– Sylwestrowa noc w nowym domu Wiktora i Anny była zupełnie inna niż w setkach tysięcy innych domów na świecie. Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy cały, ogromny dom pogrążył się w sennej ciszy. Wiktor siedział zmęczony przed telewizorem, z ledwo napoczętą lampką szampana. Musiał przyznać, że tak spokojny sylwester marzył mu się od dawna. Nie pamiętał kiedy zdarzyło mu się być w domu przed północą. Zdecydował się na dwunastogodzinny dyżur od rana właśnie po to, by po północy znajdować się w ciepłych kapciach, w nowym domu z rodziną. Z doświadczenia wiedział, że po północy zaczną się wyjazdy do najgorszych, możliwych wypadków dotyczących sylwestrowych szaleństw z petardami. Zatopił się w myślach i próbował podsumować miniony rok. Doszedł do wniosku, że rok był dla całej rodziny ciężki. Zarówno pod względem pracy, jak i przeżyć emocjonalnych. Niemal poczuł fizyczny ciężar minionych miesięcy. Jedyna rzecz, która w tym momencie go pocieszała to fakt, że z przeprowadzką do nowego domu uwinęli się szybciej niż było to przewidywane na samym początku. Planowali z Anną wprowadzić się dopiero po nowym roku, jednak z ogromną pomocą przyjaciół i Jarka udało się to w dwa dni przed sylwestrem. Wiktor podejrzewał, że minie jeszcze sporo czasu, nim przyzwyczai się do nowych i dużo większych przestrzeni, a co za tym idzie, do większej ilości pracy z nimi związanej. Wyglądało na to, że przysłowie: „Starych drzew się nie przesadza”, sprawdzało się tylko wobec jego osoby. Nawet jego ojciec był wyraźnie zadowolony ze zmiany miejsca, co najbardziej dziwiło Wiktora. Przecież z poprzednim domem łączyło go z pewnością więcej wspomnień i większy sentyment niż kogokolwiek z racji, że to za jego przyczyną dom został zbudowany. Było jednak zupełnie inaczej, gdyż wraz z przeprowadzką, we Władysława wstąpiło zupełnie nowe życie. Z chęcią pozwalał się sadzać przed domem, by pooddychać świeżym, wiejskim powietrzem. Jak by tego było mało, okolica była mocno zalesiona, więc do tak głębokiej ciszy, przerywanej tylko dźwiękami wydawanymi przez różne zwierzęta, Wiktorowi trudno będzie się przyzwyczaić. Jego rozmyślania przerwał Jarek, który cicho wszedł do pokoju.
– Nie śpisz jeszcze?
– Zapytał patrząc na niego z troską w oczach.
– A no jakoś nie.
– Odparł Wiktor z westchnieniem.
– Co, nie możesz się przyzwyczaić do nowego?
– Chyba nie bardzo jak na razie, ale cieszę się, że mamie, Ani i tacie się to udało.
– Twoim córkom chyba też się tu podoba.
– Ooo tak. Zośka jest zachwycona wielką chatą.
– Dziwisz jej się? Nie każdy dostaje taki wielki dom w spadku, który nie wymaga remontu w dodatku, bo wygląda jak by był rodem z najświeższego katalogu mody mimo tego, że mieszkał tu jakiś staruszek.
– Czy się jej dziwie? Myślę po prostu innymi kategoriami niż wszyscy dzisiaj. Może na starość stałem się zbyt sentymentalny.
– Nie ma się co dziwić. W końcu obaj…Z ojcem…Sporo w naszym domu przeżyliśmy…
– Stwierdził niepewnie Jarek.
– Taaa.
– Skwitował krótko Wiktor.
– Przejdzie ci. Przecież stare kąty możesz odwiedzać kiedy tylko zechcesz. Wiem, że to brzmi jak zapewnienie pracodawcy na rozmowie kwalifikacyjnej: „Zadzwonimy do pana”, no w każdym razie tandetnie, ale…
– W porządku…Wiem co chcesz mi przekazać. Dzięki za taką możliwość.
– Uśmiechnęli się do siebie.
– Polcia chyba też czuje się tu jak w prawdziwym raju. Nie ma tyle mebli co w poprzednim domu, ma jeszcze więcej przestrzeni, żeby jeździć swoją formułą jeden.
– To już powoli się zmienia. Chodzik zajmuje ją tylko na chwilę. Teraz woli chodzić, kiedy trzyma się ją za rączki.
– Odpowiedział z uśmiechem Wiktor.
– Noo! To jeszcze lepiej. Do szaleńczych dziecięcych biegów miejsca tu nie brakuje.
– To prawda. Niebawem moja córka skończy rok. Boże! Kiedy to zleciało, a ile się przy tej okazji wydarzyło. Ja mam wrażenie, jak by minęło dziesięć lat.
– Nic dziwnego, bo bywało różnie, a zazwyczaj gorzej niż lepiej.
– Roczek Polci trzeba będzie wyprawić hucznie i zaprosić całą naszą stację.
– Odpowiedział Wiktor z uśmiechem.
– Jak tak rozmawiamy, to mam wrażenie, że nasze głosy niosą się po całym domu. Trzeba będzie zagospodarować trochę te przestrzenie, bo inaczej nie pozbędę się wrażenia, że muszę szeptać.
– Zaśmiali się wesoło przez dłuższy czas wpatrując się w telewizor, w którym co chwila inne gwiazdy prezentowały się na sylwestrowym koncercie.
– To chyba pierwszy raz, kiedy siedzimy tak we dwoje, wgapiamy się w telewizor i tak zwyczajnie rozmawiamy, nie?
– Odezwał się Jarek.
– Na to wygląda. Całkiem miło jest. Nalej sobie, niedługo północ, chociaż z tobą spełnię toast noworoczny.
– Wiktor wskazał na butelkę z szampanem.
– No dobra, skoro mnie tak namawiasz…
– Słuchaj Jarek…Skoro już tak siedzimy. Nie mogę oprzeć się pokusie, żeby cię nie zapytać…
– Tak? Wal śmiało.
– Gdzie ty tak właściwie byłeś przez te wszystkie lata, co? Co robiłeś?
– Jarek spuścił wzrok i sposępniał.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów.
– Nie nie…Nawet cieszę się, że w końcu o to zapytałeś. Przecież sam o to kiedyś zabiegałem. Tylko nie wiem tak właściwie od czego zacząć.
– No najlepiej od początku..
– Wtedy, kiedy tak z dnia na dzień zdecydowałem się wyjechać to…To za namową kolegi.
– Znam go?
– Nie. Ja sam zbyt dobrze go nie znałem. Poznaliśmy się na jednej z nocnych imprez…Wiesz…Jakoś tak wyszło, że wymieniliśmy się numerami telefonów, bo powiedział mi, że załatwi mi dobrze płatną pracę za granicą. Kilka dni później zadzwonił i powiedział, że jeśli nadal jestem zainteresowany, to za kilka dni możemy obaj wyjechać do Monachium. Jego ojciec miał tam kawiarnie i potrzebował pracowników na gwałt.
– Przecież ty nigdy poliglotą nie byłeś, nie mówiąc już o tym, że choć jeden język mógłbyś znać porządnie. Jak ty sobie dałeś radę?
– Jakoś dałem. Na początku nie było łatwo wiesz…Dogadywałem się na migi, ledwo ich rozumiałem, z czasem zacząłem powoli rozumieć, nawet mówić i mimo wszystko byłem dobry w tym, co robiłem.
– Chyba nie można być złym w robieniu i podawaniu kawy?
– Fakt, ciężko, ale z moimi zdolnościami…Sam wiesz.
– Już sobie tak nie ujmuj, bo uwierzę, że jesteś świętszy od papieża. No i co było dalej? Wyjechałeś do Monachium w najgorszym, możliwym dla nas momencie, wiesz o tym?
– Wiem. Tata potrzebował stałej opieki, ty straciłeś Elę, Zosia była mała.
– A tobie niedaleko było wtedy do czterdziestki, skończyłeś cudem, ale skończyłeś rachunkowość i zarządzanie, więc powiedz mi, co cię podkusiło z tą kawiarnią? Czemu nigdy nam nie powiedziałeś dlaczego tak właściwie wyjeżdżasz?
– Bo wtedy uważałem się za kogoś, kto może więcej, niż ktokolwiek inny na planecie ziemia. Sądziłem, że wyjazd do Monachium i praca w kawiarni to będzie tylko etap przejściowy. Chciałem potem zaczepić się gdzieś, w jakimś dobrze opłacalnym biurze rachunkowym. Wiedziałem, że jestem dobry w te klocki, więc miałem całkiem realne szanse na to, żeby zarabiać więcej niż w Polsce. Chciałem nawet odezwać się czasem do was…Posyłać pieniądze, ale…
– Ale?
– Zapytał Wiktor.
– Ale było mi tak cholernie wstyd, że mimo tego wszystkiego, co przeze mnie przeszedłeś, ty pokazałeś jaja i okazałeś się prawdziwym twardzielem. Tyle problemów zwaliło ci się na głowę, ojciec, śmierć Eli, wychowanie Zosi…Wiktor, nie myśl, że się usprawiedliwiam. Ja po prostu…W głębi duszy, chociaż nigdy ci tego nie powiedziałem to…Bardzo cię podziwiałem. Zawsze byłeś dojrzalszy, rozsądniejszy, no rozumiesz…A ja odwaliłem taki numer i…Głupio mi było się do tego przyznać.
– Racja. Lepiej było nas zostawić, nie dać znaku życia i pozwolić myśleć, że na zawsze się nas wyparłeś.
– Nie martw się. Teraz wiem, że to było najgorsze co mogłem zrobić i dostałem za swoje.
– To znaczy?
– W tej kawiarni, w której pracowaliśmy, jakiś czas po moim zatrudnieniu przyszła nowa pracownica. Młoda, śliczna…Rezolutna…
– Jednym słowem chcesz powiedzieć, że niczego jej nie brakowało?
– Teraz widzę, że może jej niczego nie brakowało, ale mnie oleju w głowie na pewno. Pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Jak możesz się domyślać zakochaliśmy się w sobie i to nastąpiło bardzo szybko.
– Niezły donżuan z ciebie braciszku, romantyczna historia rodem z kart jakiejś powieści wiesz?
– Nabijasz się.
– Nie, skądże, tylko dziwnie słyszeć coś takiego znając cię z poprzedniego…No…Jak by to delikatnie powiedzieć…Wcielenia. Ty i miłość? A zresztą, czego szukała dziewczyna z zamożnej rodziny w kawiarni?
– Może niezależności? Samodzielności? Satysfakcji z zarabiania nawet małych pieniędzy, ale własnymi rękami?
– No może, no i co z tą pięknością.
– Linda i ja szybko się pobraliśmy.
– Linda? Ładne imię. To jesteś żonaty braciszku? Proszę proszę, kto by się spodziewał.
– Byłem. Rok po ślubie Linda zaszła w ciążę i urodziła mi syna.
– Wow! Braciszku, jeszcze kilka takich newsików i wypiję butelkę tego oto szampana do dna!
– Wiktor roześmiał się i poklepał brata po ramionach.
– Mój syn Adam urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym.
– Wiktor spojrzał na brata z niedowierzaniem.
– Przykro mi stary.
– Sam rozumiesz Wiktor, że szczęście, które wcześniej nas otaczało rozprysło się jak bańka mydlana.
– A jesteś pewien, że to była miłość? Może ożeniłeś się z nią, z powodu jej majątku?
– Jakiego majątku, Wiktor. Przecież ona zrezygnowała ze wszystkich kontaktów z rodziną dla mnie, bo oni mnie nie akceptowali. Poza tym mówiłem ci, że zaczęła pracować w kawiarni właśnie po to, żeby poczuć się zwyczajnym człowiekiem, a nie wieczną arystokratką, która może mieć co chce i kiedy chce. Wiem, że trudno uwierzyć ci w to, że taki ktoś jak ja potrafi kochać, ale…
– No dobrze, w porządku. Kochaliście się, urodził się wam niepełnosprawny syn, to jak wytłumaczyć wasze rozstanie? Prawdziwa miłość przetrwa chyba wszystko, nie?
– To chyba tylko twoja i Anny, albo ta w książkach. Dobrze wiesz, że gdyby to tak działało jak mówisz, to ludzie by się nie rozstawali. Właśnie chore dziecko nas poróżniło. Linda zaraz po jego urodzeniu przestała się nim interesować, zaczęła imprezować, zrobiła się zupełnie inna niż wtedy, kiedy się poznaliśmy. Chciała wrócić do dawnego, beztroskiego trybu życia.
– A ty sam zajmowałeś się Adamem tak?
– Tak. Domyślasz się jak trudna jest opieka nad takim maluchem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę to za mało jak dla jednego człowieka, który musi nieustannie kontrolować każdą czynność malucha. W dodatku rehabilitacja, lekarze, specjaliści, odpowiednie leki…Z jednej pensji w kawiarni zaczęło mi brakować na to wszystko, nie mówiąc już o normalnym życiu i funkcjonowaniu. Szukałem lepiej płatnej pracy, ale wtedy Linda zakomunikowała mi, że musimy się rozwieść, bo poznała kogoś. Okazało się, że to chłopak w jej wieku, ustawiony jeszcze lepiej niż jej rodzina…Kto by się nie skusił, mając do wyboru faceta po czterdziestce, słabo zarabiającego i dziecko przypominające roślinę.
– Wyjątkowo podła baba.
– Skomentował Wiktor.
– Nie stawałem jej na drodze, jednak nie sądziłem, że spróbuje mi odebrać prawa do Adasia.
– Jak to odebrać prawa? Przecież to ty sprawowałeś nad nim opiekę. Skoro go nie chciała, mogła ci oddać syna ze spokojem ducha i zacząć nowe życie.
– Mniej więcej tak jej to również tłumaczyłem. Jednak ona była innego zdania. Powiedziała, że sam zapewne nie zdołam go utrzymać. Pogodziła się z rodziną, zgodzili się umieścić Adasia w ośrodku i co miesiąc opłacali solennie jego pobyt tam, a Linda powiedziała mi, że teraz już nic i nikt nas nie wiąże i czuje się lepiej. Obawiała się, że jak Adaś zostanie ze mną, to w końcu postaram się, żeby płaciła mi alimenty. Mówiłem jej, że może być spokojna, że tak się nie stanie…Ale do niej ten argument nie trafiał. Takim o to sposobem pozbyła się męża i dziecka i zaczęła nowe życie. A ja przez pozostałe lata szukałem rozwiązań, jak odzyskać syna…Szukałem lepszej pracy, bo bez tego żaden sąd nie oddałby mi go pod wyłączną opiekę.
– Ale nie rozumiem, Jarek. Jak to możliwe? To można tam tak po prostu na wniosek matki po rozwodzie odebrać ojcu prawa rodzicielskie?
– Żaden problem Wiktor. Udowodniła, że nie podołam nad opieką małego finansowo, nie mam dobrych warunków mieszkaniowych. Dom, który wynajmowaliśmy wspólnie…Wszystko się zmieniło po rozwodzie, sam rozumiesz.
– Ile Adam teraz ma lat?
– Prawie jedenaście. Na szczęście mogę z nim rozmawiać przez telefon, chociaż z jego chorobą jest to bardzo trudne…Ale cały czas nie ustaję w walce o niego. Dzięki temu, że mam nasz dom pod opieką, może uda mi się go tu sprowadzić. Pomyślałem sobie, że skoro mam wasze wsparcie…Pewnie będziecie znali dobrych lekarzy, rehabilitantów…Poza tym, jak wiesz, udało mi się znaleźć tu ekstra pracę w księgowości…
– Wiem, wiem…
– Wiktor zamyślił się.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia bracie.
– Nie spostrzegli się, gdy na ekranie telewizora odbywało się już wielkie odliczanie.
– O cholera, zaraz przegapimy koniec roku!
– Wiktor dolał im do lampek szampana.
– Chodźmy przed dom, tu pewnie nikt nie strzela, ale przywiozłem sztuczne ognie. Obudzimy resztę?
– Pewnie! Nie mogą tego przegapić.
2 replies on “Rozdział 24”
Szkoda mi Jarka i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały.
no mi też go szkoda, ale historja to może w końcu poznamy Adama syna Jarka, też czekam na dalsze rozdziały