Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

rozdział 27

– Majeczko, a co powiesz na Jaś i Małgosia?

– Pytał Artur siedząc w bujanym fotelu obok żony, która zdawała się być całkiem obojętna na propozycje imion dla bliźniąt.

– Albo wiesz co? Wiesz co wiesz co? Nie nie nie, Jaś i Małgosia to na pewno bardzo popularne imiona dla bliźniąt. Każda parka dwu, lub jednojajowych takie dostaje.

– Kochanie, nie przesadzasz? Jeszcze jest sporo czasu na takie rzeczy jak wybieranie imion. Lepiej nie robić tego zawczasu.

– Tak? A to niby dlaczego?

– Bo to może przynieść pecha. Tak samo jak kupno łóżeczka, albo wózka przed porodem.

– Nie…No nie wierzę…Ty wierzysz w takie bujdy? Ty? Moja rozsądna i poukładana żona?

– Wierzę, nie wierzę, coś w tym musi być, skoro tyle kobiet w ciąży stosuje się do tego i wielu innych guseł.

– Wierzyła baba w gusła, aż jej dupa…Uschła.

– Dodał nie zdążając się pohamować.

– No to może…Oooo! Wiem! Majeczka, a co sądzisz o Tristanie i Izoldzie?

– Tak i co jeszcze, może Romeo i Julia? Powiedziałam ci daj sobie z tym spokój na razie.

– A co ty tam właściwie robisz tyle czasu na tym laptopie co? Prawie w ogóle mnie nie słuchasz. Rodzicami będziemy już za niedługo.

– Cztery miesiące to jeszcze kawał czasu.

– Nie prawda. Ani się obejrzymy jak to zleci, poza tym wiesz, że w przypadku bliźniąt i w twoim przypadku….Znaczy chciałem powiedzieć…

– Tak, wiem. Przez to, że jeżdżę na wózku, mam parę chorób współistniejących, muszę być pod stałą kontrolą lekarzy poród odbędzie się wcześniej. No i co z tego? To nie powód, żebym żyła i planowała wszystko szybciej niż przeciętna, zdrowa kobieta.

– Może masz rację. Chodzi tylko o to, że ja tak bardzo nie mogę się doczekać, że planuje już wszystko za dwoje. Z radości, trochę z nudów.

– Z nudów? Kochanie, ty się nudzisz? To nie podobne do ciebie. Zauważyłam ostatnio, że mniej pracujesz, pomagasz mi więcej w domu i jestem pełna podziwu.

– A no właśnie, właśnie. Mniej pracuję, pomagam więcej, a to wszystko dlaczego? No dlaczego? Bo kocham cię Maju jak wariat, a o dzieciach marzyłem od kiedy pamiętam, więc trzeba stanąć na wysokości zadania i się starać. Ja wieeem co wszyscy o mnie myśleli, doskonale wiem…Że doktor Góra, chodzący kodeks karny będzie żył pracą nawet, kiedy dojdzie do powiększenia się rodziny taak? A tu proszę, Artur Góra konsekwentnie pracuje na to, by udowodnić, że nie praca zdobi człowieka, a rodzina.

– Szata kochanie.

– Co?

– Nic, mówię tylko, że według przysłowia to nie szata zdobi człowieka.

– Mało ważne, a przekaz ten sam. Echhh, żeby tak Strzelecki na ten przykład myślał tak samo jak ja, to może Martyna taka smutna by nie chodziła?

– Artuniu, nie przesadzasz? Przecież Piotr też świetnie radzi sobie jako mąż i ojciec. Ja wiem, że to co mówię pewnie nieco rysuje twoje ego i oczywiście cieszę się, że mam takiego wspaniałego męża, który wbrew temu, co wszyscy o nim sądzą pokazał, że nad życie zawodowe przedkłada jednak rodzinę. A co do smutku Martyny, no chyba jej się nie dziwisz? Ja sama nie wiem jak bym się czuła, gdybym się dowiedziała, że moje dziecko…

– Dooobrze już dooobrze…Wiem co mi zaraz powiesz.

– No to nie dramatyzuj Artuniu, nie dramatyzuj. Poza tym wydawało mi się, że z Martyną w ostatnim czasie jest sporo lepiej. Więcej się uśmiecha, rozmawia, może już zaakceptowała ten fakt?

– No może może. Przyjrzę się temu w najbliższym czasie. Co ty tam tak intensywnie stukasz w te klawisze. Stukasz i stukasz.

– Maja uśmiechnęła się szeroko.

– A co, zazdrosny jesteś?

– A może i jestem, o pana apostoła.

– Mateusza.

– Syknęła zaciskając usta.

– Dla mnie to pan apostoł. Wysoko się nosi, garniturek, krawacik, buty mu się świecą jak psu…

– Artur, o co ci przez cały czas chodzi. Jak będzie chodził w podartych spodniach, brudnych koszulkach to choć trochę go polubisz?

– Nie, bo podrywa mi żonę.

– Ciekawe którą, bo na pewno nie mnie.

– Nie? Jak na to, że jesteście sobie zupełnie obojętni to często o nim wspominasz.

– Ja? To ty zawsze do niego nawiązujesz ilekroć nie mówię ci o swoich planach. Zawsze podejrzewasz mnie, że akurat z nim piszę, wychodzę na kawę i tak dalej.

– Dziwisz mi się? Za nim się pojawił mówiliśmy sobie o wszystkim.

– Za nim się pojawił nie byłeś taki zazdrosny, a z wieloma mężczyznami miałam do czynienia. A jak już mowa o Mateuszu, zaprosił nas w piątek na kolację.

– Nas?

– Tak, nas. Ciebie, mnie i nasz brzuch.

– Spróbowała rozluźnić atmosferę.

– A po co mi to do szczęścia potrzebne?

– A po to kochanie, że bardzo się lubimy z Mateuszem. Jako nieliczni w chórze mamy ze sobą świetny kontakt, pomagamy sobie na próbach i koncertach. Można powiedzieć, że zaczyna należeć do kręgu moich dobrych znajomych, a jako mój mąż chcę, żebyś go szanował i akceptował.

– Cóż…Skoro tak…Spróbuję.

– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Kochany, a zarazem męczący jesteś z tą swoją zazdrością, ale ślubowałam ci miłość i wierność nawet po śmierci, więc postaram się to dzielnie znosić.

– A ja postaram się to jakoś ograniczać. Może masz rację, że popadam w jakąś skrajną paranoję. Zwłaszcza, że ty wcale o mnie taka zazdrosna nie jesteś. Nic zresztą dziwnego. Ja to już jestem…Stary i…Co ja właściwie mogę kobietom młodszym zaoferować.

– No no no! Tylko bez takich głodnych kawałków, jak by przyszła potrzeba, to swoją zazdrość też bym umiała okazać, bez obaw. Musimy się wybrać z Kluskiem i Kseną do behawiorysty.

– Tak. Też o tym myślałem. To grzeczne i ułożone psy, ale kiedy w domu pojawią się nasze maleństwa to może się okazać nieco inaczej.

– Powiedział gładząc okrągły brzuch żony jedną ręką, a drugą łeb Kseny, leżącej u stóp Maji.

– Może byśmy zamówili już cokolwiek. Znamy płeć dzieci. Chociaż ubranka…Proszę. Ostatnio oglądałem w internecie takie cudeńka. Pójdźmy na kompromis. Ja nie będę taki zazdrosny o apostoła…Yyyy to znaczy o Mateusza, a ty wraz ze mną wybierzesz trochę rzeczy dla maluchów.

– Maja westchnęła ciężko.

– No dobrze, zgadzam się, bo nie dasz mi spokoju. Poza tym kompromisy to fajna rzecz i może masz racje, że w gusła nie warto wierzyć.

2 replies on “rozdział 27”

Cudowna przekomarzanka małżeńska. 😀 Weź ty pozmieniaj imiona i nazwiska i wydaj to jako zupełnie odrębną książkę. Na przykład zamiast Artur Góra byłby, powiedzmy, Arkadiusz Górski, zamiast Maji byłaby Marlena, zamiast Wiktora Banacha byłby Waldemar Baniszewski a zamiast Anny na przykład Magdalena. 😀

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink