Categories
Moje fanfiction

Rozdział 7

Po kilku tygodniach rekonwalescęcji i ciężkiej pracy w dyspozytorni, Artur Góra doszedł do siebie i wreszcie mógł wrócić do pracy w karetce. Gips nie krępował już ręki i nogi, toteż żwawiej i energiczniej niż ostatnio wybrał się na spacer z kluskiem.
-No, Klusek. Dzisiaj zostaniesz w stacji, bo pańcio ma dyżur. Cieszysz się? Nie będziesz musiał spędzić tych ośmiu godzin sam na sam, ze swoimi miskami, zabawkami i legowiskiem w domu. W stacji to chociaż masz z kim poszczekać niee? Morrrdo ty moja kochhanna!

-Mówiąc ostatnie słowa, energicznie pogłaskał miękki łeb psa i poklepał go po karku. Spacerowali jeszcze chwilę po terenie wokół stacji. Artur gotów był wracać, gdy nagle poczuł, jak trzymana w ręce smycz gwałtownie się napręża, a Klusek zmieniając zupełnie kierunek, zaczął radośnie skamleć i rwał do przodu, przy okazji ciągnąc pana za sobą.
-Klusek! Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz! Co tam zobaczyłeś, kota? Gołębia? I to jest taki wielki powód do radości? Choć, wracamy! Wracamy mówię! Słyszysz?

Po kilku tygodniach rekonwalescęcji i ciężkiej pracy w dyspozytorni, Artur Góra doszedł do siebie i wreszcie mógł wrócić do pracy w karetce. Gips nie krępował już ręki i nogi, toteż żwawiej i energiczniej niż ostatnio wybrał się na spacer z kluskiem.
-No, Klusek. Dzisiaj zostaniesz w stacji, bo pańcio ma dyżur. Cieszysz się? Nie będziesz musiał spędzić tych ośmiu godzin sam na sam, ze swoimi miskami, zabawkami i legowiskiem w domu. W stacji to chociaż masz z kim poszczekać niee? Morrrdo ty moja kochhanna!

-Mówiąc ostatnie słowa, energicznie pogłaskał miękki łeb psa i poklepał go po karku. Spacerowali jeszcze chwilę po terenie wokół stacji. Artur gotów był wracać, gdy nagle poczuł, jak trzymana w ręce smycz gwałtownie się napręża, a Klusek zmieniając zupełnie kierunek, zaczął radośnie skamleć i rwał do przodu, przy okazji ciągnąc pana za sobą.
-Klusek! Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz! Co tam zobaczyłeś, kota? Gołębia? I to jest taki wielki powód do radości? Choć, wracamy! Wracamy mówię! Słyszysz?

-Pokrzykiwał na psa Artur, jednocześnie biegnąc w kierunku wskazanym przez zwierze. Po chwili szaleńczego biegu za kundelkiem, Artur wreszcie ujrzał to, na co tak cieszył się Klusek. Maja powoli jechała na wózku, a tuż przyniej, kroczył brązowy labrador. Artur stanął jak wryty na ten widok, starając się jak najszybciej uspokoić swój oddech, po szaleńczym pędzie. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że wypuścił z dłoni smycz, dziękiczemu Klusek wdał się w przyjazne sfawole z ślicznym labradorem. Stał z otwartymi ustami i patrzył jak zahipnotyzowany na Maję. Otrząsnął się jednak dość szybko, zobaczywszy, że Maja pochyla się nieznacznie, głaszcząc oba psy.
-Klusek! Choć tu! Zostaw tego psa! Niech pani go nie dotyka, może być chory. Nie wiem skąd się tu wziął, wcześniej go tu nie spotkałem.

-Maja roześmiała się perliście.
-Oj doktorze, doktorze. Czy sądzi pan, że dotykałabym psa, którego nie znam narażając się na niebezpieczeństwo?
-A zna go pani? Bo jakoś mi się nie wydaje, żeby to był pies Wszołków. No chyba, że o czymś nie wiem.
-To nie jest pies Basi i Adama. Jest mój, a właściwie moja. Wabi się Xena.
-Coś podobnego. A skąd on … To znaczy ona się tu wzięła? Nie widziałem jej tu wtedy, podczas naszego pierwszego spotkania kiedy pani przyjechała.
-Od tamtej pory już potem też mnie pan nie widział, prawda? Wtedy przyjechałam tylko na kilka dni i nie mieliśmy tej niewątpliwej okazji się ponownie spotkać. Natomiast wczoraj wróciłam spowrotem, ponieważ zamierzam tu zostać na stałe i wynająć za jakiś czas mieszkanie.
-Rozumiem. A ten … pies?
-Suka. Xena. Jest bardzo łagodna i odrazu polubiła Kluska. Z resztą, z wzajemnością jak widać. Często pan go tu zostawiał, gdy byłam tu poprzednim razem, więc mieliśmy okazję się zapoznać. A z Xeną spotkali się wczoraj, zdaje się, że ktoś inny go wyprowadzał.
-Tak! Córka jednego z tutejszych lekarzy. Prosiłem ją oto, nieważne. Klusek! Zostaw Xenie! Ej! Gdzie ty ją wąchasz! Choleeraa jaasnaa! Dać ci troche luzu. Do mnie! Natychmiast!
-Spokojnie doktorze! Żadnych małych piesków z tego nie będzie. Ona jest wysterylizowana.
-No i chwała najwyższemu. A jeśli mogę zapytać panią … to … Ten pies … Znaczy ta suka … W czymś pomaga?
-Oczywiście. Przez kilka lat przechodziłyśmy wspólnie specjalne szkolenia i Xena wyręcza mnie w większości czynności, z którymi sobie nie zawsze radzę. Podaje mi różne przedmioty, czasem otwiera szafki i szuflady. A czasem nawet musi przyciągnąć gdzieś wózek, jeśli danego dnia nie czuję się najlepiej.
-Wow! To niesamowite. Zawsze mówiłem, że psy to mądre zwierzęta. Tylko ten dzwoniec nie chce się nauczyć podać mi chociaż łapy, jak mam zły dzień.

-Roześmieli się wesoło. Artur miał ochotę tak stać i pytać o wszystko, bez końca. A w szczególności o to, w jaki sposób ta młoda dziewczyna znalazła się na wózku. Lub ile tak właściwie ma lat. Wyglądała bardzo młodo i sam nie był w stanie jednoznacznie stwierdzić wieku. Ale doskonale wiedział, że co nagle, to podiable. Żywił wielką nadzieję, że jeszcze dowie się tego wszystkiego innym razem.
-No cóż pani Maju. Świetnie się tak rozmawia, ale my już musimy wracać. Choć Klusek, pobawisz się kiedy indziej z koleżanką. Za chwile pewnie będę miał wezwanie. No choć!
-Jasne! My też uciekamy. Też wyszłyśmy tylko na poranny spacerek.

-Rozstali się z uśmiechami na twarzach, czego nie można było powiedzieć o psach. Ich pyski nie wyrażały takiego zadowolenia, gdy je rozdzielono. Artur wszedł do budynku stacji, gdzie w wesołej atmoswerze popijali kawę Lidka Chowaniec i Adam Wszołek.
-O, dobrze, że was widzę. Wszołek, idź wymyj karetkę, a pani Chowaniec zrobi porządek w torbie z lekami.
-Chwileczkę doktorku. Nie poganiaj mnie, bo tracę oddech. Nie poganiaj mnie, bo gubię rytm

-Zanuciła śpiewnie Lidka śmiejąc się.
-Zupełnie nie rozumiem, czemu ci tak wesoło, chowaniec. Powinienem ci wpisać naganę za to, jak się zachowałaś podczas naszego wspólnego ostatniego wezwania.
-Doktorku. Proszę cię, nie przesadzaj i wrzuć trochę na luz. Zestresowałam się, bo nie mogłam znaleźć tej cholernej adrenaliny.
-Oczywiście, i to był powód, żeby wybebeszyć zawartość torby na chodnik, a potem wrzucić to wszystko bez ładu i składu spowrotem, tak?
-No nie, ale
-No właśnie! Dlatego proszę wszystko poukładać, jak było. Milimetr do milimetra, bo jak mi sie nie będzie zgadzać, to z premi potrącę. A ty co tak się patrzysz Wszołek?
-Doktoorze, niech jej pan odpuści. Dopiero zaczyna, takie rzeczy mogą się jej jeszcze zdarzać.
-Nie! Takie rzeczy już nie mają się prawa zdarzać. Dlatego nie odpuszczę, aż pani Chowaniec nauczy się brać odpowiedzialność za swoje czyny i emocje. Do obowiązków, szorować mi. Za chwilę możemy mieć wezwanie i dopiero będziecie płakać.

-Oboje nic nie odpowiedzieli, tylko z teatralnie nadąsanymi minami, poszli wykonać prośbę Góry. W czasie, gdy ten zajmował się napełnianiem misek Kluska, w krótkofalówce rozległo się znajome:
-23 s?
-Cholera jasna! Nawet sobie człowiek krzyżówek spokojnie nie zdąży porozwiązywać, bo zawsze coś.
-23 s, co tam znowu?
-Udajcie się na ulicę Czarneckiego 8. Dzwoniła jakaś kobieta i twierdziła, że jej czternastoletni brat coś sobie zrobił.
-Coś, to znaczy co?
-Nie wiem, powiedziała tylko tyle i urwało połąćzenie.
-Mam nadzieję Ruda, że to nie jakieś szczeniackie wybryki.Chowaniec! Wszołek! Skończyliście? Mam nadzieję, że tak, bo wezwanie mamy.

-Dojechali stosunkowo szybko na miejsce i udali się pod wskazany adres. Przed domem czekała na nich spanikowana, około dwudziesto jednoletnia dziewczyna
-Dzień dobry! Artur Góra pogotowie ratunkowe, wezwanie było.
-Wreszcie jesteście, nie wiem co mam robić. Ten gówniaż, smarkacz pieprzony, zaszantażował mnie.
-Czy może pani powiedzieć co się dokładnie stało?

-Zapytała Lidka.
-Same problemy mam z tym chłystkiem, rozumiecie? Nie radzę sobie z nim. Studiuję zaocznie, a wieczorami dorabiam jako barmanka, żeby nas jakoś utrzymać. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a on tak mi się odwdzięcza. Prowadza się z jakimś podejrzanym towarzystwem. Kradną, piją, palą. Jak tak dalej pujdzie, to mi go zabiorą.
-Dobrze, ale co się stało pytam.
-Smarkacz połknął baterię od zegarka i zamknął się w łazienkę.
-Co zrobił? Niech to szlak czy pani wie jakie to niebezpieczne?

-Ożywił się nagle Artur
-Doktorze, życie z moim bratem jest bardzo niebezpieczne. Wciąż eksperymentuje nad bombami domowego wyrobu, w dodatku te kradzieże, palenie i picie. Nadzór kuratora mamy, może być coś gorszego?
-Owszem, może proszę pani. Pani brat natychmiast musi się znaleźć w szpitalu, w przeciwnym wypadku, może dojść do poważnych obrażeń układu pokarmowego i nietylko, gdy bateria rozszczelni się i substancja zacznie wyciekać.
-Jezus Maria! Co pan mówi. Ja się na tym nie znam. On zamknął się w łazience! Co mam zroobiić!
-Wszołek, idziemy. Nie ma ani sekundy do stracenia. Będziemy wyważać!
-Tak jest doktorze!
-Chwileczkę doktorku, a ja?
-Pani uspokoi tę panią, bo za chwilę będziemy mieć dwoje pacjentów do przewiezienia, a w razie potrzeby proszę być w gotowości. Wszołek, szybciej!

-Panowie wbiegli do domu, a wraz z nimi powoli wkroczyły Lidka z siostrą czternastolatka.
-Jak pani brat ma na imię?
-Konrad
-A gdzie jest łazienka?
-Prosto, ostatnie drzwi po prawo.

-Obaj pobiegli we wskazanym kierunku.
-Panie doktorze, a może by tak najpierw po dobroci co? Może nakłonimy go do wyjścia z tej łazienki.
-Z takimi to nie da się po dobroci Wszołek. Nie mamy na to czasu, bo ta bateria w każdej chwili może zacząć się rozszczelniać, a wtedy to już umarł w butach. No dalej, pomóż mi!

-Rzucili się na drzwi, z całej siły próbując je wyważyć. Udało się za drugim razem.
-Kim jesteściee? Co wy zrobiliście, rozwaliliście nasze drzwi! I tak nigdzie z wami nie jadę. Nie chcę iść do poprawczaka.
-Co my zrobiliśmy? Chłopie, ty pomyśl lepiej co ty nawyrabiałeś. Jesteśmy z pogotowia ratunkowego, wezwała nas twoja siostra. Powiedz mi, kiedy połknąłeś tą baterię?
-Nie wierzę panu, pokażcie mi legitymacje.
-Na rozumy się z głupkiem zamieniłeś chłopcze? Pytam poraz ostatni, kiedy połknąłeś tę baterie.

-Kontynuował Artur
-Dwadzieścia minut temu. Trochę boli jak przełykam, ciężko mi oddychać i boli mnie tu, w klatce piersiowej.
-No, nic dziwnego, jak się ma takie durnowate pomysły.
-To wszystko po to, żeby Ilona nie oddała mnie do poprawczaka.
-A nie pomyślałeś, że ona nie chce cię oddać do tego poprawczaka, którego się tak boisz? Tylko nie pozostawiasz jej wyboru swoim zachowaniem.
-Ja się poprawię, przyrzekam. Nie chcę tam iść, połknąłem te baterię, żeby pojechała ze mną do szpitala. Zwróciła w końcu na mnie uwagę. A nie ciągle te studia, praca, jej chłopak. A ja się nie liczę?
-Słuchaj młody, nie ma czasu na gorzkie żale. Teraz liczy się każda sekunda dla twojego zdrowia. Musimy natychmiast zabrać cię do szpitala, bo inaczej będzie bardzo bardzo źle.
-Co mi grozi?
-Wolisz nawet tego nie wiedzieć, jakie badania cię czekają po przybyciu do szpitala.

-Adam i Artur pomogli dojść chłopcu do karetki. W trakcie jazdy Lidka wykonała przy nim podstawowe czynności, a Artur kazał Rudej powiadomić szpital o powadze przypadku pacjenta, którego wieźli.
-Ilona. No proszę cię. Nie rób mi tego. Przysięgam, że się poprawię. Tylko mnie nie oddawaj.
-Zamilcz wreszcie, nie mogę tego słuchać. Tyle razy mi to obiecywałeś. Czy ty sobie zdajesz sprawę ile razy ręczyłam za ciebie głową? Ile mnie kosztuje to wszystko?
-No wiem, sorry. Ja się zmienię. Tylko nie mów o tym tej wrednej kuratorce.
-Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Powiedzieć muszę. Obiecałam naszym rodzicom, że wychowam cię na porządnego człowieka, a ja sobie zwyczajnie z tobą nie radzę. Potrzebujesz pomocy.

-Gdy dojechali na miejsce i przekazali młodego pacjenta w ręce lekarzy, wrócili do stacji wraz z jego siostrą.
-Zaparzyć pani herbaty? Lub melisy?

-Spytała Lidka siadając obok skulonej i zmartwionej dziewczyny.
-Dziękuję. Nie chciałabym robić kłopotu.
-Żaden kłopot. Chce się pani wygadać, co? Jak z bratem, wiadomo już coś?
-Tak. Bateria nieznacznie uszkodziła śluzówkę przełyku i doszło, do jakiegoś tam, zwężenia. Zupełnie tego nie rozumiem, ale lekarz powiedział mi, że będzie dobrze za jakiś czas.
-No to może to dobry znak?
-Może. Mam nadzieję, że on w końcu coś zrozumie.
-Życzę pani tego. On potrzebuje pani uwagi, jest młody, narwany. Proszę poświęcać mu poprostu więcej czasu.
-Postaram się, choć i tak dwoje się i troję, żeby było tak jak jest.

-Piły herbatę rozmawiając spokojnie, a gdy Ilona poczuła się lepiej, wróciła do brata, zostawiając Lidkę w oczekiwaniu na nawał pracy, który zaniebawem spodziewała się dostać od Artura

4 replies on “Rozdział 7”

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink