– Noc zdawała się nie mieć końca. Anna układała właśnie w łóżeczku Polę, która nie pozwoliła jej, ani Wiktorowi zbyt długo zmróżyć oczu. Miała swój czas ząbkowania, tak ukochany i znienawidzony przez wszystkich rodziców. Odłożywszy córeczkę, którą dopiero co udało jej się uspać, spojrzała na Wiktora. Miała wrażenie, że spał. Ostrożnie wsunęła się pod kołdrę, by go nie obudzić. Kiedy sama przytulała głowę do poduszki, by uszczknąć choć chwilę snu, z innej części domu dobiegł ją przeraźliwy krzyk. Zerwała się na równe nogi i wybiegła z sypialni na korytaż próbując ocenić, gdzie i co się dzieje. Szybko zorientowała się, że krzyki dochodzą z pokoju ojca Wiktora. Pospieszyła tam czym prędzej, chcąc uniknąć pobudki wszystkich domowników.
– Tato? Wszystko w porządku? Co się dzieje?
– Zapytała wystraszona.
– Patrzyła na twarz teścia. Ale ona, zarówno jak i jego oczy były nieobecne, gdzieś daleko.
– Marysiu! Jestem ranny!
– Wychrypiał jęcząc i trzymając się za brzuch.
– Jezus Maria…Gdzie? Co tata sobie zrobił?
– Kontynuowała śmiertelnie przestraszona, lecz nagle zorientowała się, że to kolejny atak choroby alz himmera.
– Marysiu, moje dziecko! Natychmiast wezwij lekarza. Była łapanka! Trafili mnie! Ledwo udało mi się uciec.
– Dobrze. Zaraz to zrobię, a tymczasem podam ci odpowiednie leki, po których z pewnością poczujesz się lepiej.
– Rzekła Anna, chcąc nieco uspokoić starszego pana.
– Już już, spokojnie. Oddychaj spokojnie. Niemcy już sobie poszli. Weź tę tabletkę, a ja zaraz przyniosę ci wody, żebyś mógł popić. I kropelki na uspokojenie. Tylko spokojnie, dobrze? Nigdzie teraz nie wychodź, nie ruszaj się.
– Pobiegła do kuchni po wodę i krople na uspokojenie. Kiedy wróciła, pan Władysław zdawał się prowadzić z kimś rozmowę.
– Już jestem. Przepraszam, że państwu przeszkadzam, ale musisz wziąć to.
– Wskazała na tabletkę, naparstek z kroplami uspokajającymi, oraz szklankę wody.
– Tak jest, moja luba skowroneczko. Pan Ziółkowski już sobie poszedł. Uważaj na niego. Jemu nie wiara. Pracuje dla tych szubrawców. To Folksdojcz.
– Oczywiście. Będę uważać, a teraz połknij leki i połóż się spać, dobrze? Jesteś bardzo zmęczony.
– O tak…Bardzo, bardzo zmęczony.
– Władysław z pomocą Anny przyjął dawkę leków, a ona dopilnowała, by wrócił do łóżka i spokojnie zasnął. Gdy tak się stało, ona sama znów znalazła się u boku Wiktora. Nie zastała go jednak śpiącego. Siedział na łóżku z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu. Nawet nie zauważył jak weszła. Popijał dawkę leków przeciwbólowych, gdy do niego podeszła.
– Wiktor? Nie śpisz? Aż tak bardzo cię boli? Wiesz, że musisz powoli odstawiać leki.
– Lekko zakrztusił się wodą, gdy z nienacka usłyszał jej głos.
– Po prostu nie chciałem cię martwić. Widzę i słyszę ile masz dzisiaj roboty przy małej, a ja nawet nie mogę ci zbytnio pomóc.
– Wiktor, co ty pleciesz. Jeżeli się źle czujesz, masz obowiązek mi o tym powiedzieć. Będę smarować twoje rany specjalną maścią, którą przepisał ci Warner.
– Co za różnica, maść czy leki. Organizm jednakowo się truję!
– Nie prawda! Jesteś lekarzem i dobrze wiesz, że nie. Leki szybciej niszczą wontrobę, maść…
– Przestań już…Dobrze! Dobrze! Następnym razem posmarujesz mnie maścią, nakarmisz przez sądę i zrobisz ze mną co tylko będziesz chciała.
– Dlaczego ty do cholery jesteś dla mnie taki nieuprzejmy? Nie widzisz, jak bardzo się staram? Jak bardzo martwię o ciebie? O cały dom? Twój tata przed chwilą miał atak alz himmera. A ty siedzisz i użalasz się tylko nad sobą, wrzeszczysz na mnie bez przerwy!
– Przepraszam. Może masz rację. Ale teraz to ty krzyczysz i zaraz obudzisz Polę.
– Słuchaj, powiedz o co ci chodzi. Dalej jesteś na mnie zły o Jarka, tak?
– Nie!
– No to o co chodzi! Masz dalej żal do całego świata po tym, co ci się przytrafiło?
– Do całego świata nie, stało się to tylko i wyłącznie przeze mnie.
– Więc jeśli tak, to zacznij żyć normalnie. Bądź dla mnie milszy, zacznij dostrzegać to ile poświęcenia wkładam, żeby to wszystko uciągnąć i zacznij mi w końcu pomagać!
– Jak! No powiedz jak! Z opatrunkami na połowie mojego ciała? Z fizycznym bólem nie do zniesienia?
– To wszystko siedzi w twojej głowie! Jeżeli sobie wmówisz, że nie dasz rady, to nie dasz. Te bóle powoli będą znikać, a ty musisz normalnie żyć z nami, bo masz dla kogo. Rehabilitacja pozwala ci robić większe postępy. A jeżeli będziesz zachowywał się w ten sposób jak do tej pory, to niedługo ja wyląduję w szpitalu. Z niedospania, niedożywienia i jeden bóg wie jeszcze czego.
– Wiktor westchnął ciężko.
– Jak tata?
– Zapytał, gdy oboje milczeli dość długo.
– Uspokoił się. Dałam mu leki i zasnął.
– Te ataki miały być mniejsze, w ośrodku tak często go nie męczyły. Tak twierdził lekarz, bo ma dobrze dobrane leki.
– Może to jest na tle nerwowym?
– A czym on twoim zdaniem może się denerwować?
– Może sytuacją skłóconych synów? Zauważ, że dzieje się tak zazwyczaj nocą.
– Czyli to wszystko moja wina tak?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale tak pomyślałaś! Jareczek dobry, wspaniały, bo się namyślił, przyjechał i teraz będzie zgrywał cudownego brata i syna taak?
– Wiktor, przestań!
– Ale co! Taka jest prawda. Tylko ja ciągle się uginam i nie chcę mu podać ręki na zgodę! I nie wiem czy kiedykolwiek to zrobię! Bo nie wierzę w szczerą przemianę tego człowieka! Zostawił mnie, ojca i Zosię w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowaliśmy! Wypiął się na nas tyłkiem, rozumiesz? Nie radziłęm sobie z opieką nad ojcem, Zośką, a on tak po prostu pieprznął to wszystko i wyjechał! Nie odzywał się.
– Wiktor, rozumiem cię. Na prawdę bardzo dobrze rozumiem, jak ogromny żywisz do niego żal, ale…
– Gdyby mi pomógł, nie musiałbym oddawać ojca do ośrodka! Nawet nie masz pojęcia, jak mi wstyd, że to zrobiłem. Jacyś obcy ludzie opiekowali się moim ojcem, który mnie przebierał, karmił, był przy mnie, gdy dorastałem, bo mój własny brat miał to w…
– Wiktor, już dobrze. Uspokój się. Moim zdaniem powinniście o tym porozmawiać. Masz prawo powiedzieć mu o tym, jak wielki żal wobec niego czujesz. Jeśli to przegadacie, może dojdziecie do jakiegoś porozumienia. To jest ważne dla waszego ojca. Dla jego zdrowia. Sam widzisz, co się z nim dzieje.
– Dlaczego go tu teraz nie ma! Dlaczego! Ponoć się zmienił! Powinien tu być, pomagać ci przy ojcu, skoro ja nie mogę!
– Wiktor, nie ma go, bo on po prostu nie chce się narzucać. Chce dać ci trochę czasu.
– No taak! Pewnie! Jeszcze zacznij go bronić. A może ty się w nim zakochałaś co?
– Oczywiście! I przespałam się z nim już dziesięć razy odkąt zdążył przyjechać wiesz?
– Oooo, no i świetnie! Bo ja nie wiem, kiedy będziesz miała okazję to zrobić ze swoim poparzonym, do niczego niezdatnym, kochanym, Wiktorem!
– Zamknij się! Nie wiem, czy jesteś bardziej głupi, czy zazdrosny.
– Zazdrosny? Ja tylko mówię prawdę. On jest w pełni sprawny, pomoże ci przy ojcu i przy dziecku.
– Dla Anny miarka się przebrała. Wymierzyła mu siarczysty policzek zapominając, że tkwi na nim spora dogajająca się rana. Umilkł zszokowany jej gestem. A wtedy ona oprzytomniała.
– Jezu, Wiktor! Przepraszam! Przepraszam, po prostu tak mnie wkurzyłeś! Boże przepraszam!
– Nic się nie stało. Zasłużyłem. Po prostu szlak mnie trafia z tym wszystkim i nie wiem czy kiedykolwiek przestanie.
– Mała Pola została rozbudzona przez krzyki rodziców, co oznajmiła głośnym płaczem.
– No pięknie. Oboje ją obudziliśmy. Teraz ty się nią zajmujesz.
– Rzekła Anna podając dziewczynkę Wiktorowi.
– Ale…Ale ona…Nie wiem czy dam radę ją tak długo utrzymać…
– Jestem tu w razie czego.
– Wiktor trzymał na rękach płaczącą Polę, starając się na wszelkie możliwe sposoby ją uspokoić. Robił różne, dziwne miny, mówił sepleniąc, jednak to nie pomagało. Zaczął jej śpiewać. Choć jego gardło potrzebowało jeszcze długiego czasu, by dojść całkowicie do siebie, śpiewał czysto, delikatnie i czule. Anna otworzyła usta ze zdziwienia. Maleńka Pola wydawała się być równie zaskoczona i przestała płakać. Śpiewał, śpiewał, kołysząc ją w miarę możliwości, aż w końcu usnęła.
– Wiktor…Ja…Ty…Nigdy nie mówiłeś, że tak pięknie śpiewasz.
– Nigdy nie pytałaś, poza tym…Pięknie śpiewałem dwadzieścia lat temu. A teraz, moja krtań…
– Wiktor, co ty pleciesz, to było coś cudownego…Dawno nic mnie tak nie poruszyło.
– Cieszę się. Możesz ją odłożyć do łóżeczka?
– Anna odebrała śpiącego malucha i napowrót ułożyła w ciepłym, dziecinnym łóżeczku.
– My też się kładźmy. Dochodzi piąta, powinniśmy się wyspać. Ciężka noc za nami.
– Stwierdziła Anna przytulając się do Wiktora i wsuwając się pod miękką kołdrę.
– Co fakt, to fakt. Jeszcze raz cię przepraszam za moje zachowanie. Nie mogę dojść do ładu ze sobą czasami. A jeszcze Jarek…
– Wiktor…
– Tak, wiem. Postaram się jakoś sobie z tym poradzić i przejść nad tym do porządku dziennego.
– Jeśli sam nie dasz rady, może być ci potrzebny psycholog.
– Może tak, a może nie. Chodźmy już spać.
– Poczekaj. Chciałam cię o coś zapytać.
– Aniu, nie może to poczekać do jutra? Powinnaś odpocząć, bo to głównie ty czuwasz nad wszystkim w domu nocą.
– Nie, nie może. Czy możesz mnie pocałować, jeśli to prawda co mówisz, że mnie kochasz? Nie robiłeś tego od wieków.
– Wiktor uśmiechnął się szeroko i Anna dałaby sobie głowę uciąć, że po raz pierwszy naprawdę szczerze. Pochylił się nad nią i zatopił swoje usta w jej ustach. Całowali się długo, na tyle długo, że Anna całkowicie zapomniała o gojących się ranach na ciele Wiktora i przytuliła się mocno, próbując wdrapać się na jego kolana. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie w jego oczy, by się opamiętała.
– Kochanie, przepraszam. Zapominam, że ciągle muszę uważać na to co robię.
– Nie musisz. Wytrzymam.
– Nie, Wiktor. Wiele już wycierpiałeś, poczekamy jeszcze trochę. Nie gniewaj się, nie umiesz ukrywać bólu, twoje oczy mówią wszystko. Chodźmy spać.
– Westchnął układając się obok niej, lecz jego dłonie nie przestały gładzić jej włosów i pleców, dopóki nie zasnęła.
2 replies on “Rozdział 45”
Mam nadzieję, że to z Jarkiem i Wiktorem się jakoś wyjaśni
ojej ale się wzruszyłam.