Dobrze się czujesz? Kochanie?
-Zapytał Stanisław siedząc obok Anny i trzymając w jej dłoni swoją dłoń. Uśmiechał się do niej ciepło, a z jego oczu biło pogodne i ciepłe spojrzenie. Spojrzenie, które kochała. Pełne bezgranicznej miłości i czułości. Uczuć, zarezerwowanych tylko i wyłącznie dla niej.
-Tak, dziękuję ci bardzo. Jestem trochę zmęczona. Sam wiesz, ile ostatnio pracujemy. Prawie nie mamy czasu dla siebie.
-Odpowiedziała z równie pogodnym uśmiechem i lekkością w głosie. Rozejrzała się wokół siebie. Znajdowali się w ich domu. W salonie, na wielkiej, skórzanej, czerwonej kanapie, o której od zawsze marzyła. Stanisław spełnił to marzenie zaraz po ich ślubie, a ona cieszyła się wtedy jak dziecko z podarków w dzień bożego narodzenia.
-Napijesz się wina? Jesteś taka blada. A może coś zjesz? A może … Wiem! Przygotuję ci aromatyczną kąpiel? Co ty na to?
-Jesteś kochany, Stasiu. Czym sobie na to zasłużyłam, że tak o mnie dbasz?
-Aniu, kochanie. Tyle razy ci powtarzałem. Niczym sobie nie zasłużyłaś na moją miłość. To ja jestem ci wdzięczny, że pokochałaś mnie takiego, jakim jestem. Z nikim nie byłem w życiu bardziej szczęśliwy.
-Powiedział i objął ją czule ramieniem. Poczuła, jak w jej sercu poraz kolejny rozlewa się błogie ciepło. Przytuliła się mocniej do jego klatki piersiowej. Wciągnęła do płuc powietrze, przesycone zapachem jego perfum, wody po goleniu, którą tak bardzo lubiła. Pod policzkiem wyczuła miękkość materiału jego koszuli. Sięgnęła dłonią do jego włosów, mierzwiąc je delikatnie. Stanisław roześmiał się ciepłym, perlistym głosem i pocałował Annę w usta. Najpierw delikatnie, a potem pocałunki zaczęły nabierać coraz większej namiętności. Sunął ustami coraz niżej, po brodzie, szyi, dekolcie, zatrzymując się dłużej, na krągłych i kształtnych piersiach. Nie opierała się. Kochała, kiedy to robił. A w szczególności, kochała swoistego rodzaju delikatność, którą w to wkładał. Jęknęła cicho i zmysłowo, pozwalając sobie na całkowite rozluźnienie w jego ramionach. Gdy oboje byli już zupełnie nadzy, a ich oddechy przyspieszyły, Anna, kierowana jakimś przeczuciem, spojrzała w stronę drzwi do salonu. Były otwarte. Zobaczyła w progu jakąś znajomą postać. Był to mężczyzna. Jego oczy patrzyły na nią z bezgranicznym smutkiem. Ze złością i rozczarowaniem. A po chwili, zaczęły mu lecieć łzy.
-Wiktor!
-Wrzasnęła ile tchu w piersi, jednocześnie próbując się wyrwać z uścisku roznamiętnionego Stanisława. Lecz on stawał się coraz silniejszy. Tak silny, że już po chwili zaczynała się dusić. Nie mogąc się poruszyć. Wiktor nadal stał w progu, płacząc.
-Aniu, kocham cię. Tak bardzo cię kocham. Bardzo chciałbym mieć z tobą dziecko. Nie patrz na niego! Nie przejmuj się nim! Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię!
-Szeptał Stanisław wprost do jej ucha. A ona, nie mogła nic powiedzieć. Coraz bardziej brakowało jej powietrza. Przestronny salon z nagła stał się dużo mniejszy i zaczął jej wirować w oczach. Ściany się pochylały. Miała wrażenie, że lada moment przestanie oddychać. Patrzyła błagalnym wzrokiem na Wiktora, prosząc, by jej pomógł. Ale on, nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr.
-W tym momencie, z ust Anny wydobył się chrapliwy, przerażający krzyk, i obudziła się, gwałtownie siadając na łóżku i otwierając oczy. Rozpaczliwie walczyła o każdy oddech, zanim zoriętowała się, że to był potwornie zły sen. Po chwili zerwała się z łóżka i pobiegła do toalety. Wymiotowała długo i gwałtownie. W głowie wciąż rozbrzmiewały echem słowa Stanisława.
-Kocham cię! Kocham cię! Kocham cię! Nie patrz na niego, nie przejmuj się nim!
Gdy skończyła, usiadła na podłodze, obejmując się ramionami i rozpłakała się gorzko.
-Ty pieprzony sukinsynu! Nawet we śnie nie możesz dać mi spokoju? Naprawdę nie mam szans od ciebie się uwolnić?
-Powiedziała cicho patrząc w swoje zmęczone odbicie w lustrze. Była bardzo blada, miała podkrążone oczy. Wszystko to składało się na serię niemal nieprzespanych nocy i zbyt wielu przepracowanych godzin. Na zajutrz miała się odbyć rozprawa, która miała rozwiązać to, co tak bardzo nie pozwalało jej normalnie funkcjonować. Siląc się na jakotaki spokój, umyła zęby i poszła do kuchni. W pierwszym odruchu chwyciła papierosa i zaciągając się łapczywie dymem, Spojrzała na zegar. Dochodziła czternasta.
-Cholera. Wiktor zaraz kończy dyżur.
-Pomyślała i ciężko opadła na krzesło, nie mając sił, by doprowadzić się do jakotakiego stanu wyglądalności, czy co więcej, przygotować mu coś do jedzenia. Nie wiedziała jak długi czas spędziła w zamyśleniu, z którego wyrwało ją przekręcanie klucza w zamku.
-Anka? Anka! Już jestem! Halo! Wróciłem!
-Krzyczał Wiktor od progu. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż w chwilę potem wszedł do kuchni. Spojrzała na niego szybko. Odrazu się zoriętowała, że miał równie ciężki dzień, jak ona koszmarny sen.
-Co się dzieje? Dobrze się czujesz? Jeszcze w piżamie? Jesteś chora? Masz gorączkę?
-Nie, Wiktor, ja…
-No to o co chodzi. Pewnie znowu handra?
-Nie. Od pewnego czasu mam spore problemy ze snem. Dziś na ten przykład zasnęłam dopiero o czwartej nad ranem, a kiedy wyszedłeś, zaaplikowałam sobie coś na sen i dopiero się obudziłam.
-Zwariowałaś? Jak długo zamierzasz żyć na prochach? Chcesz się od nich uzależnić?
-Wiktor. Nie mam dzisiaj siły na kolejną kłótnię z tobą. Rozumiesz?
-No, wyobraź sobie, że chyba rozumiem. Bo ja też nie chcę się z tobą kłócić. Ani dzisiaj, ani wczoraj, ani przedwczoraj, ani miesiąc temu. Tylko ja poprostu za tobą nie nadążam. Jednego dnia, do rany można cię przyłożyć, skolei innego lepiej do ciebie nie podchodzić. Nie odzywać się.
-Wiesz z czego to wynika Wiktor.
-Wiem. Ale sądzisz, że to cię usprawiedliwia? Żeby ganić mnie za najmniejsze przewinienie? To jest powód, żebym musiał ważyć przy tobie każde słowo, żeby broń Boże cię nie urazić??
-Nie, wiktor, przepraszam. Masz rację. Mam w życiu takie okresy, w których przeszłość zabardzo chce mi o sobie przypomnieć i nie pozwala się od siebie uwolnić. Nie wiem jak sobie z tym poradzić. Dzisiaj też miałam koszmarny sen, po którym nie mogę dojść do siebie. Przepraszam cię.
-Wiktor westchnął ciężko i usiadł obok Anny patrząc na nią z troską.
-Może powinnaś jednak pozwolić sobie pomóc? Udać się z tym wszystkim do jakiegoś specjalisty? Ja też … Po śmierci Eli sądziłem, że tak po prostu uda mi się przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Tymczasem, zwyczajnie nie byłem w stanie przyznać się przed samym sobą, że z każdym dniem, coraz bardziej sobie z tym wszystkim nie radzę. W szczegulności ze swoimi emocjami.
-I co? Poszedłeś z tym do psychologa? Psychoterapełty?
-Tak. Poszedłem. Zaraz po tym, jak niemal zmarła mi pacjentka na stole operacyjnym. Uszkodziłem jej tętnicę udową i mało brakowało, a wykrwawiłaby się na śmierć. Wtedy postanowiłem, że nie pozwolę na to, by ktokolwiek oprócz mnie, ucierpiał przez moje problemy. No i udałem się z tym do psychologa. Chodziłem tam przez dobrych kilka miesięcy, prawie rok. To wtedy podjąłem decyzję o przejściu do karetki. Miało to być tymczasowe i … Jakoś tak zostało.
-Urwał milknąc na dłuższą chwilę. Spróbował ją przytulić. Na moment zesztywniała, lecz po chwili uległa chwytowi jego ciepłych i silnych ramion. A on, z nosem zagłębionym w jej szyi, kontynuował.
-Nie chcę, żeby coś takiego przydarzyło się tobie. Kochanie, słyszysz? Kocham cię i naprawdę tego nie chcę.
-Zapóźno Wiktor. Już zapóźno. Moja przeszłość już wielu ludziom dała o sobie znać. Ostatnio partnerowi mojej pacjentki, przez co jutro spotkam się z nimi w sądzie.
-Przestań! Nie mów tak, słyszysz? Niewolno ci tak mówić. Zareagowałaś tak, jak zrobiłby to każdy normalny człowiek. Ja też mam ochotę nieraz uciec się do przemocy fizycznej, kiedy jeżdżę do wezwań, gdzie ofiarami są kobiety.
-Ale jednak tego nie robisz.
-Aniu, proszę. Stało się, zrobiłaś to. I już. I tyle. Czasu nie cofniesz. Poniesiesz jakąś małą karę, a potem normalnie wrócisz do pracy, jak gdyby nigdy nic. Chociaż, jak tak na ciebie patrzę, to sądzę, że praca jest ostatnią rzeczą, której teraz ci trzeba. Jesteś swoim własnym cieniem.
-Może masz rację. Z pewnością ją masz. Obiecuję, że postaram się, żebyś nigdy więcej nie cierpiał przez moje problemy.
-Co ty mówisz. Co ty za głupoty wygadujesz. Ostatnio dość często się kłócimy, nie możemy się dotrzeć, ale to chwilowe. Bardzo chciałbym ci pomóc, ale póki ty sama nie będziesz chciała, nikt nie będzie w stanie tego zrobić.
-Wiem. Dlatego od dzisiaj chcę pozwolić sobie pomóc. Czuję, że jak tak dalej pujdzie, to ja sama skończę w szpitalu, w najlepszym razie na intęsywnej terapi, a w najgorszym, w pokoju bez klamek.
-Wiktor pozostawił to bez komentarza, uśmiechając się do niej szeroko i delikatnie całując w usta.
-A, widzisz, Aniu. Bo jest coś, o czym powinienem ci powiedzieć, lecz całkiem zapomniałem.
-Poczekaj. To może poczekać. Jesteś głodny? Jak minął ci dzień.
-Anka, to potem. Słuchaj. Dzisiaj do naszego szpitala przywieźli kobietę. Napewno była po pięćdziesiątce. Miała udar niedokrwienny. Nazywa się Małgorzata Raiter.
-W chwili, gdy Wiktor wypowiedział nazwisko pacjentki, która trafiła do szpitala, Anna momentalnie napięła się jak struna od gitary. Jej twarz z sekundy na sekundę zmieniała kolory, a ona sama sprawiała wrażenie, jak by miała za chwilę zemdleć.
-Co ci jest? Wszystko w porządku? Halo! To ktoś z twojej rodziny, tak?
-Wiktor wstał i nalał do szklanki zimną wodę, poczym ponownie usiadł obok ukochanej i podtrzymując ją, podał jej szklankę. Ręce Ani drżały tak mocno, że szklanka po kilku sekundach, z głośnym trzaskiem rozbiła się w drobny mak.
-Anka, cholera jasna, co się dzieje. Spokojnie, oddychaj głęboko. Kim jest dla ciebie ta kobieta?
-Anna w szoku pochyliła się chcąc pozbierać stłuczone szkło.
-Zostaw to! Zostaw, siedź. Siedź spokojnie.
-Powiedziałeś, Małgorzata Raiter?
-Tak, ale…
-O Boże! O mój boże! Ona żyje! Ona żyje! Rozumiesz? Ona żyje!
-Tak, żyje. Żyje, Aniu, żyje, ale kim ona dla ciebie jest?
-Wiktor, to jest moja… To jest… To… Moja matka. Przez tyle lat myślałam, że … Że ona. Umarła. Stanisław… Powiedział… Że wypadek, że…
-Cedziła słowa nie mogąc opanować łez i drżenia na całym ciele, a Wiktor starał się zrozumieć, o co chodzi i wyłapać sens tej nieskładnej opowieści.
-Anka. Spokojnie. Jaki wypadek, co ci powiedział Stanisław?
-Nie… Proszę, nie teraz. Nie dam rady… Później. Ja… Muszę do niej … Musze się z nią zobaczyć … A jeśli umrze? Tymrazem naprawdę? Jeśli już … Nigdy jej nie powiem, jak bardzo ją…
-Uspokój się. Wszystko będzie dobrze, słyszysz? Chcesz do niej jechać w tym stanie? Mowy nie ma. Zaraz podam ci coś na uspokojenie.
-Wiktor, proszę. Pojedź tam ze mną. Inaczej ja … Ja zabiję tego sukinsyna gołymi rękami. Do tej pory myślałam, że … Że on zniszczył tylko moje życie. A dzisiaj okazało się, że … Nietylko. Wiedziałam … Wiedziałam, ten sen … Ten sen nie mógł oznaczać nic dobrego.
-Mówiła, gdy wiktor podawał jej coś na uspokojenie w zastrzyku. A po krótkiej chwili rozmowy, nieco otumanionej lekami, pomógł się ubrać i zgodził się zawieźć ją do szpitala.
4 replies on “Rozdział 12”
Boże, kocham Cię za ten rozdział.
Ja teeeż cię kocham za niego 😀 I chce następny 😀
Właśnie się pisze
U love you. Dawaj dalej, dalej kochana 😀