Pomimo prawie dwudziestostopniowego mrozu, który panował na zewnątrz, w sądzie panowała niemal gorąca atmoswera. Wszyscy pracownicy stacji zgromadzili się przed salą sądową, by kibicować Annie. Za zamkniętymi drzwiami, od ponad czterdziestu minut toczyła się rozprawa, nikt nic nie wiedział, co objawiało się ogólnym zdenerwowaniem. Korytaż był dość wązki i ledwo mieścił w sobie tak liczną ilość osób, złożoną tylko z samych przyjaciół Anny. Co jakiś czas, ktoś opuszczał zajmowane przy ścianie krzesełko, przechadzając się w tę, i spowrotem. Piotr w końcu nie wytrzymał i stanął pod drzwiami sali sądowej.
-Strzelecki! Odejdź stamtąd i usiądź grzecznie na krzesełku. Tyle razy mówię, że niewolno podsłuchiwać, to nie słuchają.
-O ile mi wiadomo, to nigdy nam pan doktor nic takiego nie mówił. Jedynie to, że ratownikowi niewolno biedz, bo przepisy takie są, ale o podsłuchiwaniu nic mi niewiadomo.
-Ech, Strzelecki Strzelecki. Jaki ty durny jesteś. No i co! Usłyszałeś tam chociaż coś ciekawego?
-Nie. Niewiele. Jakieś szmery, trzaski. O, teraz mówi napewno jakaś kobieta, ale nie rozumiem co.
-Bo uszy się myje, a nie wietrzy. Odejdź Strzelecki, daj, ja posłucham.
-Ale przecież sam doktor powiedział, że…
-Nie zdążył dokończyć Piotrek, kiedy drzwi sali otworzyły się, na szczęście zdążył się nieco odsunąć, by nie dostać w głowę. Po chwili na horyzoncie ukazała się sędzia, adwokat, protokolantka, prokurator, a zanimi Anna, Wiktor, Izabela w towarzystwie jakiejś kobiety, oraz jej mąż, w kajdankach. Lidka, Piotrek, Martyna, Artur jak na komendę otoczyli Annę i Wiktora.
-No i co! Wiadomo coś?
-Zabiorą ci prawo do wykonywania zawodu?
-Dostałaś karę grzywny?
-Mówcie coś do cholery! Co jest grane!
-Dlaczego ten gość wyszedł w kajdankach?
-Przekrzykiwali się jeden przez drugiego.
-Dość! Spokój! Cisza! Cicho bądźcieee!
-Wrzasnęła Anna i usta wszystkich zamilkły, a oczy skierowały się na nią.
-Moment, powoli, dobrze? Ja rozumiem, że wszyscy jesteście zdenerwowani, a przede wszystkim, dziękuję wam, że byliście tu dzisiaj dla mnie. Że mnie wspieraliście i kibicowaliście jak najlepszemu rozwiązaniu sprawy.
-Po pierwsze. Nie, nie zostało mi odebrane prawo do wykonywania zawodu. Po drugie, nie dostałam kary grzywny, ale poniosę karę za to, co zrobiłam. Muszę odpracować kilkadziesiąt godzin społecznie. Jeszcze nie wiem gdzie, ale coś wymyślę. Po trzecie. Pan Rafał Marzec, został wyprowadzony w kajdankach i bezzwłocznie zatrzymany dzięki zeznaniom jego żony. Tak właściwie, jeśli mam być szczera, to zastanawiam się, jak to się stało. Ofiary przemocy domowej, zastraszone tak bardzo jak ona, nie zmieniają swojego zdania ot tak, poprostu. A ona, gdy tylko poprosili ją o złożenie zeznań, powiedziała wszystko. O tym, jak się znęcał nad nią i jej rodziną, fizycznie i psychicznie. Prosiła o pomoc. Powiedziała też, że chce ratować siebie i swoje dzieci. No i taką też pomoc uzyskała. Właśnie oddaliła się wraz z biegłą panią psycholog, która z pewnością poinformuje ją, gdzie i do kogo ma się zwrócić o tę pomoc.
-No! Ja wiedziałem, że tak będzie. No co! Co tak na mnie patrzycie? Oczywiście, że wiedziałem. No przecież nie mogło być inaczej! Ciasteczko?
-Powiedział Artur z dumą w głosie i z szerokim uśmiechem.
-Nie, dziękuję. Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło, prawda? A to, czy to był cud, czy może pani Izabela w końcu poszła jednak po rozum do głowy, to nie nam oceniać.
-Stwierdził Wiktor uśmiechając się ciepło do zgromadzonych.
-Ekhemm! Długo będziemy tak stać i rozprawiać nad wodą, której nie ma już w szklance?
-Odezwała się skolei Lidka.
-No właśnie. Słusznie zauważone. Jedźmy do stacji! Trzeba to uczcić.
-Zagadnęła tym razem Martyna.
-Ty ty ty, Kubicka. Jakie uczcić, w ciąży jesteś, zapomniałaś? Co ci chodzi po głowie. Pilnowałbyś jej bardziej, Strzelecki.
-Doktorze, przecież ja nie miałam na myśli picia alkoholu, no co pan.
-No, mam nadzieję. Poza tym, ja, Wszołek i Strzelecki dyżur mamy. Niedługo zaczynamy.
-Słuchajcie, rozwiążę wasz spór. To bardzo miłe z waszej strony, że mamy w was oparcie i oczywiście, oboje z Anią sądzimy, że jak najbardziej, ten mały, ale niewątpliwy sukces należałoby uczcić, ale może nie dziś, co? Jak wiecie, w ostatnim czasie, dość mocno … Pogorszyły nam się relacje. Przez tą rozprawę, ale nietylko. Zgromadziło się też trochę problemów i chcielibyśmy pobyć trochę sami, zastanowić się co robić dalej. Wiecie, rozumiecie?
-Rzekł spokojnie Wiktor.
-A właśnie, Aniu, jak mama? Słyszeliśmy wszyscy o tej sprawie. To bardzo przykre.
-Zapytała Martyna, patrząc z troską na Annę.
-Nie jest dobrze. Ale będzie lepiej. Bardzo mocno w to wierzę. Generalnie, temat jest bardzo świerzy, więc jeśli nie macie nic przeciwko, to wrócimy do niego kiedy indziej. Tymczasem, rzeczywiście, chcielibyśmy pojechać do domu … Z Wiktorem … Porozmawiać … Spędzić trochę czasu razem.
-Jasne!
-Odpowiedzieli wszyscy zgodnym chórem.
-Super! W takim razie, do zobaczenia wszystkim. Jedźcie grzecznie do stacji, wracajcie do obowiązków. Obiecuję, że kiedy tylko będę w lepszej formie fizycznej, psychicznej z resztą też, zrobimy małą imprezkę.
-Powiedziała Anna i chwytając Wiktora pod rękę poprowadziła go w stronę wyjścia. Gdy wsiedli do samochodu, patrzyła jeszcze przez chwilę, jak ich przyjaciele odjeżdżają, a gdy straciła ich z oczu, przestając machać, zwróciła się do Wiktora.
-Dziękuję ci! Jesteś nieoceniony.
-Ja? Nieoceniony? Miło mi to słyszeć, ale przecież ja nic takiego nie zrobiłem.
-Owszem, zrobiłeś. Byłeś cały czas przy mnie. A to znaczy dla mnie najwięcej. Twoja obecność i twoja miłość Wiktor. Chociaż może niezbyt często ci o tym mówię. Czasem to jest proste, tak jak splunąć. A czasem tak trudne, jak przeżyć bez tlenu pod wodą. Ale pamiętaj, że ja cały czas jestem świadoma tego, co dla mnie robisz, że wciąż przy mnie jesteś i z pewnością będziesz. Dlatego postaram się zamknąć wszelkie bolesne dla mnie rozdziały z przeszłości, by już nigdy nie wpływały na naszą teraźniejszość i wspólną przyszłość.
-To świetnie. Bardzo się cieszę. Będę cię wspierał i robił, co tylko w mojej mocy, żeby ci to ułatwić.
-Powiedział obdarzając ją promiennym uśmiechem, a potem zatonęli w fali nie kończących się namiętnych pocałunków, od których brutalnie oderwał ich dzwonek komórki Anny.
-Zostaw. Nie teraz. Pewnie Górze coś się przypomniało. Coś bardzo mało istotnego.
-Nie, Wiktor … Pro … Pro …. Szę! Po … Poczekaj … Chwilę … Tylko zobaczę!
-Wyjęła telefon z kieszeni, a gdy spojrzała na wyświetlacz, na moment ją zamórowało.
-To Zosia.
-Oświadczyła cicho, a Wiktorowi niemal odrazu odeszła ochota na amory.
-Cholera jasna! Jak to Zosia! Dlaczego dzwoni do ciebie, a nie do mnie. Od ponad dwóch tygodni nie…
-Cii! Wiktor! Uspokój się. Widocznie coś jest na rzeczy, skoro dzwoni właśnie do mnie! Bądź cicho. Nie spłosz jej.
-Ale…
-Próbował kontynuować, lecz położyła mu dłoń na usta i wcisnęła zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Ania?
-Tak Zosiu, Ania. Święty Mikołaj dopiero za kilka dni.
-Dziewczyna pozostawiła to bez komentarza nawet się nie uśmiechając.
-Aniu, gdzie jesteś?
-Ja … Yyy … A gdzie ty jesteś?
-Aniu, chciałabym się z tobą zobaczyć. Wiem, że się martwiliście, ty i tata. Przepraszam was. Byłam głupia.
-Zosiu, spokojnie, gdzie jesteś.
-Nie mów tacie, że do ciebie dzwonię. Chciałabym porozmawiać tylko z tobą. To delikatna sprawa.
-To niemożliwe. Tata jest teraz ze mną. Wie, że dzwonisz.
-O Boże!
-Głos Zosi załamał się i Ania usłyszała, jak zaczyna płakać.
-On miał rację. On mnie ostrzegał! Zawiodłam go! Poraz kolejny go zawiodłam! Nie posłuchałam!
-Zosiu, kochanie, nie płacz. Nikogo nie zawiodłaś. Gdzie jesteś? Zaraz do ciebie przyjedziemy.
-Wiktor ledwo mógł usiedzieć na swoim miejscu. Ledwo powstrzymywał się, żeby nie wyrwać telefonu z dłoni Anny.
-W domu? W naszym domu? W porządku. Nigdzie się stamtąd nie ruszaj!
-Rzekła rozłączając się.
-I co! Co jest! Co jest do cholery! Co ci powiedziała!
-Nic! Nic szczególnego! Jest w domu, chce ze mną porozmawiać. Z nami. Jedź! Jedź, natychmiast!