– Doktorze. Mam coś dla pana.
– Rzekł Piotrek do Wiktora, który właśnie wchodził do stacji.
– Zaraz, Piotrek, moment. Wiem, że jestem spóźniony, ale chciałbym się chociaż przebrać.
– Ale doktorze, to zabardzo nie może czekać, bo …
– Naprawdę, nie może zaczekać dziesięciu minut? Wiem, że mam niewypełnione, zaległe karty wyjazdów i dzisiaj to zrobię.
– Ale doktorze, to nie chodzi o zaległe karty wyjazdów i o pana spóźnienie…
– Tak, wiem, muszę jeszcze złożyć pare podpisów, ale to naprawdę zaraz!
– Piotrek westchnął ciężko i wyjął z kieszeni białą kopertę, którą następnie wręczył Wiktorowi.
– Co to jest?
– Zapytał zdziwiony lekarz, spoglądając na kopertę, jak na przybysza z innej planety.
– Zaproszenie na ślub.
– yyy … Zaraz, chwileczkę. Ale my, jeszcze nie ustalaliśmy dokładnego terminu ślubu, skąd masz to zaproszenie?
– Jak to nie ustalaliście? A dlaczego mielibyście to ustalać razem? Przecież ona ma zostać moją żoną…
– Piotrek, naprawdę bawi cię to?
– No właśnie nie, to doktor ma jakieś dziwne poczucie humoru. Daję panu zaproszenie, na ślub mój i Martyny, a pan mi tu wyjeżdża z tekstem, że niczego nie ustalaliście…
– Wiktor westchnął i podrapał się po głowie.
– Jezu, Piotrek, przepraszam … Chyba się nie zrozumieliśmy. Myślałem, że to zaproszenie na mój ślub z Anną. Nie wiemy jeszcze, w jakim to będzie dokładnie terminie, ale… Mocno się zdziwiłem.
– Piotrek roześmiał się radośnie.
– Serio? Pan też? Znaczy, wy też? Gratuluję!
– Jeszcze nie ma czego. A wracając do tematu, to kiedy się pobieracie?
– No właśnie. Wczoraj ustaliliśmy, że chcemy się pobrać w dzień zakochanych.
– W takim razie gratuluję. Napewno zjawimy się na ślubie, całą naszą skromną rodziną.
– A jak tam córeczka? Daje się we znaki?
– Bardzo. Od tygodnia jest z nami. Już zapomniałem jak to jest mieć malutkie niemowle w domu.
– Niech mnie doktor nie straszy, bo mnie też to czeka za kilka miesięcy.
– No to szykuj się szykuj Piotrek. Kupki, zupki, kolki, herbatki, koperki włoskie, nieprzespane noce. Sam widzisz, ledwo żyję i do pracy się spóźniam.
– Doktor to ma taki mały bonus. Wcześniej miał pan już doczynienia z dzieckiem.
– Piotrek, błagam cię! To było 18 lat temu. Zosia była inna. Spokojniutka, niemal cały czas spała, jadła, spała, jadła. Pola cały czas płacze, nonstop chce jeść, mało śpi, ciągle ma kolki. Na zmianę z Anką i Zośką masujemy jej brzuszek, uspokajamy ją, nosimy na rękach. Nie wspomnę już o tym, że prawie nie śpimy i nie jemy.
– Jezu … No to macie w domu kongo. Chyba trochę mnie pan wystraszył.
– To świetnie. Może spoważniejesz w końcu jak zaczniesz się mnie bać.
– No co pan, doktorze. Już bardziej poważny to chyba tylko w trumnie będę. Dawno wywietrzały mi z głowy przelotne romanse, zostanę ojcem, biorę ślub…
– tak, tak, wiem, żartuję przecież. A teraz, czy wreszcie mogę się przebrać? Bo jak mnie tak będziesz zagadywał, to wezwanie nam napłynie i nie zdążę.
– Jasne. Polecę szybko rozdać innym zaproszenia.
– Kiedy Wiktor się przebierał, zadzwonił jego telefon.
– No już, juuż! Idę! Biegnę! Moment, chwila, spodnie wkładam! No przecież idę, już odbieram!
– Mówił na głos, mając najwyraźniej nadzieję, że rozmówca dobijający się z drugiej strony go usłyszy i nie rozłączy się zanim Wiktor zdąży wziąć komórkę w dłoń.
– Halo?
– Wiktor?
– Tak, to ja. To ty Anka?
– A sądzisz, że twoja córka zawołałaby cię po imieniu?
– Anka, nie krzycz, dlaczego odrazu się tak denerwujesz?
– Dlaczego się tak denerwuję? Pomyślmy. Od tygodnia mam w domu wrzeszczącą córeczkę, która sprawia, że nie jestem w stanie spać, jeść, wziąć kąpieli. Cholernie bolą mnie cycki! Wiktor, nie daję rady! Ona ciągle chce jeść! Potwornie mnie gryzie! Dlaczego nie wziąłeś urlopu? Dlaczego zostałam z tym sama? Wiktor, trzeba zrobić zaproszenia ślubne, wybrać restaurację, ustalić menu, pojechać po sukienkę, garnitur …
– Wiktor stojąc w samej bieliźnie, gdyż nie był w stanie ubierać się dalej po słowotoku Anny, załamał ręce. Starał się nie krzyczeć, chociaż miał na to ogromną ochotę.
– Anka. Uspokój się, bardzo cię proszę uspokój się. Wyobraź sobie, że ja też jestem dokładnie w tej samej sytuacji, co ty. Jednak ktoś musi pracować na dom i jego utrzymanie, prawda?
– No oczywiście! Ty sobie będziesz spokojnie jeździł karetką do wezwań, a ja tu zwariuję! Niedługo ze ślubu zrezygnujemy, bo przestanę ci się podobać. Z tłustymi włosami, bez makijażu, nie będziesz chciał ze mną sypiać! Znajdziesz sobie młodszą!
– Anka! Ja cię nie poznaję! Co ty wygadujesz za bzdury! Ja rozumiem, wszyscy jesteśmy zmęczeni, ja, ty, Zosia … Ale zachowujmy jednak resztki zdrowego rozsądku. Czy tylko po to dzwonisz, kochanie? Chciałbym przypomnieć, że znajduję się w pracy i niedość, że jestem już spóźniony, to…
– Chciałam cię poprostu usłyszeć! Rano wybiegłeś z domu bez jakiegokolwiek pożegnania. Dawniej, to chociaż potrafiłeś mnie pocałować … A teraz? No tak! Kto by chciał się całować z taką fleją!
– Anka! Jeszcze chwila i naprawdę nie wytrzymam! Zaspałem dzisiaj do pracy! Ledwo zdążyłem się ubrać … Wiesz co to będzie jak Góra to odkryje? To naprawdę nie znaczy, że jesteś fleją i cię nie kocham! Wycałuję cię jak tylko wrócę do domu, zrobię co tylko chcesz, a teraz proszę … Pozwól mi pracować i nie dramatyzuj!
– Jasne! Jak sobie życzysz. A czy mogę mieć chociaż, ostatnią dramatyczną prośbę? Czy jak będziesz wracał z pracy, to możesz zrobić zakupy? Skończyły się kapsułki do zmywarki, kapsułki do ekspresu i do prania … Nie ma już prawie chleba i masła … Pampersy Poli się kończą … Mąka, ryż, makaron, cukier, mleko … Jak się domyślasz, nie mogę wyjść zrobić tych zakupów sama z nieustannie wrzeszczącym niemowlęciem!
– Anka … W porządku, zrobię zakupy, kupię wszystko co trzeba i jeszcze więcej! Wyślij mi całą listę smsm … Kocham cię bardzo, ale naprawdę muszę kończyć!
– Nie czekając na odpowiedź ukochanej. Rozłączył się załamany jeszcze bardziej, niż w chwili pojawienia się w pracy, próbując się zebrać, do dokończenia ubierania.
– Nagle Wiktor usłyszał za sobą dźwięk otwieranych się drzwi. Zanim zdążył dokończyć wkładać spodnie, stanęła przed nim szczupła, długowłosa, zdyszana blondynka.
– Halo? Halooo? Dzień dobry! Lekarza! Lekarza szybko!
– Zdziwienie i zawstydzenie Wiktora było tak wielkie, że stał w samych majtkach, z nagim torsem i otwartymi ustami.
– Halo czy pan mnie słyszy? Czy jest tu jakiś lekarz? Halo! Człowieku!
– Wiktor nieco się otrząsnął.
– yyyy … Ja bardzo przepraszam, ale … Kim pani jest i co pani tu robi?
– Starszy sierżant Monika Zawadzka, aresztantka zaczęła mi rodzić… Może mi ktoś pomóc?
– Wiktor w pośpiechu wkładał spodnie i strój lekarza.
– Proszę pani … Pomyliła pani wejścia … Tutaj znajduje się stacja ratownictwa medycznego! Szpital jest obok!
– Wszystko mi jedno, przecież tu też pracują lekarze! Niech się pan ubiera i mi pomoże!
– 21 S, jesteście?
– Odezwała się Ruda w krótkofalówce Wiktora.
– No przykro mi, ale ja pani nie pomogę. Właśnie mam wezwanie.
– Pan jest tutaj lekarzem?
– Jak widać.
– No właśnie nie widać … Wygląda pan raczej jak striptizer.
-Wybaczy pani, ale nie mam czasu na dyskusje i żarty!
– 21 s, co z wami jest?
– Jestem Ruda! Co mamy?
– Pożar w bloku, na ulicy Tuwima 84. Wysyłam tam wszystkie zespoły, jest bardzo dużo poszkodowanych.
– Czy straż jest na miejscu?
– Nie, jest w drodze.
– Przyjąłem. Jedziemy!
– Wiktor zbierał się do odejścia, wreszcie kompletnie ubrany.
– No chyba mnie pan tak tutaj nie zostawi? Aresztantka mi rodzi w radiowozie!
– Pani starszy sierżant! Powiedziałem, szpital jest obok! Jak pani słyszała, mam ważniejszy problem, muszę ratować sporo ludzkich istnień z płonącego bloku!
– To mówiąc, zostawił zaskoczoną Monikę i przez krótkofalówkę powiadomił Piotra i Martynę, po czym we troje znaleźli się w karetce z pełnym osprzętowaniem.
– W kilkanaście minut potem znaleźli się na miejscu. To, co ukazało się ich oczom, było przerażające. Budynek stał w płomieniach, przerażeni ludzie biegali wokół, krzycząc, krztusząc się od dymu i szukając pomocy w czekających tam już innych karetkach.
– Dobra, ruchy ruchy dzieciaki, bierzemy sprzęt i biegniemy się zoriętować w sytuacji. Ilu jest ludzi, którym trzeba pomóc, odtransportować do szpitala. Tym, którzy będą wymagać najmniej pomocy, udzielamy tej pomocy tu, na miejscu, jasne?
– Martyna i piotr potwierdzili ruchami głów.
– Wiktor wysiadł z karetki chcąc z kimś porozmawiać, gdy nagle zobaczył w jednym z okien płonącego budynku kobietę, trzymającą na rękach niemowlę. Kobieta była naga i błagalnym wzrokiem poszukiwała kogoś, kto uratuje jej dziecko. Dostrzegła Wiktora i wrzaskiem zaalarmowała:
– Niech mi pan pomoże! Rzucę panu moje dziecko! Ja umieram! Nie dam rady się stąd wydostać, niech je pan łapie! Błagam zróbcie coś, zabierzcie stąd Oliwierka!
– Proszę pani, proszę się uspokoić … Za chwile będzie tu straż pożarna, z odpowiednim sprzętem, pomożemy pani i pani synkowi! Nie dam rady go złapać, proszę zachować spokój!
– Piotr, Martyna, co z tą strażą!
– Wrzasnął do współtowarzyszy.
– Dwie minuty doktorze!
– Krzyknął Piotr, opatrując starszego pana.
– Dwie minuty? Zadługo! Ta ściana za chwile może runąć, a wtedy ta kobieta z dzieckiem nie będą mieli szans!
– Ale co pan chce zrobić, doktorze! To jest trzecie piętro! Pan ma rodzinę, którą dopiero budujecie! Jeżeli coś się panu stanie! Wiktoooor nie rób tegoooo!
– Wrzeszczał Piotr, widząc determinację na twarzy Banacha, który już biegł po odpowiedni sprzęt do karetki.
– Wiktor, rozum straciłeś? Nie masz odpowiedniego ubioru, nie dotrzesz tam! Udusisz się w najlepszym wypadku, albo spłoniesz, zanim zdążysz im pomóc! Wiktor nie rób tego słyszysz?
– Posłuchaj Piotr! Wiem co czuje ta kobieta! Nawet nie wiesz, jak bardzo to wiem. Niedawno sam walczyłem o życie swojej córki za wszelką cenę! Zanim dojedzie straż… Nie mówcie Annie! Zaraz z nimi wrócę!
– Idę z nim, Martyna idę z nim! Nie dam rady go powstrzymać!
– Piotr ani się waż! Nie wiem, może zastąp mu drogę! Dzwońmy na policję! Biegnij po Górę! Piotrek zrób coś!
– Gdy tak dyskutowali, Banach znikł im z pola widzenia. Nie zdążyli zareagować. Oboje byli przerażeni, martwiąc się, o swego ulubieńca. Minęło kilkanaście minut, w tym czasie straż pożarna zdążyła już dojechać i bez zbędnych pytań, zabrali się do gaszenia pożaru. Zdenerwowany Piotr, podbiegł do ich dowódcy!
– Panowie! Tam w środku jest nasz człowiek!
– Słucham? Poinformowano mnie, że wszyscy wydostali się na zewnątrz. Mieliśmy tylko ugasić ten pożar.
– Odpowiedział dowódca.
– Panie! Nie wiem kto przekazał taką informacje, ale jedna kobieta z dzieckiem nie zdążyła się wydostać. Nasz lekarz poszedł ją ratować!
– Wszedł w ogień na własną rękę, bez zabezpieczenia?
– Tak do cholery! Róbcie coś! Nie możemy go stracić! Nikogo nie możemy stracić!
– Czy pan wie, na jaką skalę rozprzestrzeniony jest ogień w tym budynku? Jeżeli wejdzie się tam, tak jak się stoi, nie jest możliwe…
– Zamknij się człowieku! Ratuj Wiktora!
– Wrzasnął rzucając się na dowódcę straży pożarnej.
– Tylko bez rękoczynów mi tutaj! Ja też jestem w pracy i robię co mogę!
– Dowódca przekazał swoim współpracownikom, którzy zdążyli wejść do środka wiadomość, o trzech osobach uwięzionych w płomieniach.
– Piotrek, ppppiotrek, ja muszę … Jjja … mmmuszę zadzwonić dddddo … Annnnny … jjjja …
– Uspokój się! Napewno nic mu nie jest, słyszysz? To jest Banach! Banach ma 9 żyć. Zawsze nam to powtarza!
– Przestań pieprzyć, Piotrek proszę, zróbmy coś, nie stójmy taaaak!
– Mamy lekarza, kobietę i dziecko! Ta dwójka nie żyje … Lekarz chyba długo nie pożyje … Jeszcze oddycha! Niech lekarze czekają, zaraz go wynosimy!
4 replies on “Rozdział 28”
O Matko Wiktor, Anka w depresji. No się się dzieje. Biedna Ania
O matko hahaha Anka… hahaha … niech idzie naprawić „se ryj” hahaha.
I jeszcze ta Monika hahaha.
Biedny Banach…
Matko Boska!
o nie biedna ania.