz coś przeciwko?
– Nie, jasne, że nie. To świetny pomysł, ale wieczorem po twojej pracy, obgadamy szczegóły ślubu i wesela, dobrze?
– Dobrze kochanie, a teraz naprawdę, lecę, bo się spuźnię.

– Gdy wymienili między sobą niekończące się serie czułości, Wiktor zjadł i wyszykował się do pracy. W stacji zastał Lidkę i Miśka.
– Cześć dzieciaki. Wy dzisiaj ze mną jeździcie taaaak?
– Na to wychodzi.

– Odparł Misiek.
– Dobra, Karetka gotowa?
– Tak, sprawiliśmy się już ze wszystkim.

– Odpowiedziała tym razem Lidka.
– Świetnie, to…
– 21 s

– Przerwała Wiktorowi dyspozytorka.
– 21 s zgłaszam się.
– Miłoszewskiego 18, kobieta bardzo cierpi po odbyciu stosunku.
– Jaki adres?

– Zapytała Lidka, w której oczach pojawiło się niedowierzane, połączone z nutką ukrytego przerażenia.
– Miłoszewskiego 18.

– Powtórzyła grzecznie Ruda.
– Przyjąłem, jedziemy. Zbierajcie się dzieciaki. Wszystko w porządku Lidka?
– Tak … Tak doktorze.

– Odpowiedziała wyrywając się z zamyślenia.

– Gdy siedzieli już w karetce, pierwszy odezwał się Misiek.
– Nie chcę nic mówić, ale to chyba … Agęcja towarzyska jest pod tym adresem.

– Lidka spuściła wzrok, a na jej rękach pojawiła się gęsia skórka.
– Nie wiem Misiu. Nie odwiedzam takich lokali.
– Się wie … Doktor to porządny jest.
– A ty skąd wiesz, że tam jest agęcja towarzyska?
– Aaaa tam … Przejazdem kiedyś widziałem…
– Przejazdem, co? Ładne rzeczy. Lidka, co tak milczysz? Nie docinasz?
– Czasem przecież muszę gryźć się w język.
– Szkoda, że tak żadko o tym pamiętasz.

– Powiedział Wiktor, obdażając ją promiennym uśmiechem. Jednak Lidka nie odwzajemniła

– Gdy dojechali do Agęcji towarzyskiej, powitała ich recepcjonistka.
– Dzień dobry, Wiktor Banach pogotowie ratunkowe. Co się stało?
– Dokładnie nie wiem. Jedna z naszych pracownic ma jakiś problem.
– Rozumiem. Postaramy się jej pomóc, tylko proszę nas do niej zaprowadzić.

– Kobieta bez słowa wprowadziła ich do części hotelowej agęcji.
– To ten pokój.

– Rzekła i oddaliła się w powrotnym kierunku.

– Wiktor wraz z ratownikami weszli do wskazanego pokoju.
– Puka się, jak się przychodzi do kogoś w gości! Mama nie nauczyła?

– Zagrzmiał barczysty mężczyzna, który znajdował się w pomieszczeniu.
– Nie przychodzimy w gości, tylko udzielić pomocy, gdzie jest poszkodowana?

– Zapytał Wiktor, którego uwadze nie umknęło, że spojrzenia mężczyzny i Lidki krzyżują się w złowrogich iskrach.
– Nooo! Cóż za spotkanie … Witaj…
– Stul mordę i nie zbliżaj się do mnie!
– Lidka, co tu się dzieje?
– Nic doktorze. Gdzie jest ta dziewczyna, którą zapewne uszkodziłeś?
– Popatrz mała, jaka harda. Jeszcze jakieś pięć lat temu prosiła mnie na kolanach, żebym pozwolił jej tu pracować.

– Zwrócił się do przerażonej dziewczyny, leżącej na łóżku, pod ścianą, którą dopiero teraz wszyscy zauważyli. Leżała drżąc i pojękując z bólu. Wiktor z ratownikami podeszli do łóżka. Na pościeli zauważyli plamy, od krwi, moczu i kału, które roznosiły się także nieprzyjemnym fetorem po pokoju.
– Doktorze, ja…

– Zaczął blady, niemal zielony z obrzydzenia Misiek.
– Misiek, co jest z tobą do cholery!
– Sory, doktorze, ale ja …
– Bierz się w garść do jasnej cholery, bo złożę na ciebie skargę do Góry!
– Nie dam rady, ja …

– Zanim zdążył cokolwiek zrobić, zwymiotował na podłogę.
– Cholera jasna chłopie! Te muskuły to tylko namalowane masz? Idź mi stąd! Idźże do karetki, zejdź mi z oczu! A pan? Niech załatwi kogoś kto tu posprząta, byle szybko.
– A co to ja … Chłopiec na posyłki?

– Odezwał się barczysty mężczyzna. To nieco rozsierdziło Lidkę, złapała go mocno za ramiona, wbijając paznokcie.
– Słyszałeś o co cię doktor prosił? Wypierdalaj!
– Lidka do jasnej cholery! Co się dzisiaj z wami dzieje! Rozumy postradaliście? W pracy jesteś!
– Przepraszam doktorze, już się uspokajam.

– Odrzekła próbując zapanować nad zdenerwowaniem, gdy mężczyzna opuścił pokój.
– Co się pani stało?

– Kobieta milczała, nadal płacząc i drżąc.
– Jesteś tu nowa?

– Podjęła Lidka.
– Daro cię testował tak? Czy nadajesz się dla klijętów?

– Poszkodowana pokiwała głową potakująco.
– Na sucho?

– Kolejne potakujące kiwnięcie głową powiedziało Lidce wszystko. Wiktor nie dyskutował, nie pytał i nie drążył. Czuł, że Lidka ma wiele wspólnego z tym miejscem. Domyślał się, jak wiele, ale dopóki sama nie zdecyduje się o tym mówić, nie zamierzał pytać.

– Badał pacjentkę jak najdelikatniej potrafił. Po czym stwierdził:
– Pęknięcie śluzówki odbytu. Musi pani z nami pojechać do szpitala. Leczenie nie jest łatwe i przyjemne, takie urazy długo się goją. Lidka, okryj jakoś panią i biegiem do karetki.

– Gdy wychodzili z budynku, natknęli się na barczystego mężczyznę. Spojrzał groźnie na Lidkę i powiedział:
– Jeszcze mnie popamiętasz szmato. Pożałujesz, że tu dzisiaj przyjechałaś.
– Eeeej co jeeest cooo jest! Grozi pan ratownikowi medycznemu na służbie, na to są paragrafy! Mam zadzwonić na policję?

– Stanął w jej obronie Wiktor.
– Paragrafy? Policja? Człowieku, ty nawet nie wiesz, jakich tutaj mamy dobrych prawników. Niczego mi nie udowodnisz. Z dobrego serca radzę ci, nie mieszaj się w nieswoje sprawy, bo i ciebie panna Lidka pociągnie na dno, za sobą.

– Wiktor nie skomentował obraźliwego zachowania jegomościa już więcej. Znaleźli się w karetce, gdzie Misiek, który już zdążył dojść do siebie, natychmiast ruszył do szpitala.
– Doktorze, sory, naprawdę ja…
– Nie ma o czym mówić. Zachowałeś się nagannie i skandalicznie. Takie zachowanie nie powinno mieć miejsca, gdy jest się dobrym ratownikiem Nie przy pacjencie!
– Ale doktorze, ja poprostu jestem wrażliwy na zapachy … Proszę pana, niech pan nie idzie z tym do Góry…
– Koniec tematu Misiek. Każdy w stacji ma lekkiego stracha przed tobą, tym czasem wystarczy brzydki zapach i twoje napakowane ciało dezerteruje! Zastanów się chłopie, co ty chcesz robić w życiu i czy aby napewno ratować życie innych.

– Reszta drogi do szpitala upłynęła im w kompletnym milczeniu. Gdy zdawali pacjentkę okazało się, że na sorze znów pełni dyżur Jakub Warner.
– Witam. Wiktor Banach, nie mieliśmy jeszcze przyjemności się poznać.
– Jakub Warner, to prawda nie mieliśmy, ale ja wiele o panu słyszałem.
– Tak? Mam tylko nadzieje, że same najlepsze rzeczy?
– Oczywiście. Tylko i wyłącznie superlatywy.

– Odpowiadał grzecznie Jakub, uśmiechając się do Lidki, która dziś nie zwracała uwagi, na zaczepne spojrzenia Warnera. Wyszła ze szpitala i poszukała w torebce papierosów. Drżały jej ręce, drżała cała wewnętrznie. Usiadła na ławce nieopodal stacji.
– Wszystko w porządku?

– Usłyszała głos Wiktora i poczuła jego ciepłą i miękką dłoń na ramieniu, gdy siadał obok niej.
– Myślałam, że dalej rozmawia pan z Warnerem, więc poszłam…
– Oboje dobrze wiemy, że nie chodzi o Warnera, ty palisz?
– Czasem … Żadko … Nie … Właściwie nie … Tak. Gdy wracają do mnie wspomnienia.

– Plątała się.
– Tak jak dziś?

– Zapytał rzeczowo.
– Tak. Tak jak dziś.
– Chcesz o tym pogadać?

– Wypuściła nerwowo kłąb dymu, zanim odpowiedziała.
– Nie ma o czym mówić. Kiedyś pracowałam w tym burdelu. Byłam jedną z nich.

– Wypaliła z taką bezpośredniością, że niemal zwaliła Wiktora z Nóg.
– Jak to się stało?

– Zapytał starając się zachować spokój.
– Zwyczajnie. Potrzebowałam pracy. Wcześniej zrobiłam ratownika medycznego, ale nie mogłam przyjąć się do pogotowia, bo moja mama bardzo chorowała. Za pęsje, którą otrzymuje ratownik, nie dałabym rady jej pomóc w leczeniu. Koleżanka mnie tam wkręciła. Powiedziała, że można zarobić niezłą kasę. Nie chciałam tego robić, ale zdecydowanie bardziej nie chciałam, żeby moja mama umarła. Miała nowotwór z przerzutami. Lekarz dawał nadzieję, że po agresywnej chemioterapi wróci do siebie, tylko potrzebowała na to wówczas pieniędzy.

– Zszokowany Wiktor, nie wiedząc jak się zachować, przytulił ją do siebie i pogładził po włosach. Zupełnie jak by była jego córką.
– To straszne co mówisz, ale dziękuję, że akurat mnie. Nie ujrzy to światła dziennego, możesz być pewna. Jednak nie zadręczaj się zbyt często wspomnieniami, które mogą ci odebrać obecną radość życia.
– To nie takie proste doktorze, kiedy widzi się tą parszywą gębę człowieka, który przyczynił się do moich największych upokorzeń, łez i bólu.
– Mówisz o tym facecie z pokoju?
– Tak. Jest bosem tego całego interesu. Miał nas kiedy chciał i ile chciał. Ten człowiek nie ma żadnych ograniczników. Dopuszcza się największych perwersji seksualnych, o których mało komu się śniło. Dlatego dobrze wiedziałam, co mogło być tej dziewczynie.
– Rozumiem.

– Stwierdził rzeczowo, jednak nie zwolnił uścisku ramion.
– Wyrzuć tą fajkę. Pamiętaj, że jak by coś się działo, zawsze możesz przyjść i pogadać.
– Tak, wiem. Dzięki. Jest pan …
– Nic nie mów. Nie myśl o tym, nie wracaj do tamtych dni. Mogę jeszcze zadać ci jedno pytanie? Co z twoją mamą?
– Nie uratowałam jej, jak się pan domyśla. Nie dostawałyśmy nic z pieniędzy zostawianych przez klijętów. Wszystko szło na nasze utrzymanie i kosmetyki. Ale od tamtej pory, gdy zmarła, postanowiłam zmienić swoje życie. Wykupiłam się od niego z trudem, ale mi się to udało i jestem tutaj.
– Bardzo dobrze. Lepiej nie mogłaś postąpić. A teraz weź coś na uspokojenie i do roboty. Silna z ciebie babka. Nie pasuje ci rozmazany makijaż.
– Tak jest doktorze.

7 replies on “Rozdział 26”

Uciekający kapeć był zajebisty 😀
Historia Lidki straszna… dobrze że wyrzuciła to z siebie przy Wiktorze.
Rzyg miśka rozwalił mi system 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink