– Tego dnia Wiktor musiał zostać w domu. Anna przez cały dzień miała być na jakimś ważnym szkoleniu, na które wysłał ją Góra, Zosia wybrała się na większe zakupy, by zaopatrzyć się w najpotrzebniejsze rzeczy, które już niebawem przydać się miały na wymarzonych studiach i w akademiku. Mama Anny jak zwykle zaszyła się na zebraniu szalonych szydełkowniczek, które w połączeniu z hektolitrami wypijanej tam nalewki mogło trwać baaardzo długo. Wiktor natomiast musiał zaopiekować się swoją córeczką i gorączkującym od nocy ojcem. Ostatnio rozwinęło się u niego zapalenie płuc, na które starał się zaradzić najszybciej jak potrafił. Niepokoił go ten fakt, ponieważ zwykłe stany przeziębienia w wieku lat ponad osiemdziesięciu, bardzo szybko potrafią rozwinąć się i trudno było je leczyć, nie mówiąc już o zapaleniu płuc. Pola na szczęście tego dnia nie chciała dawać Wiktorowi zbytnio popalić. Spała męczona gorączką z powodu wychodzących kolejnych ząbków. Wiktor zajrzał do ojca. Jego oddech był chrapliwy, nierówny. Podszedł do łóżka i dotknął jego czoła i policzków, a następnie sięgnął po termometr.
– 38,5, cholera! Nie jest dobrze! Dlaczego ta gorączka nie spada?
– Zamruczał sam do siebie.
– Jareczku? To ty?
– Odezwał się półprzytomny Władysław.
– Nie tato. To ja, Wiktor.
– Że też nawet w chorobie przypomina ci się najukochańszy syn.
– Zbeształ w myślach ojca, ale natychmiast tego pożałował patrząc na zmęczoną wieloma chorobami twarz.
– Tato? Tato, słyszysz mnie? Jak się czujesz??
– W odpowiedzi usłyszał tylko przeciągłe westchnienie zakończone kaskadą kaszlu. Wiktor poszedł do łazienki, przygotował chłodny kompres i wrócił kładąc go ojcu na twarz.
– Wiktorku, ty…Ty jesteś taki dobry…
– Cieszę się tato, że to mówisz, ale nie robię przecież nic nadzwyczajnego, po prostu się tobą opiekuję.
– A gdzie Ania? Zosia? I malutka?
– Pola śpi, Zosia na zakupach, a Ania na szkoleniu.
– Wiktora zdziwiła nagła przytomność umysłu ojca. Dni, w których nie przenosił się do dziesiątek lat wstecz przez alzheimera zdarzały się niezwykle rzadko.
– Kochasz Anię tak jak Elę?
– Słucham?
– Zapytałem, czy kochasz Anię tak mocno jak Elę.
– Nie wiem. To trudne pytanie. Nie da się chyba tego porównać, co też ci przychodzi do głowy?
– Miłości do dwóch synów też nie da się porównać. Zdaje mi się, że kochałem was jednako, a teraz widzę, że…
– Tato. Czemu zaprzątasz sobie teraz głowę takimi rzeczami? Powinieneś odpoczywać. Jesteś słaby, przyjmujesz leki.
– Synu, najwyższy już czas o tym porozmawiać. Nie będę żył wiecznie. Trzeba sobie wszystko wyjaśnić, póki jestem w stanie…
– Urwał zanosząc się kaszlem.
– A pozwolisz, że najpierw cię zbadam?
– Nic mi nie jest, to zwykłe przeziębienie. Przejdzie. Na wojnie nie takie rzeczy przechodziłem i w dodatku jestem pewien, że przeżyję was wszystkich. Zbadasz mnie później, porozmawiaj ze mną.
– Mówił słabym głosem robiąc krótkie przerwy.
– Dlaczego, Wiktor…Dlaczego tak mocno się w życiu poróżniliście? Czy to ja zawiniłem?
– Niee tato. Co też ci przychodzi do głowy.
– Ty kiedyś powiedziałeś mi, że tylko Jarka faworyzuję. Może miałeś rację…Może…
– Powiedziałem tak kiedyś? Serio? Widocznie byłem zdenerwowany, to było w emocjach.
– Nieee synu. Miałeś nawet całkowitą rację. Tylko kiedyś tego nie zauważałem. Miałem nadzieję, że syn, pierwszy syn, na którego tak bardzo czekałem, że spełni moje oczekiwania…Nadzieje…Aspiracje…
– No i co? Nie udało się?
– Przecież wiesz. Po latach zrozumiałem, że wykorzystywał nadmiernie dane mu zaufanie i wszystkie swoje problemy składał na swoje barki.
– Tato, to już nie istotne. Nie jesteśmy dziećmi, tylko dorosłymi mężczyznami. Nie wracajmy do tego.
– Wprost przeciwnie…Wrócimy. Chcę wiedzieć, czy to dlatego tak go nienawidzisz? Dlatego, że zrobił sobie z ciebie kozła ofiarnego?
– Nie, to nie dlatego. To po latach dałoby się wybaczyć tato.
– Więc o co chodzi?
– Nieważne. To naprawdę nie istotne. Dla ciebie najważniejsze jest teraz, żebyś wyzdrowiał. Poza tym, nie rozumiem, dlaczego o to pytasz? Przecież nie skaczemy sobie do gardeł, rozmawiamy…
– Widzę, z jakim trudem ci to przychodzi. Pokłóciliście się o mnie? O ten dom? O pieniądze przed jego wyjazdem?
– Wiktor westchnął nieco zirytowany.
– Nie tato, proszę przestań drążyć. To czego nie potrafię mu zapomnieć stało się jak miałem szesnaście lat. Najogólniej mówiąc nie pomógł mi, gdy działa mi się krzywda.
– To znaczy? Jakaś bójka szkolnych kolegów, której był świadkiem i nie zainterweniował?
– Nie…Nie wie o tym nikt oprócz mnie i Jarka. Jemu zresztą bardzo na tym zależało, nie wiem jak teraz, ale wolałbym, żeby tak zostało. A tobie przy tylu chorobach nie są potrzebne dodatkowe zmartwienia sprzed ponad trzydziestu lat.
– Nie jest mi łatwo patrzeć, jak w twoim sercu tkwi drzazga, która zamiast wyjść wbija się coraz głębiej, bo nosisz w sobie jakiś ciężar. Gdybyś go zrzucił, albo na mnie, bo co mi jeszcze w życiu pozostało, albo opowiedział o tym Annie, może wsparcie kogoś innego pomogłoby ci…
– Nie neguję tego, że Jarek być może teraz już ma szczere intencje na naprawę naszych stosunków. Nie wiem co przeszedł, kiedy przez te wszystkie lata go nie było. Mało się widujemy, ale chyba faktycznie się zmienił.
– No to co ci stoi na przeszkodzie synu?
– To wszystko nie jest takie proste tato. On Nie tylko kiedyś nie pomógł mi widząc, jak ktoś mnie krzywdzi, ale mając dowody świadczące o tym, że nic nie zrobił i na to jak mnie krzywdzono w postaci przykrych zdjęć, skutecznie chciał to tuszować. Szantażował mnie, groził mi, póki nie wyjechał. To, że nie pomógł mi w opiece nad tobą i małą Zosią po śmierci Eli…To faktycznie da się wybaczyć. Na początku miałem do niego o to pretensje, ale w sumie nie powinno mnie dziwić, że tak postąpił, biorąc pod uwagę to wszystko złe, co mu już zawdzięczałem…
– A więc wreszcie dowiedziałem się tyle, żeby połączyć ze sobą fakty.
– Jakie fakty? O czym ty mówisz?
– Powiedziałeś, że Jarek miał jakieś zdjęcia, że ci nie pomógł.
– Tato, co ty, nieważne co powiedziałem…
– Ważne synu. Wiem, że zostałeś zgwałcony. To znaczy…Teraz przynajmniej mam potwierdzenie także od ciebie.
– Wiktor poczuł, jak robi mu się gorąco i zimno na przemian, a ciało wrasta w łóżko ojca.
– Skąd to wiesz…Powiedział ci?
– Nie powiedział. Napisał i dał mi list.
– Jaki list do jasnej cholery!
– Wrzasnął, aż Władysław zakrył dłońmi uszy.
– Uspokój się Wiktor, uspokój. Rozumiem twoje rozgoryczenie.
– Skoro to wiesz, to po co te całe podchody, coo?
– Mój synu. To nie są żadne podchody, tylko inteligentne zbieranie potrzebnych informacji, żeby wszystko pasowało mi do układanki. Faktycznie, gdybym nie był w posiadaniu listu od Jarka, te strzępki informacji, którymi mnie uraczyłeś na niewiele by mi się zdały.
– Nie powiedziałem tego nikomu! Nikomu! Nigdy! Sam tego chciał! Nie miał prawa zdradzać naszej wspólnej zresztą tajemnicy!
– To był twój błąd, że nigdy nikomu nie powiedziałeś. To zniszczyło cię od środka.
– Myślisz, że tego nie wiem? Myślisz, że nie wieem? Teraz już niestety jest za późno, by to naprawić. Nie da się już mnie naprawić, rozumiesz?
– W oczach Wiktora zaszkliły się łzy.
– To wspaniały widok synu, widzieć łzy w twoich oczach. Ostatni raz zdarzyło ci się to barrrdzo dawno temu. Pozwolisz, że się z tobą nie zgodzę. Nikt nie jest w stanie cię naprawić, poza tobą samym. Jeżeli dasz wam szansę. Tobie i bratu. Skorzystasz z jakiejś terapii, może wspólnie powinniście…
– Czy możesz pokazać mi ten list?
– Nie, list był adresowany do mnie…To już nie ma znaczenia. Wyrzucam sobie tylko, że nic wówczas nie zauważyłem, przez te wszystkie lata, nie drążyłem, nie dochodziłem…
– Daj spokój, pokaż mi ten list…Błagam.
– Nie mam już tego listu. Podarłem go w obawie, że będzie kolejnym ogniwem niezgody, jeśli byś go znalazł.
– Ja? A pomyśleliście o Annie? Co gdyby ona go znalazła i odczytała? Przecież jest do tego tak samo upoważniona jak i ja.
– Fakt. Mogłaby się nieco dziwić. Jednak uważam, że jesteś jej winien wytłumaczenia pewnych swoich zachowań i wyrobionych cech charakteru. A teraz wyjdź, jestem zmęczony. I bardzo proszę…Nie bądź zły na Jarka. On ma naprawdę szczere intencje. Bardzo się o was martwię, kocham was najbardziej na świecie. Nawet mojego syna marnotrawnego, chociaż o tym, że jest marnotrawny dane mi było zbyt późno się przekonać. W przeciwnym razie…Mógłbym próbować coś zmienić. Może mój równie ukochany, młodszy syn nie byłby tak skrzywdzony i nie wątpił nigdy w moją miłość?
– Tato. Nie zaprzątaj sobie tym głowy, bo tylko pogarsza się twój stan zdrowia. Szkoda, że na ten pomysł Jarek również nie wpadł pisząc ten list. Nie chcę cię jeszcze tracić. Zbyt długo o ciebie walczyłem.
– Synu. Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że to nie przez list? Przecież choruję od lat. Ot i taka wada starości, że człowiek się sypie, sypie, choruje i umiera. A mnie już wiele nie zostało na tym świecie.. No idź już Wiktorku, moja wnusia zaraz pewno się obudzi, będzie głodna, a cały dom na twojej głowie.
– Dobrze, ale gdyby coś…Wołaj.
– Wiktor wyszedł wstrząśnięty z pokoju ojca. Jedyne na co miał ochotę, to zabójstwo własnego brata. Nawet, jeżeli ojciec miał rację we wszystkim co mówił, Wiktor był przekonany, że nigdy nie będzie w stanie wybaczyć bratu na tyle, by mogli się uścisnąć, czy życzyć sobie wszystkiego najlepszego. Obiecał ojcu, że nie postąpi pochopnie i nie zadzwoni do brata, by zrobić mu karczemną awanturę o list. Obiecał, że w ogóle nie poruszy tego tematu. Tylko czy będzie potrafił dotrzymać słowa? On na pewno. W końcu przez wszystkie minione lata udawało mu się to naprawdę dobrze, czemu więc teraz miałoby być inaczej? Zajął się dokładnym sprzątaniem domu, zaopiekował córką i psem, z którymi wyszedł na mały spacer, przygotował obiad. Z talerzem pełnym zupy poszedł do pokoju ojca. Kiedy otworzył drzwi, Władysław leżał na łóżku, trzymając się za klatkę piersiową i oddychając ciężko. Wiktor w pierwszej chwili upuścił talerz z zupą, doskoczył do łóżka z przerażeniem w oczach.
– Jezus Marrria! Cholera tatooo! Dlaczego mnie nie wołałeeś! Co się dzieje! Co cię boli!
– Wiktorku…Wi…Wi…Witku mój…
– Charczał resztkami sił. Banach biegał w popłochu, cudem unikając zupnej kałuży, szukał leków, lecz nie mógł niczego znaleźć z powodu paniki. Na szczęście miał przy sobie telefon i natychmiast wezwał pogotowie.
– Halo? Haloo! Banach Mówi! Proszę natychmiast karetkę pod mój dom! Co? Adres? Jaki adres! Skąd mam znać adres, Ruda, nie teraz, macie w kadrach! Ojciec mi umiera! To chyba zator płucny, nie mogę znaleźć leków, niczego nie mogę znaleźć natychmiast kareetkę!
2 replies on “Rozdział 9”
;( ja nie chcę, żeby Pan Władysław umarł nie tylko nie to ;(
no szkoda by było dziadziusia