– Lidka obudziła się bardzo wcześnie rano. Całą noc dręczyły ją koszmary, przez które zrywała się co chwila z krzykiem, zlana zimnym potem. Poszła do kuchni, by zrobić sobie śniadanie i kawę. Kotka podreptała w ślad za nią domagając się pieszczot i swojej karmy. Myśli Lidki, jak codzień po przebudzeniu powędrowały w stronę Kuby. Myślała o ich ostatnim spotkaniu w szpitalu. O wszystkich przykrych słowach, które temu towarzyszyły. Nie miała do niego żalu, w gruncie rzeczy zgadzała się z nim. Miał całkowitą rację, to była jej wina.
– Gdybym od samego początku była z nim szczera, powiedziała mu o swojej przeszłości, nie musiałabym uciekać. On na pewno coś by wymyślił, pomógł mi.
– Sięgnęła ręką do jednej z szuflad i wyjęła podręczny notes, w którym zapisywała sobie różne, ciekawe przepisy kulinarne. Otworzyła na pustej stronie, wzięła w dłoń długopis i zaczęła pisać.
– Drogi Jakubie…
– Bez sensu…Może lepiej będzie…
– Witaj Kuba, tu Lidka…
– Nie, jakoś tak sztywno…
– Cześć. To ja, lidka. Piszę do ciebie ten list, ponieważ na pewno nie masz ochoty ze mną rozmawiać i nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będziesz miał, jeżeli czegoś nie zrobię. Bardzo cię proszę, żebyś przeczytał ten list do końca. Jeżeli nie ze względu na siebie, na mnie, to chociaż przez wzgląd na Kasię, którą szczerze pokochałam. Masz rację, zachowałam się bardzo nie fer i najbardziej w tej sytuacji to właśnie ją skrzywdziłam. Ona jest jeszcze bardziej zagubiona niż ja, czy ty z naszym pokrętnym życiem z przeszłości. Cała nasza trujka to samotnie dryfujące łodzie, po morzu w pełnym sztormie. Chciałabym, żebyśmy spróbowali jeszcze raz się odnaleźć. Wyjaśnię ci wszystko od a, do z, tylko proszę o jeszcze jedną szansę i obiecuję, że już nigdy nie zawiodę.
– Przeczytała na spokojnie jeszcze kilka razy napisane słowa, po czym zdecydowała się wysłać list. Od jakiegoś czasu nosiła się z tym zamiarem i miała już przyszykowaną, zaadresowaną kopertę. Musiała tylko kupić znaczek. W tym celu po gorącej kąpieli, spryskaniu siebie i listu perfumami, które uwielbiał Kuba udała się na pocztę. Zimny wiatr i deszcz, którego wielkie krople spadały na jej świerzo umalowaną twarz, boleśnie uświadomiły jej, że zbliża się już koniec października i nadchodzi listopad. Gdy przechodziła na zielonym świetle, kątem oka zauważyła, że jedno z aut rusza i wciskając gaz do dechy rusza wprost na nią. Wrzasnęła co tchu w piersiach i zaczęła biedz najszybciej jak potrafiła. Obejrzała się za siebie i spostrzegła, że auto zatrzymało się i wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Przyspieszyła kroku widząc, że bez większego wysiłku prawie ją doganiali. Wiedziała, że nie ma szans, gdyż wokół nie było żadnych budynków, gdzie mogłaby znaleźć schronienie, jednak nie poddawała się.
– Gdzie tak się spieszysz! Stój! I tak nie uciekniesz! Nie słyszysz co do ciebie mówię szmato?
– Usłyszała za sobą głos jednego z mężczyzn, a następnie głośny wystrzał z broni. Pisnęła przerażona jak mała dziewczynka i padła na chodnik przed sobą, kuląc się jak zwierze schwytane przez myśliwych. To był ten moment, w którym się poddała. Ten moment, w którym przed oczami stanęło jej całe życie i wszyscy poznani do tej pory ludzie. Ten moment, w którym wiedziała, że zła przeszłość już nigdy nie pozwoli jej o sobie zapomnieć.
– Daro…On nie odpuścił…Jak mogłam być tak naiwna!
– Skarciła się w myślach. Zdążyła pomyśleć jeszcze, że musi chronić list, który napisała do Kuby, choćby za cenę własnego życia, ale list musi dostać się w ręce adresata. Dwaj mężczyźni Już byli przy niej. Jeden z nich silnym, bolesnym ruchem pochwycił ją na ręce. Wierzgała, kopała, gryzła i drapała z całej siły swojego oprawcę, co tylko go zdenerwowało. Rzucił ją na chodnik, a jej głowa z głuchym łoskotem uderzyła o twarde podłoże. Poczuła bolesne kopnięcie z lewej strony żeber, jedno, drugie, trzecie. Na jej twarz spadały twarde ciosy z pięści. Czuła, jak z nosa i warg zaczyna jej lecieć krew. Próbowała się podnieść, zmienić pozycję, chronić twarz, lecz bez rezultatu.
– Dobra, wystarczy! Dostała suka za nieposłuszeństwo! Przestań, bo ją zabijesz! Musimy ją dowieźć całą do daro! Zapomniałeś?
– Usłyszała jeszcze, za nim zrobiło jej się słabo i zaczęła odpływać.
– Nie śpij! Nie śpij suczko! Daro kazał cię przywieźć, a tam weźmiemy cię na warsztat! Nie śpij!
– Kolejne uderzenia z otwartej dłoni w twarz usiłowały cucić Lidkę. Poraz kolejny jeden z oprawców wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu. Lidka zastanawiała się, jak to możliwe, że nikt jej nie pomógł? Przecież to biały dzień, wokół chodzą ludzie, jeżdżą samochody, czy na prawdę nikogo nie było na horyzoncie w momencie, kiedy ci dwaj chcieli ją zabić rozjeżdżając niemal samochodem, a potem bijąc bez opamiętania? Znów straciła przytomność.
– Szefie, jesteśmy! Mamy pańską wymarzoną laleczkę. Trochę podrasowaliśmy jej twarzyczkę, bo niegrzeczna była.
– Zwariowałeś? Kurwa! Pojebało cię? Tak na ulicy? Wśród ludzi?
– No, a jak? Kazał szef już w końcu ją zgarnąć, nieważne jak, nieważne gdzie…
– Ale z wszelkimi środkami ostrożności głąbie! Pomyślałeś co się stanie, jeżeli ktoś to widział? Nagrał telefonem? Będziesz skończony, a ja razem z tobą!
– No co szef, nikogo tam nie było, to było niedaleko tej małej poczty. Burak zaświadczy, prawda burak?
– Zwrócił się do łysego, sporo niższego i szczuplejszego kolegi.
– Taaa. Miałem nad tym kontrolę, szybko się to stało, potem wzięliśmy ją do auta i…
– Głąby jedne. Nic nie myślicie i nie uważacie! Jeżeli psy mi się tu zlezą, albo was wsadzą, bo ktoś doniesie to nie chcę mieć z wami nic wspólnego! A jak mnie wsypiecie to skończycie na powązkach! Jasne?
– Pokiwali twierdząco głowami.
– Nie jesteście mi już potrzebni! Do roboty! Ale już!
– Obaj wyszli szybko z pomieszczenia zostawiając Lidkę w rękach Daro.
– Obudź się skarbie. Obudź się.
– Powiedział zabarwionym erotycznie tonem, wyszczerzając żółte zęby. Lidka otworzyła z trudem oczy jęcząc z bólu, gdy oblewał jej twarz zimną wodą.
– Witaj w domu maleńka. Widzę, że chyba nie czujesz się najlepiej. Chyba nie chcesz, żeby to się powtórzyło, prawda?
– Sukinsynu! Zgnijesz w pierdlu!
– Cieszę się, nie mogę się tego doczekać. Myślałaś, że uciekniesz? Wiedziaaałem, że wywiniesz coś takiego. Tylko ty mogłaś tak stchurzyć i pojechać do tego swojego śmierdzącego Białego stoku. Takie jak ty dużo gadają, ale gówno robią. Jak byś chciała mnie udupić, to już dawno poszłabyś na policje, ale wiesz, że duuuuużo ryzykujesz, nie? Reputacja w pracy i ten twój kochaś już palcem by cię nie tknął. A ja…No cóż, na moment spuściłem z ciebie oko i zwiałaś. Przynajmniej tak ci się wydawało. Na początku byłem wściekły wiesz? Chciałem od razu zrobić ci koło dupy, ale stwierdziłem, że tym razem to byłoby zbyt duże ryzyko dla mnie. Może ten twój kochaś, albo ktoś z tej twojej psełdopracy zacząłby bardziej węszyć, no różnie to bywa. Wolałem dać ci poczucie, że udało ci się uciec. A to wszystko dlatego, bo wiedziałem, że wrócisz. Przecież nie siedziałabyś tam do końca życia.
– Roześmiał się świszczącym śmiechem, zakończonym długą serią kaszlu.
– Brak morfiny, brak kodeiny, brak towaru, fajki mi nie służą jak widzisz. Za to ty, ciekawe czy jeszcze dobrze umiesz służyć swojemu panu.
– Nieee!
– Wrzasnęła podrywając obolałe ciało z ziemi. Pożałowała tego natychmiast. Daro w mgnieniu oka przyparł ją kolanem do podłogi, jedną ręką trzymał mocno za gardło dusząc ją, a drugą robił jej zastrzyk w ramie.
– Zaraz poczujesz swoje prawdziwe powołanie, a właściwie sobie je przypomnisz, może wtedy łatwiej ci będzie zrozumieć dla kogo tak na prawdę powinnaś pracować?
– Co mi wstrzyknąłeś świrze! Wypuść mnie błagam! Nikomu nic nie powiem! Przysięgam. Może nawet postaram się załatwić wam jakiś towar na dłużej, tylko nic mi nie rób, błagaam!
– Zamknij się! To ja tu jestem od wydawania poleceń! A teraz do roboty!
– Może dziesięć sekund zajęło mu zdjęcie spodni i bielizny. Szarpnięciem za włosy zmusił ją do tego, byznalazła się na klęczkach. Broniła się przed nieuchronnym, lecz on nadal mocno trzymał ją za włosy szarpiąc boleśnie. Płacząc robiła to, o co prosił. W pewnym momencie mocno nakręcony, szarpnął jej głową, i rzucił ją spowrotem na ziemię. Boleśnie rozbierając, zrobił swoje, nie zważając na jej płacz i protesty, a kiedy był usatysfakcjonowany, ubrał ją, jak gdyby była lalką, gdyż przez wcześniej podany zastrzyk nie była w stanie sama tego zrobić, a potem posadził na krześle.
– Dzielna dziewczynka. Świetnie się spisałaś. Jak za starych, dobrych czasów! Nic się nie zmieniłaś. Dobra robota, mmmmooja maleńka.
– Pogładził ją po plecach, a ona siedziała sztywno, niemal bojąc się oddychać.
– Dzisiaj wrócisz do swojego domu. Przecież jutro pewnie masz pracę. Tylko jeszcze ci coś pokażę.
– Wyszedł na minutę, a gdy wrócił, Lidka zauważyła w jego dłoni telefon.
– Zobacz, popatrz sobie na spokojnie. Chyba poznajesz tą małą, śliczną dziewczynkę. Mam nadzieję, że w przyszłości skończy tak jak ty, jest nawet jeszcze bardziej urodziwa. Wiem, kiedy kończy zajęcia, wiem kiedy je zaczyna, w jakiej szkole się uczy, gdzie mieszka…Może to cię przekona?
– Mówił podstawiając jej pod nos telefon ze zdjęciami Kasi Warner, szeroko uśmiechniętej, bawiącej się na placu zabaw.
– Ty draniu! Ty sukinsynu! Ja! Ja ci tego nie daruje! Jeżeli cokolwiek stanie się Kasi to własnymi rękami cię zamorduje rozumiesz? Dlaczego mi to robisz! Przecież to dziecko nic nie zawiniło!
– Ale to dziecko nie jest ci tak do końca obojętne i jego ojciec też nie, więc chyba ostatecznie przekonałaś się, że musisz organizować nam towar, jeżeli nie chcesz, żeby coś jej się stało, prawda?
– Rozumiała to bardzo dobrze. Jedyne, co mogła zrobić, to nie dawać mu twierdzącej odpowiedzi, tylko tyle przychodziło jej do głowy. Za wszelką cenę nie chciała dać po sobie znać, że się boi, potwornie, jak jeszcze nigdy, chociaż nie miała pewności, że jej się to udaje.
– A teraz wracaj do domu skarbie. Po pierwszą partię towaru stawi się burak, za trzy dni. No już już! Nie ma cię tu! Do zobaczenia. Zamówiłem ci już taksóweczkę. A gdyby się ktoś pytał co ci się stało, to na pewno wiesz co mówić.
– Lidka wybiegła z budynku i jedyne co miała ochotę zrobić, to odebrać sobie życie. Jej waleczność niestety nie poszła w ślad za nią i nie wsiadła do taksówki. Miała wrażenie, że już nigdy się nie odnajdą. Jadąc do domu cieszyła się, że taksówkarz nie zadaje jej żadnych pytań. Wyjęła z kieszeni kurtki list, który podarła na małe strzępki. Obiecała sobie, że kiedyś jeszcze raz spróbuje Kubie wyjaśnić wszystko, ale teraz zależało jej tylko na tym, by chronić Kasię.
4 replies on “Rozdział 7”
Nie masz jeść, nie masz mysiować… nie masz spać… masz pisać dalej xDDD
Ale się porobiło.
to jest straszne.
o kurwa, no to teraz się dzieje, czekam na kolejne rozdziały`