Artur siedzial w swoim gabinecie, uzupelniajac i porzadkujac papiery. Tego
dnia czul sie zle, juz od samego rana. Przeziebienie próbowalo go dopasc
ze zdwojona sila. Przed pujsciem do pracy, nafaszerowal sie
nieprawdopodobna iloscia witamin, oraz leków zbijajacych teperature. W tym
dniu nie mial dyzuru, jednak jako kierownik stacji, mial duzo wiecej
obowiazków, którym musial podolac w przerwach pomiedzy wyjazdami do
pacjentów. W ostatnim czasie jego psychicznych rozterek, mial tak malo
checi do papierkowej roboty, ze uzbieralo mu sie sporo pracy. Konczyl
pisac jedno z zaleglych sprawozdan, corusz pokaslujac, siakajac w
husteczke, glosno kichajac, gdy rozleglo sie pukanie do drzwi.
-Prosze!
-Czesc doktorku.
-Powiedziala Lidka podchodzac szybko i calujac go w usta.
-To twoje kaslanie i kichanie slychac w calej stacji, dobrze sie czujesz?
-Nie! Lidka, ja.
-Tak wlasnie myslalam. Ledwo stoisz na nogach. To znaczy, ja wiem, ze
teraz siedzisz, ale… Moze herbatki sie napijesz?
-Lidka, posluchaj. To co zrobilas przed chwila nie moze sie wiecej
zdarzyc.
-Ale o co ci chodzi?
-O ten pocalunek. To co sie stalo … U mnie w domu … Wtedy, kilka dni
wczesniej … Ja. To znaczy my … Bylismy pijani. Rozumiesz, ja…
-Jezu, doktorku! Ty naprawde, masz, goraczke!
-Nie mam zadnej goraczki, slyszysz? Nie powinnismy byli tego robic.
Przechodzic na ty, pic tego cholernego wina.
-Ojeej! Mooje biedaactwo. Wyrzuty sumienia cie dopadly? Prawiczkiem nie
byles. Ja dziewica tez nie. Przestan mi tu biadolic. Oboje tego
chcielismy.
-Nie! To ty tego chcialas!
-Taak? Ja? Jakos specjalnie sie nie opierales.
-Bo bylem pijany.
-Oho? I moze mi jeszcze powiesz, ze nie bylo ci przyjemnie. Padne ze
smiechu chyba. Zachowywales sie dosyc glosno jak na kogos, kto tego nie
chcial.
-Przestan, nie przypominaj mi tego, bo … Przekroczylismy pewne granice,
których niewolno nam bylo przekroczyc. Ja jestem twoim pracodawca, a ty
moja pracownica i.
-Aaaaa! To oooto ci chodzi. Juz rozuumiem. Boisz sie, ze sypne komus co
zrobilismy tak? Ze wyciagna z tego wobec ciebie jakies konsekwecje? Bez
obaw! Nie wyobrazam sobie tej stacji bez ciebie. Pozatym, mnie sie
podobalo i chetnie to powtórze. Jesli tylko bedziesz mial jeszcze kiedys
ochote na seks.
-Chowaniec do jasnej cholery! Czy ja mówie nie po Polsku? Nigdy wiecej to
sie nie zdarzy. Im szybciej oboje o tym zapomnimy, tym dla nas lepiej.
-Doobra doobra. Uspookuj sie Artur. O co ci chodzi? Powiedzialam ci, ze
nie musisz sie bac o swoja skóre.
-Nie chodzi o moja skóre. Nie chce, zebys sie we mnie zadluzyla. Wybacz,
ze to powiem. Fajna z ciebie dziewczyna, ale.
-Nie w twoim typie! Wiem, wiem. Ale ja niczego od ciebie nie chce. Nie
rzadam od ciebie milosci, az po grób. Powiedzialam ci, ze dla mnie seks,
nie równa sie milosc. Potraktuj te nasza blizsza znajomosc tak jak ja, bez
zobowiazan.
-Nie bede sie powtarzal. To nie moze sie wiecej powtórzyc. Nic nie mów
Lidka! Przepraszam cie za to, co sie wtedy stalo. Koniec tematu.
Zapomnijmy o tym. A teraz, czy moglabys wracac do swoich obowiazków? Ja na
brak roboty, jak widzisz, tez narzekac nie moge. W dodatku równie kiepsko
sie czuje, wiec, jesli laska, wyjdz i zostaw mnie samego.
-W porzadku. Jak chcesz. Ale jak by co, to pamietaj, ze jestem.
-Odrzekla usmiechajac sie szeroko i wyszla. Artur rozzloscil sie nie na
zarty. Gdy drzwi zamknely sie za Lidka, lupna piescia w biórko tak
energicznie, ze wszystkie papiery, uporzadkowane i nietylko, znalazly sie
na podlodze. Wscieklosc wezbrala w nim jeszcze bardziej. Ponownie kichajac
i kaslajac, schwycil plik nieokrzesanych kartek, i wepchnal je do
pierwszej lepszej szuflady, powstrzymujac sie resztkami dobrej woli, by
nie wyladowaly za oknem i odkladajac ponowne ich uporzadkowanie, na
moment, w którym grypa przestanie mu to utrudniac. Postanowil pojechac do
domu, solidnie sie wygrzac i wylezec te paskudne zarazki. Ledwo jednak
zdazyl pozbierac swoje rzeczy, uslyszal kobiecy spiew, polaczony z gra na
pianinie. W pospiechu dotknal dlonia czola sprawdzajac, czy goraczka
przypadkiem nienabrala niebotycznych rozmiarów, gdyz nie byl w stanie
stwierdzic, skad dochodzi owy spiew. Glos kobiety byl wysoki, brzmial
pieknie i przejmujaco. Melodia, która nucila byla mu zupelnie nieznana,
ale domyslal sie, ze musiala to byc jakas aria operowa.
-Co to, do jasnej cholery! Strzelecki upodobania muzyczne zmienil, czy
jak?
-Otworzyl okno i wychylajac sie do polowy wrzasnal.
-Strzeleeckii! Kubiickaa! Nudzi sie wam? Karetki wymyte?
-W odpowiedzi uslyszal cisze. Na podjezdzie dla karetek i w poblizu stacji
nie bylo nikogo. Przechodzacy po drugiej stronie ulicy ludzie spojrzeli
na niego jak na wariata.
-Co tu sie … do chhholeery dziejee? Ja chyba naprawde zwariowalem?
-Rzekl jeszcze raz upewniajac sie, czy aby napewno nie trawi go zbyt
wysoka goraczka. Lekko poddenerwowany, zamknal okno i wyszedl z gabinetu,
postanawiajac dokladnie sprawdzic skad dochodzi muzyka. Stanal posrodku
korytaza i poczal nasluchiwac. Chwile mu zajelo zanim zorietowal sie, ze
spiew i gra na pianinie dochodzi z pomieszczenia, które w stacji nazywane
bylo szatnia. Stal opierajac sie o sciane i rozmyslajac, do której z jego
wspólpracownic nalezal ten piekny, anielski glos? W szatni stalo stare,
liczace z pewnoscia kilkadziesiat lat, pianino. Znalazlo sie tam, za
posrednictwem ojca Wiktora Banacha. Starszy pan dawniej bardzo lubil
przesiadywac w stacji, czekajac na syna, lub wnóczke. Zazwyczaj, by zabic
nude, stawial pasjanse z kart, gral w szachy i warcaby, jesli tylko któres
z mlodszych ratowników nie bylo akurat na wyjezdzie. Niestety zdarzalo sie
to bardzo zadko, wiec dziadzius, jak zwykli go nazywac mlodzi pracownicy
stacji, postanowil, ze w czasie oczekiwania na Wiktora i Zosie, bedzie
gral na pianinie. Rzecz jasna, owo pianino, stalo w domu Banachów, a wiec
trzeba bylo je niezwlocznie odtransportowac do stacji. Wszyscy, prócz
Wiktora Banacha uznali, ze to swietny pomysl twierdzac, ze umuzykalnianie
ratowników medycznych, wyjdzie wszystkim na zdrowie. Wiktor staral sie
zmodyfikowac pomysl ojca twierdzac, ze owszem, nie ma nic przeciwko muzyce
klasycznej, a co za tym idzie, ksztalceniu sie w tym kierunku jego
wspólpracowników, jednak pianino to przedmiot, który zabiera stanowczo za
duzo miejsca, szczególnie w stacji ratownictwa medycznego. Zaproponowal
kupno mini wierzy stereo, na której dziadzius móglby odtwarzac plyty z
muzyka najwybitniejszych kompozytorów muzyki klasycznej. Jednak pan
Wladyslaw pozostal nieugiety i w koncu pianino stanelo, w ówczesnym
gabinecie Wiktora Banacha. Niestety stan zdrowia ojca Wiktora, w szybkim
stanie zaczal sie pogarszac. Potrzebowal on niemal stalej opieki, gdyz
choroba Alzhimmera znacznie bardziej dawala sie we znaki, zaczely sie dosc
powazne problemy z chodzeniem, po operacji prawego biodra. Nasilila sie
choroba nadcisnieniowa oraz cukrzyca, co bylo dosc powaznym wyzwaniem dla
doktora Banacha, który prócz nieustannego zajmowania sie ojcem, naprzemian
z córka, musial jeszcze pracowac. Nawet rezygnacja ze stanowiska
kierownika stacji niewiele ulatwily mu to zadanie. W karetce spedzal wcale
nie mniej czasu. Przyjaciele pomagali jak mogli, jednak Wiktor wraz Zosia,
oraz za zgoda pana Wladyslawa, postanowili umiescic go w specjalistycznym
osrodku. Dziekiczemu wszyscy mieli pewnosc, ze dziadzius otrzyma
odpowiednia opieke, bedzie tam bezpieczny i nie dojdzie do sytuacji, ze
zapomni o przyjmowaniu leków, badz wyjdzie sam z domu i zgubi sie, jak
zdarzylo sie to kilka razy. To wszystko przypomnialo sie Arturowi, gdy z
zamknietymi oczami, stal wciaz przy scianie, wsluchany w kolejne piekne
dzwieki plynace z szatni. W koncu ocknal sie na dobre i szybkim krokiem
podszedl do drzwi, otwierajac je najciszej jak sie dalo. Niestety, pomimo
tego, drzwi zaskrzypialy tak glosno i zalosnie, poraz niewiadomo który, od
niewiadomo kiedy, bolesnie proszac o nasmarowanie. Artur juz mial
przeklnac na wszystkie swietosci Piotra, którego jakis czas wczesniej
poprosil o nasmarowanie zawiasów w drzwiach, gdy poczul, jak kolejne, w
dodatku potezne kichniecie, próbuje zwalic go z nóg. Z calej sily staral
sie je powstrzymac, lecz mu sie to nie udalo. Apsik, bardzo glosne,
zawturowalo skrzypieniu drzwi. Spojrzawszy w glab w szatni, zasznurowal
sobie usta. To, co zobaczyl przed soba, niemal zbilo go z nóg na ziemie i
poraz kolejny musial oprzec sie o sciane, by nie upasc. Zobaczyl Maje,
siedzaca na swoim wózku, wpatrzona w nuty, które jak sie domyslal plynely
dziekitemu, z tego wielgachnego instrumentu. Chwile po tym, muzyka i glos
Maji nagle ucichly, a ona sama odwrócila sie raptownie, czerwieniejac az
po czubki wlosów.
-Dzien dobry doktorze. Bardzo przepraszam, ja … to znaczy … Myslalam,
ze tu nikogo nie ma.
-Alez nic nie szkodzi, naprawde. Nic zlego sie nie stalo.
-Wie pan … Mam dzisiaj koncert, a poniewaz w swoim domu nie mam jeszcze
pianina, ani nie znam kogos, kto by mial, to pomyslalam, ze moge pocwiczyc
tutaj. Basia powiedziala, ze o tej porze wszyscy lekarze raczej sa w
terenie, wiec.
-Rozumiem, naprawde nie musi sie mnie pani bac. To raczej ja powinienem
przeprosic, ze smialem przerwac pani te urocza próbe. Jednak ciekawosc …
Wie pani, wziela góre. Bylem pewien, ze to Strzelecki … znaczy Piotr,
robi sobie jaja … Cholerny Strzelecki! Tyle juz razy prosilem go, zeby
nasmarowal te cholerne drzwi. A tak? Nie nasmarowal, otworzylem, no i
pania przestraszylem!
-Szczerze mówiac, nie zwrócilam uwagi na otwierajace sie drzwi. Strasznie
glosno pan kichnal, to dlatego przestalam grac i odwrócilam sie, zeby
zobaczyc o co chodzi.
Nie mialem pojecia, ze pani potrafi spiewac. Dlaczego nigdy pani o tym
niewspomniala?
-Bo nigdy pan o to nie zapytal, doktorze.
-A mam jeszcze szanse to nadrobic?
-Znaczy, co?
-No … Znaczy … Czy moge nadrobic zaleglosci i o to zapytac. Bo jesli
mam byc szczery, to wiele pytan co do pani mnie nurtuje.
-W porzadku. Ja mam jeszcze godzinke do momentu, w którym bede musiala sie
juz stad zbierac. Prawde mówiac, chcialabym jeszcze pocwiczyc, ale, wie
pan? Z drugiej strony, ilez mozna cwiczyc. Chetnie poswiece ten czas panu.
Czy dobrze sie pan czuje? Rozmawiamy tu od jakichs dziesieciu minut, a pan
bardzo zle wyglada.
-Nic mi nie bedzie. To tylko paskudna grypa próbuje mnie zbic z nóg.
Mialem juz jechac do domu, wygrzac sie i wylezec. Ale to moze zaczekac.
-O nie! Nie, jesli pan sie zle czuje, nie mam prawa go zatrzymywac,
doktorze. Moze porozmawiamy innym razem?
-Pani Maju. Naprawde. Czuje sie swietnie, a napewno nie tak zle, zebym nie
mógl wypic z pania herbatki … czy tam … No … Kawki.
-Na dowód swoich slów kichnal tak glosno i zamaszyscie, ze Maja poraz
kolejny podskoczyla na wózku. A Artur w panice szukal w kieszeniach
husteczek, gdyz owo, tak niespodziewane kichniecie sprawilo, ze zawartosc
nosa doktora Góry, znalazla sie na jego marynarce.
-Z calego serca … Goraco pania przepraszam, ja … Ja zaraz to …
-Prosze, doktorze.
-Powiedziala smiejac sie serdecznie i wyciagajac do niego dlon z paczka
husteczek.
-Dziekuje, nie trzeba, ja.
-Prosze sie nie krepowac. Mnie tez zdarzaja sie takie rzeczy. Nic nie
szkodzi, naprawde. To co? Pijemy te herbate, kawe? Bo jeszcze sie
rozmysle.
-Aaa, niee … To znaczy taak, taak! Zapraszam, do mnie … Do gabinetu.
-Odruchowo chwycil za wózek i pomógl Maji dostac sie do srodka jego
gabinetu. Co bylo nieslychanie trudne, bo otwierajac drzwi jednoczesnie
próbowal trzymac w mocnym uscisku torbe ze swoimi rzeczami, oraz zaslonic
nos, az dwiema husteczkami przed kolejnym silnym kichnieciem. A gdy bylo
juz po wszystkim, rozkaslal sie na dobre.
-Jest pan pewien doktorze, ze da pan rade wytrzymac tu jeszcze
przynajmniej pól godzinki?
-Oczywiscie pani Maju. Co to w ogóle za pytanie.
-Bardzo przepraszam, nie chcialam doktora urazic.
-No, ja mysle. Prosze sobie wygodnie usiasc … O cholera, co tez ja
plote. Przeciez pani caly czas … Siedzi … Ja Przepraszam.
-Maja znowu rozesmiala sie perliscie.
-Doktorze, jest pan naprawde, przezabawny i uroczy. Nie musi mnie pan
przepraszac. To bylo wspaniale. Jest pan jedna z nielicznych osób, która
rozmawiajac ze mna tak poprostu, po ludzku sie zapomina, i nie wazy
kazdego slowa, zanim je wypowie.
-To mile. Dziekuje, jednak mimo wszystko, troche mi … No.
-Niewazne. Prosze sobie nie miec tego za zle. Moze pan sie zapominac
czesciej?
-Nic nie obiecuje. A tymczasem, czego sie pani napije?
-Poprosze jednak te herbate. Ale sobie prosze zrobic z podwujna iloscia
cytryny.
-A wie pani, ze to nie taki zly pomysl?
-A wiem, wiem. Nie trzeba byc lekarzem, zeby wiedziec, cytryna to same
witaminy.
-Pani Maju
-Zaczal Artur, siadajac naprzeciwko kobiety, gdy woda na herbate wrzala w
czajniku.
-Nurtuje mnie to od pierwszego dnia, w którym sie poznalismy. Dlaczego tak
wlasciwie jezdzi pani na wózku inwalidzkim?
-To prawda, co o panu mówia. Uderza pan celnie, ale spodziewalam sie tego
pytania, predzej czy pózniej.
-Alez nie! Zle mnie pani zrozumiala. Nie musi pani odpowiadac na to
pytanie, jesli nie chce.
-A kto powiedzial, ze nie chce. Wie pan, ile razy ludzie mi je zadawali?
Cóz mi robi za róznice odpowiedziec na nie jeszcze jeden raz?
-Westchnela sadowiac sie wygodniej na swoim wózku, a potem zaczela mówic.
-Jako nastolatka, bylam bardzo, bardzo zbuntowana.
-No, wie pani. Nic dziwnego. Wszyscy nastolatkowie tacy sa.
-Maja nie uslyszala krótkiego komentarza, wtraconego przez Artura, w
przerwie w jej wypowiedzi. Przymknela lekko oczy, uniosla wyzej glowe i
kontynuowala.
-Od malenkiego mialam wrazenie, ze rodzice bardziej kochali Basie. Bo
ladniejsza. Bo zdolniejsza. Bo to za nia chlopaki uganiali sie i wystawali
pod oknami. Basia miala zawsze swiadectwa z czerwonym paskiem. A mnie, no
cóz … Najogólniej mówiac, duzo do takich swiadectw brakowalo. Rodzice na
kazdym kroku kontrolowali moje postepy w nauce. Czy aby praca domowa
odrobiona. Zero wyjsc z kolezankami, o kolegach juz nie wspominajac. To
Basi przypadl w udziale ten bonus. Ja mialam prawo tylko do ksiazek, a w
przerwie od nich, moglam pomagac w gospodarstwie domowym. W liceum bylam
posmiewiskiem calej szkoly. Zahukana myszka. Na dodatek niezbyt
rozgarnieta i inteligentna. Na widok jakiegos ladnego chlopaka rumienilam
sie i nie potrafilam ukryc tego, ze mi sie podobal. Pewnego dnia, to
wszystko zwyczajnie mnie przeroslo. W domu nie dalam niczego po sobie
poznac, jak codzien zjadlam w milczeniu sniadanie, sluchajac przy tym
utyskiwan i narzekan rodziców – Jak mozna tak sie ociagac. Znowu kolejna
pala z Matmy. Nic nie wchodzi do tej twojej pustej glowy, dziecko! Zyly
sobie wyprówamy! Masz najlepszych korepetytorów w miescie! Daj cos z
siebie. Grzecznie potaknelam, chwycilam plecak i wyszlam. Rodzice mysleli,
ze do szkoly. Tymczasem ja, bieglam niemal bez tchu, w zupelnie innym
kierunku. Bieglam nad rzeke. Byl pazdziernik. Nie bylo juz za cieplo.
Rzucilam plecak w najblizsze krzaki i skoczylam, na glówke. Tak jak
stalam. W szkolnym mundurku.
-Artur wlasnie zalewal wrzatkiem herbate. W ostatnim czasie zauwazyl, ze
stal sie bardzo wrazliwy na ludzka krzywde i nie potrafil przejsc obok
takiej obojetnie. Teraz, gdy sluchal historii Maji, lzy same cisnely mu
sie do oczu. Chwycil kolejna husteczke, szybko je ocierajac i przy okazji
wysiakujac nos.
-I co bylo dalej?
-Spytal wyciskajac sobie sok z cytryny do kubka z herbata.
-Dalej? Znalazl mnie jakis rybak, który tego dnia zawedrowal nad rzeke.
Wtedy myslalam, ze mialam straszny niefart. Tak bardzo chcialam skonczyc
ze soba, nie nawidzilam siebie i swiata. Nie ma pan pojecia, jak bardzo.
Ale najgorsze bylo to, ze przezylam. Nie czulam nic od pasa w dól, ale
zylam. Z tamtych chwil pamietam tylko tyle, ze wezwal policje i pogotowie.
A potem … Nic … W glowie mam dzióre.
-Pani Maju. W zasadzie nie wiem co mam pani powiedziec. Nie jestem w
stanie okazac tego, jak bardzo mnie to dotknelo. Moze po naszym pierwszym
spotkaniu, mysli pani o mnie, ze jestem gruboskórnym, zimnym draniem.
Ale… Ja … Sadze.
-Wcale tak o panu nie mysle. To prawda, nasze pierwsze spotkanie nie
nalezalo chyba do udanych. Ale jak na nie spojrzec z perspektywy chocby,
dzisiejszego, przynajmniej dla mnie mile spedzonego dnia, to … To bylo
nawet smieszne.
-Chwileczke, pani Maju. Chcialbym pani podziekowac, ze zdecydowala sie
pani opowiedziec mi te historie. Ja musze powiedziec, ze gdybym to ja byl
na pani miejscu. Tu, na tym wózku, to … Za cholere bym sie na to nie
odwazyl. Moze i lekarzem jestem dobrym … Ale odwaga, to ostatnia rzecz,
która niekiedy potrafie sie wykazac. Mówie to pani, szczerze. Jak na
spowiedzi. Do tego tez malo komu potrafie sie przyznac. Wie pani.
-Milo to slyszec doktorze. Postaram sie zatrzymac to dla siebie. Choc nie
wiem, czy to tak bardzo konieczne. W stacji chodza sluchy, ze do króla
lwa,to panu bardzo daleko.
-Ze co? Do jakiego króla lwa? I w ogóle, kto tak twierdzi?
-Doktorze, król lew to ulubiona bajka prawie wszystkich dzieci. On jest
bardzo odwazny i dzielny, naprawde nigdy pan tego nie ogladal?
-Nigdy! Bo wie pani … Jakos nie przepadam za durnymi bajkami, które w
dodatku nic madrego nie wnosza do zycia.
-O nie! Doktorze! Tu smiem sie z panem nie zgodzic. Ta bajka ma bardzo
mocny przekaz. Przede wszystkim opowiada o milosci i o tym, ze w zyciu
najwazniejsze jest wlasnie, wsparcie bliskich i wspólne dzialanie, w
przypadku problemów.
-Aaaaa tam … Takie gadanie. Pani Maju, tak czy siak. Jeszcze raz
dziekuje za to, ze sie pani przede mna otworzyla.
-No, to teraz chyba kolej na pana?
-Jak to teraz? A co by pani chciala o mnie wiedziec?
-Maja znów rozesmiala sie szeroko.
-Nie, niekoniecznie w tej chwili, bo musze sie juz zbierac na ten mój
koncert. Ale prosze przeanalizowac cale panskie zycie i wybrac co
ciekawsze jego szczeguly. Opowie mi pan, przy kolejnej okazji naszego
spotkania.
-Artur az zakrztusil sie przelykana wlasnie herbata.
-W porzadku doktorze? Powiedzialam cos nie tak?
-Nie! Wrecz przeciwnie, to znaczy … Chodzi o, to spotkanie … Co miala
pani na mysli?
-Spytal, gdy doszedl do siebie.
-Aaa. No… Szczerze mówiac, to tak tylko mi sie … Powiedzialo Chociaz,
wie pan? W przyszly piatek tez mam koncert. Moze zechcialby mi pan
towarzyszyc. Spotkalibysmy sie wczesniej, porozmawiali, napili sie kawy, a
potem … no … Wiec co pan na to?
-Artur w pospiechu szukal grafiku na przyszly tydzien, który rano skonczyl
rozpisywac.
-Choleera! W przyszly piatek, niestety … Mam dyzur. Ale … Ale to …
Nic. Król lew Wiktor Banach z pewnoscia chetnie mnie zastapi.
-Slucham?
-Zapytala usmiechajac sie.
-No co. Skoro mnie do króla lwa daleko, to Wiktorowi najblizej. Niewazne!
O której moge sie tu pani spodziewac w przyszly piatek?
-Czyli co, zgadza sie pan pujsc na mój koncert?
-Owszem, czemu nie? O ile Wiktor wezmie za mnie tego dnia dyzur.
-To moze jak bedzie pan to wiedzial na sto procent, to prosze do mnie
zadzwonic.
-Maja siegnela po torebke, zawieszona na raczce jej wózka i juz po chwili,
wyciagnela kolorowa wizytówke, ze swoim numerem telefonu, podajac ja
Arturowi.
-Dziekuje! Oczywiscie, zadzwonie. Jak najszybciej sie da.
-Ciesze sie, bede czekala z niecierpliwoscia. A teraz prosze juz dluzej
nie zawracac mna sobie glowy, doktorze. Niech pan jedzie w koncu do domu i
porzadnie sie wykuruje.
-No co tez pani opowiada! Wcale mi pani nie zawraca glowy. Ale
rzeczywiscie, musze sie troche polozyc, bo temperatura znowu mi rosnie, a
tez nie chcialbym pani dluzej narazac na kontakt ze mna, bo póki co,
jestem w fazie pradkowania.
-Nie szkodzi. Mnie tak latwo choroby nie biora. Moze gdzies pana podwiezc?
Jestem samochodem.
-Ooo nie nie nie! Moje przygody z podworzeniem koncza sie dosc …
Niefrasobliwie. Przejde sie, na autobus.
-Nie rozumiem. Jak to niefrasobliwie? Boi sie pan kaleki? Na wózku? Moze
byc pan spokojny. Nic panu z mojej strony nie grozi.
-Wcale sie pani nie boje. Nie chodzi o to, bron Boze, ze jest pani
kaleka… Znaczy … Ach, czasem powinienem ugryzc sie w jezyk! Ze jest
pani na wózku … Niepelnosprawna. Rozumie mnie pani, pani Maju?
-No to prosze sie nie wyglupiac. Dzisiaj mróz straszliwy, jeszcze sie pan
bardziej zaprawi. Naprawde, podwioze pana, doktorze!
-Ech! No niech juz pani bedzie! Zgadzam sie. Ale nie chcialbym sprawiac
klopotu.
-Zaden klopot. Musze sie jakos odwdzieczyc za te pyszna herbate w tak
mrozny dzien.
-Rozmawiali tak jeszcze chwile, zbierajac sie do wyjscia, gdy do gabinetu,
bez pukania, jak wicher wpadla Lidka, wnoszac za soba zapach mroznego
powietrza.
-Jestem doktorku, pomyslalam ze …
-Urwala konstatujac, ze Artur nie jest sam w gabinecie. Zmierzyla blond
wlosa Maje przenikliwym spojrzeniem i dodala:
-Ze odwioze cie do domu, tak dzisiaj kichasz i prychasz. Ale widze, ze
wcale ci sie tam nie spieszy. Mogles rano byc ze mna przynajmniej szczery
i powiedziec mi, ze o nia ci chodzi.
-Wrzasnela mu prosto w twarz i wycofala sie, trzaskajac drzwiami tak, ze
nieomal wylecialy z futryny.
-Lidkaa! Chowaanieec! Too niee taak! Aaaa, w cholere jasna z babami!
-Rzekl przypominajac sobie o Maji, która skonsternowana wpatrywala sie w
drzwi.
-Pana partnerka jest bardzo zazdrosna. Moze powinien pan z nia porozmawiac
i powiedziec, ze ja tylko tak, przelotnie wpadlam na herbate? Ze nie musi
czuc sie zagrozona?
-To nie jest moja partnerka … Z reszta. Przepraszam, nie chce o tym
rozmawiac. Potem jej wszystko wyjasnie, jedzmy juz.
-W milczeniu wyszli z gabinetu przed stacje, kierowani przez Maje w strone
jej samochodu. Artur katem oka spostrzegl Lidke, która zlowrogim
spojrzeniem mierzyla jego i Maje. Czul sie dziwnie. Nigdy nie mozna bylo
odznaczyc go mianem flirciaza, ani tez powiedziec, zeby kobiety o niego
zabiegaly. Teraz natomiast mial powazny klopot. Maja na tyle dobrze czula
sie w jego towarzystwie, ze zaproponowala kolejne spotkanie. Ucieszylo go
to, bo dziewczyna, choc sporo mlodsza, odrazu mu sie spodobala. Nie mial
pojecia, czy na tyle, by byl w stanie stworzyc z nia cos na ksztalt
szczesliwego zwiazku. Sytuacja z Lidka byla bardziej skomplikowana, bo
relacja miedzy nimi, potoczyla sie zbyt szybko, i nie w ta strone. Byl
tego zupelnie swiadom, ale nie mial pomyslu jak temu zaradzic. Z jednej
strony wiedzial, ze jego sumienie jest czyste. W koncu nic nie obiecywal
Lidce, przeprosil ja i zastrzegl, iz taka sytuacja nie ma prawa sie wiecej
powtórzyc. Lecz po tym, co wlasnie obserwowal wiedzial, ze moga byc z tego
problemy, i to powazne. Zabiegaly o niego dwie kobiety, a on, najchetniej
ucieklby na koniec swiata i pozostawil rozwuj wydarzen w rekach slepego
losu. Wsiedli do samochodu, odprowadzani nienawistnym spojrzeniem Lidii i
odjechali. Z zamyslenia wyrwal Artura miekki glos Maji:
-Dokat mam pana zawiezc?
-yyy… Co? Aaa! Na polna, jesli to nie problem.
-Nie, skadze! Opera, w której koncertuje, oraz pracuje na cwierc etatu
jest dokladnie w tamta strone.
-Pani pracuje w tej operze na Kamiennej? Imienia Stanislawa Moniuszki?
-Tak, dokladnie w tej. Prowadze tam od czasu do czasu warsztaty muzyczne,
dla studentów. Ale od pewnego czasu ubiegam sie tez o prace w przedszkolu.
Wie pan, bardzo lubie dzieci i uwazam, ze muzyka to jest to, na co powinno
sie klasc wielki nacisk, w przypadku rozwoju intelektualnego u maluchów.
-Ale przeciez nie wszystkie dzieci lubia spiewac. No i nie wszystkie
umieja to robic.
-Usmiechnela sie do niego cieplo, spogladajac we wsteczne lusterko.
-Panie doktorze. Sa tez dzieci, które nie lubia jesc owoców, wazyw, czy
przyjmowac witamin w kroplach, tabletkach. A jednak musza to robic, zeby
byly zdrowe, prawda? Tak samo jest z muzyka. Muzyka to szeroko rozumiane
pojecie. Sklada sie na nia gra na instrumentach, spiew, taniec. Wszystko
to jest z nia zwiazane. Nie spotkalam sie jeszcze z maluszkami, które
stawialyby opór, przed spiewaniem, czy tanczeniem w kóleczku, badz graniem
na zrobionych wspólnie instrumentach, takich jak butelka wypelniona
grochem, czy kolorowymi koralikami. Po prostu uwazam, ze to ma wieksza
wartosc, niz sadzanie maluszków przed komputerem, tabletem czy telefonem.
-A wie pani, chyba ma pani racje. Nigdy w ten sposób nie myslalem. Ja
osobiscie tez lubie dzieci. No, wiec co z tym przedszkolem?
-Aaa. Niestety, jeszcze nic nie wiem. Czekam na odpowiedz, choc watpie, ze
bedzie pozytywna, badz jakakolwiek.
-Dlaczego? Sadze, ze ma pani odpowiednie kwalifikacje, wiec niby co stoi
na przeszkodzie?
-Wózek?
-Zartuje pani? Niby dlaczego wózek?
-Doktorze. Zycia pan nie zna? Pracodawcy nie przepadaja za osobami
niepelnosprawnymi. Szczególnie, jesli po zatrudnieniu takiej osoby, w
placówce musza przeprowadzic jakies remonty, zeby takiej osobie latwiej
sie pracowalo. Pozatym, rodzice takich maluszków, tez bywaja dziwni.
Spotkalam sie nawet ze stwierdzeniem – Nie chcemy, zeby naszego syna
uczyla pokraka na wózku.
-Co tez pani opowiada! Gdybym cos takiego uslyszal, to odrazu bym takiej,
jednej z druga i trzecia …
-Zacisnal piesci, groznie nimi wymachujac i dodal:
-Pokazal gdzie ich miejsce. No, i przedstawil pare paragrafów, które
skutecznie zamknelyby im usta.
-To mile, doktorze. Dziekuje. Ale niewielu jest takich, którzy mysla jak
pan. Dodatkowo, Xena. To tez jest problem. Czasem potrzebuje jej takze w
miejscu pracy i …
-Artur na chwile wylaczyl sie ze slowotoku Maji. Jego uwage przyciagnelo
jakiesnazbyt duze zbiegowisko, na przystanku autobusowym.
-Przepraszam, pani Maju, moze sie pani tu zatrzymac? Cos tam sie chyba
stalo, wolalbym to sprawdzic. Takie, zboczenie zawodowe.
-Jasne!
-Odrzekla i zaparkowala samochód mozliwie jak najblizej. Artur wysiadl z
auta i ruszyl szybkim krokiem w strone malego tlumku, zebranego na
przystanku autobusowym.
-Halo! Dzien dobry panstwu, co tu sie stalo?
-Panie, a kto by to wiedzial. Kobita sie napila, zachlala. Zeby to jeszcze
facet, ale to baba, no i padla, jak kloda.
-Odpowiedzial wysoki i barczysty mezczyzna, wychylajac sie sposród ludzi.
-A mozecie sie panstwo przesunac? Zobacze co sie dzieje. Jestem lekarzem.
-No jak co sie dzieje! Napewno pijana. Bo i jakas taka … Nie specjalnie
zadbana.
-Dobrze, dziekuje za panska ocene sytuacji, ale pozwoli pan, ze jednak
sprawdze dobrze?
-Ludzie rozsuneli sie robiac Arturowi nieco miejsca.
-Halo? Prosze pani! Halo! Slyszy mnie pani? Artur Góra, jestem lekarzem.
Co sie pani stalo? Cos pania boli?
-Pytal klepiac kobiete po policzku. Badal kobiete najdokladniej jak tylko
potrafil w obecnych warunkach i bez sprzetu i glosno powiedzial:
-Choleera jaaasnaaa! Ta kobieta nie jest pijana! Najprawdopodobniej to
udar niedokrwienny mózgu! Dlaczego nikt z panstwa nie zadzwonil po
karetke?
-Panie! Po jaka karetke! Przecie ten pan mówil, ze pijana. To po karetke
dla pijaczki bedziem dzwonic? Lepi odrazu po milicje, albo straz pozarno,
czy miejsko. Bo nie wim.
-Odezwala sie starsza kobieta, w kraciastej huscie na glowie.
-Czy pani slyszala co powiedzialem? Ta kobieta jest powaznie chora!
Natychmiast musi trafic do szpitala, bo w przypadku takiego udaru liczy
sie kazda minuta. Prosze natychmiast wezwac karetke, popilnowac tej pani,
a ja zaraz wracam.
-Artur pobiegl do samochodu Maji tlumaczac jej po krótce wszystko i karzac
jej odjechac, by nie spóznila sie na swój koncert, po czym wrócil do
pacjentki.
-Znalazlam jej torebke. Moze sie panu przyda, niechze pan powiadomi jej
bliskich, czy cos.
-Rzekla tym razem jakas mloda dziewczyna.
-Dziekuje. Czy wezwaliscie panstwo pogotowie?
-tak!
-Wrzasneli wszyscy na raz!
-Skad pan wie, ze nie jest pijana? I ze ma ten … No, udar?
-Po pierwsze dlatego, ze jak mi wiadomo jestem lekarzem. Po drugie
dlatego, ze opada jej lewy kacik ust, nikogo z was to nie zaniepokoilo?
Warto czasem bardziej sie przyjrzec czyjemus nieszczesciu, a nieoceniac na
podstawie wlasnych doswiadczen! Do tego, kobieta jest nieprzytomna. Byc
moze w jej mózgu wlasnie zachodza bardzo powazne i nieodwracalne zmiany
przez to, ze panstwo nie zareagowaliscie wczesniej, a mogliscie!
-Wszyscy patrzeli z przestrachem na Góre, nie wazac sie odezwac ani
slowem. Artur siegnal po torebke i znalazl w niej dokumenty poszkodowanej.
Kiedy przeczytal jej nazwisko, az zmrozilo mu krew w zylach i wbilo w
ziemie.
-Malgorzata Raiter? Co? Jak to Raiter!
-Powiedzial glosno patrzac na kobiete. W jego glowie natychmiast pojawila
sie szalencza galopada mysli.
-Anna ma matke? Moze to siostra? Nie, zwazajac na wiek, matka. Jak jej o
tym powiedziec?
-Nadjechalo pogotowie. W krótce oczom Artura ukazali sie Wiktor, Lidka i
Adam.
-O, Wiktor, jak to dobrze, ze to ty!
-Czesc Artur. Tez sie ciesze, ze cie widze, co jest?
-Najprawdopodobniej udar niedokrwienny mózgu. Sztywny kark, lewa strona
sparalizowana, pacjentka nieprzytomna. Aha. Wiktor, sluchaj, bo … Nie
wiem jak ci to … Wiktor, tu sa jej dokumenty. Spójrz sam.
-O Jezu!
-Rzucil Wiktor z przestrachem.
-No wlasnie, i to slodki Jezu. Jak powiemy o tym Annie?
-Spokojnie! Spokoojnie Artur, moze to zbierznosc nazwisk?
-Ty chyba sam nie wierzysz w to co mówisz. Ale dlaczego ta kobieta mieszka
w Krakowie? I dlaczego Anna nigdy o niej nie mówila?
-Nie wiem Artur. Jesli jeszcze tego nie zauwazyles, ona bardzo nie lubi
rozprawiac o przeszlosci, a tymbardziej wywalac swojego zycia prywatnego
na wierzch!
-Wiktor, ale matka? Matka, to rzecz swieta. Dlaczego nie chciala miec z
nia kontaktu?
-Artur, nie wiem! Nie wiemy tez czy to jest w ogóle jej rodzina.
Powiadomie ja jak tylko dojedziemy. A teraz, jak wiesz, musze juz leciec.
-Powiedzial i pobiegl do karetki, gdzie Adam i Lidka dwoili sie i troili
przy Malgorzacie Raiter.
4 replies on “Rozdział 11”
Eeej, co zrobiłaś z tym rozdziałem, że pozjadał polszczyznę? 😀 😀 😀 Swojądrogą rozdział świetny. Co
najbardziej mi się podobało? Oczywiście prychający Góra. 😀 😀 😀
Kolejnej osobie najwyraźniej kodowanie się sypło w Eltenie. Czekam na następne, bo to ciekawie pisane
jest.
Ja mam nadzieje że ty już napisałaś kolejny rozdział… prawda? 😀 a to że go tu nie ma ani nigdzie indziej to tak tylko z lenistwa?
Tak tak wiem marudzę… ale ja chce dalej!! 😀
Tak, tak. 😀
Pomysłów jest wiele, a nie ma kiedy tego spisać.