31 Grudnia. Czy istnieje bardziej znienawidzony dzień w ciągu roku dla ratownika medycznego?
– Zapytał nowy, popijając kawę ze znudzoną miną.
– To pytanie, czy stwierdzenie? Jeżeli pytanie, to dla mnie najgorszym dniem w roku były walentynki. Zanim poznałem Martynę.
– Uważaj Piotruś, bo uwierzę. Jesteś takim przystojniakiem, że napewno zawsze miałeś duże branie.
– Branie, to mają grzyby w lesie kochanie. Miałem w swoim życiu pare dziewczyn ale … Tylko ty jedna, zawładnęłaś moim sercem do końca … Na zawsze!
– Piotruś? Dobrze się czujesz? Co cię tak na wyznania wzięło? Koniec roku i mocne postanowienie poprawy w następnym?
– Ty to jak nikt potrafisz zepsuć romantyczny nastruj, bardziej nawet niż nowy.
– Obruszył się Strzelecki i oddalił swoją twarz od twarzy Martyny, którą zamierzał właśnie pocałować.
– Że ja? Co znowu ja? Przecież teraz siedzę cicho. Nic mi nie upadło, nic nie stłukłem, ani nie palnąłem nic głupiego.
– Nie przejmuj się Gabryś, on już tak ma. To jest cały mój Piotruś. No, już, nie denerwuj się kochanie.
– Gabryś? Widzę, że już jesteście po imieniu? Świetnie.
– Jezu! Piotrek, czy ty bardzo chcesz się jeszcze w starym roku pokłócić, czy jak?
– Nie! Ja kłócić się nie mam zamiaru. Poprostu pan Gabryś nikomu innemu nie przedstawił się z imienia! Tylko tobie!
– Przepraszam … Ja … No jakoś tak … Sory! To nie tak jak myślisz, wcale nie chciałem odbić ci dziewczyny.
– Jeżeli tylko spróbujesz, to najpierw obije ci mordę, a potem wyczyścisz całą karetkę szczoteczką do zębów!
– Piotrek! Daj spokój! Taki z ciebie maczo? Wyluzuj, jeśli nie chcesz mnie zdenerwować.
– No, to co z tymi walentynkami?
– Wypalił nowy, jak by nie zauważając kłótni narzeczonych.
– Z jakimi walentynkami?
– Tym razem zapytał czerwony ze złości Piotr, który najwyraźniej zapomniał, że przyczyną kłótni poniekąt były walentynki.
– No, czemu były najgorszym dniem w twoim życiu?
– Bo nie miałem komu wystrzelić szampana, podarować kwiatów, czy seksownej bielizny.
– Odpowiedział najbardziej chłodnym i opryskliwym tonem, na jaki tylko było go stać.
– A teraz masz komu wystrzelać szampana, puszczać fajerwerki pod słońce, masz kogo nosić na rękach i komu kupować seksowną bieliznę. A i tak tego nie robisz!
– Kąśnięcie ukochanej było bolesne, ale niestety głównie dlatego, że pewnie miała racje.
– W takim razie przepraszam, że nieustannie cię rozczarowuje, że będziesz musiała znosić mnie przez resztę życia. Nie będę wam przeszkadzał, skoro tak dobrze się wam rozmawia!
– Wstał wściekle od stołu i wybiegł niemal przewracając krzesło.
– Jezu! Martyna … Ja, przepraszam … Może rzeczywiście będzie lepiej, jak przez cały czas będę milczał? Przeze mnie się pokłóciliście.
– Daj spokój. Nie przez ciebie. Piotr już czasem taki jest. Porywczy i cholernie zazdrosny, nawet jak nie ma powodów. Z resztą, sam widziałeś.
– Taaa. Mam nadzieję, że się pogodzicie. Nie chciałbym kwasów w pracy.
– Damy radę. Nie przejmuj się. A co do twojego imienia, jest piękne. Serio, podoba mi się. Jeśli będzie chłopiec, to może tak go nazwiemy z Piotrkiem.
– Lepiej nie. Wtedy Piotrek zabije nas oboje. Rodzice dali mi na imię Gabriel, mając nadzieję, że będę jak ten anioł, tym czasem ja ciągle wszystko gubię, wpadam w tarapaty … No, sama wiesz.
– Można powiedzieć, że w pewnym sensie jesteś aniołem. W końcu ratujesz ludzkie życie, anioły też nad nim czuwają, co nie?
– Eeeetam… To tylko takie głupie gadanie, zabobony. Nie wierzę w coś takiego.
– Rozmowę przerwała rozradowana Lidka, która wpadła jak wicher i z impetem zatrzasnęła drzwi.
– Uuuuffff! Ale dzisiaj ślizgawica? Myślałam, że nie dojadę do pracy. Spóźniłam się całe 5 minut, jest Góra?
– Jest, ale cię nie szukał.
– Grzecznie odpowiedziała Martyna.
– Świetnie. Dzisiaj i tak jeżdżę z Banachem, może to i dobrze, bo na Arturze zamierzam zrobić piorunujące wrażenie tej nocy.
– Relacjonowała, a Nowy widząc, że zanosi się na babskie pogaduchy ulotnił się cicho.
– Wow, czyli jednak? Ty naprawdę się w nim podkochujesz?
– Może tak? Może nie … Może poprostu wiem, co to znaczy żyć samotnie w tłumie? Ja też sporo w życiu przeszłam, wycierpiałam … Wiem jak mu trudno i ciężko się otworzyć, po śmierci tej całej … Renaty. On nigdy nie mówi o tym, co czuje, co go boli … Stara się nam pokazać, że jest twardy i nieugięty, a w rzeczywistości … To tylko maska.
– Rozczulała się Lidka.
– Może i coś w tym jest. A jesteś pewna, że on potrzebuje teraz czegoś w rodzaju związku? Że coś do ciebie czuje?
– Jedyne czego jestem pewna to tego, że nie zostawię go samego. Może z czasem coś z tego wyjdzie. A teraz patrz! Patrz, jaki kostium wytrzasnęłam! Może to trochę dziecinne, infantylne, ale … Nie miałam pomysłu na nic innego. Tą kieckę sama sobie uszyłam, ten szal wygrzebałam gdzieś z szafy.
– Zachwycała się, rozkładając przed Martyną bardzo długą i mocno połyskującą, czerwoną, satynową suknię, która mieniła się przy każdym ruchu, mnóstwem cekinów i koralików. Oraz długi szal, z powłuczystego materiału, obszyty złotym brokatem.
– Jakie to śliczne! Będziesz królową balu! A gdzie korona?
– Aaa, korona. Zapomniałabym, tutaj jest. Nie miałam czasu biegać po sklepach. Zrobiłam to ze zwykłej tektury, oblepiłam złotym papierem samoprzylepnym, złotym brokatem i proszę! Korona jak się patrzy, nie?
– Booże, Lidka, to wszystko jest śliczne. Jak byłam małą dziewczynką, zawsze marzyłam żeby mieć coś takiego. Góra chyba rzeczywiście oszaleje. Przebierz się w te cudeńka zaraz, muszę cię w tym zobaczyć …
– Lidka wbiegła do przylegającej w pokoju toalety i przebrała się prędko. Poprawiła włosy i z gracją królowej, wytoczyła się starannie uważając by nie podeptać sukni. Oczy Martyny rozszerzyły się do maksimum z podziwu, w parze z ustami.
– Jej, Lidka! Jaką ty jesteś piękną kobietą! Masz taką szczupłą figurę. Musisz częściej nosić dopasowane sukienki.
– Eee, daj spokój. Najlepiej czuję się w dresach, luźnych jeansach, bez makijażu. No i w stroju ratownika oczywiście.
– Ale w takich ubraniach żaden facet, nawet Góra nie ma szans zobaczyć twojego prawdziwego piękna.
– Moje prawdziwe piękno ukryte jest wewnątrz mnie. Jeżeli żaden mężczyzna tego nie sprawdzi, to już jego problem.
– Rzekła spowrotem przebierając się w strój ratownika, by być w gotowości do ewentualnego wyjazdu.
– W sumie? Masz rację. Słuchaj, Jeździsz dzisiaj z Banachem to … Może byś poobserwowała tego … No … Miśka, co? Ciekawe, czy te muskuły, to tylko na pokaz? Czy jednak na coś się przydają.
– Jasne! A co, piotrek ci się znudził?
– No co ty wygadujesz, tak, poprostu…
– 26 S! Dzwonił jakiś bardzo zdenerwowany mężczyzna. W jego domu, dziecko wylało na siebie garnek z gorącą wodą. Podaję adres: Bielańska 33 mieszkania 5.
– Krótko po tych słowach, gdy Lidka zbierała się do biegu wraz ze sprzętem, drzwi otworzyły się i usłyszały głos Wiktora:
– No, co jest z tobą Lidka! Ruchy Ruchy, słyszałaś? Wezwanie mamy!
– Biegnę, lecę, pędzę, doktorze!
– Odkrzyknęła i wypadła, żegnając się z Martyną, a minutę później, wraz z Miśkiem i Wiktorem siedziała w karetce.
– Misiu, pamiętaj, że to nie jest hulajnoga. Jedziemy na bombach i przyciśnij troszeczkę.
– Zastrofował nowego kierowcę Wiktor
– Tak jest, doktorze. Się robi!
– A ty prowadziłeś kiedyś karetkę?
– Zapytała Lidka, chcąc podtrzymać rozmowę.
– A co, jest jakiś problem?
– Nie. Żaden, tylko … Drogi takie oblodzone … Napewno nas nie zabijesz?
– Spokojna twoja rozczochrana, księżniczko.
– Odparł najspokojniej w świecie, ledwo wyhamowując przed starszą panią, która nie zważając na czerwone światło, szła wolniej, niż najszybszy żółw. Wiktor i Lidka wrzasnęli:
– Uważaaaaaaaj!
– Przepraszam szefie. Sam szef widział, miałem pierwszeństwo! Pozatym ta Karetka niezbyt nadaje się do jeżdżenia i nagłego hamowania.
– Zanim Wiktor zdążył odpowiedzieć, Misiek otworzył okno i wykrzyczał:
– Co pani robi! Życie pani niemiłe? Nie widzi pani, że jadę na sygnale? Że jest czerwone światło?
– Misiu, spokój! Nie mamy czasu na urządzanie awantur. Ile jeszcze?
– Krzyknął Wiktor, a Misiek wściekle zatrzasnął okno.
– Sory szefie, ale takie babcie podnoszą mi ciśnienie. Za dwie minuty będziemy.
– Skwitował i do końca jazdy milczeli we troje. Gdy znaleźli się pod wskazanym adresem, wbiegając na klatkę schodową, odrazu usłyszęli rozdzierający krzyk dziecka, który zaprowadził ich, pod odpowiednie drzwi. Wbiegli bez pukania.
– Halo! Halo, Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe! Gdzie jest ziecko?
– Odezwał się, biegając wraz z Lidką i Miśkiem w poszukiwaniu poparzonego malucha. Wpadli do łazienki, która była tak wązka i ciasna, że ledwo pomieścili się z całym sprzętem. Zastali tam młodego ojca, który ślęczał nad około trzy letnim chłopczykiem. Dziecko wyrywało się nieporadnemu ojcu, polewane zimną wodą w wannie, a jego krzyki zagłuszały niemal wszystkich.
– Może mi pan powiedzieć co tu się stało?
– Kacperek wy … wy, wy, wy, wy, wy …
– Wylał, tak?
– Pytał lekarz, próbując przyspieszyć tok rozmowy z ojcem, który jąkał się niemożliwie ze zdenerwowania.
– Tak. Gotowałem parówki i kiedy wy, wy, wy, łączy, czy, czy łem, ga, ga, ga, gaz, to … Mały po, po, po, po, podszedł, nie wiem kie, kie, kie! Kacperku! Sy, sy, sy, syneczku!
– Czy chłopiec miał w chwili wylania na siebie wrządku coś na sobie?
– Ta, ta, ta, ta, tak, blu, blu, blu, blu
– Bluzeczkę? Zdjął pan?
– Ja, ja, ja, ja, nie wiedziałem co, co, co, co, co… Ja, ja
– Proszę pana! Na drugi raz proszę pamiętać! Nigdy nie ściągamy ubrań z osoby poparzonej. W ten sposób pogłębił pan tylko problem i przysporzył pan więcej bólu i cierpienia synowi! Dzieciaki, parametry, płyny i przeciwbólowe dożylnie. Hydrokortyzon i paracetamol, przepływ na maksa.
– Nie, nie, nie, nie niech mi pan pmoże ja, ja, ja, ja. Ja rozwodzę się z żo, żo, żo, żoną, ona mi go zabierze, pra, pra, pra, pra, prawa do niego ja … Jeżeli ona się dowie … Dowie … Bo, bo, bo, bo, że.
– Proszę pana. Proszę zadzwonić do matki dziecka i poinformować ją o zdarzeniu, my zabieramy chłopca do szpitala w leśnej górze. Poparzenia wyglądają na drugi i trzeci stopień, to bardzo poważne proszę pana. Musi pan pojechać z nami.
– Mężczyzna spanikowany, biegał w popłochu, pakując rzeczy synka, przy pomocy Lidki. W końcu zadzwonił do matki chłopca, jednak to Wiktorowi przypadło w udziale dokładne poinformowanie o zdarzeniu, gdyż jego tata był zbyt zdenerwowany. W końcu Misiek, uporczywie rzując gumę, sprawiał wrażenie, jak by ta sytuacja nie była dla niego niczym strasznym. Wśród wrzasków, zdenerwowania, udali się wszyscy do szpitala klinicznego w leśnej górze, gdzie na oddziale dziecięcym, chłopiec pozostał pod opieką Tomasza Rzepeckiego.
– Dochodziła już jedenasta wieczór. Karetki jeździły jak oszalałe, do lekkich poparzeń zimnymi ogniami, urwanych za sprawą petard palców, czy innych kończyn. Wkońcu i ratownicy znaleźli wytchnienie i mogli rozpocząć swój sylwestrowy bal. Rzecz działa się w szatni, która na czas imprezy została uprzątnięta i udekorowana kolorowymi serpętynami i balonami. Pod ścianą stały głośniki, z których płynęła różnoraka muzyka. Na środku stanął pokaźny stół, a na nim jeszcze pokaźniejsza ilość półmisków z jedzeniem. Przy stole i pod ścianami, siedzieli wszyscy, rozmawiając, żartując i śmiejąc się. Artur Góra, zdawał się być najbardziej radosny spośród wszystkich. Uśmiechając się od ucha do ucha, rozmawiał, ochoczo gestykulował z prześliczną śpiewaczką na wózku. Z głośników popłynęła lambada. Góra bez najmniejszego zakłopotania, wziął Maję na ręce, nie zważając na jej piszczące, acz rozciągające się w białym uśmiechu protestu i zaczął z nią zabawnie tańczyć, wraz z innymi śmiałkami, którzy zechcieli się podjąć tego zadania. Taką właśnie scenerię ujrzała piękna Lidka, wchodząc jako ostatnia, niczym kopciuszek do balowej sali. Tyle, że ktoś pożyczył sobie księcia, który miał tańczyć tylko z nią przez całą noc, a na drugi dzień, miast szukać panny, na którą pasowałby zgubiony pantofelek, miał czekać u jej drzwi z tym pysznym rosołkiem, który kochała chyba tylko ona. Uśmiech, którym emanowała od wejścia natychmiast znikł, gdy stanęła, zamknąwszy za sobą drzwi i rozejrzała się dyskretnie. Wszyscy byli czymś zajęci, nikt nawet nie zauważył królowej balu, która sfrunęła z niebios, niczym motyl. Poczuła się tak, jak by długowłosa blondynka zabrała jej wszystko. Nadzieję, na nowe, lepsze życie. Mężczyznę, który nic jej nie obiecywał, a jednak pragnęła zrobić wszystko, by zapałał do niej uczuciem. Odnalazła wzrokiem Martynę i poszła szybko w jej stronę. Przywitała ją z wściekłością w oczach, nie tracąc czasu na zbędne uprzejmości.
– Co ona tu robi?
– Martyna odwróciła się zdezoriętowana, czując mocny uścisk dłoni na swoim ramieniu.
– Yyyy, cześć … Kto?
– Powiodła wzrokiem za palcem Lidki. Gdyby był pistoletem, z pewnością wystrzeliłby kule i to nie jedną, w roztańczoną parę.
– O matko… Lidka … Ja … Tak mi przykro …
– Wydusiła Martyna zdając sobie sprawę z dramatu, który rozgrywał się w sercu Lidki.
– Tylko proszę cię … Nie rób nic głupiego … Błagam!
– Kobieta uśmiechnęła się kwaśno. Podeszła do prowizorycznego barku i nalała sobie sporą szklankę wódki. Po czym wróciła do Martyny.
– Co ty wyprawiasz? Lidka … To nie jest dobry pomysł, zapijać smutki. Chodź, potańczymy, pogadamy …
– A masz lepszy pomysł? Piję za twoje zdrowie. Twoje, Piotrka, waszego maleństwa.
– Lidka, ale …
– Ale Lidka nie słuchała. Po jednej szklaneczce wódki, nadeszła kolej na drugą i trzecią, czwartą, piątą… Pomiędzy drinkami, tańczyła z kim popadło, mając odrobinę nadziei wywołania zazdrości u Artura, który w końcu zoriętował się o obecności Lidki na balu i spoglądał na nią od czasu do czasu. Ona ignorowała go totalnie, gdy kątem oka łapała jego spojrzenia, natychmiast uciekała wzrokiem.
– Piotrek … Musimy stąd ewakułować Lidkę … Jest już kompletnie wstawiona, a Góra i Majka …
– Co mówisz kochanie? Nic nie słyszę! Za głośno tutaj!
– Mówię, że trzeba z tąd ewakuować lidkę, bo zaraz może stać się coś niedobrego, jest wściekła na Górę! Nawet nie masz pojęcia jak cieszyła się i szykowała na tą imprezę, dla niego!
– No ale, twoim zdaniem co mam zrobić? Wyprowadzić ją siłą i odwieźć do domu?
– Nie wiem! Nie chcę, żeby coś złego się stało…
– Nie bez przyczyny mówi się, że pewne słowa wypowiadane są w złą godzinę. Lidka siedziała spokojnie na jednym z krzeseł pod ścianą, uważnie obserwując Artura i Maję. W pewnym momencie, nie wytrzymała i podeszła do nich, z ledwo napoczętą szklaneczką wódki.
– Dobry wieszór? Szy ja państwu nie przeszkhhhhadzzzammm? Mohę się dosiąśśśćć?
– Maja omiotła ją zdezoriętowanym wzrokiem.
– Chowaniec? Popatrz na mnie?
– Zabrzmiał nieco groźnie Góra. Jednak nie na tyle, by mocno pijana Lidka mogła się tego przestraszyć.
– No! No, patrzrzę, i so? So wizisz? Dohtorkhhhu?
– Lidka, ty jesteś kompletnie pijana! A czy ja nie mówiłem nic apropo picia alkoholu dzisiaj? Nie mówiłem? Mówiłem!
– Lidka zaśmiała się dziko i nerwowo. Po chwili ten śmiech przerodził się w istny atak pijackiego śmiechu, a po kolejnej chwili, śmiech połączył się z atakiem histerycznego płaczu.
– Mmmmówiłeśśś! Owszszszemmmm! Mówiłeś teżżż, wtedy w łóżkhhhhhu, żżżże ćsssi ze mmmnnną dobrzrzrze! Pammmiętaszsz? Pammmmiętaszszsz?
– Krzyczała, a oczy i uszy wszystkich uważnie obserwowały i słuchały. Muzyka ucichła.
– Chowaniec! Natychmiast się uspokój! Przywołuję cię do porządku!
– To ja, ćssssię przywołuję, dddo, porzrzrządkhhhhu! Ty dddupkhhhu! Ty idiiioto! Krrrretynie ty! Ze mną się przrzessspałłeśśś, a ją zwodziszszsz? Podoba ci siee? Nooo, no pooowieeedz! Wszyssscsy na nas patrzą teraz! Możże się jej w khhhońcsssu oświadszysz? A ty? A ty? Sssssukhhho? Wiem, że chsssesz od niego tyllkhho jednnnegggo! Lesisz na niego, bo ma wysssokie sstanowissskhhho, nnnieee? Parszywa sukoo! Zabrałaś mi wszystkoo! Zabije cię! Zabije!
– Lidka rzuciła szklanką wódki prosto w twarz Maji. Szkło rozprysło się, raniąc ją boleśnie, wódka rozlała się po twarzy i dekoldzie. Maja pisnęła tak przejmująco, że szyby zadrżały. Piotrek, Misiek i Góra, którzy byli w pobliżu, już już prawie obezwładnili pijaną kobietę, jednak zanim to, ta zdążyła mocnym kopnięciem przewrócić wózek z Mają, co obwieścił tym razem głośny, gardłowy wrzask spadającej dziewczyny. Lidka złapała ją za włosy i kilka razy uderzyła jej głową o ziemię. Ale wtedy Misiek, stanowczym ruchem oderwał ją od leżącej Maji i wziął na ręce. Lidka szlochała. Z jej krtani wydobywały się dźwięki zranionego zwierzęcia, które nie było już w stanie dokończyć walki o swoje terytorium. Biła, kopała i gryzła na oślep, w swoim pijackim amoku. Piotrek przyszedł koledze w sukurs i razem wynieśli ją poza teren stacji, odwożąc do domu. Impreza z nagła się skończyła. Wiktor opatrywał Maję, Artur przepraszał ją i wszystkich za zajście, które nie powinno mieć miejsca. Ktoś sprzątał, ktoś rozmawiał. Każdy był w szoku, ale nikt nie chciał takiego zakończenia imprezy.