– Wraz z początkiem kwietnia, wraz z coraz cieplejszymi dniami, Wiktor Banach został wypisany ze szpitala do domu. Było to tak wyczekiwane przez wszystkich wydarzenie, że, że zorganizowano przyjęcie powitalne, rozmiarami zaproszonych gości, oraz przygotowanego jedzenia, podobnymi do małego wesela. Anna kryła małe obawy, czy ich dom zdoła pomieścić aż tyle osób, jednak wiedziała, że wyjdzie to w praktyce. Wiktor, przez to jakim był człowiekiem, pełnym ciepła, dobroci i sympatii dla otaczającego go świata, zasługiwał na takie przyjęcie, choć gdyby zapytano go o zdanie w tej sprawie, z pewnością stwierdziłby, że to bezsensowna strata czasu i pieniędzy. Już z samego rana, Anna udała się do szpitala, by zabrać z niego Wiktora wraz z niemałym tobołkiem jego rzeczy.
– Cześć! A ty jeszcze nie gotowy?
– Powiedziała wchodząc do sali, całując go na prędce w usta. Siedział na łóżku, w szpitalnej piżamie, z niezbyt wesołą miną.
– Hej! No co jest z tobą? Źle się czujesz?
– Zapytała nieco zmartwiona.
– Nie. Nie gorzej niż przez ostatnie miesiące.
– Odpowiedział od niechcenia.
– No to o co chodzi? Bo jak byś jakimś przypadkiem o tym zapomniał, to…
– Tak, wiem. Przyjechałaś zabrać mnie do domu.
– No…Dokładnie! Ale jeżeli to jest coś, co aż tak bardzo cię przygnębia, to możemy ponegocjować z Kubą. Może pozwoli ci tu zostać.
– Uśmiechnęła się do niego, jednak on, poruszył tylko niemal niedostrzegalnie ramionami.
– Dobra, Wiktor! Koniec zabawy! Powiesz mi o co chodzi? Czy nie!
– Westchnął ciężko, patrząc na nią, jak na niezbyt lubianą nauczycielkę, która wymagała od niego odpowiedzi na pytanie, a on jej nie znał.
– Zdążyłem już przywyknąć do tego szpitalnego syfu. Mimo wszystko, trochę żal się rozstawać z tym łóżkiem, do którego jeszcze jakiś czas temu byłem praktycznie całkowicie przykłuty.
– Czyli co. Za domem, za mną, za Zosią i Polą nie tęskniłeś? Za swoimi przyjaciółmi? Tak mam to rozumieć?
– Nie. W ogóle masz tego nie rozumieć. Lepiej pomóż mi się ogarnąć i miejmy już to za sobą. Wracajmy do domu.
– Powiedział, a ona znów spojrzała na niego z bezbrzeżnym zdziwieniem, zastanawiając się, cóż się stało z tamtym Wiktorem sprzed wypadku.
– Postanowiła jednak nie drążyć dalej tego tematu, mając nadzieję, że gdy tylko pojawią się w domu humor Wiktora wróci. Pomogła mu się umyć i ubrać, spakowała dość szybko jego rzeczy. W chwilę potem, w jego szpitalnej sali pojawili się Piotrek i Martyna.
– Dzień dobry doktorze! Jesteśmy!
– Przywitała się wesoło Martyna, ściskając Banacha za dłoń.
– Przecież widzę. Cześć dzieciaki! Myślałem, że macie na dzisiaj ciekawsze zajęcia.
– No co pan, doktorze. Ciekawsze niż być dzisiaj z panem? W dniu wypisu? Na ten dzień czekaliśmy bardziej niż na Boże Narodzenie.
– Taaa…Dobra dobra, już się tak Piotrek nie popisuj.
– A doktor niech mi tutaj nie marudzi i ponuraka nie zgrywa. Mamy dla doktora niespodziankę. Zawieziemy pana do domu karocą.
– Piotrek, co ty znowu wykombinowałeś?
– Nic. Przecież wszyscy wiemy, jak bardzo pan lubi pracę w karetce. A po tak długiej przerwie, na pewno miło będzie panu, wsiąść do karetki, Piootra Strzeleckiego. Nie dbać o Bagaż, Nie dbać o bilet! Ściskając w ręku.
– Dobraa, Piotrek. Nie śpiewaj już. Wygrałeś!
– Powiedział Wiktor, lecz nikt nie zauważył specjalnego entuzjazmu na jego twarzy.
– W kilka chwil potem znaleźli się całą trójką w karetce. Anna jechała za nimi samochodem eskortując wszystkie rzeczy Banacha.
– Coś pan dzisiaj nie w sosie doktorze. Nie cieszy się pan, że wraca do domu?
– Zagadnęła Martyna.
– A co to za powrót. Do czego. Przecież już nic nie będzie tak jak przed trzema miesiącami.
– Co pan! Jak to nie będzie! Niech pan zobaczy, jakie postępy pan poczynił chociażby przez te trzy miesiące podczas rechabilitacji. Mówi pan prawie normalnie, może pan dość dobrze się poruszać, nie jest pan podłączony do kabli, rurek…
– Dość!
– Uciszył Martynę w połowie zdania Wiktor.
– Doktorze! Co pan teraz wyprawia, co? Zachowuje się pan jak jakiś buc! Dosłownie, buc! Którego nic i nikt nie obchodzi. Owszem, może nie odrazu będzie mógł pan skakać po drabinie i szorować okna, albo wrócić do karetki, do pracy. Ale wszystko w swoim czasie! Kilka tygodni temu, mnie i Martynie urodził się syn. Ale w tym szczególnym dniu, powierzyliśmy go w opiekę Lidce, żeby być tu z panem. Wszyscy chcą być dzisiaj z panem, nic to dla pana nie znaczy doktorze?
– Po co ta cała szopka z karetką, co?
– Zapytał, w ogóle nie odnosząc się do ostatnich słów Piotra.
– Właśnie po to, żeby przypomniał pan sobie czasy, gdy jeździliśmy rozgruchotaną eską we troje. Ja, pan i Martynka. Na samym początku. Pamięta pan? Bywało różnie. Czasem gorzej! Czasem lepiej! nie raz uciekliśmy spod skrzydeł śmierci, ale zawsze byliśmy razem. Po tym, co się panu przytrafiło też o to chodzi. Najważniejsze to być razem! A pan tkwi pod jakąś skorópą i daje ludziom do myślenia, co się dzieje!
– Nic się nie dzieje. Może po prostu chwilowo jestem mniejszym obtymistom jak wy wszyscy.
– Wybacz Wiktor! Ale nie rozumiem dlaczego! Cudem uszedłeś z życiem! Walczyliśmy tu wszyscy o ciebie, jak jeden mąż! Masz przyjaciół, wspaniałą rodzinę! Masz dla kogo dalej o siebie walczyć, więc przestań pieprzyć i weź się w garść.
– Ryknął zdenerwowany Piotrek.
– Na chwilę zbiło to z tropu Wiktora. Popatrzył smutno na Piotrka, a potem odwrócił wzrok w stronę okna wypatrując samochodu Anny.
– W kilka chwil potem, w kompletnym milczeniu, zajechali pod dom Banachów. Przed wejściem czekali już niemal wszyscy pracownicy stacji, dobrzy znajomi ze szpitala i nie tylko. Rozległy się brawa i radosne pohukiwania, witające Wiktora. Gdy tylko Anna zaparkowała samochód, natychmiast znalazła się u boku męża, pomagając mu i wspierając podczas przyjmowania kolejnych gratulacji, szczerych uśmiechów i życzeń w dalszym powrocie do zdrowia.
– Zapraszam do środka! Wszystko już uszykowane!
– Rozległ się dźwięczny głos Małgorzaty, mamy Anny.
– Wszyscy powoli zaczęli wchodzić do domu, rozmawiając i śmiejąc się radośnie.
– Wiktor…Idziemy?
– Zapytała Anna trzymając Wiktora pod ramię.
– On zdawał się być nieobecny. Wpatrzony w bezchmurne niebo, jak by zapominając gdzie się teraz znajduje.
– Wiktor!
– Krzyknęła Anna, delikatnie potrząsając jego ramieniem!
– Przepraszam cię! Zamyśliłem się.
– Zauważyłam. Idziemy do domu? Powinieneś najpierw przywitać się z tatą, Zosią, Polcią, a potem pójdziemy do wszystkich biesiadować, co ty na to?
– Kiwnął potakująco głową.
– Anna objęła go w pół i powoli pomaszerowali w stronę domu. Zręcznie wyminęli przestronny salon, czego rozbawiony tłum gości nawet nie zauważył i udali się na piętro. Anna zaprowadziła Wiktora do pokoju, który przeznaczony był dla jego taty. Pan Władysłąw siedział tam razem z Zosią. Wiktor i Anna weszli w trakcie ich rozmowy, którą natychmiast przerwała Zosia, rzucając się ojcu w ramiona.
– Tato! Nareszcie jesteeś! Tak się za tobą stęskniliśmy!
– Ucałowała go serdecznie, co natychmiast odwzajemnił.
– Ja też bardzo, bardzo za wami tęskniłem!
– Odpowiedział, a potem przytulił równie mocno swojego tatę, który nie potrafił powstrzymać łez wzruszenia.
– Dobrze, że jesteś tato. Cudownie, że jesteś. Będziemy mieli teraz tyle czasu, żeby pogadać.
– Zosiu, choć, pomożesz mi. Chyba Polcia się obudziła.
– Rzuciła szybko Anna czując, że dobrze by było zostawić na chwilę panów samych.
– Wyszły szybko, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Wiktor…Cieszę się synu, że znowu jesteśmy razem.
– Już nigdy nie pozwolę, żeby to się zmieniło tato. Ale wiesz, że wtedy Jarek nie pozostawił mi wyboru.
– Proszę cię, nie wracajmy do tego. Nie warto. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanę mieć do niego o to żal. Potrzebowaliśmy go wtedy oboje, a on wypiął się na całą naszą rodzinę.
– Wiktor, tak nie można. Każdy z nas popełnia błędy, ale każdy z nas zasługuje również na drugą szansę.
– Nie rozmawiajmy o tym teraz. To jeszcze może być dobry i piękny dzień tato.
– Synu…Masz wspaniałą żonę i córki…Trzymaj się tego…Walcz.
– Wiem tato. Staram się…Naprawdę bardzo się staram.
– Już jesteśmy. Polcia bardzo chciałaby się przywitać z tatą.
– Powiedziała Anna, wchodząc z Polą na rękach i Zosią u boku.
– Podała Wiktorowi dziecko i poraz pierwszy yego dnia zobaczyła na jego poranionej twarzy zarys uśmiechu. Pola jednak nie zamierzała się uśmiechać. W jej trzymiesięcznym życiu tata nie gościł zbyt często. W każdym razie, nie na tyle, by mogła go pamiętać i witać uśmiechem za każdym razem, gdy znajdzie się u niego na rękach. Na początku, swoje niezadowolenie obwieściła tylko grymasem, lecz potem głośnym i donośnym płaczem.
– Co się stało kochanie? No dlaczego ty płaczesz? Hej! Polunia! To przecież twój tata! Słoneczko!
– Weź ją! Nie ma sensu jej denerwować!
– Rzekł Wiktor, poddając się walkowerem i smutniejąc nagle.
– Nie każdy musi się cieszyć. Ona przynajmniej nie udaje.
– Wiktor! Oszalałeś? Przecież to jest dziecko, nie pamięta cię, ma trzy miesiące. Nie lubi być u obcych i wolno się adaptuje.
– Westchnął ciężko, gdy Anna oddała córeczkę Zosi.
– Chodźmy do ludzi. Nie będziemy tu tak wszyscy siedzieć do nocy.
– Zarządził Banach urywając temat.
– Nooo, Wiktosiu, słoneńko ty moje, doczekaliśmy się wreszcie ciebie tu pomiędzy nami. Panowie, no który taki mocny? Otwierać i rozlewać szampana!
– Zarządziła pani Małgorzata.
– Dziękuję mamo, też się bardzo cieszę, ale za szampana podziękuję. Z resztą, biorę jeszcze leki, nie mogę.
– Wiktosiu, czyś ty rozumy pozjadał? O suchym pysku tu z nami będziesz powrót do żywych cudowny świętował? Mowy nie ma. Nalejemy ci wody mineralnej i duszkiem, duszeńkiem pij!
– Podczas gdy wszyscy goście starali się zabawiać Banacha rozmową i swoim towarzystwem, Anna, Piotrek i Zosia prowadzili rozmowę na boku.
– Niech pani nie traci czujności, pani doktor. Banach przechodzi teraz ciężki czas i w przeciwieństwie do tamtego Banacha sprzed wypadku, wcale nie stara się tego ukrywać. Jest nie w humorze, bywa opryskliwy i dość nieznośny.
– Wiem Piotrek. Mam nadzieję, że to chwilowe i nie doprowadzi to do jakiejś poważniejszej depresji.
– Może powinniśmy się wstrzymać z dzisiejszymi odwiedzinami wójka Jarka?
– Wtrąciła milcząca Zosia.
– Też tak przez chwilę pomyślałam. Ale z drugiej strony, nie możemy się z nim pieścić, cackać i głaskać go po główce. On musi poczuć, że my w niego wierzymy, chociaż on w siebie nie. Co go nie zabije, to go wzmocni. Narazie i tak cokolwiek nie próbujemy zrobić to i tak mu się nie podoba.
– No tak. Masz rację Aniu. Nawet nie pochwalił moich pierogów, ani tego jak ładnie z babcią przystroiłyśmy dom. Poza tym…Wójek jest już na miejscu. Trochę głupio teraz odwoływać jego wizytę. Rozmawiałam z dziadkiem o tym wiele razy i wiem, że on nie ma do niego żalu, w przeciwieństwie do taty. Chciałby dać mu drugą szansę, a sam wójek pragnie odnowić rodzinne więzi. Może po prostu zaczekajmy na rozwuj wydarzeń. Nawet jeśli od razu nie będzie kolorowo, to z czasem tata i wójek dojdą do porozumienia, wierzę w to.
– Zadzwonił dzwonek do drzwi i cała rozmawiająca trójka, poderwała się na równe nogi.
– To on, Aniu, to na pewno on!
– Krzyknęła rozemocjonowana Zosia!
– Pobiegły czym prędzej otworzyć. Stanął przed nimi wysoki brunet, o ciemnych oczach. Włosy miał starannie ułożone i elegancki, dopasowany garnitur. Zdala biła woń zapewne drogich perfum. Uprzejmie i z uśmiecheł podał swoją prawą dłoń Zosi i Annie.
– Witam! Jarosław Banach. Bardzo mi miło was poznać. Proszę bardzo. Nie wiedziałem jakie lubicie kwiaty, ale pomyślałem, że róże, piękne, czerwone, będą odpowiednie.
– Podał im obu ogromne bukiety kwiatów.
– Witaj. Dziękujemy bardzo. Mam na imię Anna. To jest Zosia, córka Wiktora…Znaczy…Nasza córka…Ojejku, przepraszam.
– Nic nie szkodzi. Rozumiem jaki to dla was stres. Sam się trochę denerwuję. Obawiam się, że Wiktor nie przyjmie mnie z otwartymi ramionami, czemu oczywiście nie będzie się dziwił.
– Na pewno nie będzie tak źle. Wejdź do środka. Zapraszam.
– Anna wprowadziła gościa, odbierając jego elegancki płaszcz i wieszając wśród innych, mniej wyróżniających się.
– Pobiegła do salonu, postanawiając na prędce przygotować Wiktora na niespodziankę w postaci jego brata.
– Wiktor, mam dla ciebie niespodziankę. Właśnie przybyła, a właściwie…Przybył. Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie bardzo zły.
– O co chodzi Aniu? Chciałbym, żeby to już się skończyło, jestem trochę zmęczony i wolałbym się położyć.
– W porządku. Za chwilę.
– Wykonała gest zapraszający, w stronę wejścia do salonu.
– Krokiem nieśmiałym, z uśmiechem na twarzy, wmaszerował Jarosław. Twarz Wiktora, w ciągu dziesięciu sekund zdołała ukazać wszelkie możliwe emocje. Od niedowierzania, aż po rozczarowanie, a nawet wrogość.
– Witaj bracie!
– Rzekł Jarek, podając miękką dłoń Wiktorowi.
– Cześć.
– Odparł szorstko, cofając swoją dłoń.
– W salonie panowała kompletna cisza. Wszyscy mieli świadomość, iż są świadkami być może wielkiego pojednania dwóch zwaśnionych stron, jednak do owego pojednania Wiktorowi się nie spieszyło.
– Bardzo dziękuję wszystkim za przybycie, jednak jestem już naprawdę zmęczony i jeśli nie macie nic przeciwko…Pójdę nieco odpocząć.
– Jasne, pewnie, to oczywiste.
– Rozległy się odpowiedzi wśród siedzących gości.
– Wiktor!
– Syknęła Anna!
– Wiktor wstał, nie zwracając uwagi na szepczące protesty żony. Pomaszerował wolno, schodami w górę.
– Strasznie cię przepraszam. DO prawdy nie sądziłam, że on tak zareaguje.
– Nie przejmuj się, zawsze mogło być gorzej.
– Odpowiedział Jarek, serdecznie się uśmiechając.
– Zaraz wrócę kochani, jedzcie jedzcie, bo nic nie znika. Sprawdzę tylko, czy Wiktorowi nic nie trzeba.
– Rzekła i pobiegła w ślad za Wiktorem.
– Wiktor, możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz?
– Co ja wyprawiam? To ja ciebie powinienem o to zapytać! Po cholerę ściągnęłaś tu mojego brata? Po jasną cholerę grzebiesz w naszej przeszłości i próbujesz składać do kupy to, czego złożyć się nie da?
– Nie krzycz na mnie! Nie zasłużyłam na to!
– Odpowiedz mi!
– Nie ustępował Banach!
– Zrobiłam to po to, ponieważ chcę, żebyśmy byli w końcu szczęśliwi. Żyli bez tajemnic przed sobą, zażegnali złą przeszłość. Wiem jak boli utrata kontaktu z kimś bliskim, na przykładzie moim i mojej mamy!
– Przypadek mój i Jarka nie jest taki sam jak twój i twojej mamy! Myślałaś, że jak on tu przyjedzie, to rzucę się mu w ramiona czy co?
– Nie! Nie myślałam tak! Ale na pewno nie sądziłam, że zachowasz się jak obrażony gówniarz!
– Nigdy nie będziemy szczęśliwą rodziną, dopóki on tu będzie.
– Twój ojciec myśli inaczej. On go kocha i chce dać mu drugą szansę. Kocha was obu i jeżeli nie chcesz zrobić tego dla siebie, to pogódź się z bratem dla własnego ojca! Słyszysz co do ciebie mówię?
– Jednak Wiktor, odwrócił się plecami do Anny, ukrywając twarz w poduszce.
– Zdruzgotana, ze łzami w oczach, które starała się z całej siły powstrzymać, zbiegła na dół do gości, którymi mimo wszystkiego, trzeba było się zająć.
6 replies on “Rozdział 41”
Czekam na dalszy rozwój wydarzeń, bo nie będę ukrywała, że w szczególności w wątek Wiktora i Anny strasznie się wkręciłam.
Więęęęęceeeej
Hmm i co ja mam tu napisać.
Rozumiem Banacha, ale też szkoda mi Ani
smutne troszkę
ciekawe co dalej. a tak wogóle to rozdział jak zawsze świetny.
Kurczę, liczę na to, że wymyslisz jakiś heppyend dla tego wątku. Super!