Categories
Moje fanfiction

Rozdział 24

Kilka dni później, Lidia Chowaniec, po uprzednich konsultacjach z psychiatrą została wypisana ze szpitala. Gdy wróciła do domu, odetchnęła z ulgą widząc, że przyjaciele dobrze zaopiekowali się Zulą. Spała w najlepsze, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. Ledwo przytomnym wzrokiem, spojrzała na wyświetlacz.
– Góra? No chyba cię zabiję!

– Wychrypiała zaspanym głosem.
– Halo?

Kilka dni później, Lidia Chowaniec, po uprzednich konsultacjach z psychiatrą została wypisana ze szpitala. Gdy wróciła do domu, odetchnęła z ulgą widząc, że przyjaciele dobrze zaopiekowali się Zulą. Spała w najlepsze, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. Ledwo przytomnym wzrokiem, spojrzała na wyświetlacz.
– Góra? No chyba cię zabiję!

– Wychrypiała zaspanym głosem.
– Halo?
– yyy … Chowaniec? To ty?
– Nie, to ja.
– Aaa, to w takim razie, bardzo przepraszam, chyba pomyliłem numer …
– Artur, czyś ty zdurniał do reszty? Przecież mówię, że to ja.
– Aaa, tak tak … Lidka, musisz natychmiast przyjechać do stacji.
– Coś się stało? Czemu tak szepczesz?
– Bo mogę ją wystraszyć.
– Uuuuu. Tak szybko wylądowaliście w łóżku?
– Jeszcze tego by brakowało … Ochyda, brzydzę się.
– Zaraz zaraz, nie rozumiem. Mówiłeś, że ją kochasz, teraz nie chcesz jej wystraszyć…
– Co ty pieprzysz Chowaniec, chyba jeszcze całkiem nie doszłaś do siebie.
– To ty nie masz na myśli Majki? To która cię zaatakowała … Ruda z dyspozytorni?
– Chowaniec! Przestań się wydurniać! Lidka, słuchaj, to nie jest śmieszne … Czy ten twój kot … Czy tam kotka, pal to licho … Żre myszy?

– Lidka zakrztusiła się łykiem wody, który wzięła, lecz nie zdążył on przemieścić się z przełyku do rzołądka.
– Jakie myszy? Artur czy ty się dobrze czujesz? To ciebie powinni badać psychiatrycznie zamiast mnie.
– Chowaniec. Siedzę w karetce … Zamknąłem swój gabinet i całą stację, pobiegłem najszybciej jak potrafiłem do karetki.
– A co ma z tym wspólnego jakaś mysz? I moja kotka?
– W moim gabinecie jest mysz. Cholera wie skąd i jeszcze większa cholera wie, czy aby tylko jedna.
– Doktorku, tylko spokojnie. Dopiero się obudziłam. Już się zgubiłam. Masz w gabinecie cholerę, czy mysz,
– Chowaniec, z tobą to gorzej jak z dzieckiem. Przecież mówię, że mysz! Tylko nie wiem, czy jedną! Nie wiem skąd się tam wzięła!
– No to nie wiem, kup jakąś pułapkę na myszy i myszka się złapię … Artur, nie rozumiem po co mnie budzisz?
– Bo ty masz kota! A koty jedzą myszy. Wpuści się go do stacji, zapoluje na to cholerstwo, i …
– Zaraz zaraz. Moment. Doktorku, czy ty … Każesz mi, o 6.30 zrywać się z łóżka, pakować Zulę do transportera i przyjechać z nią do stacji? Tylko po to, żeby złapała jakąś jedną, małą, nieszkodliwą myszkę?
– Ale tu jest właśnie problem, bo ja nie wiem czy jedną. Może ta cholera się rozmnożyła, z jakimś myszem.
– Z kim?
– Nooo … Nie wiem. Taki jestem zdenerwowany, nie wiem jak nazywa się mysz płci męzkiej.
– Ręce, nogi i rajstopy opadają. Artur! Tylko mi nie mów, że się boisz?
– No co ty! Chowaniec! Ja? Bać się myszy? Nigdy w życiu. Nie ma takiej rzeczy, której naprawdę się boję, tylko… Dzisiaj mamy kontrolę, o godzinie trzynastej. A tu, siedzę sobie spokojnie, wypełniam papiery i słyszę, że coś chroboce, turkoce, drapie i piszczy gdzieś za mną. No to myślę sobie, Strzelecki z Wszołkiem znowu jaja sobie ze mnie robią, albo chcą mnie przestraszyć. Strzelecki! Wszołek! Zajęty jestem, nie mam czasu na żarty! Mówię. A tu jak się nie odwrócę … Patrzę, a tu siedzi. Ona … Mysz! Na szafce gdzie trzymam teczki z papierami. Siedzi, patrzyła sie na mnie, o tak! O tak Chowaniec!

– Krzyczał Artur do słuchawki, a Lidka śmiała się zatykając sobie usta poduszką i wyobrażając sobie przerażonego doktora Górę, który usiłował zadziałać na jej wyobraźnię i przez słuchawkę pokazać groźny wzrok myszy.
– Wołałem Strzeleckiego i Wszołka, ale tych dzwońców jak zwykle nigdzie nie było! No nie było! Mysz się wystraszyła i niewiadomo, gdzie uciekła. No, więc złapałem co miałem pod ręką i dawaaaaaj, do karetki… Lidka, błagam, jeżeli ty coś z tą myszą nie zrobisz, to …
– Ja, czy moja kotka?
– Wszystko jedno, możecie działać razem, jak zespół ich troje, bo przecież jeżeli kontrola odkryje myszy w stacji, no to jesteśmy skończeni!
– No tak, w takich wypadkach używasz liczby mnogiej … Szkoda tylko, że nie wtedy, kiedy wspólnie ratujemy ludzkie życie…
– Co mówisz? Zasięg strasznie ucieka! Halo!
– Nic nic. Siedź i się nie ruszaj. Niedługo będę.

– Rozłączyła się, zanim Artur zdążył coś odpowiedzieć. Pospiesznie doprowadziła się do porządku, jedząc szybkie śniadanie, biorąc jeszcze szybszy prysznic. Wkładając na siebie stare, wytarte jeansy i bluzkę z plamami po soku pomidorowym, które jakimś cudem się nie sprały. Nie zastosowała się do prośby Artura i nie zabrała ze sobą kotki. W drodze do stacji, zatrzymała się przy sklepie i kupiła kilka pułapek na myszy i trochę sera. Kilkanaście minut potem, objuczona, wysiadła z samochodu i pomaszerowała w stronę parkingu dla karetek, szukając w każdej Artura Góry.
– Artur? Doktorze Góóraa! Halo! Gdzie jesteeś!

– Drzwi jednej z karetek otworzyły się. Ze środka wytoczyła się, na pierwszy rzut oka, bezkształtna masa, która potem zaczęła przypominać człowieka. Artur, obandażowany od stóp do głów, w kilku parach rękawiczek jednorazowych. Bandaże przyklejone były do siebie różnokolorowymi plastrami i plasterkami, których używali zazwyczaj do wezwań, gdzie poszkodowane były małe dzieci. Jego twarz osłonięta była kilkunastoma husteczkami jednorazowymi, przyklejonymi do siebie szczelnie, a na głowie pysznił się rondel. Lidka patrzyła najpierw z niedowierzaniem, a potem wypuściła torbę z zakupami z rąk, nie mogąc przestać się śmiać.
– Doktorku? Co ty z sobą zrobiłeś? Coś ci się stało? A może to jakiś kamuflaż, przed mafią pruszkowską? Zrobiłeś coś komuś, że się tak ukrywasz?
– Nie, no co ty Chowaniec. Musiałem się poprostu zabezpieczyć, na wypadek, gdyby tych gryzoni było więcej i gdyby postanowiły mnie zaatakować. Przecież nie mogę przez cały czas siedzieć w karetce, bo niedługo może być potrzebna do jakiegoś wyjazdu.

– Lidka nadal nie potrafiła przestać się śmiać z komicznego przebrania szefa stacji.
– Tak, oczywiście … To wszystko wyjaśnia doktorku. Ale czy naprawdę myślisz, że myszy, nieważne ile by ich było, są w stanie aż tak mocno gryźć?
– A skąd mam to wiedzieć? Z myszami nigdy nie wchodziłem w spory, dlatego lepiej się zabezpieczyć. Diabli wiedzą, jak mocno gryzie to paskudztwo i jakie zarazki przenosi. Ooo! Dobrze, że kupiłaś coś do jedzenia, strasznie zgłodniałem…
– Niee! Ale Artur, bo ten ser to …

– Próbowała protestować Lidka, ale było już za późno. Doktor Góra, w ekspresowym tępie, pomimo kilku par rękawiczek na dłoniach, rozerwał papierową paczuszkę i ugryzł spory kawałek sera, zakupionego do pułapek na myszy.
– Noo! Ty jedna Chowaniec wiesz, że jak się człowiek zdenerwuje, to zaraz powinien zjeść, bo nic tak człowieka nie wyczerpuje jak stres.

– Stwierdził z pełnymi ustami.
– mmm … Chyba gołda … Albo czedar … Albo… A kupiłaś coś do tych pułapek na myszy?

– Zapytał, biorąc ostatni kęs kawałka sera.
– Tak, właśnie zjadłeś myszkom obiadek. Nieważne. W kuchni napewno się coś znajdzie.
– Nieeee! Pod żadnym pozorem nie możesz tam wejść tak ubrana! A kto wie, czy i szczury się tam nie zalęgły?
– Doktorku. Dosyć tej farsy. Ile ty masz lat? Jesteś poważnym facetem, a zachowujesz się gorzej niż dziecko. Idziemy do stacji, poszukać tej pieprzonej myszy. Złapiemy ją do słoika i wypuścimy na wolność. Taki duży chłopiec, a boi się gryzoni, w przebieranki się bawi.
– Co ty Lidka … Zwariowałaś? Ja wiem, że komicznie wyglądam … Nawet trochę durnowato, ale … Ja musiałem w pierwszej kolejności zadbać o swoje bezpieczeństwo … Nie miałem pod ręką nic innego, tylko te bandaże, tylko te cholerne plastry, a rondel, no to … Znalazłem go, kiedy bunkrowałem przed mysimi złodziejami ciasteczka i rosołek!
– Dosyć tego! Zdejmuj to z siebie natychmiast. W każdej chwili możesz mieć wezwanie i dodatkowo, w stacji ma być kontrola … Pamiętasz o tym jeszcze?
– No tak … Tak, masz rację. Masz apsolutną rację! A … yyyy, co z tą myszą?
– Zaraz jej poszukam i wszystko będzie w porządku.
– yyyy, to tego. Pójdziesz przodem?
– Wracaj do karetki, przebierz się, a jak będzie po wszystkim to dam ci znać.

– Lidka oddaliła się i weszła do stacji. Chodziła szybko od pomieszczenia do pomieszczenia, gdy nagle, zamarła w pół kroku. W szatni, najspokojniej w świecie, siedziała mała, na oko siedmioletnia dziewczynka. Pulchniutka, z dołeczkami w policzkach, na widok których Lidia odrazu obdarzyła dziewczynkę uśmiechem.
– Cześć. Jestem Lidka, a ty?
– Kasia.

– Odpowiedziała grzecznie i wyciągnęła dłoń do kobiety.
– Szukam tatusia. Czy on już skończył pracę?
– yyyy … aaaa …

– Jąkała Lidka, której wyraz zdziwienia na twarzy nie miał granic. W pośpiechu przypominała sobie, czy któryś lekarz, bądź ratownik, nie wspominali przypadkiem, że wychowują siedmioletnią córeczkę.
– Jakiego tatusia?

– Zapytała w pierwszym odruchu zaszokowana Lidka.
– Mojego.

– Odparła zgodnie z prawdą, najprostszą odpowiedzią świata Kasia.
– Mój tatuś jest dzielny i ratuje życie ludziom.
– Tak? To świetnie. W takim razie, zaraz niedługo się tu pojawi.

– Odpowiedziała Lidka. Wiedziała, że dziewczynka nie jest córką Góry, Piotrka, ani Wiktora. Nowy był stanowczo za młody, by być ojcem.
– To napewno córka Miśka.

– Pomyślała.

– Misiek właśnie wszedł do stacji.
– O! Już jest twój tatuś. No cześć, zobacz, kto cię odwiedził.

– Misiek patrzył zdezoriętowany na dziewczynkę. Był równie, albo jeszcze bardziej zaszokowany niż Lidka, gdy zobaczyła ją poraz pierwszy.
– To jakieś żarty?
– No, ja nie wiem, ta mała szuka tatusia. Wiktor ma już dużą córeczkę, Piotr i Martyna jeszcze mają kilka miesięcy, Góra boi się małej myszy grasującej w stacji, a co dopiero miałby być ojcem Kasi, a nowy…
– To jest jakieś nieporozumienie! Dziecko nie jest moje!

– Obruszył się Misiek.
– Jak to nie twoje?

– Tym razem Lidka znowu mocno się zdziwiła.
– Normalnie. Sory, ale muszę się przebrać…

– Powiedział nie zrażony sytuacją i zamknął się w szatni.
– Ten pan nie jest moim tatusiem.

– Odpowiedziała z przejęciem dziewczynka.
– A jak ty się nazywasz kochanie?

– Zapytała Lidka, dumna z siebie, że zadała dziecku inteligętne pytanie, które w końcu rozwikła zagadkę.
– Kasia Warner.

– Rzekła grzecznie i ponownie wyciągnęła dłoń.

– Mina Lidki wskazywała jednak na to, że jest bliska śmierci, albo conajmniej omdlenia.
– Czy dobrze się pani czuje? Słabo pani?
– Tak … yyy, nie! Wszystko dobrze. Nazywasz się Kasia Warner, tak?
– Tak. Mam siedem lat. A dokładnie, siedem i dwa tygodnie. Chodzę do szkoły podstawowej numer 8…

– Recytowała, a Lidka próbowała się otrząsnąć z kolejnego szoku.
– Posłuchaj Kasiu. A co ty tu robisz sama? Gdzie jest twoja mamusia?

– Oczy dziewczynki przestały się śmiać. Spuściła główkę, a długie blond włoski rozsypały się zakrywając twarzyczkę.
– Nie żyję.

– Odpowiedziała smutno.
– Ach tak …

– Stwierdziła Lidka, która nie mogła opanować wiru swoich myśli.
– Przepraszam, nie wiedziałam. No, ale, takie małe dziewczynki jak ty…
– Tak, wiem. Nie mogą chodzić nigdzie same, bez kogoś dorosłego.
– Dokładnie, więc dlaczego jesteś tu sama?
– Bo, bo, bo … Ja … Dałam dziś tacie do pracy łobuza. Znaczy, moją ulubioną przytulankę … Bo mój tatuś pracuje w szpitalu i … To jego nowa praca, niedawno się tu wprowadziliśmy … Chciałam, żeby przyniósł mu szczęście i … Ale ja się bardzo stęskniłam za łobuzem. Bez niego nic mi się dzisiaj nie udaje. Kolorowanka mi nie wyszła, pokój nie chciał się posprzątać i … Czy pomoże mi pani znaleźć mojego tatę?
– Oczywiście kochanie!

– Odpowiedziała Lidka, którą wzruszyły słowa dziewczynki i mocno ją przytuliła.
– A tak na przyszłość … Obiecasz mi, że dopóki nie staniesz się większą dziewczynką, nie wyjdziesz sama z domu?
– Tak, obiecuję!
– Świetnie. To ja teraz zaprowadzę cię do taty.

– Lidka wyszła z Kasią ze stacji, całkowicie zapominając o mysiej przygodzie, która rankiem zerwała ją z łóżka. Dotarły do szpitala i przy recepcji Lidka próbowała zasięgnąć informacji:
– Dzień dobry. Przepraszam, czy doktor Warner jest w szpitalu?
– Tak. Niedawno skończył operację. Oo! Właśnie nadchodzi.

– Odparła recepcjonistka.

– Kuba szedł w ich stronę szybko, lecz gdy zobaczył swoją córkę, która pozwoliła się prowadzić niedoszłej samobójczyni, jego niedawnej pacjentce, zwolnił do żółwiego tępa. Jego źrenice coraz bardziej rozszeżały się z niedowierzania, a usta otwierały, chcąc coś powiedzieć, choć same nie wiedziały, co byłoby stosowne w tej sytuacji.
– Co pani tu…
– Dzień dobry. Córeczka pomyliła najwyraźniej wejścia do budynków. Szukała pana w naszej stacji ratowniczej.
– Słucham?

– Pytał dalej niedowierzając.
– Tak. Uległam takiemu samemu zdziwieniu, gdy ją zobaczyłam w stacji …
– Kasiu, kochanie … Czy masz mi coś do powiedzenia?
– Tatusiu, przepraszam, ja, ja … Nie chciałam, wiem, że niewolno mi samej wychodzić, ale tęskniłam za łobuzem i …
– Kasiu! Przecież mogło ci się coś stać! Kwiatuszku! Tyle razy ci mówiłem …
– Niechże pan nie krzyczy na Kasię. Już jej mówiłam, że takie małe dziewczynki nie mogą wychodzić same…

– Kuba zwrócił wzrok w stronę Lidki, jak by przypomniawszy sobie, że ona też jest częścią zamieszania.
– Dziękuję ci … yyy, znaczy pani … Kasiu, proszę, idź do samochodu. Na całe szczęście, skończyłem już dyżur. Porozmawiamy w domu kochanie. No, no idź.

– Wręczył córce kluczyki, a gdy odeszła, zwrócił się do Lidki.
– Naprawdę, z całego serca dziękuję … Gdyby nie ty … Przepraszam, gdyby nie pani…
– Proszę mi mówić po imieniu. Teraz już chyba pan może. Nie jestem już pana pacjentką … Lidka jestem.
– Jakub … To znaczy … Kuba… Bardzo mi miło.
– Mnie również.
– Gdyby nie ty, Kasi mogło się coś stać.
– Nie przesadzaj. Ja tu mam najmniej swojego udziału. Całe szczęście, że wiedziała mniej więcej jak tutaj trafić. Przepraszam, że zapytam, daleko mieszkacie?
– W Konstancinie … Całkiem niedaleko, ale…
– W takim razie to bardzo mądra dziewczynka. Cóż, trzymajcie się. Muszę już się zbierać. Mam jeszcze pare spraw do załatwienia w stacji…
– Jasne. Rozumiem, ja też biegnę do Kasi… Masz niewątpliwy dar, do ratowania życia. Dobrze, że nie udało ci się odebrać sobie własnego.

– Rzekł uśmiechając się rozbrajająco i zanim Lidka zdążyła coś odpowiedzieć, zniknął jej z oczu. Gdy już prawie wychodziła ze szpitala, natknęła się na Wiktora Banacha. Kierował się do wyjścia, trzymając Annę pod rękę.
– Lidka! Jak dobrze cię widzieć!

– Rzuciła się w jej ramiona Anna.
– Pani doktor! Panią też … Boże, słyszałam co się stało … Tak mi przykro … Jezu, co ja gadam, to przez tę mysz i dziecko Warnera …
– Jaką mysz? Jakie dziecko?

– Zdziwili się oboje z Wiktorem.
– Nic, nieważne. Chciałam powiedzieć, że gratuluję wam córeczki …
– Dziękujemy. Malutka i my, zostaliśmy przetransportowani śmigłowcem, z Zakopanego do leśnej góry, gdy tylko stan maleńkiej poprawił się na tyle, że można było to zrobić.
– To świetnie. Wszystko napewno się ułoży, a wy wkrótce przywykniecie do tego, że wasze życie zmieniło się o 300 stopni. Z tego co wiem, Góra z Piotrem zorganizowali jakąś zbiórkę pieniędzy i kupili mnóstwo rzeczy …
– Naprawdę? Kochani jesteście!

– Ucieszyła się Anna.
– Tak. Przepraszam, wpadnę potem zobaczyć waszą córeczkę, ale … Ale teraz muszę uciekać zgładzić mysz, bo inaczej, Góra zgładzi mnie.

– To mówiąc, pobiegła zostawiając zdziwionych Annę i Wiktora.

7 replies on “Rozdział 24”

– Halo?
– yyy … Chowaniec? To ty?
-Nie, to ja.
– Aaa, to w takim razie, bardzo przepraszam, chyba pomyliłem numer …
to nie taka śmieszna rzecz ta powyrzej 😀 No, ale płakałam i byłam hmm w toalecie, bo na sucho nie dało rady. natiś dzięki za czytanie 😀

Umarłam ze śmiechu! Jeżeli napisze ktoś, że się nie uśmiał, to powinien wziąć różową tableteczkę xdddddd

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink