Categories
Moje fanfiction

Rozdział 14

Następnego dnia, po ledwo przespanej nocy, Wiktor wymknął się wcześniej z domu, korzystając z tego, że Anna jeszcze spała. Nie chciał jej martwić, ani tymbardziej denerwować tym, co tego dnia przed rozprawą miał zamiar zrobić. Miał tylko nadzieję, że Anna nie będzie miała do niego żalu o to, że zostawił ją śpiącą i wyszedł pozostawiając tylko karteczkę z kilkoma słowami wyjaśnienia.
-Muszę coś załatwić. Niedługo wracam.

-Dość długo męczył się z odśnieżeniem samochodu i oskrobaniem szyb, a kiedy w końcu mu się to udało, ruszył w stronę stacji. Gdy po dziesięciu minutach był już na miejscu, tak jak się spodziewał, prawie nikogo tam nie było. Nikogo, prócz Artura Góry, który nawet nie zwrócił na niego uwagi. Skierował się do dyspozytorni, gdzie zastał Rudą, siedzącą w niedbałej pozycji nad kubkiem kawy.
-Cześć, dobrze, że cię widzę.

Następnego dnia, po ledwo przespanej nocy, Wiktor wymknął się wcześniej z domu, korzystając z tego, że Anna jeszcze spała. Nie chciał jej martwić, ani tymbardziej denerwować tym, co tego dnia przed rozprawą miał zamiar zrobić. Miał tylko nadzieję, że Anna nie będzie miała do niego żalu o to, że zostawił ją śpiącą i wyszedł pozostawiając tylko karteczkę z kilkoma słowami wyjaśnienia.
-Muszę coś załatwić. Niedługo wracam.

-Dość długo męczył się z odśnieżeniem samochodu i oskrobaniem szyb, a kiedy w końcu mu się to udało, ruszył w stronę stacji. Gdy po dziesięciu minutach był już na miejscu, tak jak się spodziewał, prawie nikogo tam nie było. Nikogo, prócz Artura Góry, który nawet nie zwrócił na niego uwagi. Skierował się do dyspozytorni, gdzie zastał Rudą, siedzącą w niedbałej pozycji nad kubkiem kawy.
-Cześć, dobrze, że cię widzę.
-Jezus Maria, Wiktor! Ale mnie wystraszyłeś. Co tu robisz? Masz dzisiaj dyżur?
-Nie, nie mam dyżuru. Za to mam do ciebie sprawę.
-Sprawę? Do mnie? No to słucham, jak ci mogę pomóc?

-Wiktor westchnął ciężko i usiadł obok niej, wpatrując się w wyłączony ekran komputera stojącego rpzed nimi.
-Bo widzisz Julka. Sprawa jest dość delikatna i tylko ty mi możesz pomóc. Chodzi o to wezwanie, do którego pojechała załoga 26 S, 28 listopada.

-Ruda otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
-yyyyy, no … Przepraszam cię Wiktor, ale … Chyba nie pamiętam.
-Ciężarna kobieta spadła ze schodów, kojarzysz?
-Nie … Niebardzo. Pewnie coś takiego było, skoro mnie o to pytasz, ale przecież sam wiesz ile ja przyjmuję wezwań wciągu dnia.
-Tak! Wiem Ruda. Ale nie bez przyczyny cię oto pytam. Muszę znać adres tej kobiety.
-Słucham? Zwariowałeś Wiktor? Zapomnij. Nie mogę ujawnić ci tych danych na prywatny użytek.
-Ruda! Wiem, wiem, i obiecuję ci, że nikt się o tym nie dowie. To jest dla mnie bardzo ważne. Tu chodzi o Ankę. Ta kobietam jest ofiarą przemocy domowej, której sprawcą jest jej własny mąż. Szanowany policjant do spraw przemocy domowej. Paradoks, prawda? Ance troche … Bardzo trochę puściły w pewnym momencie nerwy i … Delikatnie mówiąc, troche uszkodziła pana policjanta. A dzisiaj jest sprawa w sądzie. Sukinsyn zrobił obdukcję i zaskarżył ją.
-Przykro mi Wiktor. Ale obawiam się, że chociaż bardzo bym chciała, to nie mogę ci pomóc.
-Julka. Ja muszę porozmawiać z tą kobietą, rozumiesz? Ona musi w końcu zmięknąć i powiedzieć całą prawdę przed sądem. Może to w jakiś sposób pomoże Ani. Ja wiem, że nic nie usprawiedliwia tego, że Anka nie panowała w tamtej chwili nad sobą, ale…
-Wiktor, nie mogę. Nie mogę, rozumiesz? Z resztą, jak chcesz to zrobić? Pojedziesz tam i wydaje ci się, że ona tak poprostu cię wysłucha i się zgodzi? Skoro do tej pory nikomu się nie przyznała?
-Nie wiem co myślę! Do cholery Ruda, nic nie myślę! Jeżeli nie chcesz mi pomóc, to chociaż mi nie utrudniaj. Idź na kawę, na papierosa, sam to sobie sprawdzę!
-Nie! Dobrze wiesz, że nie mogę opuścić stanowiska w trakcie pracy, pozatym, Góra jest w stacji. Jeśli tu przyjdzie?
-Liczę do trzech, albo mi pomożesz, albo zamkniesz oczy, zatkasz uszy i o niczym nie wiesz. Żeby ci trochę ułatwić sprawę, to przypomnę ci, że Anka jest bardzo dobrym lekarzem, bardzo dobrą koleżanką wszystkich pracowników naszej stacji. Chyba nie chciałabyś, żeby nagle przestała nią być, prawda?
-Nawet tak nie żartuj. Nie odbiorą jej praw do wykonywania zawodu spowodu jednej, małej bujki. Wiem, że próbujesz mnie podejść.

-Milczeli oboje dłuższą chwilę, a Wiktor wpatrywał się w nią intęsywnie. W końcu westchnęła i poprawiając się na krześle odrzekła.
-Dobra. Pomogę ci, ale tylko ten jeden, jedyny raz. Rozumiesz? Nigdy więcej. A gdyby ktoś, kiedykolwiek dowiedział się o tym, co dla ciebie zrobiłam, to…
-Wszystko biorę na siebie. Masz u mnie kawę, wino, czekoladki. Czego pragniesz.
-Nie wygłupiaj się, tylko pilnuj drzwi.

-Ruda włączyła komputer. Wiktor zerkał raz na drzwi, a raz na jej smukłe dłonie, które z zawrotną prędkością biegały po klawiaturze.
-28 listopada, tak? Zaraz zaraz. Muszę odszukać … O, jest. Rumiankowa 14
-Dzięki, królowo. Jesteś wielka!
-Daj spokój. Nigdy więcej. Mam nadzieję, że to wszystko dobrze się skończy.
-Ja też. Lecę. Narazie, cześć. Aaaa! Ruda, jeszcze jedno … Jak by ktoś pytał, mnie tu dzisiaj nie było.
-Jasna sprawa. Powodzenia.

-Wiktor niemal wybiegł ze stacji, zadowolony, że sprawy przybierają pomyślny dla niego obrót. Czym prędzej wsiadł do auta i ruszył spod stacji. Odruchowo spojrzał na zegarek.
-òsma piętnaście. Może troche zawcześnie na umoralniające wizyty?

-Przemknęło mu przez myśl, gdy wpisywał w nawigację ulicę rumiankową.
-Za dziewięć minut dotrzesz do celu.

-Poinformował niski męzki głos w nawigacji. Ruszył prędko, wspomagając się wskazówkami i rzeczywiście, mniejwięcej po dziewięciu, może dziesięciu minutach dotarł na ulicę rumiankową. Znalezienie numeru 14 zajęło mu kilkanaście sekund. Zaparkował w pewnej odległości od domu. Wyszedł z auta i rozejrzał się po okolicy. W kilku domach paliły się światła, co oznaczało, że ludzie powoli zaczynają się budzić. Skierował się w stronę domu, o numerze 14, gdy nagle przyszła mu do głowy myśl, której wcześniej nawet nie brał pod uwagę.
-A co jeśli damski bokser znajduje się na metrażu? I otworzy mi drzwi? Wtedy cały misterny plan poszedłby na marne. Z pewnością nie pozwoli mi wtedy porozmawiać ze swoją żoną.

-Powiedział sam do siebie, nie zwalniając jednak kroku. Stanął przed drzwiami i nacisnął dzwonek. Czekał cierpliwie, z lekko bijącym sercem, aż usłyszał, jak ktoś przekręca klucz po drugiej stronie drzwi, a chwilę potem zobaczył na progu kobietę.
-Słucham! O co chodzi?
-Dzień dobry. Nazywam się Wiktor Banach, jestem lekarzem.
-Nie rozumiem. Nie potrzebujemy lekarza.
-Nie przychodzę tu jako lekarz proszę pani. Jestem tu zupełnie prywatnie.
-Wybaczy pan, ale coraz bardziej nie rozumiem.
-Ależ oczywiście, że pani wybaczę, a mało tego, bardzo chętnie wytłumaczę cel mojej wizyty. Dziś jest dziewiętnasty grudnia, pamięta pani o tym?
-Proszę pana. Zaczyna mnie pan nieco irytować i denerwować. Czy pan jest jakiś obłąkany? Tak! Dziś jest dziewiętnasty, a wczoraj był 18, a powiem panu więcej. Jutro jest dwudziesty, i co z tego wynika?
-Bardzo dużo. Dzisiaj jest sprawa w sądzie, którą założył pani mąż. Doktor Annie Raiter, lekarce ratownictwa medycznego, która pracuje w stacji przy szpitalu w leśnej górze. Pamięta ją pani, prawda?

-Kobieta zbladła i w pierwszym odruchu niemal zatrzasnęła Wiktorowi drzwi przed nosem, ale ten, doskonale przewidział jej ruch i pochylił się do przodu, chwytając ją mocno za obie ręce.
-Proszę pani. Ja jeszcze nie skończyłem. Chciałbym z panią na spokojnie porozmawiać.
-Nie wiem o czym pan mówi i nie będę z panem rozmawiać.
-Proszę pani. Nie rządam, żeby mnie pani wpuściła do domu, poczęstowała kawą, czy herbatą. Chcę tylko, żeby mnie pani wysłuchała.
-To nie moja wina. Ja nie kazałam się wtrącać tej lekarce w nasze życie, ani dawać mojemu mężowi w twarz.
-Naprawdę, to szlachetne z pani strony, że tak pani broni tyrana i człowieka, który robi sobie z pani worek treningowy. Ale prawda jest taka, że doktor Anna zrobiła coś, co pani powinna była zrobić już dawno temu. Dać temu człowiekowi w gębę, spakować siebie, dzieci i wyjść.

-Kobieta poczerwieniała gwałtownie na twarzy, nagle przestając panować nad głosem i emocjami i podbiegając do Wiktora.
-A kim ty człowieku jesteś, żeby mnie oceniać? Co? Nie wiesz jak to jest żyć z psychopatą pod jednym dachem. Uważać przy nim na każdy gest, każde słowo, a to i tak nie przynosi ratunku. On nie potrzebuje powodu, żeby nas bić. Ja nie potrafię się bronić, rozumiesz? Nie potrafię!
-Potrafisz, kobieto, potrafisz! Tylko nie chcesz. Kochasz go, mimo tego co robi tobie i twoim dzieciom, prawda? Liczysz na to, że się zmieni?
-Nie. Wiem, że się nie zmieni. Doskonale to wiem.
-To co cię do jasnej cholery przy nim trzyma co? Wytłumacz mi, bo nie rozumiem!

-Perorował dalej Wiktor, nie zauważając, kiedy oboje przeszli na ty.
-Zwyczajny strach. Przeraźliwy strach, który nie daje mi spać po nocach. Boję się, że jak zasnę, to już się nie obudzę. Albo obudzę, z nożem w klatce piersiowej i będę patrzyła na swoją śmierć, na to, jak się wykrwawiam. A razem ze mną będą patrzeć na to moje dzieci.

-Wiktor zbliżył się jeszcze bardziej do Izabeli i nieświadomie chwycił ją za rękę.
-Nie wierzę! Nie jestem w stanie słuchać tych bzdur. Boisz się o swoje życie? O to, że jeśli umrzesz, twoje dzieci zostaną pod opieką twojego męża? Naprawdę się boisz? A nie przeszło ci ani razu przez myśl, że on może skrzywdzić wasze dzieci? Co z ciebie za matka!

-Izabela spojrzała na niego, jak by właśnie dowiedziała się, że dzieci nie znajduje się w kapuście. A potem rozpłakała się gorzko, padając na klęczki.
-Iza! Wstań. Słyszysz mnie? Wstań. Nie płacz! Wiem, co czujesz. Dobra! Trochę oszukuję, bo nie wiem. Ale mogę się domyślać. Posłuchaj! Gdyby Anna mogła cofnąć czas, zrobiłaby to jeszcze raz, bez wahania. A wiesz dlaczego? Bo przeszła przez podobne piekło. Tyle, że ona nie ma dzieci. Nie miała tak wielkiego ryzyka do podjęcia, a mimo tego, uratowała się i uwolniła, od swojego byłego męża. Jej były mąż jest lekarzem, nadal pracuje w szpitalu w leśnej górze. Myślisz, że było jej łatwo uzyskać rozwód? Udowodnić wysokiemu sądowi, prokuratorowi, że szanowany lekarz znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie? Że ją więził, faszerował lekami, robił wiele innych, potwornych rzeczy. Masz pojęcie, że do dzisiaj walczy z przeszłością? Ona ciągle do niej powraca. We śnie, i na jawie, kiedy staje oko w oko ze swoim byłym mężem, zdając mu pacjentów. Przeszłość wraca do niej, kiedy przyjeżdża do pacjentek takich jak ty, i ona dawniej. Bitych i torturowanych przez swoich mężów, które są tak zastraszone, że boją się oddychać, a co dopiero spróbować prosić o pomoc. To właśnie dlatego zaatakowała twojego męża. Bo zobaczyła w tobie siebie. Rozumiesz?
-Po co mi to mówisz?

-Zapytała wyraźnie wstrząśnięta i widać było, że w środku, zachodzi w niej jakiś przełom, a słowa Wiktora głęboko nią wstrząsnęły.
-No właśnie nie wiem. Byćmoże jestem głupi, przyjeżdżając tu i błagając cię, żebyś w końcu poszła po rozum do głowy. Jeśli nie dla siebie, to dla dzieci. Jeśli powiesz prawdę przed sądem, nieznacznie, ale zawsze w jakimś stopniu, może to pomóc Annie. I tobie samej, pomóc się uwolnić od tego wszystkiego.
-A co ja potem zrobię. Powiem całą prawdę, nikt mi nie uwierzy, wrócę do domu, a on zabije mnie i dzieci. Groził mi wiele razy przez ostatnie tygodnie, że tak zrobi. Jako nastolatka miałam duże problemy emocjonalne i leczyłam się w psychiatryku. On o tym wie, doskonale wie, że każdego siniaka, wszystko co mi robi może zgonić na mnie. Powie, że choroba wróciła, że znowu zaczęłam się samookaleczać.
-Owszem. Może próbować użyć takiej siły obrony dla siebie. Ale bardzo łatwo będzie udowodnić, że się myli. Przebadają cię psychiatrycznie i okaże się, czyje będzie na wierzchu. Naprawdę na to nie wpadłaś?
-Ja nic nie umiem. Jeżeli od niego odejdę… Gdzie ja pójdę, gdzie odejdę. Gdzie będziemy mieszkać … Nie jestem w stanie podjąć żadnej pracy, rozumiesz?
-Tylko to ci stoi na przeszkodzie? Iza, dziewczyno! Jesteś młoda! Całe życie przed tobą. Na początek jest wiele ośrodków, fundacji, które wam pomogą. Możesz zacząć od pracy, w jakimś barze na zmywaku, od szorowania toalet. Żadna praca nie hańbi, a jeśli kochasz swoje dzieci, dzisiaj masz szansę zmienić twoje i ich życie.

-Kobieta ciągle płakała, nie wiedząc co powiedzieć.
-Wróć do domu. Przemyśl to. A przede wszystkim, pomyśl o swoich dzieciach. Do zobaczenia na rozprawie.

-Powiedział, kierując się powoli, spowrotem do samochodu, zostawiając ją w kompletnym szoku.

5 replies on “Rozdział 14”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink