– Halo! Hop hop! Jest tu kto?
– Zawołała Anna wchodząc do stacji.
– Przywitał ją Piotrek, który wynurzył się z kuchni.
– Oooo! Dzień dobry pani doktor. A…Ale…Jak to?
– Zapytał patrząc ze zdziwieniem na Annę, ubraną w uniform z napisem –
Lekarz.
– Ja też się bardzo cieszę Piotrek, że ty się cieszysz z mojego powrotu.
– Skomentowała wesoło uśmiechając się na widok oszołomionego
Strzeleckiego.
– Jak to? Nic nie rozumiem. Góra nic nie mówił, że pani wraca. No, a Pola?
Wiktor? Wasi rodzice?
– Spokojnie. Górze kazałam trzymać język za zębami. To miała być
niespodzianka dla wszystkich. Mam nadzieję, że ktoś bardziej się ucieszy,
niż ty.
– Nie no…To nie tak, że się nie cieszę. Tylko się martwię, jak z tym
wszystkim sobie pani poradzi. Opieka nad Wiktorem, dzieckiem, pani mamą i
ojcem Wiktora…Teraz jeszcze powrót do stacji…Czy to dla pani nie za
wiele?
– Wiktor wychodzi jutro. Aż tak bardzo opiekować się nim nie trzeba.
Jedynie zmieniać opatrunki. Mojej mamie bardzo pomógł pobyt w ośrodku i na
prawdę bardzo wiele jest w stanie zrobić sama. Tata Wiktora, też nieźle
daje sobie radę. Udało mi się skontaktować z bratem Wiktora, a tym samym
drugim synem pana Władysława. Obiecał przyjechać za kilka dni i postarać
się naprawić stosunki z bratem i ojcem. A Pola…abcia Gosia świetnie
sobie z nią radzi. Poza tym, narazie wróciłam tylko na ćwierć etatu. Będę
brała dyżury dzienne. Tą całą naszą rodzinę trzeba przecież żywić, trzeba
płacić rachunki…Jeśli nikt z nas nie pracuje, to z nieba nic nam nie
spadnie. A nie mogę przecież żerować na pieniądzach naszych rodziców.
– Jeżeli macie problemy finansowe, to możecie poprosić o pomoc
nas…Swoich przyjaciół…
– Ile można prosić o pomoc…Bo przecież nie w nieskończoność.
– No nie wiem…Nie wiem nie wiem. Nie podoba mi się to wszystko. Ja sam
traktuję Wiktora jak ojca…To wszystko dzieje się troche za jego plecami.
Wie, że pani wraca do karetki? Wie, że na własną rękę postanowiła pani ich
wszystkich pogodzić?
– Nie…Wiktor nie o wszystkim wie, to prawda…Ale to wszystko jest
narazie dla jego dobra. Nie chcę go denerwować.
– Ale tak się nie da. Już sam fakt, że czeka go długi czas rehabilitacji,
połączony z brakiem możliwości powrotu do pracy go dobija. Teraz jeszcze
ten brat, praca…
– No może masz racje…Może faktycznie źle robię nie konsultując z nim
pewnych rzeczy. Ale wiem po prostu, że jak Wiktor się uprze, jak się w
sobie zatnie, to nie ma zmiłuj. Może go to nieco załamie, będzie na mnie
wściekły, ale nie mogłam inaczej. Robię to wszystko dla naszej rodziny.
– To też fakt. Sam już nie wiem co gorsze.
– Zamyślił się i posmutniał, spuszczając głowę.
– Dość tego filozofowania o życiu. Z kim dzisiaj jeżdżę?
– Ze mną i z nowym. A właśnie, już wcześniej się zastanawiałem, gdzie jest
ta oferma.
– Czemu tak o nim mówisz?
– Aaaa…Szkoda gadać. Zawsze przyciąga jakieś nieszczęścia, no po prostu
nie było jeszcze dnia, żeby coś mu się nie przydarzyło.
– Anna już chciała coś odpowiedzieć, gdy w kieszeni Piotrka zadzwoniła
komórka.
– Strzelecki słucham? Co? AAaaa…Aaaaale…Jak to? Już? O Jezu…Zaraz
tam…Zaraz tam będę…Dziękuję za informację.
– Co się stało? Coś złego? Jakoś tak zbladłeś.
– Zapytała Anna Piotra, który drżącymi dłońmi schował telefon do kieszeni.
– Martynka…Zaczęło się.
– No, to chyba powinieneś się cieszyć, prawda? Przecież od kilku dni jest
w szpitalu, właśnie dlatego, że gdyby zaczęła rodzić, a ty wówczas miałbyś
dyżur, i po to, że gdyby się zaczęła akcja porodowa, to od razu będzie
miała profesjonalną opiekę Sary Mandel.
– Ja wiem, wiem…Ale jakoś strasznie się o nią boję. To chyba o dwa tygodnie za wcześnie.
– Tak czasem bywa Piotruś, to dobry termin na poród.
– Czy ja mogę na chwilę do niej pójść?
– 23 s
– Odezwał się głos w ich krótkofalówkach.
– Chyba już nie zdążysz. 23 s zgłaszam się?
– Ulica Wiśniowa czterdzieści siedem. Kobieta została zaatakowana nożem.
Powiadomiłam policję.
– O cholera! Przyjęłam! Jedziemy!
– Słyszałeś? Szukaj tego całego nowego.
– Ale…Martynka.
– Martynka rodzi, to potrwa na pewno kilka, jak nie kilkanaście godzin.
Zdążysz ją jeszcze potrzymać za rękę, wesprzeć, po dyżurze. Zbieraj się.
– Piotreek! Jesteem, sorry za spóźnie…
– Usłyszęli głos nowego, który wpadając do kuchni z impetem, niczym zimowy
wicher, uderzył drzwiami Annę, która właśnie zamierzała wyjść.
– Ooo Jezu! Prze…Przepraszam panią bardzo ja…Nic się pani nie stało?
– Zapytał lekko oszołomioną uderzeniem Annę.
– Nie, na szczęście chyba żyję. Ale na przyszłość trochę ostrożniej i bez
spóźnień. Wezwanie mamy, a ty jeszcze nie przebrany?
– Ja…Ja to, zaraz nadrobię…Będę gotowy.
– Dwie minuty.
– Na miejscu wezwania znaleźli się kilka minut później. Bez wahania
wbiegli do domu, w którym najprawdopodobniej znajdowała się poszkodowana
bez pukania.
– Czy ktoś wezwał policję?
– Zapytał Nowy.
– Owszem, dyspozytorka.
– No, to dobrze. A dlaczego jeszcze ich tu nie ma? Przecież
przestępca…Ten, który zaatakował może tu gdzieś być, może i nam grozi
niebezpieczeństwo.
– No, to może dla bezpieczeństwa schowasz się w karetce, a my z panią
doktor odwalimy całą robotę?
– Panowie, uspokujcie się. Jesteśmy tu po to, żeby uratować te
poszkodowaną kobietę. W naszym zawodzie również narażamy życie, więc
grzecznie czekamy na policję i szukamy poszkodowanej. Bez dyskusji!
– Halo? Haloo! Dzień dobry! Pogotowie ratunkowe Anna Reiter…
– Nie zdążyła dokończyć. W ich stronę, na klęczkach, sunęła brocząca krwią
kobieta.
– O matko! Obraz jak z chorroru.
– Wypalił bez zastanowienia nowy.
– Powstrzymaj się od takich durnych komentarzy, dobrze? Proszę się nie
ruszać. Kto pani to zrobił? Nowy, szykuj mi gazę i bandaż. Poważna rana
brzucha, mam tylko nadzieję, że narządy wewnętrzne nie są uszkodzone.
natychmiast
– Ooo…On tu…Tu wró…Ci. Zabi…Zabije mnie…Kocham…Kocham
innego…Innego mężczyznę i…
– Proszę leżeć spokojnie, nie ruszać się. Kto to pani zrobił, policja już
tu jedzie.
– Mój na…Narzeczony…Miał być ślub…Ale…
– Anna opatrywała ranę z pomocą ratowników, którzy dodatkowo zbierali
parametry.
– Pani doktor, ta rana bardzo krwawi i…Ciśnienie spada.
– Rzekł nowy mocno blednąc.
– Nie ma mowy, nawet nie próbuj mi tu mdleć. Nie na moim dyżurze. Jesteś
tu razem ze mną i z Piotrem w pracy, uciskaj, uciskaj mocno, trzymaj
tutaj, żeby zmniejszyć krwawienie.
– Strofowała nowego Anna, patrząc wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
– Nowy natomiast starał się wypełnić jej polecenie i mocno uciskać
zaopatrzoną ranę.
– Cholera! Wpada we wstrząs, za dużo krwi straciła.
– Jeszcze tego nam brakowało. Co z tą policją?
– Zdenerwowała się Anna.
– To może ja…Ja wyjdę i ich poszukam?
– Wystrzelił z radością nowy.
– W porządku. Na trzy zmieniam cię przy ranie. Ostrożnie!
– Gdy Anna przejęła tamowanie krwotoku, nowy wypadł z domu w poszukiwaniu
policji.
– Pani doktor, ciśnienie nadal spada.
– Halo! Halo, nie zasypiamy, proszę nie zasypiać. Słyszy mnie pani?
Niewolno pani zasnąć. Proszę na mnie patrzeć, mówić do mnie. Jak pani ma
na imię?
– Ha…Hania.
– Pani Haniu. Co z tym narzeczonym? Co z tym ślubem?
– Dowiedział się…Nie kocham…Nie kocham go…Kocham innego mężczyznę i
dowiedział się…Nie ode mnie…To szaleniec…Powiedział, że mnie zabije
i…Chyba mu się to udało.
– Pani doktoor! Zatrzymała się!
– Piotr, wiesz co masz robić.
– Gdy Anna z Piotrem ratowali życie kobiety, w ich krótkofalówkach odezwał
się głos nowego.
– Haloo! Piotreek! pani doktooor! Pomocy! Je…Je…Jestem.
– Jeszcze tego nam brakowało. Czuję, że ta siermięga znowu coś nawywijała.
– Stwierdził, zmieniony przy resuscytacji przez Annę.
– Nowy? Gdzie ty jesteś! Halo! Co ty odwalasz, posłuchaj to na prawdę
przestaje być zabawne.
– Pio…Piotr…Mam kłopoty…
– Nowy, gdzie ty do cholery jesteś, trochę cię rwie.
– Wpadłem…Wpadłem do studzienki…Ka…Ka…
– Nie wierzę. Nie wierzę, ten człowiek kiedyś zabije się na prostej
drodze.
– Wraca! Wraca! Piotr, migiem do karetki! Muszą się nią natychmiast zająć
na bloku operacyjnym.
– Pani doktor, a nowy? Wpadł do studzienki kanalizacyjnej i…
– Niech go diabli wezmą, musimy jechać.
– A policja?
– Do karetki, Piotrek, nie mamy czasu. Dobrze wiesz.
– Gdy biegli z pacjentką do karetki, starszy sierżant Monika Zawadzka
obezwładniała mężczyznę w zakrwawionej kurtce.
– Piotr, nie patrz tak, to nie jest widowisko. Ruszajmy!
– Pani doktor, ale nowy.
– Haloo! Gdzie jesteście! Pomóżcie!
– Wybrzmiał po raz kolejny głos nowego.
– Posłuchaj nowy, policja się tobą zajmie. Pomogą ci, stan naszej
pacjentki jest bardzo poważny, musi natychmiast znaleźć się w szpitalu.
– Ale…Ale…Pani doktor…Niee! Proszę mnie nie…Nie zostawiać, z
nią…Z blondyną…
– Spotkamy się w stacji. Jedziemy, jedziemy Piotrek!
– Kiedy dotarli na miejsce i zdali pacjentkę lekarzowi dyżurnemu, Anna i
Piotr pogrążyli się w swoich zajęciach. Piotr natychmiast pognał do
rodzącej żony, a dyżur Anny dobiegł końca i wybierała się do domu.
– Ja pani nigdy, ale to nigdy tego nie daruję!
– Usłyszała wrzask nowego, który zjawił się w stacji.
– Cześć. Cieszę się, że udało ci się wykaraskać z tej studzienki. To czego
mi nie darujesz?
– Że zostawiła mnie pani na pastwę tej…Pożal się boże…Policjantki.
– Dzisiaj jescze ani razu nie dałeś mi powodu, żebym cię polubiła. Może
powinnam zgłosić to, co się działo Górze?
– Oooo, tak tak tak. Stanowczo się tego domagam. Zostałem do głębi
dotknięty, i to dosłownie.
– Posłuchaj. Zachowałeś się nieprofesjonalnie, prawie mdlejąc, zamiast
zająć się pacjentką. Osoba, która boi się krwi? Ratownikiem medycznym?
– Proszę nie zmieniać tematu. To ja tutaj jestem pokrzywdzonym. Jak
wybiegłem szukać tej policji, zatoczyłem nieco szerszy krąg poszukiwań
i…I wtedy okazało się, że ta cholerna studzienka była otwarta. Te
pijusy, wszystko wyniosą na złom, żeby mieć na wódkę.
– Uspokój się, uspokój. Takie rzeczy się zdarzają, no i co?
– Jakie rzeczy się zdarzają! Jakie! Że policjantka ściąga mi spodnie? I
te…Majtki?
– Anna otworzyła usta w bezbrzeżnym zdziwieniu nie wiedząc, czy się śmiać,
czy zachować powagę.
– Nie rozumiem. Jakie spodnie? Jakie majtki?
– A to, to akurat pani powinna wiedzieć najlepiej. To pani kazała jej mnie
wyciągać z tej studzienki. No i owszem, wyciągnęła, tak ciągnęła, jak w
tym wierszu. Dziadek za babkę, babka za rzepkę i…Spodnie i majtki mi
zdjęła.
– Anna parsknęła niekontrolowanym śmiechem.
– No co! No co! To jest takie śmieszne? Widziała moją…Mój…Boże! Taki
wstyd!
– Słuchaj, na prawdę, na prawdę bardzo, niewypowiedzianie mi przykro,
ale…
– Znów wybuchnęła śmiechem. Obrażony nowy oddalił się, a wtedy komórka
Anny zaczęła dzwonić.
– Piotrek? Halo?
– Zapytała jeszcze się śmiejąc.
– Haloo! Pani doktooor! Jestem ojcem! Zostałem ojcem pięć minut temu! Mam
syna! Chłopiec! Chłopaaak! Marzyłem o synu. Waży cztery kilogramy i dwieście gram. Ma pięćdziesiąt cztery centrymetry. Wielki, jak nasza karetka, jak nasza stara rozgruchotana eska. Martynka czuje się dobrze, ale jest zmęczona. Ahaaa, daliśmy mu na imię Alan. Alan Wiktor. Alanka wybrała Martynka, a Wiktora ja. No, to będę kończył pani doktor. Proszę powiedzieć Banachowi. To pa, pa.
– Nie zdążyła nic powiedzieć, kiedy się rozłączył.
– Uśmiechnęła się ciepło, zbierając rzeczy i kierując się w stronę wyjścia. Na koniec pomyślała jeszcze, że dawno nie miała tak udanego dnia, pomimo trudnego wezwania.
2018-11-05 13:40:54