– O tak ciepłej i rodzinnej kolacji wigilijnej, jaka rozpoczynała się właśnie w najlepsze w domu Banachów nie jeden człowiek marzył wielokroć każdego roku w tym dniu. Siedmioosobowa rodzina, która zgromadziła się w domu, wreszcie odzyskała utracony spokój i szczęście. Zosia i Anna rozkładały sztućce i talerze, śmiejąc się wesoło. Wiktor w tym czasie zajmował się córeczką, której zachwyt wielką, kolorową choinką, przystrojoną w masę kolorowych bombek, ozdób i lampek zdawał się nie mieć końca. Mama Anny doglądała ostatnich potraw w kuchni, które lada chwila miały wjechać na stół. Jarosław, brat Wiktora pomagał ich ojcu ubrać się odświętnie. Jego stan polepszył się na tyle, ŻE Anna z Wiktorem, po telefonicznej konsultacji z Jakubem, oraz lekarzem dyżurującym, postanowili zabrać go do domu na święta. Stół już niemal po brzegi zastawiony jedzeniem stał pośrodku salonu, za oknem zaczął padać drobny śnieg, a ze starej, wysłużonej mini wierzy ustawionej na regale przy oknie płynęły dźwięki kolęd i pastorałek.
– No! Siadajcie kochani, siadajcie! Wszystko już gotowe.
– Powiedziała mama Anny, próbując się przebić przez panujący rozgardiasz.
– Jezus Maria! A gdzie opłatek? A sianko pod obrusem?
– Spokojnie babciu, już się tym zajmuję..
– Wiktorku, weź Poleńkę, idźcie no szybciuchno po Jarka i Władka, ileż to można się przebierać, a może mu tam co pomóc trzeba?
– Zakomenderowała Małgorzata, a Zosia i Anna jej zawtórowały.
– Pola była bardzo rozczarowana, że tata odrywa ją od tak wspaniałej zabawy, którą były próby pozbawiania choinki pięknych ozdób, bombek i lampek, skutecznie uniemożliwiane przez rodziciela, ale właśnie to było przecież najfajniejsze.
– Jak wam idzie? Zaraz zaczynamy.
– Zapytał wchodząc do pokoju taty z grymaszącą Polą na rękach.
– No już już, cichutko kochanie, potem się pobawimy, zgoda? Będzie jeszcze fajniej.
– Pocałował dziewczynkę w główkę i nieco się uspokoiła.
– My już jesteśmy gotowi, prawda…Tato?
– Odrzekł Jarek z lekkim wysiłkiem sadzając ojca w specjalnym fotelu, by można go było przewozić z miejsca do miejsca..
– Słuchaj Jarek…Pomyślałem, że skoro i tak wszyscy będziemy szli na pasterkę, to może zostałbyś dzisiaj u nas na noc…
– No…Jeżeli to nie problem…Pomógłbym przy tacie. Z resztą ja i tak miałem wam powiedzieć, żebyście poszli beze mnie. Zostanę z tatą w domu. Lepiej go teraz nie zostawiać.
– Tak…Racja.
– Odparł cicho Wiktor.
– No to co, idziemy? Kolacja już gotowa.
– Jarek uśmiechnął się do brata.
– Idziemy. Panie przodem!
– Wskazał palcem Polę i dziewczynka obnażyła w uśmiechu dwa przednie ząbki.
– Znaleźli się w salonie akurat w momencie, gdy Anna z namaszczeniem dzieliła opłatek kładąc go przy na kryciach.
– Już jesteście? No to siadamy! Tu, u szczytu stołu oczywiście posadzimy ciebie Władeczku! Jesteś jak by nie było seniorem rodu! Mój kochany! Tak cię zabiedzili w tym szpitalu, ale nie martw się. Już ja cię odkarmię, przy mnie już żadne takie choróbsko cię nie dopadnie. No…No…Siedź tu sobie spokojnie i niczym się nie martw.
– Małgorzata ucałowała z werwą czoło i policzki Władysława.
– Kochana jesteś Gosieńko, kochana. Chętnie bym wstał i cię uścisnął…
– Ale nie kłopocz się Władzieńku, naprawdę! Chodź, podzielimy się opłatkiem. No…No…
– Mamo, zaczekaj. Za nim wszyscy podzielimy się opłatkiem chciałabym coś powiedzieć.
– Powiedziała Anna korzystając z chwili ciszy, która zapanowała. Westchnęła ciężko z drżeniem w głosie i podjęła:
– Kochani, ja…Ja jestem tak wzruszona, że…Że, naprawdę…Ciężko mi sklecić jakieś sensowne zdanie…Zawsze tak mam, kiedy się stresuję i jestem szczęśliwa.
– W Kącikach jej oczu pojawiły się pierwsze, nieproszone łzy, które próbowała powstrzymać mrugając.
– Cieszę się bardzo, że…Że…Że…Uffff, Jezu, co ja miałam powiedzieć? Wybaczcie mi, ale naprawdę bardzo się stresuje i…I…No…W dodatku kiedy jestem szczęśliwa to…Przepraszam, muszę wziąć kilka łyków wody.
– Chwyciła szklankę w dłoń i głośno przełknęła kilkukrotnie.
– Aniu, spokojnie…
– Wiktor objął ją ramieniem.
– Więc chciałam powiedzieć, że naprawdę to cudownie widzieć was tu wszystkich, teraz…Razem i…Boże…Przepraszam, ja…
– Ręka Wiktora zaczęła czule gładzić jej plecy.
– Ten rok był dla nas wszystkich tak trudny…Niemal na każdym kroku jakieś tąpnięcie…
– Przerwała ocierając łzy i zbierając siły na następne słowa.
– Myślę, że to wszystko tylko nas wzmocniło i wielka moja radość, że pomimo tylu przeszkód…
– Jej palce bezwiednie zaczęły bębnić po stole.
– Że przeszliśmy przez to wszystko i jesteśmy razem…Chciałabym, żeby tak było już zawsze…Żebyśmy pozostali tacy szczęśliwi, tworząc wreszcie prawdziwą rodzinę, tak jak teraz. Przepraszam was, jeszcze raz, że ja tak plotę bez ładu i składu, ale…Jestem prze szczęśliwa i bardzo wzruszona!
– Rozpłakała się, ale została nagrodzona oklaskami i tradycja dzielenia się opłatkiem została rozpoczęta.
– Moja dzielna, szczęśliwa żono! Cieszę się, że trafiłem na ciebie, bo obawiam się, że żadna inna długo nie zniosłaby tego mojego heroizmu dla świata i kłopotów, które za sobą niesie. Już? Dobrze?
– Dobrze. Dziękuję. Nie wiem czy masz tak do końca powód do radości, bo jeżeli ten heroizm będzie się powtarzał to…Rozwód w trybie natychmiastowym! Wszystkiego najlepszego kochany Oby ten rok był jeszcze lepszy niż poprzedni, wobec tylu zmian, które nas czekają.
– Będzie na pewno, obiecuję!
– Przełamali się opłatkiem i korzystając z nieuwagi domowników wymienili długi, namiętny pocałunek.
– W następnej kolejności Wiktor podzielił się opłatkiem z mamą Anny, obawiając się o swoje żebra, kiedy tuliła go mocno życząc pomyślności i wspaniałego życia w nowym domu.
– Wiktosiu…Co z tymi oświadczynami, o których mi mówiłeś wczoraj?
– Szepnęła konspiracyjnie.
– Oczywiście, że będą. Zdążyłem już ukryć pierścionek pod choinką. Jarek przebierze się za Mikołaja i będzie rozdawał prezenty. To będzie moja szansa.
– Świetnie kochany! Świetnie!!
– Tato, tu jesteś! Wreszcie się do ciebie dobiłam. Wszystkiego najlepszego!
– Dziękuję słoneczko. Aleś ty mi wyrosła. Życzę ci, żebyś była taką dobrą studentką jak ja.
– Ha ha ha! Suchar…Będę lepszą, a właściwie jestem. A ja życzę tobie, żebyś był szczęśliwy zawsze tak, jak jesteś teraz. Cieszę się, że pogodziliście się z wujkiem, że będziemy mieszkać w nowym domu…No ja to właściwie raczej będę pomieszkiwać, ale to szczegół. Zasłużyliście z Anią na to całe dobro.
– Miło to słyszeć. A powiedz no staremu ojcu, kręci się tam już ktoś koło ciebie? Czekać mam wnuków?
– Nie, możesz być spokojny, będziesz pierwszym, który się dowie, jeżeli ten fakt się zmieni.
– Przełamali się opłatkiem tuląc się mocno i Zosia zostawiła ślad szminki na policzku Wiktora, a potem poszła dzielić się opłatkiem z innymi.
– Nadeszła chwila, która stresowała Wiktora od początku dnia. Musiał podzielić się opłatkiem ze swoim bratem, któremu zdecydował się wybaczyć. Chociaż miał najszczersze intencje, jak sobie postanowił, chwila tak i tak była dla niego bardzo trudna i przyprawiała go o dreszcze i gęsią skórkę.
– Jarek…Ja…Chciałbym…Życzyć ci, żebyś…
– Jąkał się niepewnie.
– Żebyś po prostu był szczęśliwy, żeby otaczali cię dobrzy ludzie, zdrowie i…Nie wiem co jeszcze. Jest to dla mnie trudne.
– Dziękuję Wiktor. Rozumiem jak się teraz czujesz, jestem ci wdzięczny za to, że mogę tu z wami być, że mi wybaczyłeś, widzę jak bardzo się starasz i wiem, że jest to szczere. Obiecuję, że nigdy już nie zawiodę.
– Przytulili się mocno, poklepując raźno po plecach i po przełamaniu, Wiktor raźno poszedł dzielić się opłatkiem ze swoim tatą.
– Cześć tato. Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Nie jesteś zbyt znużony?
– Nie, wprost przeciwnie. Nigdy nie czułem się lepiej i nie byłem bardziej szczęśliwy, nawet wtedy, gdy skończyła się druga wojna światowa.
– Wiktor roześmiał się.
– To świetnie. W takim razie tobie to muszę życzyć zdrówka! Mnóstwo, mnóstwo zdrówka. Będzie ci potrzebne, żeby nas wszystkich przeżyć. Mówiliśmy ci z Jarkiem, że z tego wyjdziesz, a ty sądziłeś inaczej.
– Gdybyś nie poczuł się zagrożony moim odejściem, nigdy w życiu nie pogodziłbyś się z bratem. Ukartowałem to troszeczkę synu.
– No nie wiem czy było to ładne z twojej strony, ale wybaczam ci. Zasiadajmy więc do kolacji.
– Po skończonym obrzędzie dzielenia się opłatkiem przy stole na powrót zrobił się harmider. Każdy z kimś o czymś rozmawiał, zajadając i śmiejąc się w najlepsze. Mama solennie pilnowała kto i ile czego zjadał, co rusz rzucając różne komentarze, które bawiły wszystkich.
– Wiktosiu, dołóż sobie tej rybki, taka pyszna mi wyszła w tym roku. Zosieńka, ty taka blada, chudziunia, barszczyku zjedz więcej, bo witaminek ma dużo. Aneczko! No co to ma być! Dziobiesz jak wróbelek. Tylko pan Jareczek je jak przystoi, niczego sobie nie żałuje. Władziu, może jeszcze ciasta? A Polisia to by chętnie babcinego kompociku się jeszcze napiła ciooo?
– Po kolacji było wspólne śpiewanie kolęd i pastorałek
– No to co! Prezenty?
– Zapytała Anna radośnie.
– Taaak!
– Odkrzyknęli wszyscy.
Do pokoju wszedł Jarek, który nie wiedzieć kiedy ulotnił się, by przebrać się za świętego Mikołaja. Cała ta atrakcja była przygotowana ze względu na najmłodszą Banachównę, lecz nikt nie spodziewał się, że dziewczynka się przestraszy. Płacz szybko został jednak zażegnany, gdy święty Mikołaj o nieco zmienionym na tę potrzebę głosie wręczał jej kolorowe prezenty. Mama lekko trąciła pod stołem Wiktora.
– Bądź czujny Wiktosiu, bądź czujny!
– Syknęła obserwując Annę, która wraz z Zosią pomagała rozpakowywać prezenty małej Poli. Po chwili cała podłoga w salonie zasłana była kolorowymi wstążkami i papierem, mnóstwem nowych zabawek Poli. Jej zachwyt objawiał się piskiem o najwyższych możliwych decybelach. Kiedy nadszedł czas rozpakowywania prezentów przez Annę i w jej rękach pojawił się upominek od Wiktora, czujny mąż stanął obok. Maleńkie pudełeczko zostało w końcu wydobyte z papierów i wstążek i wszyscy usłyszeli zbyt głośny oddech Anny.
– Wiktor…Czy ty masz z tym coś wspólnego?
– Ja? Nie, no co ty…Przecież nie jestem w tym gronie jedynym mężczyzną..
– Cichy śmiech przeszedł po salonie.
– O matko…
– Jęknęła kiedy zobaczyła piękny pierścionek w środku maleńkiego pudełeczka, wyłożonego czerwonym atłasem.
– Podoba ci się?
– Jest…Jest piękny, ale…Ale…Przecież ja już jestem twoją żoną…
– Tylko w połowie pełnoprawną. Do prawdziwych oświadczyn z pierścionkiem nigdy jeszcze nie doszło, nie było całej magii towarzyszącej uroczystościom ślubnym…
– Jezu…Wiktor…
– Zaraz mi tu zemdlejesz. Ale za nim to…Aniu, wyjdziesz za mnie?
– Tak! Tak tak tak tak tak!
– Powiedziała cicho, lecz na tyle głośno, że wszyscy mogli to usłyszeć.
– Ekstra ekstra ekstra ekstra!
– Odpowiedział i przytulił ją mocno, pieczętując przyjęcie oświadczyn długim pocałunkiem, wśród dopingujących do tego okrzyków.
– W takim razie zaraz po świętach pędzimy rezerwować najbliższy termin i trzeba będzie zająć się przygotowaniem tego pięknego dnia.
– Aniu, twoja komórka dzwoni w kuchni.
– Odezwała się Zosia, a Anna szybko oderwała się od Wiktora i pobiegła, by odebrać i porozmawiać nie przeszkadzając rodzinie w radowaniu się podniosłymi chwilami. Spojrzała na ekran telefonu i dojrzała, że dzwoni doktor Woźnicka z interny, która tego dnia miała dyżur w szpitalu w leśnej górze.
– Halo? Halo? Agata? Czekaj…Czekaj, bardzo słabo cię słyszę! Praktycznie nic nie rozumiem, naprawdę bardzo słabo…Nie…Teraz tak samo cicho, nic to nie dało.
– Anna wcisnęła przycisk głośniej na swoim telefonie komórkowym.
– Słuchaj Agatko…Dalej nic…Nie wiem co się dzieje, może to coś z zasięgiem…Podgłosiłam swój telefon na maksa i dalej bardzo słabo, może Zosia, poczekaj…Zosiaaa! Zośkaaa! Możesz na chwilkę?
– Zosia przybiegła do kuchni z nową torebką na ramieniu.
– Co się dzieje Aniu?
– Nie wiem…Dzwoni doktor Agata ze szpitala w leśnej górze, prawie nic nie słyszę, a głośność dałam na maksa. Jeszcze tego by brakowało, żeby telefon się popsuł.
– Pokaż mi go.
– Dziewczyna wzięła do ręki komórkę i wybuchnęła tłumionym śmiechem.
– Trzymałaś telefon mikrofonem przy uchu.
– O Jezu…To naprawdę coś ze mną dzisiaj nie tak…To przez ten stres. Dziękuję ci. Halo? Agata?
– Zosia wyszła, a Anna zrelacjonowała koleżance swoją pomyłkę, a potem przez długą chwilę milczała i uśmiech znikał z jej twarzy.
– Ro…Rozumiem…Bardzo ci dziękuję, że…Że zadzwoniłaś…Tak…Tobie również…Mimo wszystko wesołych świąt.
– Rozłączyła się i wróciła do salonu, gdzie śmiechom i wygłupom nie było końca.
– Pan Stefan zmarł godzinę temu. Właśnie dzwoniła doktor Woźnicka z leśnej góry.
– Wypaliła sprawiając, że zaległa grobowa cisza. Jedynie Wiktor wstał z miejsca i przytulił ukochaną dając jej znać, że rozumie jej ból.
2 replies on “Rozdział 21”
o cholera szkoda go
🙁 🙁