Categories
Moje fanfiction Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 32

– Kochanie! Pospiesz się. Musimy już powoli jechać, jeśli chcemy zdążyć, na umówioną godzinę.

– Pospieszała Maja Artura, który przebierał się w sypialni.
– No, już, już. Chwileczkę, co, chyba mam prawo chcieć wyglądać dobrze, prawda?
– No, oczywiście. Tylko nie wiem, ile czasu można zakładać spodnie i koszulę?
– No, bo te guziczki takie maleńkie, nie widzę dobrze przy tym świetle. Tyle razy mówiłem ci, że powinniśmy tę lampę wymienić. No i jeszcze ten, cholerny krawat, zaraz szlak mnie jasny trafi!

– Syknął przez zęby.

– Westchnęła z uśmiechem.
– Pomogę ci, otwórz drzwi..

– Wjechała do sypialni, lustrując go od stóp, do głów.
– Siwiejesz, mój mężu, ale tak poza tym, całkiem nieźle wyglądasz, jak na swój wiek.

– Podjechała do niego, pomagając mu zapiąć koszulę i wiążąc krawat.
– Nawet mnie nie denerwuj. Wymyślili sobie, psia krew…Kolacyjkę pod krawatem.

– Marudził.
– Nie zaczynaj, bardzo cię proszę. To nie jest kolacyjka pod krawatem, tylko zwyczajne, przyjacielskie spotkanie, przy kolacji. A jak chodzisz na kolację, z przyjaciółmi, to przecież musisz wyglądać porządnie, prawda?
– Nie musisz mi tłumaczyć takich oczywistych rzeczy. Złoszczę się, bo…Nie lubię tej całej…Oficjalności. Chodźmy już.
– Po drodze musimy kupić wino, tak wypada.
– A co ja…Wino będę kupował. Mam w barku, całe, nie otwarte, od pacjenta. Weźmy je.
– W zasadzie, jeśli tak chcesz…No dobrze. Ja prowadzę, w końcu i tak nie piję.

– Gdy znaleźli się w aucie, Maja zadzwoniła do Mateusza, by uprzedzić go, że właśnie wyjechali z domu. Jeszcze raz, na wszelki wypadek upewniła się, co do adresu zamieszkania, a potem jechali w ciszy.
– No, to chyba jesteśmy. Całkiem niezła chata, zważając na młody wiek pana Mateusza.
– Ależ ty jesteś uszczypliwy, naprawdę. Chyba mu nie zazdrościsz?
– Czego, dorobku takiego domu, rękami rodziców? Jeszcze czego.
– Artur, zachowuj się. Byle jak, ale się zachowuj.

– Zadzwonili do drzwi mieszkania. Otworzyła im młoda brunetka.
– Dzień dobry, zapraszam do środka. Jestem Kaja, jestem narzeczoną Mateusza.
– Ach, narzeczona. Dzień dobry. Artur i Maja Góra. Gdybym wiedział, że jest gospodyni w domu, kupiłbym kwiaty, wedle zwyczaju.

– Wręczył jej butelkę wina.
– Nic nie szkodzi. Zapraszam do środka.

– Zaprowadziła ich, do przestronnej jadalni, gdzie stół zastawiony był jedzeniem.
– Zostawię was na chwilę, pójdę po Mateusza.

– Wyszła szybko.
– Nie mówiłaś, że ma narzeczoną.
– Na pewno mówiłam, tylko wyleciało ci z głowy.
– Gdybyś mówiła, to nie byłbym taki zazdrosny.

– Szeptali, lecz urwali, gdy usłyszeli kroki z głębi korytarza.
– Dzień dobry, witajcie, czujcie się jak u siebie.

– Podał Arturowi dłoń, a Maję przytulił, całując delikatnie w policzek. Artur udał, że tego nie widzi.
– Cieszę się, że jesteś.

– Powiedział, przy okazji ich przywitania.
– Też się cieszę, właściwie to, cieszymy.

– Wskazała na swój brzuch i Artura.
– To co, głodni?
– Nie specjalnie.

– Odparł Artur.
– A ja, jak smok. Ale w ciąży, to chyba nic dziwnego, prawda?
– No pewnie, zaraz podamy przystawki. Kochanie, pomożesz mi?
– Jasne.

– Odparła grzecznie i poszła za nim.
– A nie mówiłem, że dziwny typ? Mnie, to praktycznie ignoruje.
– Nie przesadzaj, wydaje ci się, bo go nie lubisz.
– Nic mi się nie wydaje, otwórz oczy, coś z nim jest nie tak.
– Artur!

– Syknęła, w momencie, gdy weszli z przystawkami.
– Mam nadzieję, że będzie wam smakowało. Zapiekane łódeczki ziemniaczane, z piersią kurczaka i żółtym serem.. Sosy do wyboru, śmietanowy i czosnkowy, robiłem oczywiście sam.

– Mateusz postawił misę z przystawką, a obok niej sosy do wyboru.
– Wybornie, obawiam się tylko że po takiej przystawce, nie zmieszczę już dań głównych.

– Zachichotała Maja.
– To może minął się kolega z powołaniem? Zamiast śpiewać, powinieneś gotować?

– Zauważył Artur, nakładając przekąskę.
– Wiesz, jedno nie wyklucza drugiego.

– Odpowiedział i zasiadł do stołu, a obok niego narzeczona.

– Kiedy nadeszła dalsza część kolacji, Artur stawał się coraz bardziej poirytowany i zniecierpliwiony. Mateusz i Maja, rozmawiali niemal sami, ze sobą, o repertuarze chóru, minionych i przyszłych koncertach, zupełnie tak, jak by zapomnieli o obecności Kaji i Artura.
– Wyśmienite jedzenie, Mateusz, naprawdę.

– Podjął Artur, w chwili ciszy.
– A dziękuję, dziękuję. Cieszę się, że smakuje. Ale się zrymowało.

– Roześmiali się, wraz z Mają.
-Jeszcze trochę wina?
– Nie, dziękuję.
– Dlaczego, przecież to Maja pewnie będzie prowadziła, prawda?
– Tak, w końcu przyjechaliśmy jej samochodem, ale nie zmienia to faktu, że nie potrzebuję pić, żeby dobrze się bawić.

– Mateusz nie skomentował.
– A może nam coś zaśpiewacie, bo tak rozmawiacie o tym chórze, śpiewaniu.

– Podjęła rękawice Kaja.
– W duecie? Będzie ciężko, jeśli chodzi o utwory, które wykonujemy w chórze. Brzmią lepiej, kiedy wykonujemy je w wielogłosie.
– Nie szkodzi, zaśpiewajcie wspólnie cokolwiek. W końcu, wszyscy mamy się dobrze bawić, prawda?

– Powiedział Artur, z nutką leciutkiej ironii.
– Skoro Maja jest twoją żoną, to powinieneś wiedzieć, że po jedzeniu źle się śpiewa.

– Stwierdził chłodno Mateusz.
– Spokojnie, zawsze możemy pograć w planszówki, prawda, kochanie? Mamy ich sporo.
– Nie lubię gier planszowych. To zajęcie dla dzieci.

– Rzekł Artur, z obojętnością w głosie.

– Atmosfera nagle zgęstniała. Maja, ukradkiem rzucała Arturowi spojrzenia pełne złości.
– To co, kochani, może potańczymy, chodźcie, chodźcie do salonu.

– Zaprosiła uprzejmie Kaja.

– Kiedy z głośników popłynęła muzyka, zdawało się, że na powrót zrobiło się przyjemnie. Wszyscy starali się zmieniać partnerami. Jednak Artur, przez cały czas, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Mateusz, w obecności swojej narzeczonej, wciąż kokietuje Maję. Czy to możliwe, że tylko mu się to wydawało? Zlustrował Kaję i stwierdził, że była bardzo ładna. Była gustownie ubrana, miała dobrą fryzurę, w czym według Mateusza, Maja była od niej lepsza? Kiedy chórzyści tańczyli ze sobą, Artur podszedł do Kaji i zagaił rozmową:
– Zatańczysz? Moja żona chyba ma lepsze towarzystwo ode mnie.

– Spróbował zrobić wszystko, by zabrzmiało to, jak niewinny żart.
– Chętnie, ale od razu uprzedzam, nie bardzo umiem tańczyć.
– Eee, coś kręcisz. Ja przed chwilą widziałem, zupełnie co innego. Świetnie się ruszasz.
– Ty też, masz świetne ciało…Znaczy, chciałam powiedzieć…

– Zakłopotała się, lecz oboje zaczęli się śmiać.
– A dziękuję, dziękuję, to bardzo miłe, co mówisz. Pracuję w pogotowiu ratunkowym, jestem lekarzem. Przy takiej pracy, niepotrzebna jest nawet siłownia.
– Ja pracuję, jako recepcjonistka, w hotelu, zazdroszczę ci tej figury.
– Na prawdę, nie masz czego, nie jestem zbyt dobry, w prawieniu komplementów, ale twoja też jest dobra.
– Tak, ale ja nad moją, muszę pracować i to bardzo intensywnie. Chodzimy z Matim, wspólnie na siłownie.
– A do kosmetyczki też?

– Wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Zabawny z ciebie facet.

– Tańczyli, rozmawiając, aż jakiś czas później, przyszedł czas powrotu. Pożegnali się wszyscy i gdy małżonkowie ruszyli, w powrotną stronę, oboje zdawali się być na siebie źli.
– No i co? Nadal twierdzisz, że to była miła, sympatyczna kolacja?
– Jak dla mnie tak.

– Odparła chłodno.
– No, nic dziwnego, skoro rozmawialiście tylko we dwoje, praktycznie przez cały czas.
– Owszem, były takie momenty, może to nie było fajne, przepraszam, za to ty, nie musiałeś odbijać piłeczki i ślinić się do Kaji.
– Słucham? Ja? Do Kaji? Tańczyłem z nią tylko i rozmawialiśmy.
– Widziałam, jak się do niej szczerzyłeś. Jeśli czułeś, że faktycznie, trochę zapominamy o towarzystwie, to…
– Majeczko, zwolnij, teraz jest już ślisko, przymroziło na wieczór.
– Nie zmieniaj tematu, ty od początku nie lubisz Mateusza. Robiłeś wszystko, przed spotkaniem i podczas niego, żeby mi pokazać, jak bardzo jesteś zazdrosny…
– Maja, zwolnij, zatrzymaj się! To fakt, nie podoba mi się ten gość. Nie rozumiem, czemu nie widzisz, że…
– Nie mogę…Nie mogę zahamować! Artuuur!

– Jak to nie możesz! Uspokój się, zjedź na pobocze!

– Krzyczał do niej, jednak była tak zdenerwowana, że nie była w stanie zapanować nad kierownicą i hamulcami. Samochód, rozpędzony był, do stu kilometrów. Przed oczami stanęło mu całe życie. Przez okno, od strony pasażera, zobaczył tylko jadący powoli samochód. Wiedział, że nic z niego nie zostanie, jeśli natychmiast nie zrobi czegoś, by okrzesać, wpadające w poślizg auto. Pochylił się nad Mają i zabierając jej kierownicę z rąk, skręcił na pobocze. Kiedy dostrzegł, że jadą prosto na drzewo, było już za późno, żeby coś zrobić.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 31

– Pierwszy dzień, w nowej pracy, Lidka uznała za udany. Jechała właśnie, wraz z Jakubem do Leśnej góry, by zacząć kolejny, miała nadzieję, równie przyjemny, jak poprzedni dzień pracy.
– O czym tak myślisz, Lidziu?
– A…Tak właściwie, o niczym szczególnym. Myślę, o wczorajszym dniu w pracy.
– Rozumiem. No i jakie wnioski wyciągasz, a propo pracy w dyspozytorni?
– Cóż. Trudno powiedzieć. Mam za sobą dopiero osiem przepracowanych godzin, podczas których…Nie działo się nic nadzwyczajnego. Ruda upewniała się, czy na pewno dobrze poradzę sobie z komputerem, przyjęłam i rozdysponowałam kilka zgłoszeń do zasłabnięć, podejrzeń zawału, nudy. Zupełnie nie rozumiem, jak Ruda, wytrzymuje tam dzień w dzień i udaje jej się nie zasnąć.

– Uśmiechnęła się.
– Czyli co, mam rozumieć, że zamiast na zesłanie, trafiłaś do raju? Nic nie robisz, się nie narobisz, a jeszcze zarobisz?

– Zawtórował śmiechem.
– No, na to wygląda. A tak się stresowałam, przed pierwszym dniem. Mówiłam ci, że prawie nie spałam w nocy?
– Coś wspominałaś. Ja jednak, na twoim miejscu, byłbym ostrożny, z oceną nowego stanowiska, tuż po pierwszym dniu pracy. To może być bardzo mylne.
– Może i racja, oby tak było, bo nie mam pojęcia, jak przepracuję na tym stanowisku, najbliższe lata. Ale wiesz, że nie narzekam, prawda? Zdaję sobie sprawę, że moja głupota, mogła skończyć się dużo gorzej.
– Wiem, kochanie, wiem. Choćbyś się nudziła, jak mops i tak dasz radę.

– Pocałował ją, zatrzymując auto przed stacją.
– Wiesz…Mam jakieś takie…Dziwne wrażenie, że wszyscy, po tej sytuacji, po rozprawie, traktują mnie inaczej, niż zwykle.

– Odpięła pas.
– To znaczy? Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Osobiście, nic takiego nie zauważyłem, ale oczywiście, ty masz prawo odczuwać to inaczej.
– No…Nie wiem. Mam wrażenie, że jedni patrzą na mnie z ukosa, drudzy z litością i pobłażaniem…Jeszcze inni, w ogóle wolą nie podchodzić, nie rozmawiać, nie pytać. Zupełnie tak, jak by poruszenie tego tematu, na nowo mogło sprawić, że zacznę znowu wykradać leki.

– Kuba zamyślił się.
– Nie wydaje mi się, by było aż tak źle. Może jesteś po prostu przewrażliwiona, co? Z tego, co mi wiadomo, masz wspaniałych kolegów, którzy sprawili, że jesteś tu, gdzie jesteś. Martwili się o ciebie, próbowali pomóc…
-Wiem. Masz rację, ale z drugiej strony, kto po czymś takim, potrafi zachowywać się normalnie, w stosunku do koleżanki, która kradła leki. Każdy, kto w danym dniu szykował torbę z lekami i miał ze mną dyżur, mógł być o to oskarżony. Nic dziwnego, że mają do mnie żal. Gdyby nie ich czujność to…Strach pomyśleć. Co do mojego przewrażliwienia, to…Może, oby tak było. W najbliższych dniach, spróbuję się przekonać.
– Dobrze. Jeśli okaże się, że masz chociaż odrobinę racji, to pomyślimy, co z tym zrobić, żeby twoi koledzy, na nowo odzyskali do ciebie zaufanie.
– Nic nie możemy z tym zrobić, ludzi nie można zmusić do tego.
– Nikogo nie będziemy zmuszać, zaufaj mi. Myślałem raczej o tym, żebyśmy zrobili w domu małe przyjęcie. W końcu, mamy co świętować, nie? Twoje nowe stanowisko, pomyślne rozwiązanie brzydkich spraw, jeszcze nie oblaliśmy tego porządnie.
– I co, zaprosimy ich wszystkich do domu, no i co dalej?
– Dalej…No cóż. Dalej, sprawy potoczą się same. Zaproś wszystkich na sobotę, dobrze?
– Nie wiem, co kombinujesz, ale…Może to i dobry pomysł? Nigdy w prawdzie, nie zależało mi na tym, by mieć super kontakty, z kolegami z pracy, ale teraz czuję, że jednak brakuje mi tego, co było przedtem.
– No, więc postaramy się, żeby wszystko wróciło do normy, jeżeli jest coś nie tak. A teraz wybacz, kochana, muszę lecieć, za chwilę zaczynam obchód. Ty też chyba nie chcesz się spóźnić?
– Nie, no, jasne, że nie.

– Wymienili szybko, kilka pocałunków i każde poszło w swoją stronę.

– Lidka weszła do dyspozytorni, zajmując swoje miejsce, przy biurku.
– O, hej, już jesteś? Napijesz się kawy?

– Zagadnęła Ruda.
– Chętnie.

– Odpowiedziała, szykując stanowisko pracy.
– Nie ma sprawy, pójdę zrobić. Poradzisz sobie, gdyby coś?
– Jasne, nie martw się.

– Kilka minut później, Ruda wróciła z kawą.
– No i jak ci się tu podoba?
– Jest…No, jest…Dobrze.
– Nuda, co? To nie to samo, co biegać po lesie i szukać pacjenta, albo ratować mu życie, przez pół godziny na miejscu zdarzenia.
– No, wiadomo, to nie jest to samo, ale bez was, dyspozytorów, my, ratownicy, moglibyśmy nie dać rady. Wy ogarniacie podstawę naszych działań, to na waszą pomoc, dzwoniący muszą liczyć, aż do naszego przyjazdu. Sama wiesz, o czym mówię.
– Wiem, ale mam wrażenie, że mówisz to, bez specjalnego przekonania. Tutaj też nie raz, do głosu dochodzą silne emocje.

– Lidka uśmiechnęła się.
– Oby dane mi było tego doświadczyć.

– Zdążyła powiedzieć, gdy nadeszło pierwsze zgłoszenie..
– Dyspozytor pogotowia ratunkowego, słucham..
– Halo? Dzień dobry uprzejmie pani. Ja chciałam zapytać, czy któryś z lekarzy, może mnie teraz przyjąć? Bardzo boli mnie kolano. Skierowanie na zabieg, mam dopiero latem, a do przychodni takie są kolejki…

– Lidka zdębiała na kilka sekund. Nie wiedziała, czy ma się uśmiechnąć do starszej kobiety, czy może raczej na nią rozzłościć. Najspokojniej, jak umiała, odpowiedziała:
– Nie, proszę pani. Bardzo mi przykro, ale nie ma takiej możliwości. Prosiłabym, aby z takimi rzeczami, dzwoniła pani jednak do swojej przychodni rodzinnej, dobrze? To jest numer alarmowy, być może w tej chwili, próbuje dodzwonić się ktoś, kto naprawdę będzie potrzebował pomocy.
– Ale droga pani, ja też potrzebuję pomocy. Przecież mówię, że to kolano mnie boli. To, co, lekarz nie może mnie przyjąć? Przecież nie jeżdżą tymi karetkami non stop.
– Nie, proszę pani. Do widzenia.

– Rozłączyła się.
– Co, jakaś starsza kobietka chciała pewnie receptę? Takich telefonów bywa dużo, pewnie cię o tym uczyli.
– Daj spokój. Sama nie wiedziałam, co mam zrobić. Czy się uśmiechnąć, czy…Tym razem, nie chodziło o receptę. Boli ją kolano, zabieg ma umówiony na lato…Chciała, żeby przyjął ją jakiś lekarz.
– Aa, taak, też się zdarzają takie sytuacje. Pamiętaj, zawsze, bez względu na wszystko, zachowaj spokój.
– No, wiesz, ja z natury jestem porywcza, najpierw mówię, potem myślę. To może być trudne, jeśli się to powtórzy.
– Wiem, nowi zawsze tak mają, bez względu na to, jaki kto ma charakter. To trzeba lubić, albo się do tego przyzwyczaić.

– Lidka nie odpowiedziała. Napiła się kawy.

– Nadeszło kolejne zgłoszenie i odebrała.
– Dyspozytor pogotowia ratunkowego, słucham.
– Halo? Cy ulatuje pani moją mamę?

– Usłyszała dziecięcy głosik w słuchawce.
– Dzień dobry, kochanie. Jak masz na imię?
– Ala. Moja mama, jet chola.
– Alu, powiedz, co się stało twojej mamie?
– Bo, ona lezy na podłodze i się tsęsie. Mama nie oddycha, pomoze mi pani?
– Upadła? Przewróciła się?
– Tak, tatusia nie ma w domu. Mama cęsto się tsęsie.
– Czyli mama choruje na coś, tak?
– Tak, mówi, ze to taka zabawa, kiedy tsęsie się jak galaletka, ale ja wiem, ze jest chola. Tata mi powiedział.
– Duży napad padaczki.

– Przebiegło Lidce przez myśl..
– Dobrze, posłuchaj mnie. Ile masz lat?
– Plawie pięć.
– Jesteś bardzo dzielna, a znasz swój adres?
– Niee, casem tak, a casem nie, telas zapomniałam.

– Rozpłakała się.

– Lidka robiła, co mogła, by namierzyć dzwoniącą dziewczynkę. Jej przerażony głosik sprawił, że zaczęła się równie mocno denerwować. Palce nie chciały współpracować z klawiaturą, komputer zaczął wariować i nie potrafił wskazać miejsca na mapie, skąd napływał telefon.
– Jasna cholera, co jest!

– Syknęła.
– Halo? Alu, powiedz mi, jak długo mama leży i ma drgawki?
– Długo, baldzo długo.

– Co oznacza długo, według pięciolatki? Tego nie mogła wiedzieć, jednak wiedziała już, z informacji, które uzyskała od dziewczynki, że poszkodowana jest już w drugiej fazie ataku. Musiała działać, mimo problemów z komputerem.
– Posłuchaj, czy jest ktoś dorosły w domu, oprócz mamy??
– Nie, tylko ja i mamusia.
– Dobrze. Posłuchaj mnie teraz, bardzo uważnie. Musisz pomóc mamie, powiem ci, jak to zrobić, dobrze?
– Tak. Boję się.
– Nie bój się. Jesteś bardzo dzielna, słyszysz? Zadzwoniłaś na pogotowie, sama, pomogę ci uratować twoją mamę. Podejdź do niej i spróbuj ułożyć ją na boku.

– W słuchawce zapadła cisza. Lidka wciąż walczyła z komputerem.
– Szlak mnie jasny zaraz trafi! Dlaczego to nie działa, noooo!

– Krzyknęła, starając się, by mała Ala tego nie usłyszała.

– Ruda tylko rzuciła koleżance spojrzenie, pełne powagi, lecz nie mogła jej pomóc, bo sama przyjmowała zgłoszenie.
– Halo! Alu! Alicja, jesteś tam?
– Jestem. Nie umiem tego zlobić, mama jest oklopnie duza i cięzka.
– Jasny gwint, co robić!

– Powiedziała cicho do siebie, gorączkowo myśląc, jak pomóc dziecku i kobiecie.
– Próbuj, maleńka, nie poddawaj się. Jeśli mama ma na sobie coś, co ma guziki, albo pasek, możesz rozpiąć?
– Mama ma pizame.
– Ach, rozumiem. Trzymaj jej głowę, obiema rączkami, ale nie podnoś, dobrze?
– Tlochę mi się udało, połozyć mamę na boku. Ja się boję…Mamo…Mamusiu…

– Dziewczynka rozpłakała się na dobre. Lidka była już zlana od potu. Zawsze, gdy w grę wchodziła pomoc małym dzieciom, odbierała to bardzo osobiście.
– Alicja, posłuchaj. Czy możesz wyjść z domu? Może mogłabyś pójść…Po jakiegoś sąsiada? Wtedy będzie nam łatwiej pomóc twojej mamie.
– Niee, dzwi są zamknięte na kluc.
– No jeszcze tego mi brakowało.

– Syknęła.

– Spojrzała błagalnie na rudą, dając znaki, że coś dzieje się z komputerem.
– Posłuchaj, Alu, spróbuj sobie przypomnieć, gdzie mieszkasz? Jaka to ulica? Coś charakterystycznego jest w okolicy?
– Nie wiem. Cukielnia i tam są doble lody, skoła…Plose pani, mama cały cas się tsęsie.

– Lidka poczuła, jak z bezradności, do oczu zaczynają napływać jej łzy. Ruda podeszła do jej stanowiska.
– Tatuś wlócił!!

– W słuchawce rozległ się dźwięk, który jednoznacznie świadczył o tym, że telefon upadł na podłogę.
– Mów, cały czas mów, może mężczyzna cię usłyszy.

– Ruda klikała coś na konsoli.
– Halo? Halo, czy ktoś mnie słyszy? Tu dyspozytor pogotowia ratunkowego. Halo!
– Halo? Tak, dzień dobry. Słyszę panią, córka wezwała pogotowie, bo żona choruje na padaczkę. Dawno nie miała takiego ataku, nie wiem nawet, jak długo już trwa, mała mówi, że długo, czy może pani przysłać karetkę na porzeczkową dwanaście? Wyszedłem tylko na zakupy, Jezus Maria.

– Lidka odetchnęła z ulgą.
– Wysyłam do pana karetkę. Alicja, to dzielna dziewczynka. Zadzwoniła na pogotowie, by pomóc mamie, udało nam się podjąć współpracę, podczas ataku pana żony. Może pan być dumny z córki.

– Komputer podjął pracę. Lidka wysłała zespół ratunkowy, pod wskazany adres.
– Dziękuję za pomoc, do widzenia.

– Rozłączył się.

– Lidka otarła czoło z potu.
– Co się dzieje z tym komputerem?
– Nie mam pojęcia, wezwałam już informatyka. Wszystko do tej pory było w porządku, ale wiadomo, to tylko sprzęt.
– No, to nie wiem, może to ja przyniosłam jakiegoś pecha? Myślałam, że tak zjadł mnie stres, że nie umiem współpracować z komputerem.
– A widzisz, czyli jednak miałam racje. Tutaj też trzeba umieć panować nad emocjami, zwłaszcza, kiedy dyspozytor musi pomóc poszkodowanemu, do przyjazdu pogotowia, a sytuacja jest tak trudna, jak było to przed chwilą, w twoim przypadku. Zjadł cię trochę stres, co?
– Oj, tak. Wiesz, to jest zupełnie inna bajka jednak, po tej stronie lustra, w dyspozytorni. Ledwo mogłam wysiedzieć na miejscu, cały czas próbowałam zrobić coś, z tym cholernym komputerem, najchętniej wybiegłabym stąd i sama, na własną rękę szukała tego domu, z tą poszkodowaną. To straszne, kiedy trwasz w zawieszeniu, wiesz, co robić, ale nic nie możesz zrobić. Tu chyba jest gorzej, niż w naszej karetce…Z resztą, sama nie wiem…Może ja po prostu się do tego nie nadaję?

– Zaśmiały się.
– Dasz radę. Za chwilę, przyjedzie tu ktoś i zajmie się tym sprzętem, a do tej pory, przełączaj do mnie wszystkie wezwania, dobrze? A, słuchaj, postaraj się w myślach wypowiadać komentarze, które dyktują ci emocje. Nigdy nie wiadomo, co kto usłyszy.
– Zrozumiałam. No, to co? Myślisz, że będzie ze mnie dyspozytor?
– Jak zmienisz płeć, to pewnie tak, na razie ćwicz bycie dyspozytorką.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 30

– W dzień walentynek, Piotr i Martyna, wybrali się wspólnie na zakupy. W ostatnim czasie, była to niezwykła rzadkość, zważając na wieczny brak czasu, powodowany pracą, obojga rodziców, oraz naprzemienne zajmowanie się domem i synem. Chociaż Piotr, nie był zwolennikiem takich szumnych świąt, jak walentynki, dzień kobiet, to tym razem, postanowił zrobić żonie niespodziankę i zabrać ją na zakupy,pozwalając, by kupiła wszystko, o czym tylko zamarzy. Czuł, że jest jej to potrzebne, by mogła wreszcie, na dobre, przestać zamartwiać się tym, co wydarzy się, po narodzinach niewidomego dziecka. Odnosił wrażenie, że od długiego czasu, zdawała się być pogodzona z tym faktem. Stał więc teraz, przebierając nogami, ze zniecierpliwieniem, przed przymierzalnią, w której Martyna przymierzała setną, a może tysięczną sukienkę, która w zasadzie, niewiele różniła się, od poprzednich egzemplarzy, które co dwie minuty prezentowała na sobie Martyna.
– No, a ta? Co o niej sądzisz, Piotruś?
– Yyyyy…Nooo…Pięknie.
– Jak to, pięknie!
– No, znaczy…Wspaniale…
– Jak to, wspaniale! Piotrek, skup się! Jak na mnie leży. To jest sukienka ciążowa, kolekcja zimowa, jak ci się podoba, ten odcień czerwieni, bo ja…Kurcze, sama nie mogę się zdecydować…Może jednak przymierzę jeszcze raz, tą błękitną…
– Ta jest super…Może po prostu ją kupimy?
– No, właśnie nie wiem, czy na pewno mi w niej do twarzy, czy dobrze na mnie leży, tak do końca. No, spójrz…Tutaj, niby wszystko jest dobrze, ale chyba…Jest trochę za krótka z tyłu, nie? No i jak by…Jak by, nie do końca maskuje brzuch.
– A po co chcesz maskować brzuch? Wstydzisz się, że jesteś w ciąży? Sukienka chyba ma ładnie wyglądać na kobiecie, a nie coś maskować.
– Jezu, Piotrek, jak ty nic nie rozumiesz. Z resztą, ty w ogóle nie umiesz mi doradzić! O którąkolwiek sukienkę nie pytam, każda ci się podoba.
– No, bo podobasz mi się we wszystkim, już ci to kiedyś mówiłem. Poza tym, siedzimy tu już trzecią godzinę i ja…No, już wszystko mi się miesza, nooo…Poza tym, jestem tylko facetem. Takim wiesz…Typowym, dla mnie jest tylko czerwony…Zupełnie nie rozumiem tego zjawiska, występującego u kobiet, że jeden głupi czerwony, może mieć tysiąc odcieni.
– Dobra…Już się nie tłumacz…Skoro nie umiesz mi nawet porządnie doradzić, to po co mnie tu zabrałeś?
– Żeby ci sprawić przyjemność, przecież dzisiaj walentynki, nie?

– Martyna roześmiała się.
– Kochany jesteś, ale następnym razem, wymyśl coś innego. Ty, ja i zakupy w sklepach z ubraniami, to chyba nigdy po prostu się nie uda.
– Masz rację…Ale skoro tu jesteśmy, to może po prostu już coś wybierzesz?
– Jejku, tylko, co…Wszystkie te sukienki są śliczne.
– Gdybym był milionerem, zaproponowałbym ci, żebyś wzięła je wszystkie.
– Ale jesteś ratownikiem medycznym, moim najukochańszym, zaznaczam i cieszę się, że chcesz mi kupić chociaż jedną z nich.

– Zaśmiała się, całując go w przelocie w usta.
– Bardzo przepraszam, ale czy państwo się trochę nie zapominacie? To jest sklep! Miejsce publiczne! Siedzi pani, w tej przymierzalni, już nie wiem ile czasu! Nie pomyśli pani, że inni też by chcieli skorzystać?

– Obruszyła się młoda kobieta, która podeszła do Strzeleckich.
– Ma pani rację, bardzo przepraszam, ja…Już, już, sekundkę. Zwolnię za chwileczkę przymierzalnię.
– No, ja myślę!

– Odburknęła i odwróciła się w stronę wieszaków z ubraniami.

– Piotr już chciał coś odpowiedzieć kobiecie, jednak powstrzymał się, uznając, że nie ma sensu rozpoczynania potyczek słownych, zważając na to, że za chwilę, najprawdopodobniej mieli opuścić sklep.
– No, dobra. Skoro muszę się pospieszyć, to biorę tą…

– Wskazała jedną z sukienek.
– Na pewno, nie chcesz jej jeszcze raz przymierzyć?
– Nie ma na to czasu, sam widziałeś, jak ta baba się piekliła. Ale dziękuję, wiesz, kochany jesteś, doceniam. Bierzemy i idziemy, może na jakiś obiad? W końcu, to rocznica ślubu, nie? Tylko zakupami chciałeś się wykpić?
– Ach, rocznica…No tak…
– No, chyba nie zapomniałeś?
– Chyba niestety tak.
– No nie!

– Zrobiła niezadowoloną minę, idąc do kasy, z sukienką w ręce.

– Kiedy byli już w samochodzie, jadąc na obiad do restauracji, Piotr odezwał się, próbując złagodzić złość małżonki.
– Kotek…Sorry, nie wiem, jak to się stało, że wyleciało mi to z głowy. Boże, jak to zleciało, rok temu, Wiktor, leżał pod aparaturą, w dzień naszego ślubu, a teraz…
– Dobra, już…Odpuść sobie. Nie gniewam się, tylko utwierdzam w tym, że faceci, bez kobiet na planecie ziemia, z pewnością by zginęli. I to jednak prawda, że najczęściej nie pamiętają ważnych dat.
– Ej, Martynka, no, ale zdarzyło mi się to, dopiero po raz pierwszy. Przecież o twoich urodzinach zawsze pamiętam.
– No, masz szczęście. A dzisiejszą wpadkę, wybaczam.
– Dziękuję.

– Pocałował ją delikatnie.
– To co, jedziemy do tej restauracji, w której się tobie oświadczyłem?
– O matko, no…Pamiętam to, tylko nie wiem, czy obsługa nas dobrze wspomina.

– Zaśmiała się.
– No, to się przekonamy.

– Skwitował z uśmiechem.
– Wiesz, Piotruś, że są specjalne sklepy, z różnymi rzeczami, dla osób niewidomych i słabowidzących?
– Tak? To świetnie.

– Odrzekł, bez ekscytacji.
– Pokazać ci? Jest tego trochę. O, tutaj, na przykład, popatrz…Tu są pomoce dydaktyczne. A tutaj, wszystkie rzeczy, które mogłyby się przydać w kuchni.

– Pokazywała, przesuwając palec po ekranie, zmieniając kategorie.
– Świetnie. Kochanie, ale, czy mogę zapoznać się z tym bliżej, w domu? Świętujemy dzisiaj walentynki i rocznicę ślubu.
– Doobra, już, dobra. Przepraszam, że znowu cię zanudzam.
– Niee, no, to nie tak, tylko znasz moje zdanie w tej sprawie. Chcę normalnie cieszyć się, tym nadchodzącym wydarzeniem, nie rozmyślać, nie poszukiwać…
– Tak, wiem. Tylko nie rozumiem, co złego jest w tym, że pokazałam ci sprzęt, dla takich osób, właśnie dzisiaj?
– Nie wiem, nieważne…Jesteśmy na miejscu, chodź.

– Cmoknął ją w policzek i wysiedli z auta.

– Lekko naburmuszona, poszła za nim do restauracji. Zajęli miejsce przy stoliku.
– Co będzie dla państwa?
– Jeszcze nie wiemy.

– Odparł Piotrek.
– Proszę, tu jest karta dań, proszę coś wybrać.
– A co poleciłby pan, do jedzenia, z okazji walentynek i pierwszej rocznicy ślubu?

– Kelner uśmiechnął się do nich.
– Cóż, gratuluję serdecznie. Wobec takiej okazji, jak rocznica ślubu, poleciłbym, nasze dzisiejsze danie dnia. Jest to łosoś, z ryżem i szpinakiem, zapiekany w cieście francuskim. Podawany z bukietem surówek i frytkami. Do tego, proponuję czerwone wino.
– Nie, nie. Za wino, podziękujemy. Ja prowadzę, żona jest w ciąży.

– Rozumiem. To może, dla klimatu, sok winogronowy?
– Chętnie.

– Przystali oboje, na tą propozycję..
– A na deser, serwujemy dziś babeczki serduszka, z lodami i owocami w środku.
– Świetnie, to poprosimy, a ja w szczególności.

– Zabrała głos Martyna.

– Kiedy kelner oddalił się, wymienili z Piotrem kilka spojrzeń i uśmiechów.
– Piotruś, widzisz tą parę z dzieckiem, tam, pod oknem?

– Wskazała palcem, po dłuższej chwili ciszy, gdy czekali na zamówienie.
– Widzę, chyba wszyscy się im przypatrują, bo chłopiec ma zespół downa.
– taaa…Nic miłego, co? Będąc na miejscu tych państwa.
– No, to prawda.

– Kelner przyniósł zamówienie i postawił na stoliku.

– Zaczęli jeść, z posępnymi minami, nie odzywając się do ciebie. Każde z nich, choć powstrzymywało się, jak mogło, zerkało co rusz, w stronę stolika pary ,z chorym chłopcem.
– Piotrek, może powinniśmy coś zrobić? Zareagować jakoś. Wszyscy się na nich gapią, bo dzieciak wydaje dziwne odgłosy i pomagają mu w jedzeniu.
– Kochanie, ale co my możemy zrobić?
– Nie wiem, powiedzmy coś, tym wszystkim ludziom. Wyobrażasz sobie, że przychodzimy tu, z naszym niewidomym synem, lub córką i wszyscy patrzą się na nas?
– Przecież wiesz, jacy są ludzie.

– Przerwał, zauważając, że do omawianej pary z dzieckiem, podchodzi kelner.
– Bardzo przepraszam, ale, czy mogliby państwo, nieco pospieszyć się, z jedzeniem? Klienci naszego lokalu, skarżą się, że państwa syn, zakłóca im spokój.
– Słucham?

– Oburzyła się matka chłopca.
– Ja…Ja, naprawdę, bardzo przepraszam, ale bylibyśmy wdzięczni, gdyby opuścili państwo lokal, wraz z synem. Przepraszam, ale komfort naszych gości, jest dla nas najważniejszy.
– To skandal! Jak pan w ogóle może mówić coś takiego, prosić nas, o coś takiego!

– Oburzył się ojciec chłopca.
– Jeszcze raz…Przepraszam, ale prosiłbym, aby zastosować się, do moich słów. Sporo klientów, niestety opuściło nasz lokal, z powodu zniesmaczenia zachowaniem dziecka.
– Jest pan, naprawdę bezczelny! Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby posunąć się, do czegoś takiego!

– Powiedziała Martyna, która przysłuchiwała się rozmowie.
– Nie wiem, jakim trzeba być człowiekiem, co trzeba mieć w głowie, zamiast mózgu, żeby do tych państwa, kierować takie prośby. Swoim klientom, proszę zwrócić uwagę na to, że każdy człowiek, bez względu na to, jaką posiada odmienność, ma prawo przebywać wśród ludzi, tak, jak ja, pan, my wszyscy, tu zgromadzeni.
– Martynka, kochanie, nie warto, do tego człowieka i tak nic nie dotrze.

– Próbował ją uspokoić mąż.
– Osobiście postaram się, żeby sytuacja, która się tu wydarzyła, przedostała się do mediów, a o renomie lokalu, możecie po czymś takim zapomnieć. Wychodzimy, kochanie!

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 29

– Z początkiem lutego Lidka ukończyła wszystkie potrzebne szkolenia, do objęcia nowego stanowiska w dyspozytorni. Nie miała pojęcia, czy to wystarczy, aby prawidłowo wykonywać nową pracę. Teorię, którą opanowała na wszystkich szkoleniach przez ostatnie dwa miesiące zaświadczała, że tak, a do tego miała również rozległą wiedzę i doświadczenie nabyte w karetce, którym będzie mogła się swobodnie wspomagać udzielając pomocy wzywającym karetkę. Wszystko wydawało się banalnie proste, obsługa komputera też nie sprawiała jej trudności, tylko mimo wszystko myśl o nowym zakresie obowiązków przyprawiała ją o dreszcze i stres. Pozytywnym faktem minionych miesięcy było to, że odkąd zamieszkała w domu Kuby i Kasi, powoli wracała do siebie. Odzyskiwała stabilność psychiczną, równowagę emocjonalną. Wróciło nawet jej dawne poczucie humoru i znów zapominała się hamować wtedy, kiedy powinna się gryźć w język. Rankiem miała się stawić w dyspozytorni, by zacząć pierwszy dzień w nowej pracy. Chociaż Jakub z całych sił starał się, żeby noc poprzedzający pierwszy dzień pracy była dla Lidki niezapomniana, przewracała się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Rozmyślała więc o wspaniałych nocach w ramionach Kuby, podczas minionych miesięcy. Każda godzina, minuta, sekunda w jego obecności przynosiła ukojenie, pozwalając zapomnieć o przeszłości i złych wydarzeniach. Przytuliła głowę do poduszki i zamknęła oczy. Miarowo oddychając przywołała w pamięci czuły dotyk ukochanego, który spał spokojnie obok. Nie pamiętała, by ktokolwiek, kiedykolwiek tak czule dotykał jej ciała, pieścił z namaszczeniem każdy milimetr jej skóry. i całował. Długo nie chciała pozwolić na zainicjowanie jakiejkolwiek bliższej relacji, ale Jakub nie protestował i czekał cierpliwie. Była mu za to niewypowiedzianie wdzięczna i budziło to w jej sercu ogromne pokłady miłości dla tego człowieka, który jak nikt inny otoczył ją troską i wspierał na każdym kroku. Teraz miała stuprocentową pewność, że to właśnie z nim znalazła to, czego od zawsze szukała, że razem zbudują świetlaną przyszłość dla siebie i małej Kasi, która najbardziej potrzebowała w życiu stabilizacji. Wyciągnęła rękę i pogładziła z czułością plecy Jakuba i przytuliła głowę do jego ramienia. Przypomniała sobie ich pierwszy wieczór, pierwszą prawdziwą randkę tego wieczoru, którą sama zainicjowała i była na nią w pełni gotowa. Wiedziała jak zrobić to umiejętnie i tak, by Kuba niczego się nie spodziewał, no może nieco pomogła jej w tym Kasia.
– Ciociu, czy mogłabym pójść na noc do Emilki?

– Zwróciła się do Lidki, która mieszała zupę w garnku.
– Do Emilki? Kiedy?
– Oj ciociu, no jak to kiedy. Wiadomo, że dzisiaj. Jest Piątek, chciałam zanocować u Emilki razem z Julką i Amelką, no taki babski wieczór…Rozumiesz, prawda?

– Lidka uśmiechnęła się zastanawiając, czy faktycznie rozumie coś takiego jak babski wieczór w przypadku ośmiolatek, ale na wszelki wypadek z powagą pokiwała potakująco głową.
– Kochanie, bardzo chętnie bym ci pozwoliła zanocować u Emilki, ale nie wiem co na to jej rodzice i twój tatuś.
– Jak to co? Mama Emilki już dawno się na to zgodziła. Rodzice Amelki i Julki też, zostaliście tylko ty i tatuś.
– Ach tak…

– Westchnęła Lidka z trudem powstrzymując śmiech.
– Ciociu, to przecież oczywiste, że skoro pytam ciebie, czy mogę zanocować u Emilki, to oznacza, że tylko ty i tatuś jeszcze nie wyraziliście zgody, a wszyscy inni tatusiowie i mamusie tak.
– Tak tak, no oczywiście masz rację słoneczko, ale wiesz też, że nawet gdybym bardzo chciała ci pozwolić na ten babski wieczór, to nie mogę sama podjąć tej decyzji. Ostatnie skrzypce należą do twojego taty.
– Echh…No ciociu, przecież właśnie dlatego najpierw przychodzę do ciebie. Ciebie tatuś bardziej posłucha niż mnie.

– Tym razem Lidce nie udało się nie roześmiać w głos.
– Ty mała spryciulo, ty już dobrze wiesz co oznacza szantaż emocjonalny.
– Nie, tego nie wiem, ale wiem, że bardzo kochasz mnie i tatusia i że ty pozwalasz mi na dużo więcej iż on, więc? Porozmawiasz z nim?
– Porozmawiam, ale teraz przecież jest w pracy, to nie bardzo mam jak.
– No właśnie, no to po prostu się zgódź, a potem mu to jakoś wytłumaczysz, tak jak to ty umiesz najlepiej.
– Na razie to idź coś pooglądać, albo w coś pograć, czy pobawić się, a ja się zastanowię co zrobić z tym faktem.
– Dobra, ale pamiętaj, wierzę w ciebie ciociuniu. Buziak.

– Gdy Kasia zniknęła na piętrze za drzwiami swojego pokoju, nagle w głowie Lidki zaczął się pojawiać chytry plan.
– A może by tak pozwolić małej na tą noc poza domem? Może warto spróbować pokazać Jakubowi, jak bardzo jest mu wdzięczna za okazywane wsparcie i miłość? Może już czas wyjść ze skorupy i pójść na całość?

– Kiedy głośne tak wybrzmiało w końcu w jej głowie, nie zwlekała ani chwili dłużej.
– Zgoda, możesz dzisiaj spędzić noc u Emilki, tylko najpierw muszę porozmawiać z jej mamą.

– Stwierdziła rzeczowo Lidka wchodząc do pokoju Kasi.
– Chórra! Chórrraaaaaa! Ciociu, jesteś mega! Jesteś najlepsza! Jesteś kochanaaa! Nie mogłam sobie wymarzyć lepszej ciociuńki!
– Udusisz mnie maleńka! No już, już! Lepiej spakuj wszystko co będzie ci tam potrzebne, a ja skontaktuję się w tym czasie z mamą Emilki.

– Kiedy Kasia zabrała się do dzieła, a Lidka skonsultowała wszystko z mamą Emilki i odwiozła pasierbicę na babski wieczór, natychmiast zabrała się do wykonywania obmyślonego po cichu planu. Zrobiła potrzebne zakupy, żeby przygotować ulubione danie Kuby, czyli pierś z indyka faszerowana śliwkami, podawana z sałatką ze świeżych warzyw. Kupiła jego ulubione wino i świece. Żałowała tylko, że nie starczyło jej już czasu na wizytę w jakimś sklepie z ubraniami. Chętnie kupiłaby sobie coś wystrzałowego, żeby wyglądać jak najlepiej. Mogłaby też wyskoczyć do fryzjera i kosmetyczki, Kuba na pewno zauważyłby jej starania, a tym bardziej po kilku miesiącach bezwolnej apatii. Uwielbiał, kiedy stroiła się dla niego i zawsze robiło jej się ciepło na samą myśl, gdy zauważał jakąś niewielką zmianę w jej wyglądzie. Wróciła do domu, wysprzątała go, a potem zabrała się za przyrządzanie kolacji. Kiedy nafaszerowany i przyprawiony indyk siedział w piekarniku, zajęła się swoim wyglądem. Nawet bez pomocy fryzjerki i kosmetyczki, korzystając z własnej inwencji twórczej zrobiła się na bóstwo. Około godziny dziewiętnastej Jakub wrócił do domu, czego nie udałoby się nie usłyszeć.
– Jesteeem! Dziewczyny! Halo! Co tu taka cisza? Mmmmmm! Ale coś wspaniale pachnie! No i to chyba pachnie jakoś znajomo!
– Cześć kochanie. Zupełnie nie rozumiem po co tak krzyczysz.

– Powiedziała wchodząc do przedpokoju i witając go promiennym uśmiechem, a także długim i namiętnym pocałunkiem.
– Oho? Takiego powitania to się nie spodziewałem, niemal zwaliło mnie z nóg. Jak ty pięknie wyglądasz i pachniesz. Mamy dzisiaj jakieś święto? O czymś zapomniałem tak?
– Nie, to ja sobie przypomniałam, że ostatnio trochę o tobie zapomniałam, a ty dzielnie czekasz, aż to zrobię, no więc…

– Znów go pocałowała i spojrzała w jego oczy. Oddałaby życie, by zawsze widzieć to szczęście i uśmiech, który zobaczyła i wiedziała, że praca, którą wykonała nie poszła na marne, trzeba było tylko iść dalej.
– Zapraszam cię na kolację.
– Na kolację? Ale…Ale ja…Jestem potwornie zmęczony, musiałbym wziąć kąpiel, przebrać się…No cóż…Ale tak pięknie wyglądasz, że nie mogę ci odmówić.
– To świetnie, bo nigdzie nie wychodzimy. Wykwintna kolacja czekać będzie w kuchni, a w tym czasie możesz się zrelaksować w wannie. Potowarzyszyłabym ci, ale już się wykąpałam.

– Mrugnęła zalotnie i cmoknęła jego czoło.
– Mhmmm…No skoro tak…To chyba muszę się dostosować, bo widzę, że twój plan na dzisiejszy wieczór jest już w całości obmyślony.
– Tak jest. Ja wszystko obmyśliłam i wszystkim będę sterowała, ty mi tylko nie przeszkadzaj.
– A gdzie jest moja córka?
– No już miałam nadzieję, że o to nie zapytasz. Nocuje dziś u swojej koleżanki. Tak tak tak, wszystko sprawdziłam, zadzwoniłam do mamy tej koleżanki, będą tam jeszcze dwie inne dziewczynki i ani słowa. Do wanny, to ma być nasz wieczór, jasne?
– Nooo pani Chowaniec…Grabi sobie pani, nie pytać o zdanie w takich istotnych sprawach mnie? Ojca?

– Powiedział zniżonym głosem i przejechał ustami po jej karku.
– Ani słowa powiedziałam.

– Popchnęła go w stronę łazienki i wróciła do kuchni, by dokończyć przygotowania. Dalsza część wieczoru również odbyła się według jej zamysłu. Jedli gawędząc wesoło, wspominając różne, piękne chwile, planując kolejne aż do momentu, kiedy wino sprawiło, że postanowili zatańczyć. Kiedy ich ciała zwarły się w tańcu, nie trzeba było czekać długo, aby sprawy przybrały najbardziej oczekiwany przez obojga obrót. Ubrania spadały z nich z kosmiczną prędkością, a pocałunki wymieniane jedne za drugim sprawiały, że ledwo mogli oddychać. Sprawy potoczyły się tak szybko, że za bezpieczną przystań do oddawania sobie wzajemnej miłości wystarczyła kanapa w salonie.
– Na…Na pewno tego…Chcesz? Jesteś…Pewna…Gotowa?
– Nie mów nic, bo się rozmyślę.

– Wysapała równie ciężko. Zdawało się, że plan powiódł się od a, do z. Jednak Lidka zapomniała przewidzieć najważniejszego, czyli: a co, jeżeli coś jednak pójdzie nie tak? Przerażenie, jakie odmalowało się na ich twarzach, kiedy usłyszeli przekręcanie klucza w zamku było godne uwiecznienia.
– Ka…Kasia…Jezus Maria!

– Szepnął Kuba próbując wyswobodzić się z miłosnego splotu ramion i ud.
– Ale…Ale…Ale jak to?
– Ciii! Musimy się natychmiast ubrać!

– Syknął przez zęby i w panice próbował znaleźć im jakieś okrycia.
– Cześć, musiałam wrócić do domu, bo okazało się, że…

– Kasia weszła do salonu w momencie, kiedy Kuba narzucił na nich pled leżący na fotelu obok. Pewnie niczego by się nie domyśliła, gdyby zdążył jakimś cudem ukryć części ich odzieży porozrzucanej po całym salonie.
– Uuuu…Aż tak wam gorąco?
– Może troszeczkę, no to jak to się stało, że jesteś w domu?
– Bo Emilka ma ospę. Jej mama zauważyła to dopiero przed chwilą. Amelka i Julka jeszcze jej nie przechodziły, a ja nie pamiętam, czy przechodziłam, czy nie, więc mama Emilki odwiozła nas do domu.
– Kochana, wspaniała ta mama Emilki.

– Powiedziała Lidka puszczając oczko do Kuby.
– Tak, szkoda tylko, że nie zadzwoniła, żeby zapytać, to mogłabyś zostać z Emilką, ponieważ ty miałaś ospę w wieku czterech lat.
– Dzwoniła, ale ani ty, ani ciocia Lidka nie odbieraliście domowego.
– No widzisz kochanie? Sami jesteśmy sobie winni.

– Skwitowała przejeżdżając schowaną pod kocem dłonią po jego udzie.
– Przykro mi, że wam przeszkodziłam w miłości, ale już idę do siebie. Możecie tu dalej się przytulać, czy co tam robicie bez ubrań.

– Uśmiechnęła się znacząco i mrugnęła, a za nim zdążyli o cokolwiek zapytać, już zniknęła na piętrze.
– Ten wieczór miał jeszcze szanse skończyć się dobrze.

– Stwierdził Kuba całując Lidkę.
– Tak, wiem, gdybyśmy odebrali telefon od mamy Emilki.
– Nie, rozwiązanie było prostsze. Włożyć klucz, po wewnętrznej stronie zamka.

– Oboje wybuchnęli takim niepohamowanym śmiechem, że Zula stanęła w progu i zaczęła się im podejrzliwie przyglądać.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 28

– Ostatnia niedziela stycznia upływała Wiktorowi i Annie bardzo spokojnie w ich domowym zaciszu. Wiktor zbierał właśnie naczynia po zjedzonym obiedzie w rodzinnym gronie i wkładał je do zmywarki.
– Tak by mogło być zawsze. Tylko ty i ja, to poczucie bezpieczeństwa i spokoju, że wszystko jest na miejscu i wszyscy, których kocham.
– Uuuu, grubo doktorze Banach, grubo. Sentencja życia, domyślam się, że ma równie grube podłoże??
– A no ma, ma. Zośka ledwo zjadła obiad, a już gdzieś się wybiera.
– Kochanie, ale to chyba nie nowość? Dopóki nie zaczęła częściej rozmawiać z Gabrysiem jakoś zbytnio ci to nie przeszkadzało. Czyżbyś nie chciał dopuścić innego samca alfa do życia twojej córki bez pojedynku?

– Zaśmiała się klepiąc go delikatnie po plecach.
– Nabijasz się ze mnie, ale niestety chyba masz rację. Bardzo trudno mi zrozumieć, że moja córka oprócz ojca będzie potrzebowała jeszcze chłopaka i to nie jednego.

– Anna parsknęła śmiechem.
– Jak to nie jednego?
– No znaczy…Chciałem powiedzieć, że ten obecny na pewno nie będzie tym ostatnim i wiele wody upłynie i moich włosów osiwieje, nim znajdzie sobie tego jedynego, z którym będę musiał dzielić się opłatkiem co roku i nazywać go mężem mojej córki.
– Słońce, a czy ty się trochę nie zagalopowałeś? Gabryś nawet nie jest jeszcze obecnym chłopakiem Zosi. Po drugie skąd wiesz, że będzie musiała szukać tak długo, nim znajdzie tego jedynego? Na naszym przykładzie powinieneś wiedzieć, że to wcale tak nie wygląda.
– Wiem przecież…Wygłupiam się tylko. Słuchaj…Jest taka ładna pogoda, może wystawimy polcię w wózeczku na świeże powietrze? Niech pośpi na tarasie, sporo zjadła i zresztą to już jej pora do spania.
– A wiesz co? To świetny pomysł Wiktor, to ja się tym zajmę, a ty dokończ sprzątać tą kuchnię.

– Anna wstała i wyszła z kuchni kierując się na piętro. Wiktor obserwował pracę zmywarki zamyślony. Wiedział, że Anna ma rację i właściwie na tym kończyła się owa wiedza. W jego głowie ciągle pojawiały się te same pytania:
– Kiedy jego mała Zosia tak szybko dorosła? Kiedy zaczęła żyć własnym życiem? Kiedy zaczęła potrzebować u boku drugiego mężczyzny, który będzie ocierał łzy niepowodzeń, lub szczęścia, z którym będzie chciała dzielić się zmartwieniami i ciepłym uśmiechem?

– Nagle poczuł jak wiele w życiu stracił niemal zawsze stawiając pracę na pierwszym miejscu. Czas naprawdę nie stał w miejscu i wydawało się, że wiedzą to wszyscy ludzie na świecie, oprócz niego. Sam z siebie zdawał się nie mieć nawet świadomości, że jego córka jest już dorosłą kobietą. Przecież sam fakt miesiączkowania o tym nie świadczył, ani używanie perfum, czy robienie makijażu. Ten fakt dotarł do niego uderzając go z całej siły fakt dopiero wtedy, gdy zobaczył ją uśmiechniętą w karetce, obok nowego. Ukłucie zazdrości, które wtedy się pojawiło było bardzo bolesne i uświadomiło mu, że nie może z tym nic zrobić i że z pewnością będzie wracało.
– Już jestem.

– Powiedziała cicho Anna zjawiając się za jego plecami i dotykając delikatnie ramienia.
– Widzę, że proces intensywnego myślenia nadal trwa?
– A no…
– No i co tam wymyśliłeś?
– Tylko tyle, że na dorosłość nie ma rady i lekarstwa. Mam dorosłą córkę i z bólem w sercu powoli muszę się z tym pogodzić.
– Zgadzam się z tym w zupełności. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że powinieneś akceptować jej wybory życiowe tak, jak ona twoje.
– To znaczy?
– To znaczy, że ona przez długie lata swojego dzieciństwa akceptowała wszystko, co wybierałeś. Praca w dniu jej urodzin, święta, wielokrotne narażanie życia…Godziła się na to, bo wiedziała, że nie ma wyboru i nic z tym nie zrobi. Zapewne chętnie wiele razy powiedziałaby stanowcze nie i zrobiłaby wszystko, żeby to zmienić, ale wiedziała, że chociaż nie jeden raz to cholernie ją rani, ciebie uszczęśliwia praca, pomaganie innym i akceptowała to i wspierała cię jak umiała.
– Masz całkowitą rację kochanie. Miałem szczęście, że znalazłem taką mądrą żonę.
– Owszem, miałeś szczęście. Takie mądre to unikaty i znajdują się gdzieś na końcu świata, a wy mężczyźni jesteście tak leniwi, że mało który podejmuje tą długą wędrówkę, po tą piękną i mądrą, unikatową kobietę.

– Przytuliła go mocno całując usta i czoło.
– Muszę zaraz pójść nakarmić i wyczesać konie, pomożesz mi kochany? Już dość tego mędrkowania i filozofowania, trzeba trochę popracować nad istotami żywymi.
– Jasne, pomogę ci z przyjemnością. Słuchaj Aniu, skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy to…Chciałbym ci w końcu opowiedzieć o tym, co tak właściwie było przyczyną wieloletniego konfliktu między mną, a Jarkiem. Czuję, że jestem na to gotowy, a jest to istotne o tyle, że łatwiej zrozumiesz moją skomplikowaną osobowość, którą tamte wydarzenia powodujące nasz konflikt ukształtowały. Chcę, żeby to była dla mnie forma terapii i oczyszczenia się dla samego siebie. Jeśli będzie trzeba, planuję skorzystać z pomocy kogoś profesjonalnego. W końcu mam sporo do przepracowania.
– Wiktor, naprawdę się cieszę, że doszedłeś aż do takiego etapu rozważań i cokolwiek powiesz, zrobisz…Nie będę cię oceniać. Będę cię tylko wspierać. Dziękuję ci, że w końcu się odważyłeś, a uwierz mi, wiem jakie to trudne. Zarówno czekać, aż ktoś się zdecyduje przed tobą wywnętrzyć, a w drugą stronę wcale nie jest łatwiej. No to zamieniam się w słuch, za nim się rozmyślisz, tylko przy tej okazji chodźmy do koni.

– Wyszli z domu, a Wiktor powoli, zdanie po zdaniu nakreślał jej to, o czym wiedzieli tylko on, jego brat i ich ojciec. Anna słuchała z coraz większym niedowierzaniem i przerażeniem chwilami mając wrażenie, jak by dopiero wreszcie go poznała. Wszystkie brakujące zapadki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca, a kiedy skończył łzy zraszały grzbiet jednego z jej ulubionych koni, którego wyczesywała.
– Jesteś…Jesteś…Moim super bohaterem…Najdzielniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek spotkałam i teraz przynajmniej mówię to nie odnosząc się do tego, jak wiele razy zaryzykowałeś życie podczas pracy, a do tego, jak odważnym człowiekiem trzeba być, żeby żyć z takim wielkim brzemieniem, z taką raną w sercu i mimo tego wszystkiego nieść pomoc innym. Wybaczyłeś mu…Wybaczyłeś bratu i tym chłopakom, którzy ci to zrobili. Jednak sądzę, że abyś poczuł się z tym naprawdę dobrze, ktoś powinien ci w tym pomóc. Psycholog, bardzo dobry psycholog. Poza tym jakaś część ciebie nie do końca akceptuje to, co zostało jeszcze po zeszłorocznym wypadku. Pomogę ci, dla mnie też będzie to dobre, jeśli poddam się takiej terapii.

– Padli sobie w objęcia pod jedną ze ścian sporej stajni. Tulili się tak mocno, jak by spotkali się po co najmniej dwudziestu latach rozłąki. Konie cicho rżały, jak by chciały pokazać swoje wzruszenie.
– Tylko razem damy radę, bo oboje musieliśmy przejść przez swoje piekła, żeby znaleźć wspólne niebo.

– Skwitował Wiktor całując żonę, a jeden z koni zarżał głośniej, jak by chciał im przypomnieć gdzie tak właściwie się znajdują.
– Racja. Zostawmy to raczej na wieczór.

– Skomentowała Anna popatrując w stronę konia.
– A co z tym naszym drugim ślubem? Trzeba coś począć, postanowić. Gdzie, kiedy, ile gości, jedzenie, kapela, sala…

– Zaczął Wiktor wstając.
– W końcu jestem ci to winien za tamten niezrealizowany ślub, który był już w całkiem niezłych planach, no tylko…Ten wypadek…
– Nie wracaj do tego. Pamiętaj, catharsis na każdym kroku. Najważniejsze jest tu, teraz i potem. Po kolacji opowiem ci o swoich planach.

– Kiedy wyszli ze stajni Wiktor zamarł z niemym krzykiem na ustach spoglądając w bliżej nieokreślonym kierunku.
– Co się stało kochanie?
– Nie ma jej, nie ma wózka!

– Powiedział drżącym głosem.
– Jak to? Jak to nie ma wózka? Był tam, na pewno go tam stawiałam. Przecież wiem gdzie stawiałaś wózek, bo zawsze ją tam zostawiamy! z moją córką, nie ma jeej!
– Faktycznie…

– Powiedziała podążając za wzrokiem męża.
– Wiktor. Uspokój się, przecież nie mogło jej się tu stać nic złego. Może po prostu mama zabrała ją do domu?
– Leć to sprawdzić, a ja obiegnę okolicę!

– Biegał po obejściu i wypatrywał wózka ze śpiącą córeczką.
– Polaaa! Polciaaaa! Córeczkooo! Gdzie jesteeeeś!

– Nawoływał i z trudem opanowywał łzy, które cisnęły mu się do oczu.
– Cholera jasnaaa! Kretyn ze mnie, przecież mi nie odpowieee!

– Wrzasnął sam do siebie coraz bardziej spanikowany.
– Nie ma jej w domu, mamy też nie. Zadzwoniłam do niej, bo myślałam, że po prostu wzięła małą na spacer, ale nie…

– Powiedziała równie zdenerwowana Anna doganiając Wiktora.
– Cholera jasna! Chciałem tylko, żeby się przewietrzyła, żeby łapała witaminę d od pierwszych promieni słonecznych! Przepraszam kochanie! Powinienem był wiedzieć, że to niebezpieczne zwłaszcza, że tak naprawdę nikogo tu nie znamy. Dopiero co się przeprowadziliśmy! Jezus Maria…Gdzie jest moje dziecko…Gdzie ona jest…Jeżeli ktoś jej coś zrobił…Ja sobie nigdy tego nie wybaczę. Anka! Anka! Ona za niedługo powinna zjeść, co jeśli to jakiś zwyrodnialec ją porwał, morderca! Pedofil!
– Zamknij się! Przestaaaań!

– Ryknęła potrząsając nim mocno.
– Nie wiemy co się stało, nie zakładajmy czarnych scenariuszy! Nie panikuj!
– Moja córka niedawno skończyła roczek! Nie zdążyliśmy go nawet wyprawić, sama sobie z wózkiem odjechałaaaa taaaak? Samaaaa?
– Wiktor opanuj się! Takie nerwy w niczym nie pomogą, poza tym za chwilę ogłuchnę! Wrzeszczysz mi prosto do ucha! Pomyślmy logicznie!
– Myślę logicznie! Cały czas nic innego nie robię! Jesteśmy tu nowi! Mamy dwa samochody, wyglądamy na bogatych! Ktoś porwał nam dziecko dla okupu! Pewnie nikt tu nas nie lubi, bo zajęliśmy mieszkanie staruszka, który miał tu poważanie.
– Nie wierzę, czy ty naprawdę tak myślisz, czy może chcesz rozluźnić atmosferę! Za dużo książek się naczytałeś, albo za dużo filmów na oglądałeś. Kto miałby tu porwać Polcię. Przecież mieszkają tu sami starsi ludzie, dorównujący wiekowi pana Stefana.
– Tak? Tak? Sprawdziłaś to? Bo ja nie. A nawet jeżeli, to to jest powód, dla którego nie mogliby porwać dziecka? Dla okupu? Albo żeby wyciąć jej nerkę?
– Nie wytrzymam za chwilę z tobą i będę musiała podać ci coś na uspokojenie człowieku!
– Idę dzwonić na policję! Nie mogę tak bezczynnie czekać.

– Anna westchnęła ciężko zrezygnowana.
– Najpierw obdzwońmy naszych przyjaciół. Kto może, niech wsiada w auto i pomoże nam jej poszukać. Wiktor, błagam!

– Wiktor potaknął głową i na drżących nogach poszli do domu, by dzwonić do swoich przyjaciół. Kiedy wykonali ostatni z możliwych telefonów z prośbą o pomoc, zegar głośno oznajmił godzinę dwudziestą.
– No i co? No i co? Nadal sądzisz, że nic się nie stało? Nawet nie wiemy ile czasu małej nie było już przed domem!

– Ryknął znowu Wiktor.
– Dzwonię na policję, rozumiesz to?
– Wyobraź sobie, że rozumiem, bo to także moja córka!

– Odkrzyknęła.

– Wiktor chwycił po raz kolejny w dłoń telefon. Tylko głośne trzaśnięcie drzwi wejściowych sprawiło, że w ostatniej chwili nie nacisnął zielonej słuchawki, która połączyłaby go z komendą policji w leśnej górze.
– Wiecie jak zimno się zrobiło? Poszłam z Polą do stacji. Gabryś kończył dyżur i chciałam dać mu książkę, którą ostatnio przeczytałam. Na szczęście była ciepło ubrana, bo poszliśmy z nią na mały spacer do parku.

– Stwierdziła raźno Zosia, wchodząc z roczną polą na rękach do kuchni. Anna i Wiktor na ten widok najpierw znieruchomieli nie dowierzając, a potem oboje jak na komendę rzucili się w ich stronę.
Pola natychmiast znalazła się najpierw w ramionach stęsknionej mamy, a potem najbardziej panikującego taty.
– Jeju, co wam się stało? Co jest grane?

– Wiktor otrząsnął się z pierwszego szoku i złapał córkę za ramiona.
– Czy ty wiesz co myśmy tu przeżyli dziewczyno? Wiesz?
– Ale tato…

– Zdezorientowana Zosia próbowała coś powiedzieć, jednak Wiktor cedził słowa przez zęby niczym lew gotujący się do rozszarpania ofiary.
– Powinnaś nam powiedzieć, że wychodzisz z domu z Polą. Myśleliśmy, że coś złego jej się stało, że ktoś ją porwał.
– Niby kto! Ten starszy pan Walery, co mieszka przy lesie? Albo te starsze siostry, co mają pszczele barcie?
– Posłuchaj mnie do jasnej cholery! Zostawiamy dziecko na zewnątrz, po czym za jakiś czas okazuje się, że go nie ma. Co mamy sobie pomyśleć? Uwierz mi, że ostatnią rzeczą, która by nam przyszła do głowy to to, że zabrałaś siostrę na spacer! Tyle się teraz tego słyszy w telewizji!
– Wiktor, daj jej już spokój! Mówiłam ci, że nic złego nie mogło się stać!

– Zosia odsunęła się na bezpieczną odległość od Wiktora i spuściła wzrok.
– Przepraszam no…Myślałam, że to oczywiste, ale jak tak mówisz to…Faktycznie, powinnam wam powiedzieć. Sama bym pomyślała, że zniknęła będąc na waszym miejscu, tylko się już nie denerwujcie. Jeszcze raz przepraszam.

– Wiktor przytulił córkę i w tym samym momencie poczuł, jak całe napięcie z niego uchodzi.
– Nie ma co się nad tym dalej rozwodzić. Wykąpcie małą, ja przygotuję kolację. Całe szczęście, że to wszystko się dobrze skończyło.

– Zakomenderowała Anna przytulając się do Zosi i Wiktora.
– Oj tato, jeżeli ty już teraz myślisz, że ktoś ci porwał córkę, bo na parę godzin zniknęła ci z oczu, to jak będzie starsza i takie incydenty będą się powtarzały to nie pomyśl sobie, że porwali ją cyganie, żeby wydać ją za mąż, dobrze?

– Zachichotała Zosia.
– Ty ty ty! Nie mądrz się tak lepiej i nie nabijaj ze starego ojca. Lepiej dzwoń do wszystkich ze stacji i odwołaj akcję poszukiwawczą.
– Coo? Żartujesz? Postawiłeś wszystkich na nogi? Jesteś niemożliwy.
– Tak, gdyby nie ja, to postawiłby całą policję i całe miasto na nogi. Na szczęście miałam trochę więcej oleju w głowie.
– Wiecie co? Wiecie co? Nie lubię was!

– Zażartował i wraz z Zosią przystąpili do wykonania wcześniejszego polecenia Anny

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

rozdział 27

– Majeczko, a co powiesz na Jaś i Małgosia?

– Pytał Artur siedząc w bujanym fotelu obok żony, która zdawała się być całkiem obojętna na propozycje imion dla bliźniąt.

– Albo wiesz co? Wiesz co wiesz co? Nie nie nie, Jaś i Małgosia to na pewno bardzo popularne imiona dla bliźniąt. Każda parka dwu, lub jednojajowych takie dostaje.

– Kochanie, nie przesadzasz? Jeszcze jest sporo czasu na takie rzeczy jak wybieranie imion. Lepiej nie robić tego zawczasu.

– Tak? A to niby dlaczego?

– Bo to może przynieść pecha. Tak samo jak kupno łóżeczka, albo wózka przed porodem.

– Nie…No nie wierzę…Ty wierzysz w takie bujdy? Ty? Moja rozsądna i poukładana żona?

– Wierzę, nie wierzę, coś w tym musi być, skoro tyle kobiet w ciąży stosuje się do tego i wielu innych guseł.

– Wierzyła baba w gusła, aż jej dupa…Uschła.

– Dodał nie zdążając się pohamować.

– No to może…Oooo! Wiem! Majeczka, a co sądzisz o Tristanie i Izoldzie?

– Tak i co jeszcze, może Romeo i Julia? Powiedziałam ci daj sobie z tym spokój na razie.

– A co ty tam właściwie robisz tyle czasu na tym laptopie co? Prawie w ogóle mnie nie słuchasz. Rodzicami będziemy już za niedługo.

– Cztery miesiące to jeszcze kawał czasu.

– Nie prawda. Ani się obejrzymy jak to zleci, poza tym wiesz, że w przypadku bliźniąt i w twoim przypadku….Znaczy chciałem powiedzieć…

– Tak, wiem. Przez to, że jeżdżę na wózku, mam parę chorób współistniejących, muszę być pod stałą kontrolą lekarzy poród odbędzie się wcześniej. No i co z tego? To nie powód, żebym żyła i planowała wszystko szybciej niż przeciętna, zdrowa kobieta.

– Może masz rację. Chodzi tylko o to, że ja tak bardzo nie mogę się doczekać, że planuje już wszystko za dwoje. Z radości, trochę z nudów.

– Z nudów? Kochanie, ty się nudzisz? To nie podobne do ciebie. Zauważyłam ostatnio, że mniej pracujesz, pomagasz mi więcej w domu i jestem pełna podziwu.

– A no właśnie, właśnie. Mniej pracuję, pomagam więcej, a to wszystko dlaczego? No dlaczego? Bo kocham cię Maju jak wariat, a o dzieciach marzyłem od kiedy pamiętam, więc trzeba stanąć na wysokości zadania i się starać. Ja wieeem co wszyscy o mnie myśleli, doskonale wiem…Że doktor Góra, chodzący kodeks karny będzie żył pracą nawet, kiedy dojdzie do powiększenia się rodziny taak? A tu proszę, Artur Góra konsekwentnie pracuje na to, by udowodnić, że nie praca zdobi człowieka, a rodzina.

– Szata kochanie.

– Co?

– Nic, mówię tylko, że według przysłowia to nie szata zdobi człowieka.

– Mało ważne, a przekaz ten sam. Echhh, żeby tak Strzelecki na ten przykład myślał tak samo jak ja, to może Martyna taka smutna by nie chodziła?

– Artuniu, nie przesadzasz? Przecież Piotr też świetnie radzi sobie jako mąż i ojciec. Ja wiem, że to co mówię pewnie nieco rysuje twoje ego i oczywiście cieszę się, że mam takiego wspaniałego męża, który wbrew temu, co wszyscy o nim sądzą pokazał, że nad życie zawodowe przedkłada jednak rodzinę. A co do smutku Martyny, no chyba jej się nie dziwisz? Ja sama nie wiem jak bym się czuła, gdybym się dowiedziała, że moje dziecko…

– Dooobrze już dooobrze…Wiem co mi zaraz powiesz.

– No to nie dramatyzuj Artuniu, nie dramatyzuj. Poza tym wydawało mi się, że z Martyną w ostatnim czasie jest sporo lepiej. Więcej się uśmiecha, rozmawia, może już zaakceptowała ten fakt?

– No może może. Przyjrzę się temu w najbliższym czasie. Co ty tam tak intensywnie stukasz w te klawisze. Stukasz i stukasz.

– Maja uśmiechnęła się szeroko.

– A co, zazdrosny jesteś?

– A może i jestem, o pana apostoła.

– Mateusza.

– Syknęła zaciskając usta.

– Dla mnie to pan apostoł. Wysoko się nosi, garniturek, krawacik, buty mu się świecą jak psu…

– Artur, o co ci przez cały czas chodzi. Jak będzie chodził w podartych spodniach, brudnych koszulkach to choć trochę go polubisz?

– Nie, bo podrywa mi żonę.

– Ciekawe którą, bo na pewno nie mnie.

– Nie? Jak na to, że jesteście sobie zupełnie obojętni to często o nim wspominasz.

– Ja? To ty zawsze do niego nawiązujesz ilekroć nie mówię ci o swoich planach. Zawsze podejrzewasz mnie, że akurat z nim piszę, wychodzę na kawę i tak dalej.

– Dziwisz mi się? Za nim się pojawił mówiliśmy sobie o wszystkim.

– Za nim się pojawił nie byłeś taki zazdrosny, a z wieloma mężczyznami miałam do czynienia. A jak już mowa o Mateuszu, zaprosił nas w piątek na kolację.

– Nas?

– Tak, nas. Ciebie, mnie i nasz brzuch.

– Spróbowała rozluźnić atmosferę.

– A po co mi to do szczęścia potrzebne?

– A po to kochanie, że bardzo się lubimy z Mateuszem. Jako nieliczni w chórze mamy ze sobą świetny kontakt, pomagamy sobie na próbach i koncertach. Można powiedzieć, że zaczyna należeć do kręgu moich dobrych znajomych, a jako mój mąż chcę, żebyś go szanował i akceptował.

– Cóż…Skoro tak…Spróbuję.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Kochany, a zarazem męczący jesteś z tą swoją zazdrością, ale ślubowałam ci miłość i wierność nawet po śmierci, więc postaram się to dzielnie znosić.

– A ja postaram się to jakoś ograniczać. Może masz rację, że popadam w jakąś skrajną paranoję. Zwłaszcza, że ty wcale o mnie taka zazdrosna nie jesteś. Nic zresztą dziwnego. Ja to już jestem…Stary i…Co ja właściwie mogę kobietom młodszym zaoferować.

– No no no! Tylko bez takich głodnych kawałków, jak by przyszła potrzeba, to swoją zazdrość też bym umiała okazać, bez obaw. Musimy się wybrać z Kluskiem i Kseną do behawiorysty.

– Tak. Też o tym myślałem. To grzeczne i ułożone psy, ale kiedy w domu pojawią się nasze maleństwa to może się okazać nieco inaczej.

– Powiedział gładząc okrągły brzuch żony jedną ręką, a drugą łeb Kseny, leżącej u stóp Maji.

– Może byśmy zamówili już cokolwiek. Znamy płeć dzieci. Chociaż ubranka…Proszę. Ostatnio oglądałem w internecie takie cudeńka. Pójdźmy na kompromis. Ja nie będę taki zazdrosny o apostoła…Yyyy to znaczy o Mateusza, a ty wraz ze mną wybierzesz trochę rzeczy dla maluchów.

– Maja westchnęła ciężko.

– No dobrze, zgadzam się, bo nie dasz mi spokoju. Poza tym kompromisy to fajna rzecz i może masz racje, że w gusła nie warto wierzyć.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 26

– Niech to szlak! Zdążyłem? Jest już Banach?

– Zapytał gorączkowo Nowy wpadając do pokoju socjalnego.
– Jest. Poszedł wypić kawę, a co tym razem ci się przydarzyło?

– Odpowiedział spokojnie Piotrek.
– A daj spokój. Ja naprawdę chyba urodziłem się ze znamieniem pecha na karku.
– Taa? Pokaż.

– Uśmiechnął się strzelecki.
– Słuchaj, jak wsiadałem do tramwaju to okazało się, że zapomniałem kupić bilet. No wiesz, obudziłem się dzisiaj tak późno, że już bez pośpiechu byłem spóźniony. No wiesz, wyczaiłem wczoraj w necie nową gierkę i tak się wciągnąłem, że całą nockę wbijałem nowe levele…No i w tym tramwaju akurat dzisiaj musieli sprawdzać bilety noo? A tyle razy jeżdżę, mam bilet i nic…
– No powiem ci Nowy, faktycznie. Dziura budżetowa to przy twoich problemach najmniejsze zmartwienie.
– Mi tam wcale nie do śmiechu.

– Zaczął i już chciał kontynuować, kiedy za oknem usłyszeli cienki, dziewczęcy pisk.
– Co jest, słyszałeś to?
– No, słyszałem, najwidoczniej nie tylko ty masz pecha. Jakaś młoda kobitka też go ma, chociaż może nie do końca, skoro dzieje jej się jakaś krzywda pod naszą stacją. Idź sprawdź, ja już mam żonę, a tobie może to spotkanie na dobre wyjdzie.
– Ha ha ha…Zabawny jesteś, serio. Dobra, to idę.
– Aaaa jednak, przekonałem coo?
– Strzelecki roześmiał się wesoło, a Nowy wyszedł szybko przed stację i rozejrzał się wkoło. Na parkingu dla karetek zobaczył jakąś skuloną postać, która usiłowała wstać. Natychmiast ruszył w jej stronę.
– Halo! Coś się pani stało?
– Nie…Nie wiem…Chociaż chyba tak, nie mogę wstać. Mam strasznie śliskie buty i upadłam, o tutaj.
– Nie wie pani, że dobre buty o tej porze roku to podstawa? Co rusz mamy wezwania do takich nierozważnych ludzi, jak pani.
– To pan tu pracuje? Mój tata też, właśnie do niego szłam, bo zapomniał jak zwykle kanapek. Jego żona przechrzciłaby mnie, gdyby nic nie zjadł przez cały dzień dyżuru.
– Pani tata tu pracuje? Znaczy…

– Mina nowego była bezcenna. Kiedy odpowiednie zapadki w jego głowie wskoczyły na swoje miejsce, od razu domyślił się, że musi to być córka Wiktora.
– Znaczy…Ty jesteś Zosia Banach, tak?
– No tak…To nie było trudne, tu nikt inny nie ma córki w moim wieku.

– Stwierdziła próbując wstać i jęknęła z bólu.
– No tak…Może ja obejrzę tą nogę, dobrze? Dzisiaj jeżdżę z Banachem…Znaczy z Wiktorem…Znaczy…Co ja gadam…Z doktorem Banachem. Prześwięciłby mnie wiedząc, że zostawiłem jego córkę bez pomocy.
– No dobrze, w końcu pan też jest ratownikiem. Może to i lepiej, że pan to zrobi, ojciec na pewno zaraz chciałby mnie położyć w szpitalu, a ja przecież za kilka dni wracam na studia.
– Ooo, naprawdę? A co pani studiuje?

– Dociekał pomagając jej wstać i prowadząc do karetki.
– Jeśli chodzi o studia to…Aaaa…To trochę skomplikowana sprawa w moim przypadku…Aaaa…
– Jeszcze chwilka. To co z tymi studiami?
– Na początku chciałam studiować astronomię, bo to zawsze mnie pasjonowało, potem przez jakiś czas myślałam o medycynie, co nie jest trudne kiedy ma się ojca lekarza, którego wszyscy w pracy uważają niemal za super bohatera. No, a skończyło się na tym, że jestem na pierwszym roku psychologii i tu chyba naprawdę się odnajduję.
– To świetnie. Najważniejsze jest to, żeby w życiu robić to, co się naprawdę lubi. A co do pani nogi, ma pani skręcony staw skokowy. Na szczęście nie wygląda to poważnie, opuchlizna jest nieduża i szybko zejdzie. Niech pani nie przemęcza nogi, może też pani sobie robić zimne okłady, żeby zmniejszyć opuchliznę.
– Jasne…Dzięki…Ehh, mnie to zawsze musi się coś przytrafić.
– Serio? To tak jak mnie. Ciągle mam pecha, w pracy i poza nią, na przykład dzisiaj nie miałem biletu jadąc tramwajem, a akurat sprawdzali.
– No i co, dostał pan mandat?
– Na szczęście nie. Kierowca mnie wybronił. Zna mnie, bo często jeżdżę tą linią do pracy i zawsze kasuję bilet.

– Roześmieli się oboje, a Nowy cały czas z fascynacją przyglądał się Zosi.
– To aż dziwne, że tyle tu pracuję, a my nigdy się nie spotkaliśmy, a zapewne nie pierwszy raz przychodzi pani tu, by przynieść ojcu kanapki czy…Czy co tam, co nie?
– Też mnie to dziwi, ale widocznie musiał nadejść taki dzień. A jak pan ma na imię?
– O proszę, wie pani, że jest pierwszą osobą, która mnie o to zapytała od kąt tu pracuję?
– Jak to?
– Zwyczajnie. Przedstawiam się zawsze jako Nowy, bo bardzo nie lubię swojego imienia i nikt tego do tej pory nie kwestionował.
– No to co z tym imieniem?
– Gabriel, miło mi.

– Wyciągnął do niej dłoń w momencie, gdy drzwi karetki rozsunęły się gwałtownie i młodzi odwrócili głowy w tamtym kierunku.
– Zośka? Nowy? A co wy tu robicie? Młody młody, ty mi córki nie podrywaj. Wołamy cię z Piotrkiem przez radio, a ty pogaduszki tu sobie z moją córką urządzasz. Wezwanie mamy.
– Przepraszam doktorze, ale Zosia…
– Tato, to nie jego wina. Szłam, żeby zanieść ci kanapki, Ania mówiła, że zapomniałeś wziąć.
– Tak? No to czemu nie doszłaś z tymi kanapkami do stacji?
– A ty co, zazdrosny jesteś? Było ślisko i upadłam, skręciłam staw skokowy. Gabryś był tak dobry i…
– Gabryś? No proszę, nikt inny nie znał twojego imienia…

– Wiktor spojrzał groźnie na Nowego.
– Doktorze, da im pan spokój. To trochę moja wina, sam wysłałem Nowego, żeby zobaczył co się stało. No rozmawialiśmy sobie i usłyszeliśmy krzyk…
– Co to, przesłuchanie? Podobno mieliście wezwanie.

– Przerwała Piotrkowi Zosia.
– Do zobaczenia Gabryś.
– Słucham?

– Zapytał Wiktor, gdy córka powoli gramoliła się na zewnątrz.
– To chyba nie było do ciebie tato. Paaa! Kanapki położyłam z tyłu.

– Odpowiedziała pierworodna patrząc figlarnie na ojca i powoli się oddalając. Wiktor westchnął ciężko.
– No tak to już jest doktorze. Dzieci się rodzą, wychowujemy je od maleńkiego, a potem ani się rodzic obejrzy, a już nie ma nic do gadania.
– Piotreek, Piotreek, a od kiedy ty takim specjalistą w tej dziedzinie jesteś co? Z tego co mi
wiadomo, twój syn jest jeszcze mały, a drugie dzieciątko jeszcze się nie narodziło..
– To nie trzeba być specjalistą doktorze. Tak po prostu już jest w tym życiu, a nam rodzicom pozostaje tylko to zaakceptować.
– Ty, filozoof, filozoof, siadaj za kółko i kręć. Chrzanowa osiem. Środowiskowy dom samopomocy.
– Oho? No i co tam się stało?
– Jeden z podopiecznych miał nieprzyjemne spotkanie z siekierą, także szybciutko panowie, szybciutko.
– No to pięknie…

– Westchnął Piotr i ruszył szybko, gdy cała trójka usadowiła się w ambulansie. Na miejscu zdarzenia, jeden z pracowników czekał już na ekipę pogotowia ratunkowego.
– Dobrze, że jesteście. Jezus Maria, co tak długo?
– Jesteśmy tu zaledwie dziesięć minut po tym, jak wezwanie do nas napłynęło. Gdzie poszkodowany?

– Odezwał się Wiktor.
– W szopie. Miał mi pomóc w układaniu drewna na opał do kominka. Ja rąbałem drzewo, a on miał układać, ale zadzwoniła mi komórka, chwila nieuwagi i, Jacek wziął siekierę, ale zamiast trafić w kawał drzewa, ciachnął się w rękę.
– Proszę pana, o ile mi wiadomo, na terenie tej placówki znajdują się między innymi osoby niepełnosprawne intelektualnie, zgadza się?
– Zgadza się, ale…
– A to oznacza drogi panie, że nie powinien pan zapewne dopuścić do tego, by takie osoby miały kontakt z takimi przedmiotami jak siekiera, zgadza się?

– Dopytywał Wiktor, kiedy mężczyzna prowadził ich do poszkodowanego.
– No tak, ale panie…Akurat on jest nie bardzo chory na głowę…Tak umiarkowanie, a poza tym miałem go cały czas na oku, przysięgam! Oni muszą się angażować w pomoc przy drobnych pracach domowych, inaczej to…
– Drobnych pracach domowych tak?

– Skwitował Wiktor wchodząc w słowo.
– Panowie! Ja nigdy czegoś takiego nie widziałem!
– Domyślam się proszę pana, nie codziennie można coś takiego zaobserwować, chyba, że w horrorach na przykład.
– Nieee! Źle mnie panowie zrozumieli, ja…Nie widziałem nigdy w życiu tyle krwi, byłem przerażony, nie wiedziałem co zrobić. Dyspozytorka poradziła mi, żebym spróbował tamować krwawienie do przyjazdu pogotowia.

– tłumaczył mężczyzna prowadząc ratowników do szopy.
– Uuuuuuuuu! Cholera jasnaaa!

– Jęknął Wiktor spoglądając na kałużę krwi na podłodze.
– Cześć chłopaku, jesteśmy z pogotowia. Jak się nazywasz?
– Jacek Gałązka proszę pana.

– Odpowiedział słabym głosem.
– Parametry chłopaki, opatrunki uciskowe! Szybko, ta rana nie wygląda dobrze, cudem sobie tej ręki nie odrąbał. Trzy miligramy morfiny dożylnie, ruchy ruchy!

– Piotrek z Nowym od razu wykonali polecenie.
– Nie śpij Jacek! Nie śpij! Co ci strzeliło do głowy, żeby wziąć tą siekierę do ręki co? Patrz na mnie! Popatrz na mnie!
– Ma pan ładną bródkę…

– Wymamrotał chłopak.
– Tak? Podoba ci się? Moja żona zawsze goni mnie, żebym ją golił.
– Ja bardzo…Bardzo lubię bródki…Klepać bródki…Mogę pana poklepać po bródce?
– Dobra, masz to jak w banku, ale teraz leż, leż chłopaku i nie ruszaj się! Jak parametry?
– Ciśnienie sto na osiemdziesiąt i spada.

– Odrzekł nowy robiąc zastrzyk.
– Dobra! Nie ma czasu! Piotrek, lecisz po nosze, najlepiej na jednej nodze i do szpitala migiem! Powiadom blok operacyjny. Niech Falkowicz już czeka w gotowości, aaa no i będą potrzebowali sporo krwi.
– Pędzę doktorze.

– Piotrek oddalił się szybko, a Wiktor przez cały czas starał się utrzymać kontakt z poszkodowanym chłopakiem.
– Jacek, powiedz mi, czemu wziąłeś tą siekierę?
– Bo…Bo…Chciałem pomóc panu Arkowi w rąbaniu drewna na opał. Pan Arek ma taką fajną bródeczkę, okrąglutką…Chce mi się spać…
– Niee! Nie nie nie! Nie śpij! Nie śpij! Czemu tak bardzo lubisz brody, co? Nowak, uciskaj! Uciskaaaj! Nie puszczaj!
– Ciśnienie osiemdziesiąt na sześdziesiąt doktorze, krwawienie nie ustaje.
– Choleraa jasnaa! Za chwilę nam się zatrzyma…Odpłynął.

– Piotrek nadbiegł z noszami w momencie, kiedy Wiktor zmuszony był przystąpić do resuscytacji krążeniowo oddechowej.
– Jest! Wrócił!

– Krzyknął Nowy po kilku minutach.
– No widzisz? Jednak nie zawsze masz pecha.

– Stwierdził Piotr ostrożnie przekładając chłopaka na nosze.

– Panowie…Panowie ja…Ja naprawdę tego nie chciałem…Błagam, proszę! Nie zgłaszajcie tego nigdzie! Oni tu mają jak w niebie…My, my naprawdę dobrze się nimi zajmujemy, to…To pierwszy taki wypadek na terenie naszej placówki i…
– Niech pan teraz nie przeszkadza i nieutrudnia! Do karetki migiem!

– Zakomenderował Wiktor. Kiedy znaleźli się w szpitalu i oddali chorego w ręce lekarzy, wrócili na bazę. Nowy przysiadł obok Wiktora, który popijał wodę z plastikowego kubeczka.
– Doktorze…Ja…Przepraszam za to…To znaczy…No za to co było przed wezwaniem. Chciałem tylko pomóc Zosi i…Mam nadzieję, że nie stanę się teraz pańskim wrogiem. Nie jestem pańskim rywalem.
– Każdy potencjalny chłopak mojej córki będzie moim rywalem. Tatusiowie swoich córeczek tak już mają.
– Ale my…To znaczy…Chciałem powiedzieć, że między nami nic…
– Wiem Gabryś, wieem! Przecież sobie żartuję. Ale gdyby jednak miało być inaczej to…Jeżeli ją zawiedziesz, osobiście ukręcę ci głowę, jasne?
– Ma pan bardzo ładną i mądrą córkę. Chciałem jej tylko pomóc, ale dzięki za szczerość no i…Jasne oczywiście.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 25

– Pewnej zimnej, styczniowej nocy Jakub Warner leżał w łóżku, obok śpiącej Lidki przekręcając się z boku na bok, gdyż sen za żadne skarby nie chciał go zmorzyć. Rozmyślał w ciszy o wydarzeniach ostatnich miesięcy, tygodni rozważając co by było, gdyby w pewnych sytuacjach postąpił inaczej i nie odpuścił. Czy doszłoby do tego wszystkiego? Czy relacja jego i Lidki uległaby rozpadowi na tak długi czas? Może gdyby postąpił inaczej, gdyby nie odpuszczał, gdyby zapewnił ją, najmocniej jak potrafił, że może mu ufać jak nikomu dotąd na świecie, nie przeszłaby przez kolejną gehennę. Przypomniał sobie ich wspólną wycieczkę do Zalesic i momenty, w których Lidka czuła się niepewnie podejrzewając, że ktoś ich śledzi..
– Kuba, widzisz ten samochód za nami?
Ten, to znaczy który? Bo jedzie ich conajmniej kilkadziesiąt.
? Nie wygłupiaj się. Mówię o tym białym audi.
? No widzę i co?
? Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi.
? Niby kto? I po co?
? Nie wiem. Boję się, bo dziś rano miałam wrażenie, że ktoś był pod moim domem i patrzył w moje okna, a teraz wydawało mi się, że znowu widziałam te oczy. Oczy tego mężczyzny z audi. To ten sam, który patrzył rano w moje okna.
? A niby dlaczego ktoś miałby cię śledzić. Masz jakichś wrogów? Naraziłaś się komuś?
? Kuba, to długa historia. Nie chciałabym o tym mówić, z resztą może mi się tylko wydaje, ale jeśli nie, to?
? To co?
? Nic, nieważne. Niepotrzebnie ci o tym mówiłam. Pewnie jestem przewrażliwiona. Wszystko przez tą strzelaninę, której ofiarą była Morawska.
? Przestań kręcić, jeśli już zaczęłaś, to powiedz.
? Nie mogę. Mam zbyt wiele do stracenia. Moja przeszłość jest zbyt ciemna, abym ci mogła o niej opowiedzieć tak pod wpływem chwili strachu.
? Kusisz, kusisz i przyciągasz, zamiast odpychać takimi słowami. Jesteś bardzo tajemnicza..

– Przypomniał sobie tą rozmowę z dokładnością co do słowa i uderzył pięścią w poduszkę.
– Jasna cholera. Ona czuła się naprawdę zagrożona, dała mi zresztą przecież wyraźne znaki, że ma do tego powody, że o czymś nie chce mi powiedzieć, a ja tak zwyczajnie, po prostu odpuściłem. Kusisz, zamiast odpychać!

– Zganił się w myślach i prychnął głośno. Rozjuszony wspomnieniami nie mógł już całkowicie znaleźć sobie miejsca w łóżku, więc postanowił wstać. Ostrożnie wysunął się spod kołdry, nie chcąc budzić ukochanej i wyszedł z sypialni zamykając drzwi najciszej jak potrafił. Od czasu, gdy Lidka powiedziała mu o wszystkim, niemal się nie rozstawali. Wspierał ją na każdym kroku i był gotów w każdej chwili rzucić wszystko, czym się zajmował, gdyby tylko Lidka zadzwoniła i dała mu znać, że go potrzebuje, że czuje się zagrożona i jest gotowa coś sobie zrobić. Razem przebrnęli przez wszystkie rozprawy, które Bogu dzięki nastąpiły jedna po drugiej. Jakub wynajął najlepszego adwokata w całej Warszawie. Lidka protestowała mówiąc, że nie może pozwolić, aby przez jej głupotę i strach Kuba płacił horrendalne sumy pieniędzy, by bronił jej najlepszy człowiek w całej Warszawie. Jednak tym razem Jakub pozostał nieugięty i mecenas Michał Baciarek profesjonalnie podszedł do sprawy obrony Lidii Chowaniec. Zarówno Kuba jak i Lidka byli zadowoleni z wyroku sądu. Lidia nie mogła wykonywać zawodu ratownika medycznego przez trzy najbliższe lata. Dzięki mecenasowi Baciarkowi, który udowodnił w prosty sposób, że Lidia została zmuszona do tego, by wykradać opiaty, na dowód okazując przed sądem wykaz wiadomości sms, które Lidka otrzymywała od czasu do czasu od Daro, oraz kompromitujące zdjęcia i filmiki Lidki, którymi była szantażowana. Dzięki temu, w porozumieniu z szefem stacji Arturem Górą, Lidia mogła zacząć swój nowy, nieco mniej angażujący rozdział życia zawodowego, czyli pracę w dyspozytorni pogotowia ratunkowego. Kuba wiedział, że jest za to wdzięczna losowi i wszystkim tym, którzy się do tego przyczynili. Nie śmiała marudzić, wybrzydzać, przyjęła takie rozwiązanie, niczym ósmy cud świata. Wciąż była zalękniona, miewała problemy ze snem i czasem zdawało jej się, że Daro nadal jest w pobliżu i czyha na to, aż samotnie wyjdzie z domu na zakupy. Lidka nie przypominała już siebie, tylko zalękniony cień kobiety, którą wszyscy mieli za wyszczekaną i bardzo odważną. Zrywała się często w nocy zlana zimnym potem, lub niemym wrzaskiem na ustach, dlatego nie była już gościem w domu Warnera, była jego mieszkańcem. Zabrała wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i wprowadziła się do domu Kuby i Kasi. Jakub obiecał sobie, że niebawem namówi Lidkę do tego, by przeniosła się całkowicie i na stałe, a nie do czasu, kiedy traumatyczne wydarzenia minionych miesięcy w końcu zaczną blednąć. Chodził po domu rozmyślając o tym wszystkim. Kiedy znalazł się w salonie usiadł na kanapie, a jego ręka natrafiła na jakiś przedmiot. Chwycił go i uświadomił sobie nie zapalając nawet światła, że trzyma w ręce jakiś zeszyt. W pierwszej chwili pomyślał, że zostawiła go Kasia, która uwielbiała czytać, bądź uzupełniać swoje notatki siedząc na wygodnej kanapie w salonie. Kuba wiele razy złościł się na nią mówiąc, że od takich rzeczy ma biurko w swoim pokoju i że mebel ten nie został kupiony po to, by stał kurząc się niemiłosiernie. Jednak słowa te przynosiły mały rezultat i Kuba z uśmiechem na twarzy zapalił światło w salonie i otworzył zeszyt na pierwszej stronie, by przejrzeć notatki pierworodnej córki. To, co przeczytał zaszokowało go już po pierwszych kilku zdaniach i z lotnością błyskawicy dotarło do niego, że bynajmniej nie był to zeszyt córki pozostawiony przypadkiem, a pamiętnik Lidki. Kiedy na chwilę przestał czytać pomyślał, że nie powinien był tego robić. Być może pamiętnik został na kanapie przypadkowo, może Lidka o tym nie wiedziała. Pamiętnik to bądź co bądź rzecz najbardziej intymna, skrywana przed światem. Jednak ciekawość wzięła w nim górę po całej linii i już nie było mowy o tym, by się powstrzymał.

– Pierwszy raz. Jak to pięknie brzmi. Ciekawe, czemu tylko brzmi? Czemu nie odczułam tego tak wspaniale, jak to pięknie brzmi, jak opisują wszystkie romansidła, które czytywałyśmy wieczorami, gdy byłam jeszcze w liceum mamo. Nie sądziłam, że mój pierwszy raz, o którym tak barwnie mi opowiadałaś, o którym czytałam w tych wszystkich książkach o miłości z wypiekami na twarzy, stanie się przyczyną mojego dzisiejszego i za razem największego upokorzenia. Zgodziłam się na tą pracę tylko i wyłącznie dlatego, że chcę, żebyś przeżyła mamusiu. Najwidoczniej poszłam tam z głową pełną dziewczęcych rojeń i marzeń. Myślałam, że jeśli robi się to bez miłości, to będzie tak samo pięknie, jak gdybym kochała każdego z tych, którzy obrzucają mnie lubieżnymi spojrzeniami, dotykają bez skrępowania moich piersi i pośladków, tymczasem ani ty, ani te wszystkie cholerne romansidła nie zająknęliście się o tym, że tak różowo i kolorowo chyba tylko bywa…Na papierze. Kiedy weszłam do pokoju, w którym miałam obsłużyć mojego pierwszego klienta byłam nieco poddenerwowana. Weszłam pod prysznic marząc o tym, że kiedy opuszczę ten budynek, sama napiszę o tym pięknym, uskrzydlającym uczuciu, kiedy już stanę się prawdziwą kobietą po swoim pierwszym razie. Ubrałam się w piękną sukienkę i bieliznę, którą dostałam od Daro. Twierdził, że mężczyzna, z którym miałam zrobić to po raz pierwszy będzie ukontentowany i że zapłacił bardzo dużo za dwie godziny z dziewicą, nowym nabytkiem tego przybytku, czyli ze mną. Wyobrażałam sobie, że otoczy mnie opieką, obdarzy mnie słowami otuchy i że powiem mu, dlaczego tak naprawdę tu jestem. Potem zrobimy to, co musimy i że będzie przyjemnie, mimo tego, że przecież się nie kochamy. Gdybym tylko wiedziała wtedy, jak bardzo się rozczaruje to…To może spróbowałabym uciec? Może nadal byłabym tą młodą dziewczyną, która w głowie wciąż ma zielono, która wierzy w ludzi i w to, że mimo największych przeszkód, jakie stawia przede mną życie…Poradzę sobie. Kiedy byłam już gotowa, przyszła po mnie jedna z nas…Nas…Teraz, po tym czego dzisiaj doświadczyłam i czego będę doświadczać w następnych dniach, chyba mogę się nazywać jedną z nich. Poprowadziła mnie krętymi schodkami w dół, gdzie znajdowało się niewielkie pomieszczenie, oświetlone ostrymi jarzeniowymi lampami. Pierwsze co przyszło mi wtedy na myśl to to, że to pomieszczenie jest na tyle małe, iż wystarczyłaby najzwyklejsza żarówka, po co takie ostre lampy? Tego nie wiem do teraz. Ta, która mnie przyprowadziła wymieniła z moim pierwszym klientem kilka zdań, które teraz dopiero do mnie docierają i zapamiętują się w mojej głowie już na zawsze…Niczym na twardym dysku w ko9mputerze. Z tą tylko różnicą, że dysk w mojej głowie najprawdopodobniej nigdy nie ulegnie uszkodzeniu.
– To jest Lidka. Dwie godziny.
– Świeżynka?
– Tak jak było umówione.

– Po chwili mężczyzna wstał i złapał mnie mocno za nadgarstek, drugą ręką schwycił mnie za podbródek i zmusił, bym na niego spojrzała. Może gdyby nie to, to nie zapamiętałabym tak bardzo jego paskudnych oczu, z których spozierało na mnie czyste zło. W tych oczach zobaczyłam jak najprawdopodobniej wygląda piekło. Był otyły, nieogolony i okropnie cuchnął potem.
– Nikt cię nigdy nie wygrzmocił ślicznotko?

– Zapytał, a ja przerażona pokręciłam przecząco głową.
– No to sprawdzimy, czy masz tam dziurkę od klucza, czy może garaż!

– Zarechotał tak głośno, że odruchowo skuliłam się w sobie i pożałowałam, że nie mam już odwrotu.
– Lubisz przedstawienia w teatrze?

– Zapytał jak gdyby nigdy nic, a ja zbita z tropu pokręciłam tym razem potakująco głową.
– Nooo! To świetnie! Urządzimy dzisiaj takie przedstawienie, jakiego nie widziałaś jeszcze nigdy w życiu maleńka! Wołaj tu Daro i paru innych. Ta mała chce mieć widownie, sama przyznała, że lubi przedstawienia.
– Zwrócił się do tej, która mnie przyprowadziła. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, szkoda tylko, że nie zapytał, czy wolę te przedstawienia oglądać, czy może raczej odgrywać w nich rolę pierwszoplanową. Po chwili moja, jak to określił widownia zjawiła się z zaciekawieniem przyglądając się mnie i jemu, a także próbując domyślić się, co tym razem wykombinował.
– Mała nie chce iść na górę. Woli teatr. No, więc chyba nie macie nic przeciwko, żebyśmy zrobili to tutaj? Na tym barze na przykład?

– Powiedział grubas i poczułam, jak po całym moim ciele rozeszły się nieprzyjemne ciarki sprawiając, że włoski na karku stanęły mi dęba.
– Ile ty masz wzrostu dziweczko?
– Znów zwrócił się do mnie, więc odpowiedziałam. Nie wiem, czy to jeszcze byłam ja, czy może zaprogramowana część mnie.
– 158 centymetrów.
– Czyli będę posuwał krasnalkaaa! Słyszycie? Bajka się odwróci, krasnalek i siedmiu królewiczów?

– Wszyscy mężczyźni wybuchnęli gromkim śmiechem, a ja spuściłam wzrok czując, że w tej sekundzie raz na zawsze zabijam siebie, którą byłam jeszcze przed wejściem do tego budynku. Wszystko co działo się potem pamiętam chyba jak przez mgłę. Nie poznałam nawet imienia tego, który był moim pierwszym klientem. Nie wiedziałam nawet, czy moje drobne ciało nie ulegnie uszkodzeniu, gdy jego zwalista sylwetka mnie przykryje w dzikiej, sadystycznej żądzy. W duchu zaczęłam odmawiać wszystkie możliwe modlitwy, jakie w tamtej chwili przyszły mi do głowy, a on rozbierał mnie szybko, drąc w strzępy piękną sukienkę i bieliznę, którą dał mi Daro. Kiedy stałam przed nim zupełnie naga, patrzył na mnie lubieżnie, przesuwając językiem po wargach, mruczał niczym tygrys, gotujący się do skoku. Drżałam na całym ciele jak galareta i czułam jak nogi się pode mną uginają. Wtedy jednym, sprawnym ruchem posadził mnie na bar, zajął się moją kobiecością i piersiami. Widziałam, że niezwykle go to podnieca. Nie trwało to długo. Potem kazał mi zejść i uklęknąć na zimnej posadzce. Posłusznie wykonałam polecenie.
– A teraz wypnij do mnie ten zgrabny tyłeczek. Taka wrażliwa i piękna dziewczyna jak ty na pewno lubi pieski. Ja pokażę ci, że piesek to nie tylko najlepszy przyjaciel człowieka, ale także zajebista pozycja jak na pierwszy raz..

– Wychrypiał z podniecenia, a ja nie śmiałam się mu sprzeciwić. To, co działo się potem pamiętam z dokładnością co do sekundy. Kiedy on obdzierał mnie z mojego dziewictwa, brutalnie dotarło do mnie, że to naprawdę nie będzie tak, jak sobie to wyobrażałam. Mojego pierwszego miłosnego aktu, nie rozpoczną namiętne pocałunki obsypujące całe moje ciało, zachłanne, pożerające mnie niczym ogień drewnianą chatę. W białej pościeli, zasłanej płatkami czerwonych róż, a kiedy stanę się już gotowa na to, by stać się jego, do końca, będzie delikatny, niczym skrzydła motyla. Potem razem osiągniemy spełnienie i wyznamy sobie miłość, tuląc się wzajemnie i leżąc bez sił w tej białej pościeli, wśród płatków róż. Im większy czułam ból, im bardziej nie byłam już w stanie powstrzymać moich łez, zaciskając powieki wyobrażałam sobie, że jest właśnie tak, jak powinno być. Tak jak tego chciałam.
– Nie becz! Nie becz kurwa! Co! Nie podoba ci się? Nie podoba ci się??
– Wymierzył mi siarczysty policzek, złapał za włosy i trzymał mocno, a potem znieruchomiał nagle wydając przy tym dźwięk, którego nie zapomnę do końca życia.
– Skończyłem! A teraz wstawaj i umyj się, może ktoś inny będzie z ciebie bardziej zadowolony, skoro wyrobiłem mu już zamek do tej twojej twierdzy.

– Znów zarechotał, a ja z obolałym kroczem, czerwonym plackiem na twarzy pobiegłam z powrotem na górę potykając się co drugi stopień.

– Jakub nagle zatrzasnął zeszyt oddychając ciężko. Poczuł się tak, jak by obserwował to zdarzenie, jak by był jednym z mężczyzn, którym obleśny zboczeniec kazał patrzeć na pierwsze zbliżenie Lidki, ale nie może nic zrobić, bo ktoś związał mu ręce i nogi. W kącikach oczu zgromadziły się nieproszone łzy, a gdzieś w środku przemożna chęć zabicia wszystkich tych, którzy przyczynili się do krzywdy tej młodej dziewczyny, która kilka godzin po brutalnym pierwszym razie wróciła do domu i przeniosła to na pierwsze strony swojego pamiętnika. Wyszedł przed dom w samej piżamie i zapalił papierosa. Nie czuł zimna, wydawało mu się, że nie czuje już niczego poza żądzą zemsty.
– Kuba Jezus Maria! Co ty robisz w samej piżamie przed domem?
– Usłyszał nagle cichy głos Lidki, który mimo wszystko nie pozbawiony był troski.
– Skarbie, co się stało?
– Ja…Lidka przepraszam…Przepraszam, ja wiem, że nie powinienem, może mnie znienawidzisz.
– Hej! Kuba! Popatrz na mnie. Zgaś tego papierosa, słyszysz? Minus piętnaście stopni jest na dworze, wracamy do domu, co ci strzeliło do głowy!

– Lidka stanowczo wyjęła tlącego się papierosa z jego dłoni, a potem wyrzuciła go w śnieg, biorąc ukochanego pod rękę i prowadząc do domu.
– Co się stało, powiedz mi teraz na spokojnie.
– Przeczytałem fragment twojego pamiętnika. Myślałem, że to zeszyt Kasi został na kanapie i…

– Lidka spojrzała na niego z powagą.
– Fakt. Taką literaturę przetrwają tylko nieliczni.

– Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Przepraszam. Powinnam była go już dawno spalić, podrzeć…Niepotrzebnie z tym zwlekałam. Strach pomyśleć, co by było, gdyby przeczytała to Kasia.
– Nie rozumiem, nie jesteś na mnie zła?
– Zła? Nie Kubuś…Jeśli chcesz poznać mnie od tej strony, od której nie zna mnie nikt, przeczytaj to od deski do deski. Ja już nigdy słownie nie będę w stanie wrócić do tych wspomnień, opowiedzieć ci o tym mimo całej wdzięczności i miłości, którą do ciebie żywię. Po prostu nie dam rady, bo w którymś momencie to mnie zabije.
– Ja też nie dam rady. Wystarczy mi to co wiem, czego dowiedziałem się dzisiaj. Resztę spalę jutro w kominku, zgoda? Nigdy nie wrócimy już do tego rozdziału, a co do twojego pierwszego razu…Jeszcze będzie taki, jak sobie go wymarzyłaś.
– Wiem Kubuś. Po latach dojrzałam do tego, że pierwszy raz każdej kobiety, prawdziwy pierwszy raz jest wtedy, kiedy do zbliżenia dochodzi między dwojgiem, naprawdę kochających się ludzi. Wtedy może rzeczywiście jest tak, jak piszą w babskich powieścidłach. A teraz siadaj, zrobię ci herbaty z sokiem z malin, a potem wracamy do łóżka.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 24

– Sylwestrowa noc w nowym domu Wiktora i Anny była zupełnie inna niż w setkach tysięcy innych domów na świecie. Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy cały, ogromny dom pogrążył się w sennej ciszy. Wiktor siedział zmęczony przed telewizorem, z ledwo napoczętą lampką szampana. Musiał przyznać, że tak spokojny sylwester marzył mu się od dawna. Nie pamiętał kiedy zdarzyło mu się być w domu przed północą. Zdecydował się na dwunastogodzinny dyżur od rana właśnie po to, by po północy znajdować się w ciepłych kapciach, w nowym domu z rodziną. Z doświadczenia wiedział, że po północy zaczną się wyjazdy do najgorszych, możliwych wypadków dotyczących sylwestrowych szaleństw z petardami. Zatopił się w myślach i próbował podsumować miniony rok. Doszedł do wniosku, że rok był dla całej rodziny ciężki. Zarówno pod względem pracy, jak i przeżyć emocjonalnych. Niemal poczuł fizyczny ciężar minionych miesięcy. Jedyna rzecz, która w tym momencie go pocieszała to fakt, że z przeprowadzką do nowego domu uwinęli się szybciej niż było to przewidywane na samym początku. Planowali z Anną wprowadzić się dopiero po nowym roku, jednak z ogromną pomocą przyjaciół i Jarka udało się to w dwa dni przed sylwestrem. Wiktor podejrzewał, że minie jeszcze sporo czasu, nim przyzwyczai się do nowych i dużo większych przestrzeni, a co za tym idzie, do większej ilości pracy z nimi związanej. Wyglądało na to, że przysłowie: „Starych drzew się nie przesadza”, sprawdzało się tylko wobec jego osoby. Nawet jego ojciec był wyraźnie zadowolony ze zmiany miejsca, co najbardziej dziwiło Wiktora. Przecież z poprzednim domem łączyło go z pewnością więcej wspomnień i większy sentyment niż kogokolwiek z racji, że to za jego przyczyną dom został zbudowany. Było jednak zupełnie inaczej, gdyż wraz z przeprowadzką, we Władysława wstąpiło zupełnie nowe życie. Z chęcią pozwalał się sadzać przed domem, by pooddychać świeżym, wiejskim powietrzem. Jak by tego było mało, okolica była mocno zalesiona, więc do tak głębokiej ciszy, przerywanej tylko dźwiękami wydawanymi przez różne zwierzęta, Wiktorowi trudno będzie się przyzwyczaić. Jego rozmyślania przerwał Jarek, który cicho wszedł do pokoju.
– Nie śpisz jeszcze?

– Zapytał patrząc na niego z troską w oczach.
– A no jakoś nie.

– Odparł Wiktor z westchnieniem.
– Co, nie możesz się przyzwyczaić do nowego?
– Chyba nie bardzo jak na razie, ale cieszę się, że mamie, Ani i tacie się to udało.
– Twoim córkom chyba też się tu podoba.
– Ooo tak. Zośka jest zachwycona wielką chatą.
– Dziwisz jej się? Nie każdy dostaje taki wielki dom w spadku, który nie wymaga remontu w dodatku, bo wygląda jak by był rodem z najświeższego katalogu mody mimo tego, że mieszkał tu jakiś staruszek.
– Czy się jej dziwie? Myślę po prostu innymi kategoriami niż wszyscy dzisiaj. Może na starość stałem się zbyt sentymentalny.
– Nie ma się co dziwić. W końcu obaj…Z ojcem…Sporo w naszym domu przeżyliśmy…

– Stwierdził niepewnie Jarek.
– Taaa.

– Skwitował krótko Wiktor.
– Przejdzie ci. Przecież stare kąty możesz odwiedzać kiedy tylko zechcesz. Wiem, że to brzmi jak zapewnienie pracodawcy na rozmowie kwalifikacyjnej: „Zadzwonimy do pana”, no w każdym razie tandetnie, ale…
– W porządku…Wiem co chcesz mi przekazać. Dzięki za taką możliwość.

– Uśmiechnęli się do siebie.
– Polcia chyba też czuje się tu jak w prawdziwym raju. Nie ma tyle mebli co w poprzednim domu, ma jeszcze więcej przestrzeni, żeby jeździć swoją formułą jeden.
– To już powoli się zmienia. Chodzik zajmuje ją tylko na chwilę. Teraz woli chodzić, kiedy trzyma się ją za rączki.

– Odpowiedział z uśmiechem Wiktor.
– Noo! To jeszcze lepiej. Do szaleńczych dziecięcych biegów miejsca tu nie brakuje.
– To prawda. Niebawem moja córka skończy rok. Boże! Kiedy to zleciało, a ile się przy tej okazji wydarzyło. Ja mam wrażenie, jak by minęło dziesięć lat.
– Nic dziwnego, bo bywało różnie, a zazwyczaj gorzej niż lepiej.
– Roczek Polci trzeba będzie wyprawić hucznie i zaprosić całą naszą stację.

– Odpowiedział Wiktor z uśmiechem.
– Jak tak rozmawiamy, to mam wrażenie, że nasze głosy niosą się po całym domu. Trzeba będzie zagospodarować trochę te przestrzenie, bo inaczej nie pozbędę się wrażenia, że muszę szeptać.

– Zaśmiali się wesoło przez dłuższy czas wpatrując się w telewizor, w którym co chwila inne gwiazdy prezentowały się na sylwestrowym koncercie.
– To chyba pierwszy raz, kiedy siedzimy tak we dwoje, wgapiamy się w telewizor i tak zwyczajnie rozmawiamy, nie?

– Odezwał się Jarek.
– Na to wygląda. Całkiem miło jest. Nalej sobie, niedługo północ, chociaż z tobą spełnię toast noworoczny.

– Wiktor wskazał na butelkę z szampanem.
– No dobra, skoro mnie tak namawiasz…
– Słuchaj Jarek…Skoro już tak siedzimy. Nie mogę oprzeć się pokusie, żeby cię nie zapytać…
– Tak? Wal śmiało.
– Gdzie ty tak właściwie byłeś przez te wszystkie lata, co? Co robiłeś?

– Jarek spuścił wzrok i sposępniał.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów.
– Nie nie…Nawet cieszę się, że w końcu o to zapytałeś. Przecież sam o to kiedyś zabiegałem. Tylko nie wiem tak właściwie od czego zacząć.
– No najlepiej od początku..
– Wtedy, kiedy tak z dnia na dzień zdecydowałem się wyjechać to…To za namową kolegi.
– Znam go?
– Nie. Ja sam zbyt dobrze go nie znałem. Poznaliśmy się na jednej z nocnych imprez…Wiesz…Jakoś tak wyszło, że wymieniliśmy się numerami telefonów, bo powiedział mi, że załatwi mi dobrze płatną pracę za granicą. Kilka dni później zadzwonił i powiedział, że jeśli nadal jestem zainteresowany, to za kilka dni możemy obaj wyjechać do Monachium. Jego ojciec miał tam kawiarnie i potrzebował pracowników na gwałt.
– Przecież ty nigdy poliglotą nie byłeś, nie mówiąc już o tym, że choć jeden język mógłbyś znać porządnie. Jak ty sobie dałeś radę?
– Jakoś dałem. Na początku nie było łatwo wiesz…Dogadywałem się na migi, ledwo ich rozumiałem, z czasem zacząłem powoli rozumieć, nawet mówić i mimo wszystko byłem dobry w tym, co robiłem.
– Chyba nie można być złym w robieniu i podawaniu kawy?
– Fakt, ciężko, ale z moimi zdolnościami…Sam wiesz.
– Już sobie tak nie ujmuj, bo uwierzę, że jesteś świętszy od papieża. No i co było dalej? Wyjechałeś do Monachium w najgorszym, możliwym dla nas momencie, wiesz o tym?
– Wiem. Tata potrzebował stałej opieki, ty straciłeś Elę, Zosia była mała.
– A tobie niedaleko było wtedy do czterdziestki, skończyłeś cudem, ale skończyłeś rachunkowość i zarządzanie, więc powiedz mi, co cię podkusiło z tą kawiarnią? Czemu nigdy nam nie powiedziałeś dlaczego tak właściwie wyjeżdżasz?
– Bo wtedy uważałem się za kogoś, kto może więcej, niż ktokolwiek inny na planecie ziemia. Sądziłem, że wyjazd do Monachium i praca w kawiarni to będzie tylko etap przejściowy. Chciałem potem zaczepić się gdzieś, w jakimś dobrze opłacalnym biurze rachunkowym. Wiedziałem, że jestem dobry w te klocki, więc miałem całkiem realne szanse na to, żeby zarabiać więcej niż w Polsce. Chciałem nawet odezwać się czasem do was…Posyłać pieniądze, ale…
– Ale?

– Zapytał Wiktor.
– Ale było mi tak cholernie wstyd, że mimo tego wszystkiego, co przeze mnie przeszedłeś, ty pokazałeś jaja i okazałeś się prawdziwym twardzielem. Tyle problemów zwaliło ci się na głowę, ojciec, śmierć Eli, wychowanie Zosi…Wiktor, nie myśl, że się usprawiedliwiam. Ja po prostu…W głębi duszy, chociaż nigdy ci tego nie powiedziałem to…Bardzo cię podziwiałem. Zawsze byłeś dojrzalszy, rozsądniejszy, no rozumiesz…A ja odwaliłem taki numer i…Głupio mi było się do tego przyznać.
– Racja. Lepiej było nas zostawić, nie dać znaku życia i pozwolić myśleć, że na zawsze się nas wyparłeś.
– Nie martw się. Teraz wiem, że to było najgorsze co mogłem zrobić i dostałem za swoje.
– To znaczy?
– W tej kawiarni, w której pracowaliśmy, jakiś czas po moim zatrudnieniu przyszła nowa pracownica. Młoda, śliczna…Rezolutna…
– Jednym słowem chcesz powiedzieć, że niczego jej nie brakowało?
– Teraz widzę, że może jej niczego nie brakowało, ale mnie oleju w głowie na pewno. Pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Jak możesz się domyślać zakochaliśmy się w sobie i to nastąpiło bardzo szybko.
– Niezły donżuan z ciebie braciszku, romantyczna historia rodem z kart jakiejś powieści wiesz?
– Nabijasz się.
– Nie, skądże, tylko dziwnie słyszeć coś takiego znając cię z poprzedniego…No…Jak by to delikatnie powiedzieć…Wcielenia. Ty i miłość? A zresztą, czego szukała dziewczyna z zamożnej rodziny w kawiarni?
– Może niezależności? Samodzielności? Satysfakcji z zarabiania nawet małych pieniędzy, ale własnymi rękami?
– No może, no i co z tą pięknością.
– Linda i ja szybko się pobraliśmy.
– Linda? Ładne imię. To jesteś żonaty braciszku? Proszę proszę, kto by się spodziewał.
– Byłem. Rok po ślubie Linda zaszła w ciążę i urodziła mi syna.
– Wow! Braciszku, jeszcze kilka takich newsików i wypiję butelkę tego oto szampana do dna!

– Wiktor roześmiał się i poklepał brata po ramionach.
– Mój syn Adam urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym.

– Wiktor spojrzał na brata z niedowierzaniem.
– Przykro mi stary.
– Sam rozumiesz Wiktor, że szczęście, które wcześniej nas otaczało rozprysło się jak bańka mydlana.
– A jesteś pewien, że to była miłość? Może ożeniłeś się z nią, z powodu jej majątku?
– Jakiego majątku, Wiktor. Przecież ona zrezygnowała ze wszystkich kontaktów z rodziną dla mnie, bo oni mnie nie akceptowali. Poza tym mówiłem ci, że zaczęła pracować w kawiarni właśnie po to, żeby poczuć się zwyczajnym człowiekiem, a nie wieczną arystokratką, która może mieć co chce i kiedy chce. Wiem, że trudno uwierzyć ci w to, że taki ktoś jak ja potrafi kochać, ale…
– No dobrze, w porządku. Kochaliście się, urodził się wam niepełnosprawny syn, to jak wytłumaczyć wasze rozstanie? Prawdziwa miłość przetrwa chyba wszystko, nie?
– To chyba tylko twoja i Anny, albo ta w książkach. Dobrze wiesz, że gdyby to tak działało jak mówisz, to ludzie by się nie rozstawali. Właśnie chore dziecko nas poróżniło. Linda zaraz po jego urodzeniu przestała się nim interesować, zaczęła imprezować, zrobiła się zupełnie inna niż wtedy, kiedy się poznaliśmy. Chciała wrócić do dawnego, beztroskiego trybu życia.
– A ty sam zajmowałeś się Adamem tak?
– Tak. Domyślasz się jak trudna jest opieka nad takim maluchem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę to za mało jak dla jednego człowieka, który musi nieustannie kontrolować każdą czynność malucha. W dodatku rehabilitacja, lekarze, specjaliści, odpowiednie leki…Z jednej pensji w kawiarni zaczęło mi brakować na to wszystko, nie mówiąc już o normalnym życiu i funkcjonowaniu. Szukałem lepiej płatnej pracy, ale wtedy Linda zakomunikowała mi, że musimy się rozwieść, bo poznała kogoś. Okazało się, że to chłopak w jej wieku, ustawiony jeszcze lepiej niż jej rodzina…Kto by się nie skusił, mając do wyboru faceta po czterdziestce, słabo zarabiającego i dziecko przypominające roślinę.
– Wyjątkowo podła baba.

– Skomentował Wiktor.
– Nie stawałem jej na drodze, jednak nie sądziłem, że spróbuje mi odebrać prawa do Adasia.
– Jak to odebrać prawa? Przecież to ty sprawowałeś nad nim opiekę. Skoro go nie chciała, mogła ci oddać syna ze spokojem ducha i zacząć nowe życie.
– Mniej więcej tak jej to również tłumaczyłem. Jednak ona była innego zdania. Powiedziała, że sam zapewne nie zdołam go utrzymać. Pogodziła się z rodziną, zgodzili się umieścić Adasia w ośrodku i co miesiąc opłacali solennie jego pobyt tam, a Linda powiedziała mi, że teraz już nic i nikt nas nie wiąże i czuje się lepiej. Obawiała się, że jak Adaś zostanie ze mną, to w końcu postaram się, żeby płaciła mi alimenty. Mówiłem jej, że może być spokojna, że tak się nie stanie…Ale do niej ten argument nie trafiał. Takim o to sposobem pozbyła się męża i dziecka i zaczęła nowe życie. A ja przez pozostałe lata szukałem rozwiązań, jak odzyskać syna…Szukałem lepszej pracy, bo bez tego żaden sąd nie oddałby mi go pod wyłączną opiekę.
– Ale nie rozumiem, Jarek. Jak to możliwe? To można tam tak po prostu na wniosek matki po rozwodzie odebrać ojcu prawa rodzicielskie?
– Żaden problem Wiktor. Udowodniła, że nie podołam nad opieką małego finansowo, nie mam dobrych warunków mieszkaniowych. Dom, który wynajmowaliśmy wspólnie…Wszystko się zmieniło po rozwodzie, sam rozumiesz.
– Ile Adam teraz ma lat?
– Prawie jedenaście. Na szczęście mogę z nim rozmawiać przez telefon, chociaż z jego chorobą jest to bardzo trudne…Ale cały czas nie ustaję w walce o niego. Dzięki temu, że mam nasz dom pod opieką, może uda mi się go tu sprowadzić. Pomyślałem sobie, że skoro mam wasze wsparcie…Pewnie będziecie znali dobrych lekarzy, rehabilitantów…Poza tym, jak wiesz, udało mi się znaleźć tu ekstra pracę w księgowości…
– Wiem, wiem…

– Wiktor zamyślił się.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia bracie.

– Nie spostrzegli się, gdy na ekranie telewizora odbywało się już wielkie odliczanie.
– O cholera, zaraz przegapimy koniec roku!

– Wiktor dolał im do lampek szampana.
– Chodźmy przed dom, tu pewnie nikt nie strzela, ale przywiozłem sztuczne ognie. Obudzimy resztę?
– Pewnie! Nie mogą tego przegapić.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 23

– W sylwestra Martyna i Piotr mieli dzień wolny od pracy. Rzadko tak się zdarzało, że ten dzień mogli spędzić we dwoje, gdyż w stacji w ten dzień rąk do pracy nie brakowało. Jednak Artur Góra postanowił być wspaniałomyślnym pracodawcą i pozwolić młodym nacieszyć się sobą ostatni raz w roku, zważając na ich trudną, życiową sytuację.
– No! Przekąski na nasz wspólny wieczór już gotowe! Pieczarki nafaszerowałem mięskiem mielonym, żółtym serem i posypałem słodką papryką w przyprawie.
– Utuczysz mnie za nim zdążę dojść do piątego miesiąca.

– Stwierdziła uśmiechając się lekko.
– No proszę, uśmiechnęłaś się. Dawno tego nie robiłaś, aż miło popatrzeć.
– Tak? A co ty mi tak słodzisz Piotruś?
– Ja? Słodzę? Co też ci przychodzi do głowy? Przecież mówię całą prawdę i tylko prawdę. Jak mam być szczery, to właśnie w tym twoim uśmiechu się zakochałem.
– Tak? A kiedyś mówiłeś, że w moich pięknych oczach. Plączesz się w zeznaniach mój mężu.

– Zaśmiała się całując go w czoło.
– No może trochę…W każdym razie, uśmiech i oczy to masz najpiękniejsze na całej planecie.
– Ależ ty się podlizujesz, aaaależ ty się podlizujesz. Lepiej od razu powiedz o co chodzi?
– O nic. Po prostu miło widzieć cię taką szczęśliwą, kochana żono!

– Pocałował ją.
– Zaraz przyjdę pomóc ci w kuchni, tylko chciałam jeszcze coś dokończyć czytać.

– Podeszła do biurka biorąc laptop i zagłębiła się w czytaniu kładąc komputer na kolanach.
– Jasne, a co tam czytasz?
– A ciekawe rzeczy Piotruś, ciekawe rzeczy.
– To może uchylisz rąbka tajemnicy?
– No dobrze, sam tego chciałeś, to posłuchaj: W okresie niemowlęcym dziecko niewidome nie wykonuje pewnych czynności, charakterystycznych dla dziecka widzącego np. nie przekręca główki, nie stara się uchwycić przedmiotu, pchnąć go, nie kieruje w jego stronę ręki. Brak u niego pobudzenia bodźcami świetlnymi. Aktywność ruchowa dziecka niewidomego też jest mniejsza. Później osiąga pozycję stojącą i siedzącą, z opóźnieniem zaczyna chodzić.
– Przeczytała na głos.
– Martynka. Czemu ty akurat dzisiaj kaskadujesz swój mózg takimi informacjami, co? Jest sylwester, mamy się bawić, to nasz dzień, ostatni i jedyny w roku, od niepamiętnych czasów, w którym jesteśmy razem, możemy wyluzować…
– Dla mnie jest to ważne Piotrek. Chcę się dowiedzieć wszystkiego o tym, czego mam się spodziewać jak maluszek przyjdzie na świat.

– Odpowiedziała spokojnie.
– Pokaż to.

– Odwrócił ku sobie ekran jej komputera.
– Kochanie. Nawet nie wiemy ile w tym prawdy. Po pierwsze to informacja z internetu, a wiemy oboje, że w wielu przypadkach internet jest najgorszym doradcą. A jeżeli to co jest tu napisane to prawda to i tak nic w naszym życiu nie zmienia. To wszystko z pewnością zależy od dziecka, a nie od statystyk. Będziemy się martwić, jak już maluszek przyjdzie na świat.
– To może ty. Ja zamierzam przygotować się na wszystko wcześniej. Już zaczęłam szukać forów dyskusyjnych, na których różni rodzice wymieniają się spostrzeżeniami, uwagami, lękami co do swoich nienarodzonych niewidomych pociech.
– Nieeee no…To jest paranoja jakaś, ty żartujesz sobie chyba. Powtarzam ci po raz nie wiem który, że urodzi się nam tylko niewidome dziecko, a nie kosmita! Do tego wystarczy intuicja i logiczne myślenie! A nie jakieś bzdury wypisywane na internetowych forach, czy jakieś mądre książki.
– To nie są bzdury! Ci ludzie piszą o prawdziwych zdarzeniach, emocjach, lękach, pomagają radzić sobie z tym innym rodzicom! Ty myślisz, że wszystko jest takie proste jak mówisz? Sama nie wiem, czy naprawdę tak myślisz, czy to tylko sposób ucieczki od problemu. Przecież z czasem będziemy potrzebowali pomocy specjalistów we wczesnym rozwoju naszego maleństwa. A pamiętasz jeszcze o tym, że ono będzie miało przynajmniej dwie operacje, włożą mu protezy! Pamiętasz o tym?

– Sarknęła.
– Nie wiem po co sugerujesz mi coś takiego, że uciekam od problemu, skoro dla mnie żadnego problemu nie ma! Jak dziecko się urodzi, to zrobię wszystko co najlepsze, żeby mu zapewnić warunki do prawidłowego rozwoju! Nie będę niczego czytał i z nikim rozmawiał.
– Dobrze, ale mnie nie możesz tego zabronić. Ja nie mam do ciebie pretensji o to, że chcesz sobie z tą sytuacją poradzić na swój sposób, więc i ty nie mów mi, co mam robić.
– W porządku. Więc powiedz mi, co jeszcze zamierzasz? Przeczytać wszystkie możliwe artykuły w internecie, wypowiedzi na forach, tak? Co jeszcze?
– Nie wiem. Może spotkam się z rodzicami innych dzieci, może poznam te dzieci, albo odwiedzę specjalistyczne ośrodki w Polsce i porozmawiam z nauczycielami…
– Piękny plan, szkoda tylko, że nie uwzględniłaś w nim mnie, Alana i pracy! Wyrobisz się z tymi założeniami do końca ciąży?
– Przestań! Czemu tak bardzo próbujesz mnie do tego zniechęcić? Prosiłam cię o coś! Nie wtrącaj się do moich metod radzenia sobie z tym wszystkim! Mieliśmy się dzisiaj nie kłócić, a sam prowokujesz takie nieporozumienia!
– Westchnął ciężko i zabrał się do dalszego czytania artykułu.
– Masz racje. Niepotrzebnie się wściekam. Przecież tak właściwie nikomu nie robisz krzywdy tym, że sobie poczytasz, że skontaktujesz się z tymi ludźmi.
– Właśnie, dobrze zauważyłeś. Nikomu nie robię tym krzywdy, sobie pomagam zrozumieć i zaakceptować to, z czym oboje będziemy musieli się zmierzyć.
– To co, może zażegnamy ten konflikt i pójdziemy do kuchni zrobić coś więcej na tą dzisiejszą szampańską zabawę?
– Jasne, przy okazji trzeba powoli przygotować mleko dla małego, bo zaraz się obudzi.

EltenLink